- Opowiadanie: adanbareth - Przez ogrody do gwiazd

Przez ogrody do gwiazd

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Cień Burzy

Oceny

Przez ogrody do gwiazd

W moich wspomnieniach to miejsce zawsze jest pełne złocistego światła. Być może wcale tak nie było. Być może deszcz był bardziej szary niż tęczowy, strumienie mulaste, a nie płynące delikatnym blaskiem, zaś kurz tańczący w powietrzu zwyczajnym brudem, a nie czarodziejską mgłą zalegającą na starym strychu. Gdybym teraz dostała bilet powrotny do przeszłości, prawdopodobnie takie rozczarowanie bym przeżyła. Jednak wtedy, tak wiele lat temu, gdy przez te dwa miesiące byłyśmy tylko babcia i ja, wszystko wydawało się czarodziejskie, czyste i niezwykłe. Jednocześnie zaś tak oczywiste, że wręcz pewne i niezmienne. Aż któregoś dnia ona zniknęła i zaczęłam odczuwać każdą chwilę jak złotą monetę, która bezpowrotnie tonęła w sadzawce tego, co już minęło.

***

Tamtego dnia po raz pierwszy pokłóciłam się z babcią. Miałam już jedenaście lat i powoli zaczynałam odczuwać zmiany, które mimowolnie zachodziły w najgłębszych partiach mojego jestestwa. Tak naprawdę chodziło o zwykły kaprys. Chciałam na ten jeden dzień wakacji wrócić do domu, ponieważ koleżanka z klasy robiła przyjęcie urodzinowe. Wcale jej specjalnie nie lubiłam, ale całym swoim jedenastoletnim pragnieniem bycia pośród ludzi wyrywałam się tam. Rodzice oczywiście nie mogli po mnie przyjechać, a babcia nie chciała mnie puścić samej w daleką drogę autobusem. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że gdyby nie schorowane ciało, zrobiłaby wszystko, by na ten jeden dzień dowieźć mnie na miejsce. Mimo to, zła na cały świat i rozżalona, powiedziałam wiele niemiłych rzeczy. Chciałam wykrzyczeć całemu światu, że czuję się samotna i wyobcowana, że nie pasuję do moich rówieśników i faktycznie to zrobiłam. Wykrzyczałam to przed babcią tak, że wyszło na to, że wszystko jest wyłącznie jej winą. W złości powiedziałam nawet, że w jej domu czuję się jak w klatce. Nie było to prawdą. Wszędzie widziałam zagradzające mi drogę pręty, tylko nie tam. Ale ona nie wiedziała, że kłamałam – bo niby skąd miała wiedzieć? Dlatego, gdy wybiegłam do ogrodu, by zaszyć się gdzieś aż do obiadu, a może nawet na cały dzień, babcia miała łzy w oczach. Ten widok do dzisiejszego dnia jest dla mnie najbardziej bolesną karą z czasów dzieciństwa.

Mój bunt, polegający na bezsensownym łażeniu po ogrodzie, jak to bywa z buntami dzieci, bardzo szybko został przerwany przez burzę. Chcąc nie chcąc, wróciłam do domu, na palcach prześlizgując się zacienionym korytarzem. Z zapartym tchem mijałam staroświecką kuchnię. Pech chciał, że właśnie wtedy podłoga zdradziecko zaskrzypiała. Zamarłam w oczekiwaniu na zmęczony głos babci, który wezwałby mnie na obiad. Nie chciałam jeszcze się godzić. Jednak nie padło żadne słowo. Kuchnia była pusta. Odetchnęłam z ulgą, ale poczułam palącą ciekawość. Jeśli nie w kuchni, to gdzie babcia mogła być? Postanowiłam zaryzykować przejście obok saloniku, w którym często robiła na drutach, a następnie koło jej sypialni. Wreszcie przez okno przeszukałam wzrokiem cały ogród, a nawet do niego zeszłam, kierowana nagłym ukłuciem niepokoju. Dopiero gdy tam jej nie znalazłam, chciwe palce strachu zacisnęły się na moim sercu. Wróciłam do domu i jeszcze raz obeszłam wszystkie pokoje, tym razem wołając babcię na głos. Uspokajałam się, że być może wyszła do pobliskiego miasteczka, do sklepu, ale jej torebka i narzutka, bez których nigdzie się nie ruszała, wciąż wisiały w tym samym miejscu w hallu. Wreszcie wbiegłam na strych i przekonałam się, że naprawdę nie ma jej w domu. Poczułam dojmujące, głupie i dziecięce poczucie winy, a przede wszystkim prawdziwą samotność, napawającą strachem najgorszym z możliwych. Gula w gardle urosła do olbrzymich rozmiarów i wybuchłam płaczem. Skuliłam się na podłodze, z głową ułożoną na starej książce leżącej na kufrze w kącie, i wyłam, mając desperacką nadzieję, że babcia przyjdzie mnie pocieszyć.

Po jakimś czasie mój szloch zmienił się w przerywane łkanie, a strach stał się zwykłym otępieniem. Powieki mi ciążyły. Nie opierałam się zmęczeniu, ale powoli odpłynęłam w zapomnienie.

Kiedy się ocknęłam, ostatnie promienie zachodzącego słońca wpadały przez zakurzone szyby, a chłodny wieczorny wiatr wciskał się przez wszystkie szpary. Zadrżałam i rozejrzałam się po strychu, początkowo nie bardzo wiedząc, dlaczego znajdowałam się tam, a nie swoim ciepłym łóżku. Wspomnienia wracały opornie, a każde z nich było coraz cięższe i potęgowało mój ból głowy. Zwalczyłam w sobie chęć ponownego zalania się łzami, bo nie straciłam jeszcze nadziei, że znajdę babcię w kuchni, szykującą kolację. Po chwili wahania, zdecydowałam zejść na dół i to sprawdzić. Jakie było moje zaskoczenie, gdy w drzwiach omal nie zderzyłam się z jasną sylwetką, co do której jednego byłam pewna – z pewnością nie wyglądała jak moja babcia.

***

W tym momencie moje wspomnienia wkraczają w zupełnie inny wymiar – są o wiele mniej pewne dla zmysłów, a jednocześnie pełne mało ważnych detali. Stają się różnokolorowe, a mimo to nie jestem w stanie określić czy wskazać konkretnych barw, jakie przyjmują. Wreszcie, choć ich kontury wydają się rozmyte, całość jest do bólu wyrazista. Jednego jestem pewna, a mianowicie, że nie są one snem ani wytworem mojej wyobraźni. Dzieciom bardzo często przytrafiają się rzeczy niewytłumaczalne. Winą za to obarcza się ich rzekomą naiwność. Jednak prawda jest zupełnie inna. Dzieci po prostu o wiele bardziej niż dorośli, nie tylko pragną zobaczyć, ale i bardziej wierzą w pewne rzeczy. Niestety, zaliczają się do nich także wrażliwość czy miłość.

***

Pamiętam, że w tamtym momencie najpierw pomyślałam, że przyszedł po mnie anioł. Był późny wieczór, długie cienie kładły się na drewnianej podłodze strychu. W półmroku jego sylwetka emanowała delikatnym, złocistym blaskiem. Wyglądał jak zwykły chłopiec, w moim wieku, ewentualnie starszy lub młodszy ode mnie najwyżej o rok. Poza tym oczywiście, że świecił się jak latarenka, a jego włosy miały dziwny odcień czerni, dodatkowo wysypanej srebrzystym pyłem. Oczu nie widziałam wcale, gdyż to właśnie w okolicach jego twarz blask był najsilniejszy. Brakowało mu tylko skrzydeł, by mógł uchodzić za anioła.

Wystarczyła chwila, by mnie zauważył i, pomimo że nie mogłam dobrze widzieć rysów jego twarzy, wyczułam, że jednocześnie czuje ulgę i obawę na mój widok.

– Chodź, szybko! – wyszeptał nagląco, a ja poczułam, że patrzy prosto na mnie i zadrżałam ze strachu pod jego wzrokiem, którego źródłem była plama światła – Musimy znaleźć twoją babcię przed świtem!

Setki pytań przemknęły mi przez głowę i nagle wylały się na zewnątrz w postaci potoku płaczliwych słów. Tak jakby ktoś zmusił mnie do ich wypowiedzenia, wyciągnął je ze mnie, pomimo strachu, który ściskał moje gardło i sznurował usta.

– Znaleźć? Zgubiła się? Gdzie? Skąd ty właściwie znasz moją babcię? I kim jesteś? Aniołem?

W miarę mówienia łzy znów pojawiały się w moich oczach. Nigdy nie byłam specjalnie odważna i płakałam, gdy tylko nadarzała się okazja. Świetlisty chłopiec złapał mnie za rękę. Jego dotyk był trudny do zdefiniowania, zupełnie jakby ciało składało się z czegoś w rodzaju dymu.

– Wyjaśnię ci po drodze. Nie mamy czasu. Jeżeli przed zachodem słońca nie wejdziemy do mojego ogrodu, drzwi się zamkną i nie będziemy już w stanie odnaleźć twojej babci. Zaufaj mi. Nie mam wobec ciebie złych zamiarów.

Zadziwiające jest, jak wielkim zaufaniem dzieci darzą baśniowe i fantastyczne postaci. Nawet w połowie nie wierzą tak bardzo rodzicom czy nauczycielom, gdy ci coś obiecują, ani swoim kolegom i koleżankom, jak wszelkiego rodzaju wróżkom, faunom czy białym królikom. Znów można wyjaśnić to ową wydumaną naiwnością dzieci. Być może jednak, wychowane na baśniach i wciąż jeszcze nie przekształcone przez świat dorosłych, po prostu wyraźniej widzą granicą między dobrem a złem.

***

Podejrzewam, że było kilka powodów, dla których zaufałam tamtemu świetlistemu chłopcu. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, by ktoś tak młody i o tak łagodnym głosie mógł być czarnym charakterem. Przede wszystkim jednak, chwyciłam się jego propozycji jak tonący ostatniej deski ratunku. Jeszcze tego samego dnia narzekałam przed babcią, że w jej domu czuję się samotna. Dopiero gdy zniknęła, zdałam sobie sprawę z tego, czym jest prawdziwa samotność.

Dom, przez który truchtaliśmy wydawał się okropnie cichy i pusty. Słychać było tylko moje chlipanie i pociąganie nosem. Miałam ochotę powtórzyć tamte pytania, ale jakoś nagle zabrakło mi śmiałości. Pomyślałam sobie, że postaram się zdobyć na odwagę, gdy już dotrzemy do ogrodu, o którym mówił. Nie miałam co prawda pojęcia, gdzie miałby się on znajdować. Za domem babcia miała mały ogródek warzywny, w którym kwitło także kilka starych krzaków różanych i stało wiekowe drzewo, na którym wisiała huśtawka dla mnie, jednak nie można było nazwać tego ogrodem z prawdziwego zdarzenia. Nie o takich ogrodach czytałam w książkach. Dlaczego zresztą babcia miałaby się zgubić w jego ogrodzie? Czego tam szukała? Dlaczego nigdy mi o nim nie mówiła? Czy trzymała to w tajemnicy? Wszystkie te wątpliwości sprawiały, że znów miałam ochotę płakać. Na szczęście do tego czasu zdążyliśmy już wyjść na zewnątrz. Odetchnęłam chłodnym wieczornym powietrzem z ulgą. Nie wiedziałam dlaczego, ale zaczynałam czuć się strasznie ciasno w pustym, ciemnym domu.

Świetlisty chłopiec odwrócił się do mnie tak, że światło zachodzącego słońca zdawało się przez niego przechodzić, co było dostatecznie dziwne, biorąc pod uwagę to, że świecił się już sam z siebie.

– Teraz otworzę wrota, a ty po prostu zamknij oczy i myśl o gwiazdach.

– Gwiazdach?

Chłopiec uśmiechnął się, ledwie widocznym przez blask bijący z jego twarzy uśmiechem.

– Mam na imię Astra. To znaczy “gwiazda”. Jeżeli chcesz wejść do mojego ogrodu, musisz naturalnie myśleć o gwiazdach. Przy okazji, nie jestem aniołem. Nie do końca.

– W takim razie czym? Gwiazdą? – zaryzykowałam. Astra nie odpowiedział i tylko gestem pokazał mi, żebym zamknęłam oczy. Pomyślałam, że skoro nie odpowiada, musiałam trafić w samo sedno. Trochę się wtedy uspokoiłam. Bo skoro znałam jego imię i wiedziałam, czym jest, nie był już dla mnie kompletnym nieznajomym, prawda?

***

To była w zasadzie tylko krótka chwila. Kilka sekund i już mogłam znów otworzyć oczy. Zabawne, że w pierwszej chwili poczułam się zwyczajnie, po dziecięcemu rozczarowana. Nie jestem w stanie powiedzieć, czego w zasadzie spodziewałam się po słowie “ogród”, ale z pewnością czegoś bardziej okazałego i baśniowego. Przed moimi oczami w mrokach nadchodzącej nocy czerniał las. Stałam na polance. Dom babci gdzieś zniknął. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, na chwilę ogarnęła mnie panika. Potem spojrzałam w niebo i zapomniałam, jakie to uczucie, bać się.

Dla jedenastoletniego dziecka rzeczy najczęściej dzielą się na piękne i brzydkie, urocze i obrzydliwe, fajne i głupie. Jednak nawet teraz nie potrafiłabym opisać tego, co wtedy zobaczyłam. Jedyne, co wiedziałam to to, że czegoś tak pięknego nie widziałam nigdy w życiu. Niebo było po prostu wyścielone gwiazdami w setkach przeróżnych kolorów, których nazw w większości nie znałam. Ten widok przejmował jakimś cudownym, słodkim zachwytem, ale jednocześnie zdawał się bezbrzeżnie smutny.A to dlatego, że wszystkie te gwiazdy znajdowały się tak daleko, że aż można było wątpić w ich istnienie.

Naprawdę nie wiem, jak długo stałam wpatrując się z otwartą buzią w górę. W końcu jednak poczułam ponaglające szarpnięcie za rękaw. Niechętnie oderwałam wzrok od gwiazd i spojrzałam na Astrę. O dziwo, wydał mi się nagle jakiś bledszy, a właściwie całkiem zwyczajny. Jego sylwetka jakby przygasła, zupełnie jak zdmuchnięta świeca. Jedynie jego oczu wciąż nie widziałam, tak jakby zamiast nich widniała niewidzialna i nienamacalna dziura. Zamiast niego, to las nagle zapłonął złotym światłem, aż zabolały mnie od tego oczy. Czar prysł i nagle znów poczułam się przerażona. Astra złapał mnie za rękę.

– Musimy już iść – ponaglił szeptem – Nie mamy czasu. Jeżeli nie znajdziemy twojej babci przed świtem, to będzie koniec dla niej, dla mojego ogrodu i dla mnie!

Spojrzałam na niego nierozumiejącym, spłoszonym wzrokiem. Nagle znów wybuchnęłam gorącym płaczem. Nawet jeżeli wszystko dookoła wyglądało jak przepięknie ilustrowana baśń, to jednak było zarazem zimne i obce. Przerażał mnie ten złoty las, przerażało gwieździste niebo, przerażała twarz Astry, pozbawiona oczu. Pragnęłam, by to wszystko okazało się snem. I jak to zwykle okazuje się w takich chwilach, było dokładnie odwrotnie.

***

Szliśmy przez las, a ja płakałam. Najpierw ze strachu i samotności, potem z poczucia winy i straty, w końcu dla samego płaczu i zupełnie bez powodu. Wreszcie skończyły mi się łzy I strasznie mnie to zirytowało. Wcale nie miałam ochoty się uspokajać. Tym bardziej, Że ciągnący mnie za rękę chłopak zupełnie nie zwracał uwagi na mój szloch. Pomyślałam, że powinnam się chyba o to obrazić, ale w sumie już wcześniej byłam chyba obrażona, więc nie miałoby to sensu. Zresztą, obrażanie się na kogoś, kto ignoruje takie rzeczy, również było pozbawione sensu. Pogrążona w takich rozmyślaniach, wpatrywałam się bezmyślnie w złote świetliki. Zaczynało mi już być obojętne czy idę i gdzie idę, a nawet z kim idę, gdy nagle Coś się stało.

Nagle przed moimi oczami powietrze zafalowało. W jednej chwili poczułam szarpnięcie i uderzyłam plecami o chropowatą korę. Chciałam krzyknąć, ale Astra zasłonił mi twarz dłonią. Byłam już niemal zdecydowana, by go w tę rękę ugryźć za wszystkie nieszczęścia, jakie przytrafiły mi się tamtego dnia, gdy kątem oka dostrzegłam jakiś ruch. W miejscu, gdzie przed chwilą staliśmy, nagle znikąd pojawiła się czarna, bezkształtna sylwetka. Powolnym ruchem rozejrzała się dookoła. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach, gdy dostrzegłam jej oczy – o czarnych tęczówkach i srebrnej źrenicy. Wydawało się, że minęły wieki, zanim posuwistym ruchem odeszła głębiej w las.

– Teraz musisz obiecać mi, że przez chwilę będziesz cicho, dobrze? – usłyszałam szept Astry. Kiwnęłam głową, a on cofnął dłoń. Cichutko osunęłam się na kolana, zbyt roztrzęsiona, żeby ustać. Jeżeli wcześniej wydawało mi się, że to Astra budził we mnie strach, to tamten czarny stwór sam w sobie był uosobieniem przerażeniem. Po chwili chłopak klęknął obok mnie.

– Rozumiesz już? – zapytał cicho – Tutaj nie jest bezpiecznie. Musimy uważać. Większość z nich nie ma zmysłu słuchu, ale są w stanie wyczuć fale dźwiękowe.

– Jak mogę rozumieć cokolwiek, skoro nic mi nie powiedziałeś? – pisnęłam urażona – Co to w ogóle było za monstrum?

W złocistym blasku drzewa, za którym się kryliśmy, Astra wyglądał, jakby się zastanawiał.

– Wydaje mi się, że to ja – powiedział w końcu, a mi nie pozostało nic innego, jak spojrzeć na niego z niedowierzaniem.

– Bo widzisz, to dlatego, że ten ogród jest trochę jak moja dusza – tłumaczył gorączkowo – Tak długo, jak ja kogoś tu wprowadzę, nie ma problemu, ale twoja babcia pojawiła się tu bez mojej wiedzy. Te czarne sylwetki szukają teraz intruza, żeby się go pozbyć. Dlatego powiedziałem ci, że musimy ją jak najszybciej znaleźć.

Zadrżałam na myśl, że te przerażające stwory miałyby w ogóle dotknąć moją babcię.

– Ale w takim razie, dlaczego my musimy się przed nimi kryć? – zapytałam, wybierając losowo jedno z pytań krążących mi po głowie.

– Obawiam się, że to dlatego, że coś poszło nie tak, gdy przekraczałem granicę, by cię odnaleźć. Teraz zarówno ja, jak i ty również jesteśmy intruzami. Taka sytuacja w ogóle nie powinna mieć miejsca. Nikt nie powinien być w stanie tu się dostać bez mojej pomocy. Niestety, to chyba także stało się z mojej winy.

Jego odpowiedzi więcej gmatwały, niż wyjaśniały. Na szczęście w wieku jedenastu lat zwykłam przyjmować świat takim, jaki był, bez większych problemów. Widziałam, że nie zostało mi zbyt dużo czasu na zadawanie pytań, gdyż Astra już zaczynał rzucać niespokojne spojrzenia dookoła. Zapytałam więc o to, co bardziej niż wszystko inne domagało się odpowiedzi.

– Skąd właściwie znasz moją babcię?

Za odpowiedź musiało wystarczyć mi przelotne spojrzenie. Chwila oślizgłego strachu, jaki czuje złapana w sidła ofiara, i już szarpnięcie za rękę poderwało mnie z ziemi.

– Delikatniej! – zdążyłam jeszcze pisnąć i już musiałam przebierać nogami tak szybko, jak tylko potrafiłam, by nadążyć za Astrą. Szybkie spojrzenie przez ramię i wiedziałam, że tamto uczucie przerażenia nie było przypadkowe. Czarny cień sunął za nami z zadziwiającą szybkością, a jego oczy wpijały się we mnie. Wzdrygnęłam się, choć w całej tej postaci tylko te oczy nie budziły we mnie strachu, a raczej niepokój. Jeszcze kilka razy spoglądałam za siebie, świadomie się katując, by utrzymać mordercze tempo, gdy nogi plątały mi się już ze zmęczenia. On za każdym razem tam był, raz jakby bliżej, raz, ku mojej uldze, dalej. W końcu zdałam sobie sprawę, że już nie dam rady. Serce omal mi nie eksplodowało, nie czułam nóg. Nagle przed oczyma mignęło mi coś ciemnego i wypadliśmy wreszcie na otwartą przestrzeń. Potknęłam się o kamień i przekoziołkowałam naprzód, ciągnąc za sobą zaskoczonego Astrę. Niemal natychmiast poderwałam się z ziemi, gotowa biec dalej w ostatnim rozpaczliwym zrywie, gdy zdałam sobie sprawę, że nie czuję już tego obmierzłego strachu, który jakby oblepiał lepką pajęczyną całe ciało. Wlepiłam zdezorientowane spojrzenie w szpaler złocistych drzew. Czy tylko mi się wydawało, czy tu na granicy blask był jakby słabszy?

– Nie mogą wyjść z lasu – wyjaśnił wciąż siedzący na trawie Astra – Tutaj jesteśmy bezpieczni, przynajmniej do świtu. Ale nie mamy czasu na…

Nie zdążył dokończyć. Jego słowa wypaliły się w moim mózgu czerwonymi literami i wyłączyły jakikolwiek dopływ adrenaliny. W mgnieniu oka nogi odmówiły mi posłuszeństwa i runęłam na ziemię.

– Obawiam się, że czas będzie musiał jakoś się pogodzić z tym, że go nie mamy – stwierdziłam, zdając sobie sprawę z tego, że kompletnie pogubiłam sens tej wypowiedzi. Wybuchnęłam histerycznym śmiechem. Astra westchnął.

– Podejrzewam, że w takim razie dziesięć minut odpoczynku ci nie wystarczy? – zapytał bez większej nadziei. Pokręciłam głową, wciąż z głupim uśmiechem na twarzy. Miałam wrażenie, że paraliż ogarnął wszystkie moje mięśnie.

– Ale dwadzieścia będzie akurat. Pod warunkiem, że zabawisz mnie przez ten czas jakąś opowieścią.

– Chyba już nawet wiem, jaką szanowna panienka sobie życzy – uśmiechnął się, na wpół łobuzersko, na wpół ze znużeniem.

Pomyślałam sobie wtedy, że świat na chwilę znów wrócił do normy – skoro oboje potrafiliśmy się jeszcze raz uśmiechnąć w ten sposób.

***

– Kiedy wy, ludzie, patrzycie w gwiazdy, widzicie niemal to samo niebo, które sklepia ten ogród – rozpoczął wreszcie swoje opowiadanie Astra – Od czasu do czasu zdarza wam się pomyśleć: "Jak one są daleko od nas, chodzących po tej ziemi" i wtedy poświęcicie nam może chwilę smutku i nostalgii. Dla mnie spojrzenie w gwiazdy to dojmujące uczucie samotności, bo wiem, że każda z nich jest zbyt daleko, byśmy się spotkali, a zarazem ja jestem tak samo odległy dla nich wszystkich.

– Nie możecie odwiedzać się nawzajem w swoich ogrodach? – wtrąciłam.

– Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby gwiazdy zaczęły się nagle ze sobą spotykać? – Astra uśmiechnął się – Nie, nasz los to wieczna samotność. Chociaż, oczywiście, są pewne odstępstwa od tego prawidła.

– Na przykład moja babcia? – podsunęłam.

– Chociażby ona. Ale nie tylko. Każdy człowiek może trafić do mojego ogrodu, ale pod kilkoma warunkami – kontynuował Astra – Przede wszystkim, przed świtem musi go opuścić. Nieważne, czy trafi tu wieczorem czy po południu, świt jest granicą nie do przekroczenia. Poza tym, jak już ci mówiłem, bez mojego pozwolenia, a właściwie zaproszenia, nikt nie ma tu wstępu. Twoja babcia jest pierwszym przypadkiem, który zabłądził. Ostatnim i najważniejszym warunkiem jest to, że każdy człowiek może odwiedzić mój ogród tylko raz.

– W takim razie, jak to w ogóle możliwe, że babcia trafiła tu po raz drugi? – zapytałam, ale Astra to zignorował i kontynuował swoją opowieść:

– Rozumiesz więc, że życie jest nieznośne, jeżeli uświadomisz sobie swoją wieczną samotność. Zastanawiałem się, jakie to uczucie rozmawiać z kimś, śmiać się i robić te wszystkie rzeczy, które ludzie robią w gronie przyjaciół. Często obserwowałem ludzi, zwłaszcza tych mieszkających w domu twojej babci. Jednak przez długi czas nie mogłem się zdecydować na zaproszenie kogoś do mojego ogrodu. Miałem niejasne przeczucie, że ten jeden dzień to zdecydowanie za mało na zapełnienie pustki w moim sercu, a także, że samotność stałaby się wtedy jeszcze bardziej nieznośna. Aż nagle zobaczyłem dziewczynkę, która w swoim pokoju płakała cicho, narzekając na samotność. Wtedy podjąłem decyzję…

– Chwileczkę – znów mu przerwałam – Chcesz powiedzieć, że to była moja babcia? Przecież ona zawsze opowiadała mi, że w moim wieku miała całą grupkę przyjaciół.

– Mi też o nich mówiła – Astra uśmiechnął się nieznacznie – Nazywała ich przyjaciółmi-cieniami i narzekała, że nigdy tak naprawdę im na niej nie zależało. Nie rozumiałem wtedy, że może istnieć coś takiego jak “fałszywy przyjaciel”, ale potem przez wiele lat przyglądałem się twojej babci I widziałem, jak potoczyło się jej życie. Wydaje mi się, że jeżeli kiedykolwiek miała prawdziwego przyjaciela, byłaś nim ty.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, ale nie zwrócił na to uwagi.

– Kiedy się przed nią pojawiłem, była jeszcze bardziej zdziwiona niż ty. Nawet zapłakana i rozżalona, stanowiła uosobienie rozsądku i wprawiła mnie w prawdziwe osłupienie dowodząc mi, że nie powinienem w ogóle istnieć. Wydaje mi się, że wzięła mnie za jakiegoś elfa czy inne magiczne stworzenie. To, co dla mnie było kompletnie oczywiste i naturalne, jej wydawało się absurdalne i niezrozumiałe. Dopiero kiedy wyjaśniłem, że czuję się samotny i szukam po prostu przyjaciela, wreszcie zrozumiała. I natychmiast powiedziała kategoryczne “nie”.

– Dlaczego? – zapytałam, kompletnie zdezorientowana.

– Ja też byłem zdziwiony. Nawet więcej, gdyż cała sytuacja była dla mnie zupełnie nowa. Poza tym, zdawałem sobie sprawę, że kończy mi się czas. Może wydawać ci się, że skoro jesteśmy w stanie przebywać w waszym świecie, to problem naszej samotności jest praktycznie rozwiązany. Jednak w praktyce wygląda to trochę inaczej. Nie powiedziałbym, że dzisiaj przeszedłem do waszego świata, żeby z tobą porozmawiać, ale raczej, że do twojego świata. To trochę skomplikowane – dodał, widząc powątpiewanie na mojej twarzy. Kiwnęłam głową, żeby kontynuował.

– Wracając do tematu. Zostałem postawiony pod ścianą. Całkowicie skołowany, postanowiłem chwycić się ostatniej deski ratunku. Po prostu się z nią zgodziłem. “Nie będziemy przyjaciółmi” – powiedziałem, “Zamiast tego, na te kilka godzin, możemy zostać kompletnie sobie obcymi ludźmi, którzy rozmawiają o wszystkim i o niczym”. Widziałem, że moja prośba mocno ją zdziwiła. “Przecież ty podobno nie jesteś człowiekiem” – odparła ostrożnie. “Nie, nie jestem” – potwierdziłem. Widziałem, że tym razem doskonale zrozumiała. W ten sposób twoja babcia stała się pierwszym gościem w moim ogrodzie.

Kiedy teraz o tym myślę, widzę, ze faktycznie nie byliśmy przyjaciółmi. Zbyt duża przepaść rozpościerała się między nami. Ale z każdą godziną coraz lepiej się rozumieliśmy. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, żartowaliśmy. Oczywiście, nie trwało to długo. Musiałem jej wyjaśnić, że o świcie nie ma innego wyboru, jak opuścić ogród. Przyjęła to ze spokojem i kiedy gwiazdy blakły na powoli rozświetlającym się niebie, grzecznie podziękowała mi z szerokim uśmiechem. Po prawdzie, to ja powinienem jej dziękować. Przez chwilę staliśmy naprzeciwko siebie, czując, że trudno nam będzie zerwać tę nić porozumienia, która się między nami nawiązała. Wtedy ona nagle zapytała, czy kiedyś jeszcze się spotkamy. Już wcześniej powiedziałem jej, że to może być tylko ten jeden raz. Ale tak naprawdę, była jeszcze jedna możliwość. Mogłem spotkać się z nią ponownie, kiedy…

– Kiedy? – zapytałam z oczami błyszczącymi z ciekawości. Ale Astra nagle jakby się zaciął, a po jego twarzy przemknął cień.

– Kiedy nadejdzie odpowiedni czas – uciął i wstał, dając mi znak, że to już koniec opowieści. Spojrzałam na niego rozczarowana, ale posłusznie również się podniosłam.

– Znowu będziemy próbowali przedostać się przez las? – aż wzdrygnęłam się na tę myśl.

– Nie, nadłożymy drogi i okrążymy go od wschodu. Tam pierścień drzew jest węższy, więc będziemy mieli większą szansę na dostanie się niezauważenie do serca ogrodu. Do tego miejsca cienie nie będą już miały wstępu.

Miałam na końcu języka pytanie: "dlaczego?", ale uznałam, że może ono trochę poczekać do czasu, gdy Astra będzie w lepszym humorze. Najważniejsze, powiedziałam sobie, że nie mogą i już.

***

Przez kilka godzin maszerowaliśmy wzdłuż lasu. Astra narzucał wysokie tempo, które ledwo mogłam utrzymać na dłuższą metę, ale nie narzekałam. Zatopiona w myślach, starałam się unikać patrzenia na szpaler drzew po lewej. Budziły we mnie niepokój. Wreszcie dotarliśmy do wąskiej ścieżki, która zagłębiała się w las. Wtedy jeszcze przyśpieszyliśmy. Za każdym razem, gdy pomiędzy drzewami pojawiał się jakiś cień, Astra ciągnął mnie w drugą stronę, za najbliższy pień. W ten sposób szliśmy przez kilkadziesiąt minut, a ja czułam, że już kompletnie opadłam z sił. Im bardziej zagłębialiśmy się w las, tym większy był mój niepokój i tym jaśniejszy złoty blask dookoła nas. Wreszcie stał się on wręcz nieznośny i oślepiał moje oczy. Wlekłam się już ostatkiem sił, poganiana jedynie przez strach rosnący w moim sercu – znów strach ściganej ofiary. Myślałam sobie, że jeżeli tak mają wyglądać baśniowe przygody, to nie chcę ich już nigdy więcej przeżywać. W którymś momencie Astra krzyknął, bym biegła najszybciej jak potrafię i ponaglana szalonym biciem serca zebrałam się na ten ostatni zryw. Nie widziałam już nic przed sobą i nagle jakbym wpadła w świetlistą bańkę. Wszelki strach ze mnie opadł. Zatrzymałam się i rozejrzałam dookoła. Znajdowałam się w naszym ogrodzie, praktycznie takim samym, ale jednak jakby wyraźniejszym. Spojrzałam przez ramię, by sprawdzić, czy Astra też do niego dotarł. Widziałam go jak stał za ścianą światła. Stał i krzyczał.

Jeszcze zanim cokolwiek powiedział, wiedziałam, że dalej pójdę sama.

– Nie mogę za tobą iść– usłyszałam jego głos dobiegający jakby z oddali.

– Co mam robić? – zapytałam po prostu, wpatrując się w niego nagląco. Z przerażeniem zdałam sobie sprawę z tego, że nie mieliśmy czasu na pogawędki. Astra był w niebezpieczeństwie.

– Musisz jej powiedzieć, że na pewno mnie tu nie spotka – odparł po chwili wahania – Niech idzie tą ścieżką, która jest przed nią i nie ogląda się za siebie.

Miałam jeszcze ochotę zapytać go, co to za ścieżka, którą ma iść babcia, ale Astry już nie było. Poczułam ukłucie samotności, ale odgrodziłam się od niego z całą stanowczością i zagłębiłam w kolorowy ogród. Teraz wreszcie wiedziałam, gdzie znajdę moją babcię.

***

Było takie miejsce w babcinym ogrodzie, w którym tylko ona lubiła się zaszywać. Gdy nie mogłam jej znaleźć w domu, szukałam w malutkiej, drewnianej altance, w której stało jedno wiklinowe krzesło. Babcia zwykła tam siadywać i zajmować się robótką albo czytać książkę. Teraz także tam siedziała, zatopiona w spokojnym śnie. Ulga, którą odczułam na jej widok, porównywalna była do żalu, z jakim ją z tego snu budziłam. Otworzyła wreszcie oczy i przeciągnęła się, rzucając mi bystre spojrzenie.

– Teraz rozumiem – rzuciła z uśmiechem – Więc naprawdę trochę się pośpieszyłam. No nic, chyba wyszło nam to na dobre, co?

Nie miałam pojęcia, o czym mówiła, ale wyglądało na to, że mniej więcej orientowała się w sytuacji.

– Musisz stąd iść, babciu – powiedziałam z naciskiem – Astra mówił, że masz iść swoją ścieżką i nie oglądać się za siebie, czy coś takiego.

– Tak powiedział? To miło, że zadał sobie tyle trudu, żeby naprawić mój błąd. Ale wiesz, dziecino, tam, gdzie ja idę, ty iść nie możesz.

Spojrzałam na nią nierozumiejącym wzrokiem. Uśmiechała się ze smutkiem. I wtedy powoli zaczęło do mnie docierać, co tak naprawdę dzisiaj się zdarzyło. Do moich oczu napłynęły łzy.

– Nie – zdołałam jedynie wyjąkać. Babcia pokiwała tylko głową i mocno mnie przytuliła.

– Wiesz, ani trochę nie żałuję, że wywołałam całe to zamieszanie. W końcu dzięki temu mogłyśmy się jeszcze raz spotkać. Chcę ci powiedzieć tylko jedną rzecz: idź naprzód i nie patrz w przeszłość. Tam wszystko zostało już wybaczone.

Słysząc te słowa wybuchnęłam rozdzierającym płaczem. Babcia tuliła mnie jak dziecko, ale nie mogłam nie zauważyć, że powoli rozmywała się w powietrzu. Obie wiedziałyśmy, że kończył nam się czas. Stojąc na tej krawędzi dotychczasowego życia myślałam, że nigdy wcześniej nie wydawało mi się ono tak wyraziste jak w tej ostatniej chwili, gdy odpływało w przeszłość. Ostatnią chwilą, która należała do tamtych wspomnień, była kołysanka, którą babcia śpiewała mi w dzieciństwie. Potem nagły wybuch złotego blasku oślepił mnie i równie szybko zgasł.

***

Astra znalazł mnie siedzącą na trawie, z twarzą mokrą od łez.

– Powinieneś się pośpieszyć, by móc się ponownie z nią spotkać – wyszeptałam.

– Na to jest jeszcze czas – usłyszałam jego spokojny głos – Natomiast świt się już zbliża.

Zdałam sobie sprawę, że ma rację. Na wschodzie niebo już się rumieniło. Wstałam z westchnieniem i obróciłam się w jego stronę. Tak wiele rzeczy powinnam mu była powiedzieć, a czułam, że z nich wszystkich tylko “dziękuję” byłoby sensowne.

– Jak tak właściwie masz na imię? – zapytałam zamiast tego – Przecież nie Astra. To nie może być imię jednej, zwyczajnej gwiazdy.

– Tak naprawdę, to nie mam jeszcze imienia – uśmiechnął się – Jestem nienazwany.

– W takim razie, co powiesz na to, bym ja cię nazwała? – także uśmiechnęłam się w odpowiedzi i wyszeptałam mu do ucha najodpowiedniejsze, według mnie, imię. Wyglądało na to, ze przypadło mu do gustu. Jeszcze raz roześmialiśmy się, jakby nagle opadło z nas napięcie. Nadchodził świt.

– Spotkamy się jeszcze kiedyś? – zapytałam, przywołując to pytanie z dalekiej przeszłości. Wyglądał na zdziwionego, ale z radosnym uśmiechem odpowiedział:

– W odpowiednim czasie.

Moje ręce powoli rozpływały się w powietrzu. Była jeszcze jedna rzecz, którą musiałam mu powiedzieć.

– Jesteśmy już przyjaciółmi, prawda? Mogę tak o nas myśleć?

W pamięci zapisał mi się jeszcze tylko wyraz zdziwienia i szczęścia na jego twarzy, kiedy kiwał głową z namaszczeniem i jednocześnie śmieszną gorliwością.

***

Od tamtego czasu minęło wiele lat. A ja wciąż idę naprzód, w kierunku złotego blasku, oświetlającego mi przyszłość. Właśnie tak, Blasku. Blask był idealnym imieniem dla tej niewielkiej, samotnej, ale jakże pięknej złocistej gwiazdy która pozwoliła mi na zawsze już wyzwolić się zza złotych krat klatki zwanej samotnością.

Koniec

Komentarze

Wydaje mi się, że treścią tego opowiadania nie jest fantastyczne dzieciństwo, a raczej jedno przeżycie z dzieciństwa, w dodatku raczej mało zabawne, zgoła smutne.

Wędrówka Przez ogrody do gwiazd okazała się bardzo monotonna i nużąca, wręcz męcząca. Nawet snujące się cienie nie potrafiły ożywić sytuacji, nie wprowadziły spodziewanego niepokoju. Ani przez chwilę nie umiałam podzielić odczuć dziewczynki.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenie. Jest trochę powtórzeń, kilka niezbyt czytelnie skonstruowanych zdań, ale szczególnie przeszkadzał mi nadmiar zaimków, bez większości których opowiadanie doskonale mogłoby się obejść.

 

Gula w gar­dle uro­sła do ol­brzy­mich roz­mia­rów i wy­bu­chłam pła­czem.Gula w gar­dle uro­sła do ol­brzy­mich roz­mia­rów i wy­bu­chnęłam pła­czem.

 

dla­cze­go znaj­do­wa­łam się tam, a nie swoim cie­płym łóżku. – …dla­cze­go znaj­do­wa­łam się tam, a nie w swoim cie­płym łóżku.

 

Po chwi­li wa­ha­nia, zde­cy­do­wa­łam zejść na dół i to spraw­dzić.Po chwi­li wa­ha­nia zde­cy­do­wa­łam się zejść na dół i to spraw­dzić.

 

Setki pytań prze­mknę­ły mi przez głowę i nagle wy­la­ły się na ze­wnątrz w po­sta­ci po­to­ku płacz­li­wych słów. Tak jakby ktoś zmu­sił mnie do ich wy­po­wie­dze­nia, wy­cią­gnął je ze mnie, po­mi­mo stra­chu, który ści­skał moje gar­dło i sznu­ro­wał usta. – Przykład namiaru zaimków.

 

Ode­tchnę­łam chłod­nym wie­czor­nym po­wie­trzem z ulgą. – Co to znaczy, że powietrze było ulgą?

Proponuję: Z ulgą ode­tchnę­łam chłod­nym, wie­czor­nym po­wie­trzem.

 

Świe­tli­sty chło­piec od­wró­cił się do mnie tak, że świa­tło za­cho­dzą­ce­go słoń­ca zda­wa­ło się przez niego prze­cho­dzić, co było do­sta­tecz­nie dziw­ne, bio­rąc pod uwagę to, że świe­cił się już sam z sie­bie. – Powtórzenia.

Może: Świe­tli­sty chło­piec od­wró­cił się do mnie tak, że blask za­cho­dzą­ce­go słoń­ca zda­wa­ło się przez niego prze­cho­dzić, co było do­sta­tecz­nie dziw­ne, bio­rąc pod uwagę to, że jaśniał już sam z sie­bie.

 

Chło­piec uśmiech­nął się, le­d­wie wi­docz­nym przez blask bi­ją­cy z jego twa­rzy uśmie­chem.Uśmiechanie się uśmiechem jest masłem maślanym,

Może: Na twarzy chłopca zagościł uśmiech, ledwie widoczny w bijącym blasku.

 

zda­wał się bez­brzeż­nie smut­ny.A to dla­te­go… – Brak spacji po kropce.

 

Na­praw­dę nie wiem, jak długo sta­łam wpa­tru­jąc się z otwar­tą buzią w górę. – Ze zdania wynika, że buzia była otwarta w górę.

Proponuję: Na­praw­dę nie wiem jak długo sta­łam z otwartą buzią, patrząc w górę.

 

Tym bar­dziej, Że cią­gną­cy mnie za rękę chło­pak… – Dlaczego nagle wielka litera?

 

po­win­nam się chyba o to ob­ra­zić, ale w sumie już wcze­śniej byłam chyba ob­ra­żo­na, więc nie mia­ło­by to sensu. Zresz­tą, ob­ra­ża­nie się na kogoś, kto igno­ru­je takie rze­czy, rów­nież było po­zba­wio­ne sensu. – Czy to celowe powtórzenia?

 

Po­wol­nym ru­chem ro­zej­rza­ła się do­oko­ła. – W jaki sposób można rozglądać się ruchem?

Może wystarczy: Po­wol­i ro­zej­rza­ła się do­oko­ła.

 

zanim po­su­wi­stym ru­chem ode­szła głę­biej w las. – Raczej: …zanim po­su­wi­stym krokiem ode­szła głę­biej w las.

 

to tam­ten czar­ny stwór sam w sobie był uoso­bie­niem prze­ra­że­niem. – …to tam­ten czar­ny stwór, sam w sobie był uoso­bie­niem prze­ra­że­nia. Lub: …to tam­ten czar­ny stwór, sam w sobie był uoso­bionym prze­ra­że­niem.

 

po­wie­dział w końcu, a mi nie po­zo­sta­ło nic in­ne­go… – …po­wie­dział w końcu, a mnie nie po­zo­sta­ło nic in­ne­go

 

tłu­ma­czył go­rącz­ko­wo – Tak długo, jak ja kogoś tu wpro­wa­dzę… – Brak kropki na końcu zdania.

 

mu­sia­łam prze­bie­rać no­ga­mi tak szyb­ko, jak tylko po­tra­fi­łam, by na­dą­żyć za Astrą. Szyb­kie spoj­rze­nie przez ramię i wie­dzia­łam, że tamto uczu­cie prze­ra­że­nia nie było przy­pad­ko­we. Czar­ny cień sunął za nami z za­dzi­wia­ją­cą szyb­ko­ścią… – Powtórzenia.

 

Czar­ny cień sunął za nami z za­dzi­wia­ją­cą szyb­ko­ścią, a jego oczy wpi­ja­ły się we mnie. – W jaki sposób oczy mogą wpić się w kogoś?

Proponuję: …a jego wzrok wpi­ja­ł się we mnie.

 

stra­chu, który jakby ob­le­piał lepką pa­ję­czy­ną całe ciało. – Brzmi fatalnie.

Może: …stra­chu, który, jak lepka pa­ję­czy­na, przylegał do ciała.

 

Mi też o nich mó­wi­ła… – Mnie też o nich mó­wi­ła

 

Astra na­rzu­cał wy­so­kie tempo… – Astra na­rzu­cał szybkie tempo

 

Wresz­cie stał się on wręcz nie­zno­śny i ośle­piał moje oczy. – Raczej: Wresz­cie stał się wręcz nie­zno­śny, ośle­piał mnie.

 

Niech idzie tą ścież­ką, która jest przed nią i nie oglą­da się za sie­bie. – Masło maślane; czy można oglądać się przed siebie?

Proponuję: …i nie oglą­da się. Lub: …i nie patrzy za sie­bie.

 

masz iść swoją ścież­ką i nie oglą­dać się za sie­bie… – Jak wyżej.

 

Ale wiesz, dzie­ci­no, tam, gdzie ja idę, ty iść nie mo­żesz.Ale wiesz, dzie­ci­no, tam, dokąd ja idę, ty iść nie mo­żesz.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A mnie się to dobrze czytało. Fakt, że wieje nudą, ale jest potencjał.

A ja mam podobnie jak Reg. Za nic nie potrafiłam utożsamić się z dziewczynką, to całkiem nie mój typ osobowości. Egzaltowana i nic nie robi, tylko beczy.

W końcówce tekst trochę się poprawił, ale początek i środek były męczące.

Babska logika rządzi!

Melduję, że przeczytałam :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Beks chyba nikt nie lubi. Troszkę popłakać każdy może, zwłaszcza dziecko, nawet bez powodu, ale bez przesady. Tu trochę tego płaczu było za dużo. Miałam wrażenie, że bohaterka nie robi nic innego.

I o ile podróż dziewczynki do świata gwiazdy jest ciekawym pomysłem, to jej postawa przytłoczyła i zaburzyła odbiór opowiadania.

Ze strony formalnej – dzieciństwo jest, fantastyka jest, zbędnych traum brak, czyli niby jest wszystko jak być powinno, tylko nieco zaszwankowało wykonanie pomysłu. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Przeczytałem.

 

* (czyli taka . z ramionkami)

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Pierwszy i ostatni akapit – bardzo ładne. Co do reszty – mam mieszane uczucia. Z jednej strony jest nieco monotonnie, lekko nużąco, opowieść trochę się dłuży, ale sama historia w sumie interesująca, z ładnym klimat i przesłaniem.  

 

Sama historia jest mi się, generalnie, podobała. Nic bardzo wyszukanego, niemniej losy dwójki tak obcych sobie dzieciaków śledziłem z pewnym zaangażowaniem. Szczególnie na samym początku, jeszcze w domu, gdzie pojawił się dobrze wykreowany klimat grozy i tajemnicy. Potem to jednak, niestety, zanika.

Styl ogólnie niezły, choć też i co jakiś czas pojawiały się pewne językowe koszmarki, które nieco psuły ogólny efekt. Ponadto zdecydowanie za dużo tu emocji i opisów, a za mało akcji. Jak na tej długości historię, nie działo się zbyt wiele. A gdy już się działo, to niezbyt porywająco, niestety. Bohaterka też jest trochę męcząca z tym swoimi uzewnętrznianiem emocji.

Mówiąc krótko, było dobrze, ale mogło być lepiej lub o wiele lepiej.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nowa Fantastyka