- Opowiadanie: Verus - Książka o równowadze

Książka o równowadze

Pierwszy tekst wrzucany tutaj. Z grubej rury, bo od razu na konkurs, ale temat bardzo mi się spodobał. Pozdrawiam i miłej lektury!

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Książka o równowadze

Mam problem z pisaniem opowiadań. Nie lubię ich zaczynać jak bajek – od dawno, dawno temu, za górami – bo przecież to, co dla nas jest za górami, dla innych jest za drzwiami. Nie lubię też, gdy przypominają legendy – mieszająca się prawda i fikcja wprowadzają mętlik niekomfortowy i zupełnie niepotrzebny. Jednak najbardziej nie lubię tego, że w opowiadaniu ciężko jest zawrzeć całego człowieka. Nie wiem, jak bezbarwną musiała by być osoba, którą dałoby się poznać po przeczytaniu na jej temat zaledwie kilku stron.

Mimo to prawda i fikcja spotykają się w tym, co chcę opowiedzieć o pewnej dziewczynie zza gór, dolin i oceanów. Historia ta powstaje, ponieważ wiem, że do tamtej krainy nigdy nie dotrze, że zawsze będzie opowieścią o odległym miejscu, o osobie, której nie da się całkiem poznać na kilku stronach, ale bez dwóch zdań warto wiedzieć o niej cokolwiek. Liwia Jackerman jest oryginałem, o którym muszę wspomnieć. Inaczej nie uwolnię się od myśli o niej.

Nie mówię, że wszystko źle się zaczęło. Może właśnie dlatego tak źle było potem. Ponoć kiepski początek oznacza że, dla równowagi, koniec musi być dobry.

Ale na świecie nie ma równowagi.

Pojechałem na wakacje do kuzyna. Nie przepadaliśmy za sobą niegdyś, ale sądziłem, że teraz, kiedy nie pozostała nam żadna inna rodzina – nasi dziadkowie od dawna nie żyli, jego matka zmarła przy porodzie, a ojciec, razem z moimi rodzicami, zginął w katastrofie samolotu – znajdziemy wspólny język. Mieszkał w prostym, małym mieszkaniu z żoną, która pojechała na służbową delegację, moment na odwiedziny był więc idealny. Podczas pewnego wieczoru zwierzyłem mu się z pracy nad nową książką. I dzięki temu właśnie poznałem Liwię Jackerman. Bo wiecie, Liwia Jackerman była Kobietą Ze Zdjęcia.

Gdy wyjął to zdjęcie, odniosłem silne wrażenie, że już ją znam. Rude włosy, piegi, blizna na twarzy, przechodząca przez policzek i usta, biała, prosta koszula i krótkie, jeansowe spodenki. Nogi było jej widać jedynie do połowy ud. Nie była nawet ładna, wyglądała całkiem przeciętnie. Ale to wrażenie…

– Porozmawiaj z nią – powiedział Mike. Uniosłem brwi i niemal wyśmiałem go w twarz, ale zanim zdążyłem to zrobić, odezwał się ponownie. – Wiem, jak dziwnie to brzmi, ale zaufaj mi. Porozmawiaj z nią.

Wzruszyłem ramionami, przyjąłem zdjęcie w drewnianej ramce i starałem się nie wracać do tematu. Nie sądziłem, że Mike był szalony. Może miał mnie za szalonego i dlatego kazał mi gadać do zdjęcia? Może sądził, że w podobny sposób szukałem inspiracji do moich wcześniejszych książek? Że potrzebowałem tylko osoby, miejsca lub rzeczy, żeby wokół niego zbudować historię?

Nie, potrzebowałem jedynie Liwii Jackerman. Muszę jednak tutaj oddać jej część zasług – to na podstawie jej historii piszę te słowa.

Usiadłem później w nocy na łóżku i przyglądałem się zdjęciu. Bardziej nietypowe niż sama postać, było tło. Przedstawiało dolinę z pomarańczową trawą, z tyłu dało się dostrzec góry i niebo połyskujące na nietypowy, zielony kolor. Nieraz mówiłem do siebie, do postaci, które ożywiałem w książkach. Pomyślałem więc „dlaczego nie?” i odezwałem się:

– Mój kuzyn chyba ma mnie za szalonego, ale może taki właśnie jestem. Czemu nie? Spróbować warto. Chcę napisać nową książkę, ale nie mogę ruszyć z fabułą. Wiem, o kim miała by być. O pewnej królewnie, wygnanej kilka lat wcześniej z zamku i kraju, która powraca na tron… Muszę ją na ten tron przywrócić, chcę, aby historia była tragiczna i poruszająca, chcę… – Westchnąłem, wpatrując się w szare, nijakie oczy Liwii Jackerman. – Czuję, że znam bohaterkę tej książki, wiem, jak wygląda, jak reaguje na konkretne sytuacje, że umie walczyć, że jest osobą mądrą, choć porywczą… Czuję, że znam ją dużo lepiej niż znam ciebie, choć nigdy jej nie widziałem. Jest śliczna, ma czarne włosy, intrygujące oczy. Z pewnością jest ładniejsza od ciebie.

– Ładniejsza ode mnie. Mówisz tak komuś podczas pierwszej rozmowy. – Otworzyłem usta i wpatrywałem się w zdjęcie. Nie wiem, dlaczego nie rzuciłem go i nie uciekłem, gdy wydobył się z niego ten głos. Może zbyt mnie zamurowało. Tym bardziej, gdy postać na zdjęciu nagle się poruszyła, a mianowicie podniosła rękę. Dopiero teraz zwróciłem uwagę, że do tej pory wyglądała, jakby trzymała coś w dłoni, tuż poza granicą zdjęcia, jej palce były tylko delikatnie zakrzywione, pomiędzy nimi widoczne było jedynie coś szarego. Teraz w pełni ukazał mi się miecz z szarą rękojeścią, który oparła sobie o ramię. – Zamknij usta, bo też nie wyglądasz dobrze. – Teraz poruszały się jej nawet wargi. Odgarnęła sobie kosmyk włosów z twarzy i wyraźnie spojrzała na mnie. – To całkiem normalna reakcja, ale zamknij usta.

Odwróciła się tyłem i odeszła kawałek. Zobaczyłem, że na nogach miała myśliwskie buty. Skręciła w prawo, a moim oczom ukazał się najdziwniejszy las, jaki kiedykolwiek miałem okazję oglądać, nie dorównywał nawet tym z książek z obrazkami dla dzieci czy fantastycznych filmów. Konary drzew były skręcone tak bardzo, że ciężko było zaobserwować, gdzie kończy się jedno, a zaczyna kolejne. Liście i igliwie miało kolory od jaskrawego pomarańczowego do zgniłego żółtego. Kora lśniła delikatnie na niebiesko. Liwia skierowała się na ścieżkę pomiędzy drzewami. Góry zniknęły ze zdjęcia, całość zapełnił las i jej plecy.

– …co? – wyjąkałem.

– Mike powiedział ci przecież, żebyś ze mną porozmawiał. Zacząłeś użalać się nad tym, że nie wiesz, jak zacząć książkę i jak ją rozkręcić. A ode mnie chcesz rady, tak?

– Tak – mruknąłem. Nie wierzyłem w to, co widziałem. Pomyślałem oczywiście, że już zasnąłem, a to jest tylko przywidzenie. Patrzyłem jak schyla się pod złamanym konarem i idzie dalej. Z mieszaniną przerażenia i kolejnej dawki zaskoczenia, uświadomiłem sobie, że słyszę odgłos jej kroków na kamieniach i trawie.

– Pewnie mogłabym ci jej udzielić. Ale może zamiast tego opowiem ci coś. Może ta historia pomoże ci napisać książkę. – Las zaczął się przerzedzać i wyszła na zalaną słońcem drogę. Po jednej jej stronie rozciągało się skrzące delikatnie jezioro, a po drugiej pola, na których nachylało się kilka postaci. Z naprzeciwka drogą nadjeżdżał wóz, zaprzęgnięty w dwa jednorożce, lecz w obliczu całej sytuacji, nie zdziwiło mnie to zupełnie. Nie odzywała się, a ja obserwowałem. Kawałek dalej dostrzegłem skupisko niewielkich domów z drewna, w większości parterowych. Skręciła w odnogę i weszła do jednego z nich. Zamknęła drzwi, przeszła przez wąski korytarz i weszła do salonu. Na ziemi leżał czerwony dywan, pod ścianami stały regały zapełnione książkami, na środku wytarta kanapa i fotele w równie złym stanie. Usiadła na jednym z nich, odkładając miecz na drewniany stolik i w końcu znowu zobaczyłem jej twarz. – Jestem Liwia Jackerman. Ty jesteś Jackob, tak? Mike mi mówił, że przyjeżdżasz. To, co widziałeś, mój drogi, to Nalhalia.

I zaczęła swoją opowieść. Siłą rzeczy, nie zapamiętałem każdego jej słowa. To, co tu opiszę, uzupełnione jest o moje uwagi i wrażenia.

Liwia trafiła do Nalhalii trzy lata temu. Nie wyjaśniła mi, jak to się stało, że trafiła na drogę prowadzącą do stolicy Nalhalii. Od razu otoczył ją wianuszek ludzi, zaskoczonych tym, że z nikąd pojawiła się w tym miejscu. Wśród nich znajdował się również rycerski patrol w lśniących zbrojach, dosiadający karych, jednakowych koni. Podjechali do Liwii, ich dowódca, przystojny, młody mężczyzna o fioletowych oczach zeskoczył z konia i pomógł jej na niego wsiąść. Zajął miejsce za nią i ruszyli w stronę widocznego dalej miasta. Nie protestowała, zbyt się bała.

Stolica Nalhalii w niczym nie przypominała ziemskich miast. Te są często szare, przytłaczające, wypełnione wąskimi ulicami, tłumem i hałasem. Po ulicach biegają psy i koty, są tu kafejki i restauracje… W Nalhalii w mieście dominowały place, niskie domy były rozrzucone chaotycznie, pod różnymi kątami, nie stykały się, wszystkie drewniane, choć często pomalowane na różnorakie kolory. Zamek też nie przypominał tych, które widywało się na Ziemi, był majestatyczny, wykonany z białych kamieni, ale w żaden sposób nieprzytłaczający. Zabrano ją do króla.

– Witam… – wymamrotała.

– Witamy w Nalhalii – powitał ją dodatkowo skinieniem głowy. Jaki król schyla głowę przed podwładnymi? Dobry, tyle wam powiem. – Opowiedz nam, skąd przybyłaś. Usiądź, proszę.

Posadzono ją na stosie poduszek i zostawiono sam na sam z królem.

– Gdzie jestem? – zapytała.

– W kraju zza oceanów – odparł król. – Prawdopodobnie nie ma go na mapach twego świata. Jesteś w kraju przyjaźni, miłości, pokoju i cudów. – Starzec zaczął roztaczać przed nią obraz kraju, który nigdy nie poznał wojen, w którym każdy zajmował się swoimi sprawami, nie płaciło się podatków innych niż dobrowolne, o kraju, w którym nikt nie składał królowi pokłonów, gdzie to on witał i pozdrawiał poddanych jako pierwszy. W Nalhalii nikt nikogo do niczego nie zmuszał, każdy mógł wybrać swoją drogę, uczeni mogli snuć swobodnie najdziwniejsze historie, religie powstawały i upadały obok siebie, budowały wspólne świątynie, a ich kapłani mieszkali w jednych domach. Nalhalia to państwo radości i szczęścia. – Skąd ty pochodzisz? – zapytał w końcu władca.

– Z Polski… Z Ziemi – powiedziała niepewnie. Król zmarszczył brwi. Nie słyszał o tym miejscu nigdy wcześniej, gestem zachęcił ją do mówienia. – Pochodzę ze świata wojen i nienawiści.

– Mów dalej. Opowiedz mi o swoim świecie.

– Na Ziemi trawa jest zielona, a niebo niebieskie. Miasta są duże, uporządkowane. Mimo tego, mój kraj jest brzydki, niewiele wart. Wypełnia go po same granice nienawiść, zło i nieszczęście. Sztuką nazywa się kwadrat na białym tle, poezją wiersze o braku szczęścia. Toleruje się głód i rasizm. To nie jest dobry świat.

Król wydał się zafascynowany jej słowami, tak mi powiedziała. Następne kilka dni, pierwszych dni w Nalhalii, spędziła w pałacu, otoczona wszelkimi wzglądami. Król powiedział, że to teraz jej dom, że nie ma sposobu powrotu. Płakała długo i oglądała okolicę, poznawała ludzi, żeby odciągnąć od tego swoje myśli. Spotykała się z wielką serdecznością, uśmiechem i pomocą. Nie było osoby, która nie próbowałaby sprawić, żeby poczuła się jak w domu. Mistrz królewski zaczął ją uczyć posługiwania się mieczem. W Nalhalii to była sztuka, rodzaj fascynującego tańca. Starała się przyzwyczaić do tego dziwnego świata.

Po tygodniu znów zabrano ją do króla. Gdy go zobaczyła,zaczęła płakać. Zapytał, dlaczego.

– Mój świat jest światem absurdalnej miłości w strugach krwi – odparła Liwia. Tak, była poetką. A dzięki Nalhalii, stała się nieuleczalną idealistką. – To dlatego, że tam ciągle są wojny, których nikt nie dostrzega. Kłótnie słychać codziennie i nikogo już nie oburzają ani nie dziwią. To miejsce, gdzie nie każdy będzie dla ciebie miły i serdeczny, ale gdy już znajdziesz taką osobę, stanie się ona skarbem. Wojny są okrutne i wcale nierzadkie, lecz piękne jest to, że mimo takiej nienawiści i brutalności, ludzie potrafią kochać. Wokół świat się wali i niszczeje, giną ludzie, marzenia, upada przyszłość, a ludzie wciąż potrafią kochać. Namiętnie i silnie, choć śmierć otacza ich często z każdej strony. Potrafią też tworzyć sztukę, tak niskich jak i wysokich lotów. Potrafią pisać poezję i malować obrazy zniszczenia takie, że nie można oderwać od nich wzroku. To kraj, w którym można się urodzić niekochanym i nigdy nie poznać swoich rodziców, ale znaleźć ludzi, którzy cię pokochają. Tak było ze mną. Nigdy nie poznałam moich prawdziwych rodziców, ale ci, których znalazłam zamiast nich, którzy znaleźli mnie, dali mi szczęście, szkoły, wykształcenie i możliwości. Choć było mi ciężko, odnalazłam swoją drogę i swoją miłość. Mój świat jest skomplikowany. Z jego okrucieństwa, rodzi się dobro, którego nie sposób doświadczyć, gdy panuje spokój. – To zdanie zapamiętałem dobrze, tak jak i ona. Potem dodała jeszcze: – Tu wszyscy okazują mi miłość, lecz tu miłość nic nie kosztuje.

Król nie rozumiał, o co chodzi Liwii, ale otoczył ją jeszcze większymi względami, przydzielił jej do opieki parę dworzan – Jakuba oraz Caroline. Mieli pokazać jej miasto i pomóc przyzwyczaić się na dobre do myśli, że nigdy nie wróci do swojego kraju. Nie mogłem sobie wyobrazić jak ciężko zaakceptować taką myśl – że przypadkiem, nie wiadomo dlaczego zostałeś uwięziony w obcym miejscu. Mówiła, że pomagało jej wtedy tylko to, że ci ludzie naprawdę starali się, aby poczuła się tu jak w domu. Uczyła się wszystkiego, co było konieczne, aby mogła swobodnie radzić sobie sama. Wkrótce znała na pamięć całą okolicę, a także większość sąsiadów. Od początku mieszkała w tym samym domu, który widziałem na zdjęciu.

Mijały dni. Siłą rzeczy, było jej coraz łatwiej. Poznawała miejscowy język, nie wszyscy posługiwali się naszym, polskim. To też była kwestia, którą musiała mi długo wyjaśniać – w Nalhalii królowie mieli dostęp do świętej księgi. Kto ją otworzył, zdobywał wiedzę niezwykłą i wielką. Umiał mówić Językami. Wielu z tych języków obecnie żyjący nie słyszeli nigdy wcześniej, lecz części z nich się uczyli. Zawsze jednak na dworze było kilka osób, które znały poszczególne języki – uczyli ich królowie, a potem języki przekazywano z pokolenia na pokolenie.

Mimo starań miejscowych, Liwia wciąż była nieszczęśliwa. Mijały dni, ale nie potrafiła zapomnieć. Czas zapełniała sobie ćwiczeniami – sprawnie posługiwała się mieczem, potrafiła też płynnie mówić w języku Nalhalii. Życie tam nie było ciekawe. Z czasem poznawała uroki pracy na polu, w sadzie, przy zwierzętach, ale codzienność była wręcz nie do zniesienia. Zaczęła więc czytać i wychodzić na coraz odleglejsze wyprawy.

Liwia opowiadała o przyrodzie i krajobrazach Nalhalii tak, że aż chciało się jej słuchać. Dobre dwie godziny tamtej nocy straciłem na słuchanie o niezwykłych stworzeniach, barwnych kwiatach, zupełnie niepodobnych do ziemskich…

Problem z Liwią Jackerman, polega na tym, że mimo wspaniałego głosu i umiejętności snucia opowieści wręcz poetycko, była kobietą zepsutą. Czy nie wspomniałem, że początek nie był zły, ale za to kontynuacja nie przedstawiała się zbyt wesoło?

Liwia Jackerman nie wspomniała o jednym, acz istotnym drobiazgu. Była w końcu z Ziemi, nie z Nalhalii. Nie opowiedziała o pochodzeniu swojej blizny. Okazało się bowiem, że powstała przez króla, który zrobił ją, aby miała jakiś znak charakterystyczny. Tylko dzięki niemu, mógł uwiecznić ją na zdjęciu, które trafiło na Ziemię i miało być jedynym sposobem na wydostanie się Liwii z powrotem do jej kochającego męża Mike’a. Może ten dalej mnie nienawidził i dlatego dał mi zdjęcie, aby Liwia zamieniła się ze mną miejscami? Nie wiem tego. Wiem jednak, że historię tę spisuję w domu, z którego rozmawiała ze mną Liwia Jackerman, a ona może teraz siedzieć na łóżku, na którym ja z nią rozmawiałem. Liwia Jackerman to człowiek okrutny. To człowiek z Ziemi. Z Ziemi, do której nigdy nie dotrze historia o niej samej, o osobie, która kochała na tyle mocno, że dopuściła się zła.

Widzę naprzeciwko siebie zdjęcie wnętrza szafy i jakichś pudeł. Raz na jakiś czas na zdjęcie pada światło, wiem więc, że czasami otwierają szafę, do której wsadzili drewnianą ramkę, jedyny portal, przez który być może kiedyś wrócę na Ziemię. Choć mogę tu pisać i tworzyć, brakuje mi prawdziwości życia, którą czułem na Ziemi. Nalhalijczycy nie znają okrucieństwa i wojen. Ciężko stworzyć dobrą historię bez smutku i zdrady. Wiem, dlaczego nie mogli pomóc Liwii. Nie rozumieli jej. Z tego samego powodu nie mogą pomóc mi. Modlę się o możliwość powrotu każdego dnia do każdego z tutejszych bogów.

Lecz czy to, co zaczęło się dobrze, nie powinno skończyć się źle?

 

Jak dobrze, że na świecie nie ma równowagi.

Koniec

Komentarze

Przeczytane. :-)

Babska logika rządzi!

Ciekawa interpretacja konkursowego tematu. Jak rozumiem – zamknięcie Liwii w krainie wiecznego szczęścia paradoksalnie unieszczęśliwiło ją? Ale jak się tam znalazła? Czy zamieniła się z głównym bohaterem na wymiary, czy może oboje utknęli w Nalhalli? Jak Jackob trafił do krainy? To wszystko dobre pytania…

Na początku parę bardzo długich zdań sprawiło, że musiałem się bardziej skoncentrować, by nie zgubić ich sensu. Zgubiłem się też raz – gdy główny bohater mówi, że chce spotkać się z kuzynem, za chwilę ktoś wyciąga zdjęcie. Zabrakło mi akapitu, w którym Jackob dociera do tego mieszkania, czy cokolwiek, a nie tylko nosi się z zamiarem wybrania tam. Opisy mnie także znużyły swoją długością i szczegółowością – ale ja nie lubię opisów ani czytać, ani pisać, więc pewnie nie jestem obiektywny.

Generalnie tak, dobrze rozumiesz. Nie jest w tekście dokładnie wyjaśnione, jak Liwia znalazła się w Nalhalii, pozostawiłam to wyobraźni czytelników. Zostało jednak powiedziane, że Liwia zamieniła się miejscami z Jackobem i tylko on został w drugim wymiarze.

A za uwagi dziękuję, zapamiętam na przyszłość. :)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

No cóż, opowiadanie nie spodobało mi się. Zdało się monotonne i przegadane, a jednocześnie pełne niedopowiedzeń. Jakiś pomysł pewnie i był, ale nie został należycie wykorzystany. Szkoda, że Autorka ograniczyła się tylko do dość nudnych opisów bajkowej krainy, która okazała się nie taka znowu fajna, dla kontrastu Polskę przedstawiając w czarnych barwach. Strasznie drętwe postaci nie wzbudziły we mnie żadnych uczuć, niczym nie zaciekawiły.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Przeszkadzają powtórzenia, nadmiar zaimków i nie najlepsza interpunkcja. Zdarzają się zdania wymagające remontu.

Mam nadzieję, że lektura Twoich przyszłych opowiadań będzie bardziej satysfakcjonująca.  

 

w opo­wia­da­niu cięż­ko jest za­wrzeć ca­łe­go czło­wie­ka. – Raczej: …w opo­wia­da­niu trudno jest za­wrzeć ca­łe­go czło­wie­ka.

 

Nie wiem, jak bez­barw­ną mu­sia­ła by być osoba… – Nie wiem, jak bez­barw­ną mu­sia­łaby być osoba

 

i krót­kie, je­an­so­we spoden­ki. – …i krót­kie, dżin­so­we spoden­ki.

Stosujemy pisownię spolszczoną.

 

Unio­słem brwi i nie­mal wy­śmia­łem go w twarz… – Raczej: Unio­słem brwi i nie­mal zaśmiałem się mu w twarz

 

Że po­trze­bo­wa­łem tylko osoby, miej­sca lub rze­czy, żeby wokół niego zbu­do­wać hi­sto­rię? – Piszesz o osobie, miejscurzeczy, więc: …żeby wokół nich zbu­do­wać hi­sto­rię?

 

Wiem, o kim miała by być.Wiem, o kim miałaby być.

 

jej palce były tylko de­li­kat­nie za­krzy­wio­ne, po­mię­dzy nimi wi­docz­ne było je­dy­nie coś sza­re­go. – Powtórzenie.

 

Teraz po­ru­sza­ły się jej nawet wargi.  – Teraz po­ru­sza­ły się nawet jej wargi/ usta.

 

Ko­na­ry drzew były skrę­co­ne tak bar­dzo, że cięż­ko było za­ob­ser­wo­wać… – Ko­na­ry drzew były skrę­co­ne tak bar­dzo, że trudno było za­ob­ser­wo­wać

 

Li­ście i igli­wie miało ko­lo­ry… – Piszesz o liściach i igliwiu, więc: Li­ście i igli­wie miały ko­lo­ry

 

…co? – wy­ją­ka­łem.C-co? – wy­ją­ka­łem.

 

– Pew­nie mo­gła­bym ci jej udzie­lić. Ale może za­miast tego opo­wiem ci coś. Może ta hi­sto­ria po­mo­że ci na­pi­sać książ­kę. – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

Skrę­ci­ła w od­no­gę i we­szła do jed­ne­go z nich. – W odnogę czego?

 

Liwia tra­fi­ła do Na­lha­lii trzy lata temu. Nie wy­ja­śni­ła mi, jak to się stało, że tra­fi­ła na drogę pro­wa­dzą­cą do sto­li­cy Na­lha­lii. – Powtórzenia.

 

za­sko­czo­nych tym, że z nikąd po­ja­wi­ła się w tym miej­scu. – …za­sko­czo­nych, że znikąd po­ja­wi­ła się w tym miej­scu.

 

wy­peł­nio­ne wą­ski­mi uli­ca­mi, tłu­mem i ha­ła­sem. Po uli­cach bie­ga­ją psy… – Powtórzenie.

 

– Witam… – wy­mam­ro­ta­ła. – Gość nie wita, wita gospodarz.

 

W kraju zza oce­anów – od­parł król. – Praw­do­po­dob­nie nie ma go na ma­pach twego świa­ta. Je­steś w kraju przy­jaź­ni, mi­ło­ści, po­ko­ju i cudów. – Sta­rzec za­czął roz­ta­czać przed nią obraz kraju, który nigdy nie po­znał wojen, w któ­rym każdy zaj­mo­wał się swo­imi spra­wa­mi, nie pła­ci­ło się po­dat­ków in­nych niż do­bro­wol­ne, o kraju, w któ­rym… – Powtórzenia.

 

re­li­gie po­wsta­wa­ły i upa­da­ły obok sie­bie, bu­do­wa­ły wspól­ne świą­ty­nie… – Religie budowały świątynie?

 

Gdy go zo­ba­czy­ła,za­czę­ła pła­kać. – Brak spacji po przecinku.

 

lu­dzie po­tra­fią ko­chać. Wokół świat się wali i nisz­cze­je, giną lu­dzie, ma­rze­nia, upada przy­szłość, a lu­dzie wciąż po­tra­fią ko­chać. – Powtórzenia. W jaki sposób upada przyszłość?

 

Nie mo­głem sobie wy­obra­zić jak cięż­ko za­ak­cep­to­wać taką myśl… – Nie mo­głem sobie wy­obra­zić jak trudno za­ak­cep­to­wać taką myśl

 

sta­ra­li się, aby po­czu­ła się tu jak w domu. Uczy­ła się wszyst­kie­go… – Nie brzmi to najlepiej.

 

Umiał mówić Ję­zy­ka­mi. Wielu z tych ję­zy­ków obec­nie ży­ją­cy nie sły­sze­li nigdy wcze­śniej, lecz czę­ści z nich się uczy­li. Za­wsze jed­nak na dwo­rze było kilka osób, które znały po­szcze­gól­ne ję­zy­ki – uczy­li ich kró­lo­wie, a potem ję­zy­ki prze­ka­zy­wa­no z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie. – Trochę za dużo języków.

 

Cięż­ko stwo­rzyć dobrą hi­sto­rię bez smut­ku i zdra­dy.Trudno stwo­rzyć dobrą hi­sto­rię bez smut­ku i zdra­dy.

 

Modlę się o moż­li­wość po­wro­tu każ­de­go dnia do każ­de­go z tu­tej­szych bogów. – Dlaczego chce wrócić do każdego z tutejszych bogów?

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za opinię i wskazówki. :)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Przeczytałam.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Parę fragmentów zaciekawiło mnie w Twoim opowiadaniu, np.:

(…) o osobie, której nie da się całkiem poznać na kilku stronach, ale bez dwóch zdań warto wiedzieć o niej cokolwiek.

Jaki król schyla głowę przed podwładnymi? Dobry, tyle wam powiem.

Nie wiem czy piszesz dużo i regularnie, ale myślę że im więcej będziesz tworzyć, tym większą szansę będziesz mi dawać, żebym mógł wniknąć w Twoje światy.

Dzięki za ten tekst i powodzenia :)

Zło, czyli sprowadzenie narratora do szczęśliwej krainy, w której wszyscy przybysze z Ziemi (czy może tylko z Polski?) czują się nieszczęśliwi, uczynione zostało dobrem, czyli podstępem bohaterki opowiadania i jej męża. Skoro więc ten podstęp był dobry, to może i samo przeniesienie narratora było dobre?

Nimrod, dziękuję bardzo, pisać regularnie się staram, wychodzi różnie. Ten tekst był w sumie pierwszym po dość długiej przerwie, nie licząc wykończeń jakichś innych.

Marcin Robert, musiałam dwa razy to przeanalizować zanim zrozumiałam, o co Ci chodzi. :) Ciekawe podejście, choć pisząc to patrzyłam raczej na krainę, która czyni nieszczęśliwym.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Przeczytawszy :)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Warunki konkursowe spełnione. Wprawdzie to dobro jakieś takie mało wyraziste, ale uznaję. :-)

Jak na taką liczbę znaków, to w tekście dzieje się stosunkowo niewiele. Nadrabiasz zaskoczeniem na końcu. Wydaje mi się, że to konstrukcja typowa dla szorta, ale to nie znaczy, że zła.

Trafiają się usterki warsztatowe, ale sporadycznie. Mam nadzieję, że zanim upłynie termin, zostaną poprawione.

Mało podobała mi się Nalhalla – wygląda na zbyt utopijną, aby mogła istnieć. Wręcz sprawia wrażenie infantylnej. Na przykład, jeśli nie znają tam wojen, to po co im miecze? Przy polowaniu średnio przydatne, a wygodniej tańczyć bez nich.

Babska logika rządzi!

Zgubiłam się trochę w tych postaciach: ona była Polką, ale żoną Amerykanina, tak? 

 

Lwią część opowiadania zajmuje opis wyglądu Liwii oraz krainy, w której się znalazła. Czyli poskręcanych konarów i przefarbowanych kolorów ;) W sumie pomysł na tę pułapkę ze zdjęciem  – dostał historię, zapłacił wolnością  – i na interpretację tematu konkursu bardzo ciekawe. Choć nie mogę pozbyć się wrażenia, że jednak ten problem "idealna kraina bez skazy vs. prawdziwy człowiek" jest nieco za prosty. Stwierdzenie, że bez tej dawki zła znika życie i zostaje bezruch jest pokazane strasznie łopatologicznie. Może gdyby zamiast ględzenia głównego bohatera (i to literata, który chce napisać powieść… ryzykowny zabieg, moim zdaniem nie do końca udany. A do tego wątek tej królewny wprowadza w krótkim w sumie tekście niepotrzebny chaos) zrobić coś w rodzaju dziennika Liwii przeplatanego z tekstem o bohaterze – pisarzu i dopiero na końcu spotkanie? No nie wiem, w każdym razie w tej formie mnie się średnio podobało.

 

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Świetny pomysł na interpretację tematu, ale wykonanie leży pod względem fabularnym, bo fabuły nie ma, wszystko jest opowiedziane sucho, bez wydarzeń, samymi opisami. Warsztat jest ok, ale nie na tyle piękny, żeby ratować brak jakiegokolwiek zawiązania ;) Chociaż parę zdań było bardzo ciekawych – choćby przewodnie wszystko co dobre, źle się kończy. Jak dla mnie masz bardzo ciekawe pomysł, ale musisz się podszkolić „rzemieślniczo”.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Na jakiś czas zniknęłam, więc odrabiam czytanie komentarzy teraz. :) Dziękuję bardzo za wszystkie opinie, mam nadzieję skorzystać przy kolejnym tekście.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Nowa Fantastyka