- Opowiadanie: Morteisen - Post parusia

Post parusia

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Post parusia

Łopata zgrzytała o kamienie, kiedy butem pomagał jej wbić się w darń. Kopczyk ziemi rósł sobie spokojnie, zaskoczona nagłym wyjściem na powierzchnię dżdżownica wiła się nieporadnie. Albert odłożył łopatę i usiadł na ławeczce obok sąsiedniego grobu.

– Połowa za mną – powiedział do siebie.

– Po gówno to kopiesz? – zapytał go opierający się o odrapany krzyż mężczyzna.

– Tak trzeba. Zmarłych się chowa. Nie powinni leżeć byle gdzie.

Obcy strącił grudkę ziemi do dołu.

– Nie widzę tutaj nikogo, komu potrzebny by był pogrzeb.

– Jeszcze – stwierdził lakonicznie Albert, spuszczając wzrok.

Na niebie gęstniały chmury. Zapowiadało się na deszcz.

– Zmoczy cię. Wracaj do mieszkania.

Starszy człowiek pokiwał głową, wstając z ławki.

 

Pokój urządzono bogato. Ściany zdobiły obrazy utalentowanych malarzy, małżeńskie łoże kryły staroświeckie zasłony. Wszystko utraciło jednak przez lata wyrazistość kolorów, pod sufitem wisiały pajęczyny, a w trudniej dostępnych miejscach gromadził się kurz.

Albert siedział w ustawionym naprzeciw kominka foteliku. Trójnożny stolik obok dźwigał pociemniałą srebrną tacę z pokrojonymi jabłkami oraz kubek z parującą herbatą. Na ziemi leżała otwarta książka. W pokoju było zimno – nikt nie rozpalił ognia.

– Wstawaj. – Mężczyzna z cmentarza trącił ramię śpiącego. Ten wzdrygnął się. – Złapiesz jakieś zapalenie płuc, jak zaraz nie napalisz w tym kominku.

– Masz, masz rację – wymamrotał nie do końca rozbudzony Albert. Lekko zgrabiałymi dłońmi wyjął z plastikowego pudełka kilka zapałek. Rozpałka zajęła się szybko. Nie mógł się nie uśmiechnąć na widok ciepłego, pomarańczowego blasku. Płomień tańczył hipnotyzująco na porąbanych nogach jakiegoś rzeźbionego stołu. Herbata rozgrzała organizm od środka.

– Ale bym się napił whiskey, takiej dobrej.

– Wychlałeś już chyba cały zapas, jaki mieli na tym wypizdowie. Powinieneś przystopować z alkoholem. – Na dowód swoich słów skinął w kierunku stosu flaszek zdobiącego kąt.

– Jak inaczej?

W odpowiedzi obcy wzruszył ramionami.

 

– Jednak mieli rację. Przyszedł po nich – wyszeptał Albert, siedząc w ławce. Z obrazu nad ołtarzem spoglądał nań smutnym wzrokiem Zbawiciel. – A taką mieliśmy wszyscy zagwozdkę, czy rzeczywiście istnieje…

– Po ciebie też przyszedł – poprawił go siedzący za nim. – Sam nie chciałeś iść.

– A ten w swojej nieskończonej, kurwa, miłości postanowił mi pozwolić – W głosie brzmiał wyrzut. – Może się kiedyś zlituje i wróci? Jak myślisz, nazwę cię, Alterze?

– Nie wróci. Nie po ciebie.

 

– Te skurczysyny są wszędzie! – krzyknął Albert, odganiając pordzewiałą szablą zdziczałego psa. – Czemu ich stąd nie wziął?

– Widocznie nie pasowały do raju – stwierdził Alter, przyglądając się bezczynnie walce. – Masz dwa za plecami.

Słysząc ostrzeżenie walczący skoczył w bok. Kły minęły kark o milimetry. Kości chrupnęły pod ciosem. Pies popiskiwał cicho w rosnącej kałuży własnej krwi. Dwa pozostałe cofnęły się, warcząc.

Albert krzyknął na nie. Uciekły.

 

Słońce znikało za horyzontem. Szybę wyciemniała warstwa tłustego brudu. Turystyczna kuchenka podgrzewała wodę w emaliowanym garnku, obok czekała saszetka z zupą w proszku.

– Gdzieś w tej okolicy powinny być moje urodziny. – Albert wyjął stary dowód, oglądając swoje zdjęcie sprzed grubo ponad dekady. – Sto lat, sto lat…

Zakręcił gaz. Łyżką rozmieszał proszek w naczyniu.

– Mmm. Grochowa – zamruczał. – Ciekawym, kiedy te zupki się psują. Nie pożyczysz mi wszystkiego najlepszego, Alter?

Nikt nie odpowiedział.

– Chyba wracają mi zmysły. Oby nie na długo – stwierdził Albert, odkręcając znalezioną godzinę wcześniej flaszkę. Zmrużył oczy rozkoszując się wonią alkoholu.

 

Siedzieli we dwóch na popękanym nabrzeżu. Woda opadła, odsłaniając gdzieniegdzie szare łachy.

– Patrz. Wciąż płynie. A kraju już nie ma. Kłamali widocznie, jak zwykle ku pokrzepieniu serc.

Alter skinął głową. Wyciągnął nogę, zanurzając czubek buta w rzece.

– Ryby łowisz? – zaśmiał się krótko Albert. – Byłem ciekaw, czy to państewko zmieni się kiedyś na lepsze. Ale On, czy tam on, musiał się oczywiście pospieszyć.

– I zmieniło się?

Alterowi odpowiedział tylko gorzki śmiech.

 

– Codziennie chodzisz do kościoła – stwierdził Alter, przekraczając, jako drugi, próg świątyni.

– Jak widać. Teraz podoba mi się tu dużo bardziej. Wreszcie wiadomo, o co chodzi.

– Nie trzeba już wierzyć.

Barokowa figura mnicha, stojąca obok bocznego ołtarza, groziła im palcem spod kryjącego ją kurzu. Pulchne putta nie zwróciły na to najmniejszej uwagi.

 

– Jest piękna, nieprawdaż? – zapytał Altera, pokazując mu zdjęcie pewnej bezpruderyjnej pani, zdobiące całe dwie strony w pomiętym magazynie. – Ale moja żona była piękniejsza…

– Myślisz, że wciąż czeka?

Nie odpowiedział. Nie chciał nawet wiedzieć. Niektórych ran nawet czas nie potrafił całkiem zamknąć.

 – Pozwolisz więc, zostawię cię samego. – Alter wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

 

Deszcz zalewał ulice, spływając popękanym asfaltem do pozatykanych kratek ściekowych. Kałuże rosły, aż wreszcie przywodziły na myśl małe jeziora. Na pomarszczone czoło Alberta upadła kropla.

– Kurwa, znowu przecieka.

Poszedł na strych. Schody zaskrzypiały, cieniem pod ścianą przemknęła mysz.

– Czyżby skleroza? – Alter stał przy otwartym oknie dachowym, przez które wpadały pchane wiatrem krople.

– Lata lecą, chłopcze. Ech, ile bym dał, by znów być młodym.

– Mogłeś…

– Wiem, że mogłem! – krzyknął Albert. –  Zamknij mordę!

Szarpnięciem zamknął okno. Klamka została mu w dłoni. Rzucił ją wściekły na ziemię. Wiatr na przemian unosił skrzydło i uderzał nim o framugę. Alter kiwał głową do rytmu.

 

Obudził się w środku nocy. Nie mógł zasnąć, przewracał się jedynie z boku na bok. Zmęczenie i irytacja narastały. Wreszcie podniósł głowę:

– Alterze, jesteś tam?

– Jak zwykle, Albercie.

– Zaśpiewaj mi kołysankę.

– Masz ponad pięćdziesiąt lat. A może już sześćdziesiąt? – Alter wyjął papierosa i zapalił. – Mogę opowiedzieć ci bajkę.

– Opowiadaj.

Mężczyzna zaciągnął się potężnie, wstrzymał oddech. Wypuściwszy powietrze, zaczął:

– Dawno, dawno temu żył sobie chłopiec. Miał żółtą koszulkę, zielone spodnie, a na stopach nosił wytarte trampki. Jego rodzice nie byli bogaci, ale małemu nie przeszkadzał brak drogich zabawek, którymi zwykły bawić się inne dzieci. Pewnego razu… – opowiadał Alter, zaciągając się co dwa zdania.

– Wybacz, że przerywam. Daj bucha.

– Trzymaj. Pewnego razu spotkał dziewczynkę z bogatego domu. Dobrze im się razem bawiło, tak dobrze, że jak dorośli, postanowili zostać małżeństwem. Mąż któregoś dnia musiał pojechać na delegację, tam spotkał miłą panią, z którą jeszcze milej spędził wieczór i poranek. Kiedy wracał, miał straszne wyrzuty sumienia, kupił więc kwiaty, a idąc z dworca do domu zastanawiał się, jak ma wysłowić ową straszną prawdę. Żonę zastał w łóżku, leżała przed włączonym telewizorem.

– Początek pomyliłeś, ten chłopiec nigdy nie miał żółtej koszulki. – Pospieszany głębokimi wdechami papieros wypalił się w połowie. – Poza tym, telewizor był wyłączony. Policja kazała mi potem wszystko dokładnie opisać, stąd pamiętam.

– Morał znasz?

– Spierdalaj, nie nadajesz się do opowiadania bajek – stwierdził Albert, obracając się na prawy bok, plecami do Altera. Miękka poduszka powoli koiła przebudzone wspomnienia, prowadząc umysł z powrotem w objęcia Morfeusza.

 

Koromysło ciążyło na ramionach, woda w wiaderkach falowała przy każdym kroku. Przy pasie dyndała osłonięta brudną od błota pochwą szabla. Niebo zachęcało do życia wyrazistym błękitem przedpołudnia. Na przydrożnym cokole stała zniszczona latami figura młodej kobiety, owiniętej w pofałdowaną szatę. Ręce złożyła jak do modlitwy.

– Przeżegnałbym się panienko, ale mam zajęte ręce.

– Nie masz – rzucił Alter, siadając na na wpół zbutwiałej ławeczce przed kapliczką. – Po co się tłumaczysz? I przed kim? – Ostatnie zdanie wypowiedział, tłumiąc śmiech.

– Wkurwiłeś mnie wczoraj w nocy, wiesz? – powiedział Albert, odkładając nosidło. Usiadł po drugiej stronie ławki.

– Wiem.

– Ale uświadomiłeś mi parę rzeczy. Zanim to wszystko się stało, już nic nie miałem. Nawet nadziei.

Ukrył twarz w spracowanych dłoniach.

– Dlatego zostałeś.

– Nie ma innych takich, jak ja?

– Skąd mam wiedzieć? Zresztą, złaziłeś pół świata za nimi…

– … i chuj. Jak zwykle.

 

– Módl się, módl, nie przeszkadzaj sobie – wyszeptał Alter, siadając w ławce za Albertem. – Będziesz truł szczury?

– Tak. Został jeszcze jeden. – Schował opakowanie z trutką do kieszeni płaszcza.

– I zapijesz zwycięstwo szklanką wódki. A może odwrotnie?

Pełne butelki zadzwoniły w reklamówce, kiedy Albert wstawał. Powolnym krokiem skierował się do wyjścia.

 

Łopata ostatni raz rzuciła ziemię na podłużny kopczyk. Wyrwany z innego grobu krzyż, pozbawiony tabliczki, ozdobił świeżą, bezimienną mogiłę. Mężczyzna usiadł na ławeczce obok, mówiąc:

– Żegnaj, panie Albercie.

Koniec

Komentarze

Czy takie było założenie opowiadania, że nie zawsze wiadomo kto z kim rozmawia – czy Albert z Alterem, czy może Alter z Albertem…

Fantastyka zdała mi się raczej mało fantastyczna.

 

Na ziemi le­ża­ła otwar­ta książ­ka. – Skoro opisujesz pokój, to: Na podłodze le­ża­ła otwar­ta książ­ka.

 

– Ale bym się napił whi­skey, ta­kie­go do­bre­go. – Whiskey jest rodzaju żeńskiego, więc: – Ale bym się napił whi­skey, ta­kie­j do­bre­j.

 

ski­nął w kie­run­ku stosu fla­szek zdo­bią­ce­go kąt. – Czy stos flaszek na pewno był ozdobą?

Może: …ski­nął w kie­run­ku stosu fla­szek, zalegających w kącie.

 

Wy­cią­gnął nogę, za­nu­ża­jąc czu­bek buta w rzece.Wy­cią­gnął nogę, za­nu­rza­jąc czu­bek buta w rzece.

 

Rzu­cił ją wście­kły na zie­mię. – Jest na strychu, więc: Rzu­cił ją wście­kły na podłogę.

 

Alter wyjął pa­pie­ro­sa i od­pa­lił.Alter wyjął pa­pie­ro­sa i zapa­lił.

Odpalić papierosa można od innego, palącego się.

 

-Po­czą­tek po­my­li­łeś, ten chło­piec nigdy nie miał żół­tej ko­szul­ki. – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza,

 

-Skąd mam wie­dzieć? – Jak wyżej.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podoba mi się pomysł, że opowiadanie jest podzielone na takie mini migawki. To dodaje taką dynamiczną ezoterykę. Za to sama treść z tego co zrozumiałem to jest  jakaś wersja czyśćcowego szaleństwa. Ciekawe, ale nie było niczego intrygującego. Spróbuj następnym razem jakoś rozbudować postacie. Pozdrawiam :)

F.D

A mnie się właśnie to poszatkowanie na drobniutkie scenki nie bardzo podobało. Utrudniało zrozumienie, o co w tym wszystkim chodzi, kto rozmawia z kim…

Babska logika rządzi!

Ja chyba tylko w jednym momencie miałam wątpliwość, kto z kim rozmawia, przez większość czasu jakoś ogarniałam ;) Ogólnie czytało mi się dobrze, choć fabuły w tym jak na lekarstwo, ale całkiem nieźle wyszło takie stopniowe pokazywanie o co w tym wszystkim chodzi, dzięki temu utrzymywałam uwagę. Krótkie scenki według mnie też się tutaj dobrze sprawdziły, przy dłuższych mogłoby się zrobić zbyt flegmatycznie. No i klimat jest.

“Na dowód swoich słów skinął w kierunku stosu flaszek zdobiącego kąt.“ – Kto skinął? Brak dookreślenia podmiotu.

 

“– A ten w swojej nieskończonej, kurwa, miłości postanowił mi pozwolić[+.] – W głosie brzmiał wyrzut.“

 

“Gdzieś w tej okolicy powinny być moje urodziny“ – Uwaga oczywiście subiektywna, niemniej zdanie to jest bardzo niezgrabnie sformułowane.

 

“Nie chciał nawet wiedzieć. Niektórych ran nawet czas nie potrafił całkiem zamknąć.“

 

“Mąż któregoś dnia musiał pojechać na delegację“ – jedzie się w delegację, a nie na

 

Ręce złożyła jak do modlitwy.

– Przeżegnałbym się panienko, ale mam zajęte ręce.“

 

I mnie poszatkowanie na drobne scenki nieco drażniło. Być może dlatego, że niektóre scenki miały znaczenie i faktycznie pchały tekst do przodu, a niektóre wydawały mi się nic niewnoszące. Klimat owszem, jest. Generalnie lubię melancholijne warianty postapo. Ale, choć przeczytałam z zainteresowaniem, na długo mi to opowiadanie w pamięci raczej nie zostanie. Niemniej, próba całkiem udana.

Inna sprawa, że jakieś zaćmienie miałam, bo jak pierwszy raz przeczytałam tytuł, to sądziłam, że to jakaś bajka, a bohaterem jest “Paruś”, znaczy jakaś lokomotywa czy może chłopiec mieszkający przy kolei ;p

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Taaak, tytuł mocno wieloznaczny, też się chwilę nad nim zastanawiałam. W sumie to chyba dobrze dla tytułu, jeśli skłania do namysłu i przytrzymuje uwagę.

Babska logika rządzi!

Z tym Parusiem, to ja też tak miałam :D

Dziękuję Wam za podzielenie się swoimi opiniami i wskazanie błędów.

 

@joseheim @Finkla – wieloznaczności tytułu nie było w planach, ale najwidoczniej nie zaszkodziła tak bardzo ;D

Kiedyś się nauczę...

Całkiem przyjemnie mi się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka