Dzień był cichy, szary i mokry, nie tylko przez, wiszące na ołowianym niebie, ciężkie czarne chmury, zacinający deszcz, ale również przez wszechobecną mgłę i płynące po nierównych płytach chodnikowych strugi wody. Większość osób nazwałaby ten dzień okropnym, beznadziejnym i brzydkim, ale nie Ona.
Bez parasola, bez kaloszy, bez płaszcza przeciwdeszczowego czy choćby kaptura nasuniętego na długie, teraz przemoknięte na wskroś, czarne włosy.
Szła, patrząc w niebo, między starymi, pochylającymi się w stronę ulic budynkami, pamiętającymi czasy sprzed wojny. Bez uśmiechu, bez smutku. Po prostu szła, cały czas przed siebie, bez konkretnego celu.
Kochała deszcz. Miłością cichą, skrytą, tak, jak kochała wypijaną codziennie gorącą filiżankę herbaty.
Kochała wiele rzeczy i tylko kilku ludzi.
Wybranych.
Starannie wyselekcjonowanych.
Wśród kochanych przez nią osób był On.
Jej najlepszy przyjaciel. Powiernik sekretów, wspomnień, snów. Jej podpora. – Zanim się zorientowała był całym jej życiem.
Kochała Go nawet bardziej niż deszcz, czy codziennie wypijaną filiżankę gorącej herbaty. Żyła, oddychała, każdego ranka budziła się dla Niego i Jego szczęścia.
Nikt nie wie, ile trudu, bólu i łez kosztowało ją, by, z neutralnym wyrazem twarzy i pełnym entuzjazmu zasłuchaniem, wysłuchiwać jego problemów miłosnych. Ile wysiłku włożyła w to, by doradzać mu w sprawach sercowych. Ile nocy przepłakała z Jego powodu.
Nikt nie wiedział, a na pewno nie On.
Jego dzieci skończyły podstawówkę, gimnazjum, liceum, studia. Minęły kolejne lata, a On nadal nie mógł pojąć, czemu odmówiła przyjścia na jego ślub.
I czemu parę tygodni po nim zniknęła bez śladu.
Bez listu, bez telefonu, bez jakiegokolwiek znaku życia.
Na zawsze.