- Opowiadanie: dAuvergne - W ciemnościach

W ciemnościach

Cześć!

W projekcie, nad którym pracuję od jakiegoś już czasu, główny bohater zmaga się z problemami psychicznymi i zawodzącym implantem w głowie, który jest tego przyczyną. Poniższy drabble to fragment z rozdziału, który jest jak gdyby tego prezentacją – wspomnienia mieszają się Isaacowi z rzeczywistością w trakcie jego podróży kanałami, dziesiątki metrów pod zniszczonym dystryktem, przykrytym wrakami statków kosmicznych.

 

Setting to oczywiście sci-fi, lecz pozwoliłam sobie wyciąć niektóre, nieistotne dla sceny fragmenty, by nie wydłużać lektury. Interesują mnie Wasze opinie odnośnie fragmentu – czy jest mocny, czy słaby, czy nijaki. Może nudny, powtarzalny, żałosny? No i, oczywiście, staram się poskromić zaimkozę, ale wciąż ona może w tekście występować, za co z góry przepraszam.

Oceny

W ciemnościach

Minął kolejno trzy przecięcia z innymi tunelami, nim do jego uszu dotarły pierwsze odgłosy. Natychmiast się spiął, zatrzymał i zaczął nasłuchiwać. Szepty? Rozmowy? Niesione echem ludzkie głosy zdawały się dobiegać z jednej z odnóg korytarza, którym obecnie się poruszał.

(…)

Nieznane szepty zmieniły się w cichy, lecz niosący się przejściem szloch. Barlow poczuł na plecach dreszcz. Skoro ten tunel był zawalony, a nie odchodziły od niego żadne, znane mu przejścia…

Ruszył z wolna przed siebie, mocniej łapiąc za pistolet maszynowy trzymany w zdrowej dłoni. Postukał w zawodną latarkę, która co chwila mrugała, na moment się wyłączając. Jego wzrok błądził po ścianach korytarza gdy uszy wychwytywały coraz głośniejszy płacz.

– Isaac, Isaac…

Nim?

Kobiecy, a może raczej dziewczęcy głos potoczył się echem po jego własnej głowie. Szloch nie ustawał, przecząc logice, nakazującej wziąć oddech i przerwać na moment, by wypowiedzieć słowa.

Krok zmienił się w trucht. Czując narastający w głowie szok, strach i zdenerwowanie, biegł do przodu, w mrok zamkniętego tunelu, gdy szloch przeistaczał się w zawodzenie, a zawodzenie w ryk. Nim się zorientował, biegł już sprintem naprzód, gnany nagłym skokiem adrenaliny, połowicznie widząc przy drgającym świetle czy aby na pewno jego następny krok wykonany zostanie na brzegu.

Latarka zgasła, pogrążając tunel w ciemności, która wydawała się potęgować agonalne krzyki.

– Nim?! – ryknął Barlow, usiłując przekrzyczeć dziewczynę i znaleźć ją wzrokiem.

Z pluskiem wpadł do wody docierającej mu do kostek, gdy wskoczył na środek tunelu i biegł dalej. Niemal na ślepo, włączając na kaburze pistoletu małą, ledową lampkę w niebieskich barwach Federacji.

Ryk wypełnił mu uszy, wywołując własny wrzask. Fala cierpienia potoczyła się przez jego umysł, zalewając kolejne jego fragmenty i powalając na ziemię. Upadł na kolana, lecz zatrzymanie się nie powstrzymało przybierania na sile dźwięku. Kobiecy, przepełniony bólem ryk zmieszał się z jego własnym i trwał przez całe minuty, nim potężny huk ukrócił ich wspólne cierpienie.

Otworzył oczy – a może cały czas miał je otwarte? – dostrzegając przed sobą stertę gruzu zawalającą przejście. Wokół niego ciszę przerywało jedynie kapanie wody oraz terkotanie dozymetru. Twarz zalewały mu krople potu, gdy, klęcząc w płytkiej, brudnej wodzie, dyszał po kilkunastometrowym biegu. Otarł pot i ślinę z ust, z wolna wychodząc w szoku. Zorientował się, że nie ma na sobie maski gazowej.

Tak, zerwał ją podczas biegu. Nie mógł oddychać.

Odkaszlnął.

Najgorsze w tym rodzaju bólu było to, iż nigdy jego zniknięcie nie wywoływało ulgi.

Podniósł się z ziemi z trudem, gdy dotarł do niego kolejny fakt – jego palec zaciśnięty był w żelaznym uścisku na spuście pistoletu.

Niezaładowany.

Natychmiast, jak oparzony, zwolnił spust i złapał broń lżej, niemal samymi palcami, jakby trzymanie jej większą powierzchnią dłoni sprawiało mu ból, a metal parzył. Schował pistolet do rozświetlonej, skradzionej innemu żołnierzowi kabury, po czym wymacał czubkiem okutego buta wzniesienie.

Suchy brzeg. Wspiął się, wciąż na ślepo, stukając w latarkę na pasku i majstrując przy jej przełączniku. Wreszcie urządzenie zaskoczyło, racząc Isaaca ostatnim tchnieniem, które musiało wystarczyć mu aż do znalezienia odpowiedniego korytarza i włazu.

Kanały były ostatnim miejscem, w którym chciałby zbłądzić w ciemnościach.

Otrząsając się z szoku, poczuł wstyd wywołany własną naiwnością i brakiem rozwagi. Teraz, mokry od potu i wody, po raz kolejny obiecywał sobie nigdy więcej nie dać się zwieść tunelom. Przemawiał tak do siebie aż do wyjścia z odnogi, z powrotem na swoją drogę prowadzącą do jego przyczepy.

 

Koniec

Komentarze

To nie jest drabble. Drabble ma sto słów.

Brak konsekwencji, np.:

Latarka zgasła, pogrążając tunel w ciemności...Otworzył oczy – a może cały czas miał je otwarte? – dostrzegając przed sobą stertę gruzu zawalającą przejście. 

Chaos. Rzeczywiście wygląda, jak opis bolesnej schizofrenii. 

Wolałbym przeczytać najlepszy fragment Twojego projektu.

 

Poprawiłem na fragment. Chaos jest jak najbardziej zamierzony i jest go zdecydowanie mniej w pozostałych fragmentach całego rozdziału. Tak czy siak dzięki za opinię!

Cześć.

Będzie dość drobiazgowo. I – jak zawsze – subiektywnie.

  1. Zdziwiło mnie to, że popełniłaś kilka bardzo prozaicznych błędów interpunkcyjnych, a dobrze sobie poradziłaś z wtrąceniami czy zdaniami wielokrotnie złożonymi. “nie odchodziły od niego żadne, znane mu przejścia…“ – musiałabyś długo bronić tego przecinka (choć da się go obronić); nie pasuje tutaj. “błądził po ścianach korytarza gdy uszy wychwytywały“ – a tu za mało o przecinek. Podobnych kwiatków było jeszcze kilka, może para.
  2. Widać, a to aż razi, że masz ulubione wyrazy. Dość rzadkie zjawisko. Ale wkurza wystarczająco. Ile razy pada tu wyraz “zanim”? Ani razu. A “nim” (pomijając imię bohaterki)? Trzy razy. Nie podoba mi się nadużywanie jednego wyrazu (w dodatku w nienajpopularniejszej swojej wersji) kosztem synonimów. A przy okazji: gdybym nadużywał wyrazu “nim”, to na pewno nie zdecydowałbym się na nadanie dowolnemu bohaterowi imienia “Nim”. Ile osób się pogubi w dłuższych fragmentach?
  3. Rozumiem intencję: strach, groza, napięcie i tak dalej. Być może miało być trochę jak w “Metrze 2033”. Ale nie było. Uważam, że główną słabością jest tu wciskanie zbędnych wyrazów. Są one komentarzem do czegoś (sytuacji albo rzeczy), ale zbędnym. W efekcie coś tam niby wyjaśniają, ale przede wszystkim zwalniają tempo akcji i rozpraszają uwagę. Jeżeli zmuszasz mnie to wnikania w niepotrzebny fragmencik tekstu i nagle muszę się zastanowić nad wyglądem, położeniem, kolorem czy innymi, to pryska nastrój grozy. Zobacz moje przykłady i propozycje bez przekreślonych wyrazów: “ludzkie głosy zdawały się dobiegać z jednej z odnóg korytarza, którym obecnie się poruszał“, “łapiąc za pistolet maszynowy trzymany w zdrowej dłoni“, “Postukał w zawodną latarkę, która co chwila mrugała, na moment się wyłączając“, “potoczył się echem po jego własnej głowie“, “Szloch nie ustawał, przecząc logice, nakazującej wziąć oddech i przerwać na moment, by wypowiedzieć słowa” – to zdanie w całości jest do poprawy; nie wiem zupełnie, o co w nim chodzi, kto, co i po co, więc muszę zacząć się zastanawiać, przez co tracę klimat, “Latarka zgasła, pogrążając tunel w ciemności, która wydawała się potęgować agonalne krzyki”. To są słabości tekstu, który ma przede wszystkim budować nastrój. W nich możesz pomijać opisy, szczegóły; i tak bazujesz na niektórych skojarzeniach, doświadczeniach i fobiach, które czytelnicy znają ze snów, książek czy filmów – nie musisz więc być dosłowna. I nie tłumacz nigdy strachu bohatera żadnymi opisami, bo robiąc to, wtłaczasz mi swoją wizję jego odczuć. A moja może być inna, choć tak samo dobra. I na koniec tego punktu: tych niepotrzebnych rozwinięć zdania masz najwięcej. Według mnie najgorszą częścią tego tekstu jest jakieś 25% całej jego zawartości, w której próbujesz opisać, wyjaśnić i narzucić swój punkt widzenia. A to jest zbędne i kłócące się z cudzymi wyobrażeniami.
  4. Unikam stosowania pewnych truizmów. Są poprawne i pewnie zgodne z prawdą, ale brzmią czasami niedorzecznie. A na pewno na ogół nie mają znaczenia dla fabuły: “Krok zmienił się w trucht. Czując narastający w głowie szok, strach i zdenerwowanie, biegł do przodu“ – OK, jest poprawnie. A jak często ktoś biegnie w tył? Rzadko, prawda? Dlatego samo “biegł” (tak, brzmi fatalnie w kontekście zdania, więc jest do poprawy) wystarcza do tego, aby każdy sobie wyobraził, że bohater biegnie do przodu. A zbędne wyrazy to strata tempa. Zadawaj sobie też inne pytania: “czy fabuła straci sens, jeżeli bohater będzie biegł do tyłu? A w bok?” Nie, prawda? Czytelnik ma to gdzieś, bo czyta Ciebie, ale wyobraża sobie jakiegoś kolesia z kwadratową szczęką, który i tak robi to, co chce wyobraźnia czytelnika; “Nim się zorientował, biegł już sprintem naprzód, gnany nagłym skokiem adrenaliny, połowicznie widząc przy drgającym świetle czy aby na pewno jego następny krok wykonany zostanie na brzegu” – rozwlekłe, niepotrzebne zdanie. Znów “biegł”. Sprintem? A kogo to? I tak każdy sobie wyobrazi to, jak chce. “Naprzód”? A może biegł sprintem w kółko? Raczej nie, prawda? Brak przecinka. Część o brzegu jest abstrakcyjna: nie wiem, o co chodzi i nie wiem, jakie ma dla mnie znaczenie. A czy dla biegnącego miała znaczenie?
  5. Na końcu popełniasz radykalny błąd: oceniasz postać i wnikasz w jej głowę (przez chwilę stajesz się narratorem wszystkowiedzącym, a przez większość tekstu taka nie byłaś). Kiedy? Gdy piszesz, że poczuł wstyd. Na pewno poczuł? U Ciebie tak. Ale czy w moim odczuciu też? Drugi aspekt już wskazałem: skoro wiesz, co jest w głowie typa, to wiesz wszystko. A skoro narrator wie wszystko, to dlaczego odkrywa tylko niektóre karty? Robi tak? Czyli droczy się ze mną? Traktuje jak głupca, sądząc, że nie wiem, iż w każdej chwili może mi zdradzić ciąg dalszy bądź wskazać, co kryje się w ciemnościach? To nieuczciwe i denerwujące podejście do czytelnika.

Ocena: fragment jest czymś dla mnie bardzo znanym (czytałem “Metro”), przez co niczym nie zaskakuje. Wykonanie sprawia, że jest przeciętny zarówno pod względem poprawności językowej, jak i napięcia. A przeciętny oznacza tu, że przebijam się przez tekst, nie wracam do tego, co celowo pominąłem i zapominam o tym, że istniał.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Przykro mi, dAuvergne, ale na podstawie króciutkiego fragmentu, z którego nie dowiedziałam niczego poza tym, że ktoś idzie, biegnie, truchta, zatrzymuje się, nasłuchuje i wykonuje kilka innych czynności oraz doznaje pewnych wrażeń, nie potrafię odpowiedzieć na pytania, które zadałaś w przedmowie. :-(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Na końcu tunelu chciałbym znaleźć konkretniejszą fabułę. Wiem, że to fragment, ale we fragmencie też, a może zwłaszcza, autor powinien zadbać o scenariusz, żeby fragmentaryczność nie okazała się treściowych chaosem.

Masz w tym fragmencie 3673 znaki. To niewiele, a jeszcze coś powycinałaś – nie wycinaj…

Dzięki za opinie! Na pewno nad tym popracuję. Do posiadania ulubionych słów i wciskania oczywistych rzeczy, które nie są potrzebne, przyznaję się bez bicia. Nie wiem za bardzo jak mam nad tym zapanować, czytam to po dwadzieścia razy i jestem na niektóre rzeczy kompletnie ślepa.

 

Poprawki na pewno wprowadzę w ostatecznym dziele. Nie załączałam całości bo, cóż, jest ona dość długa (to zaledwie krótki fragment jednego rozdziału), a gdy problemów jest tyle w tak krótkim fragmencie…. 

Chyba jednak poczekam, posiedzę nad jednym skrawkiem nie tydzień, a trzy. Dopiero gdy będę pewna, że nikogo nie skrzywdzę moją tragiczną gramatyką to dzieło ujrzy światło dzienne. :)

 

 

Pracuj z grupą.

Albo Cię zbesztają, albo poprawią/wskażą błędy w zamian za uczciwość.

Co wiele głów to nie jedna.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Z pluskiem wpadł do wody docierającej mu do kostek → sięgającej lepiej

Fala cierpienia potoczyła się przez jego umysł, zalewając kolejne jego fragmenty → zaimkoza

Fabularnie trudno coś powiedzieć, ale czytało się nie najgorzej.

Nowa Fantastyka