- Opowiadanie: Urikan - Dziewczyna z Tindera

Dziewczyna z Tindera

Potem pytali go czemu z nią był. Co za głupie pytanie, czemu się z kimś jest, to proste dla samego bycia. Oczywiście decydują też inne kwestie, ale w ostatecznym rozrachunku chodzi o to żeby nie być samemu. Wiele się wydarzyło, ludzie twierdzili, że to było złe, czyste szaleństwo. On jednak pamiętał dobre momenty. Te chwile, gdy leżeli, ona patrzyła na księżyc. Uwielbiała światło, które na nią rzucał. Mu pozostawało jedynie zawijać jej białe włosy na palcach i patrzeć jak błyszczą w księżycowych promieniach.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Dziewczyna z Tindera

 ***

 

Potem pytali go czemu z nią był. Co za głupie pytanie, czemu się z kimś jest, to proste dla samego bycia. Oczywiście decydują też inne kwestie, ale w ostatecznym rozrachunku chodzi o to żeby nie być samemu. Wiele się wydarzyło, ludzie twierdzili, że to było złe, czyste szaleństwo. On jednak pamiętał dobre momenty. Te chwile, gdy leżeli, ona patrzyła na księżyc. Uwielbiała światło, które na nią rzucał. Mu pozostawało jedynie zawijać jej białe włosy na palcach i patrzeć jak błyszczą w księżycowych promieniach.

 

***

 

Od kilku minut kręcił się w kółko co rusz spoglądając na kasjerkę. Zerkał topornie, jak wygłodniały pies na kawał kiełbasy. W kinie roiło się od małych dzieci i ich niewyspanych rodziców. Samotny, dwudziestoparoletni koleś mógł rzucać się w oczy w godzinach emisji „Wesołego Słonika” i „Przygód w bajecznym lasku”. Pod nogami plątały się malce, niezdarnie zawadzając o przechodniów. Ludzie nieufnie patrzyli na Jana, gdy co rusz jakiś brzdąc przypadkiem zahaczał o jego długie, chude nogi. Nie sprzyjało to koncentracji, chciał zrobić dobre wrażenie na wybrance, ale w powietrzu unosiło się odium niepokojącego intruza, nie powiedzieć „pedofila”. Szedł powoli, niepewnie stawiając kroki, czuł się jak na polu minowym. W dzieciństwie oglądał film o grupie żołnierzy przemierzających pustynie, ciągle zatrzymywali się, by zbadać trasę. Obawiali się min, gdy jeden z nich wdepnął na ładunek, koledzy starannie wykopywali piasek, próbowali pomóc podkładając kamień. Tam też pierwszy raz zobaczył kobiecą pierś na srebrnym ekranie, dużą jędrną, wystającą zza rozpinanej koszuli. Od tej pory już do końca jego dni kobiece krągłości miały mu się kojarzyć z niebezpieczeństwem pod stopami. Obawiał się nieuniknionego końca, wybuchu który gwałtownie przerwie jego starania. W połowie drogi dziewczyna go spostrzegła, najpierw subtelnie zerknęła po czym bezwstydnie wlepiła w niego swe wielkie oczy. Zorientowała się, spojrzenia nieznajomego nie mogą być przypadkowe, desperacja wylewała się jego oczami. Było jednak już za późno by zawrócić, kasjerka też nie miała gdzie uciec. Byli na kursie kolizyjnym.

– Czy lubi Pani prezenty – zapytał próbując opanować trzęsące się ręce.

– Przepraszam? – odparła spięta dziewczyn.

Momentalnie chłopak zogniskował na sobie uwagę całego kina. Ludzie bez zahamowań odwracali głowę w jego kierunku. Koleżanka dziewczyny, para za nim, rodzina z dzieckiem nieopodal przeglądająca zapowiedzi seansów, nawet kobieta zdrapująca gumy z ruchomych schodów przerwała wściekłe szorowanie by spojrzeć na żałosnego podrywacza.

– Niech Pani weźmie – to mówiąc chłopak wręczył prezent.

– Nie dziękuję – odparła.

Nic innego mu nie pozostało, jak wybrać jedyne, najgorsze wyjście. Jan rozpoczął paniczny odwrót, w myślach czuł jak mnisi, uciekają z krzykiem z płonącego klasztoru. Szlachtowani przez wikingów ogarniętych szałem bojowym skomlą o łaskę, lecz w zamian otrzymują tylko cios toporem. Więź pomiędzy nimi, a żałosnym podrywaczem pokonała bariery czasu. Stali się jedną jaźnią, odczuwającą wspólne cierpienie. Serce biło jak oszalałe, na wpół zamroczony szedł w bliżej nie znanym kierunku. Nawet nie słyszał doganiającego go krzyku, dziewczyna biegła za nim.

– Niech Pan zaczeka – krzyczała pokonując korytarz.

Jan się zatrzymał, doszły go strzępy nawoływania. Gwałtownie zapłonęła w nim iskra nadziei, może jednak się udało.

– Niech to Pan weźmie! – kontynuowała łamiąc serce chłopaka.

– Ale proszę wziąć. – starał się ratować sytuację.

Lecz jego kwestia poleciała w pustkę, kasjerka nie czekała na jego odpowiedź. Zniknęła za korytarzem, zostawiając chłopaka z pakunkiem w ręce.

Chciał się zapaść pod ziemię, śmierć będąc porąbanym przez wikingów nie była ratunkiem, nie dawała ulgi. Na plecach tworzył się gigantyczny ciek wodny, który bezczelnie wsiąkał w jego ubranie. Miał wrażenie, że staje się bezpłodny. Jego ciało powoli zabijało wszystko co może prowadzić do zainteresowania kobietami. Reakcja obronna organizmu, zdającego sobie sprawę z powagi sytuacji. Janek nie przeżyłby następnej takiej porażki, trzeba było psychicznie amputować penisa. Wypalenie dziury w mózgu też w chodziło w grę i na koniec wypatroszenie serca. Stał czekając, aż pozbędzie się całego balastu, lecz wyzwolenie nie miało nadejść.

 

***

 

 

Minęło już kilka dni, a może nawet tygodni, a on wciąż rozpamiętywał tamte chwile. Jadąc tramwajem, obładowany zgrzewką papieru toaletowego, frytkami i pepsi po promocyjnej cenie widział przed sobą, nieustannie wpatrujące się w niego oczy. Beznamiętne, oceniające spojrzenie kasjerki z kina, współczującą minę jej koleżanki i zażenowanych gapiów. Współpasażerowie znali jego sekret, ocennie spoglądali na niego pełni pogardy. Czekał, aż starsza kobieta zajmująca trzy miejsca zakupami zapyta dlaczego jest takim przegrywem. Najwyraźniej zabrakło jej odwagi, jechali w milczeniu, lecz jej brwi mówił za nią:

– Jesteś beznadziejny – zagaiły już całkiem siwe włosy nad okiem – nie wstyd Ci za to jak bardzo się upokorzyłeś próbując wyrwać tamtą laskę?

Jan udawał, że ich nie słysz, odwracał głowę niby podziwiając widok zza okna.

– Przecież widzimy, co podziwiasz te pasmo dyskontów spożywczych, punktów operatorów komórkowych i banków. Zapamiętaj to sobie całe życie będziesz przegrywał.

Nie wytrzymał wysłał im przeszywające spojrzenie. Właścicielka brwi na moment przerwała różaniec widząc wybałuszone oczy młodego człowieka, które próbują ją zmieni w kamień. Wszystko poszło na karby zepsucia młodego pokolenia, ale najgorsze, że Jan nie był już taki młody.

Nie planował zostać starym kawalerem, tacy kojarzyli mu się tylko z hitlerowcami uciekającymi przed sprawiedliwością. Starszymi panami o aryjskiej urodzie, skrywających się gdzieś w Argentyńskich lasach. Nie mieli czasu zdjąć swoich hitlerowskich mundurów, a co dopiero zapoznać atrakcyjne dziewczyny. Wciąż uciekali przed zemstą rozwścieczonych Żydów, biegli w tych długich butach wywracając się o konary drzew. Niektórzy ubrani byli w te dziwaczne białe galowe mundury wyposażone w pelerynę. Ich spotykały największe kłopoty. Materiał zwisający z ich szyj zawijał się w gałęzie spowalniając i ograniczając ich ruchy. On też czuł się ścigany, może ciążyła nad nim jakaś klątwa, nie pamiętał czy zabił pająka, sypnął solą przez ramię.

Tęsknotę brał na przetrzymanie, rozpaczy powiedział: nie. Ten stan trwał całe parę chwil, potem znów nadchodził wieczór, a po nim noc. Budząc się w środku nocy podrzucał nogami kołdrę, siłował się z nakryciem, aż te przypominało wielki namiot stojący na jego kończynach, a może gigantyczny wzwód. Mimo hałasu i gwałtownych ruchów nikt go nie powstrzymywał. Znów przypomniał sobie, że jest samotny, tak niewiele trzeba było by powrócić do krainy smutku.

Nie chciał tego robić, lecz pozostała ostatnia deska ratunku. Pełen wątpliwości sięgnął po swój sfatygowany telefon. Słońce jeszcze nie wzeszło, środek zimy zapewniał permanentną noc, co wbijało kolejny gwóźdź do trumny. Wyświetlacz bezwstydnie wskazywał godzinę, czwarta trzydzieści. O tej porze jest najspokojniej, ludzie śpią, kładą się do łóżek po imprezach, libacjach, czymkolwiek. Zrobił to, kilkoma ruchami kciuka zainstalował aplikację randkową. Zawsze się tego wstydził, nie tak wyobrażał sobie szukanie miłości. Bez dwóch zdań był romantykiem, oczekiwał od życia wzniosłych momentów. Chciał znaleźć tą tę jedyną podczas jazdy konnej, pokonując wrzosowisko na swym wiernym rumaku ona miała zostać przypadkowo potrącona przez jego zuchwałego konia. Zeskoczyłby wtedy z niezwykłą gracją łapiąc w ramiona piękną bezbronną i chwilowo ograniczoną intelektualnie blondynkę. Ona wyznałaby mu dozgonną miłość i żyliby szczęśliwie, aż do jej trzeciego liftingu i masy botoksu. Jednak co miał do stracenia, przeglądał zdjęcia zainteresowanych kobiet w poszukiwaniu tej wyjątkowej. Fala chętnych go przeraziła, jak w tym chaosie miał wyselekcjonować dziewczynę, której zaufa. Wszak ruchanko to nie wszystko, a tam w wirtualnej rzeczywistości tylko wszędzie palmy, jedzenie, ładne uśmiechy. Nie wiedział czy zdoła na czas przeprowadzić sobie trepanację czaszki, bo jak inaczej miał sprostać oczekiwaniom tych dziewczyn, stać się Kenem z ich marzeń. Pośród zgiełku seksownych, wystylizowanych dziewcząt jedna była zupełnie inna. Przystanął na jej fotografii, oglądał niezwykle bladą, drobną dziewczynę, o białych kręconych włosach. Cała zlewała się w mlecznobiałą jedność, miejscami zakłócaną przez purpurowe wargi lub czarne oczy. Miała tylko jedno zdjęcie i nic więcej. Może była narkomanką, anorektyczką lub wyznawczynią jakiejś mrocznej religii? To dawało mu przewagę, mógł się nią zaopiekować, powiedzieć: „Nie jesteś wcale taka idealna, masz tasiemca, a ja się interesuję Spider-manem, więc też mam jakieś wady. A więc morda w kubeł i kochaj mnie”. Zaznaczył ją. Przejrzał kolejną setkę takich samych zdjęć, miał już dość targu niewolników, zrezygnowany rzucił telefonem w kąt. Tej nocy nie mógł zasnąć, przymykając oczy i licząc kolejny raz na wytchnienie, jego uszy dosiągł dźwięk telefonu. Urządzenie bezradnie obijało się o ściany wibrując na podłodze. Wstał, już chciał wyłączyć aparat, gdy spostrzegł wiadomość od bladej panny: „Wiem, że się nie znamy. Jednak dziś Ty też nie śpisz, może chcesz się spotkać?”. Serce zabiło mocniej, szybko odpisał: „Tak”. Po chwili otrzymał kolejną wiadomość: „Wysyłam lokalizację, nie każ mi czekać bo zamarznę”. Zbiegając po klatce schodowej zdążył wysłać jeszcze znak zapytania „?”.

 

***

 

Ku jego zdziwieniu, GPS nie prowadził go do mieszkania tylko na cmentarz komunalny. Przywykł do nietypowych miejsce, w które wielokrotnie wywodziła go desperacja. Tym razem jednak spodziewał się rozhisteryzowanej studentki filologi lub jakiejś nimfomanki, nie liczył na spacer wśród zmarłych. Nagrobki zawszę go śmieszyły, czasem były naprawdę idiotyczne, lekarze z wypisanymi specjalizacjami na swej ostatniej płycie, skrót mgr przed nazwiskiem, a nawet jakieś cytaty typu: „warto jeść, dzięki jedzeniu nie umierasz”. Oczywiście były na pozór bardziej wzniosłe myśli, ale sprowadzały się oczywistych oczywistości, najwyraźniej rodzina dobrze czuła się z tym, że wszyscy wiedzą, że ich krewny skończył studia lub zawszę obdzieli zwiedzających jakąś dobrą radą. Znicze ledwie się tliły, gdy szedł pomiędzy nimi. Mróz materializował jego oddech wysuszając gardło. Nie czuł strachu, miejsce wydawało się kompletnie puste i jedynie zapach ogniska wzbudzał lekkie zdziwienie. Znalazł się w wyznaczonym punkcie, stał sam jak kołek otoczony przez nagromadzenie pamięci. Ani żywej duszy, duchów też nie spotkał, nerwowo dreptał nogami. Podejrzewał, że znów stał się obiektem głupiego żartu, tak jak w podstawówce. Wtedy też miał się umówić na spotkanie na dodatek z najładniejszą dziewczyną w klasie, ta perspektywa doprowadzała go do palpitacji serca. Ubrał najlepsza dżinsową kurtkę i zaopatrzony w czekoladki ruszył ku szczęściu. Był wyczuwalny na odległość pięciuset metrów, gdyż wylał na siebie całe perfumy za dwadzieścia złotych, owiany pociągającą wonią nie bał się niczego. Początek był obiecujący, wymiana uprzejmości, wspólne lody, trochę śmiechu. Gdy przechodzili koło parku znienacka dziewczynka gwałtownie zamachnęła się i umieściła w oku Janka rożek na wpół zjedzonego loda. Po jego twarzy ściekała gałka wiśniowa z resztkami jogurtowej mieszając się z jego łzami, a gdy płakał z zarośli wyskoczyła połowa jego klasy. Dzieciaki obeszły go w kółko, wskazując palcami wyszydzały. Czy teraz też miał tego doświadczyć?

Rozglądając się z nudów, podsycany przez ostatnie iskry nadziei nagle spostrzegł coś nieoczywistego. Koło jednej z płyt nagrobnych pełzało coś olbrzymiego. Chwycił za duży kamień bojąc się, że za moment ta przedziwna istota rzuci się na niego. Jednak po chwili dostrzegł kobiece kształty i sznur opinający całe ciało, a w jej purpurowych ustach tkwił knebel. Nieznajoma, z którą jeszcze chwilę temu umawiał się na telefonie z całych sił próbowała rozerwać więzy. Podbiegł na ratunek, przywitał go uśmiech zakłócony drewnianym kijem. Po dłuższej próbie sił pokonali linę.

– Dziękuje – odparła zmieszana, chwilę po wyciągnięciu z zębów kawałka kija od mopa – Mam Ci tyle do wyjaśnienia, ale może nie dzisiaj.

– To dość dziwne – odpowiedział Janek – ale dobrze, to może powiesz chociaż jak się nazywasz.

Zawstydzony krępował się patrzeć w jej oczy, skupiając swój wzrok na mocno pogryzionym kiju. Zęby tej drobnej istoty mocno go pokiereszowały, bał się myśleć przez co mogła przejść przed chwilą.

Po omacku wyciągnął dłoń w jej kierunku, jak zwykł mawiać jego dziadek „nie patrzy się w zęby darowanemu koniu”, w relacjach z kobietami chodzi o zaufanie, tym bardziej jak tak mocno gryzie. Ona delikatnie ścisnęła jego rękę, poczuł jej aksamitną, niezwykle delikatną skórę jak wnętrze nowego portfela.

– Mów mi Julia, możesz mnie nazywać Julią od BDSM – to mówiąc zaśmiała się sama do siebie.

Jej głęboki głos niósł się po całym cmentarzu. On też się zaśmiał, a potem razem poszli na spacer.

 

***

Zbędne pytania nie zbudowały jeszcze żadnego udanego związku. Przynajmniej tak uważał jego pies, a jego pies miał zwyczaj zjadać bezpańskie wymiociny, psie kupy i statki z folii aluminiowej. Jan czasem puszczał ze smyczy swojego pupila, ten gnał przed siebie jak opętany. Rozłąka bywała długa, a po powrocie pupil wyrzygiwał niezidentyfikowane przedmioty na dywan w salonie. Nie raz Jan pytał: – Gdzie to zjadłeś brachu?, a czworonóg zwykł kwitować – Ja się Ciebie nie pytam co robisz w tym mały pomieszczeniu, do którego mnie nie wpuszczacie, a pachnie tam tak uroczo świeżutką kupą. Przynajmniej nie zjadam własnej kupy! Chłopak godzinami tłumaczył na czym polega spłukiwanie, ale czworonóg za nic nie chciał uwierzyć, że ktoś normalny zalewa swoją kupę litrami wody. Mimo wszystko bardzo kochał swojego psa, a gdy Radziu umarł Jan zaczął myśleć o jego wymiocinach z rozrzewnieniem. Te życiowe doświadczenie sprawiło, że chłopak podchodził do życia z dystansem i doceniał proste rzeczy.

Dni mijały na unikaniu tematu cmentarza, wychodziło im to niezwykle sprawnie. Jak łyżwiarze figurowi na lodzie wzajemnie się asekurowali w nieodkrywaniu tajemnicy. Mimo to przeczesywał wspomnienia w poszukiwaniu osób o podobnych przeżyciach. Najdziwniejsze relacje z randek dotyczyły dziewcząt pytających o wysokość pensji na pierwszym spotkaniu. Lina, knebel, cmentarz, brakowało racjonalnych rozwiązań, zastanawiał się czy powinien zapytać ją o poprzednich partnerów. A może ona liczyła, na jakiś seks, zbliżenie przy nagrobku? Jednak zamiast dociekać, zatapiał się w tej dziwnej relacji.

Julia nie była zwyczajną dziewczyną, nawet jej powierzchowność zastanawiała. Na pozór słaba i delikatna, lecz już przy pierwszym kontakcie przejmowała inicjatywę. Jan zachodził w głowę czemu w ogóle ona się z nim spotyka, nie miał jej nic do zaoferowania. Nie chodziło nawet o jego kompleksy i poczucie niższości, ta dziewczyna robiła wszystko sama. Nie mógł nieść zakupów, otwierać drzwi, nawet nie musiał zabijać pająka. Jednak jego towarzystwo było aprobowane i nim się obejrzał skończyli na pierwszej randce. Julia musiała być mocno przeciążona obowiązkami, przychodziła kompletnie rozczapierzona, opatulona w ekscentryczne, długie czarne płaszcze, których kołnierze rozstawione sięgały jej do czoła. Z racji wzrostu całkowicie zapięta przypominała małą wieżę szachową, smętnie przesuwającą się po chodniku. Jan nie pytał czemu wciąż chodzi w okularach przeciwsłonecznych, przecież ludzie mają dziwne fetysze. On sam lubił zjadać piętki z chleba, sięgał ręką na koniec worka z pokrojonym pieczywem by dosięgnąć jego wypieczoną końcówkę. Trzeba było ją rzuć jak gumę, z masłem była pyszna.

Na miejsce kolacji wybrała małą klubokawiarnię pełną rupieci, starych książek i ludzi gotowych zapłacić dziesięć złotych za importowaną słodzoną herbatę z Niemiec. Tak jakby Polska słodzona herbata gorzej reagowała z zakręconymi wąsami lub brodą zwisającą do samego paska. Wchodząc Julia wzdrygnęła się na widok reflektorów oświetlających wejście, co chłopak uznał za świetny żart. Często wmawiał sobie, że jej ekscentryczne zachowania to wysublimowane gagi, dowcipy z wyższej półki zauważalne tylko dla nielicznych.

– Co bierzesz – zapytał trochę podenerwowany sytuacją.

– Coś z mięsem, może tatar – odparła bez namysłu.

– No tak, a ja może makaron?

Tego dnia rozmowa dotyczyła zmian nadchodzących wraz z upływem lat. Julia, obstawała przy braku widocznych różnic w ludzkich zachowaniach na przestrzeni wieków. Jan starał się ripostować, opowiadał o rewolucji obyczajowej, lecz zderzał się ze ścianą. Nie oceniała zmian w obyczajach jako znaczących, dla niej były to tylko powierzchowne kwestie, od setek lat ludzie byli nędznymi, chciwymi robakami, poza wyjątkami, których szybko się pozbywali. Nauczony doświadczeniem starał się zmienić temat, tak jak zwykle brak zgody ukazywał mu na horyzoncie niebezpieczeństwo wyniszczającego konfliktu.

– Smaczne? – niepewnie zapytał.

– W tym tatarze jest jakoś mało mięsa, mogłabym nim zalepiać szpary w oknach.

– Nigdy nie byłem u Ciebie – stwierdził zainteresowany – masz drewniane okna?

– Kiedyś miałam – odpowiedziała skręcając kulkę z mięsa między palcami – i wtedy mogłabym tym czymś zalepiać dziury.

– Aha…

– Ale jak chcesz, możesz dziś do mnie wpaść.

W momencie wydarzyło się bardzo wiele, chociaż chłopak starał się nie poznać tego po sobie. Jak każdy młody mężczyzna powinien robić wszystko co w jego mocy by dążyć do zbliżenia z tą piękną kobietą. On jednak był pełen obaw. Na same słowo „kobieta” jego myśli się zbroiły, w oczekiwaniu na walkę o wolność. Wolał „dziewczynę” w jej towarzystwie czuł się bezpiecznie jak nastolatek, który niewinnie chwyta swoją sympatię za rękę. Jednak propozycja bez wątpienia padła od kobiety, a makaron, który przed chwilą był pysznym daniem stał się trudną do przełknięcia gulą. Zawahał się, bał się, lecz z drugiej strony pragnął tego. Taka bliskość go przerażała, zaraz zacznie się chodzenie za rękę, pytanie co dziś robimy i wspólne weekendy, gdzie będzie czas na leżenie na kanapie i nic nie robienie? Nie chciał tracić wolności, czuł się jak ptak dostrzegający myśliwego ze zgrają psów, przygłupim parobkiem i ogromną strzelbą. Facet mierzył do niego, a on jedynie był zwyczajną kaczką, zaraz dostanie kulkę, upadnie nim dobiegnie do niego kulawy idiota psy pochwycą jego truchło i przyduszą, a potem ktoś zrobi z niego pieczeń. Musiał się kogoś poradzić, jednak w sali byli sami obcy ludzie, do tego sprawiali wrażenie zafascynowanych mlekiem sojowym w ich bezglutenowej kawie, mogli nie mieć zielonego pojęcia o rzeczywistości.

– Słuchaj brachu – zapytał wypchaną głowę jelenia wiszącą na ścianie – co byś zrobił na moim miejscu?

– To zależy, ziomek? – odpowiedział zwierz dziwnie wydymając wargi.

– Od czego?

– Od tego czy jesteś pizdą co jeszcze piłuje rogi na pieńkach, czy może kozakiem co potrafi się wpieprzyć na środek autostrady i sparaliżować całą trasę.

– Nie wiem, chyba nie mam rogów i nie mam prawka, więc …

– Dobra, prosto z mostu, facet idź poruchać, lepszej okazji nie będziesz miał, czego się boisz? Potem się roztyje i tylko będziesz marzył, żeby wpadła pod jakąś ciężarówkę. Tak jak ja wpadłem przez taką jedną łanię.

– Miłość jest ślepa.

– Sarny też koleś, sarny też.

– A jak zajdzie w ciążę?

– On nie wygląda na taką co ma potomstwo!

– Skąd wiesz?

Jednak Jeleń się nie odezwał już, Jan wpatrywał się w swojego towarzysza rozmowy czekając na ostatnie słowa, gdy spostrzegł pytające spojrzenie przyjaciółki.

– Czemu gadasz z tą dziką kozą? – zapytała Julia.

– Wiesz co, myślę, że możemy do Ciebie dziś skoczyć – odparł zmieszany.

 

***

 

Ciężko oddychał, a ona milczała. Wspinali się po drewnianych schodach, na sam szczyt starej kamienicy, każdy stopień zabierał godziny. Jan ledwie panował nad sobą, powstrzymywał ręce przed objęciem dziewczyny. Chciał ją złapać z zaskoczenia i przyciągnąć do siebie, jednak była to pierwsza randka. Zbyt wcześnie na takie sytuacje, nie chciał mieć za tydzień siedmiorga dzieci, teściowej w mieszkaniu i pachnieć kocią kupą. Stanęli przed drewnianymi drzwiami, niestaranie nałożona farba i niechlujna szpachla przykrywały głębokie dziury oraz dziwaczny drzeworyt zdobiący całą powierzchnie. Patrzyły na nich wyszczerzone gęby diabłów i demonów, wszystkie eksponowały ostre kły wystawiając również spiczaste jęzory.

– Sąsiedzi musieli być zdziwieni jak je wstawiałaś? – zapytał

– Trochę byli, ale powiedziałam im, że wyskakują jak się je drażni, więc mam spokój. – skwitowała słowa uroczym uśmiechem.

Przekręciła wielki klucz w paszczy jednego z potworów, usłyszeli silny trzask. Podejrzewał, że mam do czynienia z bardzo starym mechanizmem, zębatymi zapadniami lub innym ustrojstwem. Aby wejść musiała mocno pchnąć drzwi, położyła obie dłonie na gębach i stanowczo ruszyła. Wolno ustępowały, przesuwając się z piskiem. W mieszkaniu było ciemniej niż na dworze. Julia chwilę szukała włącznika, po czym zapłonęło delikatne światło.

– Na końcu korytarza jest pokój, rozgość się tam – stwierdziła stanowczo wskazując ręką – ja muszę na chwilę wyjść, kupić Ci coś?

– Może piwo? Ale wracaj szybko.

– Tak, tylko chwila.

Nim się obejrzał, jej już nie było. Stąpał po miękkim dywanie, czując delikatną fakturę pod nogami z uprzejmości zdjął buty. Schylając się spostrzegł wzór na wykładzinie, chodził po kolejnym demonicznym jęzorze. Przy drzwiach znajdowały się rozwarte usta, a ich zawartość prowadziła do wskazanego pokoju. Paląca się lampkę pokrywał gruby kurz, na samym włączniku pozostał ślad po maleńkim palcu dziewczyny. Najwyraźniej nie korzystała z urządzenia zbyt często i tak oświetlało tylko sam początek mieszkania, co zmuszało gości do kroczenia w ciemności. W pokoju miał ten sam problem, macał chaotycznie ścianę w poszukiwaniu włącznika. Przycisną wystający element, ale chociaż manipulował nim kilka razy nic nie zaświeciło. Szukał dotykając pobliskich mebli, a tam napotykał przedmioty o trudnych do określenia kształtach. Rozpoznawał tylko książki po ich cienkich stronach i twardych oprawach. Ostrożnie wysunął nogę licząc, że Julia ma chociaż tutaj łóżko. Udało się, stopa zahaczyła o miękkie posłanie. Usiadł na nim, nie chciał się zbytnio panoszyć, zależało mu na opinii gentlemana. Jednak po dwudziestu minutach oczekiwania zrezygnował z manier. Zniecierpliwiony położył się, a ona wciąż nie wracała. Spoglądał na okno i pomnik trzech krzyży czuwający nad miastem. Mógł się przyjrzeć paczkom po papierosach i ekscentrycznej popielnicy leżącej na parapecie. Drobiny księżycowego światła odbijały się w szklanym naczyniu uformowanym na kształt serca. Nigdy nie umawiał się z tak dziwną dziewczyną, może ostrzyła siekierę by go poćwiartować i złożyć w ofierze dla pradawnego boga. Gdy usłyszał dźwięk przesuwanych drzwi entuzjazm już dawno opadł.

– Bardzo przepraszam – usłyszał słaby głos na korytarzu.

Coś runęło na podłogę z silnym impetem, wybiegł zaalarmowany. Na dywanie leżała Julia, w poszarpanym ubraniu pokryta cała krwią.

– Co się stało – pytał przejęty, próbując podnieść dziewczynę.

– Nic, jestem zmęczona, przepraszam zapomniałam o browarach. – ledwie wyszeptała.

– Boże, jesteś cała w krwi, dzwonię po pogotowie.

Sięgając po telefon poczuł mocny uścisk.

– To nie jest moja krew, pomóż mi przejść do pokoju.

***

Randka nie należała do tych z kategorii romantycznych, lecz bez wątpienia była spektakularna. Julia zaszyła się w łazience, zostawiając chłopaka samego sobie. Nad ranem prawie nieprzytomna przeprosiła Jana po czym się rozeszli obiecując sobie kolejne spotkanie. Nie wiedzieć czemu on czuł satysfakcję, mimo tych wszystkich zgrzytów dostrzegał szansę na horyzoncie miłości.

Nie mylił się, zaczęli spotykać się częściej, na swój sposób zbliżać się do siebie. On wiecznie niedowartościowany, przestraszony świata romantyk i ona milcząca pesymistka. Diagnozował u siebie syndrom sztokholmski, jej zachowanie nie tyle co odbijało od normy, ono tej normie zaprzeczało. Normalne pary chodzą za rękę, całują się w parku, a czasem kłócą, zaś ona większość czasu patrzyła. Jej czarne oczy o nienaturalnie wielkich spojówkach wyrażały tysiące emocji, raz po raz rozszerzając się i zwężając. Czasem żałował, że nie chodzi z linijką by móc odmierzać jej samopoczucie inaczej nie mógł do niej dotrzeć.

Dni mijały szybko, ona powoli zaczynała obdarzać go zaufaniem, spędzali coraz więcej czasu w jej mieszkaniu. Nie wiedzieć czemu tylko w jednym pokoju do którego miał wstęp, lecz mimo wszystko on nie mógł przestać o niej myśleć i nie chciał znać jej sekretów. Spędzali wieczory oglądając stare filmy, słuchając jej gry na gitarze lub po prostu leżąc. Czasem wychodziła na dłużej, wracała nad ranem przepraszając. Często cała we krwi, niosąc olbrzymie pakunki, których Jan nie był w stanie zapamiętać. Ile by myślał o tych ogromnych workach robił się senny, a jego głowa odpływały w nieznanych kierunkach. Gdy na nią czekał zabijał czas czytaniem lub przechadzaniem się po jej pokoju. Wszystko co tam było zdawało mu się niezwykle błahe i niewarte uwagi. Stare ryciny, tajemnicze księgi i narzędzia o niezidentyfikowanym przeznaczeniu nie robiły na nim wrażenia. Chciał tylko być z nią, leżeć aż znów będzie mógł zatopić w niej swój wzrok. Pierwszy raz w życiu był prawdziwie zakochany. Czuł się jak jej pupil, zwierzak, którego postanowiła przygarnąć. Miewali przedziwne momenty, gdy stawali się zwyczajni.

– Wyskoczyłabym, gdzieś z Twoimi znajomymi – stwierdziła, ciągnąc Jana za ucho.

– Jan zawahał się, czuł że znów nabiera powietrza. Wszystko wydało się zdecydowanie prostsze.

– Mówisz – odparł zdziwiony – wiesz dawno ich nie widziałem, od kilku miesięcy spędzam wieczory w Twoim mieszkaniu.

– To chyba tak szybko nie ustępuje? – wyszeptała

– Co nie ustępuje?

– Przyjaźń!

Ta rozmowa wybiła go z błogiego odurzenia, od kilku godzin leżał na łóżku w półśnie. Nagle poczuł silną potrzebę zobaczenia się z przyjaciółmi.

– Wiesz co? Chyba ktoś ma urodziny w tym tygodniu.

– To dobrze, chciałabym poznać kogoś nowego.

 

***

 

Siedzieli zbici na jednej kanapie, uda dociskały się do oparcia rozpychając konstrukcję. Atmosfera dyskomfortu udzielała się towarzystwu. Rozmowa się nie kleiła, co odważniejsi wysyłali sobie niezdarne spojrzenia lub pojękiwali, starając się zagaić. Jan nerwowo trzymał za kolano Julię, która tego wieczoru wydawała się wyjątkowo nieobecna. Nie można było jej nazwać duszą towarzystwa, chłopak nie pamiętał by kiedykolwiek odezwała się sama do kogoś. Po kilku mocniejszych drinkach jednak co poniektórym rozwiązał się język.

– Wiecie co – zaczęła samotna blondynka ku uciesze tłumu – ten uniwersytet to jakaś pomyłka! Ogólnie tam są jakieś normalne kierunki, oprócz prawa?

Jan trochę otrzeźwiał, wydzierając świadomość z otępienia. Julia też jakby drgnęła na słowa nieznajomej. Oratorka płynęła dalej w swych osądach zachwalając architektów, prawników, lekarzy, a resztę ludzi umieszczając w niezbyt przyjemnej grupie nieudaczników. Opisywała jakiś tajemniczy świat wyższych sfer, ludzi, którzy nie jeżdżą tramwajami, nie jedzą ziemniaków i nie wiedzą co to polska komedia. Chłopak się odłączył, macając zimną nogę ukochanej poczuł nagle przypływ ciepła. Julia gwałtownie włączyła się przerywając wypowiedź nieznajomej.

– A znasz jakiś innych ludzi, niż architektów, lekarzy i prawników? – zapytała blondynkę.

– Niestety tak, ale co potem oni robią? Pracują na kasie? – podśmiewając się podsumowała.

Jana zamurowało, proces analizy słów ruszył pełną parą. Koła zębate zgrzytały zawadzając o siebie, a mózg parował. Liczył na to, że w pewnym wieku ludzie potrafią dojrzale spojrzeć na pewne sprawy. Ku jego zaskoczeniu od momentu tego wyznania jego dziewczyna zaczęła się w dziwnym sposób socjalizować z szczerą blondynką. Rozmowa krążyła wokół ubrań, kosmetyków, koncertów i wielu innych spraw o które jej nigdy nie posądzał. Nim się obejrzał dziewczyny razem wyszły na papierosa. Julia dość obojętnie zakomunikowała o tym chłopakowi znikając w progu, a on został sam z przerażeniem w oczach. Jakakolwiek była nigdy się nie spodziewał takie obrotu spraw, nie wiedział, że spotyka się z socjopatką, która dogaduje się tylko z innymi życiowymi wykolejeńcami. Czuł się tak jak żydowski mąż, którego żona uczęszcza do fan klubu Mein Kaimf. Osamotniony zajął się rozmowami o niczym, polskiej piłce i polityce. Krążył po pokojach zaczepiając ludzi, wypytując o pierdoły, a w głowie miał tylko zachowanie Julii. Czas leciał, a ona wciąż nie wracała, obawiał się, że może najzwyczajniej w świecie dziewczyna jest biseksualna i zostawiła go dla tej durnej laski. Unosząc się dumą wyszedł z imprezy z nikim się nie żegnając, pokonywał drogę rozgoryczony. Życie znów potraktowało go jak szmatę. Nie miał do kogo się zwrócić ze swoim bólem, a pragną z kimś pogadać, wyrzygać swoją gorycz.

– Hej Ty tam – krzyknął w stronę księżyca.

– Co? – odparło ciało niebieskie wybałuszając oczy spomiędzy kraterów.

– Moja dziewczyna, to znaczy już była dziewczyna właśnie zostawiła mnie dla jakiejś idiotycznej idiotki, co mam robić?

– Tak po prostu Cię zostawiła, na imprezie?

– No, wyszła z nią i tyle widziałem!

Księżyc się zamyślił, Jan musiał zejść z jezdni. Samochody z trudnością go wymijały, nie pomagał im rozmawiając z satelitą ziemi na środku drogi.

– A jak wygląda? – zapytał okrągły rozmówca.

– Szczupła, mała blondynka, kręcone włosy, bardzo blada.

– To może pogadaj z nią właśnie coś dużego ładuje do śmietnika!

– Co?

– Tam za Tobą po prawej.

Usłyszał huk, chłopak gwałtownie się obrócił, faktycznie koło śmietnika stała Julia. Wyglądała trochę inaczej, starannie wyprasowane ubrania były pogniecione, miejscami pokrywała ją krew, a ona sama wycierała ręce o płaszcz.

– Julia, co z Tobą – zawołał.

– Przepraszam, musimy iść, szybko!

Jan poczuł, że nie ma innego wyjścia i ruszył razem z dziewczyną.

– Mam nadzieję, że nic u nich nie zostawiłeś.

– Nie, miałem już iść myślałem, że mnie zostawiłaś.

– To dobrze, nie byłoby dobrze jeśli miałabym tam wrócić.

– A gdzie ta dziewczyna? – zapytał rozglądając się po okolicy.

– Aleksandra, nie wiedziałam, że tyle mi to zajmie, chodźmy szybciej.

Chciał zapytać, czemu znów cała jest we krwi, czemu ma pozrywane guziki, co wrzucała do śmietnika, lecz gdy spojrzał w ciemne oczy ciekawość go opuściła. Szli w milczeniu, a ona poprawiała ubrania, przetarła usta i rzuciła nim o ziemię. Bezwładnie potoczył się ku krzakom, a on wskoczyła na niego. Zerwała z niego ubrania i dosiadła. Był nieobecny w tym akcie, obserwował siebie z góry w towarzystwie księżyca.

– Niezła laska – stwierdził księżyc.

– Tak, trochę szalona jak widzisz i ma strasznie dużo tajemnic. – odparł Jan

– Takie są najlepsze, starzejąc się razem nie umrzecie z nudów.

– Nie wiem, czy razem dożyjemy starości?

– Nie przesadzaj, tam na dole wyglądacie na nierozłącznych.

***

 

Mgła roztaczała się w głowie tylko przy niej. Gdy był sam wciąż zadawał pytanie, co stało się tamtej nocy. Aleksandra zniknęła, rozpoczęły się jej poszukiwania, o dziwo nikt nie łączył jej z Julią. Każdy uczestnik imprezy twierdził, że dziewczyna sama wybrała się na spacer. Na przesłuchaniu przez policję nie wspominał o swojej partnerce, nie pytali o nią, tamta noc była przede wszystkim krzakami. Poobijane plecy i smak krwi w ustach nie pozwalały zapomnieć. Na przemian zapominał i przypominał sobie o tamtym zajściu, nie wiedząc czy to był sen.

Dni mijały spokojnie, Julia nie chciała już nigdzie wychodzić, wystarczyło jej towarzystwo Jana. Spacerowali po zmroku, odkrywając na nowo miasto. Stare uliczki, zapomniane zakątki nie mniej tajemnicze jak ona sama. Chłopak był notorycznie niewyspany i przemęczony, całymi dniami brakowało mu energii, jedyne co go interesowało to uwaga ukochanej. Każdy gest, nawet delikatny dotyk stanowił powód do życia, sens tych długich, mrocznych wędrówek.

Kolejnego wieczór pokonywali starą, zmurszałą ulicę. Stawiał kroki na kocich łbach, poruszał się niedbale, sam do końca nie wiedział co robi. Wilgotne dżins przywierały do jego wychudzonych ud, nie pamiętał kiedy ostatni raz jadł. Ta uliczka była wyjątkowo obskurna, raziła brudem, a Julia znów gdzieś znikła. Otępiały rozglądał się w poszukiwaniu zguby, zaglądał tam gdzie nie miał zwyczaju patrzeć.

– Hej pedale – odezwał się głos zza bramy.

Jan się obejrzał, w ciemny uliczce stało dwóch łysych łepków, na oko po 20 lat. Szedł dalej, udawał, że ich nie słyszy.

– Pedale do ciebie mówię, zaraz zajmę się Twoją cipką. – kontynuował wyższy z nich o zakazanej mordzie.

Odwrócił się by spojrzeć na agresora w tym samym momencie poleciał pierwszy cios prosto w jego oczodół. Krew prysnęła, zaskoczony gwałtownym strumieniem zatrzymał się by tym razem otrzymać cios z kolana. Poleciał na ziemię tracąc równowagę, nie było czasu na podjęcie decyzji czy chce uczestniczyć w tym przedstawieniu. Nie pomyślał nawet o podniesieniu gardy, zaskoczony i upokorzony leżał na chodniku czekając na kolejne kopnięcia. Ciosy nie nadeszły, za to usłyszał dźwięk tłuczonej butelki, otworzył sprawne oko. Przed leżał jeden z napastników rozpruty na pół, krew tryskała z jego ciała. Trochę dalej stała Julia a jej ramię unosiło nad ziemią drugiego typka. Ręka wchodziło w brzuch wychodząc przez usta. Wierzgał jeszcze moment, dziewczyna zwinnie rzuciła nim w bramę. Nie czekając chwyciła Jana z chodnika i pobiegła. Chłopak tracił przytomność przyglądając się krwi spływającej do rynsztoka.

 

***

Ocknął się. Zimna dłoń spoczywała na jego policzku, głowa pulsowała. Zawiesił wzrok na kremowym, niechlujnie wyszpachlowanym suficie próbując sobie przypomnieć wszystko. Nic nie pamiętał, tylko niespodziewane ciosy i dźwięk upadającego ciała. Tak zagłębiając się poszarpanych obrazach zrozumiał, że sufit wcale nie jest nierównym. Te nierówne kształty były człowiekiem, wyschniętym, obrzydliwie bladym facetem z którego ciała wystawały setki rurek. Zwrócił oczy w stronę Julii, siedziała zamyślona spoglądając na niego.

– Co się wydarzyło? – zapytał siłując się z myślami.

Jej wzrok rozjaśniał, zaś mina spochmurniała.

– Musiałeś o to pytać?

Chciał zadawać kolejne pytania, lecz usta nie mogły wypowiadać słów. Myśli stały się ociężałe, ból rozpierał czaszkę, bezsilnie milczał.

– I tak dłużej to się nie uda – kontynuowała Julia – Jesteś fajnym chłopakiem, ale to co z Tobą robię zabiera najlepsze. Czas to przerwać.

Jana powoli ogarniało przerażenie, za grosz nie rozumiał słów dziewczyny, lecz jej ton i okoliczności przyprawiały go o ciarki.

– Nie bój się, Twój czas jeszcze nie nadszedł, ale muszę wyczyścić kilka spraw. Za dużo zamieszania z tą Aleksandrą.

Kończąc Julia schowała telefon Jana do kieszeni i wyszła z pokoju. Jan próbował łączyć fakty i zrozumieć sytuację, po chwili usłyszał zamykające się drzwi. Straszliwy ból głowy uniemożliwiał myślenie, każda cząstka świadomości bezradnie rozbijała się w nicości. Mimo to walczył, zachodził w głowie po co jej telefon. Szarpną się z łóżka by rozejrzeć się po pokoju, gdy się ruszył z jego nosa spłynęła krew. Myśli się rozjaśniły, z każdą spływająca kroplą wszystko nabierało sensu. Światło księżyca padało na przedmioty, których do tej pory nie dostrzegał. Kryształowe naczynia, ryciny przestawiające ludzi z poderżniętymi żyłami, bez głów, wysysanych przez szpetne postaci.

Cokolwiek chciała zrobić z jego znajomymi nie było to nic dobrego. Znajdował się w pieczarze pełnej rytualnych narzędzi i naczyń wypełnionych czerwoną substancją. Po otworzeniu jednego z ich szybko rozpoznał krew. Spojrzał raz jeszcze na gościa z sufitu, nie wyglądał na zadowolonego, nie mógł go tak zostawić. Wspiął się na krzesło i przyłożył palce do szyi, nieszczęśnik nie oddychał. Trwoga przezwyciężyła ból, ruszył do drzwi. Te jednak stawiały opór, ich konstrukcja ani drgnęła. Nie miał sił by z nimi walczyć. Gniew rozchodzący się w jego wnętrzu uwalniał jasne myśli, od wielu miesięcy nie czuł się tak wolny. Mózg nabierał rozpędu, nie wahał się odszukał zapałki. Ostrożnie wyjrzał przez okno, był na trzecim piętrze wzdłuż ściany bloku pięła się solidna rynna. Wylał na dywan zawartość starej, lampy naftowej, podpalił jeden z manuskryptów, którego języka nie rozumiał. Księgę rzucił na dywan. Nie patrzył długo na rozpoczynający się pożar, niezdarnie, kulejąc wdrapał się na parapet. Przylegając do ściany przesunął się w stronę rynny, wsunął koszulę między mur, a konstrukcję. Z zawieszoną wokół szyi kurtką zaczął się zsuwać zapierając stopami o budynek. Wyglądał jakby polerował rurę, przesuwając opierającą się elewacji koszulę. Gdy napotkał zamocowania, zawiesił się na nich, nie wiedział przez chwilę co dalej, nie miał jednak czasu na rozmyślanie, opuścił się na trawnik. Spadł na bok, uderzenie było silne, ale nie na tyle, by go powstrzymać. Nie miał planu działania, spojrzał w lusterko samochodu by ocenić obrażenia.

Jego posiniaczona twarz nie budziła zaufania.

– Co się gapisz? – odbicie zaatakowało Jana. – Nie ma czasu na przeglądanie się, masz jakiś pomysł.

– Facet przed chwilą spadłem z pierwszego piętra, muszę pomyśleć!

– To sobie myśl, a Twoja koleżaneczka z Tindera będzie zarzynać Twoich przyjaciół. Tam po lewej od ulicy jest sklep z narzędziami, zabierz siekierę i utnij jej ten głupi łeb.

– Facet, ale ja ją kocham.

– Dobrze się zastanów co mówisz! – skończyła twarz.

 

***

Spadając rozerwał spodnie, co nie było takie złe. Dziura ułatwiała chowanie siekiery za paskiem, trzonek w nogawce wyglądał wprawdzie jak wzwód słonia, ale jak jedziesz ratować świat przez prawdopodobnie swoją byłą to co myślą o tobie współpasażerowie tramwaju nie ma znaczenia. Na twarzy zaschła plama krwi, co nadawało mu wyglądu indiańskiego wojownika. Czerwone barwy wojenne, a w głowie próba ustalenia statusu ich związku, czy byli jeszcze parą, a może to „skomplikowany związek”? Relacja z kategorii pokocham lub zabiję? Może nie jest potworem, tylko coś ją opętało? Starał się nie spoglądać w szybę, jego odbicie przeganiało ludzi z sąsiadujących miejsc, w sam raz by oddać się myśleniu. Lecz ten stan przerwało gwałtowne hamowanie, ludzie potoczyli się jak kręgle odbijając się od siebie. Chłopak dźwignął się z kolan i gdy oceniał sytuację, coś wyrwało drzwi pojazdu. Po chwili zobaczył znajomą sylwetkę, drobnej i pięknej blondynki. Jego serce zabiło szybciej, nie wiedział czy z miłości, a może w wyniku krwi, która pokrywała całe jej ciało.

– Coś ty zrobił – krzyknęła, lecz jej głos brzmiał jak syk węża.

– Kobieto, opanuj się, co Ty mi robiłaś? – odparł próbując wyciągnąć siekierę ze spodni.

– Spaliłeś mój domu, wszystko co miałam, twoje cierpienie będzie legendarne?

– Cytujesz filmy… – nie zdążył skończyć zdania, gdy ona podbiegła do niego.

Ominęła przerażonych pasażerów wbiegając na sufit i większość trasy pokonując do góry nogami. Trzonek utknął w spodniach, Jan rozpaczliwie siłował się z własnym ubraniem. Dziewczyna chwyciła go za głowę, poczuł palce wbijające się pod skórę.

– A więc to tak – odparła zaskoczona – coś ci pękło w głowie, dlatego się uwolniłeś.

– Co? – zapytał tracąc zapał w walce z nieposłuszną siekierą.

– Chyba masz krwotok wewnętrzny przystojniaku, szkoda, ale i tak miałam Cię zabić.

– Julio co robisz? Kim jesteś? – pytał odwlekając zgniecenie czaszki.

– Jestem zwyczajną kobietą, która wie czego pragnie. Mogło być nam razem dobrze, ale ty nie chciałeś naszego szczęścia, najpierw Ci twoi irytujący znajomi, ta idiotka. Potem nawet na przynętę się nie nadawałeś na polowaniach. Popełniłam błąd zbytnio się do ciebie przywiązałam. Uratowałeś mnie z cmentarza, a jeszcze żadnemu to się nie udało, to był jednak przypadek nic wielkiego. Miłość jest ślepa, giń kochanie.

– Poczekaj – wyjąkał ledwie łapiąc dech. – Skoro i tak umrę, to nie mogę odejść inaczej.

– Nie – to mówiąc nacisnęła mocniej.

Ból zalał Jana, ręce w agonii zacisnęły się na główce siekiery, a ta pod wpływem nacisku rozerwała spodnie. Chłopak odruchowo złapał za trzonek i instynktownie wyprowadził cios spod siebie. Ostrze idealnie utkwiło w podbródku Julii dzieląc go na dwoje.

Wagon wypełnił syk. Dziewczyna złapała się za twarz, lecz w tym momencie jej były wstał i szybkim zamachem odseparował jej głowę od szyi, a ta wyleciała z tramwaju. Fontanna krwi wylała trysnęła z ciała ofiary. Jan upadł zanurzając się w kałuży posoki. On również krwawił.

Czuł jak uchodzą z niego siły, otępiale spoglądał na leżący nieopodal portfel. A ten nieśmiele się otworzył, odsłaniając przezroczystą przegródkę na dowód. Na dokumencie widniało zdjęcie mężczyzny w średnim wieku, trochę wyłysiałego, lecz z młodzieńczym błyskiem w oczach.

– Chłopcze, nie zasypiaj – przemówiła fotografia – Dziś dokonałeś ważnej rzeczy, stałeś się mężczyzną. Wyruszyłeś do krainy łowów i przyniosłeś z niej zdobycz. Nakarmiłeś swoje ego, udowodniłeś sobie, że jesteś kimś. To nowy rozdział w Twoim życiu.

– Wiesz co chyba jednak umrę – odparł ledwie przytomny Jan.

– To jak odejdziesz, kto będzie najlepszą wersją Ciebie? Kto spłodzi dwójkę nieszczęśliwych dzieci, pozbawi sensu życia atrakcyjną bibliotekarkę i spłaci kredyt hipoteczny? Kto pojedzie na wczasy do Krościenka, zajmie 450 miejsce w biegu dzielnicy. Kto zje 2 kilo makaronu z pieczarkami w domu nad jeziorem, popijając tylko wódką?

– Nie wiem stary, umieram! – to mówiąc chłopak umarł.

 

***

 

Tak przynajmniej mu się zdawało…

Koniec

Komentarze

Usiłowałam czytać, a nawet robić poprawki, ale nie zdołałam dotrzeć choćby do trzecich gwiazdek. Przykro mi to mówić, ale opowiadanie jest napisane w sposób wyjątkowo utrudniający lekturę. Bardzo przeszkadzają liczne błędy, usterki i niezrozumiale formułowane zdania, a reszty dopełnia kompletnie lekceważona interpunkcja.

No cóż, Urikanie, potknęłam się na konarach drzew i straciłam wszelką ochotę na poznanie dalszych losów Jana.

 

Mu po­zo­sta­wa­ło je­dy­nie… – Jemu po­zo­sta­wa­ło je­dy­nie

 

Zer­kał to­por­nie, jak wy­głod­nia­ły pies na kawał kieł­ba­sy. – Czy aby na pewno zerkał topornie?

 

Pod no­ga­mi plą­ta­ły się malce… – Pod no­ga­mi plą­ta­li się malcy

 

film o gru­pie żoł­nie­rzy prze­mie­rza­ją­cych pu­sty­nie… – Literówka.

 

po czym bez­wstyd­nie wle­pi­ła w niego swe wiel­kie oczy. – Zbędny zaimek. Czy mogła w niego wlepić cudze oczy?

 

de­spe­ra­cja wy­le­wa­ła się jego ocza­mi. – Chciałabym zobaczyć jak desperację wylewa się oczami.

 

– Czy lubi Pani pre­zen­ty… – – Czy lubi pani pre­zen­ty

Formy grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

Ten błąd występuje w tekście wielokrotnie.

 

– Prze­pra­szam? – od­par­ła spię­ta dziew­czyn. – Literówka.

 

Chciał się za­paść pod zie­mię, śmierć będąc po­rą­ba­nym przez wi­kin­gów nie była ra­tun­kiem, nie da­wa­ła ulgi. – Bardzo niezrozumiałe zdanie.

 

ocen­nie spo­glą­da­li na niego pełni po­gar­dy. – Jak spoglądali???

 

nie wstyd Ci za to… – …nie wstyd ci za to

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Jan uda­wał, że ich nie słysz… – Literówka.

 

Prze­cież wi­dzi­my, co po­dzi­wiasz te pasmo dys­kon­tów spo­żyw­czych, punk­tów ope­ra­to­rów ko­mór­ko­wych i ban­ków. – Kolejne zdanie, którego nie rozumiem.

 

Wszyst­ko po­szło na karby ze­psu­cia mło­de­go po­ko­le­nia… – Wszyst­ko po­szło na karb ze­psu­cia mło­de­go po­ko­le­nia

 

Star­szy­mi pa­na­mi o aryj­skiej uro­dzie, skry­wa­ją­cych się gdzieś w Ar­gen­tyń­skich la­sach.Star­szy­mi pa­na­mi o aryj­skiej uro­dzie, skry­wa­ją­cymi się gdzieś w ar­gen­tyń­skich la­sach.

 

a co do­pie­ro za­po­znać atrak­cyj­ne dziew­czy­ny. – …a co do­pie­ro ­po­znać atrak­cyj­ne dziew­czy­ny.

 

bie­gli w tych dłu­gich bu­tach wy­wra­ca­jąc się o ko­na­ry drzew. – Konary to grube gałęzie wyrastające z pnia drzewa. Jak można, biegnąc, wywracać się o konary drzew?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja dotarłam trochę dalej.

Pomijam wszelakie błędy, bo jest tego zbyt dużo, by wypisywać. Wykonanie jest fatalne.

Strasznie pokręcony ten tekst. Porównania przyprawiają mnie o ból głowy, przy czym nie zawsze dlatego, że są złe. Bardziej dlatego, że odbiegają na mile od całego tekstu. Trudno mi wyrazić zdanie, bo nie przeczytałam całości, ale mam wrażenie, że gdybyś popracował nad formą, treść zyskałaby znacznie.

Pozostaje mi życzyć Ci wytrwałości.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

“​Dziewczyna z Tindera” napisana jest fatalnie. Interpunkcja aż tak mnie nie raziła, ale składnia i metafory skutecznie uniemożliwiły mi czytanie. Podobnie jak przedpiśczynie, poddałam się w okolicach trzecich gwiazdek, 

Hmm... Dlaczego?

Nowa Fantastyka