- Opowiadanie: Flobbins - Historia na trąbce

Historia na trąbce

Mam tremę. To moje absolutnie pierwsze opowiadanie, które trafia do publiczności większej niż Gravel (która mnie swoją droga namówiła, żeby to wrzucić i obiecała, że nie zostanę tutaj zjedzona). Nie warto doszukiwać się tutaj fantastyki, za co przepraszam, jednak proszę o sprawiedliwy sąd i szczere opinie dla spłoszonego grafomana.

Samo opowiadanie powstało pod wpływem przypadkowego arta, który wpadł mi w oko, kiedy szukałam inspiracji do czegokolwiek (z reguły zajmuję się raczej farbami i ołówkiem).

Bez przedłużania – miłego (mam nadzieję) czytania!

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

zygfryd89

Oceny

Historia na trąbce

Pewnego dnia ja i moja matka usłyszeliśmy, że „lepiej, żeby spędził trochę czasu w domu”.

Lekarze są święci. Zostałem w domu. Zostawałem w domu sam na całe dnie, miło pogrążony w słodkiej, waciano – zamglonej chmurze z psychotropów i nie widziałem już niczego, nie czułem już niczego, nie krzyczałem już, a to było najważniejsze. Nie krzyczeć.

Czasami, kiedy udawało mi się opuścić porcję tabletek, wracałem do rysowania, i rysowałem te cudowne rzeczy, które miałem w głowie. Było tam pięknie, ale moja matka nie chciała oglądać tych prac. Jedyną rzeczą, o jakiej ze mną rozmawiała, było cudze życie. Więc oddałem się cudzemu życiu i spędzałem dnie na oglądaniu z własnego okna ludzi w bloku naprzeciwko. Założyłem zeszyt i pisałem co u nich. Mam nadzieję, że czasami czuli, że ktoś o nich myśli.

***

Co wieczór, kiedy mama wracała z pracy, przychodziła do mojego pokoju i przynosiła mi kakao albo herbatę i starannie odliczone i skomponowane tabletki. Pytała co u sąsiadów.

Najbardziej lubiłem mieszkania studentów, bo od rana zawsze panowała u nich przyjemna rutyna, a wieczorami i w nocy zawsze działo się coś innego.

Studenci od rana wychodzili na balkon, na papierosa i kawę, w różnym składzie: czasami to były trzy dziewczyny, czasami był z nimi chłopak, czasami dwóch, czasami którejś dziewczyny brakowało. Później, z reguły w pośpiechu, wybiegali na przystanek tramwajowy za rogiem. Po południu razem gotowali jakiś obiad – nie mieli firanek w oknach, a wyjście na balkon i wielkie okno było właśnie w kuchni. Wieczorami przychodzili inni ludzie. Czasami świece i lampki tworzyły na oknach szalone wzory i mogłem spokojnie poddać się temu, co cienie wywoływały z mojej głowy.

Nie lubiłem mieszkań samotnych starszych ludzi. Często siedzieli na balkonach albo w oknie – zależnie od tego, w którym rzędzie bloku mieli mieszkanie – i patrzyli całymi dniami na ludzi tak jak ja. Tak jak ja, wieczorami albo rano brali swoje niezliczone tabletki, z tym, że mnie te tabletki utrzymywały w błogim niemyśleniu, a oni smutnieli z każdym dniem.

***

W ostatni dzień roku szkolnego do jedynego pustego mieszkania, dokładnie naprzeciwko mojego, ktoś się wprowadził. Spędziłem  tamten dzień na szkicowaniu dzieciaków wracających do domu w odświętnych strojach i ze świadectwami – takie zwykle rzeczy, trochę topornie, ale jednak wciąż jakoś wychodziły spod mojej ręki. Otwierające się drzwi balkonowe w mieszkaniu, które było puste przynajmniej od kilku lat, były jak portal do nowej rzeczywistości.

Mężczyzna który się tak wprowadził wyglądał jak postać z kreskówki, i przez to od razu przypadł mi do gustu. Miał nastroszoną szopę zupełnie siwych włosów i szorstki zarost na chudych policzkach. Miał dziwnie sprężyste ruchy jak na kogoś tak szorstkiego, był giętki w całej swojej wyciągniętej sylwetce.

 Przez całe popołudnie biegał między swoim mieszkaniem a samochodem i coś rozpakowywał albo dowoził. Wieczorem, kiedy widocznie już nic nie miał do roboty, usiadł na parapecie z nogami opartymi o balkonową barierkę i tylko patrzył. Nie wyglądał jak ktoś, kto grał w orkiestrze – dzień później moja mama opowiedziała mi czego dowiedziała się od sąsiadek, i jedną z wiadomości o nim była właśnie taka, że jest orkiestrowym muzykiem. Jak dla mnie wyglądał raczej jak ktoś, kogo z orkiestry wyrzucono.

Jestem pewny, że tamtego wieczora złapał mój wzrok.

***

Jego balkon wychodził z sypialni. Pewnego sierpniowego poranka w tej sypialni pojawiła się nowa osoba.

Dziewczyna miała może z dziewiętnaście lat, długie ciemne włosy i ciało opalone w strój kąpielowy. O czwartej rano wyszła na balkon w samych majtkach i spokojnie paliła papierosa. Nie mogła przypuszczać, że w oknie naprzeciwko czai się bezsenny schizofrenik.

***

Wyobrażałem sobie, że wiodą całkiem słodkie życie. Mieli kwiaty na balkonie, a on chyba znalazł pracę, bo czasami około południa wychodził z domu w garniturze i ze swoją trąbką w futerale. Ona chyba studiowała, chociaż nie mogła być zbyt pilna.

On grał na swojej trąbce zawsze rano, ale nigdy zbyt rano – w takich godzinach, w których wszyscy poważni ludzie są zbyt zajęci, żeby zwracać uwagę na mężczyznę grającego na trąbce na własnym balkonie. Obawiałem się, że któraś ze starszych osób będzie miała jakieś obiekcje. Obawiałem się, bo podobała mi się jego gra. Na szczęście kiedy grał wszyscy zgodnie wyglądali ze swoich okien i tworzyli niemą, prawie niewidzialną widownię.

***

Szybko okazało się, że wcale nie jest tak słodko, jak myślałem.

Nie widziałem ich kłótni. Z jakiegoś powodu ludzie kłócili się w kuchni, ta jak w kuchni wyznawali miłość, mówili o zmartwieniach i liczyli pieniądze na rachunki.

W sypialni tylko się godzili.

***

Raz z jakiegoś powodu pokłócili się na balkonie, może byli już zbyt zmęczeni sobą, żeby chociaż próbować nad sobą panować. Wrzeszczeli niezrozumiale i wymachiwali rękami, ona odpalała każdego kolejnego papierosa od każdego poprzedniego, a on wyłamywał sobie palce, jakby powstrzymywał się żeby jej nie rozszarpać.

Było mi wstyd, że ich podglądam, ale nie miałem nic innego do roboty. Skupiałem się na jego dłoniach, na cennych palcach, na narzędziach pracy, które tak zapamiętale maltretował przez tę rozwrzeszczaną nastolatkę.

***

Raz zagrał wieczorem. Nie wiedziałem, co grał, dziwiłem się, że nikt nie reagował. Dopiero później mama powiedziała mi, że grał „Ciszę” i że często jest to grane na pogrzebach.

Może to dlatego.

Dziewczyna leżała w ich łóżku – widziałem ją, światło w sierpniowe wieczory jest idealne dla nałogowego podglądacza. Wcześniej wyszła na balkon w samej bieliźnie i coś powiedziała – może, że idzie spać – ale on nie zareagował.

Robiło się już ciemno, kiedy muzyk przestał grać i wciąż ze swoją trąbką usiadł na barierce z nogami poza balkonem. Zachwiał się i widziałem, że zaczął spazmatycznie oddychać. Słońce już prawie całkowicie zaszło, kiedy odepchnął się i poleciał w dół.

I w dół.

I w dół.

I w dół.

I nikt go nie złapał, chociaż mam wrażenie, że on na to liczył. Jestem pewny, że nikt go nie złapał, chociaż zamknąłem oczy kilka metrów i sekund od momentu, kiedy jego ciało spotkało się z ziemią. Jestem pewny, bo gdyby ktoś go złapał, to nie słyszałbym później takich hałasów, krzyków, syren.

To był pierwszy i jedyny raz, kiedy matka odciągnęła mnie od okna.

I nie zobaczyłem, czy dziewczyna w samej bieliźnie wyszła z łóżka, żeby oprzeć dłonie dokładnie w tych samych miejscach, gdzie wcześniej spoczywały cenne dłonie muzyka; żeby oprzeć swoje dłonie dokładnie tam, skąd odepchnęły się dłonie jej kochanka. Wyobrażałem sobie, że metalowa, zardzewiała barierka musiała być w tych miejscach rozpalona do czerwoności i że dziewczyna nie zaczęła krzyczeć, chociaż w tym momencie miała pełne prawo.

Wyobrażałem sobie, że straciła głos na zawsze.  

Koniec

Komentarze

Przeczytałem i czytało mi się lekko. Mimo, że główny bohater ciągle coś opisuje, to nie czułem się znużony. Niemniej – nie wiem o czym jest to opowiadanie. Ktoś obserwuje ludzi przez okno, ale w sumie… co z tego? Ta historia potrzebuje ciągu dalszego i jakiegoś plottwistu! Pozdrawiam!

 

Szkoda, że nie ma fantastyki, ale przynajmniej ostrzegasz.

a wyjście na balkon i wielkie okno było właśnie w kuchni.

To chyba dość rzadkie rozwiązanie architektoniczne. Chyba że kuchnia jest połączona z pokojem.

Z jakiegoś powodu ludzie kłócili się w kuchni, ta jak w kuchni wyznawali miłość, mówili o zmartwieniach i liczyli pieniądze na rachunki.

Literówka.

Witamy na portalu. :-)

I może następnym razem coś mniej prawdopodobnego?

Babska logika rządzi!

Jak to: nie ma fantastyki? Facet w bloku codziennie gra na trąbce i nikomu to nie przeszkadza? No way!

Dobrze się czytało, a to bardzo ważne. Są powtórzenia, ale zasadniczo debiut uważam za udany :)

Przynoszę radość :)

Się czytało. Następne opka niech fantastyczne będą. :-)

I nikt go nie złapał, chociaż mam wrażenie, że on na to liczył. Jestem pewny, że nikt go nie złapał, chociaż zamknąłem oczy kilka metrów i sekund od momentu, kiedy jego ciało spotkało się z ziemią. Jestem pewny, bo gdyby ktoś go złapał, to nie słyszałbym później takich hałasów, krzyków, syren.

Spodobał mi się bardzo ten fragment…

Ogólnie to bardziej opis niż opowiadanie, ale czytało się nad wyraz dobrze. Zdecydowany i uprzedzony brak fantastyki nie przeszkadzał mi, rekompensowany plastycznością opisów. Choć wszystko stanowi jakąś całość, to jednak czegoś mi brakuje – rozwinięcia w dłuższe opowiadanie (nie opis).

Tak swoją drogą, jeśli twój bohater był schizofrenikiem i brał leki, nic nie stało na przeszkodzie by wychodził z domu (chory przestaje wychodzić z domu w chwili nasilenia objawów, ale raczej przed rozpoczęciem leczenia) , to nie jest “obłożna” choroba, a jeśli już jest to raczej leczy się ją w zakładzie zamkniętym. Ale… właściwie ta choroba pozostawia lekarzom spory margines błędu i równie dobrze może być inaczej…

F.S

Jak widzisz, Gravel prawdę mówiła. Nikt nie tylko zjeść nie ma zamiaru, ale choćby tylko lekko ugryźć…  :-)

Fakt, jedynym jako tako fantastycznym elementem jest brak protestów przeciw graniu na balkonie na trąbce, ale nie czepiajmy się drobiazgów. Generalnie nieźle, i to się liczy.

Całkiem przyzwoity debiut, Anonimie. :)

W tekście jest trochę usterek – mnie szczególnie dały się we znaki nadmiar zaimków i nie najlepsza interpunkcja, ale jestem przekonana, że w przyszłości Twoje opowiadania będą coraz lepsze. I bardzo fantastyczne.

 

po­grą­żo­ny w słod­kiej, wa­cia­no – za­mglo­nej chmu­rze z psy­cho­tro­pów… – …po­grą­żo­ny w słod­kiej, wa­cia­no-za­mglo­nej chmu­rze z psy­cho­tro­pów

 

i ry­so­wa­łem te cu­dow­ne rze­czy, które mia­łem w gło­wie. Było tam pięk­nie, ale moja matka nie chcia­ła oglą­dać tych prac. – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

Męż­czy­zna który się tak wpro­wa­dził… – Pewnie miało być: Męż­czy­zna, który się tam wpro­wa­dził

 

Miał na­stro­szo­ną szopę zu­peł­nie si­wych wło­sów i szorst­ki za­rost na chu­dych po­licz­kach. – Masło maślane. Szopa jest nastroszona/ zmierzwiona z definicji.

Skąd bohater wiedział, że zarost jest szorstki, skoro go nie dotykał?

 

szorst­ki za­rost na chu­dych po­licz­kach. Miał dziw­nie sprę­ży­ste ruchy jak na kogoś tak szorst­kie­go… – Powtórzenie.

 

był gięt­ki w całej swo­jej wy­cią­gnię­tej syl­wet­ce. – Co to znaczy, być giętkim w wyciągniętej sylwetce?

Zbędny zaimek; czy mógł być taki w cudzej sylwetce?

Proponuję: …a sylwetka sprawiała wrażenie bardzo elastycznej/ wysportowanej.

 

Nie wy­glą­dał jak ktoś, kto grał w or­kie­strze… – A jak wygląda ktoś grający w orkiestrze?

 

Jego bal­kon wy­cho­dził z sy­pial­ni. – A wyszedłszy, dokąd balkon się udawał? ;-)

Proponuję: Na jego bal­kon wy­cho­dziło się z sy­pial­ni.

 

i ciało opa­lo­ne w strój ką­pie­lo­wy. – Czy można opalać się w coś?

Proponuję: …a jasne fragmenty na ciele świadczyły, że opalała się w stroju kąpielowym.

 

On grał na swo­jej trąb­ce za­wsze rano… – Zbędny zaimek. Już wspomniałeś, że to jego trąbka.

 

może byli już zbyt zmę­cze­ni sobą, żeby cho­ciaż pró­bo­wać nad sobą pa­no­wać. – Powtórzenie.

 

ona od­pa­la­ła każ­de­go ko­lej­ne­go pa­pie­ro­sa od każ­de­go po­przed­nie­go… – Nie brzmi to najlepiej.

Może: …ona wciąż odpalała kolejnego papierosa od poprzedniego

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Trudno zrozumieć, o czym jest opowiadanie. Zbyt mało informacji. Faktycznie, sf tu nie ma.

 

Lekarze są święci. – może lepiej brzmiałoby – To, co mówią lekarze, jest święte.

Zgrzyta mi podawane do lekarstw herbata lub kakao ( najrozsądniej popijać leki wodą) i szorstki zarost ( czy z daleka można rozpoznać, że jest szorstki? ).

 

Czekam na następne. Jeśli rysujesz, to fajnie by było, gdybyś dodał/dodała jakiś mały rysunek :-)

 

P.S. Widzę, że Regulatorzy już wspomniała o zaroście :-)

Dumnam. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Dziękuję wszystkim za komentarze i za to, że mnie jednak nie zjedliście :) Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam, ale stres wygrywał.

 

MrBrightside – jeśli mam być szczera, to sama nie wiem, co z tego…

 

Finklo, dziękuję za powitanie i wskazanie błędów :) Staram się mierzyć z czymś mniej prawdopodobnym, ale to zdecydowanie jeszcze nie nadaje się do publikacji.

 

 Anet i Blackburn – bardzo mi miło, że dobrze się czytało i obiecuję fantastykę (kiedyś ^ ^).

 

AdamKB – dziękuję, a Gravel w namawianiu mnie była bardzo wytrwała, myślę nad jakimś orderem dla niej :D

 

Regulatorzy – dziękuję bardzo za wskazanie wszystkich błędów! Obiecuję poprawę :D

 

FoloinStephanus – miło, że czytało się nad wyraz dobrze :) A co do bohatera i jego choroby… Sama kiedyś usłyszałam, że może lepiej, żebym spędziła trochę czasu w domu, chociaż brałam leki i nie było wielkich przeszkód. Przyznaję, że długość pobytu bohatera w domu jest dosyć mocno przedłużona i przesadzona (przynajmniej ja tak to widziałam), ale im dłużej patrzę na moje opowiadanie, tym dłużej wydaje mi się przesadzone w całości… Ale, jak można się przekonać, i lekarze i ich zalecenia są bardzo rozmaite :)

 

trico – dziękuję za komentarz, mam nadzieję, że nie będziesz czekał zbyt długo :) Co do rysunków – postaram się, chociaż na razie muszę się zorientować co i jak z rysunkami na NF.

 

gravel – wygrałaś…

Z tobą zawsze wygrywam, babe. Bo ja ciebie doniczką, a ty mnie kwiatkiem ^^

three goblins in a trench coat pretending to be a human

gravel, Ty mnie doniczką jedynie w głowę, żebym w końcu coś tutaj wrzuciła :D

Ważne, że podziałało. Ale ostrzegam – mam całkiem sporo doniczek.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

W opowiadaniu najbardziej podobał mi się chyba obrany punkt widzenia. Nie powiem, żebym sama spędzała dni na obserwowaniu ludzi, wkurza mnie też osiedlowy monitoring bab z ławeczki pod domem, ale fajne przypomnienie, że u każdego kryje się jakaś historia, której widzimy tylko małe fragmenty.

Pomysł nie nowy, bo “Okno na podwórze” Hitchcocka się kłania (a właściwie opowiadanie Cornela Woolricha).

Samo wykonanie przyzwoite, choć historia niczym szczególnym nie porywa. Zabrakło właśnie tego czegoś, co Alfredowi dało cztery nominacje do Oskara.

Witamy na portalu. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Bardzo przyzwoity tekst. Czytało się płynnie, zaciekawił. Na kolana nie rzucił, ale skoro to debiut, to masz jeszcze czas. Szkoda tylko, że brak fantastyki.

Y!

 

Jest kilka drobnych usterek typu nieodpowiednia interpunkcja i powtórzenia, ale nic, czego musiałabyś się naprawdę wstydzić (przepraszam, że nie wyłapałem – jestem cokolwiek zmęczony).

Jako próba talentu opowiadanie sprawdza się całkiem całkiem, ale sama historia za to trafia do mnie zupełnie tak sobie. W narratorze jest za mało “życia”. Kreujesz dosyć ciekawą postać, ale dla czytelnika pozostaje ona “pusta”. Jest kolo z ciężką schizą i podgląda, a czasem też coś zmaluje. Tyle. Nie uchwyciłaś, kim on jest tak naprawdę, jaka jest jego historia. Narrator równie dobrze mógł być kimkolwiek innym, “normalnym” i po prostu przypadkiem zerknąć tego feralnego wieczora przez okno. Podobnie grajek i jego nastoletnia panna (pomijam, że dostrzegam tu pewną analogię do rzeczywistości ;) – jako czytelnik chciałbym czegoś więcej niż tylko romantycznego obrazka o bólu i śmierci. Z jednej strony jak najbardziej okey, że odcięty od świata schizofrenik nie może zbyt wiele opowiedzieć o tym, co się naprawdę stało, bo to realistyczna opcja. Z drugiej jednak strony historia sąsiadów z naprzeciwka wypada mi przy tym wszystkim nie jako opowieść, a raczej jako tło, czy może pretekst, żeby opowiedzieć bądź przekazać coś innego. Nie jestem tylko pewien – co.

A może po prostu wymądrzam się bez sensu. Jeśli zagościsz tu na dłuższość, to może przywykniesz.

 

Podsumowując, warsztat niezgorszy, styl jak najbardziej daje radę – choć opowieść jest cholernie statyczna, to jednak nie zrobiłem sobie krzywdy podczas czytania (co nie zmienia faktu, że kilka dialogów i więcej jakiegoś dziejstwa by się jednak przydało) – i tylko historia do dopracowania. Albo lepiej napisz coś nowego, coś, w co będziesz mogła z powrotem włożyć wyciągnięte wnioski.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nowa Fantastyka