- Opowiadanie: kchrobak - Implant v.2

Implant v.2

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Implant v.2

Zro­lo­wał koc i, uprzed­nio usu­nąw­szy po­dusz­kę, umie­ścił go pod głową. Moniq spoj­rza­ła na niego zdzi­wio­na. Nic nie po­wie­dzia­ła, a on po­sta­no­wił nie tłu­ma­czyć. Się­gnął po książ­kę i za­to­pił się w lek­tu­rze. Z po­cząt­ku, kątem oka łowił krót­kie, ner­wo­we ruchy głowy dziew­czy­ny, ale po ja­kimś cza­sie, mniej wię­cej wtedy, gdy most na Braa za­wa­lił się z ło­sko­tem, cią­gnąc za sobą w ot­chłań jeden z wozów, prze­stał na nią zwra­cać uwagę.

Zer­ri­kan­ki prze­bi­ja­ły się wła­śnie, sie­kąc sza­bla­mi na lewo i prawo, przez ho­ło­pol­ską ho­ło­tę, gdy po­czuł szturch­nię­cie.

– Zga­sisz świa­tło.

– Za… – Zi­ry­to­wa­ny prze­wer­to­wał kart­ki – dwie mi­nu­ty.

Bez słowa od­wró­ci­ła się do niego tyłem i pod­cią­gnę­ła pled na głowę. Wes­tchnął krę­cąc głową i wró­cił do czy­ta­nia.

 

Gdy się obu­dził, w łóżku był już sam. Kątem oka zer­k­nął na pasek stanu (ósma sześć, ba­te­ria na około sześć­dzie­siąt pro­cent, trzy­na­ście nie­ode­bra­nych wia­do­mo­ści) i po­wlókł się do ła­zien­ki. Moniq stała wy­prę­żo­na przy lu­strze, z za­dar­tą wy­so­ko głową i roz­kosz­nie wy­pię­tym ty­łecz­kiem. Dreszcz prze­szedł mu od na­sa­dy karku aż do lę­dź­wi i już… już miał ją chwy­cić za… gdy zo­rien­to­wał się, że dziew­czy­na za­kra­pla sobie do oczu płyn kon­tra­stu­ją­cy. Zrzu­cił bok­ser­ki i wszedł pod prysz­nic. Pod sto­pa­mi wy­czuł wil­goć i od razu się zi­ry­to­wał. Ile razy można po­wta­rzać, że na co­dzien­ne wodne ką­pie­le ich nie stać. Czu­jąc na­ra­sta­ją­cą wście­kłość wy­brał pro­gram, za­ci­snął po­wie­ki i ude­rzył kon­so­lę. Se­kun­dę póź­niej owio­nę­ła go chmu­ra pach­ną­ce­go alo­esem gazu. Za­cią­gnął się głę­bo­ko dwa razy i po chwi­li po­czuł jak na­pię­cie ustę­pu­je, a umysł wy­peł­nia mu błoga pust­ka. Po pa­ru­na­stu se­kun­dach szum ucichł, więc otwo­rzył oczy i przez chwi­lę stał nie­ru­cho­mo opar­ty dłoń­mi o ścia­nę.

Wszedł do kuch­ni. Moniq wła­śnie do­pi­ja­ła po­ran­ne­go c'shota.

– To jak – za­gad­nę­ła – lunch w Ten­de­rze?

– Jeśli masz ocho­tę. – Kiw­nął głową z kwa­śnym uśmie­chem.

– Dasz radę. – Po­de­szła ku­szą­co ba­lan­su­jąc bio­dra­mi i, chwy­ta­jąc go za brodę, przy­cią­gnę­ła jego usta do swo­ich. Cmok­nę­ła i już jej nie było. Na war­gach zo­stał mu de­li­kat­ny po­smak tru­ska­wek.

– Kurwa mać! – Za­klął, gdy świst windy upew­nił go, że żona opu­ści­ła miesz­ka­nie.

 

***

 

Wró­cił z pracy dużo póź­niej niż zwy­kle. Moniq le­ża­ła w pół­mro­ku roz­wa­lo­na na pneu­lon­gu i tylko krót­kie, ener­gicz­ne ruchy głowy wska­zy­wa­ły na to, że nie śpi.

– Co tam? – De­li­kat­nie trą­cił jej ramię.

Wzdry­gnę­ła się, jakby prze­stra­szo­na, po czym przy­mknę­ła oczy mi­ni­ma­li­zu­jąc apkę i spoj­rza­ła na niego ze zdzi­wie­niem.

– O, już je­steś. – Jej wzrok, na uła­mek se­kun­dy, po­wę­dro­wał gdzieś w dół. – Długo cię nie było. Co tak późno?

– Kon­fe­ren­cja z re­pa­mi się prze­cią­gnę­ła. Nie bę­dzie ci prze­szka­dza­ło jeśli włą­czę kuch­nię?

– Nie, no co ty? Nic nie ja­dłeś?

– Nie było jak. – Wci­snął kla­wisz na ścien­nej kon­so­li i po chwi­li ścia­nę, wraz z zaj­mu­ją­cym znacz­ną jej część ekra­nem, za­stą­pił moduł ku­chen­ny. Otwo­rzył lo­dów­kę i za­pa­trzył się w jej błę­kit­ne wnę­trze.

– A może ci… – Za­wa­ha­ła się. – Coś za­mó­wić?

– Nie, zro­bię sobie.

– Okej. – Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi i mru­gnię­ciem po­wiek przy­wo­ła­ła soca z po­wro­tem.

 

***

 

Tego wie­czo­ra ko­cha­li się in­ten­syw­niej niż zwy­kle. Moniq mu­sia­ła pod­krę­cić neuro, bo wcale się nie sta­rał, a ona i tak wiła się jak fryga. W po­ło­wie igra­szek do­szedł do wnio­sku, że w końcu co mu szko­dzi i zmo­dy­fi­ko­wał także swoje usta­wie­nia. Na szczę­ście, od dawna nie­uży­wa­ny zapas in­hi­bi­to­rów był jesz­cze w po­ło­wie pełny.

Po ponad go­dzi­nie padli obok sie­bie cięż­ko dy­sząc. Ich bio­dra sty­ka­ły się, lepki pot wsią­kał w po­ściel, a Nino gotów był uznać, że zu­ży­cie trzech por­cji było uza­sad­nio­nym wy­dat­kiem. Cie­ka­we ile wzię­ła Moniq?

 

Po­dob­nie jak po­przed­nie­go wie­czo­ru wy­rzu­cił po­dusz­kę, a zro­lo­wany koc po­ło­żył pod głowę. Tym razem się za­in­te­re­so­wa­ła.

– Coś nie tak? Nie ła­du­jesz impa?

– Kark mnie boli – skła­mał. – Ła­du­ję w pracy.

– Jak w pracy? – Mrużąc oczy z nie­do­wie­rza­niem przechyliła głowę.

– Po­ży­czy­łem od Maxa za­głó­wek in­duk­cyj­ny – ze­łgał znowu, ale tym razem chyba sku­tecz­nie, bo prze­sta­ła do­cie­kać.

– To może trze­ba ci nową po­dusz­kę kupić? Wiesz, wi­dzia­łam na ali takie…

– Nie! – wpadł jej w słowo, podnosząc głos o dwa tony. – Nie po­trze­bu­ję żad­nej nowej po­dusz­ki, ta jest okej. To tylko chwi­lo­wa do­le­gli­wość. Jutro, naj­da­lej po­ju­trze, przej­dzie.

– Okej. Nic nie mó­wi­łam. – Zro­bi­ła na­bur­mu­szo­ną minę i od­wró­ci­ła się ple­ca­mi, a on po­czuł się, jakoś tak, głu­pio.

– Prze­pra­szam. – Do­tknął jej ple­ców. – Mam w pracy… wiesz… trud­ny okres.

– Do­brze już, nie gnie­wam się. – Wróciła do pozycji siedzącej i pod­cią­gnęła ko­la­na. – Przej­rzę jesz­cze soca. A ty sobie po­czy­taj… świ­rze.

Przy­glą­dał się jej przez kilka minut. Sie­dzia­ła wpa­trzo­na w prze­strzeń za­mglo­nym wzro­kiem. Zer­k­nął na prze­ciw­le­głą ścia­nę. Była to jedna z nie­licz­nych sta­łych kon­struk­cji w ich miesz­ka­niu. Prze­le­ciał spoj­rze­niem po zdję­ciach za­mo­co­wa­nych do mu­ro­wa­nej z praw­dzi­wych ce­gieł po­wierzch­ni. Uśmiech­nął się do wspo­mnień i z po­wro­tem od­wró­cił się do żony. Ta, co chwi­lę, ener­gicz­nym, choć nie­znacz­nym ru­chem głowy w lewo, usu­wa­ła ko­lej­ne newsy. Dłuż­szy­mi kiw­nię­cia­mi, które nieco przy­po­mi­na­ły po­ta­ki­wa­nie, prze­wi­ja­ła ko­lej­ne scre­eny, zaś już do­praw­dy rzad­ko ki­wa­jąc pal­ca­mi ponad la­wen­do­wą, t've­elo­wą koł­drą do­da­wa­ła jakiś kom lub res.

Znu­dziw­szy się tymi ob­ser­wa­cja­mi się­gnął po książ­kę. Z okład­ki szcze­rzy­ła się, po­zba­wio­na żu­chwy, za­tknię­ta na rę­ko­je­ści mie­cza, czasz­ka. Po­ni­żej niej dyn­dał umo­co­wa­ny na łań­cusz­ku me­da­lion w kształ­cie roz­war­tej pasz­czy. Nie miał po­ję­cia czyja to była pasz­cza. Bor­su­ka może lub wyrga. Nic to, nie­waż­ne. Pa­pier za­sze­le­ścił w dło­niach.

– Okruch lodu – prze­czy­tał na głos.

– Co mó­wi­łeś?

– Nic. Okruch lodu. Taki tytuł. Ład­nie brzmi.

– No, ład­nie – przy­tak­nę­ła. – Zga­sisz świa­tło?

Zmiął w ustach prze­kleń­stwo. W tym tem­pie nie zdąży prze­czy­tać opo­wia­dań no­bli­sty do pie­przo­nych świąt. Nie mó­wiąc o sadze. A tu już nad­cho­dzi zima. Kurwa!

 

***

 

Po­ma­rań­czo­wa kon­tro­l­ka za­mi­go­ta­ła w ką­ci­ku pola wi­dze­nia. Wy­wo­łał alert na front. Pięć pro­cent. Uśmiech­nął się pod nosem i ska­so­wał ko­mu­ni­kat. Trzy go­dzi­ny stan­dar­do­we­go ob­cią­że­nia i bę­dzie wolny. Pod­niósł się z łóżka i po­drep­tał do ła­zien­ki. Moniq brała wła­śnie prysz­nic, w po­wie­trzu wy­czuć można było woń la­wen­do­we­go ozonu. Uśmiech­nął się pod nosem i wy­co­fał do sy­pial­ni.

Pod­szedł do kon­so­li i wci­snął kom­bi­na­cję kla­wi­szy. Cze­ka­jąc, aż żona skoń­czy prysz­nic, przy­glą­dał się jak łóżko znika w ścia­nie. Na jego miej­sce wy­je­chał spory, oto­czo­ny krze­sła­mi stół. Wiel­ka, ścien­na szafa znaj­du­ją­ca się po pra­wej stro­nie, za­pa­dła się w pod­ło­dze, a uła­mek se­kun­dy póź­niej jej miej­sce zajął moduł ku­chen­ny. Eks­pres za­bul­go­tał przy­go­to­wu­jąc za­pro­gra­mo­wa­ne por­cje c'shotów, gdy za jego ple­ca­mi z ci­chym sy­kiem otwo­rzy­ły się drzwi. Od­wró­cił się i zmarsz­czył brwi.

– Zmie­ni­łaś kolor?

– Nie po­do­ba ci się?

– Nie, okej, może być, ale jakoś nigdy nie wi­dzia­łem cię Azjat­ką.

– Nie Azjat­ką, tylko Hin­du­ską – za­pro­te­sto­wa­ła. – Teraz to modne, ale jeśli ci nie od­po­wia­da to po pracy wrócę do de­faul­tu.

Już miał jej wy­tknąć igno­ran­cję, ale w ostat­niej chwi­li zre­zy­gno­wał, ki­wa­jąc tylko głową. Dziew­czy­na chwy­ci­ła fi­li­żan­kę i szyb­kim hau­stem po­chło­nę­ła za­war­tość.

– Może po odprawie umó­wi­my się gdzieś na lunch na mie­ście?

– Nie mam dziś ocho­ty. Po­czy­tam i zjem coś w domu. Ale ty, jak chcesz… – za­wie­sił głos.

– Zo­ba­czę, może gdzieś sko­czę z dziew­czy­na­mi. Dam jesz­cze znać. – Cmok­nę­ła go w po­li­czek i wsko­czy­ła do windy.

Nino się­gną po kok­tajl i od­sta­wił na stałą ko­mo­dę za­mo­co­wa­ną do mu­ro­wa­nej ścia­ny. Klik­nął w kon­so­lę i gdy po kilku mi­nu­tach jakie zajął mu prysz­nic wró­cił do po­ko­ju, za­miast kuch­ni był tu wygodny pokój wypoczynkowy.

Padł na pneu­long, wy­wo­łał usta­wie­nia i za­blo­ko­wał przy­cho­dzą­ce po­łą­cze­nia, do­da­jąc info o trze­cio­le­ve­lo­wym spo­tka­niu. Nie­szko­dli­we i, co naj­waż­niej­sze, nie­spraw­dzal­ne kłam­stwo, ale dzię­ki temu, przez naj­bliż­sze go­dzi­ny, nikt nie bę­dzie mu dupy zawracać.

Chwy­cił książ­kę, ale za cho­le­rę nie mógł się sku­pić na czy­ta­niu. Gdzieś w koń­ców­kach pal­ców, w tyle głowy, w po­de­szwach stóp, czuł ro­dzą­cy się dreszcz pod­nie­ce­nia. Kiw­nię­ciem przy­wo­łał sta­tus. Czte­ry. Czyli ja­kieś dwie, dwie i pół go­dzi­ny. Ze­rwał się z pneua i za­czął krą­żyć po po­ko­ju.

Nagle przy­po­mniał sobie, że poza roz­ła­do­wy­wa­niem, a wła­ści­wie nie­do­ła­do­wy­wa­niem impa, nie po­czy­nił żad­nych przy­go­to­wań. Nie ma nic, żad­ne­go ze­sta­wu emer­gen­cy, kurwa, nawet nie wie, czy co­kol­wiek bę­dzie dzia­ła­ło poza vir­tu­alem. To nawet bar­dzo praw­do­po­dob­ne. Bo niby czemu mia­ło­by dzia­łać, bez oso­bi­stych pass’ów i ski­nów. Pew­nie nawet nie uda mu się otwo­rzyć drzwi do pie­przo­nej windy.

Trzy.

Za­ta­cza­jąc coraz szyb­sze kręgi, po­trą­cił ko­mo­dę. Kubek z nie­do­pi­tym kok­taj­lem za­chy­bo­tał się. Od­ru­cho­wo chwy­cił go, ale po se­kun­dzie lub dwóch zmie­nił zda­nie i zepchnął go z krawędzi mebla. Pla­sti­ko­we na­czy­nie ude­rzy­ło w pod­ło­gę, od­bi­ło się dwa razy i znie­ru­cho­mia­ło. Plama gę­stej, ma­li­no­wej ni to pian­ki, ni to płynu po­wo­li wsią­ka­ła w wy­kła­dzi­nę. Przy­kląkł i dło­nią do­tknął lekko wil­got­nej po­wierzch­ni. Czuł jak pod jego pal­ca­mi wil­goć od­cho­dzi w nie­byt. Mi­nę­ło kil­ka­na­ście se­kund i po pla­mie nie zo­stał naj­mniej­szy ślad.

Ze­rwał się na nogi i po­gnał do kuch­ni. To zna­czy… wy­ko­nał dwa kroki w stro­nę kon­so­li. Ude­rzył kla­wisz i po mi­nu­cie z pod­ło­gi wy­je­chał od­po­wied­ni moduł. Wy­cią­gnął z szu­fla­dy nóż i znów przy­kuc­nął przy le­żą­cym na pod­ło­dze kubku. Wbił ostrze w wy­kła­dzi­nę i ener­gicz­nie za­czął roz­ry­wać ny­lo­no­we two­rzy­wo. Po kil­ku­na­stu se­kun­dach trzy­mał w ręce ochłap wiel­ko­ści ekra­nu pada. Ide­al­nie gład­ki ka­wa­łek two­rzy­wa miał z mi­li­metr gru­bo­ści. Ob­ma­cał go do­kład­nie. Zbli­żył do nosa. Nic. Naj­mniej­sze­go śladu. Spoj­rzał na wy­cię­tą przed chwi­lą dziu­rę w pod­ło­dze i… kurwa, żad­nej dziu­ry nie było. Po­wierzch­nia wy­kła­dzi­ny była ide­al­nie gład­ka. Wy­cią­gnął dłoń. Wy­raź­nie wy­czu­wał po­szar­pa­ną kra­wędź two­rzy­wa, ale jej nie wi­dział.

– Więc to praw­da, wszyst­ko to są skiny. – Ze­rwał się na nogi. – Ja pier­dziu!

Pod­eks­cy­to­wa­ny za­czął drep­tać w miej­scu trzy­ma­jąc się za głowę. Od­dech przy­śpie­szył. Czuł na­ra­sta­ją­ce pod­nie­ce­nie.

Pod­szedł do okna. Nad zoo­lan­dem le­ciał tu­ry­stycz­ny zep. Na trzy­na­stej był korek, jak za­wsze o tej porze dnia. Da­le­ko, za dziel­ni­cą han­dlo­wą, widać było star­tu­ją­ce promy. Cie­ka­we, ile z tego wszyst­kie­go na­praw­dę ist­nie­je.

Teo­re­tycz­nie cały zwie­rzy­niec mógł być za­ni­mo­wa­ny. Ba, prze­cież osta­nie po­ko­le­nie, które mogło wi­dzieć, jak na­praw­dę wy­glą­da­ły praw­dzi­we zwie­rzę­ta mu­sia­ło wy­mrzeć ja­kieś pięć­dzie­siąt, sto lat temu. W sumie wszyst­kie te kozy, rap­to­ry, wyrgi czy jed­no­roż­ce wcale tak nie mu­sia­ły wy­glą­dać. Kurwa! Wcale ich mogło nie być.

Za­to­czył się w tył i, za­wa­dziw­szy łydką o pneu­long, upadł na plecy. Pa­da­jąc rąb­nął głową w pod­ło­gę i to ude­rze­nie po­zba­wi­ło go na mo­ment tchu. Ciche brzę­cze­nie dzwon­ka, do­bie­ga­ją­ce gdzieś z offu, oraz de­li­kat­na wi­bra­cja w skro­niach po­in­for­mo­wa­ła o ak­ty­wa­cji skanu me­dycz­ne­go. Wynik: brak uszko­dzeń.

Usiadł na podłodze.

Dwa.

Czyli jesz­cze jakaś go­dzi­na z małym ha­kiem. Spojrzał na zegar. Jedenasta sześć.

Nagle, czerwony, półprzeźroczysty, migoczący alert zajął całe pole widzenia. Na dolnym pasku pojawił się komunikat: Doładuj implant, doładuj implant, doładuj…

Chciał go skasować, ale mu się to nie udało. Czerwona przesłona zdawała się delikatnie pulsować. Podciągnął nogi pod brodę i objął kolana ramionami. Zamknął oczy.

Doładuj implant, doładuj…

– Kurwa, jak to wyłączyć. – Uderzył otwartą dłonią w skroń. Nie pomogło.

Siedział z zaciśniętymi zębami, kiwając się lekko. Dam radę.

Doładuj implant, doładuj…

Otworzył jedno oko. Jedenasta czternaście.

Wtem, usłyszał dzwonek. Do drzwi chyba. Zerwał się na równe nogi i ruszył…

Ale zaraz, przecież nikt nie wie, że tu jestem…

Zza czarnej tafli dobiegł cichy chrobot. Piknęło i drzwi rozsunęły się z cichym sykiem.

Do pokoju wszedł sanitariusz, tuż za nim maszerował drugi. Po trwającym może sekundę zawahaniu ruszyli w jego kierunku, wyciągając przed siebie urządzenia, jakich Nino nigdy na oczy nie widział.

Błysnęło.

Nagle, mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. W zwolnionym tempie widział, jak bezwładnie osuwa się na podłogę, ale nic, totalnie nic, nie czuł.

Jeszcze nim uderzył w pokryty cieniutką wykładziną beton, sanitariusze złapali go w swe silne ramiona i rzucili na łóżko. Muszą znać konsolę IKEI, zdążył pomyśleć, nim wessała go otchłań.

 

***

 

Otworzył oczy i, nie podnosząc się jeszcze, zaczął nasłuchiwać. Z łazienki dobiegał szum wody. Woda – fajnie, pomyślał.

Przymknął powieki i zerknął na pasek stanu. Ósma trzy, dwadzieścia trzy nieodebrane wiadomości (w tym dwie wysokiego priorytetu). Bateria: sto procent.

 

Koniec

Komentarze

UWAGA SPOJLER!

 

Nie wiem właściwie, czy podoba mi się fakt, że tekst tak długo się rozkręca .Niby fajnie – buduje się napięcie, przedstawia świat, który później runie – ale chyba cały ten opis zwykłego, nudnego, futurystycznego małżeństwa, dałoby się mocno skomasować. Albo rozbudować rozwinięcie i zakończenie.

Żeby przedstawić to obrazowo: Twój tekst to - 

 

Ramm tam tam tam, ramm tam tam tam, tara ram tam… Łup! BUM! PIERDUT!

 

Powinno być natomiast:

 

Ramm tam tam tam, ramm tam tam tam, tara ram tam… Łup! BUM! Tadam, BUM PIERDUT! DA Da da dammm… BAM BAM!!!

 

Dlatego też czekam na zapowiadane w przedmowie rozwinięcie koncepcji. W nadziei, że zoo okaże się czymś więcej, że ludzie będą takimi samymi eksponatami, jak raptory, kozy, czy wyrgi. I że ujawni się kierująca tym wszystkim siła.

Technicznie, parę rzeczy delikatnie zazgrzytało:

Zrolował koc iuprzednio usunąwszy poduszkę, umieścił…

Być może ten przecinek jest zgodny z zasadami, ale jakoś kłuje w oczy.

Podeszła kusząco balansując biodrami ichwytając go za brodę, przyciągnęła…

To samo.

…i odwróciła się plecami, a on poczuł się, jakoś tak, głupio.

Też. W ogóle całe jakoś tak niespecjalnie chyba potrzebne.

Nino sięgną po koktail i odstawił na stałą komodę…

Poza literówką, brakuje jakiegoś zaimka, albo określenia, co jeszcze zrobił z tym koktajlem, poza odstawieniem go na komodę.

Kliknął w konsolę i po kilku minutach jakie zajął mu prysznic wrócił do pokoju, zamiast kuchni był tu wygodny pokój wypoczynkowy.

To trzeba przerobić. Najlepoej rozbić na dwa zdania i zastąpić czymś jeden pokój.

W ogóle mam wrażenie, że jest całkiem sporo przecinkologii do poprawy, ale nie będę się wymądrzał, bo sam w tym kiepski jestem ;-)

Aha, pisalem już, że ogólnie się podobało? Otóż podobało się. Mimo, iż niedosyt pozostał.

Pozdrawiam!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

@thargone: “… Ramm tam tam tam, ramm tam tam tam, tara ram tam… Łup! BUM! PIERDUT! Powinno być natomiast… “ No, majstersztyk… Chyba się jeszcze nie spotkałem z tak obrazowym przedstawieniem łuku ośmiopunktowego. Brawo! Więcej takich komentarzy! :)

...always look on the bright side of life ; )

Zrolował koc i, uprzednio usunąwszy poduszkę, umieścił go pod głową.

Mnie ten przecinek pasuje, gdyby go nie było, wtedy by [mnie] kłuło ;)

Podoba mi się to opowiadanie ten szort, jak napiszesz podobne opowiadanie, też przeczytam.

Przyznam, że przy tym czerwonym alercie domyśliłam się zakończenia (tak, nie można się tak bezkarnie wymiksować z implantacji), ale kompletnie mi to nie przeszkadza.

Miło spędziłam tu czas :)

Przynoszę radość :)

Spodobało się. Opis życia pary definitywnie na plus. Końcówka bardzo fajna, czekałem z niecierpliwością na rozładowanie baterii – by na koniec odkryć, że znów ma sto procent ;) Jak zauważył Thargone, mocne BUM, ale ja jakoś nie żałuję takiej kompozycji utworu :)

Trochę literówek na stanie, niekiedy przecinek by się przydał. Nic mi jednak jakoś szczególnie nie przeszkadzało w czytaniu.

Podsumowując: fajne opowiadanie, przyjemne czytadło.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

@ thargone

Strasznie mi się podobają Twoje precyzyjne wytyczne co do budowanie akcji, jej tempa i punktów zwrotnych. Zgadzam się tu w 100% z jackiem001. Majstersztyk! I wcale, choć mogło by się tak wydawać, nie kpię…

 

Co do przecinków, wtrąceń i różnych konstrukcyjnych fików-mików, to zostawiam na razie jak jest. Strasznie długi, jak na mnie, ten tekst i nie chce mi się go na razie czytać ;)

 

Poza tym: dzięki za uwagi.

Czy to jest sygnaturka?

Ciekawie zrealizowana ciekawa wizja :) Ładnie powplatane futurystyczne neologizmy, ciekawa aranżacja świata. Choć domyśliłam się zakończenia, podobało mi się :)

Padając rąbnął

Przecinek.

Niezły tekst. Z pewnością zasługuje na bibliotekę. Wrażeniami podzielę się innym razem (tym samym ew. wirtualny klik zostawiam na później).

Ciekawy tekst, podobał mi się.

Czy jesteś świadomy, że właśnie trwa konkurs cyberpunkowy? Sądzę, że Twój szort pasuje jak ulał. Ale szybko decyduj, bo niedługo się kończy.

Kurczę, kibicowałam bohaterowi i byłam ciekawa, co się stanie po rozładowaniu. A tu dalej nie bardzo wiem…

Widywałam lepszą interpunkcję.

Babska logika rządzi!

Czytało się całkiem dobrze, mimo że opowieść trochę rozwleczona, ale cóż, dzięki temu dowiedziałam się jak żyli, a może raczej jak będą żyć, Moniq i Nino. ;)

 

Ile razu można po­wta­rzać… – Literówka.

 

Czu­jąc na­ra­sta­ją­ca wście­kłość wy­brał pro­gram… – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dickowski klimat, nie wiadomo, co wiadomo, ponure zakończenie, do tego ta potrzeba wyrwania się ze świata postrzeganego ku bliżej nieokreślonej prawdzie – to mi się w opowiadaniu podobało. Ze względu na liczne niedopowiedzenia (pozornie) ukryłeś w nim znacznie więcej treści, niż wskazywałby na to licznik znaków. Dobra robota.

Czyta się gładko, żadnych wybojów sobie nie przypominam. Nie ma tu nic wybitnie oryginalnego, ale zgłoszę do biblioteki ze względu na wciągającą, duszną atmosferę i dobry warsztat.

Co mi się nie podobało? Za krótkie. Zmuszenie mnie do dopowiedzenia sobie reszty historii w wyobraźni to pójście na łatwiznę – wiadomo, że to, co wymyślę sam, będzie mi się podobać najbardziej ;)

Czytałem bez przerw i zastanawiania się, o co chodzi. Dobry warsztat, spójnie napisane, tylko sam pomysł. Tak jakbym już gdzieś to czytał lub widział… Nawet szukałem tutaj, ale nie znalazłem, na tyle temat wydawał mi się znajomy. Ważne, że pisanie idzie ci dobrze, a pomysły, kwestia gustu. Wszystkim się nie dogodzi :)

Dzięki za wizyty, komentarze, uwagi i… te inne też.

Bez fałszywej skromności powiem, że sprawiły mi przyjemność. Co więcej, już wiem, że będzie ciąg dalszy, bo od czasu opublikowania, ciągle chodzi mi po głowie rozwinięcie tego świata. Ale to przyszłość, odległa, choć przewidywalna.

 

@varg

“…potrzeba wyrwania się ze świata postrzeganego ku bliżej nieokreślonej prawdzie…” – ostatnio mam takie odchyły (czyżby kryzys wieku, hmm?)

@Finkla

“Widywałam lepszą interpunkcję.” – tu mnie ubodłaś ;D

Czy to jest sygnaturka?

Co zrobić – dużo czytam. ;-)

Babska logika rządzi!

:) Interpunkcji się uczę ciągle…

 

A z konkursem – nie załapałem wcześniej. Ale może rzeczywiście…

Czy to jest sygnaturka?

Ocho, w końcu doczekałem się zakończenia historyjki! Zaprawdę powiadam wam, cierpliwość popłaca!

Podoba mi się zamysł obyczajowej historii, przedstawiający życie pary, permanentnie funkcjonującej w rzeczywistości rozszerzonej. Przerażająca wizja, zwłaszcza ten nobel dla Sapkowskiego. Sprawnie wyszedłeś poza utarte schematy cyberpunku i zamiast na hakerach, przestępcach, rozróbach i spiskach skoncentrowałeś się na codziennych sprawach pary przeciętnych ludzi, opisując wiarygodne technologie i całkiem sensowne rozwiązania przyszłości. Zastrzeżenia mam przede wszystkim do braku przedstawienia motywacji głównego bohatera do rozładowania implantu (rozumiem, że pragnienie przygody, zasygnalizowane miłością do awanturniczej prozy, było w nim silne, ale żeby aż tak?) oraz pozbawionego fajerwerków finału. Wydaje mi się, że całe to wyrywanie się na wolność jest na tyle nudne i oklepane, że można było je spokojnie porzucić lub zepchnąć na dalszy plan, głównym elementem fabularnym czyniąc interakcje między parą małżeńską.

Podsumowanie: fajnie sklecona opowieść obyczajowa ilustrująca do pewnego stopnia wpływ technologii informatycznych na życie przeciętniaków, obarczona skazą w postaci nic nie wnoszących wątków wolnościowo-światopoznawczych.

na emeryturze

@gary_joiner

Dzięki za rozbudowaną analizę. Tym bardziej, że pytając o motywację bohatera trąciłeś podatną strunę. Nie jest przypadkiem tak, że czasem po prostu chcesz wyjrzeć przez okno? Niemniej, jest to punkt wyjścia, który dzięki Tobie mi właśnie zakiełkował.

A propos nic nie wnoszących… – trochę masz rację. Jednakże ostatnio bardzo nie lubię szkolnego moralizatorstwa, patosu i indoktrynacyjnie skażonego “pompowania” wszelakich przekazów. Stąd też wolę subtelniejsze twory. Bo jakby się przyjrzeć, to ta wizja, mimo iż bez kajdanów, strażników i Wielkiego Brata (ale czy aby na pewno?), jest raczej smutna i nie nierealna w nawet przewidywalnej przyszłości.

Reasumując – dałeś mi “kopa”, w sensie motywacji. Dzięki.

Czy to jest sygnaturka?

Ciekawa fabuła, według mnie jedna z lepszych w konkursie. Zakończenie też mi się spodobało. Świat wykreowany z rozmysłem. Wywal entery z końca opowiadania i zamień c'shoota na c'shota, "shoot" w to bezokolicznikowa forma czasownika, a do określenia napoju bardziej pasuje rzeczownik :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

@Wicked G

C’shoot, przez dwa o, jakoś mi tak bardziej optycznie futurystycznie wyglądał… ;) Ale, jako że masz rację, to poprawiłem :) Dzięki też za pochwały – pękam z dumy :D

Czy to jest sygnaturka?

Mimo niewielkiej ilość fabuły, tekst mi się podobał. Dużo interesujących pomysłów sprawia, że świat przedstawiony może się czytelnikowi podobać.

Mi również się podobało. Chociaż to nie są moje klimaty, jednak temat ująłeś w taki sposób, że przyjemnie mi się czytało. Fajnie pokazałeś bohaterów, futurystyczne otoczenie jest bardzo prawdopodobne, tak jak tęsknota za prawdziwym światem. 

So close!

Ajm są hepi, że się podobało choć trochę…

Czy to jest sygnaturka?

Nowa Fantastyka