- Opowiadanie: xilom - Gorąca linia

Gorąca linia

Każdy ma sposób jak przetrwać dzień w pracy.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Gorąca linia

 Przekręcam kluczyk w stacyjce i gaszę silnik. Jeszcze tylko światła w samochodzie wyłączę i już wychodzę. Pogoda dzisiaj nie jest zachęcająca do jakiejkolwiek pracy. Duszno, parno i jeszcze całe niebo zachmurzone, a wszechobecny, zgęstniały smog już niemal krztusił. Z resztą, czy kiedykolwiek paliłem się do jakiejś pracy? Tak samo do tej. Pierwszy tydzień, może dwa, byłem naprawdę pozytywnie nastawiony, ale teraz to każdy dzień jest jak masakra. Czuję się jakbym za każdym razem szedł na Golgotę jako główny aktor drogi krzyżowej. Brakuje jeszcze tylko, abym pocił się krwią w noc przed każdym następnym dniem. Chociaż już do tego pewnie niewiele brakuje.

Delikatnie trzaskam drzwiami automobilu modląc się, że tym razem nic od niego nie odpadnie. Obejrzałem pobieżnie blachę i nic. Wszystko na swoim miejscu, tylko przez okno zobaczyłem, że klapka od schowka odpadła. No nic. Czego się mogłem spodziewać po tak wiekowym pojeździe?

Dobra! Trzeba iść do tej jaskini lwa. Minęła mnie właśnie cudna Natalia, więc przynajmniej będzie, na czym oko zawiesić. Kształtne biodra, smukłe nogi, wcięcie w talii i pokaźny biust, to dla wielu wręcz kwintesencja kobiecości. Ja natomiast, na pierwszym miejscu kładę jednak twarz i charakter. Chociaż ubytki urody może wypełnić osobowość, to nigdy na odwrót. Na moje nieszczęście jej duże błękitne oczy i delikatne rysy były wręcz odzwierciedleniem jej wnętrza. Przynajmniej takie odniosłem pierwsze wrażenie. Nic dziwnego, że szybko stała się obiektem moich westchnień.

Lecz nie w każdej bajce jest księżniczka, jak powiada pewien kabaret, a z pierwszym wrażeniem, czy ze zwierciadłami bywa tak, że w odbiciu widzimy tylko przeciwieństwo, czy też to, co chcemy zobaczyć.

Wyidealizowana bańka szybko pękła a serce znów przyprószył śnieg. Chociaż oko zawiesić to zawsze jakaś przyjemność. Może to i substytut, ale zawsze coś.

Cień rzucany przez biurowiec informuje mnie, że mój horror ma się już niebawem zacząć. Pokonuje kilka stopni i jestem w jego wnętrzu. Zimne, szare korytarze dobitnie świadczyły, że jest to wielka, bezduszna korporacja, w której żyłach płynie szara masa ludzi pod krawatem. Wchodząc w jej mury należało pozbyć się wszelkiej nadziei, że ktokolwiek się tutaj przejmuje o coś więcej, niż o swoje konta w bankach.

Zanim wejdę do swojej klatki pracy, skoczę jeszcze do wucetu. Idę do tego na piętrze. Jest chyba najczystszy w całym molochu, a przede wszystkim jest najbliżej.

Kładę palec na czytniku linii papilarnych i nic. Jakoś mnie to nie dziwi. Często się tak dzieje. Jeszcze raz przykładam lewy palec wskazujący, tym razem starannie, mając nadzieję, że drzwi się otworzą. Znowu. Szefostwo chyba chce mnie zgnoić od samego początku, choć nie poddam się tak łatwo. Powtarzam tę czynność kilkakrotnie i nadal jak grochem o ścianę. Zmienili system, czy to ja wziąłem złe palce dzisiaj z domu? A może otwierają się na głos?

– Sezamie! Otwórz się! – Jak paniczyk skłoniłem się jeszcze dostojnie, nadal trzymając swój palec na skanerze. – Walić to – może prawy palec będzie skuteczny?

No normalnie cud! Drzwi ustąpiły, jak za dotknięciem rąligowskiej różdżki i jej zaklęcia ALAJEHOMARA. Książek nie czytałem, filmy mnie zanudziły, ale jakoś to diabelstwo wypaliło się w pamięci.

Teraz tylko kilka kroków dzieli mnie od Graala, dla którego przechodzę przez te wrota. Tu już dostałem się bez komplikacji. Toaleta niczym nie zaskakuje. Męska zawsze śmierdzi, jak gdyby ktoś zostawił w niej ładunek broni biologicznej. Wybieram kabinę. Zawsze wybieram kabinę. No chyba, że zajęta, wtedy ostatecznie pisuar, albo po prostu trzymam. Nikt nie lubi przy pisuarze, chyba, że to jakiś zboczeniec, bo i drugi taki jeszcze wejdzie i stanie dosłownie obok. A gdyby jeszcze doszło do wymiany spojrzeń… O mój Boże! Toż to prawie już o krok od niezręcznej ciszy o poranku.

Więc zamykam się w kabinie. Rozpinam spodnie i robię swoje. Chwila samotności, zanim pochłonie mnie morze pracowniczej masy. Ostatnie sekundy, kiedy moje własne ja nie jest stłumione. Ostatni bastion niepodległości i niezależności osobistej, zanim pokornie włożę na siebie współczesne kajdany i wręcz jak niewolnik będę harował dla swojego pana.

Strumień wolności już wysechł i wraz z ostatnimi kroplami opadła we mnie nadzieja. I tak odziany w szaty żałoby schodzę do piwnic, gdzie niemal jak w masowym grobie mam podjąć zakontraktowaną prostytucję.

Drogę ponownie blokują masywne drzwi, podobnie jak wcześniejsze, również z uciążliwym czytnikiem.

Pomimo uzasadnionych obaw zamek ustąpił za pierwszym podejściem. Przez uchylone drzwi od razu wydostał się sfermentowana woń spoconego ludu. Zapach tak intensywny, że każdy o zdrowych zmysłach by uciekł, jeżeli nie leżałby nieprzytomny. Zaskakujące, do czego może się organizm przyzwyczaić.

Robię niepewny, pierwszy krok i przedzieram się przez tę złowieszczą atmosferę. Każdy następny jest tak uciążliwy jak przedzieranie się przez gęstwiny lasu deszczowego, czy też kobiecą garderobę. Równocześnie pogłos rozmów uderzył, do złudzenia brzmiący jak szum lasu, targanego przez wichurę. Każdy pracownik tak jak jeden liść szumiał i szeleścił swoim własnych podmuchem. I tak wśród tego hałasu i oszałamiającego fetoru dochodzę do swojego boksu.

Po drodze jeszcze tylko kilka pustych, nieznaczących gestów socjalnych. Czy to uścisk dłoni, czy delikatny uśmieszek, to tak naprawdę nic to dla nikogo nie znaczy. Niektórzy nazywają siebie przyjaciółmi, czy też kolegami, ale czy istnieje tak jakiekolwiek w tym poświęcenie? Wątpię w to. Tak samo jak w to, że ktoś z tych rzekomych współplemieńców korporacyjnych, a rzekomych przyjaciół, przejęłoby się czymkolwiek, gdyby mi się coś stało. Czy odwiedziliby mnie w szpitalu? Czy odwiedziliby mnie w więzieniu? Czy wpłaciliby za mnie kaucję, gdybym był niewinny? Czy w ogóle uwierzyliby mi, że jestem niewinny? Nazywają siebie przyjaciółmi, bo wydaje im się, że tak powinno się mówić. Nazywają się przyjaciółmi, chociaż nikt, tak naprawdę nikogo tam nie zna. Po prostu grają, czy raczej wpisują się w urojone role.

Rutynowo siadam na swoim miejscu i powoli się rozpakowuję. Wyciągam różne papierzyska, notatki oraz butelkę z wodą i kładę wszystko na swoich miejscach. Nieraz myślałem, aby zmienić zawartość butelki na coś, co może skłoniłoby mnie bardziej pozytywnie do pracy, ale nie odważyłem się jeszcze na taki krok.

Dopiero jak wszystko jest porozkładane i po wysłuchaniu kolejnej mowy motywacyjnej przełożonego, włączam komputer. Nie będę przecież robił wszystkiego jednocześnie. Każda sekunda się liczy. Załogowałem się na swoje konta i uruchomiłem wszystkie konieczne programy. Jeszcze tylko słuchawki, bo bez nich ani rusz. No i co? Koszmar się właśnie zaczyna. Pozostała tylko chwila roztargnienia i moją konsternację przerwał tępy krzyk telefonu.

Z niechęcią, ale z przymusu odbieram.

– Gorąca linia! Słucham…

 

***

 

Kobiece łkanie zabrzmiało w słuchawce. Wojtek słyszał tylko krótki, gwałtowny oddech przerywany cichym jęczeniem. Wsłuchał się uważniej. Był wstanie zauważyć wytłumiony pomruk silnika. Ale nie tylko to. Usłyszał jeszcze miarowy plusk kropli o blachę samochodu. Od razu to sobie wyobraził. Nie… On wręcz to widział, jakby tam był.

Monotonia pracy zmusiła go do szukania jakichkolwiek urozmaiceń. Więc, aby się zanadto nie nudzić, zaczął sobie wyobrażać ludzi, jacy do niego się dodzwonili, a także w końcu całe sytuację a nawet scenerie wydarzeń. Widział wszystko, co mógł usłyszeć, a w reszcie… powiedzmy, że puszczały go nieraz fantazje.

Stał przed samochodem. Deszcz spływał po czarnej blasze, a szyby tak samo jak pleksiglas świateł zaparowały od środka. W aucie siedziała zapłakana, piękna blondynka po trzydziestce. W obydwu drżących dłoniach nieporadnie trzymała komórkę. Jej czerwone usta trzęsły się i milczały. Ulewa przybrała na sile i zadął gwałtownie wiatr, poruszając szumiące liście i trzaskające o siebie gałęzie. Półmrok panujący w lesie namiętnie tańcował z bielą mgły w światłach reflektorów. Nikogo innego nie widział w pobliży, nikogo innego nie słyszał.

– Proszę pani, co się stało? – Zapytał ściszonym głosem. W odpowiedzi dostał tylko powtarzaną pierwszą osobę liczby pojedynczej, która po chwili zubożała do ostatniej samogłoski. – Spokojnie – jakby to miało pomóc, pomyślał. – Jestem.

Kobieta nadal w milczeniu dyszała. Co się musiało stać, że jest w takim stanie. Patrząc na nią Wojtek stwierdził, że to w ogóle cud, że udało jej się zadzwonić do niego.

– Mam na imię Wojtek i jestem tu, aby pani pomóc – już niemal zastukał w szybę, ale tylko bezgłośnie jej dotknął i przeszył go dreszcz od zimnej wody opływającej jego palce. – A pani?

Kobieta podniosła wzrok i przeszklonymi oczami, pełnymi nadziei wpatrywała się wprost na niego. Łza zakręciła się i w jego oczach. Takiej wiary i tak poszukującej osoby jeszcze nie spotkał w swoim życiu. Gdyby tylko mógł, wyrwałby drzwi auta i skrył ją w swoich objęciach, tak jak ojciec kryjący od wszelkiego zła swoje dziecko.

– Ania – wyszeptała ostatkiem tchu.

– Dobrze Aniu. Powiedz tylko, co się stało, a wszystko będzie dobrze – głaskał ją słowami, tak jakby tulił ją do snu, przebudzoną koszmarem.

Ania nadal w zaparte nie chciała nic powiedzieć. Było to oczywiste, że się bała. Bała się, ale nie uciekała. Telefon do Wojtka znaczył tylko tyle, że gdzieś głęboko chciała sobie z tym poradzić. Może ktoś ją wychował do odpowiedzialności, może sama w sobie wytworzyła takie poczucie, bądź wierzyła, że od problemów się nie ucieka nawet, jeżeli stara się z całych sił. Jeżeli nie od razu, to kiedyś przyjdzie się zmierzyć z pokłosiem tego, od czego się uciekało. Nic w przyrodzie nie ginie, a jak w fizyce, każda akcja powoduje reakcję. I właśnie tak zwolennicy wolności „róbta, co chceta” walą głową w mór, który nie przebiją.

Ania wiedziała dobrze, że to, co się stało w końcu do niej dotrze i tak czy owak będzie musiała się z tym zmierzyć. Postanowiła od razu, chociaż ciężko jej to szło.

Wicher ponownie zadął i zakołysał nadwoziem, tak, że blacha zaszurała o asfalt. Nie to niemożliwe, pomyślał. Nie zawiała aż tak silnie, aby samochód tak się kołysał, nie ma takich wiatrów. Prędzej auto całe by poleciało z nim. Coś musiało być nie tak. Obszedł dookoła pojazd. Wiatr wiał z kierunku, z którego przyjechała, więc najpierw obejrzał tył a następnie przeszedł na przód. Nic teraz nie widział, było za ciemno, a blacha już nie trzeszczała od powiewów.

– Leży… – przemogła się Ania. – Leży i się nie rusza.

Wojtek nadal nic nie widział, ale zaczynał sobie zdawać sprawę z tego, co się mogło stać.

– Pojawił się tak nagle! Wybiegł! Nic nie mogłam zrobić – z cichej przerażonej, zmieniła się w przejętą gadułę. – Uderzyłam w niego…

Wojtek przestał jej słuchać, bądź przestał przywiązywać do tego taką wagę. Słyszał ją jednym uchem i półświadomy potakiwał, pozwalając jej wylać rzekę słów. Kobiet już tak mają, że nie chcą pomocy, rozwiązania, tylko chcą, aby je wysłuchać. Dobrze to wiedział i dlatego milczał i robił swoje w swoich i jej oczach. Nadal jej niby słuchał, ale skupiony był na tym, co widział.

Zawiało ponownie i znowu metaliczny zgrzyt zarysował mu bębenki. Teraz wyraźnie przed oczami pojawił się kołyszący się zderzak, wsparty prawym bokiem na jezdni.

-… spanikowałam – skupił ponownie się na Annie. – Wyskoczył tak szybko, że spanikowałam.

– Rozumiem…

– Jeszcze zamiast hamulca to dodałam gazu! – Zajęczała przez łzy i zamilkła w cichym płaczu.

Nie tylko zderzak był uszkodzony. Maska samochodu była pognieciona jak rozłożony wachlarz, a lakier popękał w mozaikę. Typowy wypadek, skwitował krótko.

Wiedział, że musiał przejąć inicjatywę. Ania roztargniona, więc nic już nie powie. Jej pamięć krótkotrwała szwankowała, nie tylko od wstrząsu po szarpnięciu pasów, ale tonęła w morzu hormonów. Wspomnienia będą do niej wracały jeszcze długo, wszystko przypomni sobie dopiero za jakiś czas. Wtedy to dopiero będzie czekał na nią koszmar i to nie jeden. Teraz pewnie nawet nie jest świadoma wszystkiego.

– Nie rusza się. Leży i się nie rusza.

Wojtek w świetle rzucanym przez reflektory dostrzegł nieruchome ciało. Spoczywało w kałuży, z której jak ze źródła, drobnymi wgłębieniami, niczym mały potoczek, płynęła struga krwi, zmieszana z kroplami deszczu. Zataczał półkola, opływała kamienie, tworzyła wysepki. Z prądem niosła drobne patyki, przebarwione jesienne liście, zerwane podmuchem z drzew, nierozważne mrówki i winę. Niosła winę zbrodnii. Toczyła się i kierowała w stronę Ani i Wojtka, jakby szukała osoby, której ręce splami. Tuż przed Wojtkiem rozdzieliła się i opłynęła go wokół, delikatnie znacząc jego buty, wiążąc go z miejscem i zdarzeniem. Dalej złączyła się i powolnym nurtem wpływała pod samochód. Przerwana ścieżka życia, zawsze wkomponuje się z innym.

Wojtek spojrzał na Anię, która siedziała ze spuszczoną głową, podrywając ją jakby się zapowietrzała. Jak się mogła czuć? Rzadko, ktoś się czymś takim przejmuje, rzadko w ogóle ktoś myśli o uczuciach innych. Pierwszy raz przeżywa coś takiego. Krople tłukły się niemiłosiernie, przyprawiając jej wzburzone serce o arytmię. Siedziała tam sama a dookoła tylko półmrok lasu, targanego żywiołem, wilgotne truchło, broczące krwią jak fontanna i on, duchem przy niej, ale ciałem niewiadomo jak daleko.

Równie dobrze mógłby być duchem tego ciała, z którym się rozstał w gwałtowny i permanentny sposób. Lecz tak nie było i nie on był teraz w potrzebie.

Nikt za dłoń ją nie chwycił, nikt jej nie objął, nie wtulił w pierś. Tylko ten obcy, irytujący głos, brzmiący w jej głowie, głos ze słuchawki, który budził w niej jednocześnie nienawiść jak i ostatnią nadzieję. Strach, jaki budził się w niej był bezdenny. Wszystko w niego wpadło, wszystko od niego drżało. Nic nie zostawił niewzruszonego. Każdy uśmiech, każda radość przykryta została całunem żałoby, najczarniejszym cieniem, zwątpieniem, zapomnieniem. Jak w takim stanie mogłaby ona sama cokolwiek racjonalnego zrobić? Tylko ten głos odwracał jej wzrok od tej dziury, która w niej wciąż rosła. Tylko ten znienawidzony głos, ten ostatni głos nadziei musiał ją pokierować, by nie spadła na dno.

– Wyskoczył nagle – lamentowała ciągle. – Nie wiem, nie wiem, co mam zrobić!

Powoli jej płacz zaczął go irytować, ale nadal ją rozumiał.

– Nie rusza się… – powtórzył jej słowa, aby znaleźć punkt oparcia do kolejnych słów. – A czy oddycha? – Dopytał, ale w odpowiedzi słyszał tylko szum. – Czy widzisz, czy jeszcze oddycha?

– Nie wiem. Nie widzę stąd.

– No to wyjdź i sprawdź z bliska – rozkazał jej stanowczo. Wiedział jak mówić, aby ludzie prędzej go słuchali. – A czy masz zestaw bezprzewodowy do telefonu?

– Nie, tylko zwykłe słuchawki – zaciągnęła nosem. – Takie do odtwarzacza.

– To nie mają mikrofonu… – Zamyślił się. Nie oczekiwał potwierdzenia, ale i tak dostał. – No to włącz na głośno mówiący i schowaj do kieszonki na piersi. Zrób to tak, abyś ty mnie słyszała i ja ciebie.

Ania posłusznie zrobiła to, co kazał jej głos w telefonie. Upewniła się, że wszystko z telefonem jest w porządku i czekała, na kolejne instrukcje. Była tak posłuszna, że z pewnością zrobiłaby wówczas wszystko, co tylko by usłyszała.

– Wyjdź z samochodu i sprawdź, co z nim – minęła chwila zanim Wojtek usłyszał, że drzwi się otworzyły. – Tylko zostaw parasol w samochodzie, bo będzie ci przeszkadzał.

Ania nawet niezdziwiona słowami Wojtka wyszła z samochodu na drogę. Od razu wiatr zmierzwił jej włosy, które zmoczone deszczem w szalonym nieładzie zaczęły biczować jej czoło i policzki. Podciągnęła kołnierz kusej kurteczki na tyle, na ile mogła i ruszyła w stronę ciała. Zza jej pleców ciągle dobiegał dźwięk niedomkniętych drzwi, ale kompletnie to zignorowała. Szła nerwowym krokiem, któremu przygrywały, jak do marszu, szpilki jej butów.

Pochyliła się nad korpusem i przykucnęła na jedną nogę. Splecione dłonie dociskała do swoich piersi.

– Oddycha? – Dopytywał się Wojtek.

– Nie… – i zaszlochała. – Nie oddycha.

Kobieta zaczęła ponownie płakać. Łzy spływające po policzkach zmieszały się z kroplami deszczu. Poczerwieniałe oczy można było dostrzec w półświetle rzucanym przez reflektory.

Wojtek stał nad Anią i wiedział, że jeżeli nic teraz nie zrobią, to się ona załamie. Człowiek w depresji panicznie i z wielką ufnością szuka i trzyma się każdej nitki nadziei. A w pada w jeszcze głębsze czeluście, gdy taką gubi, bądź pęka. Przesunął dłonią wyobraźni po jej policzku.

– Sztuczne oddychanie – wypowiedział niepewnie. – Czy wiesz jak się robi sztuczne oddychanie? – Nie był do tego przekonany, bo pomimo licznych kursów i szkoleń, z czasem zapominał szczegóły i myliły mu się ogólniki. Poza tym zasady dobrego masażu serce zmieniają się tak szybko, że trudno nad tym nadążyć. Może ostatnie informacje, których i tak nie pamięta, są już nieaktualne. Trudno – pomyślał. Postanowił improwizować. Tak tylko, aby przynajmniej brzmiało to tak, jakby wiedział, co mówi.

– Spójrz na jego twarz, czy wygląda sterylnie?

– Co? – Zdziwiła się Ania.

– Czy jego pysk jest czysty? – Powiedział to stanowczo, niemal krzycząc. – Jak wygląda?

Ania zmieszana słowami Wojtka i tak zrobiła to, co jej kazał. Podniosła się na nogach i pochyliła głowę nad głową ofiary. Tylko zerknęła i od razu zwinęła się w kłębek i niemal zwymiotowała. Zasłoniła usta dłonią i głęboko oddychała nosem. To, co zobaczyła, nie dało się opisać jednym słowem. Nawet masakra była niewystarczająca. Nos spłaszczony i wrednie zdarty z kości. Szczęka w pełni odsłonięta, a zęby, jeżeli niepowybijane to finezyjnie powykręcane. Gdyby były tylko trochę większe, to może by porównać je do ciosów słonia, czy prędzej do mamuta, bo i jak on już był zmarły. A oczy, to już zupełnie inna bajka. Szeroko otwarte, jednocześnie pozbawione jakiegokolwiek błysku. Zupełnie jak osoby śpiącej z otwartymi powiekami.

Domyślił się tego, że usta-usta raczej na pewno nie wchodzą w grę. Przypomniał sobie, że równie pomocny jest sam masaż serce, więc szybko ułożył kolejny zestaw poleceń do wykonania.

– Obróć go na plecy i wyprostowanymi dłońmi uciskaj mostek w rytm piosenki stein elajw.

To było dopiero cielsko. Ania z trudem przewróciła je z boku na plecy. Odnalazła mostek podążając za poleceniami i prostymi rękami oparła się na nim z całej siły. Klatka była gęsto owłosiona krótkimi włoskami, wręcz jak psia sierść – pomyślała. Ponownie powtórzyła ucisk i usłyszała wyraźny pęknięcie. Rozejrzała się wokół, myśląc, że to drzewa tak trzaskały o siebie, bądź, co gorsza ktoś nadepnął na gałąź.

– Nie przejmuj się, jeżeli połamiesz mu żebra. – Przerwał jej konsternację. – Lepsze to niż śmierć.

– Co? – Zdziwiła się Ania i popatrzyła na swoje dłonie. Z przerażeniem spostrzegła, że z boku wystawała kość. Krzyknęła piskliwie i upadła tyłkiem w kałużę. Fakt, że wylądowała w wodzie zmieszanej z krwią umknął jej uwadze tylko na kilka sekund. Potem to cały wypadek jakby przestał istnieć. Wojtek mógłby przysiąc, że Anka bardziej przejmowała się wtedy tym, że plamy ze spódnicy mogły nie zejść.

– Ani pisnął, co? – Anka podniosła wzrok. – Ani drgnął.

– Kiedy? – Była dosyć zdziwiona pytaniami Wojtka.

– Kiedy mu żebra pękły i przybiły skórę. – Wyjaśnił. – Wtedy ani drgnął, tak? Nic?

– Nic nie zauważyłam. – W jej głośnie można było już usłyszeć nutkę spokoju. Mokre majtki były jak kubeł zimnej wody. Trochę ją otrzeźwiło to. Przypominała już bardziej kobietę, która siedziała w samochodzie zanim do wszystkiego doszło. Wyprostowana, dobrze ubrana pani biznesłumen z wypiętą piersią.

– Czyli już jest po nim. – Skwitował całą sytuację.

– Jak to? To już wszystko?

– Chyba tak. Teraz należy zadzwonić po mundurowych. Niech się oni tym…

– Nie zostawisz mnie tak i się nie rozłączysz – pretensjonalny ton aż przyprawił Wojtka o ciarki. – Nie chcę, aby ktokolwiek się o tym dowiedział. Zwłaszcza mundurowi.

Co się stało z tą przestraszoną, uroczą dziewczynką, którą prowadziło się z miłością, jak córeczkę za rękę. Anka była jak dwie, zupełnie różne osoby. Tylko, która była tą prawdziwą, bądź tą prawdziwszą.

Podejrzewał i miał nadzieję, że mimo wszystko to ta pierwsza Ania była tą prawdziwą. Ta druga mogła być tylko maską, którą wdziewała jako kobieta sukcesu. Tak często przywdziewana, że wręcz trudno było ją oddzielić od skóry, czy wręcz odróżnić. Pewnie nawet przez nią samą. Ale to nie miało znaczenia w pracy Wojtka. Niezależnie, gdzie leżała prawda, nie mógł się rozłączyć. Takie zasady pracy.

– Słuchaj – wyciągnęła telefon z kieszeni i z zapałem w głosie mówiła prosto do mikrofonu, tak, że w uszach Wojtka trzeszczało. – Cały czas starasz się wyjść z sytuacji obronną ręką. Teraz to jednak ty robisz tak, aby było dobrze. Rozumiemy się? – Chociaż zakończyła pytaniem, miało to mało z nim wspólnego. Postawiła Wojtka przed faktem dokonanym.

– Bez munduru? Tak? – Rzucał oczywistymi pytaniami, starając się znaleźć wyjście z tej sytuacji. – Dobrze. Więc weź z samochodu zestaw awaryjny. Jest w bagażniku.

– Wiem, gdzie jest, chociaż to nie moje auto. – Parsknęła zirytowana.

– To czyje? Bo chyba będziesz musiała poinformować właściciela, o tym, co się stało.

– Męża? – Zdziwiła się Ania. – Jego to nie trzeba. W zasadzie to jest jego firmy, więc, po co?

Obraz kobiety jak na lekarstwo powoli mu pękał. Coraz mniej chciał mieć z nią wspólnego. Załatwi to szybko i zapomni o tej rozmowie. No chyba, że postanowi się nią zabawić. Tak! To było to.

Szczęk otwierającego się zamka i syczenie nóżek teleskopowych poprzedził jej warknięcie – Tak! – Wyobraził ją sobie teraz jak prawdziwego drapieżnika z tego lasu. Warczała, toczyła pianę i go osaczała. – Gdzie jest to… Co w ogóle mam stąd wziąć?!

– Poszukaj saperki i idź kilka, kilkanaście metrów w las i wykop dziurę, to go w nią wrzucisz i zakopiesz.

– Mam kopać czymś takim?! – Oburzyła się. Przecież to zajmie wieki.

– Ziemia jest miękka po deszczu i łatwo pójdzie. Kilkanaście minut i po sprawie.

Ręce Ani opadły i z ponurym zapałem zeszła z jezdni na pobocze. Szpilki od razu zanurzyły się w błotnistej glebie i tak jak ratrak przebrnęła przez rów melioracyjny i weszła w gęstwiny las. Opadłe liście kleiły się do obcasów, zwilżały stopy i targały pończochy. Badyle różnych krzewów robiły swoje, trąc po kolanach i co chwilę zaczepiając o rąbek sukienki. Z momentami, jakby działając z premedytacją na korzyść płci brzydkiej, odsłaniając to i owo. Męczyła się z tym cały czas, to obciągał spódnicę, to odhaczając włosy z gałęzi.

W lesie było jeszcze ciemniej. Gęste korony drzew blokowały jakąkolwiek łunę, a auta nie było skierowane w tamtą stronę. Miała ze sobą, co prawda, nowy telefon z aparatem, więc gdyby tylko pomyślała to by sobie drogę oświeciła, ale tak też się nie stało. Pomimo, że Wojtek dobrze przewidział taki scenariusz to już się z nią droczył.

Ania przeszła kilkanaście metrów i znalazła jakąś w miarę pustą przestrzeń bez krzewów i gałęzi, więc spokojnie tam mogła zacząć kopać miejsce spoczynku dla swojego występku. Odgarnęła tylko liście i różne. Uklękła na obu kolanach i wcisnęła narzędzie w ziemię. Pomimo, że gleba była miękka to i tak łopatka wchodziła z oporem. Podniosła, więc ją w górę oburącz i z całej siły wbiła pióro narzędzie w grunt. Gaja ani drgnęła i sama dziewczyna nie miała oporów. Wyrwała rozmoczoną glebę, zmieszaną z połamanymi, odciętymi korzeniami i wyrzuciła przez ramię. Zamachnęła się ponownie i z całej siły zanurzyła blachę jak ostrze w ciele ofiary.

Za dwudziestym trzecim z kolei pchnięciem, dłoń się jej obsunęła i z impetem uderzyła o tępą krawędź. Krzyknęła i zaraz się skuliła w pozycję embrionalną. Upuściła saperkę i z całej siły ścisnęła dłoń w pięść. Po tym jak minął pierwszy szok, zerknęła na ściśniętą dłoń. Trochę krwi się sączyło, a po chwili z ostry ból zmienił się w pulsujący. Powoli rozprostowała palce. Krzywe, wybite – szybko stwierdziła.

– Wybiłam sobie palce – poskarżyła się Wojtkowi. – Nie mogę już kopać.

– Które palce?

– Mały i serdeczny.

– Dobrze – zamyślił się Wojtek. – To po prostu chwyć je i wyprostuj. Będzie mniej bolało niż przy wybijaniu.

Brzmiał tak jakby wiedział, co mówił. Jak gdyby sam sobie kiedyś coś nastawiał. No, ale dziewczyna zrobiła, jak jej polecił. Pisnęła tylko krótko i znów chwyciła za saperkę. Już nie dźgała, tylko po dziecięcemu kopała jak w piaskownicy.

Minęło kilkanaście minut i dziura w mokrej glebie była w miarę gotowa. Nie musiał być to w pełni profesjonalny grób, jak po cmentarzach kopia fachowcy. Wystarczyło, że był głęboki na pół metra i odpowiednio długi. Resztę przysypie się torfem z odzysku i przykryje się kamieniami. Pozostanie tylko przytargać tam denata i zaścielić do wiecznego snu.

Chciała mieć to wszystko już za sobą, więc szła szybkim krokiem. Szybko wyszła z lasu i doszła do drogi. Kobiecym zwyczajem otrzepała się z liści i poprawiła włosy.

– Ciągnij za nogi – poradził jej Wojtek, przez ten cały czas przyglądając się z boku. – Odwrotnie może głowa zawadzać.

– Sama na to wpadłam. – Stanęła przy nogach i złapała kilka głębszych oddechów. – Poza tym, tak jest bliżej.

Podciągnęła obcisłą, lepką spódnicę na biodra i chwyciła nieruchome cielsko za golenie. I nic, ani drgnie. Zaparła się porządnie nogami i z całych sił szarpnęła. Zyskała tylko kilka centymetrów.

– To nie ma sensu – puściła nogi, które plusnęły w kałuże. – Jest za ciężki.

– Weź trochę błota i posmaruj mu plecy. Powinien być poślizg. – Starannie szukał rozwiązania kolejnej zagwozdki. – To samo z asfaltem. Powinno być lżej.

Anka nie dowierzała, przez co przechodzi. Wypadek, strach i jeszcze brud. Teraz na dodatek w błocie się będzie babrała. Mimo to, nadal nie chciała nikogo więcej informować. Podeszła do rowu i schyliła się po ciemną maź. Pomyślała, że i tak ma wiele szczęścia, bo nikt jeszcze tamtą drogą nie przejechał. Ta… Szczęście w nieszczęściu. Mąż się będzie pytał, co zrobiła z autem i gdzie. Może i nie chciała się mu tłumaczyć, ale i tak pewnie będzie. Z resztą, rzuci wymówkę, że konar, czy gałąź leżała na drodze i jakoś będzie.

Ubabrała ciało w błocie, najkrótszą drogę do lasu także i wytarła ręce w truposza. Ponownie chwyciła za nogi i pociągnęła. Jakoś szło. Powoli, ale miarowo i do celu. Dotargała wór mięsa do rowu, gdzie posłuszny sile grawitacji zsuną się sam. Zeszła w dół i tak jak uprzednio za nogi zaczęła wciągać zdobycz do lasu. Tutaj marazm dotknął ją ponownie. Los znowu z niej zadrwił. Nie pozwoli jej tał łatwo wyciągnąć to cielsko. Róż miał może metr głębokości, ale to było ponad jej siły. Choć nadal się jeszcze nie poddała. Rwała, ciągnęła, targała i dyszała jak wściekła, ale na nic. Zgięła się, by złapać oddech i jeszcze raz spróbować. Stanęła trochę wyżej na zboczu, myśląc, że to pomoże.

Szarpnęła w tył całym swoim ciałem i trochę jej się udało dźwignąć, gdy nagle grunt osunął się pod jej stopami. Znowu upadła, ale na swoje nieszczęście nie puściła nóg swojej zdobyczy i z jej ciężarem zsunęła, siedząc na pośladkach, w dół rowu. Spódnica podwinęła się złośliwie, a rajstopy rozdarły od kolan wzwyż. Przeszedł ją dreszcz i podskoczyła jak oparzona. Jak wszystko, do tej pory, było po prostu nie tak, to teraz miała już tego dosyć. Szybko otarła swoje nogi i poprawiła spódnicę. Z nerwów kopnęła kilka razy w spoczywające u jej nóg cielsko i znów upadła. Wściekle zawyła i znów zaszlochała.

– Nie… – przebiło się przez jej płacz. – Nie mam już siły. – Miała już wszystko powyżej uszu. Sponiewierana i brudna zgubiła całą swoją nadzieję. Nawet nadzieję straceńca. Pomimo, iż od pewnego Wojtek momentu naigrywał się z Ani to znowu poruszyło się jego serce.

– Wszystko będzie dobrze. – Takie pocieszenie mógł sobie wsadzić i dobrze o tym wiedział, ale co miał zrobić? Co powiedzieć? Do głowy przychodziły mu same idiotyzmu.

– Nie… Właśnie, że nie będzie…

Nic już nie był w stanie wymyślić. Wszystkie rozwiązania poszły w las. Jeżeli ledwo, co ciągnęła tamto truchło, to na pewno nie wsadzi je do auta. Fizycznie nie da rady. Chyba, że… Zamyślił się. Jeżeli w aucie miała saperkę to może i to się znajdzie. Na pewno jej się to nie spodoba, ale po prostu chce jej jakoś pomóc.

– Sprawdź, czy w bagażniku nie było siekiery.

– Co? – Zdziwiła się kobieta.

– Po prostu sprawdź czy jej tam nie ma. – Nalegał ciągle.

– Dlaczego miałaby tam być? – Nie mogła uwierzyć pytaniu Wojtka, ale wstała i poczłapała do bagażnika. – Kto trzyma siekierę w samochodzie?!

– No a kto trzyma saperkę? – Odpowiedział pytaniem na pytanie. – Pomyślałem, że skoro masz saperkę to może i siekiera się znajdzie.

No jakaś logika w tym była – zdawało się Ani. – Logika harcerza, ale kto tam wie. Otworzyła bagażnik i spokojnie się rozejrzała. Światełko bagażnika oświetlało tylko część powierzchni, więc nie wszystko widziała dobrze.

– Nie ma nic. Nie widzę.

– No to włącz lampę błyskową w telefonie, albo po prostu poświeć nim.

Wyciągnęła telefon z kieszonki, nie dziwiąc się, że w lesie jej nie użyła i ponownie się rozejrzała. Ale nie było nic. Tylko gaśnica i trójkąt ostrzegawczy. Powiedziała o tym Wojtkowi, który bez wątpliwości rzucił, aby sprawdziła w skrytce na koło zapasowe.

– Nie ma. – Potwierdziła jego obawy. – Pod kołem też. Była tylko saperka.

Tylko saperka. Jak już ktoś wozi saperkę, to dlaczego nie wozi siekierki. Wojtek nie mógł tego do końca zrozumieć. Przecież w sumie to komplet i jakoś się uzupełniają. Może nie była potrzebna. Dlaczego w ogóle pomyślał, że będzie saperka na pierwszym miejscu. Podejrzewał, że to z powodu jakiejś reklamy. Tylko, dlaczego ktoś miałby reklamować saperkę. Przyrząd zainteresowanym znany i oczywisty. Więc, po co? Chyba, że to było coś nowego. A skoro stanowi ona jakiś komplet z siekierą, to może oznaczać, że jest to dwa w jednym.

Stał tuż za Anią i zerkał na jej przemoczone i brudne ubrania. Jeden obcas był wyłamany, a pończochy przypominały szwajcarski ser i to do połowy zjedzony. Tylko kurteczka jako tako utrzymała stan pierwotny. Fakt, że była ze skóry, na pewno nie był bez znaczenia. W dłoni trzymała saperkę i to na niej skupił swoja uwagę. Czy to możliwe, że jest to tak, jak pomyślał?

– Sprawdź czy saperka ma zaostrzone krawędzie. Dobrze?

Ania przyjrzała się blasze dokładnie.

– Gdzie ma być zaostrzona?

– Potrzyj dłonią, czy nie jest to też siekierka.

Dziewczyna przejechała płaską dłonią po każdej powierzchni, jaką tylko mogła sobie wyobrazić. W nadziei zrobiła to kilkakrotnie, ale nic.

– Nie ma… Wszystkie są tępe.

To nie koniec świata i Wojtek wiedział. To, że nie była jednocześnie siekierą, to nie oznaczało, że nie można było jej tak użyć. Dawniej były topory kamienne i jakoś działały. W miarę płaska i wytrzymała powierzchnia na pewno nada się do tego, aby nią coś przerąbać, jeżeli włoży się w to wystarczającą ilość siły i zapały. A jej już tego teraz nie zabraknie. Ostatnia nadzieja zawsze jest najsilniejsza.

– Użyjemy tego, co mamy. Zamknij samochód i podejdź do naszego problemu.

Ania stała z nietęgą miną. Zdawała sobie sprawę, z tego, co Wojtek jej szepce. Mur, przed jakim stała był ostatnią deską ratunku. Nic innego nie pozostało, jeżeli chciała pozostawić to w sekrecie między nią, a nim. W ręce miała klucz, którym jak młotem musiała utorować sobie drogę. Na mur się nie wdrapie, tak jak nie udźwignie tego wora mięśni i kości. Mimo wszystko cieszyła się, że Wojtek nadal przy niej był. I chociaż wiedziała, że pewnie znajduje się dziesiątki kilometrów o niej, to zaczynała czuć, jakby stał przy niej i się wszystkiemu przyglądał. Taki duch stróż.

– Najpierw spróbuj naciąć tętnice szyjne i po wewnętrznej stronie ud. – Pokierował jej tępym ostrzem. – Jak to zrobisz to poczekaj aż krew spłynie. Będzie mniej brudu w aucie.

Szpic saperki nacisnął na subtelne wybrzuszenie na szyi. Skóra i włosy ugięły się pod naciskiem. Ania zakręciła łopatką, po czym pękła skóra i zaczęła się sączyć krew. Wbiła jeszcze głębiej metalową krawędź i po podważeniu, gwałtownie szarpnęła, wyrywając spory kawałek skóry, mięsa i tętnicy. Brunatny płyn siknął jak z fontanny, a po chwili zaczął sennie broczyć po szyi na glebę. Tak samo zrobią z drugą tętnicą i wzięła się za uda. Rozszerzyła nogi i przyłożyła szpic do tętnicy. Niecierpliwa całym zajściem gwałtownie wbiła blachę, aż zatrzymała się na kości.

Minęło kilka minut i krew przestała już wypływać z tętnic. Ania zrobiła jeszcze kilka nacięć, tak jak jej Wojtek kazał, aby jak najwięcej krzepnącego płynu opuściło organizm.

– No to teraz odetnij kończyny. Pozostaw głowę z korpusem, a resztę tnij po stawach.

Nadal instruował Ankę, która stała, jakby nie dowierzając temu, co robi. Tylko nie miała już wyboru. Kilka kroków, aby się wycofać.

Rozłożyła denata, tak jakby miała go ukrzyżować, co udało się jej dopiero po kilka nacięciach pachwin. Uklękła na lewej nodze ciała, przytrzymując, aby się nie ruszała i zręcznym uderzeniem natrafiła na miednicę. W prawej dłoni znowu poczuła pulsujący ból. Rąbanie tępą saperką na oślep nie było drogą do celu. Postanowiła przeciąć i rozszarpać całą tkankę miękką, a dopiero potem zmagać się ze szkieletem. Krwi nie było już dużo, ale nadal toczyła się z katowanego ciała.

W końcu noga trzymała się już tylko na kości w stawie miednicznym. Była zbyt męczona, by się jeszcze z nią siłować, ale potrzeba matką wynalazków, a w tym przypadku rozwiązania. Delikatnie i starannie wcisnęła blachę między kości i wyciągnęła kończynę ze stawu. Prosta dźwignia i wcale niemęcząca.

Powtórzyła procedurę przy pozostały kikutach jak fachowy chirurg, co chwila ocierając swoje czoło.

Rozczłonkowane zwłoki wyglądały dość komicznie, ale to chyba brak tlenu w mózgu jej płatał figle. Gdyby było jasno nawet by nie zerknęła na tę rzeźnię.

– I co mam teraz zrobić?

– Teraz możesz schować do samochodu i wywieźć. Nie pozostanie ani śladu po wypadku. – Zapewniał ją głos, który wibrując w słuchawce przyprawił ją o dreszcze.

Ania schowała saperkę do bagażnika i przezornie, jak to kobieta, wyłożyła go swoimi brudnymi ciuchami i szmatkami, które walały się po różnych schowkach samochodu. Wzięła pierwszą, odrąbaną nogę, która pomimo swoje separacji od stanu pierwotnego, swoje ważyła i wrzuciła na uprzednio przygotowany bagażnik. Powtórzyła kurs trzy razu i pozostał tylko korpus. Wiedziała, że na dłonie go nie uniesie, jak oblubieniec oblubienicę, a za głowę nie będzie ciągnąć, bo patrząc na jej stan, wszystko mogło się rozlecieć. Pozostała tylko jedna metoda. Objęła zimne truchło swoimi rękami i jak dobra matka przytuliła do swojej piersi.

Mieszanka koniecznej odpowiedzialności i ludzkiego lenistwa, czy obrzydzenia. Czyż to nie było wręcz jak macierzyństwo – pomyślał Wojtek. I pewnie tak jest, jeżeli patrzy się z boku. Lecz prawdziwy ciężar czuje tylko matka. Tak jak ciężar odpowiedzialności czuła Anka. Zwłaszcza w krzyżu.

Wrzuciła wszystko do bagażnika. Przykryła jeszcze tapicerkę, gdzie mogła i już miała zamykać klapę.

– Dlaczego nie zaniosłam tego do lasu? – Pytanie obudziło Wojtka, który miał już się rozłączyć. – Tylko brudzę sobie samochód?

– A chcesz teraz nieść to jeszcze raz do lasu?! – Uderzył w jej słaby punkt. – Jeżeli tak to proszę bardzo. – W jego głosie słyszała prawdziwą szczerość. – Tylko zawsze może ktoś to tam znaleźć. Bądź zjawić się tu jak będziesz bawiła się glebą.

– Nie no, nie chcę. Tylko, co ja mam z tym zrobić?

– Wywieźć, zakopać gdzieś – wyliczał możliwości. – Zjeść?!

– Zjeść?! – Zdziwiła się wielce.

– No ponoć, jak się dobrze przyrządzi dobrze, to może być bardzo smaczne.

– No w sumie. – Poważnie zastanawiała się nad ostatnią propozycją.

– W wielu miejscach na świecie to jest, bądź był przysmak, a na pewno już nie pozostanie po tym ślad.

Anka mu nawet nie podziękowała, tylko się pożegnała. To samo zrobił Wojtek i rutynowo się rozłączył.

Gdy dmuchnął wiatr poczuła prawdziwy chłód. Adrenalina spadła i powoli zaczęła oganiać to, co się działo dookoła. Nadal była w ciemnym lesie. Deszcz zacinał i z oddali dobiegały grzmoty. Popatrzyła się po swoim ubraniu. Było brudne, poplamione i poszarpane. Od niego czuła tylko chłód i niesmak. Ściągnęła koszulę, spódnicę i strzępy rajstop, a następnie wrzuciła je do bagażnika. Oderwała jeszcze drugi obcas i zatrzasnęła klapę. Wsiadła za kierownicę w samej bieliźnie i pojechała wzdłuż drogi.

 

***

 

Jeżeli tak się zaczyna dzień, to już się reszty obawiam! Trzeba mieć w chyba, gdzie naskrobane, aby od razu być rzuconym na głęboką wodę. Zwykle pierwsze rozmowy to jakieś nieporadne kury domowe, którym coś kręciło w mikser, czy pierścionek wpadł do odpływu w zlewie. Człowiek spokojnie się wdrąży w tok pracy i problemów.

Poza tym to od niezliczonej ilości usterek domowych, z jakimi ludzie dzwonią, to już się chyba stałem złotą rączką. Kanalizacja, instalacje elektryczne, kuny w ścianie, chłopak z interesem w róże od odkurzacza. Jestem chyba fachowcem od nieudanych zabiegów aborcyjnych. Bo coś musiało im się stać w głowę i to bardzo wcześnie, aby wyciągać pierścionek z włączonego blendera. Z drugiej strony ludzie to dosyć pomysłowe zwierzęta, a ich głupota bywa bezgraniczna i jeżeli jest możliwość zrobienia czegoś w najgorszy możliwy sposób, to na pewno znajdzie się ktoś, kto tak zrobi. A potem dzwoni taki i żąda, aby mu pomóc. Bo to prostownica spaliła jej włosy łonowe i co ma zrobić? Włożyła dłoń do dzbany i nie może wyciągnąć. Czy trutką na szczury może zabawić się w klinikę aborcyjną?

Głupich nie sieją, sami się rodzą. Człowiek postąpi racjonalnie dopiero, kiedy wszystkie inne opcje zawiodą.

Rzucam słuchawkami o blat. Krótka przerwa zasłużona. Rozmawiałem prawie dwie godziny. Całkiem przyzwoicie, ale zaschło mi w gardle, a butelka z wodą już pusta. Chyba sącząca się ulewa wzmogła moje pragnienie.

– Ej, Michał! – Siedzi koło mnie, a widzę, ze już od jakiegoś czasu z nikim nie rozmawia. – Dasz łyka – wskazałem palcem na butelkę globalnego napitku. – Strasznie mi zaschło w gardle.

– No spoko. Bierz – przysunął butelkę w moją stronę i zaraz podał też swoje słuchawki. – Posłuchaj sobie.

Wziąłem bez głębszego zastanowienia. Zawiesiłem swoje łącze, aby nikt przypadkiem nie zadzwonił do mnie i wsłuchałem się w wibracje dochodzące ze słuchawki.

-No i jest tak – złapał facet oddech i jak na kilku kawach zaczął. – Włączenie i wyłączenie, to wiem. Bezpośredni dostęp też. Wyświetlanie listy w celu wybrania źródła sygnału to nie bardzo. Umożliwia wybór opcji teletekst w ł, coś podwójne miks lub wył. Następne znam. I… chwila! – Popatrzyłem na Michała dosyć jednoznacznie, pytając, o czym to jest. Ten tylko kazał mi nadal słuchać. – No… tych przycisków należy używać zgodnie z kierunkami pokazywanymi na ekranie. Tego też nie i dalej.

Ściągnąłem słuchawki, aby oddalić się od bełkotu wariata. Pośpiesznie oddałem je koledze.

– Jaki on ma problem? Dzwoni z wariatkowa? – Naprawdę się nad tym głowię. Mnie coś takiego jeszcze nie spotkało. Chociaż już wiele uważam za w miarę normalne.

– Facet nie umie obsługiwać telewizora i czyta mi całą instrukcję. – Zaskoczyło mnie to. Wzruszyłem pytająco ramionami a Michał kontynuował. – Wspomniał coś o tym, że zatrzymał obraz i jest tylko dźwięk. A jak matka wróci do domu to go zabije.

– Przecież wystarcza tylko wyłączyć telewizor i po włączeniu będzie normalnie.

– Wiem przecież, tylko brakowało mi do tej pory czasu rozmów, więc nabijam ile się da, aby się nasz pan nie przyczepił.

Co racja to racja. Dominik potrafił być rygorystyczny i nad wyraz ambitny. Jeżeli nie podsłuchiwał jakiejś rozmowy to przechadzał się między boksami i nadzorował zupełnie jak pan na włościach.

– Trzeba przyznać, że rodzice trafili z imieniem. Nasz właściciel to prawdziwym dominus.

– O wilku mowa.

Michał odwrócił się twarzą do ekranu i skupił ponownie na recytacji instrukcji obsługi pilota, więc tylko mnie się oberwie za to, że nie pracuję.

– Wy sobie chyba jaja robicie?! – Przewidziałem, że coś takiego wypapla, ale i tak jakoś mnie to drażni. Tak jak bezpodstawne oskarżenia, czy mylne osądy. Wwierca się to mi w żołądek, dławi, ściska w przełyku, napina wszystkie nerwy, a ja jeszcze to w sobie duszę. Jestem stanowczo za miły, za mało ekspresywny, introwertyk do cholery.

– Przecież pracuję cały czas – typowe usprawiedliwienie, ale jako pierwsze mi się rzuca na język. – Dopiero, co gadałem dwie godzi z jakąś babką i zaschło mi w gardle.

– Cieszy mnie to, że umiesz się z kimś dogadać, ale postaraj się większej liczbie osób pomóc. Nie tylko jednej.

Taki właśnie jest. Myśli, że przyszedł zmotywować, a tylko przeszkadza. Czuję się jeszcze gorzej niż przed rozpoczęciem tej katorgi. Nikt go nie lubi i sam tego nawet nie wie. Każdy tylko potakuje i się uśmiecha do złej gry, bo zaraz sobie pójdzie. Dupowłazy za pięć groszy. Jak wchodzisz komuś w dupę to pamiętaj, że może ciebie obsrać. Ja taki nie będę.

– Możesz mi powiedzieć jak mam to zrobić skoro to do mnie dzwonią a nie ja do nich? – Odwrócił się i grzecznie słucha. A to ci nowość. – Może mam wybrać numer na chybił trafił i z dresiarską troską zapytać „czy masz problem”, czy jak?

– Inni jakoś rozmawiają.

Na nic nie jest go stać. Co to w ogóle za odpowiedź?! Jak można oceniać coś, czy kogoś w kontekście innych? Gdzie tu jest racjonalne uzasadnienie? Zupełnie jakbym powiedział „mam złamaną nogę”, a on „inni jakoś nie” Jak oceniać coś obiektywnego z subiektywnego punktu? Eee… Za bardzo filozofuje. Co za palant. Zirytował mnie i to dosyć. Nie no trzeba się uspokoić. To nie jego wina, że jest ułomny. Mogę tylko mu współczuć. No chyba, że jest taki celowo, to do wora i jeziora z nim. Czasami naprawdę rozumiem zwolenników aborcji i eutanazji.

Michał właśnie skończył rozmawiać z lektorem instrukcji obsługi i obrócił się ukradkiem do mnie.

– Dzięki, że się ulotniłeś. Tylko mnie się oberwało.

– I tak byś tylko ty oberwał, bo ja gadałem – przynajmniej stara się usprawiedliwić.

– To byś dostał dwa razy, przynajmniej tak powinno być. Ale pewnie on by tak to widział, jak powiedziałeś. – Nie jego wina, że nie chce nagonki od przełożonego. To tylko ja jestem taki pieprznięty, że uczciwie poddaję się karze, jeżeli coś przeskrobałem. – Poza tym to chyba dzisiaj jest dzień świra.

– Tobie też się taki trafił?

– Nie taki, tylko taka – sprostowałem kolegę. – Miała wypadek w lesie i chciała abym pomógł jej pozbyć się ciała. Uwierzysz?

– Nie! – Aż się uśmiechnął od ucha do ucha. – I co zrobiłeś?

– No a co mogłem zrobić? Pomogłem.

– Tak? – Jego zdziwieniu nie było miary.

– Początkowo musiałem ją uspokoić, ale potem to były jaja. Kazałem jej wykopać dziurę i wrzucić tam denata, ale był za ciężki, więc pocięła go na kawałki i wrzuciła do bagażnika.

– Co ona z tym teraz zrobi? Wyrzuci do rzeki, czy zakopie w ogródku?

– Nie wiem… – Co jest prawdą, nie jestem wszechwiedzący. – Powiedziałem jej, że może go zjeść.

– Co?! – Chwilę zajęło mu sklecenie tego słowa w całość, ale jak podniósł szczękę z podłogi to było mu już łatwiej. – Powaliło cię?

– Dzika nie może zjeść?

– Dzika!? Ja myślałem, że człowieka.

– No weź przestań…

Koniec

Komentarze

42 k znaków to żaden szort

początek przegadany znacznie, a opis sikania nędza, nuuuuuda

potem dałem się wkręcić, aż miło, pomysł zacnie podany

tylko, że S-F mało jakoś

napisane nieźle, jak na pierwszy tekst tu, inni wytkną ci błędy

 

 

Ignorancja to cnota.

Dokładnie to raczej pełnoprawne opowiadanie niż szort.

Może to szort w porównaniu z innymi dziełami autora?

Szortem to rzeczywiście nie jest. SF też nie. W ogóle nie ma fantastyki. Puenty domyśliłam się gdzieś przy kłach – za dużo zdradzają. No i faktycznie można spokojnie wyciąć te szczegóły nie na temat, z sikaniem na czele. Problem z wyborem między kabiną a pisuarem nigdy nie zajrzał mi w oczy, ale kwestia i tak nie zainteresowała.

Fajna przeróbka zaklęcia.

Masz sporo błędów; interpunkcja kuleje. Literówki, powtórzenia. Często pojawia się problem z łączną/ rozdzielną pisownią.

Z resztą, czy kiedykolwiek paliłem się do jakiejś pracy?

Zresztą.

I właśnie tak zwolennicy wolności „róbta, co chceta” walą głową w mór,

Sprawdź w słowniku, co znaczy “mór”. Możesz się zdziwić.

Babska logika rządzi!

Jakiś pomysł był, ale został zamordowany fatalnym wykonaniem. Bardzo źle czyta się opowiadanie, nawet najzabawniejsze, jeśli pełno w nim błędów, źle skonstruowanych zdań, literówek, powtórzeń, zbędnych zaimków i innych usterek. Lekturę utrudnia także potraktowana po macoszemu interpunkcja.

Fabuła nie powala. Opowiadanie, moim zdaniem, jest bardzo przegadane i przez to momentami robi się nudne. Szkoda, że zabrakło fantastyki.

Mam nadzieję, kiedy poprawisz warsztat i przyswoisz sobie zasady rządzące językiem polskim, Twoje opowiadania będą lepsze.

 

Na moje nie­szczę­ście jej duże błę­kit­ne oczy i de­li­kat­ne rysy były wręcz od­zwier­cie­dle­niem jej wnę­trza. – Czy oba zaimki są niezbędne?

 

Lecz nie w każ­dej bajce jest księż­nicz­ka, jak po­wia­da pe­wien ka­ba­ret, a z pierw­szym wra­że­niem, czy ze zwier­cia­dła­mi bywa tak, że w od­bi­ciu wi­dzi­my tylko prze­ci­wień­stwo, czy też to, co chce­my zo­ba­czyć. – Przykład bardzo nieczytelnego zdania. Nie wiem, co chciałeś powiedzieć.

 

Cień rzu­ca­ny przez biu­ro­wiec in­for­mu­je mnie, że mój hor­ror ma się już nie­ba­wem za­cząć. Po­ko­nu­je kilka stop­ni i je­stem w jego wnę­trzu. – We wnętrzu cienia, czy horroru?

Literówka.

 

że kto­kol­wiek się tutaj przej­mu­je o coś wię­cej, niż o swoje konta w ban­kach. – …że kto­kol­wiek się tutaj przej­mu­je czymś wię­cej, niż swoimi kontami w ban­kach.

Przejmujemy się czymś, nie o coś.

 

Jest chyba naj­czyst­szy w całym mo­lo­chu, a przede wszyst­kim jest naj­bli­żej. – Powtórzenie.

 

nadal trzy­ma­jąc swój palec na ska­ne­rze. – Zbędny zaimek. Czy mógł trzymać cudzy palec?

 

Drzwi ustą­pi­ły, jak za do­tknię­ciem rą­li­gow­skiej różdż­ki… – Drzwi ustą­pi­ły, jak za do­tknię­ciem row­li­gow­skiej różdż­ki

 

Każdy pra­cow­nik tak jak jeden liść szu­miał i sze­le­ścił swoim wła­snych po­dmu­chem. – To liście umieją podmuchiwać i dlatego szeleszczą? ;-)

 

Ru­ty­no­wo sia­dam na swoim miej­scu… – Co to znaczy siadać rutynowo?

 

Za­ło­go­wa­łem się na swoje konta… – Literówka.

 

Był wsta­nie za­uwa­żyć wy­tłu­mio­ny po­mruk sil­ni­ka.Był w sta­nie za­uwa­żyć wy­tłu­mio­ny po­mruk sil­ni­ka.

 

za­czął sobie wy­obra­żać ludzi, jacy do niego się do­dzwo­ni­li… – …za­czął sobie wy­obra­żać ludzi, którzy do niego się do­dzwo­ni­li

 

w końcu całe sy­tu­ację a nawet sce­ne­rie wy­da­rzeń. – Literówka.

 

Wi­dział wszyst­ko, co mógł usły­szeć, a w resz­cieWi­dział wszyst­ko, co mógł usły­szeć, a wresz­cie

 

po­wiedz­my, że pusz­cza­ły go nie­raz fan­ta­zje. – Fantazje nikogo nie puszczają. To ktoś może puścić wodze fantazji, a wtedy fantazja może go ponieść.

 

a szyby tak samo jak plek­si­glas świa­teł za­pa­ro­wa­ły od środ­ka. W aucie sie­dzia­ła za­pła­ka­na, pięk­na blon­dyn­ka po trzy­dzie­st­ce. W oby­dwu drżą­cych dło­niach nie­po­rad­nie trzy­ma­ła ko­mór­kę. Jej czer­wo­ne usta trzę­sły się i mil­cza­ły. – Skoro szyby były zaparowane, to skąd wiadomo, kto siedział w aucie, ile miał lat i co robił?

 

Ni­ko­go in­ne­go nie wi­dział w po­bli­ży… – Literówka.

 

– Pro­szę pani, co się stało? – Za­py­tał ści­szo­nym gło­sem.– Pro­szę pani, co się stało? – za­py­tał ści­szo­nym gło­sem.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Zajrzyj do tego wątku: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Ko­bie­ta pod­nio­sła wzrok i prze­szklo­ny­mi ocza­mi… – Czy ktoś wstawił kobiecie szyby w oczy? ;-)

Pewnie miało być: Ko­bie­ta pod­nio­sła wzrok i zaszklo­ny­mi ocza­mi

 

Ania nadal w za­par­te nie chcia­ła nic po­wie­dzieć. – Raczej: Ania nadal, z uporem, nie chcia­ła nic po­wie­dzieć.

Iść w zaparte, to wszystkiemu zaprzeczać, nie przyznawać się do niczego.

 

Może ktoś ją wy­cho­wał do od­po­wie­dzial­no­ści… – Co to znaczy wychować do odpowiedzialności?

Można kogoś do czegoś przyuczyć, ale chyba nie można wychować do czegoś.

 

walą głową w mór, który nie prze­bi­ją. – …walą głową w mur, którego nie prze­bi­ją.

 

Po­sta­no­wi­ła od razu, cho­ciaż cięż­ko jej to szło. – Raczej: Po­sta­no­wi­ła od razu, cho­ciaż miała z tym trudności/ było to trudne.

 

Nie za­wia­ła aż tak sil­nie… – Literówka.

 

Ko­biet już tak mają… – Literówka.

 

-… spa­ni­ko­wa­łam – sku­pił… – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

– Jesz­cze za­miast ha­mul­ca to do­da­łam gazu! – W jaki sposób dodaje się hamulec?

 

Za­ję­cza­ła przez łzy i za­mil­kła w ci­chym pła­czu. – Skoro był cichy płacz, to nie zamilkła.

 

Nio­sła winę zbrod­nii. – Literówka.

 

Tuż przed Wojt­kiem roz­dzie­li­ła się i opły­nę­ła go wokół, de­li­kat­nie zna­cząc jego buty, wią­żąc go z miej­scem i zda­rze­niem. – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

Prze­rwa­na ścież­ka życia, za­wsze wkom­po­nu­je się z innym. – Z czym innym?

 

ale cia­łem nie­wia­do­mo jak da­le­ko. – …ale cia­łem, nie­ wia­do­mo jak da­le­ko.

 

No to włącz na gło­śno mó­wią­cy…– No to włącz na gło­śnomó­wią­cy

 

A w pada w jesz­cze głęb­sze cze­lu­ście, gdy taką gubi, bądź pęka. – Proponuję: A wpada w jesz­cze głęb­sze cze­lu­ści, gdy nitkę gubi, bądź ona pęka.

Chyba że pęka ten, kto ja gubi. ;-)

 

zmie­nia­ją się tak szyb­ko, że trud­no nad tym na­dą­żyć. – …zmie­nia­ją się tak szyb­ko, że trud­no za nimi na­dą­żyć.

 

a zęby, je­że­li nie­po­wy­bi­ja­ne to fi­ne­zyj­nie po­wy­krę­ca­ne. Gdyby były tylko tro­chę więk­sze, to może by po­rów­nać je do cio­sów sło­nia, czy prę­dzej do ma­mu­ta, bo i jak on już był zmar­ły.

Piszesz o zębach. W jaki sposób zęby już był zmarły? ;-)

Kolejne, mało zrozumiałe zdanie.

 

Klat­ka była gęsto owło­sio­na krót­ki­mi wło­ska­mi… – Nie brzmi to najlepiej.

 

Zdzi­wi­ła się Ania i po­pa­trzy­ła na swoje dło­nie. Z prze­ra­że­niem spo­strze­gła, że z boku wy­sta­wa­ła kość. – Czy z boku dłoni może wystawać kość i można tego nie czuć, trzeba dopiero zobaczyć?

 

– Kiedy mu żebra pękły i przy­bi­ły skórę. – Literówka.

 

Wy­pro­sto­wa­na, do­brze ubra­na pani biz­ne­słu­men z wy­pię­tą pier­sią. – Masło maślane.

Wystarczy: Wy­pro­sto­wa­na, do­brze ubra­na biz­ne­swo­man z wy­pię­tą pier­sią.

 

Tylko, która była praw­dzi­wą, bądź praw­dziw­szą. Po­dej­rze­wał i miał na­dzie­ję, że mimo wszyst­ko to ta pierw­sza Ania była praw­dzi­wą. Ta druga… – Czy to celowe powtórzenia?

 

auta nie było skie­ro­wa­ne w tamtą stro­nę. – Literówka.

 

Od­gar­nę­ła tylko li­ście i różne. – Czym były różne, które odgarnęła?

 

z całej siły wbiła pióro na­rzę­dzie w grunt. – Co to jest pióro narzędzie?

 

Za dwu­dzie­stym trze­cim z kolei pchnię­ciem, dłoń się jej ob­su­nę­ła… – Kto liczył pchnięcia?

 

pro­fe­sjo­nal­ny grób, jak po cmen­ta­rzach kopia fa­chow­cy. – Literówka.

 

więc szła szyb­kim kro­kiem. Szyb­ko wy­szła z lasu i do­szła do drogi. – Brzydkie powtórzenia.

 

Z resz­tą, rzuci wy­mów­kę, że konar… – Zresz­tą rzuci wy­mów­kę, że konar

 

Nie po­zwo­li jej tał łatwo wy­cią­gnąć to ciel­sko. – Literówka.

 

Róż miał może metr głę­bo­ko­ści, ale to było ponad jej siły. – To musiał być róż o wyjątkowo głębokiej i intensywnej barwie. ;-)

Literówka.

 

znów upa­dła. Wście­kle za­wy­ła i znów za­szlo­cha­ła. – Powtórzenie.

 

Świa­teł­ko ba­gaż­ni­ka oświe­tla­ło tylko część po­wierzch­ni… – Nie brzmi to najlepiej.

 

Wy­cią­gnę­ła te­le­fon z kie­szon­ki, nie dzi­wiąc się, że w lesie jej nie użyła… – Do czego, w lesie, miałby być jej potrzebna kieszonka? ;-)

 

Stał tuż za Anią i zer­kał na jej prze­mo­czo­ne i brud­ne ubra­nia.Stał tuż za Anią i zer­kał na jej prze­mo­czo­ne i brud­ne ubra­nie.

Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. To, co mamy na sobie, to ubranie.

 

Tylko kur­tecz­ka jako tako utrzy­ma­ła stan pier­wot­ny. Fakt, że była ze skóry, na pewno nie był bez zna­cze­nia. W dłoni trzy­ma­ła sa­per­kę i to na niej sku­pił swoja uwagę. – Nie dziwię się. Kurteczka trzymająca w dłoni saperkę, musiała być fascynująca. ;-)

 

je­że­li włoży się w to wy­star­cza­ją­cą ilość siły i za­pa­ły. – Literówka.

 

Mur, przed jakim stała… – Mur, przed którym stała

 

Nic in­ne­go nie po­zo­sta­ło, je­że­li chcia­ła po­zo­sta­wić to w se­kre­cie… – Powtórzenie.

 

W końcu noga trzy­ma­ła się już tylko na kości w sta­wie mied­nicz­nym. Była zbyt mę­czo­na, by się jesz­cze z nią si­ło­wać… – Czy dobrze zrozumiałam, że noga nie miała już siły, by walczyć z Anią. ;-)

 

Wie­dzia­ła, że na dło­nie go nie unie­sie… – Co to znaczy unieść na dłonie?

 

Ob­ję­ła zimne tru­chło swo­imi rę­ka­mi i jak dobra matka przy­tu­li­ła do swo­jej pier­si. – Zbędne zaimki.

 

– No ponoć, jak się do­brze przy­rzą­dzi do­brze, to może być bar­dzo smacz­ne. – Dwa grzybki w barszczyku.

 

To samo zro­bił Woj­tek i ru­ty­no­wo się roz­łą­czył. – Na czym polega rutynowe rozłączenie?

 

Ad­re­na­li­na spa­dła i po­wo­li za­czę­ła oga­niać to, co się dzia­ło do­oko­ła. – Literówka.

 

Po­pa­trzy­ła się po swoim ubra­niu. Po­pa­trzy­ła na swoje ubra­nie.

 

Trze­ba mieć chyba, gdzie na­skro­ba­ne… – Literówka.

 

nie­po­rad­ne kury do­mo­we, któ­rym coś krę­ci­ło w mik­ser… – Co to znaczy, że kurom domowym kręciło w mikser?

 

Czło­wiek spo­koj­nie się wdrą­żyć w tok pracy i pro­ble­mów. – Czy aby na pewno się wdrąży? ;-)

Sprawdź znaczenie słów wdrążyć sięwdrożyć się.

 

Ka­na­li­za­cja, in­sta­la­cje elek­trycz­ne, kuny w ścia­nie, chło­pak z in­te­re­sem w róże od od­ku­rza­cza. – Wielce żałuję, że do tej pory nie widziałam jeszcze chłopaka z interesem w róże. ;-(

Sprawdź, jaka jest różnica między czymś w róże, a tym co w rurze.

 

Wło­ży­ła dłoń do dzba­ny i nie może wy­cią­gnąć. – Literówka.

 

Chyba są­czą­ca się ulewa wzmo­gła moje pra­gnie­nie. – Jeśli ulewa, to chyba nie sącząca się.

 

Sie­dzi koło mnie, a widzę, ze już od ja­kie­goś czasu z nikim nie roz­ma­wia. – Literówka.

 

-No i jest tak… – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

…a on „inni jakoś nie” Jak oce­niać… – Brak kropki na końcu zdania.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie porwało mnie.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka