- Opowiadanie: eN Ka - Filabein

Filabein

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Filabein

Wrócił późną nocą. Delikatnie uchylił lekko skrzypiące drzwi, wślizgnął się do środka, nie spoglądając za siebie. Chwilę wcześniej doskonały słuch wychwycił jedynie niczym niezmąconą ciszę, co wskazywało na to, że nikt go nie śledził.

Przekręcił klucz w zamku, otrzepał obłocone buty o wysokich cholewach, paskudnie brudząc wysłużoną już wycieraczkę. Ściągnął przecieraną skórzaną kurtkę i zawiesił na haczyku.

Odskoczył gwałtownie, westchnął głośno, przestraszony widokiem zielonych ślepiów wyróżniających się z panującego w mieszkaniu mroku.

– Cholera, Filek… – mruknął do kruczoczarnego kota.

Zwierzę wpatrywało się w swojego właściciela z niebywałą uwagą, co sprawiło, że poczuł się nieco niezręcznie.

– No i na co się gapisz? – spytał z wyrzutem, ściągając obuwie.

Oczywiście, nie spodziewał się odpowiedzi. Odpiął pas z mieczem i powiesił zaraz obok kurtki, po czym przeszedł po cichu do sąsiedniego pomieszczenia.

Uwielbiam na ciebie patrzeć.

Odwrócił się, ze zdziwieniem spostrzegając, że Filabein wciąż uparcie wlepiał w niego świecące w ciemności oczy. W języku wyspiarzy imię to oznaczało tyle co słoń, a to dlatego, że Quentin z ogromnym upodobaniem kolekcjonował figurki z kości tych zwierząt.

Ścianę w głównej izbie zdobiła podłużna drewniana półka, na której ułożone były małe statuetki, przedstawiające w większości słynnych władców i rycerzy, a także artystów i nieco mniej znane osobistości, ledwie zapamiętane przez potomnych, choć niewątpliwie zasługujące na uwagę. Mężczyzna uwielbiał przyglądać im się za każdym razem, gdy przechodził obok, co zdarzało się nader często. Figurki poustawiane były też w kilku miejscach mieszkania, takich jak komoda w sypialni czy stół jadalny, co w przekonaniu Quentina było urzekającym elementem wystroju.

Niezręczność ustąpiła wręcz uczuciu zażenowania, gdy kot przyglądał się, jak mężczyzna zdejmował z siebie kolczugę, skórzany kaftan i spodnie.

– Daj spokój, Filabein… – westchnął, na co zwierzę ani drgnęło.

Kocham cię, panie.

Podążył za Quentinem, kierującym się w stronę sypialni. Mężczyzna wszedł po cichu, nie chcąc zbudzić kasztanowłosej, nagiej kobiety, której ciało w połowie przykrywała kremowa, kwiecista pościel. Wśliznął się do łóżka, delikatnie dotknął palcami jej gładkiego ramienia. Zbliżył się lekko, muskając je wargami.

– Idź się umyć – usłyszał warknięcie. – Śmierdzisz trupem.

– Nikogo nie zabijałem – odparł pokornie. – Musiałem trochę drasnąć drania…

– W porządku, oszczędź mi szczegółów – przerwała zdecydowanym tonem, dopiero teraz odwracając się twarzą do Quentina.

Jego wzrok przyzwyczaił się już do ciemności, widział więc wyraźniej bursztynową barwę pociągających oczu ukochanej, zgrabny nosek i usta układające się zawsze w kształt serca. Uśmiechnęła się nieoczekiwanie, oplatając wokół palców jego czarne, sięgające ramion włosy.

– Wiesz, czułam się dziś trochę dziwnie – zaczęła melodyjnie. – Nie umiałam się skupić, kręciło mi się w głowie… rano mało nie zwymiotowałam – mówiła z przejęciem.

– Może się czymś zatrułaś? – spytał z troską.

Zdziwił się nieco, gdy spojrzała na niego z wyrzutem.

– Ech, jak zawsze niedomyślny… – westchnęła. – A może tylko udajesz, nie chcesz dopuścić do siebie tej myśli?

Ciemności nie pozwoliły jej dostrzec pobladłej twarzy Quentina.

– Tarja… Czy ty…

– No brawo, durniu! – prawie krzyknęła. – W końcu nie będą na mnie patrzeć spode łba…

– Tylko o to ci chodzi? – zdumiał się.

– Pewnie, że nie – burknęła urażona. – Ale nie pozwoliłabym sobie na obelgi. Jeszcze pomyślą, że jestem jałowa…

Przerwała nagle, przestraszona przez Filabeina, który nieoczekiwanie wskoczył pomiędzy nich.

– Odejdź, kocurze – odsunęła go gwałtownie.

Nigdy cię nie lubiłem.

– Choć do mnie, Filusiu – Quentin przysunął do siebie zwierzę i otulił je pościelą.

Zawsze przy tobie, panie.

– No jasne… – westchnęła, zrażona nieco tym widokiem. – Po co nam dziecko, skoro mamy tego futrzaka? – burknęła z ironią.

Nie odpowiedział, skupiony na głaskaniu pupila. Tarja, zrezygnowana, odwróciła się znów tyłem do mężczyzny.

Po co wam dziecko, panie?

***

– Nie wiem, w czym widzisz problem, stary – powiedział rudowłosy Ralph, dłubiąc w nosie. – Moja Karen urodzi niedługo czwartego dzieciaka… Bogowie, żeby w końcu trafił się syn! – okrzyknął, ocierając spocone czoło.

Dwaj postawni stróże prawa powoli przemierzali ulice miasteczka Taitnemah, dręczeni przeraźliwym upałem. Jedyne zamieszanie robiły jak zawsze rozwrzeszczane dzieciaki, rycerze więc pogrążeni byli w nudzie.

– Zaraz dojdziemy – szturchnął z uśmiechem Quentina.

– Co? – wyrwał się z zamyślenia.

Ralph nie musiał odpowiadać, dostrzegli bowiem miejsce, o którym mówił. Skromny, lecz zwracający uwagę straganik, zza którego uśmiechała się do nich młoda, drobna kobieta o ciemnych włosach, nieco wąskich szarych oczach i bladej, lecz pogodnej twarzy.

– Tatiana, złotko! – Ralph przywitał się entuzjastycznie. – Gdzie te tłumy? Zwykle nie można się do ciebie dopchać – zdumiał się.

– Jakieś grube ryby przypłynęły z zachodu – westchnęła smutno.

– Znów ci od unii? – spytał Ralph.

– A któż by inny? – odparła z ironią. – Nie dadzą sobie wmówić, że Ionad radzi sobie bez nich świetnie.

– A co na to wschód? Jak mniemam, jest jeszcze mniej przychylny?

– Nie inaczej – uśmiechnęła się zawadiacko. – Coś taki małomówny, Quentin? – zagadnęła do drugiego rycerza.

Obudził się nagle z zamyślenia, spojrzał na nią otępiałym wzrokiem.

– Wybacz mu, ma poważną sprawę na głowie – odparł ze śmiechem Ralph.

– Co takiego? – zmartwiła się.

– Tarja jest w ciąży – zachichotał, wywołując w kobiecie niemałe zdziwienie.

Wpatrywała się z troską w przyjaciela, wyraźnie zaniepokojonego.

– To cudownie… – mruknęła bez przekonania. – Chyba.

– Daj spokój, Quentin! – Ralph szturchnął go mocno. – Kup sobie figurkę, będzie ci lepiej – wskazał na straganik Tatiany pełen statuetek wykonanych z kości słoniowej.

Odwrócił twarz w ich stronę, natrafiając na ciepłe spojrzenie kobiety. Mimowolnie uniósł kąciki ust.

– Tarja nie będzie zadowolona… Ale co tam! – stwierdził entuzjastycznie, przyglądając się starannie wyrzeźbionym postaciom.

Nagle rozwarł szeroko oczy, wpatrując się w jedną z nich.

– Czy to… Ladis Iagiello, bohater spod Zielonego Lasu?

– Wschód docenia nie tylko swoich władców – odparła z uśmiechem.

Quentin z niebywałym skupieniem oglądał figurkę ze wszystkich stron.

– Ile za nią chcesz? – spytał z entuzjazmem.

– Jak dla ciebie, cztery gulle wystarczą – powiedziała łagodnie.

– Cztery? – spytał ze zdumieniem, unosząc kąciki ust. – Żartujesz sobie? Takie cudeńko warte jest co najmniej dziesięć…

– Po znajomości – spojrzała mu prosto w oczy.

Trwali tak przez chwilę, nim odezwał się znów Ralph.

– Mówiłem, że to ci poprawi humor! – oznajmił z euforią.

– Przechowasz mi ją? Odbiorę, jak skończę pracę – spytał, na co ona przytaknęła wyraźnie.

– A więc… bywaj zdrów! – okrzyknął Quentin, nie przestając się uśmiechać.

Pomachali Tatianie na pożegnanie, po czym zaraz skręcili w kolejną przecznicę, pełną handlarzy z Silinii, wyspy położonej na wschód od Ionad. Zdumieli się na widok drewnianych tabliczek postawionych przy każdym ze straganów.

– Cholera, aż tak źle? – westchnął z niepokojem Ralph.

– Zachód pozwala sobie na zbyt wiele – stwierdził Quentin.

Wymalowane był na nich dwa skrzyżowane miecze na tle zielonej gwiazdy, wyraźnie przekreślone czerwoną linią. Symbole Eyjan, unii zachodnich wysp, pod nimi zaś wielkie napisy: Nie dla okupanta!

– Myślisz, że ten chłystek Roderik da im radę? – spytał z przejęciem Ralph.

– To, że już jest królem, nie oznacza jeszcze, że jego ojciec stracił wpływy – odparł poważnie Quentin. – A wiesz, jakim Enric jest radykałem.

– Racja – stwierdził. – Staruszek pogoniłby niejednego z tych parszywców! – oznajmił owacyjnie.

– Słuchasz mnie? – trącił towarzysza, budząc go z głębokiego zamyślenia.

– Wybacz, ciągle myślę o tym dzieciaku – westchnął smutno.

– A już było tak dobrze… – powiedział z przejęciem. – Choć, wracamy do Tatiany…

– Nie wygłupiaj się – warknął, odsuwając ramię, za które pociągnął go Ralph.

– Ona cię lubi, Quentin – spoważniał nagle. – Może na wielu sprawach się nie znam… ale zabujaną babę poznam nawet z daleka.

Spojrzał z niemałym zdumieniem na towarzysza, zamrugał kilka razy.

– O czym ty mówisz, do cholery? – nie dowierzał.

– Oj, nie bierz tego do siebie! – Ralph szturchnął go po przyjacielsku. – Przecie wiem, że tobie w głowie tylko Taryjka…

– Skończyłeś już? – burknął.

– Na bogów, aleś się zrobił drażliwy – westchnął z wyrzutem. – Gorzej niż baba.

Długo podążali w milczeniu, mijając kolejne stragany wschodnich kupców. Handlowali głównie materiałami, ceramiką i kosmetykami, przyciągając tłumy ludzi. Nagle ich uwagę zwrócił młody, jasnowłosy chłopak, który wyraźnie się o coś awanturował.

– Ja wam dam okupanta! – wrzeszczał na sprzedawcę dywanów. – Cholerni niewdzięcznicy! – splunął mu pod nogi.

– Uspokój się, smarku, odganiasz mi klientów – mruknął obojętnie handlarz.

– Niewdzięcznicy! – powtórzył z naciskiem, popychając z całych sił stragan.

– Hej, co jest, kolego?! – spytał z powagą Ralph, gdy wraz z towarzyszem podbiegł bliżej.

– Banda zacofanych prostaków! – chłopak denerwował się coraz bardziej. – Na kolanach będziecie… Puść mnie, idioto! – warknął na rycerza, który bez większego wysiłku przytrzymał go za ramiona.

– Pójdziesz z nami, chłystku – powiedział beznamiętnie Ralph, prowadząc go ulicą.

– Z drogi, chuligan idzie! – ryknął, na co tłum natychmiast się rozstąpił, przepuszczając stróżów prawa.

– Coś taki nerwowy? – spytał z niebywałym spokojem, mocniej przytrzymując szarpiącego się chłopaka.

– Obrażają Eyjan! – wrzasnął gniewnie.

– A co to, wasze nowe bóstwo? – spytał z drwiną Quentin.

– A żebyś wiedział, dryblasie – warknął, wyraźnie urażony.

– Ach, w takim razie wybacz, przyjacielu – odparł z udawaną troską.

Wydostali się z tłumu, podążając prawie pustą uliczką prowadzącą do budynku aresztu. Zatrzymali się na moment, przepuszczając przejeżdżającą dorożkę.

– Czołem, towarzysze! – krzyknął w ich stronę woźnica, zwalniając nieco wóz.

– Witaj, Sansa! – pozdrowili go entuzjastycznie.

– Widzę, że nie macie w co rąk włożyć! – zaśmiał się, spoglądając z kpiną na młodzieńca.

– Uważajcie, niemało takich się tu dzisiaj kręci – spoważniał nagle. – Powodzenia! – zdążył jeszcze powiedzieć, nim zniknął za rogiem kolejnej przecznicy.

Rycerze spojrzeli po sobie nieco zdumieni.

– A więc masz koleżków, co? – rzekł z drwiną rudowłosy, szarpiąc lekko chłopakiem.

– Teraz milczysz, tak?! – uniósł głos, gdy nie otrzymał odpowiedzi.

– Daj spokój – westchnął Quentin. – Jeszcze powiedzą, żeśmy wandale.

– Nonsens! – podenerwował się Ralph. – Jak Jaakko bogom, tak bogowie…

– Ci, co tak myśleli, wywołali wszystkie wojny – przerwał mu z powagą czarnowłosy. – Bądźmy mądrzejsi.

Rycerz zamilkł, wyraźnie biorąc sobie do serca słowa towarzysza. Ciszę szybko jednak przerwały nagle wzniesione okrzyki.

– Co się dzieje?! – wystraszył się Ralph.

– Koledzy – mruknął Quentin.

– Co?

Nie potrzebował odpowiedzi. Ich oczom ukazał się tłum wzburzonych ludzi, podążających zwartą grupą i wrzeszczących jednym głosem:

– Ionad do unii! Ionad ku zjednoczeniu!

Zajmowali całą szerokość ulicy, napierając gwałtownie w stronę rycerzy. Ci spojrzeli po sobie z przerażeniem.

– Uciekamy – powiedział Ralph, odciągając chłopaka w boczną ulicę.

– Mają Severyna! – usłyszeli za sobą wrzask. – Zabierzcie im Severyna!

Rozwarli szeroko oczy na widok nacierającej nań zgrai młodych chłopaków. Szybko jednak zreflektowali się, wyciągnęli miecze z pochew.

– Nie za wesoło wam, panowie? – spytał z ironią Ralph.

Zatrzymali się gwałtownie, wpatrując się w rycerzy z nienawiścią.

– Oddajcie Severyna – burknął jeden. – Bo jak nie, to…

– To co? – uśmiechnął się z drwiną rudowłosy.

– Doniesiemy na was! – ryknął inny. – Powiemy, żeście wrogowie, że przeciwko Eyjan…

– No i? – odparł beznamiętnie rycerz. – Nie masz nic lepszego do powiedzenia?

Jeden z chłopaków zrobił gwałtownie krok, jednak zaraz zatrzymał się przed wystawionym w jego stronę orężem.

– Ionad do unii!!!

Rycerze rozdziawili usta na widok tłumu nacierającego znów w ich stronę. Z przerażeniem spostrzegli, że co poniektórzy mieli przy sobie miecze.

– Cholera, idziemy po naszych! – Ralph puścił nagle chłopaka, po czym pociągnął Quentina za ramię.

Biegli dość sprawnie, coraz szybciej oddalając się od hałastry. Rudowłosy odwrócił się nagle, spostrzegł, że jego towarzysz się zatrzymał.

– Co jest?! – ryknął.

– Tatiana – westchnął, wyraźnie blednąc. – Dopadną wszystkich ze wschodu!

Ralph nie zdążył się zastanowić, nim czarnowłosy umknął w boczną przecznicę. W końcu jednak podjął ponownie ucieczkę, nie przejmując się nikim, poza sobą.

Quentin podążał szybko, mijając zrujnowane już stragany kupców z Silinii. Poczuł przyspieszony rytm serca, przygotowywał się na najgorsze.

Zamarł z wrażenia, dostrzegając nienaruszony straganik. Kościane figurki stały na swoich miejscach, równo ułożone jedna obok drugiej. Jedyne, co go zaniepokoiło, to nieobecność handlarki.

– Tatiana! – krzyknął kilka razy, rozglądając się wokół.

Jego wzrok przyciągnął nagle Ladis Iagiello, wspaniale prezentujący się wśród pozostałych, w mniemaniu Quentina, dość przeciętnych. Zanim podążył dalej, zabrał ze sobą figurkę.

Nawoływał kobietę, jednak bezskutecznie. Zaczepiał pojedynczych przechodniów, pytając o czarnowłosą.

– Panie, gdzie ja ci Sillinkę znajdę, własnych dzieci nie umiem się doszukać! – lamentował gruby kupiec, ocierając chustką spocone czoło.

Krzyki wyraźnie ucichły, tłum najwyraźniej podążył w stronę obrzeży Taitnemah. Quentin zastanowił się przez chwilę.

– Tarja… – westchnął zmartwiony.

Zaniechał poszukiwań Tatiany, kierując się biegiem w stronę domu. Oddalał się coraz bardziej od miasta, lecz nie słyszał spodziewanej hałastry. Uspokoił się nieco na myśl o tym, że ukochana najpewniej była bezpieczna. Wolał jednak mimo wszystko się upewnić.  

Zapatrzył się przed siebie, niezdarnie na kogoś wpadając.

– Wybacz! – rzucił pospiesznie, nie spoglądając nawet na potrąconego.

Zatrzymał się nagle, gdy ktoś szarpnął go za rękę. Obejrzał się, zdumiony widokiem ciemnowłosej, na oko siedmioletniej dziewczynki.

– Nie zostawiaj mnie – westchnęła smutno.

– Przepraszam, spieszę się…

– Nie zostawiaj – powtórzyła, ściskając mocniej jego dłoń.

Odetchnął ciężko, przykucnął, spoglądając dziecku prosto w oczy.

– Gdzie twoi rodzice? – starał się mówić łagodnie.

Milczała przez chwilę.

– Nie zostawiaj mnie, tatusiu.

Rozwarł szeroko oczy, wpatrując się w dziewczynkę ze zdumieniem. W jej ustach zabrzmiało to bardzo poważnie.

– Posłuchaj, nie mogę ci teraz pomóc – próbował zachować cierpliwość. – Zobacz, tam mieszka pani Janna, ona na pewno…

– Zabierz mnie ze sobą, Quentin – westchnęła błagalnie, ignorując jego słowa.

Przeraził się jeszcze bardziej, patrzył na dziecko pytająco.

– Skąd znasz moje imię? – starał się powstrzymać drżenie w głosie.

– Przecież ty też znasz moje.

Zaczynał się coraz bardziej niepokoić. Chciał jak najszybciej dotrzeć do domu, tymczasem nie wiedział, jak pozbyć się pomylonej małolaty.

– Edvin – westchnęła, nie przestając wpatrywać się w niego dużymi, ciemnymi oczami. – Czy nie tak mamusia zawsze chciała mnie nazwać?

 Pobladł nagle, poczuł przyspieszony rytm serca i kropelki potu spływające po skroni. Nie zapanował nad drżeniem ciała.

– Boję się ich – powiedziała z przejęciem. – Krzyczą i porywają dzieci.

Nie odpowiedział, głos utknął mu w gardle. Po chwili jednak otrząsnął się, wyprostował.

– No dobra, chodź – mruknął zrezygnowany, ciągnąc za rękę dziewczynkę.

Pobiegli do końca ulicy, zatrzymali się. Ich uszu wyraźnie doszły wzburzone krzyki.

– Nie idźmy tam – westchnęła wystraszona.

Zawrócił niechętnie, kierując się okrężną drogą. Zdziwiła go wytrzymałość dziecka, które bez trudu dotrzymywało mu kroku. Na opustoszałych ulicach natknęli się jedynie na kilka kotów,  Quentin przyglądał się każdemu uważnie, jednak żaden z nich nie okazał się być Filabeinem.

Ścisnął mocniej dłoń dziecka i Ladisa Iagiello, trzymanego wciąż w drugiej ręce. Dyszał ciężko, żar słońca dodatkowo wzmagał uczucie pragnienia. Nie zwolnił jednak tempa, zmotywowany widokiem właściwej kamienicy.

– Zostań tu – nakazał dziewczynce, gdy już dotarli na miejsce, po czym wręczył jej do ręki kościaną figurkę i podążył schodami na górę.

Wpadł z impetem do mieszkania, rozejrzał się wokół. Nawoływał kobietę, jednak bezskutecznie. Usłyszał za sobą znikomy odgłos, zignorował go jednak, spostrzegając, że to tylko kot.

Dobrze że jesteś, panie.

– Tarja! Tarja, gdzie jesteś?! – ryczał, błądząc od sypialni do głównej izby.

Westchnął głośno, usiadł na drewnianym krześle, chowając twarz w dłoniach.

– Cholera, co za dzień…

Spojrzał obojętnie na zwierzę, ocierające się o jego nogę.

– Nie teraz, Filabein.

Ależ ja wszystko widziałem, panie.

– Nie wierzę, nie mogę uwierzyć…

Wysłuchaj mnie. Wiem, co tu zaszło, wiem, gdzie ona jest.

– Och, odsuń się, futrzaku! – zdenerwował się, gwałtownie odsuwając nogą kota.

Zdumiał się nagle, spoglądając na stół. Obok znanych mu kościanych figurek dostrzegł jeszcze jedną, której z pewnością wcześniej tu nie było.

Wziął ją do ręki, przyjrzał się uważniej. Zamrugał kilka razy, nie dowierzając. Nie mylił się, ewidentnie przedstawiała znaną mu doskonale, ukochaną kobietę.

– Nie rozumiem… – westchnął histerycznie.

Była tu, panie. Czarnowłosa Sillinka. Ona wie wszystko, panie.

– Cholera i jeszcze to dziecko! – ryknął nagle, ciskając figurkę w ścianę.

Odbiła się z hukiem, po czym upadła w nienaruszonym stanie. Quentin zignorował to jednak, znów chowając twarz w dłoniach.

Nie denerwuj się, panie. Spójrz na mnie! Ja wiem wszystko…

– Zaraza z tym! – wstał gwałtownie, udając się w stronę drzwi.

Poczekaj! Nie odchodź, zastanów się…

– A ty co, Filabein? – spojrzał pytająco na kota. – Na co się gapisz?

Wyszedł, trzaskając głośno drzwiami. Zostawił za sobą puste mieszkanie i ostatniego lokatora.

Nie odchodź, panie. Proszę, nie zostawiaj mnie samego.

Filabein wskoczył na krzesło, następnie zaś na stół, z którego miał dobry widok za okno. Wpatrywał się uważnie, czekając, aż dostrzeże znajomą sylwetkę. Czarnowłosego mężczyznę, jednak bez towarzystwa dziewczynki.

Wróć po mnie, panie. Wiem, gdzie jest Sillinka. Wiem, gdzie jest Tarja.

Quentin błądził po ulicy, wyraźnie wpadając w histerię. Kruczoczarny kot nie mógł słyszeć jego lamentów. A jednak słyszał, jakby właściciel był tuż obok.

 

 Nie szukaj dziecka, panie, to bezskuteczne. Wróć po Filabeina. 

Koniec

Komentarze

Przykro mi, nie zrozumiałam opowiadania. :-(

Nie widzę związku między figurkami z kości słoniowej, wydarzeniami na patrolowanych ulicach, pojawieniem się dziewczynki i zniknięciem kobiet. W dodatkową konfuzję wprawił mnie gadający Fi­la­be­in.

 

Ścią­gnął prze­cie­ra­ną skó­rza­ną kurt­kę i za­wie­sił na ha­czy­ku. – Raczej: Ścią­gnął poprze­cie­ra­ną skó­rza­ną kurt­kę i za­wie­sił na ha­czy­ku.

Chyba że kurtka była specjalnie przecierana.

 

Od­sko­czył gwał­tow­nie, wes­tchnął gło­śno, prze­stra­szo­ny wi­do­kiem zie­lo­nych śle­piów… – Westchnienie chyba nie jest odgłosem, który wydaje ktoś przestraszony.

 

Po co nam dziec­ko, skoro mamy tego fu­trza­ka? – Uważam że określenie futrzak, nie powinno znaleźć się w tym opowiadaniu.

 

– Mó­wi­łem, że to ci po­pra­wi humor! – oznaj­mił z eu­fo­rią. – Co wprawiło go w euforię?

 

Wy­ma­lo­wa­ne był na nich dwa skrzy­żo­wa­ne mie­cze… – Literówka.

 

Sta­ru­szek po­go­nił­by nie­jed­ne­go z tych par­szyw­ców! – oznaj­mił owa­cyj­nie. – Jak oznajmił???

 

– O czym ty mó­wisz, do cho­le­ry? – nie do­wie­rzał.– O czym ty mó­wisz, do cho­le­ry? – Nie do­wie­rzał.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

tym­cza­sem nie wie­dział, jak po­zbyć się po­my­lo­nej ma­ło­la­ty. – Uważam że określenie małolata, nie powinno znaleźć się w tym opowiadaniu.

 

– Nie ro­zu­miem… – wes­tchnął hi­ste­rycz­nie. – Wydaje mi się, że ktoś wpadający w histerię będzie raczej krzyczał, nie wzdychał.

 

ryk­nął nagle, ci­ska­jąc fi­gur­kę w ścia­nę. Od­bi­ła się z hu­kiem… – Nie wydaje mi się, aby rzucona o ścianę figurka z kości słoniowej, wydała huk.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czytanie “​Filabeina” mnie zmęczyło. Nie mam nic innego do powiedzenia.

Hmm... Dlaczego?

Podobał mi się początek. Z tych myśli kota mogło coś wyjść, było całkiem intrygująco. Potem jednak ten wątek się rozmywa i opowiadanie wygląda tak, jakbyś chciała wprowadzić za dużo rzeczy na raz. Nie mówię, że mi się całkiem nie podobało, ale środek się dłużył i zapewne lepiej by wyszło, gdyby część tekstu wywalić lub poprowadzić całość w nieco innym kierunku.

Hmmm. Mam wrażenie, że mamy tu kilka różnych wątków, słabo zlepionych.

Dziwiło mnie, że bohater nie chciał wysłuchać kota, chociaż ten miał najwidoczniej wiele ciekawego do opowiedzenia. Wkurzają mnie takie głupio uparte postacie.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka