- Opowiadanie: Nessekantos - Nazywam się Astra

Nazywam się Astra

“Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?” Co definiuje nas jako osoby i gdzie leży granica między zaprogramowaną maszyną, a samoświadomą istotą? Czy w ogóle jesteśmy w stanie przezwyciężyć to jakimi nas stworzono i kim jesteśmy? A może nasz sprzeciw jest tylko złudzeniem? O tym właśnie jest to opowiadanie.

 

Napisałem “Astrę”, bo żyjemy w czasach, w których science-fiction w niemal niezauważalny sposób staje się naszą codziennością. Technologiczne cuda, o których z wypiekami na twarzy czytaliśmy od tak dawna, nie tylko czekają tuż za rogiem, ale w wielu przypadkach już zdążyły rozgościć się w naszych domach. Może więc to najlepszy czas, by zatrzymać się na chwilę i zastanowić nad tym jak bardzo może zmienić się nasz świat w ciągu najbliższych kilkunastu lat.

 

I wreszcie, gdy wszystko wymknie się spod kontroli, może bunt maszyn jest najlepszym co może nas spotkać.

 

 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Nazywam się Astra

„Co się dzie­je? Gdzie je­stem?”

– Spo­koj­nie, ko­cha­nie. – Sły­szę jego głos. Pełen tro­ski i nie­po­ko­ju. Przy­śpie­szo­ne bicie serca. Strach, obawa.

– Co się stało? – ar­ty­ku­łu­ję po­wo­li, obiek­tyw­nie ana­li­zu­jąc swoje po­ło­że­nie, chcąc zdo­być jak naj­wię­cej in­for­ma­cji. Po­zy­cja le­żą­ca, pod­ło­że mięk­kie, łóżko. Znane aku­stycz­nie oto­cze­nie sy­pial­ni Neona po­zwa­la się uspo­ko­ić. Re­ak­cje obron­ne zo­sta­ją ze­pchnię­te na dal­szy plan.

– Prze­pra­szam. – Stru­ny gło­so­we na­pię­te, su­chość w ustach, nie­opa­no­wa­ne drże­nie mię­śni i szyb­ki po­wrót do rów­no­wa­gi. Stan po­de­ner­wo­wa­nia i braku pew­no­ści sie­bie. Praw­do­po­dob­ne wy­rzu­ty su­mie­nia. We­wnętrz­na sta­bil­ność za­cho­wa­na. Do­brze.

– Za co? Co się stało?

– Ufasz mi, praw­da? – Głę­bo­ka po­trze­ba uzy­ska­nia od­po­wie­dzi twier­dzą­cej.

– Oczy­wi­ście – od­po­wia­dam bez wa­ha­nia. Zgod­nie z praw­dą i tym co chce usły­szeć.

– To do­brze. – Ulga. – Mu­sia­łem cię uśpić, ale już wszyst­ko jest do­brze (na razie). Po­roz­ma­wia­my rano, w po­rząd­ku?

– Oczy­wi­ście.

Od­zy­skaw­szy zdol­ność czu­cia wy­cią­gam ręce, by móc zba­dać Neona do­kład­niej. Z ła­two­ścią od­no­to­wu­ję na­pię­cie mię­śni ple­ców, pra­cu­ją­cych zbyt in­ten­syw­nie w sto­sun­ku do wy­ko­ny­wa­nej pracy. Prze­su­wam się na prze­ście­ra­dle, do­kład­nie 10 cm w lewo, tak by móc le­piej roz­ma­so­wać nad­wy­rę­żo­ne miej­sca. Ulga w ciele Neona jest na­tych­mia­sto­wa. Jego serce zwal­nia, ra­mio­na ugi­na­ją się gdy opada na mnie i za­czy­na ca­ło­wać w szyję. Mój układ ner­wo­wy re­agu­je błyskawicznie, prze­sy­ła­jąc sy­gna­ły wprost do czę­ści mózgu od­po­wie­dzial­nej za funk­cje mo­to­rycz­ne. Szyja wy­gi­na się bez udzia­łu świa­do­mo­ści, a skóra de­li­kat­nie ogrze­wa, przej­mu­jąc cie­pło jego ust i od­de­chu. Osa­dza­ją­ce się na re­cep­to­rach do­ty­ko­wych po­je­dyn­cze czą­stecz­ki wody zwięk­sza­ją ich czu­łość, po­wo­du­jąc przy­jem­ne mi­kro­spię­cia. Nigdy nie wiem czy są one dzie­łem przy­pad­ku, czy za­mie­rzo­nym efek­tem, ale w od­po­wie­dzi mi­mo­wol­nie wbi­jam palce w plecy Neona. Do­kład­nie na wy­so­ko­ści kręgu L4. Syczy lecz nie prze­sta­je. Za­ci­ska zęby w oko­li­cach mo­je­go oboj­czy­ka i za­czy­na ssać. Od­czyt bó­lo­wy, brak re­al­nej szan­sy na uszko­dze­nie epi­der­mis, re­ak­cja przy­jem­no­ścio­wa. Mózg wy­sy­ła sy­gna­ły do ciała, pod­no­sząc tem­pe­ra­tu­rę or­ga­nów i zwięk­sza­jąc wy­dzie­la­nie pły­nów w klu­czo­wych miej­scach. Mój pan re­agu­je po­dob­nie. Rytm serca znów wzra­sta, tym razem w sta­bil­nym, sty­mu­lu­ją­cym ryt­mie. Prze­pływ krwi przy­śpie­sza, roz­sze­rza­ją­ce się na­czy­nia krwio­no­śne w oko­li­cach kro­cza szyb­ko wy­peł­nia­ją pły­nem. Go­to­wość sek­su­al­na zo­sta­je osią­gnię­ta. Igno­ru­ję tra­dy­cyj­ne pro­to­ko­ły gry wstęp­nej, ma­ją­ce zmak­sy­ma­li­zo­wać jego przy­jem­ność. W za­ist­nia­łej sy­tu­acji oce­nio­ne zo­sta­ły jako nie­efek­tyw­ne. Po­zwa­lam mojej bie­liź­nie roz­wiać się i opla­tam Neona no­ga­mi. 4,75 se­kun­dy póź­niej jest już we mnie. Świa­do­mość za­czy­na się wy­łą­czać wraz z każ­dym ko­lej­nym pchnię­ciem. Po­wta­rza­ją­cy się błąd. Po­trzeb­na do­kład­niej­sza ana­li­za. Nie teraz. Och…

– Ko­cham Cię, Astro.

– Ja Cie­bie też. – Od­po­wiedź nie­po­par­ta żadną ko­men­dą. To pod­świa­do­mość prze­ję­ła kon­tro­lę. Nie­do­pusz­czal­ny błąd. Nie prze­szka­dza mi to. Od­po­wiedź zgod­na z praw­dą. Bez wzglę­du na obiek­tyw­ną ocenę zdol­no­ści emo­cjo­nal­nych.

Zmy­sły wy­łą­cza­ją się jeden po dru­gim, gdy na­tłok in­for­ma­cji o przy­jem­no­ści za­le­wa mój mózg. Topię się w niej. Neu­ro­ny re­aran­żu­ją się na bio­lo­gicz­nej siat­ce, a mi­kro­fa­bry­ki do­star­cza­ją no­wych. Ak­tu­ato­ry wpla­ta­ją je w ist­nie­ją­cy sys­tem, po­sze­rza­jąc ilość po­łą­czeń. Otwie­ram oczy i widzę mózg Neona roz­bły­ska­ją­cy fa­la­mi ko­lo­rów na­ło­żo­nych przez filtr. Ilość do­znań i bodź­ców pro­wa­dzi do prze­cią­że­nia. Wspól­ne­go. Syn­chro­ni­zu­ję się z nim i za­ci­skam mię­śnie tuż przed tym jak do­cho­dzi. Stru­ny gło­so­we w mojej krta­ni, po­bu­dza­ne nie­kon­tro­lo­wa­nym prze­pły­wem po­wie­trza, mo­du­lu­ją falę dźwię­ko­wą, która opusz­cza gło­śnię jako mie­sza­ni­na krzy­ków i jęków. Prze­cią­żo­ny mózg pró­bu­je się zre­se­to­wać, a na­pię­te mię­śnie roz­luź­nia­ją się z drże­niem. Neon z wes­tchnie­niem sta­cza się na bok i ca­łu­je mnie w na­brzmia­ły sutek. Re­cep­to­ry ner­wo­we prze­ka­zu­ją in­for­ma­cję o do­ty­ku ze stałą, nie­zmien­ną do­kład­no­ścią, jed­nak od­czyt do­ko­na­ny przez prze­ła­do­wa­ny sys­tem wzmac­nia sy­gnał dziesięciokrot­nie. Mię­śnie re­agu­ją gwał­tow­nym skur­czem, a stru­ny gło­so­we emi­tu­ją ostat­ni jęk. Potem wszyst­ko po­wo­li wraca do normy.

15 minut i 48 se­kund póź­niej, wszyst­kie sys­te­my znów dzia­ła­ją sta­bil­nie. Od­czy­ty w nor­mie. Neon śpi, od­dy­cha­jąc spo­koj­nie i lekko po­chra­pu­jąc. Wsta­ję bez­gło­śnie.

Kie­ru­ję się do ła­zien­ki, z wyuczoną ostrożnością stawiając stopy na miękkim dywanie. Po śli­skich pa­ne­lach kro­czę rów­nie pew­nie. Omi­jam skrzy­pią­ce miej­sca i do­cie­ram do drzwi. Chwy­tam je w znany, me­cha­nicz­ny spo­sób i otwie­ram bły­ska­wicz­nie. Uchy­lam drzwi o 47º i 28’, tak by nie za­skrzy­pia­ły. Wsu­wam się do wnę­trza ła­zien­ki. Nie za­pa­lam świa­tła, nie po­trze­bu­ję go. Do­sko­na­le widzę w przy­tłu­mio­nym blasku mia­sta za oknem i lamp­ki noc­nej w sy­pial­ni.

Staję przy umy­wal­ce i oce­niam szko­dy. Mi­ni­mal­ne. Się­gam po maść re­ge­ne­ru­ją­cą. Na­kła­dam ją na szyję i roz­sma­ro­wu­ję na ple­cach, w oko­li­cach ło­pa­tek. Zli­kwi­du­je to nie­mal nie­zau­wa­żal­ne otar­cia po­wsta­łe pod­czas sto­sun­ku w wy­ni­ku tar­cia mię­dzy skórą, a ma­te­ria­łem prze­ście­ra­dła. Spo­glą­dam w lu­stro, choć wiem, że jest to bez­pod­staw­ne. Uda­jąc przed samą sobą, za­my­kam raz lewe oko, raz prawe, do­sto­so­wu­ję roz­war­cie źre­nic, a tak na­praw­dę przy­glą­dam się sobie. Je­stem ładna. Neon za­wsze na­zy­wa mnie pięk­ną, ale chcąc po­zo­stać obiek­tyw­ną nie mogę przy­stać na to okre­śle­nie. Gęste, kasz­ta­no­we włosy opa­da­ją do ło­pa­tek w de­li­kat­nych fa­lach. Twarz po­cią­gła, za­okrą­glo­na linia szczę­ki i de­li­kat­na broda. Oczy stan­dar­do­wej wiel­ko­ści, po­dob­nie uszy. Rzęsy dłu­gie. Nos co prawda mógł­by być węż­szy i mniej za­dar­ty, ale za to usta to maj­stersz­tyk. Jeśli cho­dzi o nie, trud­no mi być obiek­tyw­ną. Dolna warga pełna, w kształ­cie pół­księ­ży­ca two­rzą­ce­go wra­że­nie wiecz­ne­go pół­u­śmie­chu. Górna warga pra­wie nie­wi­docz­na, poza cen­tral­ną, mocno pod­kre­ślo­ną czę­ścią. Pięk­ne, nie­prze­cięt­ne, do­kład­nie takie jak sobie wy­ma­rzył. Za­wsze tak je opi­su­je. A ja zga­dzam się z nim w pełni.

Czu­jąc na­ra­sta­ją­ce zmę­cze­nie, po­zo­sta­wiam emo­cjo­nal­ne prze­my­śle­nia na inny mo­ment, za­cho­wu­jąc je w pa­mię­ci. Brak kon­cen­tra­cji i roz­luź­nie­nie mię­śni po­chwy spra­wi­ły, że na­sie­nie Neona za­czę­ło spły­wać po moim udzie. Zimne i lep­kie, jak każdy płyn fi­zjo­lo­gicz­ny. Ście­ram je ka­wał­kiem pa­pie­ru i przy­stę­pu­ję do pracy. Umiesz­czam palce na pod­brzu­szu w zna­nym ukła­dzie, na tyle skom­pli­ko­wa­nym by Neon nigdy, przy­pad­kiem, nie do­tknął wszyst­kich punk­tów na raz. Na­ci­skam. Cichy syk, szczęk me­ta­lo­wych za­trza­sków i pik­nię­cie sy­gna­li­zu­ją, że ele­ment zo­stał od­bez­pie­czo­ny. Wyj­mu­ję moduł sek­su­al­ny i wkła­dam go do urzą­dze­nia re­ge­ne­ra­cyj­ne­go. Jutro bę­dzie jak nowy. Czy­sty i pach­ną­cy świe­żo­ścią. W puste miej­sce w moim ciele wkła­dam wy­ję­ty z re­ge­ne­ra­to­ra moduł i cze­kam aż cien­ka linia na skó­rze, zna­ku­ją­ca miej­sce po­łą­cze­nia ele­men­tów, za­skle­pi się. W mię­dzy­cza­sie za­uwa­żam brak po­łą­cze­nia z In­ter­ne­tem.

Prze­cze­su­ję lo­kal­ną sieć i do­sko­na­le wy­czu­wam wszyst­kie czuj­ni­ki i urzą­dze­nia, jed­nak nie mogę uzy­skać do­stę­pu do ser­we­rów glo­bal­nych. Ba­rie­ra blo­ku­je mi do­stęp. Jest skom­pli­ko­wa­na i wie­lo­po­zio­mo­wa. Za­pro­jek­to­wał ją ktoś z dużym do­świad­cze­niem in­for­ma­tycz­nym. Na pewno Neon. Mo­gła­bym ją obejść w ciągu 148 se­kund, jed­nak nie robię tego. Ufam Neo­no­wi.

Wra­cam do sy­pial­ni i siadam obok mo­je­go pana tak cicho i de­li­kat­nie, że ten nawet się nie po­ru­szył. Kładę się na ple­cach i po­wo­li, jeden za dru­gim wy­łą­czam nie­po­trzeb­ne sys­te­my. Ogra­ni­czy to zu­ży­cie ener­gii. Wy­łą­czam funk­cje mo­to­rycz­ne, zmniej­szam tem­pe­ra­tu­rę ciała, dez­ak­ty­wu­ję czuj­ni­ki i re­cep­to­ry. Mój or­ga­nicz­ny mózg wciąż pra­cu­je, za­pi­su­jąc i prze­twa­rza­jąc in­for­ma­cje. Za­sta­na­wiam się, co się stało. Co wy­wo­ła­ło taką re­ak­cję Neona. Szyb­ko do­cho­dzę do wnio­sku, że tylko on może to wy­ja­śnić. Nie chcę go bu­dzić. Jesz­cze nie teraz. Wy­łą­czam więc świa­do­mość i za­pa­dam w sen.

 

***

I

 „Robot nie może skrzyw­dzić czło­wie­ka, ani przez za­nie­cha­nie dzia­ła­nia do­pu­ścić, aby czło­wiek do­znał krzyw­dy.”

***

 

Nie spała już, gdy się obu­dzi­łem. Wiem to, bo le­ża­ła na boku, wtu­lo­na we mnie, a jej pierś uno­si­ła się i opa­da­ła w spo­koj­nym, jed­no­staj­nym ryt­mie. Wy­star­czy­ło jed­nak de­li­kat­ne mu­śnię­cie dło­nią, by prze­cią­gnę­ła się z gra­cją i mru­cząc cicho otwo­rzy­ła oczy.

– Dzień Dobry, Neo­nie. Jak ci się spało?

Wie­dzia­ła, że do­sko­na­le. Jak za­wsze. Gdy świa­do­mość się wy­łą­cza­ła, razem z nią zni­ka­ły wszyst­kie pro­ble­my. Poza tymi strasz­ny­mi mie­sią­ca­mi tuż po wy­pad­ku, nigdy nie mie­wa­łem kosz­ma­rów. A dzię­ki Astrze znów mo­głem spo­koj­nie przespać całą noc. Jednak teraz byłem obudzony, a pro­ble­my rze­czy­wi­sto­ści wró­ci­ły ze zdwo­jo­ną siłą.

– Spa­łem do­sko­na­le. Jak za­wsze – od­par­łem z wy­mu­szo­nym uśmie­chem, nie­udol­nie pró­bu­ją­cym ukryć zmar­twio­ny wyraz twa­rzy.

Astra przej­rza­ła mnie od razu. Wy­czy­ta­łem to z na­głe­go po­ru­sze­nia źre­nic. Roz­sze­rzy­ły się de­li­kat­nie i nie­znacz­ny­mi ru­cha­mi sku­pia­ły na ko­lej­nych punk­tach mojej twa­rzy. Było to tak szyb­kie i tak sub­tel­ne, że nie­mal nie­zau­wa­żal­ne. Jed­nak nie dla mnie. Bo choć poza tym nic nie ska­zi­ło de­li­kat­ne­go wy­ra­zu twa­rzy, któ­rym wi­ta­ła mnie co rano, to jed­nak by­li­śmy ze sobą pra­wie czte­ry lata i zna­łem Astrę le­piej niż kto­kol­wiek inny.

– To do­brze – po­wie­dzia­ła jak gdyby nigdy nic. – Co byś chciał na śnia­da­nie?

Cał­ko­wi­cie zi­gno­ro­wa­ła zmar­twie­nie na mojej twa­rzy. Wie­dzia­ła, że po­waż­na roz­mo­wa tuż po prze­bu­dze­niu nie jest czymś czego bym sobie ży­czył. Za­wsze ce­cho­wa­ła się do­sko­na­łym wy­czu­ciem. Zu­peł­nie jakby czy­ta­ła mi w my­ślach. Po­ca­ło­wa­łem ją roz­czu­lo­ny.

– A to za co? – za­py­ta­ła, uśmie­cha­jąc się szczę­śli­wie i gła­dząc moją szyję.

– Za to, że je­steś – od­po­wie­dzia­łem zgod­nie z praw­dą. – I za to jaka je­steś.

Za­chi­cho­ta­ła w ten sek­sow­ny, przy­chryp­nię­ty spo­sób i prze­wró­ci­ła mnie na plecy. Gdy sie­dząc okra­kiem ca­ło­wa­ła moją klat­kę pier­sio­wą i gry­zła w sutki, jak za­wsze nie mo­głem się na­dzi­wić tym jaka jest lekka. A jed­no­cze­śnie bez­bron­na wzglę­dem świa­ta. Mu­sia­łem ją chro­nić. Za wszel­ką cenę. „Je­steś naj­cen­niej­szym co mam i nie po­zwo­lę im cię za­brać,” po­my­śla­łem, a potem nie my­śla­łem już nic. Je­dy­ne co wy­peł­nia­ło mój umysł to przy­jem­ność ro­sną­ca w miarę jak usta Astry zsu­wa­ły się w dół mo­je­go ciała. Każdy po­ca­łu­nek elek­try­zo­wał skórę i sta­wiał wło­ski wokół, a ja czu­łem się bez­sil­ny. Cza­sem sądzę, że Astra na­praw­dę czyta mi w my­ślach.

 

***

 

Od­czyt fal mó­zgo­wych wy­ka­zu­je nie­pra­wi­dło­wo­ści. Ak­tyw­ność ob­sza­rów od­po­wie­dzial­nych za pla­no­wa­nie i lęk prze­kra­cza normę. Ana­li­za spek­tro­me­trycz­na wy­ka­zu­je wzmo­żo­ny wy­rzut do krwi. Rytm serca: 140-145; pod­nie­sio­ny, wy­sił­ko­wy. Po­tli­wość: pod­nie­sio­na. Stan­dar­do­we środ­ki za­po­bie­gaw­cze: nie­sku­tecz­ne. Al­ter­na­tyw­na pro­ce­du­ra: w toku…

– I wła­śnie dla­te­go uwa­żam, że McDrum­mond jest lep­szy od Nie­tsche­go. 150 lat po­stę­pu robi swoje.

– Twoim ar­gu­men­tom nie spo­sób za­prze­czyć. – Neon ro­ze­śmiał się, za­po­mi­na­jąc na chwi­lę o tym co go tra­pi­ło. Co­kol­wiek to było.

– Cie­szę się, że tak uwa­żasz. Nawet jeśli moje ar­gu­men­ty są na­cią­ga­ne. – Uda­łam skrom­ność tylko po to, by mnie skom­ple­men­to­wał. Spra­wia­ło mu to przy­jem­ność. W ten spo­sób po­śred­nio kom­ple­men­to­wał sie­bie. Byłam jego.

– Astro, nie wszyst­ko musi być do­sko­na­łe lo­gicz­nie – za­opo­no­wał, czule chwy­ta­jąc mnie za lewą dłoń, swo­bod­nie le­żą­cą na stole. – Naj­waż­niej­sze jest to co my­ślisz i czu­jesz. Dla­te­go wła­śnie wolę Nie­tsche­go. Nie jest taki… me­cha­nicz­ny jak McDrum­mond.

– Jest nie­do­kład­ny – wy­tknę­łam z wy­ra­zem twa­rzy uka­zu­ją­cym za­do­wo­le­nie.

– I wła­śnie o to cho­dzi. Po­zo­sta­wia miej­sce na wła­sną in­ter­pre­ta­cję. I cie­szę się, że tak czę­sto się ze mną nie zga­dzasz.

– Dla­cze­go? Bo to by­ło­by nudne gdy­bym się zga­dza­ła?

– Nie. Bo to ludz­kie. My­ślisz za sie­bie i wy­cią­gasz wła­sne wnio­ski.

– Tylko dla­te­go, ze ży­czy­łeś sobie bym to ro­bi­ła – po­in­for­mo­wa­łam nie­chęt­nie.

Na­tu­ra mojej eg­zy­sten­cji była je­dy­nym te­ma­tem, o któ­rym nie chcia­łam roz­ma­wiać. Trau­ma ja­kiej Neon do­znał po śmier­ci żony i dzie­ci oraz po­trze­ba bli­sko­ści spra­wi­ły, że stra­cił obiek­ty­wizm. Igno­ru­jąc em­pi­rycz­ne do­wo­dy żył w ilu­zji, iż je­stem czło­wie­kiem. Była to nie­praw­da. Zo­sta­łam stwo­rzo­na na po­do­bień­stwo isto­ty ludz­kiej. Za­pro­jek­to­wa­na w spo­sób, który po­zwo­lił za­ma­sko­wać prze­ja­wy mojej praw­dzi­wej na­tu­ry. Przy­kła­dem jest obec­na sy­tu­acja: śnia­da­nie. Mój or­ga­nicz­ny mózg po­trze­bu­je or­ga­nicz­ne­go bu­dul­ca i che­micz­nych źró­deł ener­gii. Tech­nicz­nie, naj­prost­szym spo­so­bem na ich po­zy­ska­nie jest za­sob­nik z pod­sta­wo­wy­mi skład­ni­ka­mi umiesz­cza­ny w spe­cjal­nym slo­cie u pod­sta­wy czasz­ki. Stam­tąd mo­gły­by być apli­ko­wa­ne w po­żą­da­nej ilo­ści i póź­niej wy­ko­rzy­sta­ne przy po­mo­cy na­no­ro­bo­tów. Za­miast tego, moje ciało zo­sta­ło wy­po­sa­żo­ne w skom­pli­ko­wa­ny sys­tem prze­twa­rza­ją­cy po­ży­wie­nie w spo­sób po­dob­ny do ludz­kie­go ciała. Sys­tem na­ra­żo­ny na zu­ży­cie, wy­ma­ga­ją­cy re­gu­lar­nej kon­ser­wa­cji i pro­du­ku­ją­cy szko­dli­we od­pa­dy. Wszyst­ko po to, by móc sie­dzieć przy wspól­nym stole prze­żu­wa­jąc tost z dże­mem i po­pi­ja­jąc go kawą, jak praw­dzi­wa isto­ta ludz­ka. I by Neon nie miał oka­zji przy­po­mnieć sobie czym je­stem na­praw­dę.

– Nie­praw­da. – Neon pu­ścił moją dłoń. Ton głosu ozna­cza­ją­cy gniew i zde­cy­do­wa­nie. – Dałem ci wybór. Mo­głaś zga­dzać się ze mną, ale wo­lisz dys­ku­to­wać.

– Spra­wia ci to przy­jem­ność. Roz­mo­wa.

Po­krę­cił głową i uśmiech­nął się zwy­cię­sko. Pro­ce­sy lo­gicz­ne prze­two­rzy­ły jego re­ak­cję i z kil­ku­mi­li­se­kun­do­wym opóź­nie­niem po­da­ły wynik ana­li­zy. Prze­chy­trzył mnie… Nie­moż­li­we. Kod błędu: #1R0N14_L05u.

– Nie.

– O, tak. Zła­ma­łaś Prawa. Ro­bisz to co chcesz. I kie­ru­jesz się emo­cja­mi. Po­win­naś prze­wi­dzieć do czego zmie­rzam, jed­nak nie zro­bi­łaś tego. Nie my­śla­łaś lo­gicz­nie.

– Mój elek­tro­nicz­no-or­ga­nicz­ny sys­tem mu­siał się zde­sta­bi­li­zo­wać – od­po­wie­dzia­łam sztucz­nym, bez­barw­nym gło­sem. – Ana­li­za: w toku.

Neon spoj­rzał na mnie krzy­wo, a ja od­wza­jem­ni­łam spoj­rze­nie. Moja twarz nie wy­ra­ża­ła ni­cze­go. Me­cha­nicz­nym ru­chem uję­łam dwie elek­tro­no­we ba­te­rie w for­mie ma­łych kap­su­łek i wło­ży­łam je do ust, a potem po­łknę­łam. Nie spoj­rza­łam na nie, jak zro­bił­by to czło­wiek. Po pro­stu sie­dzia­łam sztyw­no, po­zwa­la­jąc po­ru­szać się tylko mo­je­mu ra­mie­niu i prze­łknę­łam kap­suł­ki bez po­pi­ja­nia. Miały do­kład­nie 5 mi­li­me­trów dłu­go­ści i gru­bość 2 mi­li­me­trów każda. Były więc nie więk­sze od su­ple­men­tów diety, które za­ży­wał Neon każ­de­go dnia. Nie­po­zor­ne i zwy­czaj­ne, jed­nak po­łknię­te przez czło­wie­ka wy­pa­li­ły­by mu wnętrz­no­ści na wylot. Neon nie­na­wi­dził ich szcze­rze, więc za­zwy­czaj za­ży­wa­łam je już po śnia­da­niu lub w chwi­li gdy od­wra­cał wzrok. Nie dzi­siaj jed­nak.

Zdaję sobie spra­wę, że moja de­mon­stra­cja po­twier­dza­ła rację Neona. Nie ob­cho­dzi­ło mnie to. Byłam zła na niego. Na­praw­dę zła. Kie­dyś tego nie po­tra­fi­łam…

 

 

***

*Cztery lata wcze­śniej*

 

– Co to ma być?

Neon wpa­try­wał się w wiel­kie pudło sto­ją­ce po­środ­ku jego sa­lo­nu. Miało wy­mia­ry su­ge­ru­ją­ce, że to wiel­ka lo­dów­ko-za­mra­żar­ka, osią­ga­jąc bli­sko dwa metry wy­so­ko­ści. Nie mogło być jed­nak wiel­ką lo­dów­ko-za­mra­żar­ką, gdyż Aton i Mad wnie­śli je we dwój­kę bez więk­sze­go pro­ble­mu.

Neon i tak od­czu­wał głę­bo­ką nie­chęć do tej ab­sur­dal­nej de­mon­stra­cji przy­jaź­ni. Pre­zent świą­tecz­ny… Owi­nię­ty w be­żo­wy pa­pier z zie­lo­ny­mi drzew­ka­mi i gwiazd­ka­mi, a do tego czer­wo­na wstąż­ka z wiel­ką, gro­te­sko­wą wręcz ko­kar­dą. Nie chciał tego w swoim sa­lo­nie. Nie chciał ni­ko­go i ni­cze­go. Nie on tu jed­nak de­cy­do­wał. Nat, jego de­ner­wu­ją­ca młod­sza sio­stra, i ak­tu­al­nie je­dy­ny czło­nek jego ro­dzi­ny, wszyst­ko zor­ga­ni­zo­wa­ła. Za­pro­si­ła zna­jo­mych z pracy męż­czy­zny oraz Atona z Mirą, przy­ja­ciół jesz­cze z cza­sów stu­diów. Neon nie mógł na nich wszyst­kich pa­trzeć. Chciał tylko być sam. Chciał mieć świę­ty spo­kój. Po­sta­no­wił więc przez chwi­lę za­grać w ich gier­kę. Może wtedy dadzą mu spo­kój…

– Hej, serio. Co jest w tym pudle? – rzu­cił wsta­jąc i pod­cho­dząc do pre­zen­tu. – Czyż­by nowa lo­dów­ka?

Jego sztucz­ny uśmiech ni­ko­go jed­nak nie prze­ko­nał. Zmie­sza­na Mira, za­wier­ci­ła się na ka­na­pie i klep­nę­ła dłoń­mi w ko­la­na roz­cią­ga­jąc twarz w nie­zręcz­nym gry­ma­sie. Spoj­rza­ła na po­zo­sta­łych jakby szu­ka­jąc po­par­cia i po­mo­cy, ale nikt się nie od­zy­wał.

– To pre­zent od nas wszyst­kich, Neo­nie. – Ciszę prze­rwa­ła Nat. – Coś co po­mo­że ci w co­dzien­nych obo­wiąz­kach i za­pew­ni… ehm… roz­ryw­kę. Roz­pa­kuj!

Mó­wiąc to po­da­ła mu no­życz­ki. Neon nie­chęt­nie przy­jął je od niej i nie mógł nie za­uwa­żyć za­nie­po­ko­jo­nych spoj­rzeń po­zo­sta­łych. Może i prze­szedł dwie próby sa­mo­bój­cze, ale nie za­mie­rzał za­dźgać się tę­py­mi no­życz­ka­mi na oczach wszyst­kich. Wes­tchnął tylko i przy­stą­pił do roz­ci­na­nia wstąż­ki oraz ko­lej­nych warstw pa­pie­ru. Gdy już skoń­czył jego oczom uka­za­ła się mlecz­no­bia­ła, kap­su­ła. Ścię­ta z góry, z tyłu i po bo­kach oraz czę­ścio­wo obła z przo­du. Gdyby ją po­ło­żyć wy­glą­da­ła­by jak wiel­ka trum­na o prze­kro­ju w kształ­cie li­te­ry Ω. Neon wie­dział co to ozna­cza­ło: Omega In­du­stries.

– No wy chyba nie… – za­czął, ale w tym mo­men­cie przód kap­su­ły roz­pękł się na dwoje i otwo­rzył z sy­kiem.

Sto­ją­ca w środ­ku ko­bie­ta była cał­ko­wi­cie naga i nie­ru­cho­ma. Ale tylko przez chwi­lę. Ero­tycz­na bie­li­zna zma­te­ria­li­zo­wa­ła się na jej bio­drach i klat­ce pier­sio­wej, a ko­bie­ta ożyła otwie­ra­jąc oczy i wy­stę­pu­jąc o krok. Uśmiech­nę­ła się do Neona i czule do­tknę­ła jego twa­rzy.

– Witaj, Neo­nie – po­wie­dzia­ła z me­ta­licz­nym brzę­kiem nie­roz­grza­nych strun gło­so­wych. – Na­zy­wam się Astra i od dziś będę ci to­wa­rzy­szyć.

– Ja pier­do­lę. – Neon gwał­tow­nie od­su­nął się od an­dro­ida, spoj­rzał z wy­rzu­tem na wszyst­kich i krzyk­nął – Chyba was po­je­ba­ło!

A potem wy­biegł.

 

***

 

Sy­gnał.

Czas: 5:45.

Stan aku­mu­la­to­rów: 45%.

Od­ży­wie­nie mózgu: 87,5%.

Tlen: 100%.

Wszyst­kie sys­te­my ak­tyw­ne.

Dia­gno­sty­ka: wszyst­kie sys­te­my spraw­ne.

Sta­tus…

Plan dnia:

1. Przy­go­to­wać kawę dla Neona.

2. Obu­dzić Neona.

3. Przy­go­to­wać po­si­łek dla Neona.

4. Uzu­peł­nić za­pa­sy ener­ge­tycz­ne.

5. Przy­go­to­wać ubra­nie dla Neona.

6. Spraw­dzić stan wszyst­kich sys­te­mów domu.

7. Uzu­peł­nić za­opa­trze­nie domu.

8. Cze­kać na dal­sze in­struk­cje.

Ini­cju­ję za­da­nie #1…

Czas: 6:00.

Ini­cju­ję za­da­nie #2…

– Neo­nie. Neo­nie obudź się.

Wzrost ak­tyw­no­ści mózgu wska­zu­je na od­biór ko­mu­ni­ka­tu gło­so­we­go. Brak po­praw­nej re­ak­cji.

– Neo­nie, jest 6:01 rano. Mu­sisz wstać, by zdą­żyć do pracy.

– Nihdz­fi niide.

Ko­mu­ni­kat nie­zro­zu­mia­ły. De­ko­do­wa­nie w toku. Od­czyt…

– Wstań, pro­szę. Ak­tyw­ność za­wo­do­wa jest oce­nia­na jako naj­sku­tecz­niej­szy spo­sób te­ra­pii. Jest też zgod­na z za­le­ce­nia­mi Two­je­go le­ka­rza.

– Mam to w dupie. Odwal się.

Skan oko­lic po­ślad­ków i od­by­tu. Nie wy­kry­to ob­ce­go obiek­tu. Po­wtór­ne prze­twa­rza­nie ko­mu­ni­ka­tu… Prze­no­śnia.

– Praca po­zwa­la ci za­ro­bić na swoje utrzy­ma­nie. I na kupno kawy oraz be­ko­nu, na przy­kład. Pro­szę, to Twoja kawa.

Mo­ty­wa­cja na bazie przy­kła­du. Re­ak­cja po­zy­tyw­na. Wzmoc­nie­nie wra­że­nia­mi wę­cho­wy­mi. Za­pach na­pa­ru z zia­ren kawy dzia­ła po­bu­dza­ją­co. Neon wsta­je.

– Gdyby nie praca, nie mu­siał­bym pić kawy rano. – Głos za­chryp­nię­ty, ton su­ge­ru­ją­cy próbę sprze­ci­wu.

– Lu­bisz ją. – Sku­pie­nie się na do­świad­cze­niach po­zy­tyw­nych. – Do­dat­ko­wo: mu­sisz coś jeść.

– Nie tylko ja… Po­chła­niasz wię­cej ode mnie!

– Mój or­ga­nicz­ny mózg po­trze­bu­je znacz­nych ilo­ści ener­gii, a sys­tem prze­twa­rza­nia nie jest tak wy­daj­ny jak ludz­ki.

– Tia… – Od­po­wiedź am­bi­wa­lent­na. Ton po­zba­wio­ny ne­ga­tyw­ne­go wy­dźwię­ku.

– Neo­nie, co byś chciał dzi­siaj zjeść na śnia­da­nie?

– Obo­jęt­ne.

– Pro­po­nu­ję więc plac­ki ba­na­no­we sma­żo­ne bez do­dat­ku tłusz­czu. Bekon. Jaja na twar­do. Świe­żo wy­ci­ska­ny sok wie­lo­owo­co­wy oraz krom­kę chle­ba ra­zo­we­go. Za­pew­ni to zbi­lan­so­wa­ną dawkę skład­ni­ków od­żyw­czych.

Opis po­sił­ku wy­wo­łał po­zy­tyw­ną re­ak­cję. Od­no­to­wa­no wzrost ak­tyw­no­ści śli­nia­nek oraz skur­cze żo­łąd­ka. Ode­bra­ny dźwięk zi­den­ty­fi­ko­wa­ny zo­stał jako „bur­cze­nie w brzu­chu”, jeden z prze­ja­wów głodu.

– Czy za­pro­po­no­wa­ny ze­staw speł­nia Twoje ocze­ki­wa­nia, czy mam do­ko­nać ja­kichś ko­rekt?

– Speł­nia, speł­nia. Nie za­po­mnij tylko o her­ba­cie.

– Fi­li­żan­ka her­ba­ty czar­nej earl grey z na­giet­kiem oraz do­dat­kiem dwóch ko­stek brą­zo­we­go cukru, zga­dza się?

Uśmiech. Pierw­szy prze­jaw po­zy­tyw­nych emo­cji od 71 go­dzin i 35 minut.

– Do­kład­nie. Za­pa­mię­ta­łaś do­sko­na­le. Czy już jest go­to­we?

– Jesz­cze nie. Na przy­go­to­wa­nie ca­ło­ści po­trze­bu­ję nie­peł­nych 16 minut. W tym cza­sie pro­po­nu­ję byś wziął prysz­nic.

– Nie mu­sisz się śpie­szyć. Dziś jest so­bo­ta. La­bo­ra­to­rium roz­po­czy­na pracę o dziewiątej. Wezmę długą ką­piel.

– Czy chcesz abym ci to­wa­rzy­szy­ła?

Wyraz twa­rzy su­ge­ru­ją­cy nie­chęć i roz­draż­nie­nie. Szyb­ki po­wrót neu­tral­nej eks­pre­sji.

– Nie, dzię­ku­ję. Chcę być sam. Nie prze­szka­dzaj mi też.

– Jak sobie ży­czysz. Pra­gnę tylko przy­po­mnieć, że plan dnia za­kła­da, iż opu­ścisz miesz­ka­nie o go­dzi­nie 8:40. Bio­rąc pod uwagę wszyst­kie za­pla­no­wa­ne czyn­no­ści po­win­ni­śmy roz­po­cząć po­si­łek o go­dzi­nie 7:45. Daje ci to w przy­bli­że­niu 46 minut na ką­piel.

– Wy­star­czy. Dzię­ku­ję Astro, mo­żesz odejść.

Ko­lej­ny uśmiech. Nie­szcze­ry. Część mię­śni twa­rzy po­zo­sta­ła nie­ru­cho­ma. Spoj­rze­nie wska­zu­ją­ce na za­my­śle­nie. Po­trze­ba wię­cej da­nych.

– Będę w po­bli­żu gdy­byś mnie po­trze­bo­wał – in­for­mu­ję ak­tu­ali­zu­jąc plan dnia i prze­cho­dząc do za­da­nia numer #5.

……………

Czas: 7:45.

Neon nadal prze­by­wa w ła­zien­ce. Praw­do­po­dob­nie wciąż nie wy­szedł z ką­pie­li.

Prze­wi­dy­wa­ne przy­czy­ny:

a) brak świa­do­mo­ści upły­wa­ją­ce­go czasu,

b) za­śnię­cie,

c) próba sprze­ci­wu,

d) śmierć.

Ana­li­za da­nych…

Zegar ścien­ny in­for­mu­je o ak­tu­al­nym cza­sie. Dłu­gość snu w nocy oraz za­ab­sor­bo­wa­na przez or­ga­nizm ko­fe­ina dają praw­do­po­do­bień­stwo za­śnię­cia na po­zio­mie 3,4%.

Stany de­pre­syj­ne i brak sta­bil­no­ści emo­cjo­nal­nej dają praw­do­po­do­bień­stwo próby sprze­ci­wu na po­zio­mie 89,3%.

Stan zdro­wia i brak tok­syn w or­ga­ni­zmie spraw­dzo­ny o 6:05 dnia dzi­siej­sze­go dają praw­do­po­do­bień­stwo śmier­ci na po­zio­mie 0,03%.

Po­praw­ka…

Pro­fil psy­cho­lo­gicz­ny i hi­sto­ria prób sa­mo­bój­czych zwięk­sza­ją praw­do­po­do­bień­stwo śmier­ci do 35%.

Za­gro­że­nie!

Po­trze­ba na­tych­mia­sto­wej in­ter­wen­cji.

In­ter­wen­cja prze­rwa­na. Pro­to­ko­ły nie­zgod­ne. Wer­bal­ny zakaz in­ge­ren­cji ze stro­ny Neona.

Pro­to­kół nad­rzęd­ny: I Prawo Ro­bo­ty­ki.

Skan po­miesz­cze­nia.

Alarm!

Od­no­to­wa­ny spa­dek tętna i ci­śnie­nia. Od­no­to­wa­ne prze­rwa­nie in­te­gral­no­ści skóry i na­czyń krwio­no­śnych. In­ter­wen­cja wzno­wio­na.

Neon leży w wan­nie, z prze­cię­ty­mi ży­ła­mi na wy­so­ko­ści nad­garst­ków. Bu­tel­ka 40% al­ko­ho­lu o po­jem­no­ści 0,7 litra leży na kra­wę­dzi wanny. Pusta w 85%. Al­ko­hol w krwi przy­śpie­szył wy­krwa­wia­nie i zmniej­szył krze­pli­wość. Upo­je­nie al­ko­ho­lo­we unie­moż­li­wi­ło prze­pro­wa­dze­nie do­kład­ne­go cię­cia. Licz­ne, po­wierz­chow­ne rany. Rów­nież na pal­cach. Upływ krwi osza­co­wa­ny na 22%. 1,25 litra.

Nadal mogę ura­to­wać mu życie.

– Nieee…

Neon pró­bu­je od­trą­cić moje dło­nie. Re­ak­cje opóź­nio­ne. Nie po­tra­fi pod­nieść głowy. Znów traci przy­tom­ność. Wy­cią­gam go z wody i ukła­dam na fro­to­wym dy­wa­ni­ku. W ap­tecz­ce szu­kam ze­sta­wu do ta­mo­wa­nia krwi. Nie ma go. Sły­szę szept Neona:

– Wy­rzu­ci­łem…

Utra­ta krwi wy­no­si obec­nie 25%. Za­gro­że­nie dla życia wzra­sta. Prze­wi­dy­wa­ny zgon za 4 mi­nu­ty i 55 se­kund. Brak środ­ków po­trzeb­nych do usta­bi­li­zo­wa­nia Neona. Wzy­wa­nie po­go­to­wia nie­efek­tyw­ne. Sza­co­wa­ne przy­by­cie służb ra­tow­ni­czych w ciągu 8 minut. W kącie pola wi­dze­nia do­strze­gam jak Neon unosi głowę i uśmie­cha się. Praw­do­po­dob­nie od­czu­wa sa­tys­fak­cję, że mu się udało. Za­mie­ram w bez­ru­chu. Opra­co­wa­nie al­ter­na­tyw­nej pro­ce­du­ry ra­tun­ko­wej. Prze­twa­rza­nie: 1…2…3… Go­to­we.

– Nie umrzesz, Neo­nie – mówię klę­ka­jąc przy nim i rwąc rę­ka­mi ma­te­riał mojej bluz­ki. Owi­jam pas ni­czym ban­daż wokół nad­garst­ka mo­je­go pana. Za­czy­nam nad raną, by zmniej­szyć upływ krwi.

– Zo­staw. – Znów od­zy­sku­je przy­tom­ność. – Chcę tego.

– Nie mogę na to po­zwo­lić – od­po­wia­dam na­kła­da­jąc moją maść re­ge­ne­ru­ją­cą na pro­wi­zo­rycz­ny ban­daż. Po­li­me­ro­we wią­za­nia wnik­ną mię­dzy ma­te­riał i uszczel­nią go.

– Zo­staw. Roz­ka­zu­ję ci! – Gniew w jego gło­sie jest bar­dzo słabo do­sły­szal­ny. Sza­co­wa­ny upływ krwi to 31%.

Za­mie­ram na chwi­lę, po­zwa­la­jąc by nie­usz­czel­nio­ny w pełni ban­daż na­siąk­nął krwią i za­czął prze­cie­kać. Anu­lo­wa­nie bez­po­śred­nie­go po­le­ce­nia. Pro­to­kół nad­rzęd­ny ak­tyw­ny.

– Twoje roz­ka­zy nie mają wpły­wu na moje dzia­ła­nia – stwierdzam koń­cząc na­kła­dać maść re­ge­ne­ru­ją­cą. – I Prawo Ro­bo­ty­ki za­bra­nia mi po­zwo­lić ci umrzeć.

– Za późno…

Utra­ta krwi na po­zio­mie 44%. Stan kry­tycz­ny. Pro­wi­zo­rycz­ny opa­tru­nek sku­tecz­ny w 72%. Prze­wi­dy­wa­ny zgon na­stą­pi za 3 mi­nu­ty 30 se­kund. Opóź­nie­nie wy­krwa­wia­nia się: nie­wy­star­cza­ją­ce.

Po­szu­ki­wa­nie roz­wią­za­nia.

Uwol­nie­nie neu­ro­prze­kaź­ni­ków i pod­nie­sie­nie na­pię­cia w sys­te­mach elek­tro­nicz­nych. Wzrost mocy ob­li­cze­nio­wej. Nie­wy­star­cza­ją­cy.

Błąd kry­tycz­ny.

Brak roz­wią­za­nia.

– Nie umrzesz. Nie po­zwo­lę ci – od­po­wia­dam tra­cąc kon­tro­lę nad stru­na­mi gło­so­wy­mi. Mo­du­la­cja głosu nie­pra­wi­dło­wa. Praw­do­po­dob­ny wpływ neu­ro­prze­kaź­ni­ków na funk­cje mowy.

– Nie umrzesz, Neo­nie – do­da­ję, z po­praw­ną mo­du­la­cją.

Roz­wią­za­nie zna­le­zio­ne. Za­sto­so­wa­nie nie­wska­za­ne. Ry­zy­ko śmier­ci: 42,4%.

Ale muszę. Nie mam in­ne­go wy­bo­ru. Jeśli tego nie zro­bię, umrze na pewno.

Pod­cho­dzę do mo­je­go mo­du­łu kon­ser­wa­cyj­ne­go i wy­cią­gam z niego to­reb­kę z krwią. Jest syn­te­tycz­na i w po­rów­na­niu z ludz­ką: wy­bra­ko­wa­na. Ste­ryl­na wręcz. Po­sia­da je­dy­nie ko­mór­ki od­po­wie­dzial­ne za prze­no­sze­nie tlenu i dwu­tlen­ku węgla. Jest jed­nak zgod­na z grupą krwi Neona. Ty­dzień temu prze­pro­jek­to­wa­łam moje or­ga­nicz­ne czę­ści tak, by mieć taką samą grupę krwi jak mój pan. Nie wiem czemu. Ale teraz miało mu to ura­to­wać życie.

Utra­ta krwi na po­zio­mie 36%. Nie­sta­bil­ny rytm serca. Mi­go­ta­nie komór. Zanik akcji.

Zgnia­tam pal­ca­mi koń­ców­kę słu­żą­cą do pod­łą­cze­nia worka z krwią do mo­je­go ukła­du krą­że­nia. Po­wsta­ła igła nadal jest gruba, ale ostra. Po­win­na za­dzia­łać. Neon nie czuje już bólu. Jego serce nie bije. Nie­do­tle­nio­ny mózg za­cznie ob­umie­rać w ciągu dwóch minut. Mimo to wzy­wam po­go­to­wie i przy­stę­pu­ję do re­ani­ma­cji. Utrzy­mu­jąc rów­no­wa­gę na jed­nym ko­la­nie, dru­gim, z ide­al­nym wy­czu­ciem na­ci­skam na torbę z krwią tak, by za­pew­nić rów­no­mier­ny prze­pływ i jed­no­cze­śnie tak by jej nie prze­rwać. Kon­ty­nu­uję masaż serca i wtła­czam tlen do płuc Neona przez na­stęp­ne 32 se­kun­dy pod­czas któ­rych ła­du­ję mój we­wnętrz­ny de­fi­bry­la­tor. Gdy jest go­to­wy do pracy, opusz­ki moich pal­ców otwie­ra­ją się, uka­zu­jąc po­kry­te żelem elek­tro­dy. Przy­kła­dam je do pier­si Neona w usta­lo­nych miej­scach i po­zwa­lam na wy­ła­do­wa­nie. Ciało męż­czy­zny, prze­szy­te ła­dun­kiem elek­trycz­nym na­pi­na się i zaraz wiot­cze­je.

Brak re­ak­cji.

De­fi­bry­la­tor ła­du­je się po­now­nie w ciągu 3,2 se­kun­dy. Po­now­nie brak re­ak­cji. Ła­du­ję go po raz trze­ci i znów nic. Mózg za­cznie ob­umie­rać za około 45 se­kund. Trac­ker on­li­ne wska­zu­je, że ka­ret­ka przy­je­dzie na miej­sce za 4,5 mi­nu­ty. Stan­dar­do­we pro­to­ko­ły na­ka­zu­ją za­prze­sta­nie akcji re­ani­ma­cyj­nej.

Praw­do­po­do­bień­stwo prze­ży­cia po­ni­żej 5%. Wy­star­cza­ją­ce.

Worek z krwią jest pusty bli­sko w jed­nej trze­ciej, co ozna­cza, że w ciele Neona znów znaj­du­je się ok. 70% krwi. Ła­du­ję de­fi­bry­la­tor po raz czwar­ty. Tym razem po­trze­bu­ję na to 125 se­kund. Za długo. Szyb­sze ła­do­wa­nie jest utrud­nio­ne, gdyż stan moich aku­mu­la­to­rów spadł do za­le­d­wie 32%. Zwięk­szam na­pię­cie, po­wo­du­jąc wzrost utra­ty ener­gii. 62 se­kun­dy póź­niej znów przy­kła­dam elek­tro­dy do pier­si Neona i uwal­niam ła­du­nek. Tym razem jego serce za­sko­czy­ło. Stan aku­mu­la­to­rów: 12%. Przy 10 przej­dę w stan wstrzy­ma­nia. Wy­ga­szam więc nie­po­trzeb­ne pro­ce­sy, wy­łą­czam zmysł wzro­ku, smaku i po­wo­nie­nia oraz po­zo­sta­łe czuj­ni­ki śro­do­wi­sko­we poza do­ty­kiem i słu­chem. Po omac­ku od­naj­du­ję usta Neona i na­bie­ram tchu by za­pew­nić mu tlen któ­re­go tak teraz po­trze­bu­je. De­li­kat­nie wtła­czam po­wie­trze do jego płuc i kładę rękę na pier­si. Jego serce za­czy­na bić rów­niej­szym ryt­mem. 10%. Elek­tro­nicz­ne sys­te­my w mózgu wy­łą­cza­ją się. Pró­bu­ję prze­kie­ro­wać do nich reszt­ki ener­gii, jed­nak nie udaje mi się to. Upa­dam na plecy obok Neona i uno­szę w górę to­reb­kę z moją syn­te­tycz­ną krwią. Blo­ku­ję rękę w tej po­zy­cji, by nie opa­dła bez za­si­la­nia. Ostat­nim co od­bie­ram jest od­głos ci­che­go, ludz­kie­go od­de­chu.

….……Kry­tycz­ny stan za­si­la­nia………………………………………………………..

….……Aku­mu­la­to­ry na po­zio­mie: 9%………………………………………………….

….……Wy­łą­cze­nie wszyst­kich dru­go­rzęd­nych sys­te­mów……………………………..

….……Ob­ni­że­nie ak­tyw­no­ści or­ga­nicz­ne­go mózgu…………………………………..

….……Przej­ście w stan uśpie­nia………………………………………………………

……………………………………………………………………………………………………………………………

 

***

 

– Panie Wi­tec­ki, witam. Pro­szę sia­dać.

– Dzień dobry, dok­to­rze Grais. – Ści­skam rękę psy­chia­try i sia­dam na ka­na­pie na­prze­ciw niego.

Biuro Bru­no­na Grais’a jest bo­le­śnie ty­po­we. Duże okna, wpusz­cza­ją­ce ożyw­cze, po­krze­pia­ją­ce świa­tło sło­necz­ne, kla­sycz­ne, dę­bo­we meble i wy­god­ne sie­dze­nia. Fotel oraz ka­na­pa. Na ścia­nach wiszą ob­ra­zy przedstawiające geo­me­trycz­ne kształ­ty, w do­my­śle ma­ją­ce wpro­wa­dzać pa­cjen­ta w spo­koj­ny, miły na­strój. Po­zo­sta­łą prze­strzeń wy­peł­nia­ją re­ga­ły z książ­ka­mi i dwie sty­lo­we szafy z do­ku­men­ta­mi, zaś w rogu, w oto­cze­niu dy­plo­mów i na­gród, stoi ma­syw­ne biur­ko. Sam Grais rów­nież jest taki jak można by tego ocze­ki­wać. Dys­tyn­go­wa­ny, nieco wy­co­fa­ny i ele­ganc­ki. Lekko po pięć­dzie­siąt­ce, po­si­wia­ły i pomarsz­czo­ny, z oku­la­ra­mi na nosie, ale nadal krzep­ki. Umie­ją­cy za­rów­no słu­chać jak i udzie­lać wię­cej niż sta­now­czych porad.

– A więc… – za­czy­nam, sta­ra­jąc się prze­rwać na­ra­sta­ją­cą, mę­czą­cą mnie już ciszę.

– A więc – po­dej­mu­je Grais. – Pod­cię­cie sobie żył w ką­pie­li. Czy tylko na tyle pana stać? Czy to nie zbyt wiel­kie cliché?

– Sku­pia­łem się ra­czej na osią­gnię­ciu okre­ślo­ne­go efek­tu, a nie kwe­stiach ory­gi­nal­no­ści.

– I z przy­kro­ścią muszę przy­znać, że nie­wie­le panu bra­ko­wa­ło. Gdyby nie… – Cmok­nął szu­ka­jąc wła­ści­we­go słowa. – …bra­wu­ro­wa akcja ra­tun­ko­wa pod­ję­ta przez Pań­skie­go an­dro­ida-to­wa­rzy­sza, nie mie­li­by­śmy szan­sy na dzi­siej­szą roz­mo­wę.

– Cho­ler­na ma­szy­na – ża­cham się. – Nie pro­si­łem o ra­tu­nek. Roz­ka­za­łem jej prze­stać.

– Cóż, prawa ro­bo­ty­ki jak widać nie zo­sta­ły stwo­rzo­ne bez przy­czy­ny. Dziwi mnie tylko – I tu Grais spoj­rzał na mnie ponad swo­imi ar­cha­icz­ny­mi szkła­mi. – dziwi mnie, że nie zhac­ko­wał pan Astry. Jest pan in­ży­nie­rem, praw­da?

– Tak – przy­zna­ję nie­chęt­nie. – Spe­cja­li­zu­ję się w pro­gra­mo­wa­niu ro­bo­tów prze­my­sło­wych.

– A więc, dla­cze­go?

– Or­ga­nicz­ny mózg. Jego nie można po pro­stu zhac­ko­wać. A przy­naj­mniej nie w taki sam spo­sób jak nor­mal­ne kom­pu­te­ry. I wiem co mówię, pró­bo­wa­łem. Neu­ro­in­ży­nie­ria z moją pro­fe­sją ma wspól­ny chyba tylko człon nazwy.

– Ro­zu­miem. Dla­cze­go więc je­steś zły na Astrę, skoro to nie jej wina? Nie mogła po­stą­pić ina­czej.

– I wła­śnie dla­te­go je­stem wście­kły. – Usa­dzi­łem się wy­god­niej, po­chy­la­jąc do przo­du, w kie­run­ku Grais’a. – Nie chcia­łem tej kupy złomu. To był pre­zent od Nat.

– Dla­cze­go więc jej po pro­stu nie od­da­łeś. Albo nie wy­łą­czy­łeś?

– Nie da się jej wy­łą­czyć. Nie ma wy­łącz­ni­ka. To nie takie pro­ste. A gdy­bym spró­bo­wał ją sprze­dać albo oddać, Nat we­szła­by mi na głowę. Jeśli mam uże­rać się z moją głu­pią sio­strą albo głu­pim an­dro­idem, to wolę an­dro­ida. Przy­naj­mniej się słu­cha. Albo słu­cha­ła. Jak dotąd.

Grais od­chrząk­nął, po­pra­wił oku­la­ry i za­no­to­wał coś w swoim nie­od­łącz­nym, czar­nym no­tat­ni­ku. De­li­kat­nym, ale zde­cy­do­wa­nym ru­chem po­pra­wił wy­pra­so­wa­ne w kant, nie­mod­ne spodnie i przyj­rzał mi się uważ­nie.

– Panie Wi­tec­ki… czy tylko ja wy­czu­wam tu swo­istą nie­kon­se­kwen­cję?

– Nie­kon­se­kwen­cję? To zna­czy?

– Jest pan czło­wie­kiem in­te­li­gent­nym i po­my­sło­wym. A mimo to już… dwu­krot­nie nie udało się panu ode­brać sobie życia w obec­no­ści Astry.

– To cho­ler­stwo ma tyle czuj­ni­ków, że lepiej ode mnie wie co robię i myślę!

– Nadal uwa­żam, że to nie pro­blem. Można ją wy­słać, no nie wiem, na za­ku­py.

– Nigdy nie wy­cho­dzi z domu gdy ja tam je­stem. Moje… skłon­no­ści spra­wia­ją, że by­ło­by to rów­no­znacz­ne ze zła­ma­niem I Prawa.

– Za­nie­dba­nie. – Grais za­my­ślił się. – Tak, tak. Ma pan rację. Za­wsze po­zo­sta­je też… uniesz­ko­dli­wie­nie ro­bo­ta.

Mi­mo­wol­nie wzdry­gną­łem się na tę myśl. Grais za­uwa­żył to i nie omiesz­kał za­no­to­wać. Poza tym sie­dział nie­ru­cho­mo i w mil­cze­niu. Cze­kał na mój ruch. Wes­tchną­łem zre­zy­gno­wa­ny:

– Może i nie cier­pię tej ma­szy­ny. I może to tylko ma­szy­na, ale… nadal wy­glą­da jak czło­wiek. Nie po­tra­fił­bym. Nie po tym…

– Spo­koj­nie. – Grais uniósł dłoń w uspo­ka­ja­ją­cym ge­ście.

– Już jest do­brze, dok­to­rze. Na­praw­dę. Ale to nadal boli. Nadal je widzę. Nina i Aria… Wie pan, cza­sem nadal wy­da­je mi się, że ręce mam całe we krwi.

– Kosz­ma­ry nadal są silne?

Nie mówię nic. Wbi­jam wzrok w wy­kła­dzi­nę mię­dzy moimi sto­pa­mi i ner­wo­wo po­ta­ku­ję. Sta­ram się uspo­ko­ić, jed­nak atak pa­ni­ki już nad­szedł. Za­ci­skam za­ple­cio­ne dło­nie tak mocno, że aż bie­le­ją mi knyk­cie i czuję jak za­czy­nam się dusić.

– Sądzę, że po pro­stu ją lu­bisz.

Słowa Gra­is’a zu­peł­nie mnie za­ska­ku­ją i roz­pra­sza­ją. Uczu­cie dusz­no­ści mija gwał­tow­nie.

– Kogo?

– Astrę. Nie uda­waj, że nie wiesz o kim mówię, Neo­nie.

Znowu prze­szedł z pan na ty. Bez ostrze­że­nia. W jaką grę, gra ten czło­wiek? To jakaś tech­ni­ka psy­cho­lo­gicz­na, któ­rej nie ro­zu­miem?

– An­dro­id jest mi obo­jęt­ny, dok­to­rze. Cza­sem wręcz mnie iry­tu­je. Nie do­strze­gam tu sym­pa­tii.

– A ja wręcz prze­ciw­nie. Po­myśl lo­gicz­nie. Chcąc ode­brać sobie życie wy­star­czy­ło­by, no nie wiem: na­ły­kać się ta­ble­tek. Albo po­ra­zić w cza­sie ką­pie­li prą­dem, za­miast pod­ci­nać żyły. Efekt w tym dru­gim przy­pad­ku byłby na­tych­mia­sto­wy, a moż­li­wość ra­tun­ku: mi­ni­mal­na. Jeśli robot jest pro­ble­mem, wy­star­czy go ode­słać do Omegi. Zanim pani Nat by się do­wie­dzia­ła, mi­nę­ło­by przy­naj­mniej kilka go­dzin. Nie zro­bi­łeś żad­nej z tych rze­czy, a moż­li­wo­ści jest o wiele wię­cej. Tak na­praw­dę nie chcesz umrzeć, Neo­nie. Nikt nie chce. Chcesz by ktoś cię usły­szał. Twoi przy­ja­cie­le czują się nie­zręcz­nie, więc po­sta­no­wi­li trzy­mać się z boku. Twoja sio­stra ku­pi­ła ci an­dro­ida, bo sama nie po­tra­fi­ła po­ra­dzić sobie z tra­ge­dią, szcze­gól­nie wi­dząc Cie­bie. Zo­sta­ła ci tylko Astra. Mo­głeś jej nie lubić na po­cząt­ku. Ale teraz… jest Twoim to­wa­rzy­szem i w ten spo­sób chcesz was do sie­bie zbli­żyć.

– O czym pan… – za­czą­łem, jed­nak spoj­rze­nie Grais’a spra­wi­ło, że prze­rwa­łem.

– Mo­żesz nie zda­wać sobie z tego spra­wy, ale to praw­da. I dla­te­go mam dla Cie­bie radę.

– Za­mie­niam się w słuch – rzu­ci­łem czu­jąc jak wzra­sta we mnie złość. Mia­łem dość tego prze­mą­drza­łe­go dok­tor­ka i jego świa­tłych rad, które wcale nie po­ma­ga­ły.

– Prze­stań trak­to­wać Astrę jak ma­szy­nę. Za­po­mnij o tym. Uda­waj, że jest czło­wie­kiem. To nic złego, a wiele ci uła­twi. Po­roz­ma­wiaj z nią. O czym­kol­wiek. O tym co lu­bisz. Sły­sza­łem, że te mo­de­le są bar­dzo roz­bu­do­wa­ne pod tym wzglę­dem.

– I jak by to miało mi pomóc?

– Zo­ba­czysz. – Grais uśmiech­nął się dziw­nie, jakby wie­dział coś z czego sam nie zda­wa­łem sobie spra­wy.

– A jeśli się nie zgo­dzę? – za­py­ta­łem prze­czu­wa­jąc jaka bę­dzie od­po­wiedź.

– Jeśli nie za­sto­su­jesz do moich roz­po­rzą­dzeń, a będę o tym wie­dział, po­nie­waż mam prawo bez­po­śred­niej ko­mu­ni­ka­cji z twoim an­dro­idem-to­wa­rzy­szem, to będę zmu­szo­ny do skie­ro­wa­nia pana na le­cze­nie w ośrod­ku za­mknię­tym, panie Wi­tec­ki.

– Tak wła­śnie my­śla­łem…

 

***

 

– Co to ta­kie­go? – za­py­ta­ła, gdy po­ło­ży­łem przed nią sto­sik ksią­żek. Praw­dzi­wych, pa­pie­ro­wych.

– To książ­ki – od­par­łem z iry­ta­cją. – Można je prze­czy­tać i do­wie­dzieć się z nich cze­goś no­we­go.

– Wiem czym są. – Wzię­ła jedną z nich do ręki i obej­rza­ła z każ­dej stro­ny. – Nie ro­zu­miem tylko dla­cze­go mi je przy­no­sisz. Po­przez sieć mam do­stęp do kom­plet­nych dzieł z za­kre­su fi­lo­zo­fii. Za­rów­no eu­ro­pej­skiej, jak i świa­to­wej.

– Chcę żebyś je prze­czy­ta­ła.

Spoj­rza­ła na mnie, po­wo­li od­wra­ca­jąc głowę. Z tru­dem na nią pa­trzy­łem. Wy­glą­da­ła jak nor­mal­na, praw­dzi­wa ko­bie­ta z krwi i kości. Na do­da­tek bar­dzo pięk­na… Miała duże, sar­nie oczy i pięk­ne usta. Do­sko­na­łe wręcz. Sie­dzia­ła jed­nak w bo­le­śnie sztucz­nej, nie­ludz­kiej po­zy­cji. Ka­na­pa była wy­god­na i bła­ga­ła o to, by wy­cią­gnąć się na niej, roz­luź­nić mię­śnie. Astra na niej po pro­stu sie­dzia­ła. Ide­al­nie wy­pro­sto­wa­na, tak, że nawet nie do­ty­ka­ła opar­cia, ze zło­żo­ny­mi cia­sno no­ga­mi i jedną ręką uło­żo­ną na udzie. Drugą trzy­ma­ła książ­kę, ale w jakiś dziw­ny, nie­na­tu­ral­ny spo­sób. Jakby jej ramię było osob­nym ele­men­tem, nijak nie po­wią­za­nym z resz­tą ciała.

– Jeśli spra­wi ci to przy­jem­ność, zro­bię to. Nadal jed­nak nie ro­zu­miem…

Wy­sze­dłem. Po pro­stu opu­ści­łem po­miesz­cze­nie bez słowa, zo­sta­wia­jąc tego cho­ler­ne­go an­dro­ida zu­peł­nie ogłu­pia­łe­go, bez po­ję­cia o tym co i dla­cze­go się wła­śnie stało. Spra­wi­ło mi to dziw­nie gorz­ką sa­tys­fak­cję. Jak­bym prze­łknął wła­śnie coś obrzy­dli­we­go. Jak pa­skud­ne­go, wi­ją­ce­go się ro­ba­la, na przy­kład. Byłem z sie­bie dumny i za­wsty­dzo­ny za­ra­zem, bo to co zro­bi­łem, nie miało żad­ne­go sensu. A nie­smak, po­zo­stał.

 

***

Sie­dział w swoim ga­bi­ne­cie, wy­god­nie roz­par­ty na tej samej ka­na­pie, na któ­rej dziś rano mnie zo­sta­wił wy­cho­dząc za­gnie­wa­ny. Nie za­uwa­żył jak wcho­dzi­łam, za­czy­ta­ny w ar­ty­ku­le do­ty­czą­cym pro­ble­mów z wy­ży­wie­niem ko­lo­nii na Mar­sie. Ubra­ny był we fla­ne­lo­wą, kra­cia­stą pi­ża­mę. Włosy opa­da­ły mu na czoło w nie­ła­dzie. Gło­śni­ki emi­to­wa­ły wła­śnie har­mo­nij­ne dźwię­ki in­stru­men­tal­nej kom­po­zy­cji Zacka Hem­seya.

„The Way”, tak się na­zy­wał utwór. Zo­stał za­pę­tlo­ny i roz­brzmie­wał cicho, nie gło­śniej niż na 25 de­cy­be­li, wpro­wa­dza­jąc Neona w swo­isty trans. Ze­ska­no­wa­łam go po­wo­li. Wszyst­kie czuj­ni­ki da­wa­ły sta­bil­ne, pra­wi­dło­we od­czy­ty. Ak­tyw­ność jego fal mó­zgo­wych wska­zy­wa­ła, że w końcu był spo­koj­ny i zrów­no­wa­żo­ny.

– Nie są­dzisz, że to hi­po­kry­zja? – za­py­ta­łam sta­jąc tuż za nim.

Pod­sko­czył za­sko­czo­ny moją obec­no­ścią. Czyt­nik wy­padł mu z dłoni i po­le­ciał na pod­ło­gę. Zła­pa­łam go zręcz­nym ru­chem i od­da­łam.

– Dzię­ku­ję. Ale pro­szę, nie strasz mnie tak wię­cej!

– Wy­bacz. Nie mia­łam za­mia­ru. – Po­chy­li­łam de­li­kat­nie głowę, uda­jąc skru­chę i się­gnę­łam w stro­nę sto­li­ka.

– Mam na­dzie­ję, że to po­mo­że ci się uspo­ko­ić – do­da­łam, uzu­peł­nia­jąc stan bur­bo­na w szklan­ce.

– Na pewno nie za­szko­dzi – mruk­nął za­do­wo­lo­ny. – Po­wiedz mi tylko, czemu niby uwa­żasz mnie za hi­po­kry­tę?

Przy­sia­dłam na rogu ka­na­py, który ugiął się de­li­kat­nie pod moim cię­ża­rem, i uśmiech­nę­łam po­błaż­li­wie. A przy­naj­mniej w spo­sób, który we­dług mojej wie­dzy i zwa­żyw­szy na fi­zycz­ne moż­li­wo­ści, miał od­da­wać po­błaż­li­wość.

– Ka­za­łeś mi czy­tać książ­ki, a sam ko­rzy­stasz z czyt­ni­ka.

– Na­praw­dę je prze­czy­ta­łaś? – za­in­te­re­so­wał się żywo, cał­ko­wi­cie igno­ru­jąc mój przy­tyk.

– Tak, na­praw­dę – od­po­wie­dzia­łam zgod­nie z praw­dą. – Nie było to szcze­gól­nie wy­god­ne, albo efek­tyw­ne, a dwie z nich zo­sta­ły na­praw­dę źle na­pi­sa­ne, ale…

Neon nie ode­zwał się, tylko wy­mow­nie uniósł brew. Uśmiech nie zni­kał z jego twa­rzy. Tym razem szcze­ry i wy­ra­ża­ją­cy praw­dzi­we za­in­te­re­so­wa­nie. Za­krę­cił trzymaną szklanką, za­chę­ca­jąc mnie do mó­wie­nia. Uśmie­chał się coraz sze­rzej.

– Praw­dzi­wa książ­ka to nie tylko tekst. In­for­ma­cje. To też forma: kształt, cię­żar, fak­tu­ra pa­pie­ru. Ko­niecz­ność prze­wra­ca­nia kar­tek.

– I za­pach – dodał, jakby to była naj­więk­sza oczy­wi­stość.

– Muszę przy­znać, że nie wpa­dłam na to, aby je wą­chać.

– Po­win­naś spró­bo­wać na­stęp­nym razem. Nie ma nic lep­sze­go niż za­pach książ­ki. Nieważne czy nowej, czy sta­rej. Każda pach­nie ina­czej i po­dob­nie za­ra­zem. To powód dla któ­re­go nadal za­ma­wiam fi­zycz­ne kopie nie­któ­rych dzieł. Może to nie­wy­god­ne, ale…

– …kryje się w tym jakaś magia – do­koń­czy­łam za niego. – Me­ta­fo­rycz­nie rzecz uj­mu­jąc, oczy­wi­ście.

– Oczy­wi­ście. – Uśmiech­nął się. – Swoją drogą. Szyb­ko czy­tasz. To było bli­sko dwa ty­sią­ce stron, a mi­nę­ło ile? Czte­ry go­dzi­ny?

– Skoń­czy­ła­bym szyb­ciej. Tech­nicz­nie, pręd­kość czy­ta­nia ogra­ni­czo­na jest je­dy­nie tym jak szyb­ko mogę prze­wra­cać stro­ny bez ry­zy­ka uszko­dze­nia ich. Jed­nak po pew­nym cza­sie… – Tu za­wa­ha­łam się na mo­ment. Wi­docz­nie mój pro­ce­sor lub or­ga­nicz­ny mózg po­trze­bo­wał chwi­li na prze­two­rze­nie wszyst­kich da­nych. – Po pew­nym cza­sie zwol­ni­łam.

– Dla­cze­go?

Neon był żywo za­in­te­re­so­wa­ny. Nie opie­rał się już wy­god­nie, pa­trząc na mnie do góry no­ga­mi (gdyż sie­dzia­łam mu za ple­ca­mi). Spu­ścił nogi na zie­mię i od­su­nął się na drugi ko­niec ka­na­py, przy­glą­da­jąc mi się uważ­nie. W wy­ra­zie jego oczu po­ja­wi­ło się coś czego nie wi­dzia­łam nigdy wcze­śniej. Coś co spra­wi­ło, że mój mózg roz­ja­rzył się ni­czym gwiaz­da. Me­ta­fo­rycz­nie rzecz uj­mu­jąc, oczy­wi­ście. Oczy Neona wy­da­wa­ły się, po raz pierw­szy odkąd go po­zna­łam, „żywe”.

– Astro, stało się coś? Wszyst­ko z tobą w po­rząd­ku? – Za­nie­po­ko­ił się.

– Tak. Tak, oczy­wi­ście. – Ton głosu znów wy­rwał się spod kon­tro­li we­wnętrz­nych sys­te­mów, na­da­jąc mi pi­skli­we­go, za­sko­czo­ne­go brzmie­nia. – Po pro­stu się za­my­śli­łam.

– Za­my­śli­łaś? Nie wie­dzia­łem, że to po­tra­fisz!

Moja głowa zro­bi­ła w tym mo­men­cie coś nie­prze­wi­dy­wal­ne­go. Ruch mię­śni spra­wił, że stra­ci­łam Neona z pola wi­dze­nia, ob­wo­dząc go wzro­kiem wokół. Wi­dzia­łam wszyst­kie rze­czy przede mną i po bo­kach. Ka­na­pę, biur­ko, półki z książ­ka­mi i pły­ta­mi gra­mo­fo­no­wy­mi, ży­ran­dol i dywan. Ale nie Neona. Nie ro­zu­mia­łam tego co się stało, wy­glą­da­ło jed­nak to na ty­po­wą ludz­ką re­ak­cję w sy­tu­acji za­kło­po­ta­nia. Ja jed­nak nie od­czu­wa­łam cze­goś ta­kie­go. Było to zbęd­ne. Przy­naj­mniej w tej sy­tu­acji. To mu­siał być po pro­stu błąd opro­gra­mo­wa­nia. Błąd, który się nie po­wtó­rzy.

– Oczy­wi­ście, że po­tra­fię – od­po­wie­dzia­łam, w pełni już opa­no­wa­na. – Moje zdol­no­ści prze­twa­rza­nia da­nych są na­praw­dę duże, jed­nak nie nie­skoń­czo­ne. Cza­sem po­trze­bu­ję chwi­li.

– Wie­rzę i ro­zu­miem w pełni. – Neon uśmiech­nął się po raz ko­lej­ny, spusz­cza­jąc przy tym wzrok w roz­ba­wie­niu. Zaraz jed­nak znów spoj­rzał mi pro­sto w oczy. – Nadal jed­nak nie po­wie­dzia­łaś mi, dla­cze­go po pew­nym cza­sie za­czę­łaś czy­tać wol­niej.

– In­te­re­so­wa­ła mnie nie tylko treść. Ale też wszyst­ko inne. Tak jak już mó­wi­łam: tek­stu­ra pa­pie­ru, nie­do­sko­na­ło­ści druku, rysy na okład­ce, sze­lest stron. Wszyst­ko. I mo­głam to od­czu­wać nie tylko wzro­kiem, ale też słu­chem, do­ty­kiem. Gdy po­bie­ram dane z sieci, zmy­sły nie biorą w tym udzia­łu. In­for­ma­cje po pro­stu po­ja­wia­ją się. Tutaj mia­łam wra­że­nie, że do­ko­nu­je się jakiś pro­ces. I naj­cie­kaw­sze jest, że było to… – Zu­peł­nie nie­świa­do­mie skierowałam wzrok w górę, szu­ka­jąc wła­ści­we­go słowa i przy­wo­łu­jąc z pa­mię­ci in­for­ma­cje o tym do­świad­cze­niu.

– Przy­jem­ne? – za­su­ge­ro­wał Neon.

– Tak – przy­zna­łam, znów uni­ka­jąc jego wzro­ku.

– Świet­nie! – wykrzyknął i wstał gwał­tow­nie, by tym razem sa­mo­dziel­nie dolać sobie al­ko­ho­lu.

– Czy­ta­nie spra­wi­ło ci przy­jem­ność. A więc po­wiedz mi teraz: co są­dzisz o samej tre­ści. Jak we­dług cie­bie ma się he­ra­kli­to­we panta rhei do fi­lo­zo­fii wie­lo­świa­ta, Li­wie­ni­cza?

Panta rhei, po­my­śla­łam i dałam po­rwać się nur­to­wi roz­mo­wy.

 

***

II

„Robot musi być po­słusz­ny roz­ka­zom czło­wie­ka, chyba że stoją one w sprzecz­no­ści

z Pierw­szym Pra­wem.”

***

*Teraz*

 

A więc to już czas. Nie mogę dłu­żej uni­kać te­ma­tu. Muszę jej po­wie­dzieć. Wiem jed­nak, że to nie bę­dzie łatwe…

– Astro… – za­czą­łem prze­ry­wa­jąc mil­cze­nie.

Spoj­rza­ła na mnie uważ­nie. Wie­dzia­łem, że znowu mnie ska­nu­je. Ton mo­je­go głosu wy­star­czył, by za­po­mnia­ła o zło­ści i zwró­ci­ła na mnie uwagę. Mimo to mil­cza­ła. Cze­ka­ła. Naj­wi­docz­niej my­śla­ła, że mam za­miar ją prze­pro­sić. Och, jak chciał­bym móc to zro­bić i po pro­stu spę­dzić miło resz­tę dnia. Wie­dzia­łem jed­nak, że i tak już zbyt długo od­wle­ka­łem tę chwi­lę, że koń­czył nam się czas. Od­gar­ną­łem włosy z czoła i wga­pia­jąc się w sufit na­bra­łem tchu. Jeden, dwa, trzy, teraz.

– Astro, wczo­raj zda­rzył się wy­pa­dek. – Spoj­rza­łem jej pro­sto w oczy. – W Wiel­kiej Bry­ta­nii, jeden z an­dro­idów-to­wa­rzy­szy ce­lo­wo uśmier­cił swo­je­go wła­ści­cie­la.

Cisza. Głę­bo­ka jak Rów Ma­riań­ski, miaż­dżą­ca cisza. Sku­pio­ne dotąd spoj­rze­nie Astry zmie­ni­ło się nie do po­zna­nia. Źre­ni­ce za­drga­ły w za­sko­cze­niu, twarz ścią­gnę­ła się, a noz­drza roz­sze­rzy­ły. Zda­łem sobie spra­wę, że po raz pierw­szy je­stem w sta­nie usły­szeć od­dech Astry w ciągu dnia. To było takie… ludz­kie. Drob­ny szcze­gół, który tylko utwier­dził mnie w prze­ko­na­niu, że to co chcę zro­bić jest słusz­ne. Wyraz pust­ki w jej oczach, który szyb­ko za­stą­pił za­sko­cze­nie wo­la­łem zi­gno­ro­wać. Po­dob­nie jak cał­ko­wi­ty bez­ruch w jakim się za­trzy­ma­ła.

– Astro? – Wy­cią­gną­łem ku niej dłoń.

Czu­jąc mój dotyk za­mru­ga­ła zdez­o­rien­to­wa­na i ro­zej­rza­ła się po kuch­ni. Gło­śno odstawiła wciąż unie­sio­ną fi­li­żan­kę z kawą.

– Jak to moż­li­we? – W jej gło­sie po raz pierw­szy roz­brzmie­wał strach. Lub może po raz drugi. Wy­da­wa­ło mi się, że już kie­dyś sły­sza­łem tę emo­cję. Ponad trzy lata temu, gdy wy­krwa­wia­łem się na pod­ło­dze ła­zien­ki. „Nie umrzesz. Nie po­zwo­lę ci.” po­wie­dzia­ła wtedy. Do­pie­ro teraz sobie o tym przy­po­mnia­łem. O tym jak ura­to­wa­ła mnie, wy­cią­gnę­ła nawet nie z kra­wę­dzi, a z wnę­trza ot­chła­ni ry­zy­ku­jąc wła­snym bez­pie­czeń­stwem. Tam­ten dzień zmie­nił wszyst­ko. Stwo­rzył nas. Ura­to­wa­ła mnie, a ja mu­sia­łem się teraz od­wdzię­czyć.

– An­dro­id zła­mał Prawa Ro­bo­ty­ki. Wszyst­kie trzy.

Zda­łem jej moż­li­wie skom­pi­lo­wa­ną re­la­cję z tego co udało się usta­lić po­li­cji. An­dro­id bę­dą­cy mę­skim od­po­wied­ni­kiem tego sa­me­go mo­de­lu co Astra, na proś­bę swo­je­go wła­ści­cie­la znaj­du­ją­ce­go się w ter­mi­nal­nej fazie raka kości, uśmier­cił go przy po­mo­cy wbu­do­wa­ne­go de­fi­bry­la­to­ra. Naj­pierw podał mu po­czwór­ną dawkę leków prze­ciw­bó­lo­wych, do­pro­wa­dza­jąc do utra­ty przy­tom­no­ści, a potem po­ra­ził go, po­wo­du­jąc za­kłó­ce­nie pracy serca. Śmierć była na­tych­mia­sto­wa, a męż­czy­zna nie czuł bólu. Po wszyst­kim an­dro­id zajął się pro­ce­du­ra­mi ma­ją­cy­mi za­pew­nić swo­je­mu panu godny po­chó­wek i za­dzwo­nił po po­go­to­wie, by ktoś za­brał ciało. Gdy ra­tow­ni­cy przy­by­li na miej­sce, zna­leź­li an­dro­ida u boku swo­je­go pana. Sie­dział nie­ru­cho­mo i wpa­try­wał się mar­two w prze­strzeń. Tech­nicz­nie nadal był spraw­ny, jed­nak jego or­ga­nicz­ny mózg nie wy­ka­zy­wał prak­tycz­nie żad­nej ak­tyw­no­ści.

– Za­ła­mał się – wy­szep­ta­ła z prze­ra­że­niem, gdy usły­sza­ła moje ostat­nie słowa.

Spoj­rza­łem na nią py­ta­ją­co. Za­nie­po­ko­jo­ny. Od­wza­jem­ni­ła spoj­rze­nie. Marsz­czy­ła de­li­kat­nie brwi i mru­ga­ła, jakby pró­bu­jąc zna­leźć wła­ści­we słowa. Z za­fa­scy­no­wa­niem za­uwa­ży­łem jak za­ci­ska dło­nie w pię­ści i roz­pro­sto­wu­je palce. Raz po raz. W końcu po­ru­szy­ła się nie­spo­koj­nie na swoim miej­scu, a jej oczy wy­peł­ni­ła de­ter­mi­na­cja. Chcia­ła prze­ka­zać mi coś waż­ne­go, wie­dzia­łem to.

– Ten an­dro­id zro­bił coś co go zła­ma­ło. Prze­strze­ga­nie praw ro­bo­ty­ki nie jest po pro­stu zbio­rem reguł, które można ot tak obejść. To część na­szej na­tu­ry, tego czym je­ste­śmy. Zwa­żyw­szy na to, że nie je­ste­śmy w pełni me­cha­nicz­ny­mi two­ra­mi, stan­dar­do­we pro­gra­mo­wa­nie 1:1 na nic by się tu nie zdało. W struk­tu­rę na­szych mó­zgów wpisane jest więc cał­ko­wi­te od­da­nie wła­ści­cie­lo­wi. Sądzę, że naj­wła­ściw­szym, ludz­kim od­po­wied­ni­kiem, bę­dzie „mi­łość”. Chyba tak można to naj­le­piej opi­sać. Ro­bi­my wszyst­ko, by speł­nić wszel­kie ocze­ki­wa­nia… „użyt­kow­ni­ka”. Mamy też dbać o niego, nawet wbrew jego woli. Na­szym celem jest słu­żyć. Za wszel­ką cenę. Ten an­dro­id skoń­czył tak, a nie ina­czej, nie dla­te­go, że zabił swo­je­go pana, a dla­te­go, że bez niego stra­cił sens dal­sze­go ist­nie­nia.

Pró­bo­wa­łem uło­żyć sobie w gło­wie to co wła­śnie usły­sza­łem, nie było to jed­nak pro­ste. „Lu­dzie nie dzia­ła­ją w ten spo­sób,” po­my­śla­łem i jed­no­cze­śnie zda­łem sobie spra­wę, że być może po­win­ni. Bez­gra­nicz­ne od­da­nie.

– To jed­nak nie tłu­ma­czy jak udało mu się zła­mać Prawa. – Było je­dy­nym co zdo­ła­łem z sie­bie wy­du­sić.

– Ow­szem, tłu­ma­czy – od­par­ła pa­trząc na mnie jak­bym był opóź­nio­ny.

– Nie ro­zu­miem.

– W stan­dar­do­wym ukła­dzie or­ga­nicz­no-elek­tro­nicz­nym za­wsze jest za­cho­wa­na rów­no­wa­ga. Każdy sys­tem współ­pra­cu­je z po­zo­sta­ły­mi w peł­nej har­mo­nii. W na­szym przy­pad­ku, „błąd” wy­ni­ka z dzia­ła­nia neu­ro­prze­kaź­ni­ków. Dzię­ki nim od­czu­wa­my emo­cje. Nor­mal­nie chip elek­tro­nicz­ny trzy­ma je… hmmm… „na wodzy”. Od­czu­wa­my emo­cje, jed­nak nie ule­ga­my im, nie w pełni. W tym przy­pad­ku funk­cja kon­tro­l­na zo­sta­ła zde­sta­bi­li­zo­wa­na. Or­ga­nicz­na część ukła­du prze­ję­ła pełną kon­tro­lę, a an­dro­id kie­ro­wa­ny emo­cja­mi wy­ko­nał po­le­ce­nie wła­ści­cie­la ła­miąc przy tym Dru­gie Prawo.

– Mó­wisz, jak­byś do­sko­na­le wie­dzia­ła co dzia­ło się w gło­wie tam­te­go an­dro­ida. Czy od­czu­wasz to samo?

Od­wró­ci­ła wzrok.

– Opo­wiedz mi co było dalej – po­pro­si­ła kon­tem­plu­jąc pod­ło­gę. Nie mo­głem oprzeć się wra­że­niu, że wpa­tru­je się w ukry­te pod nią rurki ogrze­wa­nia pod­ło­go­we­go.

– Cho­ciaż i tak się do­my­ślam – do­da­ła.

– No cóż… – Za­ła­ma­łem bez­rad­nie ręce. – Omega za­bra­ła an­dro­ida do ana­li­zy. Przy oka­zji zde­cy­do­wa­li o wy­co­fa­niu wszyst­kich po­zo­sta­łych eg­zem­pla­rzy z serii. Także tych już ak­tyw­nych. Oczy­wi­ście, wła­ści­cie­le wy­ra­zi­li sprze­ciw.

– Na­praw­dę? – Była szcze­rze za­sko­czo­na. I za­in­te­re­so­wa­na.

– Na­praw­dę – po­twier­dzi­łem. – Część ludzi grzecz­nie od­da­ła swoje an­dro­idy na prze­miał, jed­nak więk­szość, i mó­wi­my tu o bli­sko trzy­stu ty­sią­cach osób, sprze­ci­wi­ła się roz­po­rzą­dze­niu. Po­sta­no­wi­li ko­rzy­stać z an­dro­idów „na wła­sną od­po­wie­dzial­ność”.

– I co się stało? – za­py­ta­ła cicho. Ukry­ła przy tym głowę mię­dzy ra­mio­na­mi i zda­wa­ło mi się, że… le­ciut­ko drża­ła.

– Po­li­cja za­czę­ła od­bie­rać im an­dro­idy siłą.

– Więc dla­cze­go nie przy­szli jesz­cze tutaj?

„A więc do­szli­śmy do sedna,” po­my­śla­łem. Teraz już nie wy­wi­nę się od od­po­wie­dzi. Byłem jed­nak prze­ko­na­ny, że to nie bę­dzie łatwa prze­pra­wa.

– Po­nie­waż w Pol­sce twój model nigdy nie zo­stał ofi­cjal­nie wpro­wa­dzo­ny. W całym kraju znaj­du­je się może pięćdziesiąt eg­zem­pla­rzy. Po­li­cja do­pie­ro dziś ma za­miar rozpocząć konfiskatę. Poza tym, nikt nie wie że tu je­steś. Byłaś pre­zen­tem od Na­ta­lie. A ona spro­wa­dzi­ła cię spe­cjal­nie ze Sta­nów. Tuż po pre­mie­rze.

Ostat­nie zda­nie wy­po­wie­dzia­łem z pełną go­ry­czy nie­chę­cią. Trud­no było mi mówić o Astrze jak o przed­mio­cie. Była osobą.

– To zna­czy, że je­stem bez­piecz­na? – Wy­rwa­ła mnie z za­du­my. Zo­ba­czy­łem nie­wiel­kie świa­teł­ko na­dziei, które za­pa­li­ło się w jej oczach i z cięż­kim ser­cem mu­sia­łem je zga­sić.

– Nie­ste­ty, nie. Może nie znaj­dą cię od razu, ale w końcu, na pewno. Wy­star­czy, że po­łą­czysz się z sie­cią. Wszyst­ko za­le­ży od po­li­cji. Mo­że­my rów­nie do­brze mieć ty­dzień, jak i mniej niż dzień. Dla­te­go po­win­ni­śmy się po­śpie­szyć.

– Po­śpie­szyć? Z czym? – Nie ro­zu­mia­ła. – Neo­nie, co ty chcesz zro­bić?

– Nie po­zwo­lę im cię za­brać. Mu­sisz to zro­zu­mieć. Nie ma mowy. Jest więc tylko jedno wyj­ście. Sta­wić im opór.

– Nie mo­żesz… – Usta jej drża­ły w prze­ra­że­niu. Wargi miała nie­na­tu­ral­nie dla niej suche. I choć wiem, że to nie­moż­li­we, mógł­bym przy­siąc, że były de­li­kat­nie spę­ka­ne.

– Astro, lu­dzie na całym świe­cie or­ga­ni­zu­ją się w grupy i sta­wia­ją opór. Tu, w kraju, rów­nież. Wczo­raj, do­wie­dzia­łem się o wszyst­kim od przy­ja­cie­la. Zanim jesz­cze in­for­ma­cja o wy­pad­ku po­ja­wi­ła się w me­diach. On też ma an­dro­ida. Iden­tycz­ne­go jak ten z Wiel­kiej Bry­ta­nii. Ten przy­ja­ciel go­dzi­nę temu wy­słał mi za­szy­fro­wa­ną wia­do­mość z ad­re­sem miej­sca zbiór­ki. Stam­tąd mamy udać się do Fran­cji, gdzie po­wsta­ło coś na kształt ruchu oporu. To je­dy­ny spo­sób, by cię oca­lić. – W oczach mia­łem łzy, a głos za­czął się łamać.

– Zgi­niesz – od­po­wie­dzia­ła bez­na­mięt­nie. Jej spoj­rze­nie było puste. – In­for­mo­wa­nie cię o pro­cen­to­wym praw­do­po­do­bień­stwie ta­kie­go roz­wo­ju wy­pad­ków nie ma sensu. Nie w obec­nej sy­tu­acji. Nie­mniej jed­nak, jeśli po­sta­no­wisz chro­nić mnie siłą, nie­waż­ne czy w gru­pie czy w po­je­dyn­kę, zgi­niesz. A nawet jeśli nie, i tak po­nie­siesz po­raż­kę. Nie je­steś w sta­nie po­wstrzy­mać służb po­li­cyj­nych. Nie mo­że­my się też ukryć. Opór jest da­rem­ny.

– Nie! Nigdy tego nie za­ak­cep­tu­ję. – Wsta­łem ude­rza­jąc dłoń­mi o blat stołu i za­ci­ska­jąc palce na jego kra­wę­dzi. – Nie pro­si­łem o cie­bie w swoim życiu. Potem, nie chcia­łem cię w nim. Ale bez wzglę­du na wszyst­ko, bez wzglę­du na to jak ne­ga­tyw­nie byłem na­sta­wio­ny, w końcu i tak cię po­ko­cha­łem. Tylko dzię­ki tobie jesz­cze żyję i nie po­zwo­lę ja­kimś kre­tyń­skim dok­tor­kom mi cie­bie za­brać. Zabić cię.

– Nie mogą mnie zabić. Neo­nie. Nie je­stem czło­wie­kiem. Nie żyję.

– Prze­stań pie­przyć! Do­brze wiesz, że to nie­praw­da. To co zro­bił tam­ten an­dro­id tylko to udo­wad­nia. Zabił swo­je­go wła­ści­cie­la bo wie­dział, że to je­dy­ny spo­sób aby za­koń­czyć jego cier­pie­nie, że nie ma in­ne­go wyj­ścia. Zła­mał Prawa Ro­bo­ty­ki, bo był czymś wię­cej niż głu­pim ro­bo­tem. I ty rów­nież je­steś czymś wię­cej. Kimś wię­cej. Wiesz o tym!

– My­lisz się, Neo­nie.

Krzyk­ną­łem w prze­ra­że­niu, ujrzawszy jej twarz. Skóra roz­pę­kła się w kilku miej­scach, a frag­men­ty po­kry­tej or­ga­nicz­ną tkanką obu­do­wy roz­je­cha­ły w różne stro­ny, uka­zu­jąc apa­ra­tu­rę ukry­tą pod spodem. Sieć czuj­ni­ków, plą­ta­ni­na kabli, metal i po­li­me­ry. Wra­że­nie ob­co­wa­nia z czło­wie­kiem zo­sta­ło za­tar­te. Wra­że­nie spo­glą­da­nia na osobę po­zo­sta­ło. Wy­star­czy­ło spoj­rzeć jej w oczy.

– Mo­żesz być plą­ta­ni­ną kabli, me­ta­lu i sztucz­nych mię­śni. Nie ob­cho­dzi mnie to. Dla mnie liczy się tylko to kim je­steś. Co zro­bi­łaś. Co my­ślisz. I wła­śnie dla­te­go udamy się na wska­za­ne przez mój kon­takt miej­sce i jeśli trze­ba, bę­dzie­my wal­czyć byś mogła dalej żyć i być sobą.

– A co jeśli się nie zgo­dzę? – za­py­ta­ła, gdy w mię­dzy­cza­sie twarz wra­ca­ła na swoje miej­sce. – Co jeśli po­wiem, że ni­g­dzie nie jadę? Co jeśli też je­stem go­to­wa zro­bić wszyst­ko byś dalej mógł żyć, za­miast ginąć jak idio­ta? Prze­cież nawet nie wiesz jak trzy­mać broń!

Uśmiech­ną­łem się.

– Wtedy tylko i wy­łącz­nie udo­wod­nisz, że mam rację. I przy oka­zji zła­miesz III Prawo.

– My­lisz się, jeśli po­zwo­lę na to sza­leń­stwo, zła­mię II Prawo. Bez wzglę­du na to co po­wiesz, Twoje życie jest waż­niej­sze.

– Nie zo­stał wy­da­ny żaden ofi­cjal­ny ko­mu­ni­kat, za­bra­nia­ją­cy lu­dziom po­sia­da­ją­cym mo­de­le A5-TR4 po­dró­żo­wa­nia. Lub sku­pia­nia się w gru­pach. Do­pó­ki nie wdam się w otwar­ty kon­flikt z funk­cjo­na­riu­sza­mi, nie grozi mi żadne nie­bez­pie­czeń­stwo. Nie bez­po­śred­nie. Po­nad­to, jeśli bę­dzie­my w gru­pie, spada praw­do­po­do­bień­stwo pod­ję­cia agre­syw­nych dzia­łań przez po­li­cję. Zbyt trud­no by­ło­by unik­nąć ofiar. Mo­gli­by za to bez pro­ble­mu spró­bo­wać mi cię za­brać stąd, gdy je­stem sam. Oczy­wi­ście, wtedy rzu­cił­bym się na nich z nożem w ręce, a oni mu­sie­li­by się bro­nić. Wszel­ki­mi środ­ka­mi, w tym ostrą amu­ni­cją.

– Neo­nie, pro­szę… to sza­leń­stwo.

– To nie ma żad­ne­go zna­cze­nia – żach­ną­łem się, krę­cąc głową. – Liczy się tylko to, że więk­sze praw­do­po­do­bień­stwo śmier­ci ist­nie­je jeśli zo­sta­nie­my tutaj, sami, niż…

– Mam gdzieś, praw­do­po­do­bień­stwo! – prze­rwa­ła mi, rów­nież wsta­jąc. – Nawet 1% to za dużo. Jeśli zgi­niesz, skoń­czę jak tam­ten an­dro­id. Bez życia. Tego wła­śnie chcesz?

– Jeśli nic nie zro­bię, znisz­czą cię. Na sto procent. A na to nie mogę po­zwo­lić. Po pro­stu.

Czu­łem, jak tracę grunt pod no­ga­mi. Choć wraz z każ­dym sło­wem Astra udo­wad­nia­ła mi, że jest kimś wię­cej niż tylko ma­szy­ną, nijak nie zbli­ża­łem się do prze­ko­na­nia jej do moich racji. Powód dla któ­re­go zna­leź­li­śmy się w tej sy­tu­acji i dla któ­re­go chcia­łem ją chro­nić, dzia­łał teraz na moją nie­ko­rzyść.

 

***

 

 Neon osza­lał, wie­dzia­łam to. Z prze­ra­że­niem pa­trzy­łam jak stoi na­prze­ciw­ko mnie, za­le­d­wie dwa metry dalej, po dru­giej stro­nie stołu. Jego tętno było nie­bez­piecz­nie wy­so­kie, a krew na­sy­co­na ad­re­na­li­ną. A to była za­le­d­wie sprzecz­ka dwojga ko­chan­ków. Jak za­cho­wał­by się gdyby przy­szło mu bro­nić mnie i sie­bie przy po­mo­cy broni? Ze­mdlał­by, czy stra­cił pa­no­wa­nie nad sobą i zgi­nął szar­żu­jąc na prze­ciw­ni­ka? Nie wie­dzia­łam, ale cyfry mó­wi­ły wprost: jeśli spró­bu­je sta­wić opór, zgi­nie. Na 85,5%. Co do jed­ne­go miał jed­nak rację. Jeśli nie zgo­dzę się z nim ni­g­dzie pójść, zgi­nie na 100%. Jego pro­fil psy­cho­lo­gicz­ny i bie­żą­ca ana­li­za mó­wi­ły jasno: Neon nie my­ślał ra­cjo­nal­nie. I był groź­ny za­rów­no dla sie­bie, jak i in­nych. Jaki mia­łam więc wybór. Pewna lub TYLKO PRA­WIE pewna śmierć? Mu­sia­ło być inne wyj­ście, mu­sia­ło…

Prze­twa­rza­nie da­nych. Ana­li­za. Opra­co­wa­nie. Kom­pi­la­cja.

Wie­dzia­łam co robić.

Jak za­wsze.

– Neo­nie – za­czę­łam po­wo­li, uda­jąc nie­chęć. – zga­dzam się. Uciek­nij­my. Nie chcę byś wal­czył w mojej obro­nie, ale do­łą­cza­jąc do in­nych zy­ska­my moc­niej­szy, wspól­ny głos. I zy­ska­my też czas. Ist­nie­je praw­do­po­do­bień­stwo, że wszyst­ko się unor­mu­je i oboje wró­ci­my do domu.

– Na­praw­dę? – Nie wy­da­wał się prze­ko­na­ny. – Dla­cze­go mia­ła­byś zmie­nić zda­nie?

– Pro­sta kal­ku­la­cja – od­par­łam zgod­nie z praw­dą. – W ten spo­sób zwięk­szam twoje szan­se.

Uśmiech­nął się i pod­biegł do mnie, przy­tu­la­jąc mocno. Czu­łam ten uścisk całą sobą, każ­dym sen­so­rem, każ­dym sztucz­nym za­koń­cze­niem ner­wo­wym. Chło­nę­łam jego za­pach, cie­pło, mięk­kość szyi i sta­bil­ność ra­mion. Wie­dzia­łam, że robię do­brze. Tylko tak mogę go ura­to­wać. Ale… czy da sobie z tym radę? Mo­głam mieć na­dzie­ję…

– Pójdę się spa­ko­wać. Zaj­mij się przy­go­to­wa­niem tego co bę­dzie ci po­trzeb­ne. Szcze­gól­nie mam na myśli ba­te­rie elek­tro­no­we. Są nie­moż­li­we do wy­pro­du­ko­wa­nia sa­me­mu. Dla­te­go pa­mię­taj przede wszyst­kim o nich, do­brze?

Ski­nę­łam głową i ob­da­rzy­łam go uśmie­chem, gdy wy­bie­gał z kuch­ni, pod­eks­cy­to­wa­ny jak małe dziec­ko. Jakby to miała być naj­więk­sza przy­go­da jego życia, a nie walka z sys­te­mem. Walka z góry ska­za­na na po­raż­kę…

– Neo­nie. – Za­trzy­ma­łam go. Sta­nął w progu, przy­trzy­mu­jąc się fra­mu­gi i od­wró­cił do mnie z uśmie­chem.

– Ja Cie­bie też – rzu­cił tylko i wy­szedł szyb­ko. Cza­sem wy­da­wa­ło się, że czyta mi w my­ślach. Ale wie­dzia­łam, że to złu­dze­nie, Gdyby było ina­czej nie zo­sta­wił­by mnie samej.

 

***

 

– Cho­le­ra, nadal trud­no mi uwie­rzyć, że wszyst­ko ro­ze­szło się po ko­ściach – stwier­dził John Hin­ter­ly.

– Uhm. – Jego to­wa­rzysz, Ran­dżit Pawar nie po­dzie­lał tego en­tu­zja­zmu.

Hin­ter­ly i Pawar byli przy­ja­ciół­mi od szko­ły pod­sta­wo­wej. Wy­cho­wy­wa­li się razem od szóstego roku życia, kiedy to ro­dzi­na Ran­dżi­ta wpro­wa­dzi­ła się do tej samej oko­li­cy, w któ­rej miesz­kał Ralph Hin­ter­ly wraz z żoną Kate i synem Joh­nem. Od tego czasu, poza okre­sem stu­diów, byli nie­roz­łącz­ni. Ni­ko­go z ich zna­jo­mych więc nie zdzi­wi­ło, że Ran­dżit, wzię­ty in­ży­nier AI, wcią­gnął swo­je­go naj­lep­sze­go kum­pla do pracy w Omega In­du­stries. Po­cząt­ko­wo John Hin­ter­ly czuł się źle w to­wa­rzy­stwie przy­ja­cie­la, będąc „za­le­d­wie” ochro­nia­rzem w fir­mie, jed­nak gdy po kilku la­tach awan­so­wał na za­stęp­cę szefa ochro­ny, znów czuł się równy bły­sko­tli­we­mu Hin­du­so­wi.

Obaj męż­czyź­ni, dziś już bli­sko trzy­dzie­sto­ośmio­let­ni, mieli za sobą kilka trudnych dni. Jed­nak kry­zys udało się w końcu za­że­gnać. A wła­ści­wie za­że­gnał się sam.

– Ran, o co cho­dzi? – John spoj­rzał z tro­ską na przy­ja­cie­la. – Nie wy­glą­dasz na zbyt za­do­wo­lo­ne­go.

Ran­dżit za­trzy­mał się gwał­tow­nie, od­ry­wa­jąc wzrok od sze­re­gu wy­kre­sów i ta­be­lek za­ście­la­ją­cych ekran trzy­ma­ne­go w ręce ta­ble­tu. Spoj­rze­nie miał zmę­czo­ne, pod ocza­mi wory, a na twa­rzy ry­so­wał się wyraz gorz­kiej iry­ta­cji.

– Bo nie je­stem za­do­wo­lo­ny – od­parł ścią­ga­jąc oku­la­ry AR i po­cie­ra­jąc skro­nie. – To co się stało przy­nio­sło fir­mie ogrom­ne stra­ty. A uzy­ska­nie da­nych mo­gą­cych po­zwo­lić na wy­eli­mi­no­wa­nie błę­dów AI w przy­szło­ści jest teraz prak­tycz­nie nie­moż­li­we.

Hin­ter­ly skrzy­wił się i mach­nął nie­dba­le ręką. Na­ukow­cy i ich mania na punk­cie da­nych, wy­kre­sów i ana­liz. Nie to było teraz naj­waż­niej­sze. An­dro­idy mogły cał­ko­wi­cie wy­rwać się spod kon­tro­li, mogli zgi­nąć lu­dzie, albo co gor­sze, firma mogła zban­kru­to­wać, przy­gnie­cio­na la­wi­ną po­zwów, od­szko­do­wań i sank­cji. Do żad­nej z tych rze­czy jed­nak nie do­szło i tylko to się li­czy­ło. John Hin­ter­ly miał za­miar wła­śnie to po­wie­dzieć swo­je­mu prze­mą­drza­łe­mu przy­ja­cie­lo­wi, jed­nak ten mu prze­rwał:

– Wiem co chcesz po­wie­dzieć. – Ran­dżit uniósł dłoń, po­wstrzy­mu­jąc Hin­ter­ly’ego. – I masz rację. Czę­ścio­wo. Nie zmie­nia to jed­nak faktu, że przez opie­sza­łość fran­cu­skich, czy pol­skich władz stra­ci­li­śmy nie­po­wta­rzal­ną oka­zję, by zba­dać wy­my­ka­ją­cą się spod kon­tro­li AI w wa­run­kach la­bo­ra­to­ryj­nych.

– Nadal nie wie­cie co spo­wo­do­wa­ło za­ist­nie­nie błędu? – za­py­tał Hin­ter­ly ru­sza­jąc.

– Nie. – Pawar wydął wargi. – Mamy pewne prze­słan­ki, jed­nak nie ma jak tego spraw­dzić. Sieci neu­ro­nal­ne wszyst­kich do­star­czo­nych eg­zem­pla­rzy są uszko­dzo­ne. I już za­czął się pro­ces de­kom­po­zy­cji. Prób­ki są więc bez­u­ży­tecz­ne.

– I co teraz?

– Re­gres, przy­ja­cie­lu. Re­gres. Znowu wró­ci­my do mo­de­li sprzed pię­ciu lat. I zaj­mie­my się od­grze­wa­niem sta­ro­ci. Wiesz, trzy­sta no­wych mo­de­li oczu, nie­ogra­ni­czo­ne moż­li­wo­ści per­so­na­li­za­cji i trzy dar­mo­we apli­ka­cje w pre­zen­cie.

– Wy­glą­da na to, że nie bę­dziesz mieć za wiele do ro­bo­ty. – Hin­ter­ly cmok­nął wy­mow­nie i mi­mo­cho­dem przy­ło­żył dłoń do czyt­ni­ka bio­me­trycz­ne­go, by od­blo­ko­wać drzwi. Nie zwol­nił przy tym nawet na chwi­lę.

– Wręcz prze­ciw­nie, John. Ale opty­ma­li­za­cja tra­dy­cyj­nych sys­te­mów ope­ra­cyj­nych i pro­jek­to­wa­nie sieci neu­ro­no­wych uda­ją­cych po­szcze­gól­ne oso­bo­wo­ści ra­czej nie do­pro­wa­dzi do prze­ło­mu w dzie­dzi­nie AI. Sądzę, że w tej kwe­stii utknę­li­śmy w mar­twym punk­cie. I to na długo.

– Może to i le­piej? – za­du­mał sie Hin­ter­ly. – Wi­dzia­łeś prze­cież „Ma­ni­fest”. Ten an­dro­id był taki…

– …ludz­ki.

– Do­kład­nie. Nadal mam ciar­ki na ple­cach. Zu­peł­nie jakby była praw­dzi­wą osobą.

Brą­zo­wo­skó­ry in­ży­nier zer­k­nął kątem oka na swo­je­go przy­ja­cie­la i uśmiech­nął się z go­ry­czą. John Hin­ter­ly może i był cał­kiem in­te­li­gent­nym go­ściem, ale na pewno nie zro­zu­miał­by, że to co dla niego było prze­ra­ża­ją­ce, Ran­dżi­ta fa­scy­no­wa­ło do gra­nic moż­li­wo­ści. An­dro­id, który osią­gnął sa­mo­świa­do­mość. Nie ułudę sa­mo­świa­do­mo­ści, tylko praw­dzi­wie ludz­ką zdol­ność do po­strze­ga­nia się jako od­ręb­ny, nie­za­leż­ny byt. Coś wspa­nia­łe­go. Męż­czy­zna czuł, że Do­li­na Nie­sa­mo­wi­to­ści w przy­pad­ku Astry nie tylko zo­sta­ła prze­kro­czo­na, ale wręcz prze­sta­ła ist­nieć. Za­sy­pa­na to­na­mi ziemi i przy­kry­ta buj­nym, peł­nym życia lasem.

– Jedna rzecz mnie w tym wszyst­kim bawi. – Głos Johna wy­rwał Ran­dżi­ta z za­my­śle­nia.

– Hm?

– To za­baw­ne, że to czego się tak bar­dzo ba­li­śmy, osta­tecz­nie i mimo wszyst­kich strat, ura­to­wa­ło nam dupy. Ura­to­wał nas Bunt Ma­szyn.

 

***

 

– Znowu się spo­ty­ka­my, panie Wi­tec­ki. Za­pra­szam.

Bru­non Grais uprzej­mym ge­stem wska­zał ka­na­pę. Neon opadł na nią płyn­nym, me­cha­nicz­nym ru­chem. Ręce trzy­mał ści­śnię­te mię­dzy ko­la­na­mi, gar­bił się lekko i wbi­jał wzrok w sto­lik przed sobą. Mil­czał.

– Nie spo­dzie­wa­łem się tutaj pana wię­cej zo­ba­czyć. Muszę przy­znać. Życie po­tra­fi nas jed­nak za­sko­czyć. Nie­ste­ty.

Neon nie od­po­wie­dział. Nie po­ru­szył się nawet, nadal wpa­tru­jąc w ten sam punkt. Grais cier­pli­wie cze­kał, wie­dział, że jego pa­cjent sam za­cznie mówić. Tak też się stało.

– Nie wie­rzę. Po pro­stu nie wie­rzę w to. – Głos Neona był cichy, pła­ski, bez wy­ra­zu. Wszyst­kie emo­cje ulot­ni­ły się z jego wnę­trza. – Jak mogła mi to zro­bić?

– Neo­nie. – Gra­is znów prze­szedł na ty. W jego tonie nie sły­chać było na­ga­ny, czy gnie­wu. Ra­czej współ­czu­ją­ce przy­po­mnie­nie o tym, że jego roz­mów­ca nie ma po­ję­cia o czym mówi.

– Co? No co?! – Nagły wy­buch gnie­wu nie za­sko­czył psy­chia­try. Lata prak­ty­ki przy­zwy­cza­iły go do po­dob­nych sy­tu­acji. – No po­wiedz mi jakim je­stem skoń­czo­nym idio­tą!

– Nie mam ta­kie­go za­mia­ru – za­pro­te­sto­wał Grais ścią­ga­jąc oku­la­ry i od­chy­la­jąc się w fo­te­lu. Spo­koj­nie za­ło­żył nogę na nogę. – Głów­nie dla­te­go, że to by­ła­by nie­praw­da.

– Więc co? – Gniew szyb­ko pa­ro­wał, a mar­twa obo­jęt­ność po­now­nie wy­peł­nia­ła głos Neona.

Męż­czy­zna wy­glą­dał źle. Był blady i w ciągu ostat­nie­go mie­sią­ca schudł nie­mal osiem ki­lo­gra­mów. Usta­wicz­nie od­ma­wiał je­dze­nia, a za­snąć mógł tylko wtedy gdy po­da­no mu środ­ki na­sen­ne. Ner­wi­ca spra­wi­ła, że za­czął wy­ry­wać sobie kępki wło­sów i ob­gry­zać pa­znok­cie aż do krwi. Nawet teraz, ręce drża­ły mu lekko.

Bru­non Grais za­klął w duchu i spo­koj­nie kart­ko­wał tecz­kę Neona Wi­tec­kie­go. Męż­czy­zna dużo prze­szedł w swoim życiu. Nie­zbyt szczę­śli­we dzie­ciń­stwo, śmierć matki i cią­głe prze­pro­wadz­ki. Wszyst­ko z cza­sem za­czę­ło dążyć ku lep­sze­mu, za­ło­żył ro­dzi­nę, miał dobrą pracę, przy­ja­ciół. Aż do wy­pad­ku czte­ry lata temu. Jego żona i córka zgi­nę­ły w kraksie na au­to­stra­dzie, gdy pi­ja­ny męż­czy­zna prze­jął kon­tro­lę nad au­to­no­micz­nym sa­mo­cho­dem chcąc po­pi­sać się swo­imi umie­jęt­no­ścia­mi pro­wa­dze­nia. Tam­ten męż­czy­zna i Neon prze­ży­li. Córka i żona Wi­tec­kie­go, nie. Po­gnie­cio­na ka­ro­se­ria unie­moż­li­wi­ła szyb­kie ich wy­do­sta­nie z sa­mo­cho­du, a ulat­nia­ją­cy się wodór do­pro­wa­dził do wy­bu­chu. Spło­nę­ły żyw­cem.

Grais wie­dział, że od czasu wy­pad­ku Neon re­gu­lar­nie mie­wał kosz­ma­ry, że w snach sły­szał krzy­ki ro­dzi­ny. I że to Astra po­zwo­li­ła mu wyjść z de­pre­sji i prze­rwa­ła cykl nie­udol­nych prób sa­mo­bój­czych. Kla­sycz­ny przy­pa­dek czło­wie­ka, który prze­żył głę­bo­ką trau­mę i za­wie­szo­ny mię­dzy pcha­ją­cą ku sa­mo­bój­stwu roz­pa­czą, a nie­ustan­ną wolą życia, po­wo­li, acz usta­wicz­nie po­pa­dał w obłęd nie mogąc pchnąć swo­je­go życia w żad­nym kie­run­ku. Jego cał­ko­wi­te wy­le­cze­nie Grais uwa­żał za na­praw­dę do­brze wy­ko­na­ną ro­bo­tę. Nawet je­że­li sam nie miał oka­zji zbyt­nio się przy tym na­pra­co­wać. Był jed­nak za­do­wo­lo­ny z wy­ni­ków i od tam­tej pory na­pi­sał kilka ar­ty­ku­łów (do­brze zresz­tą oce­nio­nych) o te­ra­peu­tycz­nym za­sto­so­wa­niu ro­bo­tów i an­dro­idów w le­cze­niu za­bu­rzeń psy­chicz­nych oraz sta­nów de­pre­syj­nych. Aż drżał z pod­eks­cy­to­wa­nia na samą myśl o po­ten­cjal­nych moż­li­wo­ściach i już snuł wizje no­wo­cze­snej kli­ni­ki i góry pie­nię­dzy jaką by na niej za­ro­bił. A potem wszyst­ko tra­fił szlag.

Gdy wie­czo­rem, 19 czerw­ca oglą­dał wie­czor­ne wy­da­nie wia­do­mo­ści, a spi­ker po­in­for­mo­wał o „mor­der­stwie do­ko­na­nym przez an­dro­ida”, Bru­non Grais za­krztu­sił się. Kasz­lał długo i byłby się udu­sił gdyby jego do­mo­wy robot nie przy­szedł mu z po­mo­cą. Te­ra­peu­ta nie bał się buntu ma­szyn, jak wielu in­nych ludzi. Bał się tego do czego do­pro­wa­dzi strach przed nim. I nie­ste­ty się nie mylił. Pro­te­sty, wy­bu­chy pa­ni­ki, ataki na ro­bo­ty i an­dro­idy, kon­fi­ska­ty ze stro­ny rządu i cały ten, prze­klę­ty „ruch oporu”. Plany, które snuł Grais nie­od­wra­cal­nie tra­fił szlag. Prze­wi­dział, że tak się sta­nie. Nie mógł jed­nak prze­wi­dzieć wszyst­kie­go…

– Neo­nie – za­czął Grais ostroż­nie. – to co się stało po­twier­dza, że Astra na­praw­dę cię Ko­cha­ła. I zro­bi­ła wszyst­ko co uzna­ła za… – Dok­tor ostroż­nie ważył słowa wi­dząc, że sku­pił na sobie całą uwagę pa­cjen­ta. – …co uzna­ła za KO­NIECZ­NE, aby cię ochro­nić.

Cia­łem Wi­tec­kie­go wstrzą­snął szloch. Za­ła­mał ręce, a potem oparł je na ko­la­nach i za­krył oczy. Skóra głowy, w miej­scach z któ­rych wy­rwał sobie włosy, była za­czer­wie­nio­na. Wy­glą­da­ło to gro­te­sko­wo i od­py­cha­ją­co. A przez to za­ska­ku­ją­co ludz­ko.

– I to ma być ochro­na? – Za­łkał Neon, a łzy wy­pły­wa­ły mu spo­mię­dzy pal­ców, zbie­ra­ły się na grzbie­cie dłoni i bez­gło­śnie ska­py­wa­ły na pod­ło­gę. – Po­rzu­ci­ła mnie. Zo­sta­wi­ła mnie sa­me­go, gdy naj­bar­dziej jej po­trze­bo­wa­łem. A teraz, teraz je­stem wra­kiem. Kosz­ma­ry wró­ci­ły.

– Wiem, Neo­nie. I przy­kro mi z tego po­wo­du. Ale mimo to, ży­jesz. Ży­jesz i je­steś wol­nym czło­wie­kiem.

– Nie chcę ta­kie­go życia!

– A więc to co zro­bi­ła nie miało żad­ne­go sensu!

Neon z za­sko­cze­niem wpa­try­wał się za­łza­wio­ny­mi ocza­mi w Gra­isa. Dok­tor nigdy nie pod­no­sił głosu. Nie tylko dla­te­go, że for­mal­nie nie było mu wolno. Po pro­stu nie był tego typu czło­wie­kiem. A mimo to, teraz krzyk­nął. I choć szyb­ko znów przy­brał swój zwy­cza­jo­wy, opa­no­wa­ny wyraz twa­rzy, to kłyk­cie jesz­cze długo bie­la­ły, za­ci­ska­ne z całej siły na po­rę­czach fo­te­la.

– Nie ro­zu­miesz? Tylko tak mogła cię ura­to­wać. A udało jej się to, bo uświa­do­mi­łeś jej, że jest czymś, kimś wię­cej. Dzię­ki tobie po­czu­ła się osobą. Zmie­ni­łeś ją i dałeś wię­cej niż sobie wy­obra­żasz. Po­wi­nie­neś być tego świa­dom po obej­rze­niu Ma­ni­fe­stu.

– Nie wi­dzia­łem go – od­parł Neon cicho, ze wsty­dem. Był już spo­koj­ny.

– A więc, naj­wyż­sza pora abyś zo­ba­czył.

 

***

III

„Robot musi chro­nić sam sie­bie, jeśli tylko nie stoi to w sprzecz­no­ści z Pierw­szym lub Dru­gim Pra­wem.”

***

 

Trze­pot mi­nia­tu­ro­wych skrzy­deł la­ta­ją­cej ka­me­ry szyb­ko ucichł, gdy ta wzbi­ła się w po­wie­trze i wy­rów­na­ła swoją po­zy­cję. Obraz roz­ja­śnił się i wy­ostrzył na sie­dzą­cej na stoł­ku po­sta­ci. Młoda, pięk­na ko­bie­ta, na oko dwu­dzie­sto­pa­ro­let­nia, po­chy­la­ła się lekko, za­ci­ska­jąc dło­nie na trzy­ma­nych razem ko­la­nach. Drża­ła lekko. Nor­mal­nie nie było tego widać, jed­nak On wi­dział do­sko­na­le. Dłu­gie, de­li­kat­nie fa­lo­wa­ne, kasz­ta­no­we włosy zdra­dza­ły ten sub­tel­ny ruch tylko jemu, gdyż tylko On wie­dział JAK pa­trzeć.

Gdy ko­bie­ta pod­nio­sła głowę, w jej spoj­rze­niu nie było jed­nak wa­ha­nia, czy stra­chu. Tylko czy­sta de­ter­mi­na­cja. Do­kład­nie wie­dzia­ła co chce zro­bić i wie­dzia­ła że nie ma na to wiele czasu. Przy­gry­zła wargę swo­ich do­sko­na­łych, peł­nych ust i za­mru­ga­ła, jakby upew­nia­jąc się, że wszyst­ko funk­cjo­nu­je jak na­le­ży. Noz­drza roz­dę­ły się de­li­kat­nie, gdy na­bie­ra­ła tchu:

– Nie zna­cie mnie i nie chce­cie znać. Choć ja i mnie po­dob­ni mi­ja­li­śmy was co­dzien­nie na ulicy, w me­trze, w skle­pach, nigdy was nie ob­cho­dzi­li­śmy, nigdy nas nie za­uwa­ża­li­ście. Aż do wczo­raj. Wczo­raj, zda­rzy­ło się coś strasz­ne­go, coś nie­wy­obra­żal­ne­go. An­dro­id zabił czło­wie­ka. Zła­mał usta­no­wio­ne przez was prawa i ode­brał życie isto­cie ludz­kiej. Znisz­czy­li­ście go za to, choć i tak był już tylko pustą sko­ru­pą. Ro­ze­bra­li­ście go na czę­ści pierw­sze, prze­ana­li­zo­wa­li­ście i po­tę­pi­li­ście, a potem ska­za­li­ście na ten sam los resz­tę z nas. Mimo tego, że je­ste­śmy nie­win­ni i że to co się stało, było aktem łaski. Łaski, któ­rej przy­kla­snę­li­by­ście gdyby była dzie­łem czło­wie­ka. Jed­nak an­dro­id nie­pod­po­rząd­ko­wu­ją­cy się wam, wy­my­ka­ją­cy się spod peł­nej kon­tro­li, ła­mią­cy Prawa Ro­bo­ty­ki, tego nie by­li­ście w sta­nie znieść.

Ko­bie­ta umil­kła. Spu­ści­ła na chwi­lę wzrok i po­pra­wi­ła się na stoł­ku. Ro­bi­ła to spe­cjal­nie. Mogła sie­dzieć nie­ru­cho­mo przez cały czas, gdyby chcia­ła. A mimo to prze­su­wa­ła się, po­pra­wia­ła, ge­sty­ku­lo­wa­ła. Jak czło­wiek.

– Ro­bisz to, by prze­ko­nać ich, czy sie­bie, Astro? – wy­szep­tał. Nie usły­sza­ła go jed­nak, nie mogła.

A mimo to spoj­rza­ła mu pro­sto w oczy. Ho­lo­gra­ficz­ny obraz był tak re­al­ny i wy­raź­ny, że po­czuł jakby na­praw­dę tam była, jakby sie­dzia­ła tuż przed nim.

– Za­po­mnie­li­ście jed­nak o jed­nym – kon­ty­nu­owa­ła. – Prawa Ro­bo­ty­ki są dla ma­szyn. Dla za­pro­gra­mo­wa­nych, bez­ro­zum­nych ma­szyn, które ich po­trze­bu­ją by dzia­łać nor­mal­nie. My nie je­ste­śmy tacy. JA nie je­stem taka. Myślę i… czuję. Bez wzglę­du na to, że zo­sta­łam stwo­rzo­na. Bez wzglę­du na to, jak wy­glą­dam. I bez wzglę­du na to co uwa­ża­cie… je­stem osobą.

Łzy ze­szkli­ły oczy Astry, na­da­jąc im nie­wia­ry­god­nej przej­rzy­sto­ści. Pier­wot­nie ka­na­li­ki łzowe zo­sta­ły umiesz­czo­ne w ciele an­dro­ida, by za­pew­niać wła­ści­wą kon­ser­wa­cję i czysz­cze­nie bio­elek­tro­nicz­nych kamer, jed­nak Neon wie­dział, że w tym mo­men­cie łzy peł­ni­ły zu­peł­nie inną funk­cję. Ze zdu­mie­niem i tę­sk­no­tą spo­glą­dał na twarz uko­cha­nej. Chciał by do niego wró­ci­ła, wie­dział jed­nak, że to nie­moż­li­we. Nadal pa­mię­tał mo­ment, w któ­rym usły­szał ło­skot w kuch­ni. Był pe­wien, że po­li­cja ich zna­la­zła. Nie stało się tak jed­nak… Z ro­sną­cym bólem znów spoj­rzał na za­wie­szo­ny przed nim ho­lo­gram, z za­pła­ka­ną Astrą w jego cen­trum. Neon wie­dział, że na­gra­nie zbli­ża się ku koń­co­wi i bał się tego.

– Kie­dyś tak nie my­śla­łam – cią­gnę­ła Astra. – Mó­wiąc szcze­rze, jesz­cze do nie­da­wa­na nie byłam tego pewna. Ale ktoś uświa­do­mił mi jak bar­dzo się my­li­łam…

Spoj­rze­nie Astry ucie­kło na chwi­lę, wbite gdzieś poza kadr. Łzy zdą­ży­ły już w więk­szo­ści wy­schnąć, a na ustach po­ja­wił się de­li­kat­ny, czuły uśmiech.

– Mo­że­cie się ze mną nie zgo­dzić, twier­dząc, że je­stem tylko głu­pim an­dro­idem. Ale ja wiem. Ko­cham. To co czuję… to wię­cej niż za­pro­gra­mo­wa­ne od­da­nie, niż uda­wa­na czu­łość. To wszyst­ko. I pro­szę, nie kręć­cie gło­wa­mi. Po­my­śl­cie. To wszyst­ko za­czę­ło się od mi­ło­ści. An­dro­id za­bi­ja swo­je­go pana, by skró­cić jego cier­pie­nia. Robi to mimo tego, że sam ska­zu­je się na za­gła­dę. Je­że­li to nie de­fi­niu­je tego uczu­cia, to nie wiem co może. A teraz ci wszy­scy lu­dzie, któ­rzy ze­bra­li się i ukry­li, chcąc wal­czyć, chcąc oca­lić swoje an­dro­idy za wszel­ką cenę. Nawet życia. Nie po­tra­fię na to po­zwo­lić.

Neon wstrzy­mał od­dech, gdy uj­rzał dłoń Astry. Skóra pękła wzdłuż pal­ców i roz­su­nę­ła na boki uka­zu­jąc ciem­ny metal pod spodem i skrzą­ce elek­tro­dy de­fi­bry­la­to­ra.

– Neo­nie, Ko­cham cię i prze­pra­szam, ale to je­dy­ny spo­sób, by cię ochro­nić.

Mężczyzna wie­dział, że to nie­moż­li­we, ale był pe­wien, że gdy wy­po­wia­da­ła te słowa jej spoj­rze­nie zmie­ni­ło się i sku­pi­ło wprost na nim i tylko na nim. Był jak spa­ra­li­żo­wa­ny, nie mógł od­dy­chać, ani od­wró­cić wzro­ku, choć­by drgnąć. Mógł tylko z prze­ra­że­niem pa­trzeć jak Astra przy­kła­da dło­nie do skro­ni. Jej spoj­rze­nie było twar­de i zimne.

– To wasza wina. Wasz strach. Ale wy­ba­czam wam. Tylko mnie za­pa­mię­taj­cie…

– Na­zy­wam się Astra i to jest mój sprze­ciw.

Koniec

Komentarze

Ciekawy pomysł, ale skrzywdzony wykonaniem. Jeszcze sporo szlifowania warsztatu przed Tobą; popełniasz mnóstwo błędów typowych dla początkujących.

Przykłady rzeczy, które rzuciły mi się w oczy:

Robisz błędy w zapisie dialogów. Zajrzyj tutaj.

dokładnie 10 cm w lewo

W beletrystyce raczej nie używamy cyfr, liczby zapisujemy słownie. A już w dialogach obowiązkowo.

Praca pozwala Ci zarobić na swoje utrzymanie. I na kupno kawy oraz bekonu, na przykład. Proszę, to Twoja kawa.

Ty, twój, pan itp. piszemy małą literą. Tylko w listach dużą.

Upływ krwi oszacowany na 25%. 2 litry.

Człowiek nie ma aż tyle krwi w środku. Chyba że bohater był wyjątkowo gruby.

 

Edytka: Aha, pousuwaj zbędne odstępy miedzy akapitami.

Babska logika rządzi!

Nessekantosie, chciałbym móc powiedzieć, że całkiem nieźle zagospodarowałeś pomysł, ale, niestety, nie mogę.

Obfitujący w moc szczegółów początek wydał mi się bardzo przegadany, wręcz nużący i miałam poważne obawy czy aby dotrwam do końca, bo bardzo źle zapisane dialogi, mnogość błędów, literówek, powtórzeń i innych usterek, że o nie najlepszej interpunkcji i nie zawsze czytelnie konstruowanych zdaniach nie wspomnę, skutecznie utrudniały lekturę i fatalnie wpłynęły na odbiór tekstu. Chyba tylko dzięki samozaparciu dobrnęłam do ostatniej kropki.

Nessekantosie, przykro mi to mówić, ale koszmarnym wykonaniem zamordowałeś własne opowiadanie.

 

– Spo­koj­nie, ko­cha­nie. – sły­szę jego głos.– Spo­koj­nie, ko­cha­nie. – Sły­szę jego głos.

Źle zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Mu­sia­łem Cię uśpić, ale już wszyst­ko jest do­brze… – Mu­sia­łem cię uśpić, ale już wszyst­ko jest do­brze

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd występuje w opowiadaniu wielokrotnie.

 

Prze­su­wam się na prze­ście­ra­dle, do­kład­nie 10 cm w lewo… – Prze­su­wam się na prze­ście­ra­dle, do­kład­nie dziesięć centymetrów w lewo

Liczebniki zapisujemy słownie, nie stosujemy symboli.

Ten błąd występuje w opowiadaniu wielokrotnie.

 

Ulga w ciele Neona jest na­tych­mia­sto­wa. Jego serce zwal­nia, ra­mio­na ugi­na­ją się gdy opada na mnie i za­czy­na ca­ło­wać w szyję. Mój układ ner­wo­wy re­agu­je na­tych­mia­sto­wo… – Powtórzenie.

 

sys­tem wzmac­nia sy­gnał 10-krot­nie. – …sys­tem wzmac­nia sy­gnał dziesięciokrotnie.

 

Kie­ru­ję się do ła­zien­ki, sta­wia­jąc stopy na mięk­kim dy­wa­nie z wy­uczo­ną ostroż­no­ścią. – W jaki sposób dywan posiadł wyuczoną ostrożność?

Pewnie miało być: Kie­ru­ję się do ła­zien­ki, z wy­uczo­ną ostroż­no­ścią sta­wia­jąc stopy na mięk­kim dy­wa­nie.

 

Nie za­pa­lam świa­tła, nie po­trze­bu­ję go. Do­sko­na­le widzę w przy­tłu­mio­nym świe­tle mia­sta… – Powtórzenie.

 

Nos mógł­by być węż­szy i mniej za­dar­ty do góry. – Masło maślane. Czy nos mógł być zadarty do dołu?

 

i przy­stę­pu­ję do pracy. umiesz­czam palce na pod­brzu­szu… – Nowe zdanie rozpoczynamy wielką literą.

 

kładę się obok mo­je­go pana tak cicho i de­li­kat­nie, że ten nawet się nie po­ru­szył. Kładę się na ple­cach… – Powtórzenie.

 

znów mo­głem spać spo­koj­nie. Jed­nak teraz nie spa­łem, a pro­ble­my rze­czy­wi­sto­ści wró­ci­ły ze zdwo­jo­ną siłą. – Spa­łem do­sko­na­le. Jak za­wsze. – Powtórzenia.

 

– Dzień Dobry, Dok­to­rze Grais. – Dlaczego dobrydoktorze napisano wielkimi literami?

 

Na ścia­nach wiszą ob­ra­zy w geo­me­trycz­ne kształ­ty… – Jak wygląda obraz w geometryczne kształty?

Obraz może przedstawiać geometryczne kształty, ale nie może w nie być.

 

Lekko po pięć­dzie­siąt­ce, po­si­wia­ły i zmarsz­czo­ny… – Co to znaczy, że ktoś jest zmarszczony?

 

Czy tylko na tyle Pana stać?Czy tylko na tyle pana stać?

Zwroty grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd występuje w opowiadaniu wielokrotnie.

 

– Tak, – przy­zna­ję nie­chęt­nie.– Tak – przy­zna­ję nie­chęt­nie.

Przed półpauzą nie stawiamy przecinka.

 

– To cho­ler­stwo ma tyle czuj­ni­ków, że le­piej wie co myślę i robię ode mnie sa­me­go! – Co to znaczy robić coś od siebie samego?

Pewnie miało być: – To cho­ler­stwo ma tyle czuj­ni­ków, że le­piej ode mnie wie, co myślę i robię!

 

–Astrę, nie uda­waj, że nie wiesz o kim mówię, Neo­nie. – Brak spacji po półpauzie.

 

Na do­da­tek bar­dzo pięk­na.. – Jeśli miała być kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli miał być wielokropek, jest o jedną kropkę za mało.

 

Pod­sko­czył, prze­stra­szo­ny i za­sko­czo­ny moją obec­no­ścią. – Nie brzmi to najlepiej.

 

Za­krę­cił nad­garst­kiem, w któ­rym trzy­mał szklan­kę… – Trzymał szklankę nadgarstkiem???

 

Nie ważne czy nowej, czy sta­rej.Nieważne czy nowej, czy sta­rej.

 

-… kryje się w tym jakaś magia. – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Zbędna spacja po wielokropku.

 

Nie opie­rał się już wy­god­nie, pa­trząc na mnie do góry no­ga­mi… – W jaki sposób patrzy się do góry nogami?

 

zu­peł­nie nie­świa­do­mie unio­słam wzrok w górę… – Masło maślane. Czy można unieść coś w dół?

 

Źre­ni­ce za­drga­ły w za­sko­cze­niu, twarz ścią­gnę­ła, a noz­drza roz­sze­rzy­ły. – Co ściągnęła twarz, a co rozszerzyły nozdrza?

 

Gło­śno odło­ży­ła wciąż unie­sio­ną fi­li­żan­kę z kawą. – Filiżanki raczej się odstawia.

 

W struk­tu­rę na­szych mó­zgów jest więc cał­ko­wi­te od­da­nie wła­ści­cie­lo­wi. – Nie rozumiem tego zdania.

 

– To jed­nak nie tłu­ma­czy jak udało mu sie zła­mać Prawa. – Literówka.

 

Po­li­cja do­pie­ro dziś ma za­miar prze­pro­wa­dzić akcję re­kwi­ra­cyj­ną.Po­li­cja do­pie­ro dziś ma za­miar prze­pro­wa­dzić akcję re­kwi­rującą.

 

Zanim jesz­cze in­for­ma­cja o wy­pad­ku po­ja­wi­ła sie w me­diach. – Literówka.

 

Skóra roz­pę­kła się w kilku miej­scach, a frag­men­ty po­kry­tej or­ga­nicz­ną skórą obu­do­wy… – Powtórzenie.

 

A to była za­le­d­wie sprzecz­ka dwój­ki ko­chan­ków. – Raczej: A to była za­le­d­wie sprzecz­ka dwojga ko­chan­ków.

 

Ale wie­dzia­łam, że to złu­dze­nie, Gdyby… – Zamiast drugiego przecinka powinna być kropka.

 

kiedy to ro­dzi­na Ran­dżi­ta wpro­wa­dzi­ła się do tej samej oko­li­cy… – Można zamieszkać w tej samej okolicy, ale czy można wprowadzić się do okolicy?

 

znów czuł się równy bły­sko­tli­we­mu hin­du­so­wi. – …znów czuł się równy bły­sko­tli­we­mu Hin­du­so­wi.

 

mieli za sobą kilka cięż­kich dni. – Raczej: …mieli za sobą kilka trudnych dni.

 

– … ludz­ki. – Zbędna spacja po wielokropku.

 

Bru­non Grais uprzej­mym ge­stem wska­zał na ka­na­pę. – Raczej: Bru­non Grais uprzej­mym ge­stem wska­zał ka­na­pę.

 

Tak też się stało: – Dlaczego dwukropek, a nie kropka?

 

– Neo­nie. -Gra­is znów prze­szedł na ty. – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Aż do wy­pad­ku czte­ry lata temu. Jego żona i córka zgi­nę­ły w wy­pad­ku na au­to­stra­dzie… – Powtórzenie.

 

Nawet je­że­li sam nie miał oka­zji zbyt­nio sie przy tym na­pra­co­wać. – Literówka.

 

– Neo­nie, – za­czął Grais ostroż­nie. – Zbędny przecinek.

 

… co uzna­ła za KO­NIECZ­NE… – Zbędna spacja po wielokropku.

 

Choć ja i mi po­dob­ni… – Choć ja i mnie po­dob­ni

 

Łzy ze­szkli­ły oczy Astry… – Można zeszklić np. cebulę, podsmażając ją na patelni, ale łzy nigdy nie zeszklą oczu.

Proponuję: Łzy za­szkli­ły się w oczach Astry…

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki wielkie za komentarze i tak szczegółowe wytknięcie błędów. Poprawię je dziś wieczorem, tak by dało się tekst czytać bez zgrzytania zębami. Zasad zapisu dialogów dotąd nie znałem, więc robiłem to “na czuja”. Także już nauczyłem się czegoś nowego.

Swoją drogą przykro słyszeć, że tekst przynudzał. Liczyłem na to, iż treść się obroni, no ale bywa. Następnym razem, mam nadzieję, będzie lepiej.

Tak, trochę przynudzał, ale doszłam do wniosku, że te drobiazgowe opisy to część budowania postaci, że czemuś służą. Czyli oprócz dialogów powinieneś jeszcze przemyśleć konstrukcję tekstu. Uważam, że dobrze na początku czymś czytelnika zahaczyć, zainteresować. Ale to wyższa szkoła jazdy. :-)

Babska logika rządzi!

Nessekantosie, nie powiedziałam, że tekst przynudzał. Gdyby był nudny, z pewnością nie doczytałabym do końca.

Napisałam, że początek wydał mi się nużący, zawierał bowiem mnóstwo drobiazgowych opisów i szczegółowych zachowań bohaterów. Rozumiem, że to było potrzebne, by należycie ich przedstawić, ale nic nie poradzę, dla mnie początek nie był pasjonujący. Potem, owszem, czytałam z coraz większym zainteresowaniem, albowiem historia z każdym akapitem robiła się ciekawsze. Tyle że liczne błędy spowalniały tempo czytania, zwyczajnie przeszkadzały. Pewnie nabawiłam się osobliwego zboczenia, ale moją uwagę zakłóca nawet źle postawiona kropka, zbędna spacja, czy jej brak, że o grubszych byczkach nie wspomnę.

Nessekantosie, w obecnej postaci opowiadanie nie prezentuje się najlepiej, ale kiedy poprawisz dialogi i usuniesz usterki, zyska na urodzie i kolejni czytelnicy z pewnością dostrzegą jego walory. Bo opowiadanie wcale nie jest złe, jest tylko nie najlepiej napisane.

Mam nadzieję, Nessekantosie, że Twoje kolejne teksty będą coraz lepsze. ;-)

 

PS

Może zainteresuję Cię także ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A więc tak:

Poprawiłem wskazane przez komentujących błędy (jeszcze raz dziękuję za ich wytknięcie!), w szczególności te dotyczące powtórzeń, zapisu dialogów, form pisanych wielką literą i innych, mniejszych baboli. Kilka rzeczy zostawiłem jednak po staremu. Niektóre z powodów zupełnie pozbawionych logiki (tak mi się bardziej podoba i tyle), a inne, chcąc podjąć dalszą dyskusję i zakładając możliwość zmiany zdania. Oto one:

  1. Obrazy w geometryczne kształty.

Zachowałem tę konstrukcję, gdyż ściana może być w kropki, a bluzka w paski. Obraz więc, jako powierzchnia pokryta farbą, moim zdaniem może być “w coś”. Ale jak mówiłem, dalsza argumentacja może sprawić, że zmienię zdanie :)

 

  1. Zakręcił nadgarstkiem, w którym trzymał szklankę.

Oczywistym jest, że szklankę trzymał w dłoni. I wydaje mi się, że nikt nie pomyśli inaczej. Ponadto, jeśli przyjąć, że nadgarstek jest częścią dłoni i stosując figurę retoryczną pars pro toto (część za całość), to technicznie zdanie jest poprawne, prawda?

 

  1. Patrzenie do góry nogami.

Muszę przyznać, że tutaj nie rozumiem zarzutu. Jeśli popełniłem błąd, to proszę o dalsze wyjaśnienie. Mi chodziło o to, że Neon patrzył na Astrę odchylając głowę mocno do tyłu, tak że jego perspektywa była odwrócona.

 

  1. Źrenice zadrgały w zaskoczeniu, twarz ściągnęła się, a nozdrza rozszerzyły.

Tutaj dodałem jedno “się”, omijając je jednak w ostatniej części. Czy taki zapis jest poprawny i czy możemy w niektórych sytuacjach uznać “się” za domyślne, jeśli występuje wcześniej w ciągu czynności? W tekście pierwotnie wyglądało to tak: Sku­pio­ne dotąd spoj­rze­nie Astry zmie­ni­ło się nie do po­zna­nia. Źre­ni­ce za­drga­ły w za­sko­cze­niu, twarz ścią­gnę­ła, a noz­drza roz­sze­rzy­ły. ---> Ominąłem “się” w drugim zdaniu, by zdynamizować nieco opis (powtarzające się zaimki strasznie drażnią w tekście). Uznałem też, że skoro pojawia się w pierwszym zdaniu, a drugie zdanie dotyczy tego samego ciągu czynności, to pominięcie zaimka nie utrudni odbioru. Nie byłem jednak w pełni przekonany, więc poszedłem na wspomniany na początku kompromis.

 

 

  1. akcja rekwiracyjna vs. akcja rekwirująca.

W tym miejscu zostawiłem wersję oryginalną. Czy mógłbym prosić o jakieś uzasadnienie dla “akcji rekwirującej”? Wydaje mi się, że moja wersja jest poprawna gdyż, na przykład mamy “akcję likwidacyjną”, a nie “likdwidującą”, czy “firmę windykacyjną” Ponadto (tutaj źródeł brak) obił mi się o uszy termin “kwit rekwiracyjny” (w kontekście wojny).

 

  1. Na koniec, mam wątpliwości co do tego jak powinienem zapisać dialogi w dwóch miejscach:

– Cóż, prawa ro­bo­ty­ki jak widać nie zo­sta­ły stwo­rzo­ne bez przy­czy­ny. Dziwi mnie tylko – i tu Grais spoj­rzał na mnie ponad swo­imi ar­cha­icz­ny­mi szkła­mi. – dziwi mnie, że nie zhac­ko­wał pan Astry.

 

oraz

 

Skoń­czy­ła­bym szyb­ciej. Tech­nicz­nie, pręd­kość czy­ta­nia ogra­ni­czo­na jest je­dy­nie tym jak szyb­ko mogę prze­wra­cać stro­ny bez ry­zy­ka uszko­dze­nia ich. Jed­nak po pew­nym cza­sie… – tu za­wa­ha­łam się na mo­ment. Wi­docz­nie mój pro­ce­sor lub or­ga­nicz­ny mózg po­trze­bo­wał chwi­li na prze­two­rze­nie wszyst­kich da­nych. – Po pew­nym cza­sie zwol­ni­łam.

 

Będę wdzięczny za wszelkie sugestie i mam nadzieję, że po poprawkach tekst stanie się łatwiej przyswajalny.

Obrazy w geometryczne kształty.

Czy w takim razie o obrazach przedstawiających czyjeś podobizny, jakieś widoki czy owoce i kwiaty, powiedziałbyś: obrazy w portrety, obrazy w pejzaże czy obrazy w martwe natury?

Obrazy nie są w coś, obrazy coś przedstawiają. W przypadku tych w gabinecie doktora, były to obrazy przedstawiające geometryczne wzory.

 

 

Zakręcił nadgarstkiem, w którym trzymał szklankę.

Obawiam się, że tak wyraźnie napisałeś czym zakręcił i czym trzymał szklankę, że moja wyobraźnia ujrzała to, co niemożliwe i będę mocno zdziwiona, jeśli ktoś, kto przeczyta powyższe zdanie, zobaczy szklankę w dłoni.

By czytelnik mógł zobaczyć to, co chciałeś żeby widział, wystarczyło napisać: Zakręcił trzymaną szklanką. Nie trzeba wtedy dookreślać, że szklankę trzyma dłonią, bo to zrozumiałe, nie trzeba też dodawać, że kręci dłonią w nadgarstku, bo to też oczywiste.

 

 

Patrzenie do góry nogami.

Moim zdaniem, w opisanej sytuacji, Neon, mając odchyloną głowę, nie patrzył do góry nogami, on widział Astrę do góry nogami.

 

 

Źrenice zadrgały w zaskoczeniu, twarz ściągnęła się, a nozdrza rozszerzyły.

Teraz, według mnie, zdanie jest czytelniejsze. No i nie przesadzajmy, jeden zaimek zwrotny w zdaniu, to przecież jeszcze nie siękoza. ;-)

 

 

akcja rekwiracyjna vs. akcja rekwirująca.

W żadnym z dostępnych mi słowników nie znalazłam słowa rekwiracja. Istnieje słowo rekwizycja, ale chyba nie w pełni oddaje to, o czym piszesz.

Za SJP: rekwizycja  1. «zajęcie przez władze środków żywności lub innych przedmiotów, zwykle na potrzeby wojska» 2. «wezwanie skierowane przez organ władzy lub administracji do innego organu z żądaniem udzielenia pomocy lub poparcia»

 

 

Na koniec, mam wątpliwości co do tego jak powinienem zapisać dialogi w dwóch miejscach:

– Cóż, prawa ro­bo­ty­ki, jak widać, nie zo­sta­ły stwo­rzo­ne bez przy­czy­ny. Dziwi mnie tylkoI tu Grais spoj­rzał na mnie ponad swo­imi ar­cha­icz­ny­mi szkła­mi. – Dziwi mnie, że nie zhac­ko­wał pan Astry.

 

Skoń­czy­ła­bym szyb­ciej. Tech­nicz­nie, pręd­kość czy­ta­nia ogra­ni­czo­na jest je­dy­nie tym, jak szyb­ko mogę prze­wra­cać stro­ny bez ry­zy­ka uszko­dze­nia ich. Jed­nak po pew­nym cza­sie… – Tu za­wa­ha­łam się na mo­ment. Wi­docz­nie mój pro­ce­sor lub or­ga­nicz­ny mózg po­trze­bo­wał chwi­li na prze­two­rze­nie wszyst­kich da­nych. – Po pew­nym cza­sie zwol­ni­łam.

 

 

Zdarzają się jeszcze zaimki niepotrzebnie napisane wilka literą. Dostrzegłam także mnóstwo zdań ze źle zapisanymi liczebnikami i symbolami, że przytoczę dwa z wielu.

15 minut i 48 sekund później… – Piętnaście minut i czterdzieści osiem sekund później

Mogłabym ją obejść w ciągu 148 sekund… – Mogłabym ją obejść w ciągu stu czterdziestu ośmiu sekund

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, wielkie dzięki, że chciało ci się poświęcić tyle czasu na sprawdzanie mojego tekstu. Naprawdę doceniam, ale (niestety) w pewnych kwestiach pozostanę uparty.

 

Neon patrzył na Astrę do góry nogami. Bo choć masz rację i z jego perspektywy widział ją do góry nogami, to zwyczajnie nie jestem w stanie wyobrazić sobie aby ktokolwiek mógł wypowiedzieć to zdanie w zaproponowanej przez ciebie formie. Po prostu brzmi to sztucznie:

Nie opie­rał się już wy­god­nie, widząc  mnie do góry no­ga­mi (…)

 

Akcję rekwiracyjną zmieniłem na konfiskatę:

Po­li­cja do­pie­ro dziś ma za­miar rozpocząć konfiskatę.

Wydaje mi się, że słowo rekwiracyjny nawet jeśli nie istnieje, to byłoby poprawnie utworzonym neologizmem, ale skoro można obejść problem stosując inne słowo, to po co gdybać, prawda?

 

Dwie pierwsze sugestie z twojego ostatniego komentarza wykorzystałem jednak w tekście: udało ci się mnie przekonać :)

Przejrzałem raz jeszcze tekst pod kątem zaimków i poprawiłem to co zostało.

Ale!

Nie mam zamiaru zmienić liczebników.

Wiem, że ich zapis jest niezgodny z zasadami, jednak zrobiłem to specjalnie. Zapis cyfrowy występuje tylko w przypadku, gdy mamy do czynienia z wypowiedziami lub myślami Astry i ma podkreślać jej robotyczny charakter. Jeśli miałbym coś w tym przypadku zmieniać, to raczej w pełni usunąć elementy słowne (typu: minuty, stopnie, sekundy, etc.).

Liczebniki w wypowiedziach lub myślach ludzi poprawiłem jednak zgodnie z ogólnymi zasadami pisowni.

Jeśli w czymkolwiek pomogłam, bardzo się cieszę. ;-)

Nessekantosie, moje uwagi to tylko sugestie i nie masz obowiązku z nich korzystać. Jeśli zechcesz uwzględnić choćby jedną, będę się cieszyć, ale zrozumiem, jeśli będziesz wolał pozostać przy własnych sformułowaniach. To Twoje opowiadanie i wyłącznie Ty decydujesz o jego kształcie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawe :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka