- Opowiadanie: MrsCloud - Druga szansa

Druga szansa

Dużo czasu zajęło mi napisanie tego opowiadania i chyba jeszcze więcej czasu potrzebowałam, żeby zdecydować się na upublicznienie go. Mam nadzieję, że ten tekst jest choć odrobinę lepszy, niż poprzedni i że udało mi się wykorzystać moją drugą szansę.

 

P.S. Opowiadanie nie ma za wiele wspólnego z serialem o tym samym tytule. 

 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Druga szansa

Monika, z piskiem opon, wyhamowała samochód tuż przed mosiężnymi prętami wysokiej na dwa metry bramy broniącej dostępu do posesji pana Deptuły. Opuściła szybę, wzięła głęboki oddech i wcisnęła czerwony przycisk domofonu. Po trzech brzęczących sygnałach usłyszała w głośniczku trzaski, a następnie nieprzyjemny, skrzekliwy, kobiecy głos.

– Kto tam? – zapytała służąca.

– Monika Lisiecka, agentka ubezpieczeniowa – dziewczyna przedstawiła się niepewnie. – Byłam umówiona – dodała dla wyjaśnienia.

W odpowiedzi usłyszała trzaśnięcie słuchawki, a brama zaczęła powoli przesuwać się w prawo.

 Od wjazdu do willi, która przypominała raczej mały ceglany pałacyk, prowadziła około stumetrowa lipowa aleja. Monika pokonała ten odcinek w mgnieniu oka i, znowu z piskiem opon, wyhamowała na dziedzińcu, pośrodku którego stała fontanna z dość pokaźnych rozmiarów rzeźbą. Dziewczyna zaparkowała samochód przy samym wejściu do domu. Zbierając do teczki wszystkie niezbędne formularze leżące na fotelu pasażera, spojrzała na swoje dłonie. Trzęsły się ze zdenerwowania. „Mam nadzieję, że Deptuła tego nie zauważy” – pomyślała, po czym, z kompletem dokumentów, wysiadła z auta i truchtem podbiegła do drzwi wejściowych, gdzie już czekała służąca. 

 Starsza, kobieta w granatowym uniformie spojrzała na nią z ledwo dostrzegalnym grymasem pogardy i wpuściła do środka. Monika rozejrzała się dookoła, po czym ruszyła za posuwającą się ślimaczym tempem służącą do gabinetu pana Deptuły.

 Kiedy dziewczyna weszła do pokoju, w fotelu za biurkiem, zobaczyła swojego klienta. Siwowłosy, gładko ogolony mężczyzna o wysokim czole i wyraźnie zaznaczonej szczęce trzymał w prawej dłoni szklaneczkę z niewielką ilością brązowego płynu i kilkoma kostkami lodu.

– Dzień dobry panie Konradzie, ja…

– Spóźniła się pani – przerwał jej mężczyzna. – Zabrała mi pani dwadzieścia minut mojego cennego czasu. Jak mógłbym tego nie zauważyć? I nawet nie pofatygowała się pani, żeby zadzwonić. To jest zwyczajny brak szacunku – mówił spokojnie, ale jego ton i pewność siebie budziły strach. Deptuła nie należał do ludzi, z którymi można zadrzeć nie ponosząc konsekwencji. 

Monika już otwierała usta, żeby powiedzieć coś na swoją obronę, ale mężczyzna, gestem, nakazał jej milczenie.

– Nieistotne pani Moniko. Skarga jest już zgłoszona. Będzie się pani tłumaczyła szefowi. Tymczasem przejdźmy już do rzeczy. Za chwilę mam kolejne spotkanie.

Dziewczyna westchnęła po czym usiadła przy biurku i zaczęła rozkładać dokumenty. 

 Po czterdziestu minutach siedziała z powrotem w samochodzie. Obie ręce zacisnęła na kierownicy i starała się głęboko oddychać. Ból żołądka nie dawał jej spokoju, silnik rzęził uporczywie, a w radiu leciał jakiś smętny utwór. W oczach Moniki zakręciły się łzy. Otarła je szybko wierzchem dłoni. W tym momencie na dziedziniec wjechał czarny, luksusowy samochód z przyciemnionymi szybami. Auto zatrzymało się po drugiej stronie podwórza. Wysiadło z niego dwóch mężczyzn w garniturach. Spojrzeli na pojazd Moniki, mający już swoje lata i uśmiechając się do siebie skierowali kroki prosto do drzwi willi. „To musi być to kolejne spotkanie Deptuły. Przyjemniaczki… Ciekawe, w co ten gość jest wplątany” – pomyślała opuszczając dziedziniec.

 W drodze do biura Monika zastanawiała się, co tym razem usłyszy od szefa. Postanowiła jednak wszystko przyjąć z pokorą. „Skoro sama jestem niezadowolona z tego, jak nieprofesjonalnie się ostatnio zachowuję, to nie mam prawa mieć pretensji do Mikołaja…”

 Zaparkowała samochód przed siedzibą firmy i pogodzona z losem ruszyła do wejścia. Drzwi przytrzymał jej jeden z bardziej atrakcyjnych pracowników. Monika podziękowała mu uprzejmie. On wybełkotał coś, wyraźnie zdziwiony jej zachowaniem i oddalił się szybkim krokiem. 

– To ja jestem dziwna, czy ludzie zdziwaczeli? – nieświadomie powiedziała na głos, patrząc przez szklane drzwi na oddalającą się postać. 

– Ludzie nie przywykli do tego, jak się pani zmieniła, pani Moniko. 

Usłyszała przyjemny, ciepły głos starszego pana, pełniącego w budynku rolę stróża. Dziewczyna podeszła do lady, za którą stał około sześćdziesięcioletni mężczyzna, oparła się o blat i rzekła:

– Przedtem byłam wredna… Nawet dla pana, panie Władku.

– Jak to mówią: „Co było a nie jest, nie pisze się w rejestr” pani Moniko – odpowiedział wesoło. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. – Każdy zasługuje na drugą szansę – dodał już poważniej.

– Każdy, mówi pan?

– Oczywiście pani Moniko. Najważniejsze, to dobrze tę drugą szansę wykorzystać.

– Dzięki za dobrą radę panie Władku. Idę, coś czuję, że znowu wyląduję na dywaniku.

– Powodzenia w takim razie.

– Dziękuję.

Monika podeszła do windy i wcisnęła guzik.

– Czy to nie paradoks, panie Władku? Wcześniej nigdy mi się nie zdarzyło wylądować na dywaniku u szefa. Teraz, jak już staram się dobrze wykorzystywać swoją drugą szansę, to ląduję tam nad podziw regularnie – powiedziała jeszcze do stróża, czekając na transport.

– Widzi pani, czasem tak bywa. Ale pewnie jest w tym jakiś sens. Proszę pamiętać, że nic nigdy nie dzieje się bez przyczyny.

– Zapamiętam – zdążyła powiedzieć, po czym sygnał dźwiękowy dał znać, że winda już przyjechała. Drzwi rozsunęły się, a z wnętrza wyszła trójka rozbawionych osób: dwie kobiety w dopasowanych garsonkach w ciemnych kolorach i mężczyzna w dobrze skrojonym, szarym garniturze. Wszyscy z działu kadr. Gdy tylko zorientowali się, na kogo się natknęli, zamilkli, spuścili wzrok i pospieszyli w stronę wyjścia. Monika spojrzała na pana Władka i dyskretnie rozłożyła ręce, na co stróż, w odpowiedzi wzruszył ramionami. Monika weszła do windy, nacisnęła guzik piątego piętra, drzwi zamknęły się za nią i dźwig ruszył. „Sympatyczny człowiek z tego pana Władka. Taki wesoły i pozytywnie nastawiony do życia. Kto by pomyślał, że jest w podobnym wieku, co Deptuła”.

 Monika wysiadła na swoim piętrze i podeszła do kolejnych szklanych drzwi. Za nimi znajdowała się sala wypełniona biurkami poprzedzielanymi cieniutkimi prowizorycznymi ściankami, mającymi zapewnić odrobinę prywatności pracownikom. Jej koledzy i koleżanki uwijający się przy pracy wyglądali jak mrówki w mrowisku. Monika do tej pory nie zdawała sobie sprawy, że ze strony obserwatora tak to właśnie wygląda. A tym bardziej nigdy nie myślała o sobie, jako o jednej z takich mrówek. 

 Otwarła drzwi i weszła do środka. W sali było duszno. Mimo działającej klimatyzacji pot natychmiast zrosił jej czoło. Gwar rozmów współpracowników wyraźnie ucichł, gdy została zauważona. Pozostał tylko hałas urządzeń biurowych. Wśród ukradkowych spojrzeń dziewczyna zmierzała do swojego stanowiska. Po drodze dołączyła do niej Gośka, jedyna osoba w biurze, z którą od początku miała dobry kontakt.

– Szef cię prosił… – szepnęła do Moniki.

– Spodziewałam się – ta odpowiedziała równie cicho.

– Co tym razem?

– Powiem ci, jak wrócę. Chcę mieć to jak najszybciej z głowy – powiedziała odkładając rzeczy na biurko.

– Ok, czekam.

 Monika delikatnie zapukała w drzwi, zasłonięte od wewnątrz żaluzją. 

– Słucham. – Zza szyby dał się słyszeć rozdrażniony bas.

– To ja, Monika.

– Wejdź i zamknij za sobą.

Tak też uczyniła. Mikołaj – trzydziestoletni mężczyzna, o rudych krótko przyciętych włosach i dość pokaźnych rozmiarów zadbanej brodzie – siedział za biurkiem. Był to typ człowieka, który w każdej sytuacji prezentuje się nienagannie. Wyglądało na to, że Monika oderwała go właśnie od wypełniania jakichś dokumentów. 

– I co ja mam z tobą zrobić?

– Szefie, ja…– chciała się wytłumaczyć, ale przerwał jej.

– Monika, to już trzecia skarga w tym tygodniu! A tydzień jeszcze się nie skończył!

Pokornie spuściła głowę. Zdecydowała, że nie będzie się odzywać, dopóki Mikołaj się trochę nie uspokoi.

– Dziewczyno, ja cię nie poznaję – powiedział już łagodniej. – Może to jeszcze nie czas na powrót do pracy? Wiele przeszłaś…

– Ile można siedzieć w domu i patrzeć w sufit? Albo oglądać telewizję? – tym razem ona przerwała jemu. Spojrzała mu w oczy.

– Monika, do tej pory zawsze byłaś chwalona przez klientów, a teraz co? Co się właściwie tym razem stało?

– Złapałam gumę, a telefon się rozładował. Musiałam sama sobie poradzić z problemem. 

– Zaraz, czekaj. Sama zmieniałaś koło? – zapytał Mikołaj, po części zaskoczony, po części rozbawiony. – Szkoda, że nie mogłem tego zobaczyć.

– Cieszę się, że poprawiłam ci humor – odpowiedziała zirytowana. – Mnie nie było do śmiechu, możesz być pewny.

– Wybacz. – Zreflektował się. – Wracając do tematu. Naprawdę jest mi przykro, z powodu tego, co cię spotkało. Ale nie zmienia to faktu, że albo się otrząśniesz, albo wylecisz. Ja nie jestem w stanie już dłużej bronić cię przed zarządem. 

– Rozumiem.

Po tych słowach zapadła niezręczna cisza. 

– Masz dziś jeszcze jakieś spotkania? – zapytał w końcu.

– Nie.

– W takim razie skończ papiery i idź do domu. A jutro od rana…

– Wiem Mikołaj – zwarta i gotowa.

– Dokładnie.

 Monika wychodząc z gabinetu zauważyła przy swoim biurku zebranie koleżanek w składzie

Gośka, Magda i Laura. Poza Mikołajem były to trzy najbardziej przychylne jej osoby w tym miejscu. 

– I co? – zapytała Gośka, nie na żarty przejęta sytuacją.

– Na razie dostałam ostrzeżenie. Mam wziąć się w garść, inaczej mnie zwolnią. Zarządowi nie podoba się taki niezdarny pracownik, jak ja. Wiecie, polityka firmy – mamy być perfekcyjni w tym, co robimy. Ja przestałam być, więc nie wpisuję się w schemat.

– No, ale za co tym razem cię wezwał? – dopytywała Gośka.

– No właśnie. Zanim przyjechałaś był okropnie zły… – dodała Laura.

– Jeszcze go nie widziałam w takim nastroju – zauważyła Magda.

Monika pokrótce opowiedziała koleżankom swoje poranne perypetie i przebieg rozmowy z szefem, cierpliwie odpowiedziała na ich pytania, po czym wszystkie wróciły do swoich zadań.

 

 

 Monika siedziała w miękkim fotelu z obiciem z ciemnobrązowej skóry. Naprzeciwko niej, po drugiej stronie niskiego stolika, w takim samym fotelu, siedział przystojny, czarnowłosy mężczyzna w okolicach czterdziestki. Był gładko ogolony i ubrany schludnie, ale na luzie, na nosie miał wąskie okulary w granatowej oprawce.

– A jak sytuacja w pracy? – zapytał.

– Jest ciężko. Klienci się na mnie skarżą, bo jestem rozkojarzona albo nieprzygotowana, albo się spóźniam… Ostatnio miałam rozmowę z szefem – grozi mi zwolnienie, jeśli moja zła passa się nie skończy.

– Choroba przewróciła twój świat do góry nogami. Nie jesteś już tą samą osobą. Twoja hierarchia wartości się pozmieniała. Jak myślisz, co mogłabyś w tej sytuacji zrobić? Możliwości jest wiele.

– Zapewne dostosować się. Nauczyć się żyć na nowo… Ale Tadeusz, to jest takie frustrujące. Czuję się, jakby ktoś chciał mnie ukarać za to, jaka byłam wcześniej. Wtedy byłam szczęśliwa, miałam cel. A teraz? Nawet nie wiem, czy można osiągnąć go w uczciwy sposób.

– A jesteś pewna, że nadal chcesz dążyć do tego właśnie celu?

– Na razie jestem przekonana, że powinnam była poddać się i odejść z godnością. – Siąknęła nosem. Tadeusz podał jej kartonik chusteczek ze stolika pomiędzy nimi. 

– Monika, rozmawialiśmy już o tym. Mówiłaś, że twojej rodzinie zależało, żebyś wyzdrowiała.

– To prawda – odpowiedziała niepewnie.

– No właśnie. Czy to nie budujące, że tak cię wspierali w walce, a teraz mogą się cieszyć twoją obecnością?

– Jeśli tak na to spojrzeć… Ale wiesz, to trochę tak, jakbym przeżyła, bo oni tego chcieli, a nie dlatego, że sama na to zasłużyłam.

– Czy to naprawdę jest istotne? Dostałaś drugą szansę. To od ciebie zależy, co z nią zrobisz. Nie każdy ma tyle szczęścia. Pamiętaj o tym.

 

 

– Czego ode mnie chcesz? – zapytała Monika. Stała oparta o parapet w salonie swojego małego mieszkanka, wpatrzona w zapadający nad miastem zmierzch. Słyszała tylko szumiącą w uszach ciszę.

– Dlaczego nie dajesz mi spokoju? – coraz bardziej irytował ją brak odpowiedzi. – Jak mam się ciebie pozbyć?

– To przez ciebie moje życie jest beznadziejne! To wszystko twoja wina! – Odwróciła się od okna i z siłą, o którą nawet się nie podejrzewała, rzuciła na środek pokoju doniczkę z rozrośniętą paprotką. 

– Monika… – Dał się słyszeć drżący, dziewczęcy głos, gdzieś z lewej strony. Ale to nie był głos, który Monika chciała usłyszeć. Dziewczyna spojrzała w kierunku wejścia. Malwina stała jak wryta – miała szeroko otwarte oczy i lekko rozchylone wargi. Przypominała osobę rażoną piorunem. Dziewczyny patrzyły na siebie, nie bardzo wiedząc, co teraz należałoby uczynić.

 Pierwsza otrząsnęła się Monika. Nic nie mówiąc zaczęła sprzątać bałagan z dywanu. Nadal roztrzęsiona Malwina postanowiła w tym czasie wstawić wodę i zaparzyć dla nich obu melisę.

 Po chwili siedziały już przy kuchennym blacie nad kubkami wypełnionymi parującym napojem.

– Monika, co z tobą? – zapytała Malwina niepewnie, odrywając wreszcie wzrok od swojego kubka.

– Nie jestem nienormalna, jasne? – ostro zareagowała zapytana.

– Nie twierdzę, że jesteś. Po prostu się martwię.

– Przykro mi, że nie potrafię cieszyć się moją drugą szansą tak, jak tego oczekiwaliście.

Malwina spojrzała na siostrę zaskoczona.

– Monika, mówisz zagadkami. Zdradzisz mi, z kim się kłóciłaś?

– To moja sprawa.

– Skoro nie chcesz rozmawiać ze mną, to może powinnaś porozmawiać o tym z terapeutą?

– Możesz przestać mnie przesłuchiwać i pouczać? Swoje problemy załatwię po swojemu. I nic nikomu do tego. Zmieńmy temat.

– Ehh, ok – poddała się Malwina. Nie miała ochoty się sprzeczać. Miała wystarczająco trudny dzień i bez tego. Po chwili odezwała się ponownie.

– Jesteśmy wszyscy zaproszeni na niedzielę do rodziców.

– Tak, wiem. Mama dzwoniła. Nie lubię tam jeździć – wyznała Monika nieprzerwanie kontemplując zawartość swojego kubka.

– Jak to? Nie lubisz niedzielnych obiadów u rodziców? Rosół już ci się przejadł? – zażartowała Malwina, próbując rozluźnić atmosferę.

– Nie o to chodzi. Ta dzielnica mnie dobija. Obskurne budynki, bieda, w co drugim mieszkaniu patologia w takim, czy innym wydaniu. Myślę, że to cud, że w takim środowisku wychowali nas na normalnych ludzi.

– Szkoda, że nie chcą się przeprowadzić.

– Wiesz, ostatnio byłam u jednego z ważniejszych klientów. Ten człowiek mieszka w willi o jakiej marzyłam odkąd pamiętam. Ale jest strasznym dupkiem i ma do czynienia z jakimiś podejrzanymi typami. Niezła alternatywa, co? Albo jesteś uczciwy i biedny, albo bogaty i prowadzisz zakazane interesy.

– Monika, zawsze jest coś pośrodku.

– Tak, masz zupełną rację. Pośrodku jestem ja – wiecznie niezadowolona ze swojego życia Monika. 

 

 

 Przez szyby auta Monika obserwowała szare, smutne ulice robotniczej niegdyś dzielnicy, przywodzące na myśl tyle wspomnień. Nawet przyjemnie grzejące tego dnia słońce nie było w stanie ocieplić jej uczuć do tego miejsca. Po obu stronach jezdni widziała te same, co w dzieciństwie, odrapane kamienice, z których od ponad dwudziestu lat płatami odchodził tynk. I nikt z tym nic nie robił. Jedynie okoliczna młodzież w przypływie weny twórczej zdobiła je coraz nowszymi kolorowymi wulgaryzmami 

 Monika wjechała przez brązową, odrapaną bramę kamienicy na podwórko i zaparkowała auto pod oknami mieszkania rodziców. Wysiadła z samochodu i właśnie go zamykała mocując się z lekko wygiętym kluczykiem, kiedy usłyszała za swoimi plecami jakiś huk. Mimowolnie podskoczyła i omal nie krzyknęła ze strachu. Po chwili usłyszała również tupot kilku par uciekających stóp. Oddychając krótko i nerwowo odwróciła się w stronę bramy, ale nikogo już nie zobaczyła. „No tak, typowe zabawy dzieciaków wychowywanych przez ulicę” – pomyślała, próbując wziąć głęboki, uspokajający oddech, po czym ruszyła do wejścia.

 W półmroku klatki schodowej, na półpiętrze zobaczyła jakiś sporych rozmiarów, niewyraźny kształt. Zaczęła ostrożnie podchodzić bliżej wytężając wzrok. Wzdrygnęła się na brzęk kopniętej butelki. Niewyraźny kształt uniósł się, potrząsnął głową z twarzą czerwoną jak burak, przyjrzał się Monice i coś wybełkotał pod nosem. 

– Ale mnie pan przestraszył, panie Wojtku. – Dziewczyna odetchnęła z wyraźną ulgą. 

Sąsiad nic nie odpowiedział. Spod przymkniętych oczu próbował coś jeszcze dojrzeć, ale senność zwyciężyła – mężczyzna ponownie ułożył się na schodach i wrócił do przerwanej drzemki. Monika nie czekała, aż znowu się obudzi – wbiegła na schody i przestępując co drugi stopień dotarła na piętro. 

 Drzwi do mieszkania jej rodziców, jako jedyne na klatce, wyglądały na zadbane. Pozostałe wpisywały się w ogólny obraz nędzy i rozpaczy. Zapukała i odczekała chwilę. Nikt nie zareagował. Przystawiła ucho bliżej i zaczęła nasłuchiwać. Z wnętrza dochodziły rozbawione głosy jej rodziny. „Raczej marne szanse, żebyście usłyszeli moje pukanie” – pomyślała, a następnie kilka razy nacisnęła dzwonek. Gwar ucichł i usłyszała głos mamy:

– O, jest i Monika. No, co tak stoicie wszyscy. Niech ktoś jej otworzy.

 Po chwili zachrzęścił zamek, drzwi otwarły się i dziewczyna zobaczyła swojego wysokiego, wąsatego tatę. 

– Witaj Moniczko.

– Cześć tato.

Przekraczając próg Monika cmoknęła mężczyznę w policzek, będąc już w przedpokoju zdjęła sandały i skierowała się do kuchni, aby przywitać się również z mamą. Zwróciła uwagę na to, że atmosfera nie była już tak przyjemna i radosna jak przed chwilą, kiedy jej jeszcze nie było.

– Chodźcie, siadajmy do stołu – ponagliła mama niosąca z kuchni do salonu miskę wypełnioną po brzegi żółciutkimi, parującymi ziemniakami.

 Przy stole siedzieli już Malwina z Tomaszem i Bartosz. Monika przywitała się z rodzeństwem i szwagrem, po czym tak jak wszyscy zajęła swoje miejsce. Zebrani zaczęli nakładać sobie apetycznie wyglądające kotlety schabowe, ziemniaki i surówkę z zielonych i czerwonych warzyw. Monika nalewając sobie kompot wypowiedziała na głos nurtujące ją pytanie.

– Czemu tak przygaśliście wszyscy, kiedy się pojawiłam?

Wszyscy utkwili wzrok w swoich talerzach. Malwina zakasłała, a Tomasz poklepał ją po plecach. Mama próbowała ratować sytuację.

– Kochanie, atmosfera jest cały czas taka sama. Nikt nie przygasł – powiedziała z uśmiechem.

– Mamo, nie ściemniaj. Przecież nie macie dźwiękoszczelnych drzwi. Słyszałam, jak radośnie gwarzyliście, a jak tata mnie wpuścił, to zrobiła się cisza jak makiem zasiał.

Szczupła, pięćdziesięcioletnia blondynka westchnęła ciężko.

– Moniczko, po prostu martwimy się o ciebie. I wszyscy chcielibyśmy ci jakoś pomóc wrócić do życia – to mówiąc kobieta spojrzała na swoją drugą córkę. Monika podążyła za wzrokiem mamy.

– Malwina, coś ty znowu naopowiadała rodzicom? – zapytała podniesionym głosem. Wezwana do odpowiedzi spojrzała starszej siostrze prosto w oczy i po chwili milczenia odezwała się z wyrzutem.

– Przestraszyłam się, wiesz? Wtedy, u ciebie w mieszkaniu. Nie wiedziałam, co się z tobą dzieje. Nadal nie wiem, ale nie wygląda to dobrze. Zresztą, komu innemu miałam powiedzieć? Miałam napisać do „Bravo”?

– Może trzeba było trzymać język za zębami, zamiast obdzielać swoimi obawami całą rodzinę?! – Nie wytrzymała Monika. – Zresztą nic mi nie jest, więc przestań wmawiać mi chorobę! Zajmij się swoimi sprawami!

– Dziewczyny, dość tych kłótni, to miał być miły niedzielny obiad, a wy co? – wtrącił się w końcu tata. Jego głos był spokojny, ale stanowczy, nieznoszący sprzeciwu. Spojrzał na żonę, której trzęsły się wargi. Widać było, że ledwo powstrzymywała łzy. Kiedy Malwina opowiadała rodzinie o tym, co zobaczyła u Moniki, nikt nie chciał wierzyć. Teraz wszyscy mieli okazję przekonać się, że faktycznie nie jest z nią dobrze.

– Zobaczcie, do jakiego stanu doprowadziłyście mamę – dodał mężczyzna na koniec.

Obie dziewczyny spojrzały na rodzicielkę. Monika uderzyła pięściami w stół tak, że aż zabrzęczały naczynia i sztućce, po czym z impetem wstała od stołu przewracając krzesło i szybkim krokiem podążyła do łazienki. 

– Krzysztof, zrób coś – powiedziała błagalnym tonem Małgosia do męża. Ten gestem nakazał żonie cierpliwość.

– Od razu mówiłem, żeby dać jej spokój. Ja bym nie chciał, żebyście mnie na siłę uszczęśliwiali – odezwał się wreszcie Bartek. Z bratem zawsze dogadywała się najlepiej, on jeden starał się ją zrozumieć i mimo różnic światopoglądowych, niezmiennie od dzieciństwa trzymali sztamę.

 Dziewczyna zamknęła drzwi na zamek i oparła się o nie plecami. Miała mętlik w głowie. Wyrzuty sumienia z powodu niestosownego zachowania mieszały się z wściekłością na rodzinę, która próbowała ingerować w jej sprawy. A do tego brak sensownego rozwiązania sytuacji skutkujący poczuciem bezsilności. Nim zdążyła się zorientować, gorące łzy popłynęły po jej policzkach. „Nie mam już siły. Niech to się wreszcie skończy” – pomyślała z rozpaczą. Szybko otarła wierzchem dłoni mokre, zaczerwienione powieki i rozejrzała się po łazience, rozważając, gdzie usiąść. Zaniepokoiło ją coś w lustrze. Jeszcze raz przetarła oczy i spojrzała ponownie. Nadal widziała siebie – krótkowłosą brunetkę, z lekko zadartym nosem i pełnymi wargami. Jednak odbicie od oryginału różnił złośliwy uśmiech. Monika zrobiła krok w stronę niecodziennego widziadła. 

– Skąd to zdziwienie kochana? – przemówiła Monika z lustra. – Teraz możesz spróbować zaatakować mnie doniczką. Przynajmniej widzisz, gdzie celować.

Monice aż zaparło dech, a serce przyspieszyło bicie. Ze zdziwienia szeroko otwarła usta.

– To nie może dziać się naprawdę…

– Czyżbym twoim zdaniem była bardziej realna wtedy, gdy tylko mnie słyszysz?

– O mój Boże, co tu się dzieje? – wyszeptała dziewczyna wycofując się z powrotem pod same drzwi.

– Od kiedy jesteś taka wierząca? To dlatego, że dostałaś drugą szansę?

– Nie możesz być prawdziwa. Musisz zniknąć – szeptała Monika próbując złapać głębszy oddech i odzyskać rezon.

– Wiesz, co? Mam dość tego twojego skamlania. Chciałam ci tylko powiedzieć, że na twoim miejscu, potraktowałabym ich ostrzej. To twoje życie, masz prawo rozbijać doniczki gdzie chcesz i kiedy chcesz. I nic im do tego.

 Dziewczyna niemal podskoczyła, gdy ktoś zabębnił palcami w drzwi.

– Monia, wyłaź stamtąd. Obiad zupełnie ci wystygnie. – Dał się słyszeć głos Bartka. – Już nikt nie będzie się o ciebie martwił, obiecuję – zażartował.

– Tak tak, zaraz przyjdę – rzuciła zaskoczona. – Potrzebuję jeszcze chwilkę.

– Ok, czekamy – powiedział i odszedł do salonu.

– Troskliwy braciszek, co? 

– Zamknij się! – syknęła Monika w przypływie odwagi. – Powiedz lepiej, jak się ciebie pozbyć.

– Kochanie, nie możesz się mnie pozbyć – powiedziało odbicie z satysfakcją. – Jesteśmy ze sobą połączone w sposób nierozerwalny. Ty to ja, a ja to ty. 

– Znajdę sposób, obiecuję ci to! – Monika szarpnęła za klamkę i gwałtownie otwarła drzwi. Wszyscy w salonie podnieśli głowy i zwrócili się w jej stronę.

– Zapomniałam… – Wróciła do łazienki nie zamykając już drzwi, spojrzała w lustro. Chciała coś jeszcze szeptem dodać do swojej wypowiedzi, ale zobaczyła już tylko prawdziwą siebie. 

 Monika wróciła do salonu, usiadła do stołu i spojrzała po wszystkich. 

– Przepraszam za ten wybuch. Nie chciałam nikogo zdenerwować – powiedziała łagodnie. – Nie musicie się o mnie martwić. Poradzę sobie. Dajcie mi tylko na to czas i przestrzeń. – Po tych słowach zaczęła konsumować chłodny już, ale nadal smaczny obiad. Nikt z rodziny nie miał odwagi się odezwać, dopóki nie skończyła. Wszyscy, włącznie z Moniką czuli się nieswojo. Kiedy przed dziewczyną stał już pusty talerz, mama powiedziała:

– Skoro już wszyscy zjedli, to idę po deser. 

Malwina poderwała się z krzesła.

– Pomogę ci! – zaoferowała się i obie poszły do kuchni. Męska część rodziny zajęła się komentowaniem ostatnich wydarzeń politycznych w kraju, a Monika ponownie zatopiła się w swoich myślach. Wyrwał ją z nich głos mamy.

– Monika, jedz, bo zaraz się zupełnie rozpuszczą.

Dziewczyna potrząsnęła głową i rozejrzała się, jak wyrwana ze snu.

– A, tak – powiedziała i, nadal zamyślona, zaczęła konsumować swoją porcję lodów.

W końcu zdobyła się na odwagę i patrząc w talerzyk z deserem przemówiła.

– Chcę, żebyście coś wiedzieli. – Zebrani spojrzeli na nią, ale ona nadal, uporczywie wpatrywała się w swój talerzyk.

– Kiedy byłam operowana, przeżyłam coś dziwnego. Coś, czego nie potrafię do końca wyjaśnić… – Zamilkła, a rodzina czekała w napięciu na to, co nastąpi. Przebiegła wzrokiem po zebranych i powiedziała pospiesznie:

– Nie chcę, żebyście uważali mnie za wariatkę. – Nikt nic nie odpowiedział, więc kontynuowała. 

– Chodzi o to, że… Chyba można powiedzieć, że… Ehh, słyszeliście na pewno o czymś takim, jak doświadczenie własnej śmierci. I wydaje mi się, że ja właśnie coś takiego przeżyłam. W czasie operacji. – Znowu przerwała na chwilę, ale nadal nikt się nie odezwał. Nikt nie wiedział, co powiedzieć.

– Najpierw słyszałam tylko głosy lekarzy. Później byłam obecna na sali tak jakoś z boku – jako obserwator. Potem szłam korytarzem. Widziałam mamo, jak modliłaś się w kaplicy o powodzenie operacji i mój powrót do zdrowia. Widziałam Bartek, jak wbiegasz na korytarz, żeby dołączyć do reszty. Widziałam was wszystkich, jak w napięciu czekacie na koniec zabiegu. A ja byłam zaskoczona, nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Ale było mi też dziwnie ciepło i przyjemnie. Czułam wszechogarniającą miłość… – Zawiesiła głos.

– Tylko proszę, nie myślcie, że jestem stuknięta – dodała po chwili. – Podobno sporo ludzi ma takie przeżycia. Nie jestem jedyna – powiedziała z lekkim uśmiechem chcąc rozładować napięcie. 

– I chciałam wam podziękować. Bo… Jestem przekonana, że gdyby nie wy i wasza modlitwa, gdyby nie wasze gorące pragnienie, żebym do was wróciła, to… Bardzo możliwe, że ta historia zupełnie inaczej by się skończyła…

 W tym momencie mama nie wytrzymała i wybuchnęła płaczem. Monika natychmiast wstała ze swojego miejsca, podeszła do niej i mocno objęła ramieniem. 

Malwina, siedząca z drugiej strony zaczęła dla uspokojenia delikatnie gładzić ramię mamy.

– Monisiu, tak bardzo nie chciałam, żebyś odeszła przed nami. Ty nawet nie masz pojęcia, jaki to ból dla matki stracić dziecko – mówiła przez łzy. 

– Jestem tu mamo. Dzięki tobie. Wszyscy tu jesteśmy. Nie płacz już. Proszę.

 

 

 Monika mięła w dłoniach chusteczkę higieniczną.

– Powiedziałam im o wszystkim. 

– I jak zareagowali? – zapytał Tadeusz siedzący naprzeciw niej.

 Znajdowali się w tym samym, co poprzednio, niewielkim pokoiku o ścianach w ciemnym odcieniu zieleni. Wyposażenie, oprócz dwóch foteli i niskiego stolika, stanowiło kilka regałów wypełnionych książkami o tematyce psychologicznej, biurko z sekretarzykiem – wszystko wykonane z ciemnego, dębowego drewna – oraz kanapa o tym samym obiciu, co fotele. Światła w pomieszczeniu były przygaszone, co sprzyjało atmosferze intymności.

– Sama nie wiem, czy dobrze zrobiłam. Najpierw mama się popłakała, potem wszyscy się przytulaliśmy. Ale mam poczucie, że teraz patrzą na mnie jakoś inaczej. Jak na wariatkę. 

– A ty sama, jak na siebie patrzysz?

– Ja przecież wiem, że nie oszalałam. Wiem, że to wszystko naprawdę przeżyłam. – Monika zerwała się z fotela i stanęła za nim mocno chwytając dłońmi oparcie.

– Tadeusz, jeszcze trochę, a naprawdę oszaleję. Czemu tak trudno mi dogadać się z moją rodziną?

– A nie jest ci trudno dogadać się z samą sobą?

Monika zamarła – przypomniała jej się sytuacja z lustrem. Puściła oparcie fotela i usiadła na kanapie chowając twarz w dłoniach. 

– Masz rację – powiedziała wreszcie oparłszy brodę na splecionych palcach. – Najpierw muszę poradzić sobie ze sobą. Od czego proponujesz zacząć?

– Mam wrażenie Monika, że jesteś strasznie niepewna siebie. Chyba nie zawsze tak było?

– Nie, przed chorobą wiedziałam, kim jestem i dokąd zmierzam. Choroba zburzyła cały mój świat. 

– Pewność siebie najlepiej odbudowywać w działaniu. Robisz coś, widzisz, że to coś dobrze ci wychodzi i rośnie twoja samoocena. Czy w tym momencie już wiesz, od czego mogłabyś zacząć odbudowywać fundamenty swojego życia? Bez podstaw, nie mamy co zabierać się za budowę dachu, rozumiesz?

 

 

 Monika jechała ostrożnie drogą wojewódzką pogrążoną we mgle gęstej jak mleko. W grającym cicho radiu leciała jakaś wesoła piosenka, którą dziewczyna podśpiewywała. Tego dnia była z siebie wyjątkowo zadowolona. Wczoraj przygotowała orientacyjny harmonogram pracy na ten miesiąc, jak zwykła czynić przed chorobą, a dzisiaj wyjechała dwadzieścia minut wcześniej. Nic nie miało prawa pójść źle.

 Nagle zobaczyła, że z przodu mgła w dwóch punktach mruga na pomarańczowo. Powoli wciskała hamulec, aż w końcu zatrzymała się za czerwonym samochodem marki Daewoo z włączonymi światłami awaryjnymi. Serce zaczęło jej bić szybciej a oddech się spłycił. Zaczęła intensywnie myśleć. „To może być jakaś pułapka, bandyci mają różne dziwne pomysły, a taka pogoda im sprzyja… Albo być może zdarzył się jakiś wypadek. Tak, to na pewno wypadek. Co powinnam teraz zrobić? Jeśli tu utknę spóźnię się do pracy i wylecę… Albo w ogóle do niej nie dotrę, w zależności od tego, czy to wypadek, czy bandyci.” Monika spojrzała we wsteczne lusterko, żeby przekonać się, czy ktoś nadjeżdża i od razu pożałowała.

– Ja na twoim miejscu pojechałabym do pracy. Nie płacą ci za to, żebyś ratowała ludzi z opresji. Nie jesteś żadną Wonder Woman – poradziło jej odbicie. Monika przewróciła oczami. 

– No to sprawa jest jasna – powiedziała na głos, sama nie wiedząc czy bardziej do siebie, czy do odbicia. Zgasiła silnik, zostawiając włączone światła awaryjne, odpięła pas i wysiadła z samochodu słysząc jeszcze niezadowolenie Moniki z lusterka:

– Ej, no co ty robisz? Zastanów się! Z czego będziesz żyła, jak stracisz pracę? Niczego w życiu już nie osiągniesz! To będzie twój koniec! Stoczysz się! Jeszcze wspomnisz moje słowa ty głupia dziewucho! – Monika zatrzasnęła drzwi i powoli ruszyła przez chłodne poranne powietrze w kierunku samochodu przed nią. Zajrzała przez okno na tylne siedzenie, ale niczego nie zobaczyła. Przemieściła się na przód i przykładając dłonie do szyby przy miejscu kierowcy ponownie zajrzała do środka. Gwałtowny ruch głowy kogoś na miejscu pasażera niemal spowodował u Moniki zatrzymanie akcji serca. Dziewczyna odskoczyła łapiąc się oburącz za klatkę piersiową, aby uspokoić oddech. Tymczasem szyba w oknie kierowcy opadła a głowę przez nią wystawiła jakaś piegowata, nastoletnia blondynka.

– Przepraszam, nic pani nie jest? – zapytało dziewczę.

– Nie, już w porządku. Po prostu się przestraszyłam. Powiesz mi, co się stało?

– Wypadek. Tata kazał mi zostać w samochodzie, a sam poszedł zobaczyć, czy może w czymś pomóc.

– Dzięki – rzuciła Monika powoli idąc w stronę wypadku.

– Jest pani pewna, że chce tam iść? – krzyknęła za nią nastolatka. – Tam prawdopodobnie jest kilka zmasakrowanych trupów! To nie jest przyjemny widok!

Monika zignorowała słowa dziewczyny. „Gdyby nie moja rodzina, sama byłabym już trupem. Może i ja dam radę kogoś uratować? W jakiś sposób się odwdzięczę za moje ocalenie.”

 Po kilku niewielkich krokach zorientowała się, że przed samochodem z nastolatką stoi jeszcze jedno auto – srebrna skoda – również z włączonymi światłami awaryjnymi. Kiedy minęła i ten samochód, w rzednącej powoli mgle jej oczom ukazała się następująca scena:

w rowie po lewej, odwrócony do góry nogami, leżał czerwony citroen, po prawej natomiast, na pasie, którym jechała, sytuacja wyglądała jeszcze gorzej – czarne BMW, z ogromnym impetem wbiło się w zielonego opla, co spowodowało, że ten z kolei wbił się w drzewo. „Ci, którzy jechali z przodu opla, raczej nie mieli szans” – pomyślała ze smutkiem Monika. Auto miało jednak otwarte tylne drzwi, a w niewielkiej odległości od niego, na jezdni leżał jeden z poszkodowanych. Nad drugim, prawdopodobnie kierowcą Citroena, klęczał właśnie starszy z dwóch mężczyzn próbujących pomóc. Wykonywał resuscytację. Drugi mężczyzna, zdecydowanie młodszy, odwrócony do Moniki bokiem, właśnie skończył rozmawiać przez telefon – wyglądało na to, że dzwonił po pogotowie. 

– Czy mogę jakoś pomóc? Mam opanowaną pierwszą pomoc – powiedziała Monika na tyle donośnie, że mężczyźni wreszcie ją dostrzegli.

– Nieprzytomny i nie oddycha. – Starszy z mężczyzn, prawdopodobnie ojciec nastolatki, wskazał poszkodowanego z Opla. – Wie pani, co robić?

Monika kiwnęła głową i podeszła do leżącego. 

– Pogotowie będzie za piętnaście minut – dodał młodszy z mężczyzn, głosem nieco bardziej piskliwym, niż można było się spodziewać.

 Monika przyklęknęła przy nieprzytomnym mężczyźnie. Wyglądał na młodego. Mógł być w jej wieku. Lekko opuchniętą twarz w większości pokrywały plamy przyschniętej już krwi. Ubranie również było zakrwawione, a w kilku miejscach rozdarte. 

 Dziewczyna jeszcze raz sprawdziła stan poszkodowanego. Nie oddychał, a puls był ledwo wyczuwalny. Przyjęła odpowiednią pozycję, przyłożyła dłonie do klatki piersiowej mężczyzny, wykonała trzydzieści uciśnięć, po czym przekazała mu dwa wdechy.

 Wkrótce przyjechało pogotowie, a chwilę po nim również policja, która koniecznie chciała zebrać od wszystkich zeznania.

 Kiedy Monika mogła wreszcie odjechać z miejsca zdarzenia była mocno spóźniona do pracy. 

 

 

 Zostawiła samochód na parkingu przed siedzibą firmy. Właśnie zbierała swoje rzeczy z siedzenia pasażera, kiedy uświadomiła sobie, że nie wie, która jest godzina. Wyjęła z torebki telefon.

– Cholera! Złośliwość rzeczy martwych – powiedziała do siebie patrząc na czarny ekran wyświetlacza. – Czas najwyższy zaopatrzyć się w zegarek.

W pośpiechu wysiadła z samochodu, chwilę szamocząc się z kluczykiem zamknęła zamek i pobiegła do holu.

– Dzień dobry panie Władku – krzyknęła od wejścia. 

– Dzień dobry pani Moniko, co tak późno dzisiaj? – powiedział dozorca wstając ze swojego krzesła.

– Wypadek był na drodze, pomagałam przy reanimacji poszkodowanego, potem policja i tak jakoś zeszło. Proszę mi powiedzieć, która jest godzina – poprosiła lekko zdyszana, opierając się na ladzie oddzielającej ją od stróża.

– Już po trzynastej pani Moniko.

Dziewczyna na moment zastygła w bezruchu. Poczuła, że zaczynają piec ją policzki, a po plecach spływa strużka potu.

– Wszystko z panią w porządku? – zapytał z troską pan Władek.

– Mam złe przeczucia – odpowiedziała powoli. Gorąco zaczęło ustępować miejsca nasilającemu się bólowi żołądka. – Obawiam się, że to może być mój ostatni dzień w tej firmie.

Z ociąganiem ruszyła w stronę windy. Nie słuchała już nawet, co mówi do niej pan Władek. 

 

 

 Trzy minuty później stała przy swoim biurku, wpatrując się w karton ze spakowanymi rzeczami.

– Gośka…

Koleżanka spojrzała na nią ze zbolałą miną i wskazała palcem drzwi gabinetu Mikołaja.

Kilkumetrowa droga do szefa wydawała się nie mieć końca. Nogi Moniki były ciężkie i odmawiały posłuszeństwa. Dziewczyna jak najbardziej chciała odsunąć w czasie moment konfrontacji. 

W końcu zapukała.

– Proszę. – Usłyszała poirytowany bas.

Weszła i zamknęła za sobą drzwi. Na jej widok Mikołaj wstał i zapiął guziki jasnoszarej marynarki.

– Domyślam się, że wiesz, o co chodzi. Pewnie widziałaś swoje spakowane rzeczy. – Zaczął niezgrabnie.

Monika kiwnęła głową.

– Usiądź, proszę. – Wskazał jej krzesło, po czym sam z powrotem zajął swoje miejsce.

– Poprosiłem o to Gosię. Wiem, że się przyjaźnicie. – Wydawało się, że nie do końca wie, jak przeprowadzić tę rozmowę. – W każdym razie, ostrzegałem cię Monika. Godzinę temu byłaś umówiona z klientem, nie pojawiłaś się, nie zadzwoniłaś. Informacja dotarła do zarządu i… Dostałem polecenie służbowe. Rozumiesz chyba?

– Mikołaj, ja nic nie rozumiem – mówiąc to spojrzała mu prosto w oczy. – Ja zrobiłam harmonogram na ten miesiąc, jestem przygotowana do pracy… Na drodze był wypadek. Ja musiałam pomóc tym ludziom…

– Monika, tu nie chodzi o dzisiaj. Tu chodzi o twój stosunek do pracy w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Ciągle się spóźniasz i ciągle masz rozładowany telefon. Ja rozumiem, że mógł zdarzyć się wypadek, ale trzeba było nas powiadomić. Zresztą, co ja ci będę tłumaczył… – Machnął ręką. – Przecież ty o tym wszystkim doskonale wiesz. I nie stosujesz się. I to o to tutaj chodzi. Decyzja zarządu jest nieodwołalna. Na naszej stronie już jest ogłoszenie naboru na twoje miejsce. Nic więcej nie mogę dla ciebie zrobić. Ostrzegałem cię Monika, że tak to się skończy. Nie posłuchałaś.

 Monika powoli, z ociąganiem wstała z krzesła. Zachwiała się, ale przytrzymała się biurka. Jak otępiała ruszyła w stronę drzwi. Mikołaj podążył za nią.

– Osobiście uważam cię za bardzo dobrego pracownika. Jestem przekonany, że zawodowo jeszcze wiele możesz osiągnąć. Jak tylko otrząśniesz się ze swoich problemów, oczywiście. Dziękuję ci za dotychczasową współpracę i życzę powodzenia.

Dziewczyna uśmiechnęła się smutno i wyszła z gabinetu. 

Kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi, ugięły się jej kolana i poczuła wielką pustkę.

 

 

 Nogi miała jak z waty, oczy pełne łez. Rozejrzała się po sali, która przez dobrych kilka lat była jej drugim domem. Ruszyła do swojego, a właściwie już nie swojego, biurka. Usiadła na krześle zwrócona w stronę Gosi.

– Monika, wyglądasz jak siedem nieszczęść – skwitowała koleżanka.

Po chwili podstawiła Monice pod nos dłoń z ziołową tabletką na uspokojenie i szklanką wody mineralnej.

– Łykaj to i idziemy do bufetu. Nie będziesz robić tutaj z siebie widowiska. Nasi tak zwani koledzy już zaczynają o tobie szeptać.

Gosia wzięła karton z rzeczami Moniki i ruszyła do wyjścia. Monika powlokła się za nią.

 Windą zjechały na poziom minus jeden i weszły w otwarte na oścież, dwuskrzydłowe drzwi. Gosia wybrała mały stolik pod ścianą z odklejającą się fototapetą prezentującą jakąś wąską, ukwieconą uliczkę. Postawiła karton na ziemi i poszła złożyć zamówienie.

– Pani Basiu, prosimy dwa kawałki torcika czekoladowego i dwa razy frappe.

Ekspedientka kiwnęła głową, a Gosia wróciła do Moniki gapiącej się niewidzącym wzrokiem w fototapetę. 

 

 

 Monika, wchodząc do mieszkania, ledwo powłóczyła nogami, a powieki miała tak ciężkie, że same opadały. W przedpokoju zdjęła buty i płaszcz, po czym skierowała się na prawo – do łazienki. Stanęła przy zlewie i odkręciła kurek. Przez chwilę trzymała dłonie w strumieniu wody ciesząc się jej chłodem, a następnie przemyła nią kilka razy twarz. Zakręciła kurek i spojrzała w lustro. Uśmiechała się z niego ta wersja, której nie lubiła. Nie czekając na moment, kiedy alter ego zacznie swoją tyradę, dziewczyna odwróciła się na pięcie i wyszła z łazienki. Poszła do lodówki, aby przekonać się że nie ma tam nic sensownego do zjedzenia. Zamknęła urządzenie i postanowiła się położyć. Idąc do sypialni, kątem oka zauważyła coś niepokojącego. Spojrzała w tamtą stronę, po czym odwróciła wzrok, zamrugała kilka razy i spojrzała jeszcze raz. Na krześle przy stoliku, w części jadalnej jej niewielkiego mieszkanka, ze skrzyżowanymi na piersi rękami siedziała… Ona sama. 

– Już? Przyjęłaś do wiadomości, że tu jestem? – zapytała z nutą ironii w głosie alternatywna Monika. – Gdybyś jeszcze miała problemy z rozgryzieniem, o co tu chodzi, to już ci tłumaczę. Im więcej głupot popełniasz, tym bardziej mnie wkurzasz i w związku z tym coraz bardziej realna się staję. Już naprawdę niewiele brakuje, żebym mogła cię pobić za twoją głupotę.

Monika stała, wpatrzona w nietypowy widok, zdecydowanie wolniej, niż zwykle przetwarzając informacje. 

– A teraz, durna pało, co masz na swoje usprawiedliwienie? Ostrzegałam cię, żebyś jechała do pracy, zamiast litować się nad nieudacznikami. Co masz z tego swojego heroizmu? Jak na razie wypowiedzenie z pracy. Gratuluję sukcesu panno Moniko. Co będzie dalej? Wpis na listę pacjentów w poradni leczenia uzależnień? Wyjaśnij mi, jak masz zamiar zrealizować cel, który założyłaś sobie jako dziecko? Chcesz zawieść tę małą dziewczynkę, która liczyła, że osiągnie sukces? Jak na razie to właśnie w tę stronę zmierzasz.

 Alternatywna Monika wciąż wygłaszała monolog, kiedy oryginalna wersja znowu odwróciła się na pięcie i weszła do sypialni zamykając za sobą drzwi. Leżąc na łóżku słyszała jeszcze, jak ta druga szarpie klamkę i coś krzyczy, ale jej słowa zlały się Monice w jeden, niezrozumiały bełkot. Chwilę potem już spała.

 

 

 Monika siedziała w gabinecie Tadeusza, w tym samym brązowym, miękkim fotelu, co zwykle. Milczała. Nie wiedziała, od czego zacząć. Nie wiedziała, czy dzisiaj w ogóle czuje się na siłach, aby mówić, o tym wszystkim, co spotkało ją w ostatnich dniach. Podniosła wzrok na terapeutę. Ten cierpliwie czekał. „Skoro już tu jestem…” – pomyślała, po czym zaczęła opowiadać o ostatnich wydarzeniach.

– Koniec końców zostałam zwolniona. Tadeusz, ja mam poczucie, że świat wali mi się na głowę. Czy da się to jakoś zatrzymać? Czy można zrobić cokolwiek, żebym chociaż mogła wziąć oddech?

– Monika, całe ludzkie życie składa się ze wzlotów i upadków. Nie da się tego w żaden sposób zahamować, a już tym bardziej zatrzymać. Dobrze jest umieć wyciągać wnioski z tych słabszych momentów. Jest nawet takie stwierdzenie, że „moc w słabości się doskonali”. Widzisz jakiekolwiek pozytywne strony twojej obecnej sytuacji?

– Nie będę musiała już więcej oglądać w pracy ludzi, których nie lubię. I którzy nie lubią mnie – powiedziała z wymuszonym uśmiechem.

– Widzisz? Można. Coś jeszcze przychodzi ci do głowy?

– Gosia cały czas mi powtarza, że ta sytuacja to nie koniec, jak mi się wydaje, ale początek nowego rozdziału. Może nawet lepszego.

– Masz mądrą koleżankę. W domu, spisz proszę na kartce wszystkie pozytywne strony swojego aktualnego położenia. Nieważne, jak śmieszne będą ci się wydawać. To mają być wszystkie plusy, jakie przyjdą ci do głowy. I duże i małe. Na następnym spotkaniu o nich porozmawiamy. A teraz, powiedz mi, czy ten mężczyzna, któremu pomagałaś, przeżył?

– Nie mam pojęcia. Ratownicy chyba mówili, że jest w stanie ciężkim lub krytycznym. Nie pamiętam.

– Nie jesteś ciekawa, co się z tym człowiekiem stało? Może warto się nim zainteresować? Może będzie potrzebował psychologa? Mogłabyś go przysłać do mnie – mówiąc to uśmiechnął się do niej serdecznie.

– A mówiąc całkiem poważnie, skoro już zdecydowałaś się zostać dobrą samarytanką, co niewątpliwie ci się chwali, to może jednak warto doprowadzić sprawę do końca? Niewykluczone, że ostatecznie pomoglibyście sobie nawzajem.

 W tym momencie usłyszeli ostry dźwięk alarmu w telefonie Tadeusza, który jednoznacznie świadczył, że sesja dobiegła właśnie końca. 

 

 

 Drzwi do sali były otwarte. Monika stanęła w progu i opierając się o framugę, zapukała. Mężczyzna leżący na łóżku, do tej pory wpatrzony w krajobraz za oknem, odwrócił głowę w jej stronę. Teraz wyglądał znacznie lepiej. Przede wszystkim był już czysty. Opuchlizna powoli schodziła ukazując przyjemne dla oka rysy twarzy. Brodę pokrywał kilkudniowy zarost. Ciemne, krótko przycięte włosy były zwichrzone.

– Słucham – powiedział ozięble.

– Dzień dobry, chciałam dowiedzieć się, jak się pan czuje. Udzieliłam panu pierwszej pomocy po wypadku.

– I zapewne oczekuje pani wdzięczności. Nic z tego. Jedyne uczucie, jakim cię darzę, głupia, to nienawiść! – mężczyzna podnosił głos. – Na jakiej podstawie zdecydowałaś, że ja mam przeżyć, a moi rodzice nie? Dlaczego o nich nikt się nie zatroszczył?! Możesz być pewna, że jak tylko stąd wyjdę, znajdę cię i zniszczę ci życie!

Monika stała jak sparaliżowana. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszała. Spojrzała na korytarz i dotarło do niej, że ludzie patrzą na nią z ciekawością i zdziwieniem. Postanowiła nie czekać na więcej przykrych słów. Wycofała się z sali i przemykając szpitalnym korytarzem niczym spłoszone zwierzę, wyszła na klatkę schodową. Zatrzymała się dopiero przy dużym oknie na półpiętrze. Oparła się o parapet i próbowała wziąć głęboki oddech. Miała mętlik w głowie. Nie potrafiła zrozumieć, co się właściwie przed chwilą stało.

 Kilkanaście minut później siedziała w szpitalnym bufecie popijając gorącą kawę. Odtwarzała w pamięci po kolei wszystkie wydarzenia. Chciała zrozumieć reakcję mężczyzny, ale mogła jedynie snuć domysły. Pewne było tylko, że jest ogromnie wściekły.

 Poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Wyrwana z rozmyślań spojrzała w górę i zobaczyła Tadeusza.

– Witaj – powiedział do niej.

– Witaj – odpowiedziała. – Co tutaj robisz? Coś się stało? – zapytała marszcząc czoło.

Tadeusz usiadł naprzeciwko niej.

– Nie Moniko, nie martw się. Po prostu pracuję tutaj kilkanaście godzin tygodniowo. A ty? Co tutaj robisz? Przyszłaś do tego człowieka z wypadku?

– Tak, zgadza się. Ale najwyraźniej nie zobaczę się z nim nigdy więcej. Mało tego, chyba powinnam postarać się o zakaz zbliżania. – Uśmiechnęła się smutno.

Tadeusz przyglądał się jej ze zdziwieniem.

– Nie patrz tak na mnie. Zamieniliśmy raptem dwa zdania a on zaczął mi grozić. Stwierdził, że zniszczy mi życie. Chyba za to, że go uratowałam. 

– Myślę, że może być w szoku. W takim stanie mówi się różne rzeczy, niekoniecznie sensowne.

Przez chwilę patrzyli na siebie bez słowa.

– Myślę, że nie powinnam była tu przychodzić. 

– Wiesz, jak nazywa się ten człowiek? Mam dzisiaj widzieć się z jednym takim buntownikiem – mówiąc to, uśmiechnął się do niej.

– Pielęgniarki nie podały mi nazwiska, ale z tego, co mówiły, gość ma na imię Grzegorz.

– No to wygląda na to, że będziemy mieć wspólnego znajomego. – Zaśmiał się, po czym dokończył:

– Idź do domu. Nie martw się, porozmawiam z nim. Myślę, że ostatecznie będzie chciał się z tobą spotkać, żeby ci podziękować.

 

 

 Monika stanęła nad brzegiem jeziora na niewielkiej plaży pokrytej żółtym, miękkim piaskiem i wciągnęła głęboko w płuca świeże, czyste powietrze. „Ale tu pięknie. Czemu nie przyjechałam wcześniej?” Rozejrzała się dookoła. Całą linię brzegową szczelnie porastał sosnowy las. Jedynie po lewej stronie, mniej więcej na godzinie dziesiątej, dostrzegła niewielki, drewniany pomost, którego nie kojarzyła z dzieciństwa. Wyglądał na dosyć nowy i zadbany. Postanowiła wkrótce zbadać to miejsce. 

 Tymczasem ruszyła krótką, piaszczystą ścieżką ukrytą wśród przerzedzonych drzew z powrotem do domku letniskowego. Ośrodek liczył ich kilkanaście. Rozmieszczone były w odległościach około dwudziestu metrów. 

 Wstawiła wodę na kawę i wyjęła z plecaka kanapki, których nie zjadła w czasie podróży. Po tym prowizorycznym obiedzie spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyła na przechadzkę.

 Droga nie była tak prosta, jak jej się początkowo wydawało. Kilka razy była przekonana, że zabłądziła. Dotarcie na miejsce zajęło jej więcej czasu niż przewidywała.

 Pomost był dość krótki – mógł mieć najwyżej sześć metrów. Wokół drewnianej konstrukcji znajdowała się polanka o powierzchni nie większej niż piętnaście metrów kwadratowych. Było tam miejsce na ognisko, zmieściłby się również dwuosobowy namiot. 

 Monika rozejrzała się uważnie, po czym weszła na pomost, zdjęła buty i usiadła na jego skraju zanurzając nogi do połowy łydki w zimnej wodzie jeziora. 

 Słońce przygrzewało dość mocno jak na maj. Dziewczyna, zamknąwszy oczy, wystawiła do niego bladą, zmęczoną twarz. Po chwili położyła się na pomoście z plecaka czyniąc poduszkę. Zaczęła rozmyślać o swoim życiu po wygranej walce z nowotworem. Miała więcej szczęścia niż większość kobiet z którymi zetknęła się w szpitalu. Część z nich nadal toczy bój a część nie przeżyła. Monika z jednej strony czuła ulgę, że ma to już za sobą, z drugiej czuła się winna, że miała tyle szczęścia. Bardzo niewiele osób wychodzi cało z tak zaawansowanego stadium raka. I tutaj pojawiał się zgrzyt – nieustannie powracające pytanie – dlaczego jej się udało? Była przekonana, że to rodzina wymodliła jej powrót do zdrowia. Co wywoływało kolejne znaki zapytania. Od ostatnich wyników – oznajmiających radosną nowinę – minęły już trzy miesiące, a ona nadal nie potrafiła znaleźć właściwych odpowiedzi i poukładać sobie od nowa życia. A przecież w międzyczasie nawarstwiały się kolejne problemy: z koncentracją, nękające ją alter ego, relacje rodzinne, utrata pracy, a teraz jeszcze ten gość z wypadku. Monika była nawet skłonna zgodzić się z drugą wersją siebie, że nie powinna była pomagać. Nie straciłaby pracy, ani nikt nie groziłby jej zniszczeniem życia. Zresztą, co on mógł wiedzieć o jej życiu, które jak do tej pory i tak było nieźle pokręcone. „Jeśli on będzie miał podobne problemy ze swoją drugą szansą, to może faktycznie byłoby dla niego lepiej, gdybym go nie ratowała?” – zaczęła snuć rozważania.

 Dziewczyna obudziła się dopiero, kiedy zaczęły jej doskwierać lekki chłód i ból brzucha. Zdała sobie sprawę, że jest głodna. Słońce wyraźnie przesunęło się na zachód. Monika podniosła się z pomostu, wytarła nogi w miękki, frotowy ręczniczek, założyła buty i ruszyła w drogę powrotną do domku. 

 Podgrzała i zjadła rosół, w który zaopatrzyła ją mama, po czym usiadła na ganku z widokiem na wodę i zatopiła się w lekturze kolejnego tomu szwedzkiego kryminału.

 

 

 Kolejny dzień upłynął Monice na dalszej eksploracji okolicy i rozmyślaniach nad swoim życiem. Ostatecznie nie podjęła żadnej decyzji, co dalej, ale z większym optymizmem patrzyła w przyszłość. Kontakt z naturą i ruch na świeżym powietrzu pomogły jej oczyścić umysł z negatywnych myśli.

 Niedzielny poranek obudził ją deszczem. Pogoda doskonale oddawała odczucia Moniki. 

Czuła się tu bardzo dobrze – chciałaby zostać jeszcze przez kilka dni, ale miała już zobowiązania, których nie chciała przekładać w nieskończoność. Postanowiła sobie, że w najbliższym czasie tu wróci.

 

 

 W poniedziałek rano w głowie Moniki skrystalizowała się myśl, która chodziła za nią już od jakiegoś czasu. Zjadła szybkie śniadanie i wyszła z mieszkania. Jeszcze przed dziewiątą dotarła do schroniska dla zwierząt. Pół godziny później jeden z pracowników oprowadzał ją po obiekcie, opowiadając o zwierzakach i wyjaśniając jej obowiązki. Z kierownikiem ustaliła, że będzie przychodzić dwa razy w tygodniu na cztery godziny. Przynajmniej dopóki nie znajdzie pracy.

 Wychodząc ze schroniska usłyszała dźwięk przychodzącego SMS-a. Wyjęła z torebki telefon i spojrzała na wyświetlacz. To była wiadomość od Tadeusza. Odczytała ją i ruszyła na przystanek tramwajowy. Po dziesięciu minutach czekania i kolejnych dwudziestu jazdy, wysiadła na ulicy Szpitalnej. 

 Kiedy weszła do bufetu Tadeusz już tam był. Zajął ten sam stolik, przy którym siedzieli ostatnio.

– Cześć Tadeusz – przywitała się. 

– Witaj Monika – odpowiedział terapeuta. – Cieszę się, że jednak przyszłaś.

– Jestem ciekawa, co się dzieje.

– Przeprowadziłem kilka rozmów z Grzegorzem. Nieco się uspokoił i stwierdził, że jednak chciałby z tobą porozmawiać. Przeprosić przede wszystkim.

– I nie będzie mi już groził?

– Nie, oczywiście, że nie. – Zaśmiał się Tadeusz. 

– Kiedy mam przyjść?

– Cieszę się, że jesteś taka zdecydowana.

– Byłam w ostatni weekend nad jeziorem. Miałam dużo czasu do namysłu. Wróciłam spokojniejsza i chyba bardziej otwarta na to, co mi życie przyniesie. To kiedy mam przyjść?

– Wiesz, to od ciebie zależy. Grzegorz jeszcze przez jakiś czas nigdzie się stąd nie ruszy.

Monika zastanawiała się przez chwilę, starając się wybrać najbezpieczniejszą opcję.

– W czwartek, mniej więcej o tej porze, co teraz – odpowiedziała wreszcie. – W razie potrzeby będę mogła wyżalić ci się na naszym popołudniowym spotkaniu. – Uśmiechnęła się do niego. Tadeusz odwzajemnił uśmiech.

– Dobrze, w takim razie przekażę Grzegorzowi, kiedy ma się ciebie spodziewać.

– Muszę już iść Tadeusz, jestem umówiona z siostrą.

– Rozumiem. Dziękuję, że się ze mną spotkałaś. I że chcesz dać Grzegorzowi drugą szansę.

– Ktoś kiedyś powiedział mi, że każdy zasługuje na drugą szansę – spointowała.

– Święta prawda.

 Na zewnątrz słońce świeciło pełnią swojej mocy. Monika wyszła ze szpitala napełniona pozytywną energią i w dobrym nastroju. „Ten wyjazd nad jezioro to był świetny pomysł.”

 

 

 Sala, do której został przeniesiony Grzegorz, była niewielka, ale mieściła dwa łóżka. To drugie na razie było puste. Ściany pomalowane na kolor morelowy nadawały pomieszczeniu przytulny i optymistyczny klimat. 

 Chłopak leżał przy oknie pogrążony w swoich myślach. Monika zapukała we framugę otwartych na oścież drzwi. Pacjent odwrócił się w jej stronę i odruchowo spróbował podnieść się do pozycji bardziej siedzącej. Ruch był zbyt gwałtowny i ból przeszył jego klatkę piersiową. Chłopak skrzywił się i opadł z powrotem na łóżko, do pozycji wyjściowej. Monika podbiegła do niego.

– Nic ci nie jest? Mam wezwać pielęgniarkę?

– Nie, nie trzeba, już mi lepiej. Po prostu za szybko się podniosłem. W środku nadal jestem nieco pokiereszowany – wytłumaczył.

– Tylko nie zgrywaj twardziela, jeśli coś jest nie tak, to daj znać, zawołam kogoś.

– Naprawdę, wszystko jest ok. Proszę, usiądź. – Wskazał jej taboret  stojący przy  łóżku. Monika skorzystała. Przez chwilę siedzieli w milczeniu. 

– Cieszę się, że przyszłaś – powiedział w końcu. – Po tym, co wygadywałem ostatnio, nie zdziwiłbym się, gdybyś mnie znienawidziła.

– Fakt, na początku byłam wkurzona. A później trochę się bałam, że rzeczywiście zrealizujesz groźbę.

– Nie potrafiłem pogodzić się ze stratą. Nadal nie potrafię, ale teraz wiem, że to nie twoja wina.

– Cieszę się, że już trochę inaczej patrzysz na to co się stało. Rozmowy z Tadeuszem naprawdę są skuteczne, wiem coś o tym. – Uśmiechnęła się.

– Tak, to prawda. Ma facet talent. – Odwzajemnił uśmiech.

Monika zamyśliła się na chwilę. Zastanawiała się, czy powinna tak od razu zwierzać się nowo poznanej osobie. Zaryzykowała.

– Ja też trafiłam do niego po tym, jak zostałam cudem, jak mi się wydaje, uratowana od śmierci – mówiła nie patrząc mu w oczy, a w błękitne niebo za oknem. Grzegorz skupił na niej wzrok i czekał na ciąg dalszy. Sam nie wiedział, co mógłby powiedzieć.

– Opowiesz mi? – zapytał trochę nieśmiało, kiedy na niego spojrzała. I opowiedziała swoją historię, roniąc przy tym kilka łez. 

 Kiedy skończyła, do sali weszła pielęgniarka – kobieta po trzydziestce, z blond włosami upiętymi w luźny kok. Przyszła zmierzyć temperaturę i ciśnienie. 

– Ale ma pan ślicznego gościa panie Grzegorzu – zauważyła z radosnym uśmiechem. – Siostra czy dziewczyna? – zapytała bezpośrednio.

– Znajoma – Monika wytłumaczyła się sama.

– Ta pani uratowała mi życie siostro. Udzieliła mi pierwszej pomocy zanim przyjechało pogotowie. 

– Ach, to jak pocałunek przywracający do życia – powiedziała zanim pomyślała. Spojrzeli na nią skonsternowani i zawstydzeni, więc zorientowała się, że palnęła gafę.

– Przepraszam, ale jesteśmy z córką na etapie księżniczek i ratujących ich książąt, więc jakoś tak mi się skojarzyło. Dobrze panie Grzegorzu, temperatura w porządku, ciśnienie troszkę podwyższone, ale w normie. Za dwie godziny dostanie pan leki. W razie potrzeby proszę dzwonić. – powiedziała, po czym wyszła.

– Zakręcona z niej babka, ale bardzo w porządku – wytłumaczył pielęgniarkę.

– Dość zabawna postać – stwierdziła Monika.

 

 

– I jak wizyta u Grzegorza? – zapytał Tadeusz.

Monika uśmiechnęła się do terapeuty. 

– Grzegorz zdecydowanie zyskuje przy bliższym poznaniu – odpowiedziała. – Bardzo dobrze nam się rozmawiało. Mamy podobne doświadczenia, więc było też o czym rozmawiać. Mam wpaść do niego jeszcze w przyszłym tygodniu.

– Czyli znajomość się rozwija. Bardzo dobrze. Nowe życie daje nam nowe szanse parafrazując poetę. A jak pozostałe sprawy? 

– Nadal bezskutecznie szukam pracy. Większość ofert jest nie dla mnie. Jak już znajdę coś interesującego i idę na rozmowę, okazuje się, że tam właśnie mnie nie chcą… Trochę to dołujące.

– Pamiętaj Monika, że nic w życiu nie dzieje się przypadkowo. Każda sytuacja, która ma miejsce, dokądś nas prowadzi.

– Mnie moje porażki zaprowadziły do schroniska dla zwierząt. – Zaśmiała się.

– O, to ciekawe. Mam rozumieć, że przygarnęłaś jakiegoś zwierzaka?

– Na razie zapisałam się na wolontariat, żeby nie siedzieć bez sensu w domu. Ale zastanawiam się nad zaadoptowaniem któregoś z podopiecznych. Na początku myślałam o wolontariacie w hospicjum dla dzieci. Ale stwierdziłam, że klimat jest za ciężki i po prostu go nie udźwignę. Zresztą chcę zapomnieć o moich doświadczeniach, a tam byłoby to niewykonalne…

Tadeusz milczał wyczekująco. Zastanawiała się nad opowiedzeniem mu o swoim alter ego. Stwierdziła jednak, że w ostatnim czasie nic się nie działo, więc nie warto do tego wracać.

 

 

 Monika stała przed lustrem w sypialni. Przykładała do siebie sukienki, próbując wybrać tę, w której wyglądałaby najlepiej. Zastanawiała się właśnie nad zwiewną, seledynową, kiedy kątem oka zobaczyła w prawej części lustra jakiś ruch. Przeniosła wzrok w to miejsce i westchnęła. Odłożyła sukienkę na stertę i odwracając się zapytała:

– Czego chcesz tym razem?

Jej alter ego miało ręce skrzyżowane na piersiach i złość wymalowaną na twarzy.

– Jesteś kompletną idiotką! – krzyknęła druga Monika.

– Słuchaj, mówiłaś mi to już tyle razy, że się przyzwyczaiłam. Jeśli nie masz nic do dodania, to idź już sobie. Trochę mi się śpieszy. – Teraz i oryginalna Monika, zniecierpliwiona obecnością tej drugiej, skrzyżowała ręce na piersi.

– Właśnie widzę. Idziesz do tego chłopaka z wypadku. Czy ty nie widzisz, że to nie ma sensu? Teraz może jest fajnie, ale szybko zmieni się w piekło. Nadal nie masz pracy. Jak ty sobie wyobrażasz związek? Będziesz jego utrzymanką? Wszystko co robisz, nie ma sensu. 

– Wiesz co? Przez całe życie kierowałam się rozsądkiem i parłam do celu, niezależnie od tego, jak bardzo to bolało. Teraz dostałam drugą szansę od losu…, Boga…, rodziny… – obojętnie. I teraz mam zamiar żyć inaczej, niż do tej pory. Otóż wyobraź sobie, że zamierzam bardziej kierować się sercem i intuicją.

Na te słowa w Monice numer dwa aż się zagotowało. W trzech szybkich krokach znalazła się przy oryginalnej i mocno chwyciła ją za ramiona, próbując nią potrząsnąć.

Monikę przebiegł dreszcz, a oczy rozszerzy się z przerażenia i zdziwienia.

– Musisz postępować rozsądnie, inaczej zginiesz w tym świecie! Musisz być przebiegła, ambitna i sprytna, w przeciwnym razie skończysz dokładnie w takim miejscu, w którym się wychowywałaś. Zostaniesz kolejną żałosną biedaczką, zasilającą szeregi społecznej patologii!

Oczy Moniki coraz bardziej się rozszerzały. Nie mogła się ruszyć, nie wiedziała co powiedzieć, ani co zrobić. Nagle, nie wiadomo skąd, przyszło oświecenie.

„To moje życie. Żaden wytwór wyobraźni nie będzie mi mówił, co mam robić.” 

– Odczep się! Sama potrafię o sobie decydować! Mam prawo podejmować własne decyzje, popełniać błędy i je naprawiać. Nie potrzebuję żadnej cioci dobra rada. Sama wiem najlepiej, co jest dla mnie dobre!

 Druga Monika, zbita z tropu, rozluźniła uścisk. Oryginalna wykorzystała okazję. Odepchnęła przeciwniczkę, która potykając się wylądowała na łóżku. Monika wskoczyła na nią okrakiem i z zaciśniętymi powiekami zaczęła okładać ją po twarzy pięściami. Po chwili odważyła się spojrzeć na dzieło swoich rąk, spodziewając się zobaczyć twarz pokrytą siniakami i drobnymi ranami. Okazało się jednak, że jedyne co zostało przez nią zmaltretowane, to kołdra w kwieciste wzory na granatowym tle. Monika oddychała szybko. Nerwowo rozejrzała się po pokoju, spodziewając się ataku z innej strony. Wykręciła głowę przelotnie spoglądając w lustro. Odwróciła się, aby spenetrować każdy jego centymetr kwadratowy. Nie dostrzegła ani śladu swojego alter ego. Usiadła na łóżku i zastanawiała się przez dłuższą chwilę, nad tym, co zaszło.

 W końcu przypomniała sobie, że jest umówiona. Spojrzała na zegarek na lewym przegubie. 

– Cholera, spóźnię się! 

Nie mając czasu na dalsze przymierzanie sukienek, założyła seledynową, szybko zrobiła makijaż i wybiegła z domu.

 

 

 Zostawiła samochód na przyszpitalnym parkingu i przebiegłszy przez pustą jezdnię wbiegła na teren kliniki. Grzegorza dostrzegła już z daleka. Siedział na ławce przed głównym wejściem i czekał na nią. Najpewniej od około piętnastu minut. Stanęła przed nim i, lekko zdyszana, przywitała się.

– Hej! Przepraszam cię bardzo za spóźnienie. Samochód nie chciał mi odpalić, długo się z nim męczyłam – zełgała.

– Nie szkodzi, w sumie nigdzie mi się nie spieszy. Zastanawiałem się tylko, czy się nie rozmyśliłaś. Co masz na ramieniu? – zapytał wskazując ciemną plamę na jej skórze. 

Monika spojrzała w tym kierunku.

– To siniak – odpowiedziała ze zdziwieniem. – Widocznie gdzieś się uderzyłam. Nawet tego nie poczułam.

– Jak mogłaś nie poczuć? Jest ogromny! – dopytywał rozbawiony Grzegorz. 

– Tak się do ciebie spieszyłam, że nie zwracałam uwagi na takie przyziemne sprawy, jak szafki czy ściany na mojej drodze – odpowiedziała maskując niepokój rozbawieniem.

– To jak, idziemy? Czy chcesz tu zostać jeszcze trochę? – zmieniła temat.

– Idziemy, idziemy. Mam już dość tego miejsca. – Wstał z ławki, założył kupiony przez Monikę plecak, wypełniony kilkoma rzeczami, z których korzystał w szpitalu i ruszyli w stronę parkingu. 

 

 

 Monika rozejrzała się po cmentarzu wypełnionym po brzegi granitowymi nagrobkami w różnych kolorach, kształtach i rozmiarach. Znalezienie grobu rodziców Grzegorza zajęło im kilka minut. W końcu stanęli nad kopcem ukrytym pod niezliczoną ilością kwiatów i otoczonym przez płonące znicze. Stali w milczeniu. Monika spojrzała na Grzegorza. Trzęsła mu się dolna warga, a sekundę później z policzków spadły dwie duże łzy. Dziewczyna tego nie przewidziała – nie była przygotowana. Nie wiedziała, co zrobić. Przez chwilę delikatnie gładziła go po plecach. Grzegorz zanosił się coraz większym płaczem. „To zbyt intymna chwila. Lepiej zostawię go sam na sam z rodzicami” – pomyślała. Przyklęknęła, pomodliła się krótko i powoli ruszyła przez rząd mogił do głównej alejki, a następnie, oglądając się kilka razy na towarzysza, wyszła z cmentarza i wróciła do samochodu. 

 Po jakimś czasie dołączył do niej Grzegorz. Miał czerwone i spuchnięte powieki, ale już nie płakał. 

– Wszystko w porządku? – zapytała Monika.

– Tak, czas ruszyć do przodu.

– Wiesz, żałobę trzeba przeżyć, a to trwa – pół roku, czasem rok.

– Wiem, udźwignę to. Jedźmy już.

 

 

 W kawalerce Grzegorza znaleźli się po około dwudziestu minutach. W czasie, kiedy chłopak był w szpitalu, nikt tutaj nie sprzątał, więc meble zalegała gruba warstwa kurzu. 

– Mam nadzieję, że nie nabawimy się pylicy albo czegoś w tym stylu – skomentował przejechawszy palcem po komodzie stojącej najbliżej wejścia. 

– Raz dwa się z tym uporamy. Ale najpierw proponuję napić się czegoś. Może kawa?

– Dobry pomysł. Już robię. 

 Po chwili siedzieli przy wytartym z kurzu, kuchennym stole, popijając gorącą, aromatyczną kawę.

– Jak poszukiwania pracy? – zagadnął Grzegorz. 

– Na razie nic. Nie sądziłam, że będzie mi tak trudno wrócić na ścieżkę kariery. Powoli robi się to dołujące. Zaczynam coraz bardziej się bać, że zostanę bezrobotna i resztę życia spędzę w jakiejś ruderze bez widoków na przyszłość…

– Ale jesteś pesymistycznie nastawiona – zauważył Grzegorz.

– Tadeusz mówi to samo. – Uśmiechnęła się do rozmówcy. – Gdyby nie on, pewnie już leczyłabym depresję.

– A nie zastanawiałaś się nad założeniem własnej firmy?

– Nie, nie nadaję się do tego.

– Skąd wiesz, skoro nie próbowałaś?

Tym pytaniem zbił ją z tropu.

– Wydaje mi się to za bardzo skomplikowane. Mam na myśli wszystkie te formalności związane z założeniem działalności. Samo to jest dla mnie jak czeski film. Już nie mówiąc o tym, żeby później tę działalność utrzymać i jeszcze na tym zarabiać… To jest dla mnie jakiś kosmos. Nie do ogarnięcia innymi słowy.

– A gdybym udowodnił ci, że to wbrew pozorom całkiem prosta sprawa? Pomógłbym ci na każdym etapie. Sam mam już to wszystko za sobą. I jak widać, jakoś daję radę. 

Faktycznie – mieszkanie nie było duże, ale wyposażone w same sprzęty z górnej półki. „Skądś musi mieć na to pieniądze” – pomyślała. I poczuła się, jakby wreszcie znalazła się na właściwej drodze. „Czy poznanie Grzegorza było najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się przydarzyć w tym momencie życia? Czy z nim spełnią się wszystkie moje marzenia?” – rozmyślała.

– Musisz pamiętać Monika, że nawet, jeśli uda ci się znaleźć dobrą pracę, to jednak nigdzie, u nikogo nie dorobisz się tak, jak możesz, będąc sama sobie szefem. Wymaga to pewnego wysiłku i samodyscypliny, ale przynosi najlepsze rezultaty.

– Dobrze, chcę, żebyś mi wszystko objaśnił. A potem podejmę decyzję. 

 

 

 Minęło kilka tygodni. Monika stała uśmiechnięta i szczęśliwa przed drzwiami mieszkania rodziców na obskurnej klatce. Parę dni wcześniej dostała zaproszenie na kolejny niedzielny obiad. Kiedy oznajmiła, że przyjdzie, ale nie sama, mama zasypała ją gradem pytań. Monika nie chciała jednak nic zdradzić przez telefon.

 Teraz spojrzała na Grzegorza, który uśmiechał się do niej, po czym zapukała. Tym razem z wnętrza nie dochodziły żadne radosne hałasy. 

 Drzwi dosyć szybko się otwarły i tata z uśmiechem maskującym smutek wpuścił gości. Monika przedstawiła Grzegorza – najpierw tacie, później pozostałym. 

 Czuć było, że atmosfera jest ciężka – coś było nie tak. Przy stole panowała cisza. Jedyne dźwięki wydawał stojący w rogu pokoju włączony telewizor. 

Monika nie wytrzymała i zaczęła dociekać, co się stało.

– Czy ktoś może mi wyjaśnić, co tu się dzieje? Nie przypominam sobie, żeby któryś z niedzielnych obiadów był aż tak nieprzyjemny. Nawet ten ostatni…

– Nie możemy z Malwiną się dogadać – odpowiedział szybko szwagier.

– Myślimy nawet o rozwodzie – mówiąc to Malwina spojrzała znacząco na męża.

– Co?! – zapytała rozbawiona tą wymianą zdań Monika. Rodzice posępnie patrzyli na przebieg wydarzeń, Bartosz rozweselony problemami małżeńskimi młodszej siostry nadal niewzruszony konsumował posiłek. 

– Przecież zawsze byliście tacy w sobie zakochani. Świata poza sobą nie widzieliście. I ślub był niesamowity. Czuć było, że wasz związek jest wyjątkowy. – Monika próbowała wydobyć z nich więcej informacji, jednak oboje milczeli. W końcu Grzegorz szturchnął Monikę i półgłosem zaproponował:

– Może Tadeusz coś by tu zaradził?

– Dobry pomysł Grzesiu! – Monika natychmiast sięgnęła do przewieszonej przez krzesło torebki, wyjęła długopis i kartkę, po czym zapisała numer do terapeuty 

– Szwagier, ty wyglądasz na tego bardziej rozgarniętego w tym związku – powiedziała i podała mu kartkę. Malwina spojrzała na siostrę z wyrzutem i powiedziała:

– A co to, jakiś cudotwórca? Zaklinacz tępych facetów?

– Nie mędrkuj. Pamiętaj, że w waszym przypadku nie powinno być opcji wyrzucania do kosza, tylko opcja naprawiania. Za każdym razem, kiedy coś się popsuje. Przypomnijcie sobie, co sobie przysięgaliście – zganiła ich. – A teraz koniec tematu. 

– Właśnie właśnie – podchwyciła wzruszona mama. – Monika ma rację. A powiedz nam Monisiu, jak tam twoje poszukiwanie pracy? Znalazłaś coś? – Kobieta zręcznie zmieniła temat.

– I tak i nie – odpowiedziała dziewczyna. Zdziwiona mama pokręciła głową, co miało oznaczać, że nie rozumie.

– Chodzi o to, że Grzegorz pomaga mi właśnie rozkręcić własny biznes. Nie wiem, czy coś z tego wyjdzie, ale zawsze to jakieś nowe doświadczenie i jestem strasznie podekscytowana. 

Mama patrzyła na starszą córkę z niepokojem, nie wiedząc, co jej odpowiedzieć. 

– A co, jeśli ci się nie uda? Stracisz wszystkie włożone pieniądze i będziesz w jeszcze gorszej sytuacji niż jesteś. Powinnaś była się zastanowić zanim podjęłaś tę decyzję – odezwał się wreszcie ojciec roztaczając pesymistyczną wizję przyszłych wydarzeń. 

Głos w tej sprawie zabrał Grzegorz i już do końca spotkania nikt nie wspominał o problemach Malwiny i Tomka, a atmosfera, wbrew pozorom, stopniowo stawała się coraz przyjemniejsza.

 

 

 Kiedy Monika weszła do gabinetu Tadeusza, ten już siedział w swoim fotelu. Przeglądał notatki z kilku ich początkowych spotkań. Podniósł głowę i uśmiechnął się do niej.

– Zapraszam, usiądź proszę.

– Dziękuję.

– Zdenerwowana?

– Raczej podekscytowana. 

– Naszym ostatnim spotkaniem?

– To też, ale chodzi o całokształt – mówiła z wyczuwalną w głosie radością. – Nie mogę uwierzyć, że moje życie tak się zmieniło. O sto osiemdziesiąt stopni.

– Właśnie przeglądałem notatki z naszych pierwszych spotkań. Muszę przyznać, że byłaś bardzo rozzłoszczona faktem, że dostałaś drugą szansę.

– Tak, byłam zagubiona i zdezorientowana. Nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Byłam już jedną nogą w grobie, niemalże przeglądałam katalogi z trumnami, a zamiast pogrzebu chyba szykuje się wesele.

– O, jak to? Wychodzisz za mąż?

– Tak, dwa dni temu Grzegorz mi się oświadczył – powiedziała nieco zawstydzona.

– Gratuluję! Bardzo się cieszę. A jak pozostałe sprawy?

– Wygląda na to, że odnalazłam swoje miejsce w życiu. Znalazłam mężczyznę, Grzegorz pomaga mi rozkręcić własny biznes. Wygląda na to, że wszystko zmierza w dobrym kierunku.

– Nie poznaję cię Moniko. Jesteś wesoła, radosna, emanuje z ciebie pozytywna energia.

– Mam nadzieję, że wiesz Tadeusz, że to w dużym stopniu twoja zasługa?

– Co masz na myśli?

– Gdyby nie spotkania z tobą, gdyby nie twoje celne pytania, nie zmieniłabym swojego myślenia. Dzięki tobie o wielu sprawach rozmyślałam. Momentami wręcz biłam się sama ze sobą… – Na chwilę zawiesiła głos. – Żeby tylko dotrzeć do sedna problemu. Żeby tylko odzyskać pełną kontrolę nad swoim życiem.

– Bardzo się cieszę, że choć w małym stopniu mogłem przysłużyć się do twojego wyzdrowienia.

– Poleciłam cię nawet siostrze i szwagrowi! – Przypomniała sobie. – Dzwonili do ciebie? Malwina i Tomek mają problemy małżeńskie. Nie mogą się dogadać. Mam nadzieję, że im również dasz radę pomóc. Oni byli tacy w sobie zakochani. Aż nie mogę uwierzyć, że coś się między nimi popsuło. – Zamyśliła się, więc Tadeusz wykorzystał okazję.

– Tak, twoja siostra dzwoniła do mnie. Umówiliśmy się już na spotkanie. Zrobię, co będzie w mojej mocy. Ale wiesz, że najwięcej zależy od nich samych.

– Mam nadzieję, że oni też dadzą sobie drugą szansę…

 

Koniec

Komentarze

Cześć.

Chmuro, nie znam Twojego wcześniejszego tekstu, tego zresztą też nie znam. Nie czytałem.

Bo gdy widzę, że w pierwszych kilku linijkach robisz takie rzeczy, jak:

“Mam nadzieję, że ten tekst jest choć odrobinę lepszy, niż poprzedni“ czy

“Monika, z piskiem opon, wyhamowała“, to myślę sobie: “będzie ciężko przebić się przez takie błędy”.

Ortografia razi, ale nie przeszkadza w czytaniu (na ogół; czasami tylko śmieszy). Ale błędna interpunkcja robi mniej więcej to, co słabe baterie z magnetofonem taśmowym: raz całość brzmi za szybko, a raz za wolno i takiej dowolne tempo sprawia, że wyłączasz sprzęt i zaczynasz pisać palcem po biurku, wyciskać pryszcze i robić inne, ciekawsze rzeczy.

 

I jak agentki ubezpieczeniowe to robią, że z odległości kilku metrów rozpoznają na oko, z jakiego metalu lub stopu metali zrobiony jest jakiś przedmiot?

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Hej :)

Umiesz składać z grubsza poprawne zdania (z wyjątkiem może tego, w którym bohaterka “ubiera buty”)i bardzo chciałaś coś opowiedzieć, to widać. Wydaje mi się, że ta potrzeba przekazania tego, co chciałaś przekazać niestety zaszkodziła Twojemu opowiadaniu – bardziej skupiłaś się na podporządkowaniu historii przekazowi niż na opowiedzeniu czegoś, co byłoby interesujące dla czytelnika. To zazwyczaj, paradoksalnie, zaciemnia przekaz.

Pierwszą rzeczą, która mnie zabolała była całkowita sztampowość scenerii i bohaterów drugoplanowych. Jak willa – to z fontanną na dziedzińcu. Jak służąca – to popatrująca na bohaterkę z pogardą. Jak starszy pan portier – to życzliwy, serdeczny i sypiący mądrościami. Jak agencja ubezpieczeniowa – to przypominająca mrowisko. Jak klatka schodowa – to obowiązkowo z zachlanym żulem. Cała rzeczywistość przedstawiona w opowiadaniu robi wrażenie kartonowych dekoracji. Z tej przyczyny trudno się przejąć tym, co się dzieje, więc i przekaz mało obchodzi czytelnika.

Nie pomagają również dialogi – bardzo sztywne i wyraźnie podporządkowane, właściwie li tylko temu co chciałaś przekazać w swoim opowiadaniu, a nie pokazaniu świata czy postaci. W ogóle cała narracja cierpi na ten problem – zdania robią wrażenie nieco szkolnych, wymuszonych i wykuwanych z trudem, w celu jedynie podkreślenia tego że każdy zasługuje na drugą szansę, że tragedia życiowa to nie koniec świata, że nie trzeba się podporządkowywać wyścigowi szczurów, że w końcu zawsze zaświeci słońce i że terapia psychologiczna to żaden wstyd.

To jest, w ogóle, ważny przekaz i chwali Ci się, że chcesz go upowszechniać. Problem tkwi w tym, że bardzo trudno opowiedzieć o tym historię, która nie będzie osuwała się w tkliwość i sztuczną słodycz – Twoja niestety to robi.

Zdarzają się też zwyczajne błędy w konstrukcji świata przedstawionego – poczynając od trzydziestoletniego szefa korporacji (nie twierdzę, że się nie zdarzają, twierdzę jedynie, że trzydzieści to zaskakująco mało), poprzez postać Tadeusza, który prócz tego, że robi wrażenie bardziej funkcji niż postaci (jest po to, żeby wygłaszać mądre zdania i pomagać bohaterom, nie ma cech z tym niezwiązanych), często zachowuje się w moim odczuciu dość nieprofesjonalnie (alarm w komórce oznaczający koniec sesji, przechodzenie z pacjentami na “ty”, rozmawianie z nimi o problemach innych pacjentów, utrzymywanie i inicjowanie kontaktów niezwiązanych ściśle z terapią – jak wtedy gdy podszedł do Moniki w szpitalu i ją zagadał). Zwolnienie dobrego pracownika dlatego że przez dwa tygodnie, po powrocie z ciężkiej choroby, ma problemy z ogarnięciem się też jest mało prawdopodobne.

Z fajnych rzeczy – praca Moniki, poza “scenografią”, która, jak pisałam, jest dość sztampowa, jest nieźle zarysowana, wyłamuje się ze stereotypu. Jest spoko szef, są koleżanki, które ją wspierają, jest też parę osób, które się jej “boją”, ogółem – jest nieźle. W sztampowej historyjce o dziewczynie która przestaje pracować w korpo i zakłada własny biznes rzeczone korpo jest zazwyczaj źródłem wszelkiego zła i toksyczności, udało Ci się tego uniknąć.

Niezłym zabiegiem jest też podkreślanie tego, że w Monice zaszła zmiana – przez pewien czas to mnie trzymało przy lekturze, byłam ciekawa co się dziewczynie stało i dlaczego z, jak się domyślam, bezwzględnej, uporządkowanej osoby stała się dziewczyną, której trzęsą się ręce przed spotkaniem.

Swoją drogą – tego, dlaczego ona zmieniła się w taki, a nie inny sposób, nadal nie rozumiem. To znaczy rozumiem przemianę hierarchii wartości, nie rozumiem dlaczego była taka roztrzęsiona i rozkojarzona.

Co do wątku fantastycznego (albo i nie) – pomysł niezły, chociaż nieszczególnie oryginalny. Wykonanie też całkiem przyzwoite – akurat kiedy mowa o alter ego, wykrzykiwanie oklepanych frazesów i w nieubranych w nic lęków bohaterki jest całkiem przekonujące. Problem w tym, że w tym wątku nieszczególnie jest napięcie albo tajemniczość, bardzo łatwo przewidzieć jak się zakończy. No i lepiej by wypadał, gdyby reszta świata była bardziej “żywa”.

W ogóle, w temacie alter ego, układania sobie życia, choroby psychicznej i tak dalej, było tu na portalu parę lat temu rewelacyjne opowiadanie “Kobieta zza okna”. Nie było idealne stylistycznie, ale konstrukcyjnie to był majstersztyk. Polecam lekturę zwłaszcza jeśli chcesz poruszać takie tematy za pomącą wątków fantastycznych.

 

Ogółem to jestem zdania, że jeśli chcesz pisać dobrze, czeka Cię jeszcze mnóstwo pracy. Nie dam Ci tutaj porad warsztatowych, również dlatego, że problem jest, by tak rzec, systemowy, tak mi się przynajmniej wydaje. Próbuj może bardziej wyobrazić sobie sceny, które opisujesz, nadać miejscom i bohaterom trochę życia, poczuć się jakbyś tam była. Może spróbuj umieszczać swoje opowiadania w miejscach, które znasz lub widziałaś? Nie chodzi mi o podawanie adresów, po prostu o ćwiczenie la wyobraźni. Pozwól sobie czasem zapomnieć o tym, co chcesz przekazać swoim tekstem, skup się na tym, żeby pokazać miejsce i ludzi.

 

No, to tyle. Mam nadzieję, że mój komentarz Ci jakoś pomoże :)

Jest cienka granica pomiędzy pobudzaniem czytelniczej wyobraźni, a zawalaniem milionem szczegółów. U Ciebie wszystko jest jakieś, zawsze, to męczy, tym bardziej, jeśli nie buduje nastroju, ani nie wpływa na akcję. Po drugie, mam wrażenie, jakbym co chwila czytała: Monika, Monika, pani Moniko… Przy okazji, przed wołaczami ( czyli przed pani Moniko) przecinek. Dialogi sztywne. Początek przegadany. Co później, niestety nie wiem, nie doczytałam.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Jest duży problem z interpunkcją. Ogólnie wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Przykłady błędów podaję w dalszej części komentarza. Nie ma w opowiadaniu fantastyki. Ot taka życiowa historia. Rzeczywiście miejscami za dużo szczegółów i przegadane.

Mimo zniechęcającego początku i słabego wykonania, przeczytałem do końca. Pozytywne jest to, że coś mnie wciągnęło w tą historię – może po prostu chciałem dowiedzieć się, co dalej i jak będzie finał. Zachęcam, żebyś następnym razem przed opublikowaniem opowiadania wrzuciła je na betalistę i poprosiła kogoś o sprawdzenie.

 

 

Monika, z piskiem opon, wyhamowała samochód tuż przed mosiężnymi prętami wysokiej na dwa metry bramy broniącej dostępu do posesji pana Deptuły. – popraw szyk w zdaniu, bo teraz jest źle. 

 

Po trzech brzęczących sygnałach usłyszała w głośniczku trzaski, a następnie odezwał się do niej nieprzyjemny, skrzekliwy, kobiecy głos. – warto poprawić to zadanie.

 

– Monika Lisiecka, agentka ubezpieczeniowa – dziewczyna przedstawiła się niepewnie – a dlaczego niepewnie? Czyżby zapomniała jak się nazywa albo że jest agentką. Potem dowiaduję się, że chodzi o jej spóźnienie, ale tu brzmi to jakby nie na miejscu. Oczywiście to mój odbiór.

 

Starsza-, kobieta w granatowym uniformie spojrzała na nią z ledwo dostrzegalnym grymasem pogardy i wpuściła do środka. – niepotrzebny drugi zaimek.

 

– Spóźniła się pani – przerwał jej mężczyzna. – Tak, zauważyłem to pani Moniko. Zabrała mi pani dwadzieścia minut mojego cennego czasu. Jak mógłbym tego nie zauważyć? I nawet nie pofatygowała się pani, żeby zadzwonić. To jest, pani Moniko, zwyczajny brak szacunku – mówił spokojnie, ale jego ton i pewność siebie budziły strach. Deptuła nie należał do ludzi, z którymi można zadrzeć nie ponosząc konsekwencji. – powtórzenie i rzeczywiście jak pisała fluerdelacour za dużo pani. Wiem, że postacie mogą nieskładnie czy niepoprawnie się wypowiadać, ale mimo to źle wygląda. Warto poprawić.

 

– Jak to mówią: „Co było a nie jest, nie pisze się w rejestr” pani Moniko – odpowiedział wesoło. Monika odwzajemniła uśmiech.

– Każdy zasługuje na drugą szansę – dodał już poważniej. – jeżeli obie kwestie wypowiada ta sama osoba, to dlaczego taka konstrukcja – rozdzielone. Niepotrzebny enter. Podobny błąd masz w kilku miejsca w tekście.

 

Za raz, czekaj. Sama zmieniałaś koło? – zapytał Mikołaj, po części zaskoczony, po części rozbawiony. – Zaraz

 

– miała szeroko otwarte oczy i lekko rozchylone wargi. Przypominała osobę rażoną piorunem. – Czy na pewno tak wygląda osoba porażona piorunem? Nieładne. ;)

 

Niewyraźny kształt uniósł się, potrząsnął głową z twarzą czerwoną jak burkczy chodziło o burak? No i jest lekka nielogiczność, bo wcześniej piszesz, że niewyraźny kształt, a tu widzi w ciemności, że ktoś ma kolor na twarzy.

 

– Witaj – odpowiedziała.[ ]– Co tutaj robisz? Coś się stało? – zapytała marszcząc czoło.– brakuje spacji.

 

Za dwie godziny dostanie pan leki. W razie potrzeby proszę dzwonić.[ ]– powiedziała, po czym wyszła. – brakuje spacji i niepotrzebna kropka.

 

Ale zastanawiam się nad zaadoptowaniem któregoś z podopiecznych.[ ]Na początku myślałam o wolontariacie w hospicjum dla dzieci. – brakuje spacji.

 

 

 

Przykro mi to pisać, ale opowiadanie strasznie mnie zmęczyło. Zdało mi się mocno przegadane i niespecjalnie zajmujące, a w dodatku pozbawione fantastyki. Spotkania i rozmowy z drugą Moniką kładę na karb niedyspozycji psychicznej bohaterki, albowiem w tym wątku nie widzę nic fantastycznego.

Podpisuję się pod opiniami wcześniej komentujących i także uważam, że wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

Kto by po­my­ślał, że jest w po­dob­nym wieku, co Dep­tu­ła.”Kto by po­my­ślał, że jest w po­dob­nym wieku, co Dep­tu­ła”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Za raz, cze­kaj.Zaraz, cze­kaj.

 

Mi nie było do śmie­chu, mo­żesz być pewny.Mnie nie było do śmie­chu, mo­żesz być pewny.

 

– Wy­bacz – zre­flek­to­wał się.– Wy­bacz.Zre­flek­to­wał się.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Sugeruję, byś jednak skorzystała z tego wątku: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

– No wła­śnie. Zanim przy­je­cha­łaś był okrop­nie zły…– do­da­ła Laura. – Brak spacji po wielokropku.

 

mia­łam cel. A teraz? Nawet nie wiem, czy można osią­gnąć mój cel w uczci­wy spo­sób.

– A je­steś pewna, że nadal chcesz dążyć do tego wła­śnie celu? – Czy to celowe powtórzenia?

 

Ale wiesz, to tro­chę tak, jak bym prze­ży­ła, bo oni tego chcie­li… – Ale wiesz, to tro­chę tak, jakbym prze­ży­ła, bo oni tego chcie­li

 

nie bar­dzo wie­dząc, co teraz na­le­ża­ło by uczy­nić. – …nie bar­dzo wie­dząc, co teraz na­le­ża­łoby uczy­nić.

 

Miała wy­star­cza­ją­co cięż­ki dzień i bez tego.Miała wy­star­cza­ją­co trudny dzień i bez tego.

 

– Mo­ni­ka, za­wsze jest coś po środ­ku. – Nie zawsze, niestety, czasem środek nic po sobie nie pozostawia. ;-)

– Mo­ni­ka, za­wsze jest coś pośrod­ku.

 

– Tak, masz zu­peł­ną rację. Po środ­ku je­stem ja… – Tak, masz zu­peł­ną rację. Pośrod­ku je­stem ja…

 

Mo­ni­ka nie cze­ka­ła, aż znowu się obu­dzi – wbie­gła na scho­dy i prze­stę­pu­jąc co drugi sto­pień do­tar­ła na pię­tro. – Byłam przekonana, że rodzice mieszkali na parterze, albowiem wcześniej napisałaś: Mo­ni­ka wje­cha­ła przez brą­zo­wą, odra­pa­ną bramę ka­mie­ni­cy na po­dwór­ko i za­par­ko­wa­ła auto pod okna­mi miesz­ka­nia ro­dzi­ców.  

 

Z resz­tą, komu in­ne­mu mia­łam po­wie­dzieć?Zresz­tą, komu in­ne­mu mia­łam po­wie­dzieć?

 

Z resz­tą nic mi nie jest… – Zresz­tą nic mi nie jest

 

Jego głos był spo­koj­ny, ale sta­now­czy, nie zno­szą­cy sprze­ci­wu.Jego głos był spo­koj­ny, ale sta­now­czy, niezno­szą­cy sprze­ci­wu.

 

Nadal wi­dzia­ła sie­bie – krót­ko ścię­tą bru­net­kę, z lekko za­dar­tym nosem i peł­ny­mi war­ga­mi. – Kiedy i dlaczego Monika została ścięta? ;-)

Proponuję: Nadal wi­dzia­ła sie­bie – krótkowłosą bru­net­kę z lekko za­dar­tym nosem i peł­ny­mi war­ga­mi.

 

Jed­nak od­bi­cie od ory­gi­na­łu róż­nił jed­no­stron­ny, tro­chę prze­kor­ny uśmiech. – Co to znaczy jednostronny uśmiech?

 

– Mo­ni­ka, jedz, bo za raz się zu­peł­nie roz­pusz­czą.– Mo­ni­ka, jedz, bo zaraz zu­peł­nie się roz­pusz­czą.

 

Mo­ni­ka je­cha­ła ostroż­nie drogą wo­je­wódz­ką po­grą­żo­ną we mgle gę­stej jak mleko. W gra­ją­cym cicho radiu le­cia­ła jakaś we­so­ła pio­sen­ka, którą dziew­czy­na pod­śpie­wy­wa­ła. – Jadąc w gęstej mgle, byłabym skupiona i raczej bym nie podśpiewywała.

 

Nie je­steś żadną Won­der­wo­man – po­ra­dzi­ło jej od­bi­cie. – Raczej: Nie je­steś żadną Won­der ­Wo­man – po­ra­dzi­ło jej od­bi­cie.

 

przy­kła­da­jąc dło­nie do szyby przy miej­scu kie­row­cy po­now­nie zaj­rza­ła do środ­ka. Gwał­tow­ny ruch głowy kogoś na miej­scu obok kie­row­cy… – Powtórzenie.

 

jesz­cze jedno auto – srebr­na Skoda… – …jesz­cze jedno auto – srebr­na skoda

Marki pojazdów piszemy małą literą. http://sjp.pwn.pl/zasady/;629431

Uwaga dotyczy także nazw samochodów wymienionych w dalszej części opowiadania.

 

Za­par­ko­wa­ła sa­mo­chód na par­kin­gu przed sie­dzi­bą firmy. – Brzmi to fatalnie.

Proponuję: Postawiła/ Zostawiła sa­mo­chód na par­kin­gu przed sie­dzi­bą firmy.

 

Po­czu­ła, że za­czy­na­ją piec ją po­licz­ki, a po ple­cach spły­wa stróż­ka potu. – Dlaczego po plecach Moniki spływała kobieta pilnująca potu? ;-)

Sprawdź w słowniku znaczenie słów stróżkastrużka.

 

Z resz­tą, co ja ci będę tłu­ma­czył… Zresz­tą, co ja ci będę tłu­ma­czył

 

Windą zje­cha­ły na po­ziom minus pierw­szy i we­szły w otwar­te na oścież, dwu­skrzy­dło­we drzwi na wprost windy. – Raczej: Zje­cha­ły na po­ziom minus jeden

Powtórzenie.

 

Już na praw­dę nie­wie­le bra­ku­je… – Już napraw­dę nie­wie­le bra­ku­je

 

Al­ter­na­tyw­na Mo­ni­ka była w trak­cie swo­je­go mo­no­lo­gu… – Nie wydaje mi się, aby można być w trakcie monologu.

Proponuję: Al­ter­na­tyw­na Mo­ni­ka wciąż wygłaszała mo­no­lo­g

 

Nie ważne, jak śmiesz­ne będą ci się wy­da­wać.Nieważne, jak śmiesz­ne będą ci się wy­da­wać.

 

Nie­wy­klu­czo­ne, że osta­tecz­nie po­mo­gli­by­ście sobie na wza­jem? – Nie­wy­klu­czo­ne, że osta­tecz­nie po­mo­gli­by­ście sobie nawza­jem. 

Dlaczego na końcu jest pytajnik, skoro psycholog nie zadał pytania?

 

Ta­de­usz usiadł na prze­ciw­ko niej.Ta­de­usz usiadł naprze­ciw­ko niej.

 

Mo­ni­ka z jed­nej stro­ny czuła ulgę, że ma to już za sobą, z dru­giej czuła się winna… – Powtórzenie. 

 

Z resz­tą, co on mógł wie­dzieć o jej życiu… – Zresz­tą, co on mógł wie­dzieć o jej życiu

 

to może fak­tycz­nie było by dla niego le­piej… – …to może fak­tycz­nie byłoby dla niego le­piej

 

wy­tar­ła nogi w mięk­ki, fro­to­wy ręcz­ni­czek, ubra­ła buty i ru­szy­ła w drogę po­wrot­ną do domku. – W co Monika ubrała buty???

Buty można włożyć, założyć, można je także wzuć, można nawet obuć się, ale nigdy, przenigdy, butów nie można ubrać!!!

Za ubieranie butów, a także za ubieranie odzieży, grozi surowa kara – trzy godziny klęczenia na grochu, z rękami w górze i twarzą do ściany! ;-)

 

Pod­grza­ła i zja­dła rosół, w który wy­po­sa­ży­ła ją mama… – Raczej: Pod­grza­ła i zja­dła rosół, w który zaopatrzyła ją mama

 

usły­sza­ła dźwięk przy­cho­dzą­ce­go SMSa. – …usły­sza­ła dźwięk przy­cho­dzą­ce­go SMS-a.

 

ru­szy­ła na przy­sta­nek tram­wa­jo­wy. Po dzie­się­ciu mi­nu­tach cze­ka­nia i ko­lej­nych dwu­dzie­stu jazdy tram­wa­jem… – Nie brzmi to zbyt dobrze.

 

wy­sia­dła na ulicy Szpi­tal­nej. Kiedy we­szła do szpi­tal­ne­go bufetu… – Tu też nie najlepiej.

 

 Na ze­wnątrz słoń­ce świe­ci­ło peł­nią swo­jej mocy. – Czy istniała możliwość, by słońce świeciło wewnątrz.

 

Ścia­ny po­ma­lo­wa­ne w ko­lo­rze mo­re­lo­wym… – Raczej: Ścia­ny po­ma­lo­wa­ne na ko­lo­r mo­re­lo­wy

 

Na praw­dę, wszyst­ko jest ok.Napraw­dę, wszyst­ko jest ok.

 

Wska­zał jej krze­seł­ko bez opar­cia sto­ją­ce przy jego łóżku. – Jeśli bez oparcia, to nie krzesełko, a stołek/ taboret.

Zbędny zaimek.

 

Roz­mo­wy z Ta­de­uszem na praw­dę są sku­tecz­ne… – Roz­mo­wy z Ta­de­uszem napraw­dę są sku­tecz­ne

 

Ahh, to jak po­ca­łu­nek przy­wra­ca­ją­cy do życia… – Ach, to jak po­ca­łu­nek przy­wra­ca­ją­cy do życia

 

Z resz­tą chcę za­po­mnieć o moich do­świad­cze­niach, a tam było by to nie­wy­ko­nal­ne…Zresz­tą chcę za­po­mnieć o moich do­świad­cze­niach, a tam byłoby to nie­wy­ko­nal­ne

 

Nic co ro­bisz, nie ma sensu. – Raczej: Wszystko co ro­bisz, nie ma sensu

 

Zo­sta­wi­ła sa­mo­chód na przy­szpi­tal­nym par­kin­gu i prze­bie­gł­szy przez pustą jezd­nię wbie­gła na teren kli­ni­ki. – Brzmi to fatalnie.

 

Naj­pew­niej od ok. pięt­na­stu minut.Naj­pew­niej od około pięt­na­stu minut.

Nie używamy skrótów.

 

Sta­nę­ła przed nim i ,lekko zdy­sza­na, przy­wi­ta­ła się. – Zbędna spacja przed przecinkiem, brak spacji po przecinku.

 

– Wy­da­je mi się to za bar­dzo skom­pli­ko­wa­ne. Mam na myśli wszyst­kie te for­mal­no­ści zwią­za­ne z za­ło­że­niem dzia­łal­no­ści. Samo to jest dla mnie jak cze­ski film. Już nie mó­wiąc o tym, żeby póź­niej dzia­łal­ność utrzy­mać i jesz­cze na tym za­ra­biać… To jest dla mnie jakiś ko­smos. – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

W końcu Grze­gorz szturch­nął Mo­ni­kę i pół gło­sem za­pro­po­no­wał: W końcu Grze­gorz szturch­nął Mo­ni­kę i półgło­sem za­pro­po­no­wał:

 

Ko­bie­ta zwin­nie zmie­ni­ła temat. – Raczej: Ko­bie­ta zgrabnie/ zręcznie zmie­ni­ła temat.

 

Nie mogę uwie­rzyć, że moje życie tak się zmie­ni­ło. O 180 stop­ni.O sto osiemdziesiąt stop­ni.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

Wy­glą­da na to, że od­na­la­złam swoje miej­sce w życiu. Zna­la­złam męż­czy­znę, Grze­gorz po­ma­ga mi roz­krę­cić wła­sny biz­nes. Wy­glą­da na to, że wszyst­ko zmie­rza… – Powtórzenie.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przedpiścy właściwie wyczerpali temat, ale pozwolę sobie dorzucić trzy grosze do samego elementu fantastycznego – po co on Ci, droga Autorko, był w ogóle?

Bo interpunkcję można poprawić, beznamiętny styl podkręcić, ograniczyć zasypywanie czytelnika niewiele znaczącymi szczegółami, tchnąć życie w drugi plan – przede wszystkim w bohaterów, żeby nie sprawiali wrażenia plastikowych dekoracji, łażących w kółko i wygłaszających zadane kwestie… I dostalibyśmy niezły tekst obyczajowy. W którym motyw alter ego Moniki jest zupełnie od czapy i kompletnie niepotrzebny. Jak stwierdziła Regulatorzy – kładziemy te rozmowy przed lustrem na karb psychicznej niedyspozycji bohaterki i z głowy. Ty natomiast, droga Pani Chmuro, rozbudziłaś u mnie apetyt na niesamowitość, sprawiłaś wrażenie, że Zła Monika istnieje niezależnie, poza głową Moniki Niezłej, że jest w stanie zdrowo namieszać, zostać porządnym antagonistą z krwi i kości… Po to tylko, by zamknąć wszystko mniej lub bardziej wyimaginowaną i symboliczną  (a z pewnością sztampową) szarpaniną z samym sobą. Coś jak morderczo wyglądająca torba, pozostawiona w hali odlotów, która po ewakuacji obiektu i saperskich oględzinach, okazuje się zawierać tylko gacie i skarpetki na zmianę. I po co to? Tekst niczego nie zyskał na sugerowaniu fantastyczności. Niczego też by nie stracił, gdyby wątek Moniki zza lustra w ogóle olać. Ot, niewiele znaczący ozdobnik.

A fantastyka nie służy jeno ornamentowaniu, jej głównym zadaniem jest dopalenie zwykłej w gruncie rzeczy historii i prostego przekazu, sprawienie, że tekst staje się "bardziej". Bardziej intensywny, bardziej wymowny, bardziej straszny, bardziej wzruszający i tak dalej – w sposób nieosiągalny, gdyby trzymać się tylko realizmu.

Prosty przykład  – jedna z opowieści w "Hyperionie " Dana Simmonsa. Młody kosmonauta przylatuje na pewną rajską planetę i poznaje tam jeszcze młodszą autochtonkę, oczywiście zakochując się niepomiernie, ze wzajemnością. W autochtonce, nie w planecie. Na uciechy mają jakieś dwa tygodnie, potem młody kosmonauta odlatuje. Wróci, i to  nie raz, bo buduje ogromny transmiter materii na orbicie rajskiej planety, który to pozwoli na wcielenie tejże  (planety, nie tylko orbity) do galaktycznego, państwowego molocha. I już nie będzie tak rajsko. Wybucha więc bunt, kochankowie stają (bo muszą) po przeciwnych stronach barykady i takie tam. Sztampowe romansidło, gdyby nie jeden fakt – dyletacji czasu i przestrzennych czarów-marów, związanych z podróżami nadświetlnymi. Dla niego więc, na pokładzie kursującgo wtę i wewtę statku, między kolejnymi, dwutygodniowymi "widzeniami" upływa kilka miesięcy.

Dla niej to jedenaście lat.

Ten drobny szczegół wbija opowieść na kompletnie inny poziom. "Element fantastyczny" nadaje prostej historyjce miłosnej siłę wyrazu bez niego nie do osiągnięcia.

Tu wracamy do Twojego tekstu – albo robisz z lustrzanej Antymoniki niewytłumaczalną racjonalnie postać, prawdziwą przeciwniczkę bohaterki, siłę, bez której nie dałoby się należycie opowiedzieć Twojej historii, albo w ogóle nie sugerujesz jej fantastyczności, sprowadzając do roli symbolu tudzież wytworu wyobraźni protagonistki. Inaczej cała para idzie w gwizdek.

Pozdrawiam!

 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Ponieważ to mój dyżur, chciałabym przeczytać całość i przy okazji powyłapywać choć część interpunkcji, obiecuję więc zająć się tym w przyszłym tygodniu, bo w tym na pewno nie dam rady.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Przyszłam, kiedy już wiele błędów zostało poprawionych, więc czytało mi się całkiem nieźle. Interpunkcja nadal kuleje.

Fakt, mocno moralizatorska ta historia.

Nie oddychał, a puls był ledwo wyczuwalny. Przyjęła odpowiednią pozycję, przyłożyła dłonie do klatki piersiowej mężczyzny, wykonała trzydzieści uciśnięć, po czym przekazała mu dwa wdechy.

To ostatnio ludziom z pulsem robi się pośredni masaż serca?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka