Z błogiej nieświadomości wyciąga – a wręcz wyszarpuje – mnie wszechobecny ból. W tej samej chwili dobiega do mnie tajemnicze pikanie jakiegoś urządzenia oraz dźwięk kapiącej w pobliżu wody. Macam dłonią to coś, na czym leżę. Niestety nie jest to dobry ruch, ponieważ ból w kończynie gwałtownie wzrasta. Gdzieś obok krzyczy jakiś torturowany właśnie człowiek. Do pomieszczenia, w którym się znajduję wbiega kilka osób, coś krzyczą, padają rozkazy i pouczenia. Totalny chaos. Czuje jak jakiś insekt gryzie mnie w ramie. Torturowany osobnik niespodziewanie milknie. Zasypiam, a ostatnią moją myślą jest: „Czyżbym to ja tak krzyczał?”
Nie wiem jak długo spałem, lecz gdy dusza powróciła do rannego ciała otworzyłem oczy. Nade mną pochylał się właśnie niebieskooki blondyn w szarej koszulce z dziurami oraz z zawieszonymi na szyi goglami, z którymi nigdy się nie rozstawał.
– Flippy gdzie ja, kurwa, jestem? I co się ze mną działo? – pytam zachrypniętym głosem.
Poruszam językiem, niestety nadal mam w ustach pustynię.
Flippy Render przygląda mi się z dziwnym grymasem na twarzy.
– Jesteś pieprzonym szczęściarzem Magiku. Każdy inny człowiek porywający się samotnie na siedmioro Smoków byłby trupem. - Patrzy na mnie z wyraźną dezaprobatą w oczach. - Ty jednak przeżyłeś. Zresztą jeszcze minuta lub dwie i lider Smoków odciąłby ci ten durny łeb. Qarix, Inoue i Matt zdążyli jednak ocalić twój cenny tyłek w ostatniej chwili. - Kręci głową jakby nie dowierzając własnym słowom. - Nie mam pojęcia co takiego zrobiły ci w przeszłości Smoki, i nie muszę wiedzieć, ale sam nigdy nie dasz rady ich pokonać.
Spogląda mi w oczy czekając, aż coś powiem. Gdy nie reaguję, kontynuuje:
- Dostałeś trzy kulki: w prawe kolano, lewy bok tuż przy nerce oraz lewy bark – w tym ostatnim przypadku jakieś półtora centymetra niżej i oberwała by tętnica pachowa, a ty byłbyś trupem w ciągu kilku sekund. Gdy cię tu przynieśli byłeś nieprzytomny, a nawet wydawało mi się, że już przynieśli mi sztywniaka.
Trzy kulki? To by wyjaśniało dlaczego nadal czuję się jakbym został połknięty, dokładnie przeżuty, a następnie wypluty niczym zużyta guma do żucia.
- A wiesz może ilu z gangu Smoka zraniłem bądź zabiłem? - pytam z nadzieją, że udało mi się w końcu zemścić.
Flippy patrzy na mnie jak na idiotę, ale po chwili opanowuje się, a na jego twarzy można dostrzec już tylko skupienie i profesjonalizm. Podczas udzielania mi odpowiedzi sprawdzał moje rany i zmieniał opatrunki, gdy to było konieczne. Cały Flippy Render – przy łóżku rannego towarzysza świetny medyk, lecz podczas walki z wrogiem cholernie niebezpieczny typ.
- Ja tam nic nie wiem. Może spytasz Qarix'a, kiedy do ciebie wpadnie zobaczyć jak się czujesz?
Po sprawdzeniu ostatniego opatrunku wyjmuje z szafki stojącej przy moim łóżku strzykawkę, igłę i jakąś ampułkę. Uśmiecha się i oznajmia:
– Teraz dam ci morfinę abyś zasnął i wyleczył się na tyle, na ile to jest możliwe. - Wstrzykuje mi lek do żyły. - No to spanko.
Opuszcza pomieszczenie.
***
Po ponownym powrocie z krainy Hypnosa już prawie nie czuję bólu. Po rozejrzeniu się zauważam, leżący na pobliskim krześle, schludnie złożony w kostkę mundur: czarne skórzane spodnie, kurtkę z dużym kołnierzem z tego samego materiału oraz kremową lnianą koszulę. Całość uzupełniały brązowe kowbojki oraz czerwone skórzane rękawiczki z herbem gangu – czerwonym łbem wilka na pomarańczowo-fioletowym tle – które wyróżniały mnie na tle pozostałych Wilków podczas walki.
Dzięki nim nasi przeciwnicy szybko orientowali się jak ważną role spełniam i stawałem się pierwszym celem do zlikwidowania. Te kawałki skóry wręcz do nich krzyczały: ”To jest Magik! Jego najpierw zabijcie!”. Już po pierwszym wypadzie w teren zorientowałem się, że to przez nie jestem w niebezpieczeństwie, a przez to mniej skupiam się na ochronie towarzyszy. Próbowałem nakłonić Jurru'ego Buryune'a, aby pozwolił mi ich nie nosić – jednak on się uparł. „To jest symbol tego kim jesteś wśród Wilków. Kiedy się go wypierasz to tak jakbyś wypierał się nas wszystkich. Jakbyś wypierał się siebie samego” - rzekł, i od tej pory karał mnie za każdym razem gdy nie miałem ich podczas walki.
Wstaje wolno z łóżka i ruszam do wielkiego lustra. Widzę w nim oblicze człowieka, który właśnie powstał z grobu. Ciemne brązowe włosy przypominają swoim ułożeniem stóg siana, a sińce pod zielonymi oczami dodają mi kilka lat. Do tego wszystkiego liczne blizny – pamiątki po walce – tworzyły zgrabną sieć linii, przypominającą plan jakiegoś fikcyjnego miasta. Tak, mam blizny. Jak każdy. Nie zamierzam ich ukrywać, są częścią mnie. Nie zamierzam się nimi chwalić, bo nic pięknego czy niezwykłego w nich nie ma. Któregoś dnia nagle stały się, wydziergały, urodziły, a ja muszę z nimi żyć. Nie szkodzi. Nie wstydzę się ich. Nie napawają mnie dumą. Są częścią mnie. A ja żadnej, choćby najgorszej części mnie nie zamierzam się wstydzić. Każda z tych blizn jest częścią mojej historii – historii, której głównym bohaterem jest Ezio Cardicci.
Historia ta nabrała tempa gdy skończyłem trzynaście lat. Mieszkałem wtedy tylko z ojcem, bo matka zmarła na raka. Ojciec po śmierci matki całkowicie się załamał. Wtedy myślałem, że jest złym człowiekiem, bo w ogóle się mną nie interesował. Wychodził do pracy, gdy jeszcze spałem i wracał późnym wieczorem, najczęściej pijany do takiego stopnia, że często zasypiał na wycieraczce. Chodziłem głodny do szkoły. To właśnie głód nakłonił mnie do kradzieży i szantażu – pierwsze grzechy. Było mi strasznie wstyd, ale głód był silniejszy od dumy…
I tak któregoś dnia, gdy ojciec wrócił do domu kompletnie pijany, zasnął z papierosem w ustach. Historia tak banalna i oklepana, a jednak mi się przytrafiła. Prawie spłonąłem. Na szczęście udało mi się uciec z płomieni. Ojcu nic się nie stało, bo gdy tylko pojawił się ogień wybiegł z mieszkania na klatkę schodową i budził sąsiadów. O mnie chyba zapomniał. Długo dochodziłem do siebie, lecz nie mieszkałem już z ojcem, który trafił do więzienia za nieumyślne spowodowanie śmierci. Tak trafiłem na ulice. Po tym wszystkim rosła we mnie świadomość, że będę teraz obiektem drwin osób, które nie poznały całej historii. Bałem się, że nie zostanę przez nikogo zaakceptowany.
Tak, jak już wspomniałem, wtedy wydawało mi się, że mój ojciec jest złym człowiekiem, skoro wiecznie jest pijany i ze mną nie rozmawia, nie przytula, nie gra w karty, nie gra na gitarze. A robił to wszystko, gdy była z nami mama. Z perspektywy czasu widzę, że nie mógł sobie poradzić ze stratą. Kochał mamę. Jako ich dziecko nawet po tylu latach, pragnę wierzyć, że była miłością jego życia.
Zawsze mnie śmieszyły te sceny w filmach, gdy rodzina dowiadywała się największych sekretów, kiedy ktoś leżał w szpitalu na łożu śmierci. Dziś mnie już nie śmieszą. Gdy dowiedziałem się, że ojca dotkliwie pobito w więzieniu, wówczas mieszkałem na ulicy już kilka lat i powoli odkrywałem swój dar. Nie utrzymywaliśmy nawet większego kontaktu, tylko czasami dostawałem od niego listy poprzez policjantów, gdy odsiadywałem drobne kradzieże i bójki. Zresztą listów tych i tak nigdy nie otwierałem. Nie odwiedzałem go, bo bałem się, że nie chce mnie widzieć. Ale po kilku dniach zadzwoniła do mnie pielęgniarka opiekująca się tatą i powiedziała, że prawdopodobnie zostało mu kilkanaście godzin, i że lepiej bym przyszedł się z nim pożegnać. Dowiedziałem się od niej także, że ojciec o wszystkim jej opowiedział. Jak bardzo musiało go to boleć, że zwierzył się obcej kobiecie? Może zbyt surowo go oceniłem jako dziecko? Może można tak cierpieć, że człowiek sam zamienia się w wielką zadającą ból machinę? Z nim chyba tak było…
W każdym bądź razie pojechałem do tego szpitala więziennego, a gdy wszedłem do sali dwudziestej szóstej na końcu korytarza, ścięło mnie z nóg. Leżał tam, taki mały, zwinięty, suchy jak rodzynek i taki bezbronny. Łzy spłynęły po policzkach. Pierwsze łzy od pogrzebu matki. Wtedy opowiedział mi to wszystko, co tłumił w sobie. Przepraszał, że nie dał mi takiego dzieciństwa na jakie zasługiwałem. A ja mu wybaczyłem, bo nagle te ostatnie lata przestały mieć jakiekolwiek znaczenie, bo w tamtej chwili poczułem, że w końcu odzyskałem ojca. Tego prawdziwego, który grał na gitarze, kiedy mama śpiewała gotując potrawy na Wigilię. I wiem, że odszedł spokojny.
Wiem, bo gdy przyszedłem go odwiedzić następnego dnia, wydawało mi się, że śpi i śni całkiem przyjemny sen. Uśmiechał się. Ale gdy chciałem go potrzymać za rękę, poczułem chłód. Wiedziałem, że jest już spokojny i tą ręką obejmuję mamę w pasie w zaświatach. I nie było mi smutno. Miałem wrażenie, że tam mu będzie lepiej, bo dla niego życie zaczęło tracić znaczenie wraz z wypadaniem włosów mamy.
Jakiś czas później wdałem się w uliczną bójkę toczoną przy użyciu noży, tasaków, siekier i innych narzędzi na tyle ostrych aby zranić. Nie wyszedłbym z tego żywy, gdyby nie pojawił się Jurru Buryune ze swoimi Wilkami – to właśnie oni są teraz moją rodziną. Chociaż tylko Jurru'emu, jako dowódcy, opowiedziałem swoje poprzednie życie. Później, wraz z pomocą niewtajemniczonego do końca Smoak'a, odkryliśmy że pobicie mojego ojca nie było przypadkowe. Była to zemsta Gerarda Hotineya, obecnego szefa Smoków, za niepłacenie haraczu mieszkaniowego przez mojego staruszka. Gdy zakładam rękawiczki słyszę zza pleców przepełniony pretensjami krzyk:
– Znów mi się przez ciebie oberwało!
Odwracam się w stronę źródła głosu.
W drzwiach, oparty nonszalancko o framugę i szczerzący zęby w szerokim uśmiechu, stoi Qarix Rusty – ciemny blondyn o oczach barwy mlecznej czekolady. Jego mundur różni się od mojego jak noc od dnia. Ma na sobie dżinsy, białą koszulę, brązowe rękawiczki bez palców wzmacniane metalem, a na głowie zawiązaną brązową chustkę z wymalowaną na niej srebrną trupią czaszką. Co najbardziej dziwi, koszulę ma tylko wciśniętą w spodnie. Nigdy jej nie zapina, dzięki czemu zawsze można dostrzec tatuaż na jego piersi – wilka wyjącego do księżyca. Przynajmniej nie musi nosić obciachowych rękawiczek, aby było wiadomo do jakiego gangu należy. Jest wiecznym optymistą nielubiącym brać życia na serio. Gdy walczy zazwyczaj posługuję się kilkoma sztyletami, którymi potrafi zabić mysz z odległości stu pięćdziesięciu metrów. A jeszcze jedno… jest moim ochroniarzem podczas walki, przez co to jemu się dostaje od szefa, gdy ja obrywam w wyniku mojej osobistej vendetty.
Nic tak nie zniechęca czytelnika, jak błąd w pierwszym zdaniu – wyszarpuję – wyszarpuje
Albo to są literówki, albo niewiedza.
Żadna z opisanych ran nie występuje w odległości półtora centymetra od aorty. Co najwyżej od tętnicy ( np. tętnicy podobojczykowej lub pachowej )
Jeśli był nieprzytomny, to zapewne podano mu morfinę dożylnie. Skąd więc jej posmak na języku? Po morfinie czuć gorzki posmak, ale czuje się gorycz, a nie morfinę.
Ciemne brązowe włosy przypominają stóg siana – stóg siana nie jest ciemnobrązowy.
tatuaż na jego sercu – raczej na piersi lub na wysokości serca.
Jeśli chodzi o fantastykę, to można uznać rzut sztyletem trafiającym w mysz ze stu pięćdziesięciu metrów.
Zaprezentowany fragment, opisujący trudne dzieciństwo obecnego członka ulicznego gangu, zdał mi się mocno chaotyczny. Zarysowałeś, Anonimie, kilka wątków, żadnego nie rozwijając, skutkiem czego Święty czy grzesznik na razie wygląda jak rozgrzebany plac budowy – widać, że coś na nim budują, nikt jeszcze nie wie, co zbudują.
Natomiast mogę powiedzieć, że życzyłabym sobie, aby ewentualny ciąg dalszy był napisany zdecydowanie lepiej, nie zawierał tylu literówek i błędów, by wszystkie zdania były czytelne i należycie skonstruowane, a interpunkcja poprawna. No i, Anonimie, pamiętaj, że to portal fantastyczny.
…dźwięk skraplającej się w pobliżu wody. – Skroplić się może para wodna, ale robi to raczej bezgłośnie. Woda, będąc cieczą, nie skrapla się.
Pewnie miało być: …dźwięk kapiącej w pobliżu wody.
Macam dłonią to coś na czym leże. – Macam dłonią to coś, na czym leżę.
I co się ze mną działo? - pytam zachrypniętym głosem. – Zamiast dywizu powinna być półpauza. Ten błąd występuje w opowiadaniu wielokrotnie.
Gdy się nie reaguję kontynuuje… – W jaki sposób bohater mógłby się reagować?
Powinno być: Gdy nie reaguję, kontynuuje…
…prawie nie czuje bólu. – Literówka.
…zauważam, leżący na pobliskim krześle, schludnie złożony w kostkę mundur: czarne skórzane spodnie, kurtkę z dużym kołnierzem z tego samego materiału oraz kremową lnianą koszulę sięgającą mi do połowy ud. – W jaki sposób bohater, widząc mundur i koszulę złożone w kostkę, zauważył, że koszula sięga mu do połowy ud? ;-)
Te kawałki skóry wręczy do nich krzyczały:”To jest Magik! – Literówka. Brak spacji po dwukropku.
…to one stawiają mnie w jeszcze większym niebezpieczeństwie… – Nie wydaje mi się, by można kogoś postawić w niebezpieczeństwie.
Proponuję: …to one sprawiają, że jestem narażony na jeszcze większe niebezpieczeństwo…
Wstaje powoli z łóżka… – Literówka.
…który trafił do więzienia za nieumyślne spowodowanie śmierci – w pożarze tym zginęło dziewięć osób. Tak trafiłem na ulice. – Powtórzenie. Literówka.
…że będę teraz obiektem drwin osób, które nie będą znały całej historii. – Powtórzenie.
…wówczas mieszkałem na ulicy już kilka lata… – Literówka.
Nie wyszedł bym z tego żywy… – Nie wyszedłbym z tego żywy…
Chociaż tylko Jurru'emu, jako Dowódcy, opowiedziałem swoje poprzednie życie. – Dlaczego dowódca jest napisany wielką literą?
Tak więc – pakiet dorosłości wysłano do mnie w paczce pełnej leków. – Nie rozumiem tego zdania.
Ma na sobie jeansy, białą koszule… – Ma na sobie dżinsy, białą koszulę…
Stosujemy pisownię spolszczoną.
Jest wiecznym optymistą nie lubiącym brać życia na serio. – Jest wiecznym optymistą, nielubiącym brać życia na serio.
Odnośna uchwała ortograficzna RJP pozwala na pisownię rozdzielną.
Dziękuję, Adamie.
dźwięk skraplającej się w pobliżu wody. – skraplającej? Chyba kapiącej! Skraplanie jest chyba procesem baaardzo cichym.