Most sięgał daleko.
Musiał. Niełatwo było przeciąć tak wielki obszar jak ocean. Zaczynał się jako skromna, lecz solidna budowla, powstała z potu, krwi, łez i betonu. Na ceremonii otwarcia przecięto czerwoną wstęgę ku radości tłumu.
Teraz stał opuszczony, podupadły, lecz wciąż dumnie przeciwstawiający się oceanowi.
Nie wiedział, od kiedy nim szedł. Niczym we śnie, w trakcie trwania podróży zorientował się, iż jest ona najważniejszą w całym jego życiu. Pierwsze trzysta kroków powtarzał sobie, iż nie mógł obrać lepszej drogi – zawsze mógł przystanąć, zwolnić. Usiąść na ziemi, położyć się, odpocząć. Gdyby miał tę samą drogę przepłynąć, byłby pozbawiony tego luksusu.
Tak, luksusu. Zapomniał o tym słowie drugiego dnia.
Skwar nie był nawet w połowie tak dotkliwy jak wszechobecna nuda. Most miał dwa końce, dwie barierki po obu jego stronach, dwa chodniki i pustą jezdnię pośrodku. Żadnych cieszących oczy elementów dekoracyjnych. Pierwszy kilometr wyglądał tak samo jak następne dziesięć.
Nie wiedział ile kroków już przeszedł, nie wiedział też ile ma przejść. To oczekiwanie na nagłe zakończenie się drogi utrzymywało w nadziei przez niemal pięć dni, po których wzrok przeniósł się z asfaltu na bezmiar oceanu.
Po lewej i prawej stronie krystalicznie czysta woda, sięgająca po horyzont. Prawdopodobnie gdyby w poprzek mostu płynął tyle, ile jak dotąd przeszedł wzdłuż, wciąż nie natrafiłby na ląd. To dawało pewien rodzaj pocieszenia – idzie przynajmniej w dobrym kierunku. Nie popełnia ogromnego błędu.
Lecz co, jeśli wody są ciekawsze? Płynąłby wolniej niż maszeruje w obecnej chwili, nie mogąc za to przysiąść i odpocząć. Lecz jakie sekrety musiała skrywać ta woda? Jak wyglądało życie zamieszkujących głębiny oceanu stworzeń?
Najważniejsze – jak mógłby się tam dostać?
Most znajdował się dobre kilka metrów nad wodą. Skok prosto w głębinę byłby rzeczą banalną, lecz powrót na górę niemożliwą. A przynajmniej bardzo trudną – wszak nie wykluczono, że ludzie potrafią dokonywać cudów. Zwyczajnie jeszcze takie się nie pojawiły. Może to za jego sprawą ten stan nagle się zmieni?
Zwalczył pokusę skoku wielokrotnie, gdy kolejne trzy dni maszerował przed siebie, robiąc coraz częściej przerwy. Chwile te spędzał głównie przechylony przez barierkę, obserwując taflę wody i usiłując wyobrazić sobie fantazyjne kształty zwierząt pływających pod nią. Musiało być ich tam sporo. Ryzyko było ogromne, lecz gdyby tylko mógł zwiedzić ten świat – ten niebezpieczny, nieznany mu świat, jego droga nigdy nie wyglądałaby tak nudno jak teraz.
Ósmego dnia drogi, zrobił dwugodzinną przerwę. Zaczęła się jak każda inna – od obserwacji świata podwodnego, o życiu i śmierci w tym zupełnie innym środowisku. O wszystkich czekających go atrakcjach. Wtedy też znalazł się w najniebezpieczniejszej sytuacji jak dotąd. Ulegając pokusie, wspiął się na barierkę i, opierając o jej szczeble stopy, stanął u góry, szeroko rozpościerając ręce. Ten mały, zupełnie nieistotny akt rebelii, odstępstwo od posłusznego gnania do przodu, wywarły na nim ogromne wrażenie. Czując powiew świeżego wiatru we włosach, rozkoszował się nim przez dobre trzy minuty, nim poczucie winy i strach rozkazały mu zejść z powrotem na ziemię. Na most. Jak mógł tak beztrosko ryzykować własne życie?
Nazajutrz zdjął niesiony przez tyle dni plecak i uważnie przyjrzał się jego zawartości. Mając do dyspozycji zapas jedzenia, własne ubrania oraz ich komplet zapasowy i nic poza tym, nie był w stanie określić przydatności tych rzeczy. Były one wręcz zbędne – złość wywołana nieznalezieniem liny ani niczego innego, co pomogłoby mu w uczynieniu kroku naprzód, niemal rozkazała mu wyrzucić plecak do głębi oceanu.
Powstrzymała go stara przyjaciółka Strach.
Szybko spakował się ponownie i ruszył do przodu. Tym razem zszedł z chodnika, skupiając wzrok na białej linii biegnącej przez środek jezdni, oddzielającej dwa pasy przeciwnych kierunków ruchu. Z wzrokiem wbitym w biały kształt, ignorował tęskne porykiwania mierzwiącego mu włosy wiatru. Głuchy stał się na szum oceanu i ból serca, które non stop kaleczyły niespełniony zew przygody.
Wytrzymał w tym przypominającym tortury stanie następne dwie doby, po których przestał całkowicie zwracać uwagę na otaczający go ocean. Odkrycie to zmusiło go do zatrzymania się i podniesienia wzroku znad białej plamy obrazu, który zlewał się już z czernią asfaltu przed oczami.
Most przed nim sięgał ku horyzontowi, znikając za jego linią i widząc więcej, niż samotny podróżnik dostrzegał ze swojej pozycji. Ukłucie frustracji zmusiło go do obejrzenia się tylko po to, by dostrzec ten sam obraz.
Fala strachu wyprzedziła myśl o powrocie na chodnik. O spojrzeniu na błękit wód raz jeszcze, o oddaniu się fantazjom odnośnie życia tam, poza mostem. O zrobieniu przerwy od mozolnej drogi naprzód.
Ile jeszcze będę szedł? Spytał Strach.
Strach nie odpowiedziała.
Cięższe o co najmniej tonę stopy z trudem oderwały się od ziemi, gdy postąpił krok naprzód w kierunku barierki. Spetryfikowane ciało odmawiało wykonania ruchu, który tak ekscytował umysł. Strach złapała go za ręce i z całą siłą próbowała utrzymać na asfalcie, nie pozwalając mu wrócić do nałogu.
Uspokoił Strach. Wyjął z plecaka ubrania i przysiadł na ziemi, odwlekając nieuniknione. Przedarł materiał jednej koszulki, zmieniając ją w prostokąt poliestru z wystającymi rękawami. Zrolował go i stosując podwójny węzeł, przyczepił do pary zapasowej spodni.
To też zrobił ze wszystkimi swoimi zapasowymi przedmiotami, a także plecakiem, który postanowił przypiąć do barierki. Pozostała mu jedynie bielizna, której obawiał się zdjąć, nie chcąc poświęcić całości sprawie, która mogła okazać się stracona. Nie będzie przecież robił tego zupełnie obnażony.
Nie dostrzegł subtelnego ruchu Strach, która złapała jego dłoń gdy chciał już zdjąć z siebie tę ostatnią część ubioru. Skutecznie ją zignorował, gdy próbowała go po raz kolejny powstrzymać.
Z uśmiechem pokazał jej stworzoną przez siebie linę. Będzie przecież dobrze – do góry i na dół, prawda? Strach kręciła głową, lecz nic nie mogła na to poradzić. Postanowił.
Z wielkim uśmiechem na ustach przywiązywał plecak do barierki mostu. Przeszedł na jej drugą stronę, spuszczając sznur. Czy dotknęła tafli wody? Nie był pewien. Lecz to wszystko było przez Strach, która zasiewała ziarno niepewności w jego sercu, uniemożliwiając mu zrobienie pierwszego, prawdziwego kroku naprzód w swoim życiu.
Pociągnął. Lina wydawała się być stabilna. Już miał złapać się jej rękami i nogami, lecz to Strach złapała go za kostkę, nie pozwalając, by podniósł opierającą się o barierkę stopę.
Puść, krzyknął do niej.
Nie zamierzała.
Szarpnął, przeciwstawiając się wielkiej sile tej małej kobiety. Gdyby tylko chciała się poddać, lecz ta walczyła nieustępliwie, jak gdyby to jej życie ryzykował schodząc. Stopa bolała, usilnie przytwierdzona do barierki, a ręce z wolna zaczęły się męczyć. Uświadamiał sobie, iż marnuje jedynie siły, potrzebne mu na podróż w dół – to jednak tylko wzmocniło Strach, zmieniając jej uścisk w żelazny.
W panice odciągnął jej rękę siłą, w nagłym zrywie ciągnąc za drobny nadgarstek. Kościste dłonie rozwarły się, uwalniając jego nogę z uścisku i zapalając iskrę radości w sercu podróżnika. Udało mu się!
Lecz wtedy właśnie dostrzegł, iż Strach również znajdowała się po zewnętrznej stronie barierki. Dostrzegł jej ostatnie, przenikliwe spojrzenie, gdy jej twarz znalazła się blisko jego, nim cała kobieca sylwetka runęła do wody.
Krzyknął, gdy niemo spadała w dół. Krzyknął po raz drugi widząc, jak jej ciało, niczym już martwy obiekt, z wolna tonie, znika pod warstwą oceanicznej wody, niezdolne do obrony lub próby ratowania się.
Jego ciało natychmiast się rozluźniło, a wszelkie obawy zniknęły, zastąpione determinacją. Oparł stopę o linę, łapiąc się jej wyżej obiema dłońmi, po chwili przenosząc cały swój ciężar na ten prowizoryczny sprzęt.
Po zejściu kilku metrów w dół, doszedł do wniosku, że Strach najpewniej już nie żyje. Nie wyłoniła się z wody, lecz zatonęła, pomknęła w głąb oceanicznej toni na spotkanie ze światem, który on planował odkryć.
Schodząc dalej ku swojemu przeznaczeniu, czuł morską bryzę, łaskoczącą jego skórę intensywniej, niż wiatr na moście kiedykolwiek. Chłód bijący z wody w kontraście ze skwarem sprawiał, że ledwo powstrzymywał się przed skokiem w dół. Wiedząc jednak, że równie dobrze może zrobić to powoli, rozkoszując się każdą chwilą tego aktu, mozolnie spuszczał się coraz niżej i niżej.
Lecz kiedy jego stopa jako pierwsza zatopiła się w przyjemnie zimnej, słonej wodzie, ekscytacja przepełniła serce podróżnika. Zapragnął on puścić dłońmi linę i wskoczyć do wody, nacieszyć się jej chłodem, sprawdzić, co jest na dole. Eksplorować nieznane tak, jak zamierzał od pierwszych dni w swej podróży. Pragnienie to, niczym rak, wżerało się coraz silniej w jego podświadomość, gdy zamarł tak półtora metra ponad powierzchnią wody. I tym razem wygrało.
Zeskoczył, rozkoszując się ułamkiem sekundy swobodnego lotu, by z impetem uderzyć całym ciałem o taflę wody i zanurzyć się wraz z głową poniżej jej poziomu. Wierzgnął nogami, uśmiechając się szeroko i przez to czując słoną wodę wypełniającą mu usta. Wypluł ją po wynurzeniu, odgarniając mokre, przylepione do twarzy włosy i przecierając oczy.
Zaśmiał się głośno, uderzając rękoma o powierzchnię oceanu i rozglądając się. Potęga mostu stała obok niego, lecz nie wywierała na nim wrażenia. Niebieski odcień oceanu skutecznie stopił się z błękitem południowego nieba, powodując zamazanie się granicy na horyzoncie. Błękit był wszystkim, co go otaczało. Chłód wody orzeźwił go, gdy unosił się w wodzie wierzgając miarowym ruchem stopami.
Wtedy postanowił spojrzeć w górę.
Lina utworzona z najróżniejszych tkanin sięgała ku niemu z mostu, lecz kończyła się nieco wyżej, niż planował. Niecały metr ponad powierzchnią wody zawisła zielona koszulka, która stanowiła jej koniec. Wyciągnął ku niej rękę, wciąż z uśmiechem na twarzy, chcąc odruchowo uspokoić skołotane nerwy – lecz jego mokre palce nie spotkały się z suchym materiałem.
Machnął drugą ręką, mocniej wierzgając stopami i usiłując wybić się jeszcze wyżej – lecz woda nie była chodnikiem, po którym mógłby skakać. Jego dłoń młóciła powietrze w bezsilnym akcie, za każdym razem będąc jedynie centymetry poniżej jego drogi powrotnej na most.
Gumka jego bokserek uwierała, przypominając o fatalnej pomyłce, gdy próbował zdjąć z siebie bieliznę i jakoś, tym razem, przymocować ją do liny. Lecz nie istniał sposób na sięgnięcie ku niej i nawet wymachiwanie mokrymi majtkami nie miało mu pomóc.
Strach powróciła.
Złapała go za tę samą kostkę, lecz tym razem nie próbowała unieść. Ciężar jej martwego ciała utrudnił mu utrzymywanie się na powierzchni, nie pozwolił na ten ostatni krzyk. Usta zamarły półotwarte, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk, stłumiony przez wlewającą się do gardła wodę. Usiłował ją odkaszlnąć, lecz Strach trzymała mocno. Nieważne jak bardzo wierzgał, tym razem nie istniała barierka, z której mógłby ją zrzucić.
Spojrzał do góry – na widzianą od strony dna taflę wody. Na rozmyty kształt słońca, którego promieni docierało do niego coraz mniej gdy z wolna oddalał się od powierzchni ciągnięty niepowstrzymaną siłą. Chłód wody zastąpiło trupie zimno, wywołujące drgawki i tak paniczną chęć powrotu na powierzchnię, na zobaczenie Słońca raz jeszcze. Na postawienie stopy na twardej, gorącej powierzchni mostu.
Wspomnienie mostu pozostało z nim dłużej niż Strach. Mara zniknęła, opuszczając wydęte, sztywne ciało podróżnika leżące na dnie, w pełnej tęsknoty żądzy dostrzeżenia światła raz jeszcze.