- Opowiadanie: Skoneczny - Kot

Kot

Opowiadanie na starcie miało być troszkę czymś innym, ale teraz już wiem, że wtedy nie zmieściłbym się w limicie znaków, więc nie żałuję zmiany koncepcji. Betaczytaczom dzięki za betaczytanie!
 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

regulatorzy, PsychoFish, Nevaz

Oceny

Kot

Sklepienie mostu drżało. Trout, trwając w bezruchu, obserwował strużki piasku wysypującego się spomiędzy cegieł. Karawana nad jego głową przejeżdżała bardzo wolno, nawet jak na psie standardy.

Zatrzymali się.

Usłyszał ciche warczenie, zaraz po nim gwałtowne, rwane wciąganie powietrza. Wyczuli go. Dwa humanoidy o psich głowach wylądowały w płytkim strumieniu obok niego. Ubrane w eleganckie garnitury stwory rzuciły się na Ocalałego, szczekając zajadle. Trout przyjął pozycję bezpieczną, uklęknął, chowając głowę między łokcie. Labradorogłowy kopnął go dwa razy w okolicę wątroby.

„Kop, ile wlezie” – myślał człowiek. – „Ten się kopie, kto jest kopany ostatnio. Ostatni. Ostatnim. Nie wiem.”

W tafli wody zobaczył własne odbicie. Miał powyrywane włosy, poprzegryzane wargi, dookoła nich ślady szwów. W oczach szaleństwo, w głowie niewiele więcej. Jego majątek zaczynał się i kończył na ubraniach, które akurat miał na sobie. Kilka dni temu miał coś więcej, teraz mają to ludzie-psy.

Cios w głowę pozbawił Trouta świadomości, ale zanim otchłań zdążyła go pochłonąć, udało mu się pokazać oprawcom skierowany w górę kciuk. Pierwotny plan zakładał udawanie nieprzytomnego, co mogło się nie udać. Trout wiedział, że gdy los daje ci cytryny, to możesz zrobić z nich lemoniadę, ale lepiej będzie poprzekrawać je na pół i wycisnąć mu sok prosto w oczy, a potem słuchać jak krzyczy „ale szczypie, debilu” i śmiać się.

Bo los się tego nie spodziewa.

 

* * *

 

W drewnianej chatce w hrabstwie Buckleby, na bujanym fotelu siadać lubił pewien senior, szczególnie wieczorami. Obierał wtedy mandarynki i patrzył przez okno.

– Jutro będzie bardzo ładnie, Trout – komentował czasem.

– Jutro będzie do dupy pogoda, Trout, mówię ci – mawiał innymi razy.

– Zbliża się bardzo dziwna burza – tak za to nie mówił nigdy, a właśnie wtedy powiedział.

– Jak to dziwna, wujku Titury? – Edmund Trout znał wszystkie rutynowe powiedzonka sędziwego krewniaka, dlatego postanowił oderwać się od gry w Kółko i Krzyżyk Online 2 i zbadać jego anomalne zachowanie.

– Popatrz na chmury na horyzoncie, Mike.

– Są zielone. A ja jestem Edmund, a nie Mike, wujku.

– Nic mnie to nie obchodzi, Trout.

– Nie obchodzi cię, że chmury są zielone, czy że mam na imię Edmund?

– Nic, Mike! Nic mnie nie obchodzi.

Różowy piorun błysnął z oddali. Titury podejrzewał, że mandarynka, którą właśnie obiera, może być jego ostatnią, a przynajmniej ostatnią obieraną w drewnianej chatce w hrabstwie Buckleby.

Dobrze myślał.

Względnie normalny porządek wszechrzeczy miał być w następnych godzinach nie tyle zachwiany, co przetrawiony i wydalony. Zgniłozielone obłoki przesuwały się zaskakująco szybko, przesłaniając czerwień zachodzącego słońca.

– Lepiej byś mi podał korniszony z kuchni!

– Teraz chcesz jeść korniszony, wujku?

– Zawsze jest dobra pora na korniszony.

 Edmund posłusznie zdjął słoik z ogórkami z półki i wrócił na ganek. Postawił naczynie na parapecie.

– No i co ty mi, kretynie, przyniosłeś?! – Titury pukał się w czoło.

– Kornisz… – Trout urwał w połowie, wgapiając się w paczkę gwoździ, która przed chwilą była słoikiem.

– Więcej graj w te głupie gry!

– Wcale nie są jakieś głupie…

– Ale ty jesteś. Masz trzydzieści pięć lat, Mike. Zrób coś w życiu, co? Cokolwiek. Nie jesteś w stanie nawet podać mi przedmiotu, o który cię prosiłem. Co mam zrobić z tymi gwoździami, Mike? Powiedz mi!

Nim Edmund zdążył zareagować na wypowiedź wuja, oślepił go błysk pioruna. W miejscu jednej z wielu znajdujących się na działce Titurego jabłoni stała teraz pralka.

– Zawsze chciałem mieć właśnie taką! – Senior zerwał się z krzesła.

– Chyba dobrze byłoby się schować do piwnicy, wujku.

– Cud! Cud od Boga! Pomóż mi z tą praleczką, synu. – Titury kuśtykał w kierunku eksjabłoni. – Chodź szybko, bo zaczyna padać.

Zgniłozielone chmury gęstniały nad jego głową. Krople wody formowały się na ziemi i wystrzeliwały w górę. Kolejny grom. Zabytkowy motor emeryta do tej pory opierał się o balustradę, teraz jednak, będąc zebrą, galopował w dal, nie oglądając się za siebie.

– Sam mam to pchać? Pomóż mi, do cholery!

– Na dworze chyba nie jest bezpiecznie, wujku. – Trout odsuwał się w głąb domku, coraz podejrzliwiej zerkając dookoła. Zbiegł do piwnicy, ignorując pokrzykiwania Titurego. Nerwowo rozejrzał się po pokoju. Stara lodówka wydawała się idealnie nadawać na improwizowany schron personalny. Wgramolił się do chłodziarki i zatrzasnął drzwi. Burza na zewnątrz nabierała rozmachu, nie to jednak było najgorsze.

Na podłodze lodówki znajdowało się jajko, które dni swojej świetności miało już dawno za sobą. Edmund, powstrzymując odruch wymiotny, uderzył barkiem w drzwi. Na próżno. Wejście do chłodziarki przestało istnieć, Edmund był w niej uwięziony razem ze zgniłym jajem.

Godzinę panicznego rzucania się później jedna ze ścianek puściła. O dziwo nie pękła, a rozdarła się jak kartka papieru. Trout wytoczył się z, jak się okazało, kartonowego więzienia. Ściany piwnicy wyglądały na zrobione z piernika.

Starając się nie uszkodzić czekoladowych schodów, wszedł na górę. Drewniana chatka stała się szklana. Nawet najdrobniejsze przedmioty, które się tu znajdowały, były teraz swoimi idealnymi, przezroczystymi replikami. Kluczowa myśl wyrwała go z osłupienia. Wbiegł do salonu. Niestety, jego przypuszczenia potwierdziły się, komputer spotkał ten sam los.

Koniec z Kółkiem i Krzyżykiem Online 2.

Nadal lekko otumaniony, wyszedł na zewnątrz. Zielone chmury ustąpiły, niebo było białe. Pralka typu „cud od Boga” przechadzała się po polu najróżniejszych dziwactw, znanym wcześniej jako sad.

Trout był wdzięczny Wszechświatowi, że urodził się człowiekiem, a nie mopsem. W przeciwnym wypadku jego oczy na pewno by teraz wypadły. Niepewnym krokiem podszedł do pralki. Demonicznie śmiejący się toster starał się na razie ignorować.

– Nie widziałaś może wujka Titurego?

– Nie, stary, ja tu dopiero od wczoraj pracuję. – Pralka smutno zakręciła bębnem. – Ale może kaczki spytaj.

– No trudno, nic się nie stało. A przepraszam, jakiej kaczki?

– Tej gigantycznej, za tobą, kolego.

Trout odwrócił się niepewnie. W miejscu szklanego domu siedziała teraz kaczka wielkości dużego samochodu dostawczego. Majestatyczna bestia ryknęła niczym lew, po czym zionęła ogniem, demonstrując swą straszliwą moc.

Edmund właśnie wtedy zdał sobie sprawę, że świat zupełnie stracił sens, więc pomysł poszukiwania wujka również go nie miał.

Kolejne cztery lata życia spędził na próbach znalezienia jakiejkolwiek logiki w otaczającej go rzeczywistości. Na próżno. Jedyną prawidłowością był brak innych prawidłowości. Podczas podróży spotykał ludzi mniej lub bardziej szalonych, widywał niewyobrażalne pejzaże, stopniowo popadał w szaleństwo. Przemierzał świat zlany w obrzydliwą breję, niestrawną dla stabilnej psychiki zupę, której kucharzem była Zielona Burza.

W pewnym momencie w błocie bodźców pojawił się jedyny powtarzalny element: ludzie-psy.

 

* * *

 

Zanim otworzył oczy, czuł, że jest związany. Pisk w uszach jeszcze przez kilka sekund nie dawał spokoju. Przekręcił się z brzucha na plecy, niestety nic to nie dało i z jakiegoś powodu nadal leżał na brzuchu. Ponowił próbę. Tym razem zadziałało.

– Żyjesz! Co za niespodzianka, myślałem, że wszyscy moi rozmówcy są tak samo martwi. – Szczerbaty Azjata związany w drugim końcu namiotu machał głową, jak plastikowy piesek z deski rozdzielczej niejednego poloneza.

– Jak to wszyscy rozmówcy?

– To jest Ala, tam leży Alan, obok niej Agnes. Agnes śpiewa w operze. – Rozentuzjazmowany więzień wskazywał głową kolejne, dzielące Ocalałych trupy. – Reszcie jeszcze nie powymyślałem imion.

– Mhm. – Trout uśmiechnął się uprzejmie. – Widzę w tobie potencjał, kolego.

– Tak?

– Tak. Ty i ja, jeden świat. Świat, w którym obaj nie dajemy się zjeść psomordym. Co ty na to?

– Brzmi dobrze. Alu, co ty na to?

Azjata spojrzał pytająco na trupa po swojej lewej.

– Alan?

Trup po prawej nie oponował.

– Agnes? – Zmarszczył brwi. – Agnes nie daj się przek… No d… Ech… No dobrze. – Przeniósł wzrok z powrotem na Trouta. – Niestety, Agnes woli być zjedzona. Zostajemy.

– Ale przecież macie większość, Ala i Alan się zgadzają. Czemu Agnes ma decydujący głos?

– Bo śpiewa w operze! – wydarł się na całe gardło.

Z zewnątrz namiotu zaczęło dobiegać coraz głośniejsze szczekanie. Trout błyskawicznie zamknął oczy i zmienił pozycję na bardziej trupią. Słyszał, jak dwa humanoidalne psy wchodzą do namiotu, warcząc na skośnookiego.

Wystrzał.

Psowatych nie obchodziło, czy mięso będzie martwe pięć, czy dziesięć minut przed pieczeniem. Gdy Edmund miał już pewność, że pozostał jedynym żywym w namiocie, zajął się rozplątywaniem supłów na nadgarstkach, potem na kostkach. Psy nie miały pojęcia o węzłach.

Trout pomacał się po łydce i odetchnął z ulgą. Wyciągnął z nogawki patyk.

– Tu was mam, gnoje – wyszeptał.

Jeden z trupów obok niego drgnął.

– Alan?

Brak odzewu.

– Alan, żyjesz?

Edmund cisnął butem w truchło.

– Mmmh – zabuczał Alan.

– Słyszałem to! – Ocalały ledwie powstrzymał się przed krzyknięciem.

– No dobra, żyję – wyszeptał Alan. – W przeciwieństwie do tego idioty. – Wskazał Azjatę. – Na szczęście…

Drugi but trafił fałszywego trupa prosto w głowę.

– Au! Żyję, wstrzymaj ogień!

– Spodobało mi się za pierwszym razem. – Trout wyszczerzył się głupkowato. – Musisz mi pomóc, Alan.

– Nie nazywam się Alan, jestem…

– Nie obchodzi mnie, jak się nazywasz, dla mnie zawsze będziesz Alanem. Mój plan jest raczej jednoosobowy, więc ty jesteś planem B.

– Jak to planem B?

– Jeżeli mój plan się nie powiedzie, to ty mi pomagasz.

– W jaki sposób?

– To już twój problem. Nie zawiedź mnie. I mów mi Zbychu, Alan.

– Nie jestem Alan! – prawie krzyknął Alan.

– A ja nie jestem Zbychu – odrzucił Trout jakby tylko na to czekał, po czym wstał i podszedł do nowego wspólnika. – A gdzie się podziały twoje stopy, hmm?

Dopiero teraz dostrzegł, że nogi nibydenata kończą się na kolanach. Nie wyglądało to na efekt wypadku, skóra pozbawiona była widocznych blizn czy śladów po gojeniu się szwów.

– Zostały wyssane przez Królową Podziemia. – Alan wydawał się wyraźnie pocieszony przez to wspomnienie.

Kilka sekund niezręcznej ciszy Edmund wykorzystał na podrapanie się po głowie.

– Aha – wycedził frasobliwie. – Mam nadzieję, że było warto… Będę cię musiał nieść w takim razie.

– Mogę ci wpełznąć na barki. Będziemy jak niepowstrzymany dwugłowy golem!

– Ty i ja.

– Jeden świat. – Inwalida klasnął, zwracając szczególną uwagę, by zrobić to względnie cicho.

– Co dwie głowy… – Trout odwrócił się i przykucnął, czekając, aż Alan wdrapie się na jego plecy.

– …tego sercu nie żal – dokończył tamten.

Edmund, w dłoni dzierżąc patyk, ruszył dziarskim krokiem w stronę wyjścia z namiotu.  Wiszący na jego placach właściciel drugiej głowy niepowstrzymanego golema lekko go przyduszał, ale nie stanowiło to dużego utrudnienia. Zaraz przed wyjściem zatrzymał go głos Alana.

– Jaki jest ten twój plan, tak właściwie?

– Dobrze, że spytałeś. Jeszcze z nikim się nim nie dzieliłem, ale w mojej głowie brzmi dobrze. A nawet bardzo dobrze.

– No nieźle! – Alan już teraz był pod wrażeniem.

– Słuchaj. Obserwowałem tę grupę, od kiedy ukradli mi pewną cenną dla mnie rzecz. Chcę ją odzyskać. Wiem jak wyglądają ich obozowiska, wiem gdzie są wartownicy. Znam ich psychikę na wylot. Namiot, w którym trzymają łupy jest naprzeciwko naszego. Wystarczy bardzo szybko przebiec na drugą stronę obozu, wziąć co trzeba i uciekać.

– A co z wartownikami?

– Dobrze, że spytałeś. Wiesz, co lubią psy? – Trout pomachał Alanowi kijem przed oczami.

– Jak się je bije?

– A, nie wiem, nie wiem… – Edmund zamyślił się na kilka sekund. – Ale wiem, że lubią patyki! Więc wychodzimy, rzucam patyk w lewo, oni wszyscy za nim lecą, my biegniemy do przodu, potem uciekamy z obozu.

– Dobry plan. – Alan kiwał głową. – Analityczny umysł. Strategiczny. Musisz być dobry w te wszystkie gry, w których trzeba myśleć.

– Swego czasu dosyć dużo grałem w kółko i krzyżyk – przyznał dumnie Trout.

– Grałeś w Kółko i Krzyżyk Online 3?

– Nie, trójka jest przekombinowana. Idziemy.

Ocalały przesunął się o pół kroku do przodu.

– Czekaj!

– Co znowu?

– Czemu patyk w lewo? Czemu nie w prawo?

– Możemy też w prawo, bez różnicy – wyjaśnił Edmund.

– W takim razie rzuć w lewo. To twój plan, nie chciałbym jakoś mocno ingerować. Chciałem tylko wiedzieć, czemu akurat tam… No ale okay, teraz rozumiem. Ruszajmy.

Trout rozsunął poły namiotu, jak kowboj otwierający drzwi do saloonu. Jego oczom ukazał się ogromny ruszt nad ogniskiem płonących książek. Piekli się na nim ludzie. Obóz otaczał palenisko pierścieniem namiotów. W zasięgu wzroku kręciło się kilkunastu psowatych, wszyscy uzbrojeni w karabiny i stylowe garnitury, na wypadek nieoczekiwanej uroczystości.

– Patrzcie, co mam! – Ocalały uniósł dłoń w górę i wydarł się na cały głos.

Psy wydawały się zaskoczone, zmieszane, ale raczej niechętne do aportowania.

– Zbychu? – Alan cedził półgębkiem. – Powinieneś rzucić okiem na… Patyk.

Edmund zacisnął zęby i powieki. Uchylił lewe oko i zerknął na trzymany przedmiot.

Był to biały kubek do kawy z napisem „najlepszy szef świata”. 

„Dobra, może się nada” – pomyślał Ocalały.

– Aport! – krzyknął, rzucając naczyniem, zgodnie z planem, w lewo. Poszybowało ono jakieś cztery metry dalej, po czym rozbiło się o beton. „Zbychu” nie był najlepszym miotaczem.

Psy stały jak wryte, wyraźnie zdezorientowane. Pudlogłowy w czerwonym krawacie szczeknął cicho. Wartownicy zaczęli celować.

– Przypał – rzucił Alan.

– Przypał – potwierdził Trout.

Niepowstrzymany dwugłowy golem rzucił się w kierunku najbliższego betonowego murku w akompaniamencie salw karabinowych. Świst pocisków był co najmniej dekoncentrujący.

– Co teraz?

– W namiocie z łupami jest moja rzecz. Myślę, że w ostateczności możemy z niej skorzystać.

– Co to za rzecz? – Alan przekrzykiwał serie z automatów.

– Zobaczysz! Jest jeden problem. Obawiam się, że muszę użyć cię jako żywej tarczy, przyjacielu.

– Plan B? No cóż, jak to śpiewał Krzysztof Krawczyk: „bywa tak i tak” – zaintonował. – Masz moje pozwolenie, Zbychu. Jakoś to przeżyję.

– Wątpię.

– Zgoda.

Trout wybiegł zza murku zasłaniając się Alanem. Czuł jak ciało jego towarzysza staje się gąbką dla kolejnych pocisków, żaden z nich nie przeszedł jednak na wylot. Dobiegłszy do odpowiedniego namiotu, rzucił się do środka. Tutejsze metalowe szafki były względnie kuloodporne. Otworzył dwie z nich i zaczął przerzucać składowane przez psowatych szpargały. Kątem oka dostrzegł znajdującą się w rogu skrzynkę, oznaczoną napisem „nie ruszać, broń psychologiczna”. Nie myśląc wiele odbezpieczył kufer. Wydobyło się z niego ciche miauczenie. Strzelanina ustała. Gdy podniósł wieko, jego oczom ukazał się chudy, czarny kot. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Nagle Edmund złapał futrzaka za kark i cisnął nim niczym granatem na zewnątrz namiotu.

Dachowiec rzucił się do ucieczki. Wszyscy psowaci jak na komendę powyrzucali karabiny i, szczekając zajadle, udali się w pogoń. Trout wziął głęboki wdech i roześmiał się.

Kilka minut później wyłonił się z namiotu z niedużym pakunkiem w dłoniach. Usiadł na asfalcie obok martwego Alana.

– Widzisz, gdybyś był mniej martwy, to pewnie bym się z tobą podzielił – mówił. – Bo należy ci się jak mało komu. Ale może byś nie chciał, może byś nie zrozumiał. Pewien człowiek powiedział mi kiedyś coś kurewsko ważnego, wiesz?

Trup nie odpowiadał. Tym razem był dużo mocniej martwy, niż poprzednio.

– Powiedział mi… – Ocalały zapatrzył się w niebo, na którym w oddali gigantyczna kaczka pożerała właśnie stado lewitujących spinaczy biurowych. Również dosyć dużych. – Że zawsze jest dobra pora na korniszony.

I odkręcił swój ulubiony słoik z ogórami.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem. Nie bardzo wiem, co sądzić o opowiadaniu. Na pewno bardzo dobrze się czytało. Absurdalna historia i wciągająca. Tylko… co z niej wynika? Chyba że nic, i tak miało być. Poczekam, na opinie kolejnych czytaczy. Ale powtórzę: bardzo dobrze się czytało. :-)

Całkiem pokręcona opowieść z niezwykłym morałem (który zresztą przypomina mi pewną mądrość życiową Niani Ogg). 

Nie chcę spojlerować, więc bez szczegółów – tytułowy kot odegrał świetną rolę :) 

Więcej nie mam co pisać, bo opowiadanie jest totalnie absurdalne, a ja takich tekstów komentować nie umiem – zbyt racjonalna jestem ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Absurd typowo Skonecznowy, akcja płynie wartko i przynosi szaleńcze pomysły. Zabrakło mi jakiegoś kopa, który przemieliłby mi psychę, no ale jak tu się rozpisać swobodnie przy górnej granicy znaków i narzuconym tytule.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

@Blackburn – według mnie, z pełnokrwistego, czystego absurdu, nie powinno wynikać nic innego, niż absurd. Morał masz na końcu tekstu ;)

 

@śniąca – niezwykłość morału potraktuję jako cechę pozytywną, więc dzięki :)

No nieźle.

Blackburn, czy morał zawsze musi być kosmicznie górnolotny? Są też inne prawdy życiowe, może bardziej przyziemne, ale nie mniej ważne. Zwłaszcza w świecie opanowanym przez absurd ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Wygląda na to, że się zagalopowałem w doszukiwaniu drugiego dna. To chyba z rozpędu – no bo tego najczęściej się oczekuje, tu. I oczywiście morał nie musi być górnolotny. Więcej: moralizujące teksty interesują mniej niż zwykłe/niezwykłe fantastyczne, ciekawe, wciągające historie. Przygoda – to jest najlepsze. Nie poszukuję niezwykłych prawd życiowych czy oświecenia. Wygląda na to, że źle zostałem zrozumiany, a przecież wiadomo, że jest to wina osoby wypowiadającej się, a nie słuchacza/czytacza.

Opowiadanie wciągające i absurdem kipiące. W ramy konkursu świetnie się wpisuje. Przeczytałem z uśmiechem. Ciekawy pomysł na burzę. No i chciałbym, żeby rzeczywiście zawsze była “dobra pora na korniszony”. ;)

Bardzo zacne opowiadanie. Dobrze wymyślone i świetnie poprowadzone od początku aż do końca, kiedy to następuje niezwykle trafne odwołanie się do początku. Urzekła mnie nić porozumienia błyskawicznie nawiązana i zawiązana między nieco późniejszymi uczestnikami golema, ich wzajemne zrozumienie i chęć niesienia sobie pomocy, bez oglądania się na skutki.

Kot, choć przemknął epizodycznie, okazał się niezmiernie ważnym elementem, albowiem bez niego nie byłoby korniszonów. ;-D

 

W tafli wody zo­ba­czył wła­sne od­bi­cie. Po­wy­ry­wa­ne włosy, po­prze­gry­za­ne wargi… – Bardzo dobry przykład absurdu – włosy powyrywane, a bohater je widzi. ;-)

 

zajął się roz­plą­ty­wa­niem su­płów z nad­garst­ków, potem z ko­stek. – Zrozumiałam, że supły spleciono z nadgarstków i z kostek. To też niezły absurd. ;-)

Na wszelki wypadek proponuję: …zajął się roz­plą­ty­wa­niem su­płów na nad­garst­kach, potem na ko­stkach.

 

Ed­mund ru­szył dziar­skim kro­kiem w stro­nę wyj­ścia z na­mio­tu, w dłoni dzier­żył patyk. Wi­szą­cy na nim wła­ści­ciel dru­giej głowy nie­po­wstrzy­ma­ne­go go­le­ma lekko go przy­du­szał, ale nie sta­no­wi­ło to du­że­go utrud­nie­nia. – Ponieważ to absurdalne opowiadanie, rozumiem że na patyku trzymanym przez Edmunda wisiał Alan i lekko przyduszał golema, ale to chyba nie przeszkadzało ani Edmundowi, ani patykowi, ani golemowi. Pójdę o zakład, że nie przeszkadzało też Zbychowi. ;-)

 

Wy­do­by­ło się z niego ciche miał­cze­nie.Wy­do­by­ło się z niego ciche miau­cze­nie.

Koty robią miau, nie miał.

Chyba że nadal toniemy w absurdzie, a ze skrzynki wydobywało się coś co miałczało, czyli stawało się miałkie. ;-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam heart

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Uśmiechało Skoniecznobsurdem ;-)

 

Mnie najbardziej spodobał się zrzędliwy dziadek, gdyż prawda płynąca z ust jego wróciła w finale. I to mimo, iż dziadzia prawdy owej nie skosztował, albowiem stała się gwoździami! ;-)

 

I tak, opowiadanie jest równie nonsensowne, co jego treść, a kot spełnił swoje zadanie. Chałwa bohaterowi! ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

@regulatorzy – Nie, nie, kot zachował swoją wyjściową konsystencję, o żadnej miałkości nie może być mowy. :D Dzięki za wytknięcie absurdów stylistycznych, poprawione, żeby co wnikliwszy czytelnik mógł się skupić na tych celowych. No i dzięki za punkt! :)

 

@bernik – yes

 

@PsychoFish – Z chałwy pewnie też by się ucieszył, niemniej na pewno nie jest ona tak uniwersalna, jak wiadomy cel misji ratunkowej :D Dzięki za punkt!

No nieźle.

dziadzia prawdy owej nie skosztował, albowiem stała się gwoździami! ;-)

Pokuszę się nawet o twierdzenie, iż prawda owa stała się, że tak powiem, gwoździami programu! ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przygważdżającą pointą! :-)

 

(W przeciwieństwie do chałwy, która nawet odpowiednio stara może co najwyżej ukamieniować…)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

O ile nie zmiałczeje. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam jak Blackburn – napisałeś tekst tak absurdalny, że nie ogarniam tej kuwety. Ale czyta się przyjemnie.

Trout był wdzięczny Wszechświatowi, że urodził się człowiekiem, a nie mopsem.

Ale kto się urodził – Trout czy Wszechświat – bo na dwoje babka wróżyła.

Wiszący na jego placach właściciel

A na uliczkach też wisiał? Zabawna literówka. ;-)

Babska logika rządzi!

Zmiałczała chałwa mogłaby, o zgrozo, przetrawiać w sobie mysz! ;-D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Podobnie jak w przypadku Foloina przeczytałem tylko z racji dyżuru. Absurdalny konkurs i teksty w nim zamieszczone mnie nie pociąga. Chociaż podobnie jak u Finkli czytało mi się przyjemnie.

@Finkla, belhaj – Tag konkursowy jest, wiedzieliście na co się piszecie klikając w tekst ;) Cieszę się, że się czytało przyjemnie (błędy zaraz poprawię, dzięki)

No nieźle.

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Świetnie napisane, obrazowe, przejrzyste, klarowne, łatwo się czyta, zaskakujące, absurdalne, niezwykłe. Brakuje mi tu tylko celowości tego bezsensu. Jednakże to jedno z najśmieszniejszych opowiadań jakie czytałem ostatnio. Trafiłeś w moje poczucie humoru. Mógłbym spedzić kolejne cztery lata życia na próbach znalezienia jakiejkolwiek logiki w wykreowanej przez Ciebie rzeczywistości. Na próżno. Musisz być dobry w te wszystkie gry, w których trzeba myśleć, prawda? A tak bardziej poważnie, to przebijają tu inne pomysły, które nie miały się jak zmieścić w narzuconej przez ten konkurs formie. Popraw mnie jeśli się mylę, bo myślę, że miałem ten sam problem.

Łoł, bardzo przyjemna seria epitetów, dzięki Nimrod! Cieszę się, że było śmiesznie, tak miało być. Faktycznie, wyjściowo planowałem jeszcze bardziej “dokręcić śrubę” jeśli chodzi o ten tekst porozwijać postacie, pobawić się formą, poudziwniać narracje… Ale jestem zadowolony z produktu końcowego, możliwe, że opowiadanie zaczęłoby być męczące, gdyby było dłuższe.

No nieźle.

W myśl zasady “po co robić dziś coś, co można zrobić jutro”, dziś klik, a jutro wyjaśnienia :P.

 

Edi:

 

Dla mnie ten utwór nie ma żadnej głębi, żadnego przesłania, nie przybliża nas do areté, nie skłania do refleksji nad czymkolwiek, jest… wspaniały : )

Nawet gdybyś napisał, że miałeś jakiś szczytny cel pisząc “Kota” i tak bym Ci nie uwierzył. W moim odczuciu doskonale trafiłeś natomiast w temat konkursu, zapewniłeś niezłą rozrywkę i dałeś popis swojej niebanalnej wyobraźni. Od momentu stłuczenia kubka śmiałem się głośno i bez ogórków.

Chciałem jeszcze skrytykować za tytuł, bo tekst wydawał mi się niedostatecznie kotowaty, ale po namyśle jest ok. Futrzak jest rzucony znienacka i tak ma trafić w odbiorcę.

Na koniec dodam, że czytelnicy, którzy nie ogarniają “Kota”, chyba nie znają twoich możliwości w zaciemnianiu odbioru ;]. To zdecydowanie jeden z prostszych skonecznizmów ;)).

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Szczytny cel przy pisaniu “Kota” był tylko taki, żeby wykrystalizować absurd w postaci absolutnie czystej. Absurd pierwotny, beztroski wręcz. :D Cieszę się, że się udało.

Dzięki za punkt!

No nieźle.

No, absurd goni absurd. Fajne :)

Przynoszę radość :)

Świetne dialogi, morał trafia mi do przekonania :D Ilość absurdu taka w sam raz i akcja też płynie wartko. Nie ma się czego przyczepić, a jak się nie ma do czego przyczepić, to nie wiem, co mam pisać ;-)

Całkiem przyjemny tekst. Ma coś w sobie. Choć mnie osobiście zakończenie nie powaliło. Początek bardzo dobry, a później trochę gorzej. Mimo wszystko przeczytałam z przyjemnością.:)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Czy Ty jesteś mną z przyszłości?

Wszyscy kiedyś spotkamy się pod jakimś memem.

Nie, ja jestem sobą z teraźniejszości xD

No nieźle.

Narobiłeś mi ochoty na korniszony i Krzysztofa Krawczyka. W sensie słuchanie Krawczyka. XD

A opowiadanie bardzo dobre. 

Wszyscy kiedyś spotkamy się pod jakimś memem.

A dziękuję bardzo i smacznego [Krzysztofa B-].

No nieźle.

Nowa Fantastyka