- Opowiadanie: edgarart19 - Dzieci we Mgle

Dzieci we Mgle

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Dzieci we Mgle

Marek Będkowski

„DZIECI WE MGLE”

 

Dla Oliwii  :)

 

 

***

Rysowaniem zaraził mnie ojciec. Sam tworzył jak był mały, jednak uznał to za chwilowe zajęcie – co nie znaczy, że bezcelowe. Spod jego ręki wyszło kilka naprawdę świetnych ilustracji. Natomiast ja – jak na moje piętnaście lat – również nieźle sobie z tym radzę. Nie wiedzieć czemu, ale rysowanie postaci i architektury wychodzi mi najlepiej. Jakiś czas temu próbowałam sił również z przyrodą, ale tu już nie było tak różowo. Muszę jeszcze sporo poćwiczyć. Samo drzewo w moim wykonaniu wygląda jak jakiś pokraczny stwór. Tatuś mówił mi, że mam podobną kreskę jak babcia, która niestety umarła, gdy miałam dwa latka. Nawet jej nie pamiętam.

Kończyłam pracę nad kolejnym rysunkiem, a tak właściwie nad jego szkicem – zawsze przykładałam wagę do najdrobniejszych szczegółów – bez nich każda ilustracja była taka… nijaka. Nie miałaby tego uroku, co ta dopracowana. Dlatego zawsze jestem na siebie zła, gdy mam coś do narysowania, ale nie do końca wiem, jak to odwzorować. Najczęściej zdarza mi się tak podczas wstępnego szkicu. Ślęczę nad kartką i wkurzam się, że nie potrafię dokładnie zwizualizować sobie danego obiektu. Zawsze jednak odnajduję punkt zaczepienia i potem już jakoś leci. Najtrudniej jest zacząć – niejeden artysta się o tym przekonał. Ja metodą prób i błędów dochodzę do perfekcji. Dzięki temu staram się stworzyć swój unikalny styl.

Znajomi, oglądając moje prace, pytają skąd biorę wzory takich rysunków. Mówię im, że z nich nie korzystam – tworzę z pamięci. Dobra, do wyjątków należą portrety, które już kilka razy miałam okazję wykonać na zamówienie. Na przykład dla mojej bliskiej przyjaciółki – Elwiry. Ciekawe, co też ona porabia, myślałam, dorysowując pokraczne drzewo obok powstałego już domku. Na pewno będę je potem poprawiać, nie zostawię tego w ten sposób.

Kosmyk moich brązowych włosów opadł na kartkę. Odgarnęłam go ruchem dłoni i westchnęłam, zerkając na zegarek leżący na nocnej szafce.

– Kurczę, już osiemnasta? – powiedziałam do siebie. Siedziałam nad tym już trzy godziny, najwyższy czas na kolację.

Na potwierdzenie moich słów zaburczało mi w brzuchu. W chwili, gdy podnosiłam się z krzesła, usłyszałam delikatne pukanie do drzwi.

– Otwarte! – krzyknęłam.

W szparze między uchylonymi drzwiami i futryną pojawiła się głowa mojego taty.

– Czy zastałem moją zielonooką królewnę? – zapytał z szelmowskim uśmiechem. Cicho się zaśmiałam, dając mu znak ręką, by wszedł do środka.  

– Tak – oświadczyłam, siadając z powrotem na krześle.

Ojciec przekroczył próg pokoju i usiadł obok na łóżku.

– Mama się położyła, więc postanowiłem przyjść i zobaczyć, co u ciebie – powiedział.

– Kończyłam kolejny rysunek, ale zgłodniałam – Pokazałam na biurko. Tatko wyciągnął rękę, by zobaczyć jeszcze niegotową ilustrację i w milczeniu się jej przyglądał. – Nie patrz na drzewa. Wyszły mi okropnie.

– Babcia miała podobną kreskę – odezwał się wreszcie. Spojrzał na mnie i dodał. – Jej rysunki są gdzieś na strychu. Jeśli chcesz, możesz tam iść.

– Raczej nie dzisiaj – rozejrzałam się po pokoju. W brzuchu ponownie mi zaburczało. – Głodna jestem. Może zrobimy sobie coś wspólnie do jedzenia?

– Na co masz ochotę? – zapytał.

– To ty tu jesteś mistrzem gotowania – zaśmiałam się. Ojciec odłożył rysunek na miejsce i wstał z łóżka.

– Idę coś wymyślić – oświadczył z uśmiechem.

Obiecałam, że zaraz do niego przyjdę. Tatuś pocałował mnie w czoło i wyszedł z pokoju.

Zastanawiałam się chwilę nad jego propozycją i postanowiłam, że jednak pójdę dziś poszukać rysunków babci. Z drugiej strony zawsze musi być „ale”. Odkąd pamiętam – czyli od małego – czułam strach wchodząc na strych. A teraz? Piętnastoletnia Amelia – trzęsłam się ze strachu na myśl o ekspedycji na poddasze tak samo, jak kiedyś. Nie boję się ciemności, zresztą, światło na strychu jest, więc skąd ta trwoga?

Postanowiłam teraz o tym nie myśleć. Pochowałam przybory, a rysunek wylądował w moim osobistym segregatorze. Gromadzę w nim moje małe dzieła od czasu, kiedy zaczęłam rysować. I powiem szczerze – jest poprawa. Oczywiście nie bez powodu mówi się, że praktyka czyni mistrza. Ja za mistrza się nie uważam, ale nie zaprzeczę, że jak na razie mój warsztat zmierza w całkiem dobrym kierunku. Rysuję, bo to kocham, a to jest jedyna rzecz, którą potrafię dzięki tacie.

Po uporządkowaniu wszystkiego na biurku, zgasiłam lampkę i wyszłam z pokoju.

 

***

W chwili, gdy weszłam do kuchni, moje nozdrza wypełnił zapach skwierczącej na patelni cebulki. Nie wiem jak ojciec, ale moje kiszki ochoczo zaczęły grać marsza.

Usiadłam przy stole i niecierpliwie czekałam na swoją porcję. A wiedziałam, co tam tatko pichcił, oj wiedziałam – jajecznicę na boczku z grzankami. Moje ulubione jedzonko – gość wie, co lubi jego córeczka. Uśmiechnęłam się i właśnie w tej chwili rodzic się odwrócił.

– Ooo – zdziwił się, mieszając cebulkę na patelni. – Nie słyszałem jak weszłaś.

– Bo ja to jestem jak ta szara myszka – dodałam z uśmiechem.

Ojciec się zaśmiał. Ja natomiast zastanawiam się, o czym by tu z nim pogadać. W pewnym sensie rozmawialiśmy już o wszystkim. No prawie – pozostał jeszcze jeden temat. Obserwowałam w milczeniu, jak tata wrzuca na patelnie pokrojony boczek, jak miesza łyżką. Myślałam o tym, jaka była babcia. Ojciec mówił mi kiedyś, że należała do bardzo ciepłych osób, potrafiących wysłuchać, pocieszyć. Ja za to nie wiedziałam o niej nic – jej własna wnuczka.

– Jaka była babcia? – usłyszałam swoje słowa. Trochę się zdziwiłam, w końcu nie zadawać tego pytania teraz.

Mężczyzna odwrócił się, jednak nic nie powiedział. Zastanawiał się nad odpowiedzią – widziałam to po nim, jak marszczył brwi. Zawsze z mamą starali się tego tematu unikać, zbywali mnie i mówili:

– Babcia była wspaniałą kobietą. Szkoda, że umarła wtedy, gdy miałaś jedynie dwa latka.

No dobrze, ale co w związku z jakimikolwiek innymi informacjami? Kiwałam wtedy głową i mówiłam, że w porządku. W głębi serca wiedziałam jednak, że coś jest nie tak.

Jakby coś przede mną ukrywali. 

Nie czułam się z tym dobrze. Kochałam ich, ale coś nie dawało mi spokoju. Postanowiłam sprawdzić i dowiedzieć się tego albo… jakoś wyciągnąć z nich sekrety. Cóż, teraz miałam ku temu niepowtarzalną okazję. Ojciec nie będzie się mógł podeprzeć argumentami mamy, a ja zrobię wszystko, by zdobyć więcej informacji o babci.

– Więc? – przerwałam panującą w kuchni ciszę. – Jak to z nią jest? Dlaczego nie chcecie mi tego wyjaśnić?

Myślał nad odpowiedzią, ale po co? Nie lepiej pogadać szczerze? Ja tylko chciałabym poznać prawdę o babuni – w końcu też była członkiem mojej rodziny. Rodzice powinni sobie zdawać z tego sprawę. Tatuś zamieszał boczek na patelni i podszedł do stołu. Wziął moje ręce i rzekł:

– To nie tak jak myślisz Melko – odezwał się. Zawsze uśmiechałam się, gdy tak do mnie mówił, ale… nie teraz. W tej chwili pozostałam niewzruszona. – Staramy się chronić cię przed…

– Ale co ma do tego osoba babci? Przed czym mielibyście mnie chronić? Przed nią? – wystrzeliłam serią pytań. – Nic o niej nie wiem.

– To nie tak, kochanie – powiedział niepewnie.

– Proszę, wyjaśnij mi to – rzuciłam. Łzy zaczęły napływać mi do oczu. – Chciałabym znać prawdę.

– Powiem ci, co wiem – przewrócił oczami. Unikał mojego wzroku, co wcale mi się nie podobało. Wstał na chwilę od stołu i zestawił patelkę z grzałki, wyłączył kuchnię indukcyjną i wrócił do stołu. Przyglądał mi się dłuższą chwilę.

– Miała na imię Alicja – rzekł wreszcie. Słuchałam w milczeniu. – Z tego, co mi wiadomo, kiedyś napisała list do swojej przyszłej wnuczki. Przeczuwała, że twoja mama urodzi córkę. Miała wiele przeczuć i zawsze się sprawdzały. Mamie powiedziała na przykład, że „Dwa lata przed moją śmiercią urodzi ci się córeczka” albo „Chrońcie ją, ponieważ kiedy będzie miała piętnaście lat, wydarzyć się może coś strasznego”.

– Co miała na myśli mówiąc, że coś strasznego się wydarzy? – zapytałam zszokowana.

– Tego nie potrafię ci powiedzieć – oświadczył. – Babcia przebąknęła jedynie, że jej synkowi, a braciszkowi twojej mamy też się to przydarzyło. Bardzo ciężko przeżyła jego stratę. To był dla niej straszny szok. Marcinek, ponieważ tak nazywał się ten chłopczyk, był jej oczkiem w głowie. Podobno w tym domniemanym liście, opisała wszystko bardzo dokładnie – co to było, co mu się wydarzyło. Wyjawiła nam, że jest on niedaleko ukryty i jest przeznaczony tylko dla ciebie Melko.

Otworzyłam usta ze zdumienia. Czyżby babcia już wtedy przeczuwała, że może się wydarzyć coś niepokojącego? Może dlatego rodzice ukrywali przede mną tę prawdę, by nic mi się nie stało… Muszę odnaleźć ten list. W głowie kłębiły mi się myśli na temat babuni… Mam masę pytań, ale i tak nie powinnam już naciskać. Tatko z uwagą mi się przyglądał – nic nie mówił.

Przetrawiałam nowe informacje – co prawda niewiele ich było, ale zawsze coś. Zastanawiałam się nad losem Marcinka – co też musiało mu się przydarzyć? Ile miał wtedy lat? Czy zaginął albo czy zginął w tragicznych okolicznościach? Jego tym bardziej nie znałam, a i tak poczułam z nim jakąś wewnętrzną więź. Jakby był moim braciszkiem. Podejrzewałam, iż z owego tajemniczego listu dowiem się wszystkiego.

Mężczyzna wstał od stołu i podszedł do kuchni, zostawiając mnie z nowymi informacjami. Wznowił przyrządzanie jajecznicy.

Zarówno ja jak i ojciec, nie usłyszeliśmy, że do kuchni weszła mama.

 

***

Wspólnie zjedliśmy kolację, rozmawiając o różnych rzeczach. Nie poruszałam już tematu babci, chciałam przemyśleć to i owo. Zamiast tego, miło spędziliśmy czas pod znakiem ożywionej dyskusji, że to pani Helenka znalazła królika pana Janka, że znowu mu spierniczył z klatki i biegał po wiosce. Pani Helenka zadzwoniła do niego i powiedziała, że cwany królik wyjada jej sałatę z ogródka. Mamusia opowiadała nam o tym, jak spotkała ją dzisiaj w drodze do sklepu.

– Mówiła to z takim przejęciem – mama niemal krzyczała.

Ja i tatuś śmialiśmy się z tej relacji. Poza tym, opowiadała jeszcze, jak pies pana Staśka biegał jak głupi wokoło budy, udając, że goni kota, którego w ogóle nie było na podwórku. Albo jak pani Wiesia zbierała ubłocone prześcieradła, które uprzednio wyprała. Matula mówiła nam, że wrzeszczała:

– Szalone i wstrętne bachory. Niech no was dorwę!

Najlepsza była z tego ta historyjka, jak krowa pani Oli stanęła na środku wiejskiej drogi i ani myślała schodzić. Samochód pana Tomasza nie był w stanie przejechać, ponieważ wredna krowa blokowała przejazd!

Rodzicielka potrafiła wyłapywać takie małe pierdoły, by móc się z nami później nimi dzielić. No cóż – nie ma to jak nasza szalona wioska.

Po kolacji pomogłam mamie w sprzątaniu i powoli poszłam do łazienki.

 

***

Leżałam na łóżku.

Nowe informacje o babuni nie pozwalały mi usnąć. Dodatkowo czułam, że coś wewnątrz mnie się zmieniło, że owe dziwne wiadomości coś we mnie odblokowały. Wyraźnie odczułam, że wiedza ta może być kluczowa. Chciałam wiedzieć przed jakim niebezpieczeństwem chcieli mnie chronić rodzice. Babcia wiedziała i ja również chciałabym poznać prawdę. W mojej młodej głowie kłębiły się wciąż myśli dotyczące Marcinka. Co się z nim stało? – pytałam się w myślach.

W domu panowała cisza. Rodzice położyli się już spać. Sfrustrowana, odwróciłam głowę w stronę okna. Wiejący wiatr kołysał drzewami, które niczym wprawni tancerze, kiwały się w jego rytm. Wpatrywałam się w nie z fascynacją, aż na półpiętrze usłyszałam czyjeś kroki. Chciałam sobie wmówić, że to któremuś z rodziców zachciało się do ubikacji, jednak nieokreślony lęk spowodował, że nie było tak, jak chciałabym. Mój pokój ogarnął nieprzenikniony chłód. Zadrżałam, mimo że leżałam pod kołdrą. Nerwowo rozejrzałam się po pokoju, ale nie dostrzegłam nic niepokojącego. Zamiast tego, głębiej się schowałam, ukradkiem lustrując pomieszczenie. Zimno nie przybrało na sile, ale usłyszałam kolejne kroki. Pod ich ciężarem drewniana podłoga skrzypiała, potęgując tylko mój niepokój. Usilnie próbowałam usnąć, ale oczy, jak na złość, pozostawały otwarte. Walczyłam ze strachem. Coś było na półpiętrze za drzwiami i to coś szło w moim kierunku. Poczułam jak oczy napełniają się łzami. Kolejny krok, kolejne skrzypnięcie podłogi. Strach trzymał mnie w swoich ryzach. Drżałam z zimna i gdy to coś zatrzymało się za moimi drzwiami, obserwowałam. Miałam głęboką nadzieję, że sobie pójdzie, że to tylko moja chora wyobraźnia. Wstrzymałam oddech, gdy wokoło rozległy się nieokreślone szepty. Z przerażeniem wpatrywałam się w klamkę – nic się nie działo. W pewnej chwili dźwięki ucichły. Coś, obecne na półpiętrze, zniknęło. Zanim jednak zdążyłam pomyśleć, że to koniec, nagle klamka została naciśnięta i drzwi uchyliły się z wrogim jękiem – po drugiej stronie panował półmrok. Widziałam zarysy balustrady na korytarzu, ale była jakby za mgłą. Wstrząsana dreszczami, wbrew własnej woli odrzuciłam kołdrę i usiadłam na łóżku. Wiedziałam, że jestem obserwowana, czułam oziębienie. Głusza, która ogarnęła mój pokój była tak namacalna, że niemal zaczęło dzwonić mi w uszach. Długo to nie trwało – na półpiętrze rozległy się kolejne dźwięki, szepty, stukoty i czyjeś kroki. Istna kakofonia brzmień. Odwróciłam w tamtą stronę głowę, jednak nikogo nie dostrzegłam. Uczucie, jakby coś mnie obserwowało, tylko potęgowało wrażenie bezsilności. Serce waliło mi jak młotem i w chwili, gdy spojrzałam na okno, ogarnęła mnie panika. Coś mną kierowało, nie pozwoliło zamknąć oczu, ani tym samym odciąć się od tych wszystkich niepokojących zjawisk. Drżałam na całym ciele, a płytki oddech nie pozwalał mi się skupić.

Za oknem dostrzegłam sylwetki małych dzieci unoszących się w powietrzu. Pozostawały w bezruchu, półgłosy się wzmagały i kiedy usłyszałam jak drzwi do pokoju jeszcze bardziej się uchylają, panika zamieniła się w histerię. Twarz miałam mokrą od łez. Ponownie odwróciłam się od okna. Moje spojrzenie padło na stojącego w drzwiach chłopca. Serce podeszło mi do gardła, gdy usłyszałam jego głos w mojej głowie:

 – Nie idź tam…

Jak w transie podniosłam się z łóżka i podeszłam do drzwi. Chłopiec co prawda zniknął, ale dźwięki tylko się nasiliły. Nie chciałam tego robić, pragnęłam jedynie, by to wszystko się skończyło. Było to jednak silniejsze ode mnie.

Usłyszałam nagle czyjąś rozmowę dobiegającą jakby z oddali:

– Mamusiu, boję się. Przytul mnie.

– Wszystko będzie dobrze Marcinku. Nie pozwolę cię skrzywdzić.

– To mnie kusiło! Nie chcę tam iść.

Usłyszałam płacz dziecka. Nie potrafiłam ogarnąć tego, co się wokół mnie działo. Wyszłam z pokoju i rozejrzałam się wokoło.

– Mamusiu!!!

 Krzyk był tak realistyczny, że po moim ciele przeszedł dreszcz. Na dole dostrzegłam co najmniej tuzin dzieci w różnym wieku. Wszystkie miały opuszczone głowy. Milczały

Nagle za plecami usłyszałam znowu te same kroki. Jakby ktoś podążał wyraźnie w moim kierunku.

Bałam się – dzieci ruszyły przed siebie – w moją stronę. I w tej właśnie chwili na ramieniu poczułam czyjąś dłoń.

Zaczęłam krzyczeć.

 

 

***

Przy moim łóżku siedział tatuś i próbował mnie uspokoić. Wciąż krzyczałam, a po policzkach spływały mi łzy. Świtało. Mama z trwogą również uklęknęła tuż przy mnie i razem z tatą próbowali przekazać mi, że był to tylko zły sen. Ojciec mocno mnie przytulił.

– Już dobrze Melko – wypowiedział ze strachem. – Bardzo nas przeraziłaś.

Tulił mnie do piersi najtroskliwiej, jak potrafił, ale obraz snu wcale nie znikał sprzed oczu. Bliskość rodziców spowodowała jednak, że odrobinę się uspokoiłam. Przywarłam całym ciałem do ojca i rozpłakałam się na dobre.

– T-to było straszne – wykrztusiłam pociągając nosem. W ramionach ojca czułam się bezpiecznie. – Jeszcze n-nigdy tak się nie b-bałam.

Wiedziałam, że to nie był sen. Cały czas miałam wrażenie, iż nie usnęłam. Jak to się stało, że coś takiego mnie nawiedziło. I dlaczego mnie? Tatko mówił mi wczoraj przed kolacją, że muszą mnie chronić. Ale kim są te dzieci? I czyje kroki słyszałam w tym koszmarze? Miałam multum pytań i żadnej odpowiedzi. Od czego zacząć?

Wstrząsały mną dreszcze i mimo że się już trochę uspokoiłam, to obraz ze snu będzie mi towarzyszył jeszcze długo. Postanowiłam o tym zapomnieć, ale będzie to łatwe. Może nadmiar informacji spowodował, że nawiedził mnie taki koszmar. Nie wiedziałam, co zrobić – teraz pragnęłam być blisko taty i mamy. Dzięki nim czuję się bezpieczna.

 

***

Godzinę po przebudzeniu i wypiciu melisy, poczułam odprężenie. Dzięki mamie. Zawołałam ich do stołu, ponieważ chciałam im powiedzieć o śnie. Teraz już pamiętam go jak przez mgłę. Ziołowy napar uspokoił moje zszargane nerwy…

Długo rozmawialiśmy.

Wyjaśniłam rodzicom, że czułam chłód. Czułam obecność, jakby ktoś znajdował się na półpiętrze – wyraźnie słyszałam jego kroki. Że potem nawiedziły mnie dziwne szepty, z których nic nie rozumiałam. Opowiadałam o unoszących się w powietrzu dzieciach na dworze, o tajemniczej rozmowie babci i Marcinka. Tuzinie duchów stojących na dole, kolejnych krokach.

– I wtedy się obudziłam z krzykiem – dodałam na koniec. – Właściwie to zostałam wyrwana z tego snu.

Mama z tatą wpatrywali się we mnie z niepokojem.

– Tata mi mówił wczoraj, że musicie mnie przed czymś chronić, że podobno babcia tak mówiła.

Rodzice spojrzeli na siebie.

– Coś mówiła na ten temat – odezwała się wreszcie mama. – Ale nie przywiązywałam do tego dużej wagi – spojrzała na męża. – Aż do dziś.

Zapadła niezręczna cisza. Postanowiłam nie męczyć już rodziców i wstałam od stołu.

– Idę na chwilę do pokoju – oznajmiłam.

– Dobrze – powiedział tata. – My z mamą się położymy. Obudź nas, gdybyś czegoś potrzebowała.

– W porządku – odstawiałam szklankę do zlewu. – Jeśli nie będzie potrzeby, dam wam pospać.

Powolnym krokiem udałam się do siebie. Rodzice siedzieli jeszcze przy stole i widocznie myśleli o tym, czego się przed chwilą dowiedzieli. Starali się to ogarnąć, jednak były to dla nich chyba za świeże informacje. Potrzebowali czasu, by je przetrawić.

Weszłam do pokoju. Mimo że się już w miarę uspokoiłam, to i tak towarzyszył mi jakiś nieokreślony lęk. Postanowiłam pół godzinki poczytać, ale byłam przekonana, iż nie będę mogła skupić się na tekście. Tylko starałam się być spokojna. Melisa, co prawda, trochę mnie odprężyła, jednak obrazy ze snu długo będą mi jeszcze towarzyszyć. Czekała mnie jeszcze dzisiaj wycieczka na strych…

Rozejrzałam się po pokoju. Był skromnie umeblowany, z łóżkiem, szafą, regałem na książki i biurkiem, gdzie oczywiście powstawały moje małe dzieła. Na pistacjowych ścianach wisiały dwa obrazy: labradora i górskiego krajobrazu. Zawsze mnie uspokajały, ale… nie dziś.

Podeszłam do okna.

Milczałam obserwując wiejską okolicę. Nie wiem, czy to dobry pomysł, bym szła dzisiaj na ten strych, pomyślałam, zwłaszcza po tym, co mnie w nocy nawiedziło. Obawiałam się, że coś złego mnie tam spotka. Jednak jeśli nie spróbuję, to kto wie – może w ogóle nie będę już mogła spać spokojnie. Jeszcze dziś planowałam dotrzeć do prawdy. Chciałam ją zrozumieć – chciałam wiedzieć, ponieważ podejrzewam, iż może mieć to również związek i z babcią, i – o dziwo – z rysunkami. Skoro zarówno ja, jak i babunia mieliśmy podobne kreski, to coś musiało w tym być – przecież Marcinek nie bez powodu umarł. I przede wszystkim – jak umarł?

Tatuś mówił mi, że gdzieś na strychu znajdę teczkę z jej rysunkami. Muszę ją odnaleźć i porównać ze swoimi bazgrołami. Nie byłoby w tym nic dziwnego,  gdyby ten nieokreślony lęk, który towarzyszył mi przy każdej próbie wejścia na strych. Wcześniej się tak nie bałam, ale po ostatnich wydarzeniach wyraźnie się to zmieniło. Obawiam się spotkać tam znowu któreś z duchów, mimo to decyzję podtrzymuję. Dodatkowo świadomość tego, że mogę tam znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, a przede wszystkim dowiedzieć się więcej o babci i Marcinku powoduje, że mimo strachu postanowiłam, że tam pójdę. Zrobię to później.

Wróciłam do biurka i wyciągnęłam swój ostatni rysunek. Przyglądałam mu się z uwagą. Oczywiście, jak zawsze cały efekt psują pokraczne drzewa. Zastanawiałam się, dlaczego mi nie wychodzą. Przecież cały czas ćwiczę, myślałam, cała reszta była ok, chociaż rysunek jeszcze nie był dokończony. Przedstawiał niewielki domek na skraju lasu. Otoczony drzewami – jakby na kogoś oczekujący. Nieco za domkiem zarysowałam fragment oczka wodnego – w sumie nie wiem po co. Może by dodać mu trochę klimatu i wypełnić pustą przestrzeń? Kto wie.  

Siedziałam w milczeniu dosyć długo, z uwagą studiując moją ilustrację. Doszłam do wniosku, że nadszedł czas by udać się na strych. Nie ma sensu tego odwlekać. Nie chowałam rysunku do segregatora – skoro idę na strych i mam szczerą nadzieję wrócić z moim łupem, to ponowne chowanie i potem wyciąganie mija się z celem.

 

***

Po dziesięciu minutach stałam już przed drzwiami prowadzącymi na strych – znajdowały się na końcu korytarza na półpiętrze. Pojawił się lęk. To tylko strych, myślałam, kilka pudeł, przetwory – istna rupieciarnia. No cóż – wcale nie dodało mi to odwagi. W życiu każdego człowieka istnieją rzeczy i miejsca, które mogą napawać strachem. Jedni boją się jeździć windą, inni schodzić do piwnicy, a ja boję się strychów

Nacisnęłam na klamkę. Powitał mnie mrok, zapach kurzu i staroci. Wyciągnęłam rękę i zapaliłam światło. Moim oczom ukazały się stare drewniane schody prowadzące na górę. Dom był wiekowy, bo mieszkali tu nawet nasi pradziadkowie, więc wejście na górę było wyjęte niczym z prehistorii. No i to przerażające skrzypienie, kiedy wchodziłam po schodkach – za każdym razem. Chociaż starałam się na to nie zwracać w ogóle uwagi.

Na poddaszu znalazłam się po krótkiej chwili i, by nie owijać w bawełnę, zabrałam się za poszukiwania. Od chwili gdy nawiedził mnie koszmar czułam na plecach czyjeś spojrzenie. Nie jedno, nie dwa – kilka. Czułam się przez to trochę nieswojo.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu – na tym poziomie było cicho. Zdecydowanie za cicho. Wysoki dach sprawiał wrażenie, jakby miał zaraz runąć – zawsze tak czułam, gdy tu wchodziłam. Gdzieniegdzie stare regały, przewrócone krzesła. Panował tu istny bałagan. Sporo pudeł, w których, w większości znajdowały się albumy ze zdjęciami rodzinnymi. Na drugim końcu leżał stary, zdezelowany telewizor z pękniętym kineskopem. I właśnie przy tym telewizorze stały trzy wielkie pudła. Na nogach jak z waty podeszłam do nich. Zniszczony telewizor z wyrzutem wpatrywał się we mnie. Zupełnie jakby miał powiedzieć:

– Widzisz w jakim jestem stanie?

 Zignorowałam to uczucie i z niepokojem zabrałam się do przeszukiwania pudeł, od czasu do czasu zerkając za ramię. To dziwne uczucie wcale mnie nie opuszczało – wręcz jeszcze bardziej przerażało.  

W pierwszym pudle nie znalazłam nic prócz porcelany i tym podobnych pierdół. W drugim upchane po brzegi znajdowały się segregatory – w większości z zapiskami mamy i starymi, niewykorzystanymi przepisami. Przeszłam do trzeciego pudła, w którym zalegał duży stos starych papierów i książek. Z determinacją grzebałam w poszukiwaniu swojego celu. Nie sądziłam, że mi się uda, jednak wkrótce natrafiłam na coś mniejszego i zdecydowanym ruchem wyciągnęłam to z samego dna.

Uśmiechnęłam się nerwowo ponownie zerkając za siebie. Miałam wrażenie, że coś za mną stało, ponieważ ze strachem odskoczyłam upuszczając album. Nikogo tam nie było – to tylko moja wybujała wyobraźnia płata mi figle. Próbowałam się uśmiechnąć, ale wcale mi to nie wyszło. Schyliłam się by podnieść upuszczona zdobycz i zerknęłam na nią. Na niewielkiej teczuszce wyczytałam "Alicja". Znalezisko miało rozmiar najwyżej kartki a4 i nie było takie grube, jak sobie wyobrażałam. Ręcznie zdobione i związane skurzanym rzemykiem sprawiało wrażenie solidnie wykonanego. Uważnie się rozejrzałam i szybkim krokiem opuściłam poddasze.

 

***

Kiedy znalazłam się w holu, dziwne uczucie zniknęło. Od razu udałam się do pokoju i usiadłam przy biurku. Teczkę położyłam przed sobą. Podekscytowanie sprawiło, że jak najszybciej chciałam poznać odpowiedź. Otworzyłam ją i ku mojemu zdziwieniu, na samym wierzchu była złożona kartka. Wzięłam ją. W środku był list napisany odręcznie, więc bez wahania zabrałam się do czytania:

 

Droga Amelko

Jeśli czytasz ten list, to znaczy, że poznałaś już część prawdy. Kiedy umarłam miałaś dwa latka i rzeczywiście mogłaś mnie nie pamiętać.

 

Zaraz, pomyślałam, kiedy umarłam? Czyżby babcia pisała to po swojej śmierci? Zadrżałam, ale podjęłam przerwaną lekturę.

 

 

O tym, co tata ci o mnie opowiedział, kiedy rozmawialiście w kuchni, to rzeczywiście prawda. Poznałaś mnie po części i mojego Marcinka też. Zapewne ciekawi Cię, dlaczego doświadczyłaś ostatnio tych zjawisk i co w ogóle stało się z moim synkiem. Napiszę krótko – domek z rysunków, które zaraz sobie porównasz istnieje naprawdę i coś, co tam żyje zabiło te wszystkie dzieci. Teraz czyha na Ciebie. Uważaj Kochanie, bo to nie są żarty.

 

Wcale mi się to nie podobało, myślałam. Miałam nadzieję, że babunia przez ten list wyjaśni mi wszystko w mniej niepokojący sposób. Nie dotarłam jeszcze do jego połowy, a i tak już niezłego stracha mi narobiła. No cóż, w końcu po to byłam na strychu by poznać prawdę. Mam za swoje.

 

 

Marcinek uległ i przez to zginął – utonął w małym oczku wodnym, znajdującym się za domkiem. Chce Cię ostrzec. Walcz z tym, bo niewykluczone, że ten potwór z domku już na Ciebie czyha. Będzie Cię przywoływał, a ten sen, czy inne zjawiska, których doświadczyłaś, były tylko próbą osłabienia Twojej psychiki. Manipuluje Tobą.

Zastanawiasz się pewnie, skąd biorą się te kroki, które słyszałaś we śnie. Albo chociażby szepty. To nic innego jak zamordowane przez dziwne stworzenie dzieciaki – ich obecność mogła Cię przerazić – ale w sumie niepotrzebnie. One tu są – chcą Cię ostrzec, ale nie daj się zwieść pozorom. Zawsze nawet przyjazne nachodzenie przez tego typu istoty może się wiązać z manipulacją. To dziwne stworzenie potrafi nimi kierować, przez co czasami mogą okazać się nieprzyjaźnie nastawione.

 

No tu akurat mnie pocieszyłaś babciu, wtrąciłam w myślach, nie sądzę by były do mnie nastawione przyjaźnie.

 

Jesteś dziewczyną wrażliwą i Twoi rodzice Cię chronią. Jednak już nic więcej nie mogą zrobić. To Ty musisz stawić czoło niebezpieczeństwu. To coś czyha na Ciebie i będzie Cię próbowało do siebie przyciągnąć. Walcz z tym!

Uważaj na siebie.

Kochająca babcia.

 

Zastanowiłam się nad słowami, które przed chwilą przeczytałam. Podniosłam wzrok znad kartki. Rysunki babci leżały przede mną, moje na brzegu biurka. Wzięłam kilka i zaczęłam porównywać. Dziwne, ale zarówno moje jak i babuni były niemal identyczne. Staruszka również miała problemy z narysowaniem drzew. Studiowałam każdy rysunek i nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiło się ciemno. Ciemno i podejrzanie cicho. Nie spodobało mi się to. Wyprostowałam się, ponieważ poczułam w pokoju obecność kogoś jeszcze. Znowu ogarnął mnie strach. Chciałam się uspokoić, ale ostatnio mi to marnie wychodziło.

Gdy chciałam powrócić do analizy rysunków, teczka babci leżąca na biurku nagle się poruszyła. Sama.

Wystraszona odskoczyłam od biurka z uwagą obserwując teczkę pełną rysunków. Przeczytany list leżał na łóżku. To nie dzieje się naprawdę, myślałam, to było tylko moje przywidzenie.

– Już czas Amelio.

Usłyszałam te słowa w głowie – należały do kobiety. Czas na co? – myśli kłębiły się w głowie. Odpowiedzi nie otrzymałam.

Na pewno znowu usłyszę czyjeś kroki i zobaczę dzieci lewitujące za oknem. Z uwagą obserwowałam teczkę, jednak ta już się nie poruszyła. Po długiej chwili ciszy rozległo się coś, co jeszcze bardziej mnie przeraziło. Za oknem, dziecięcym chórem rozległy się słowa:

 

Nasz smutek, nasza klątwa, nasza śmierć

czy tylko tyle o nas wiesz?

te słowa przegniły wiele wieków wstecz

Wtedy gdy słońce tkwiło na rozstaju dróg

nieboskłon cały zalał się czerwienią

wszyscy umarliśmy zdjęci wielkim strachem

i w przerażeniu umrzesz także ty

Zatrzymani pomiędzy światami tak tkwimy

chcielibyśmy już odejść – ale się boimy

bo potworną nam tu przecież zadano śmierć

Mścimy się błądząc od wieków w mrokach tego lasu

ludzie drżą na nasz widok odwracając wzrok

smutek ich przeraża, klątwa co rwie życia nić

 

Oblał mnie zimny pot i wbrew własnej woli podeszłam do okna

Na zewnątrz panował mrok, okolicę osnuła swym płaszczem biała mgła. Dopiero teraz, kiedy się utworzyła, dostrzegłam jakiś tuzin dzieci wlepiających we mnie swoje puste spojrzenia. Głównie dziewczynek. Było chyba tylko dwóch chłopców.

Serce podeszło mi do gardła. Nie wiedziałam, jakie miały zamiary. Może po prostu wcześniej ostrzegały mnie, myślałam ze strachem, by teraz, gdy mam nadszarpnięte nerwy, mną manipulować.

Duchy dzieci stały w milczeniu i obserwowały. Obserwowały bardzo dokładnie.

– Chodź z nami – usłyszałam. Słowa niezwykle kusiły.

Ich dźwięk czarował, chociaż byłam bliska przerażenia. Czułam jak ten strach, ten lęk wciąż we mnie narastał. Dzieci zrobiły kilka kroków w stronę budynku. Usłyszałam płacz i ten sam szyderczy śmiech. Duchy hipnotyzowały, kusiły niczym szatan.

– Chodź z nami, pobawimy się…

Śmiech. Płacz. Tak w kółko.

Czułam jak nogi wbrew mojej woli idą za kuszącym głosem. Sama nie mogłam się oprzeć. Byłam przerażona, ale się poddałam. Chociaż początkowo próbowałam się sprzeciwiać, walczyć. Do mojej głowy docierały na zmianę te i tamte słowa.

– Chodź z nami, pobawimy się…

Nacisnęłam klamkę i opuściłam pokój. Nie mogłam się oprzeć hipnotyzującym głosom. Powolnym ruchem schodziłam z półpiętra. Dotarłam do drzwi, kiedy ojciec wychodził z sypialni – nie zauważył mnie. Prawdopodobnie po wyjściu na zewnątrz mógł zobaczyć, co jest nie tak. Mógł dostrzec uchylone drzwi od mojego pokoju, mnie by jednak nie było.

Na dworze głosy były głośniejsze – kusiły bardziej. Nie wiedziałam o co chodzi, dlaczego to robię. Chłodny wiatr rozwiewał mi włosy. Drżałam z zimna.

– Chodź z nami, pobawimy się…

Duchy przekazywały tę myśl w kółko. Powtarzały ją jak mantrę.

Uległam. Jak w transie ruszyłam w mrok – za głosami dzieci. Powolnym ruchem – z opuszczoną głową oddalałam się, by po kilku sekundach zniknąć we mgle.

 

***

Bardzo długo szłam. Widziałam wokół siebie duchy, ale to wcale nie oznaczało, że się nie bałam. Teraz już domyślałam się dokąd mnie prowadzą. Byłam zupełnie zagubiona. Kilka razy próbowałam się wyswobodzić z tej dziwnej hipnozy, jednak zarówno pierwsza jak i ostatnia próba ucieczki spełzły na niczym. Po prostu uległam. Dodatkowo mgła wcale nie znikała, więc szłam praktycznie po omacku. Czułam już odór śmierci. Byłam taka mała, bezradna. Czułam strach i przerażenie, ale nic nie mogłam na to poradzić – chociaż próbowałam.

Byłam zahipnotyzowana. Duchy bez słowa podążały po obu moich stronach. Niech się to skończy, myślałam. Starałam się zebrać do kupy, ale w ogóle mi to nie wychodziło, chciałam do domu. Było mi zimno.

Jednakże stało się teraz coś dziwnego. Ustał wiatr, duchy zniknęły a mgła zaczęła się stopniowo przerzedzać.

Teraz już wiedziałam, gdzie jestem. I to nie był żaden sen. Stałam w miejscu i obserwowałam domek na skraju lasu – domek z moich rysunków. Wiedziałam, że oczko wodne było za nim. Słyszałam dziwne dźwięki dochodzące z wnętrza budynku – jakby było tam ogromne zwierzę. Teraz naprawdę zapragnęłam ucieczki i o mało do tego nie doszło, udało mi się cofnąć o kilka kroków. Więcej jednak nie byłam w stanie zrobić.

Domek przyciągał. Walczyłam z własnym strachem, ze słabościami, ale bezskutecznie. Wewnętrznie wyczułam, że nie ma już odwrotu. Zaczęłam iść i w chwili, gdy stanęłam przy domku, usłyszałam za plecami głos ojca, który rozpaczliwie mnie wołał – szukał mnie. Chciałam mu odkrzyknąć, ale z gardła wydobył się jedynie szept. Strach nie pozwolił mi na to, dlatego jeszcze bardziej się rozpłakałam. Stałam teraz kilka metrów od domku, dokładnie jak w perspektywie z mojego rysunku – ale to nie był on, to była jawa. W niewielkim oddaleniu ode mnie, przy oczku wodnym pojawił się duch chłopca – to był Marcinek – synek babuni.

– Masz jeszcze szansę uciec, ratuj się.

Już miałam wziąć nogi za pas, kiedy drzwi domku otworzyły się na oścież. Pomyślałam, że zaraz z wewnątrz wyskoczy jakiś pokraczny stwór. Tak się nie stało. Zamiast tego usłyszałam.

– Chodź, pobawimy się, tu jest fajnie…

 Na dobre straciłam władzę w nogach, które same zaczęły podążać wprost w ciemne czeluście domku. Wciąż walczyłam, ale byłam zziębnięta i zmęczona. Cała moja walka i tak już nic nie dawała. Po chwili przekroczyłam próg domku i znalazłam się w jego wnętrzu. Panował niemal namacalny mrok. Cisza, która otaczała okolicę sprawiła, że zaczęło dzwonić mi w uszach. Długą chwilę nic się nie działo, jakby czas w tej chwili stanął w miejscu. Rozglądałam się nerwowo po pomieszczeniu i kiedy wzrok nieco przyzwyczaił się do panującej ciemności, w drugim końcu dostrzegłam błysk dwóch, wielkich, czerwonych ślepi. To koniec, pomyślałam nieświadomie. Drzwi za moimi plecami zatrzasnęły się z hukiem. Serce podeszło mi do gardła i kiedy to coś zaczęło się zbliżać, rzuciłam się do ucieczki. Dopadłam do drzwi energicznie szarpiąc za klamkę.

Chwilę później poczułam na ramieniu czyjąś lodowatą łapę.

Natychmiast odskoczyłam i oczami mokrymi od łez, wstrząsana spazmami, rozglądałam się uważnie po pomieszczeniu. To coś tu było, ukrywało się. Znalazłam się w pułapce i nie sądziłam, że uda mi się stąd wydostać. A nawet jeśli, to na pewno to coś by mnie dorwało.

Usłyszałam coś – jakiś ruch. Uważnie badałam i rozglądałam się po wnętrzu domku.

Kolejny ruch. Mój wzrok przyzwyczaił się do panującej tu ciemności.

Cisza.

W panice rzuciłam się do drzwi i długo walczyłam z klamką. Bezskutecznie.

 

***

Stwór nagle skoczył w moim kierunku powalając mnie na ziemię. Nie mogłam go dostrzec. Ostrymi jak brzytwa pazurami rozszarpał mi koszulę, pozostawiając na moim ciele głębokie rany. Przeszył mnie ból, widziałam jak przez mgłę. Z każdą sekundą opadałam z sił. Stwór zamachnął się ponownie – broniłam się jak mogłam. Kolejne zadrapanie i kolejna fala bólu.

Przestałam walczyć. Drżałam. Spływająca z ciała krew plamiła podłogę. Odpływając zdążyłam jeszcze pomyśleć „Tatusiu, mam nadzieję, że mnie znajdziesz. Kocham Cię”.

Potem zalała mnie ciemność.

 

Turów, 12 września 2015 – 29 listopada 2015

 

Koniec

Komentarze

Dość interesujące opowiadanie i napisane ciekawym językiem. Zauważyłem kilka błędów interpunkcyjnych, powtórzeń, a nawet jedną literówkę, ale ogólnie jest naprawdę solidnie. Sama historia również mnie wciągnęła, a raz przeszły mnie ciarki. Momentami wydawało mi się, wnioskując z przemyśleń i zachowań głównej bohaterki, że ma ona mniej niż piętnaście lat (a trochę wiem o zachowaniach nastolatków, ponieważ sam mam tyle lat).

Ponownie odwróciłam wzrok od okna, a mój wzrok padł na stojącego w drzwiach chłopca. – To powtórzenie rzuca się w oczy chyba najbardziej. Jedno z tych słów można by było zastąpić wyrazem “spojrzenie”. Aczkolwiek opowiadanie nawet mi się spodobało i chętnie przeczytam Pana następny tekst. Pozdrawiam!

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

 Historia ciekawa, rytm opowiadania pasuje do nastroju :) Tekst napisany starannie od strony technicznej, ale dość często można natknąć się na niedoskonałości językowe (np. "Tatuś mówił mi, że mam podobną kreskę jak babcia"; "Poinformowałam go, że zaraz do niego przyjdę"; "Nie wiem jak ojciec, ale moje kiszki ochoczo zaczęły grać marsza"; " Było chyba tylko dwoje chłopców") których moim zdaniem nie tłumaczy fakt, że narratorka ma piętnaście lat. Dialogi brzmią chwilami dość sztucznie.

Aha, niektóre wypowiadane przez narratorkę kwestie wydają mi się bardziej odpowiednie dla chłopaka ;)

nie da rady

Z przykrością musze przyznać, że nie byłam w stanie przeczytać opowiadania. Wymiękłam gdzieś w połowie, gdyż nie potrafiłam zmusić się do dalszego czytania o babci, mamusi i tatusiu.

Oprócz dłużyzn (z drugim akapitem na czele), lekturę utrudniały mi:

– niekonsekwencja w stylistyce narracji, często w obrębie jednego zadania. Twoja bohaterka raz mówi językiem bardzo potocznym ("Sam tworzył jak był mały"), raz literacką polszczyzną ("jednak uznał to za chwilowe zajęcie"). Poza tym wydaje się również widzieć przez ściany i posiadać umiejętność telepatii (choć wyszła z kuchni, wie co robią i myślą jej rodzice, którzy w tej kuchni pozostali).

– brak płynności narracji.

– powtórzenia – informujesz o czymś w narracji (jak o tej nieszczęsnej kresce babci) a potem powtarzasz w dialogach. Po co?;

– drętwota dialogów.

Proponuję, Edgararcie, abyś spróbował swoich sił na prostszych formach – nie tyle pod względem długości, co typu narracji. Pierwszoosobowa jest bardzo trudna, i, moim zdaniem, zupełnie sobie z nią nie poradziłeś.

Hmm... Dlaczego?

Przykro mi, ale ja również należę do grona osób, którym nie spodobała się ta historia. Po pierwsze nie wiem, co miała na celu, jeśli przestraszyć – nie udało się, jeśli zaintrygować – też nie bardzo. Narracja tak prosta, że trąci o banalność, a te zdrobnienia w ustach piętnastoletniej narratorki (babunia, tatuś) brzmią infantylnie. Powodzenia w kolejnych pisarskich próbach.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Przykro mi to pisać, ale lektura Dzieci we mgle zmęczyła mnie okrutnie. Cała historia okazała się tyleż niewiarygodna, co monotonna, a chwilami wręcz nudna. Ani razu nie poczułam dreszczyku emocji.

Rodzinna tajemnica, jak tajemnicą była, tak nią pozostała, bo nie wyjaśniłeś niczego. Motywowanie wszystkiego obecnością demona w chatce nad sadzawką, moim zdaniem, nie tłumaczy niczego. Chciałabym wiedzieć, co to za demon, skąd się wziął i dlaczego zginęły dzieci. Chciałabym też wiedzieć, dlaczego duchy dzieci przyszły do Amelii i jaka w tym wszystkim była rola babci.

Do nie najlepszego odbioru tekstu przyczyniło się także wykonanie, delikatnie mówiąc, pozostawiające wiele do życzenia.

Może zainteresuje Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

Mam nadzieję, Edgarartcie, że lektura Twojego kolejnego opowiadania będzie bardziej satysfakcjonują. ;-)

 

Naj­go­rzej jest za­cząć – nie­je­den ar­ty­sta się o tym prze­ko­nał.Naj­trudniej jest za­cząć

 

por­tre­ty, jakie już kilka razy mia­łam oka­zję wy­ko­nać… – …por­tre­ty, które już kilka razy mia­łam oka­zję wy­ko­nać

 

my­śla­łam, do­ry­so­wu­jąc po­kracz­ne drze­wo obok po­wsta­łe­go na ry­sun­ku domku. – Powtórzenie.

Może: …my­śla­łam, do­ry­so­wu­jąc po­kracz­ne drze­wo obok po­wsta­łe­go już domku.

 

W szpa­rze mię­dzy wej­ściem, a fu­try­ną po­ja­wi­ła się głowa mo­je­go taty. – Nie wydaje mi się, by między wejściem a futryną mogła powstać szpara. Szpara może pojawić się między uchylonymi drzwiami i futryną.

 

– Koń­czy­łam ko­lej­ny ry­su­nek, ale zgłod­nia­łam – po­ka­za­łam na biur­ko.– Koń­czy­łam ko­lej­ny ry­su­nek, ale zgłod­nia­łam.Po­ka­za­łam na biur­ko.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Oj­ciec odło­żył mój ry­su­nek na miej­sce i wstał z łóżka. – Zbędny zaimek. Wiemy, czyj rysunek oglądał.

 

Po­in­for­mo­wa­łam go, że zaraz do niego przyj­dę. – Brzmi to strasznie urzędowo. Zbędne zaimki.

Proponuję: Powiedziałam/ Obiecałam, że zaraz przyjdę.

 

Usia­dłam przy stole i z cier­pli­wo­ścią cze­ka­łam na swoją por­cję. – Skoro dziewczyna była głodna, a ojciec przyrządzał jej ulubione danie, to wydaje mi się, że raczej: Usia­dłam przy stole i niecierpliwie cze­ka­łam na swoją por­cję.

 

A wie­dzia­łam, co tam tatko pich­cił, oj wie­dzia­łam – ja­jecz­ni­cę na bocz­ku z grzan­ka­mi i so­kiem po­ma­rań­czo­wym. – Ze zdania wynika, że składnikami pichconej jajecznicy były: boczek, grzanki i sok pomarańczowy. ;-)

 

– Bo ja to je­stem jak ta szara mysz­ka – do­da­łam z pu­en­tą. – Co jest puentą w tej wypowiedzi?

 

Męż­czy­zna się za­śmiał. – Mówienie o ojcu mężczyzna, moim zdaniem, brzmi bardzo nienaturalnie.

Ta niezręczność pojawia się także w dalszym ciągu opowiadania.

 

Ob­ser­wo­wa­łam tatę, który koń­czył moje ulu­bio­ne danie. – Czytelnik już wie, że to ulubione danie.

 

w końcu nie mia­łam w za­mia­rze za­da­wać tego py­ta­nia teraz. – Raczej: …w końcu nie mia­łam za­mia­ru za­da­wać tego py­ta­nia teraz. Lub: …w końcu nie chciałam za­da­wać tego py­ta­nia teraz.

 

Po­sta­no­wi­łam to spraw­dzić i do­wie­dzieć się tego albo… jakoś wy­cią­gnąć z nich te se­kre­ty. – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

zro­bię wszyst­ko, by do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej o babci.

– Więc? – prze­rwa­łam pa­nu­ją­cą w kuch­ni ciszę. – Jak to z nią jest? Dla­cze­go nie chce­cie mi o niej po­wie­dzieć?

Mil­czał. Praw­do­po­dob­nie for­mu­ło­wał w gło­wie sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cą mnie od­po­wiedź. Ale po co? Nie le­piej po­ga­dać szcze­rze? Ja tylko chcia­ła­bym do­wie­dzieć się tro­chę o ba­bu­ni – w końcu też była człon­kiem mojej ro­dzi­ny. Ro­dzi­ce po­win­ni o tym wie­dzieć. Tatuś za­mie­szał bo­czek na pa­tel­ni i pod­szedł do stołu. Wziął moje ręce i po­wie­dział: – Powtórzenia.

 

Praw­do­po­dob­nie for­mu­ło­wał w gło­wie sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cą mnie od­po­wiedź. – Czy piętnastolatka naprawdę myśli w ten sposób?

 

Prze­cież nawet nie znam jej imie­nia. – Nie wydaje mi się możliwe, by piętnastoletnia dziewczyna nie znała imienia babki. Czy nigdy nie widziała dowodów osobistych rodziców?

 

Z tego, co mi wia­do­mo, gdzieś na­pi­sa­ła list do swo­jej przy­szłej wnucz­ki. – Raczej: Z tego, co mi wia­do­mo, kiedyś na­pi­sa­ła list do swo­jej przy­szłej wnucz­ki.

 

Za­rów­no ja, jak i oj­ciec, nie usły­sze­li­śmy jak do kuch­ni we­szła mama. – Proponuję: Za­rów­no ja jak i oj­ciec, nie usły­sze­li­śmy, że do kuch­ni we­szła mama.

 

Wspól­nie zje­dli­śmy ko­la­cję, roz­ma­wia­jąc o róż­nych rze­czach. Nie po­ru­sza­łam już te­ma­tu babci, chcia­łam prze­my­śleć to i owo. Za­miast tego, wspól­ne, wie­czor­ne je­dze­nie mi­nę­ło… – Powtórzenie.

 

No cóż – nie ma to jak nasza sza­lo­na wio­ska. Po ko­la­cji po­mo­głam jej w po­sprzą­ta­niu… – Pomogła w sprzątaniu szalonej wiosce? ;-)

 

po­wol­nym ru­chem uda­łam się do ła­zien­ki. – Raczej: …po­wol­nym krokiem uda­łam się do ła­zien­ki. Lub zwyczajnie: …powoli poszłam do łazienki.

 

Wie­ją­cy na ze­wnątrz wiatr ko­ły­sał drze­wa­mi… – Czy zdarza się, aby drzewami kołysał wiatr wiejący wewnątrz?

 

Za­drża­łam, mimo że le­ża­łam pod koł­drą. Ner­wo­wo ro­zej­rza­łam się po po­ko­ju, ale nie do­strze­głam nic nie­po­ko­ją­ce­go. Za­miast tego, scho­wa­łam się pod pie­rzy­ną… – Czy Amelia miała w łóżku kołdrę i pierzynę?

Kołdra i pierzyna nie są synonimami.

 

Po­czu­łam jak moje oczy na­peł­nia­ją się łzami. – Zbędny zaimek. Czy mogła poczuć, że łzami napełniają się cudze oczy?

 

Drża­łam z zimna i gdy to coś za­trzy­ma­ło się za moimi drzwia­mi, ob­ser­wo­wa­łam. Mia­łam głę­bo­ką na­dzie­ję, że to coś za drzwia­mi sobie pój­dzie… – Powtórzenia.

 

obec­ność cze­goś na pół­pię­trze znik­nę­ła. – Raczej: Coś, obecne na półpiętrze, zniknęło.

 

Wy­czu­łam, że je­stem ob­ser­wo­wa­na, czu­łam ozię­bie­nie. – Powtórzenie.

 

Łzy pły­ną­ce z oczu wy­żło­bi­ły na moich po­licz­kach wy­raź­ne ślady. – W jaki sposób łzy żłobią ślady na policzkach?

 

Po­now­nie od­wró­ci­łam wzrok od okna, a mój wzrok padł na sto­ją­ce­go w drzwiach chłop­ca. – Powtórzenie.

 

ale obraz snu wcale nie scho­dził mi z oczu… – Obraz snu wszedł jej na oczy? ;-)

Proponuję: …ale obraz snu wcale nie znikał sprzed oczu

 

Przy­war­łam całym cia­łem do mo­je­go ojca… – Zbędny zaimek.

 

Po­sta­no­wi­łam o tym za­po­mnieć, nie bę­dzie to łatwe. – Pewnie miało być: Po­sta­no­wi­łam o tym za­po­mnieć, ale nie bę­dzie to łatwe.

 

Lekko za dom­kiem za­ry­so­wa­łam ka­wa­łek oczka wod­ne­go… – Raczej: Nieco za dom­kiem naszkicowałam ka­wa­łek/ fragment oczka wod­ne­go

 

Dom był wie­ko­wy, bo miesz­ka­li tu nawet nasi pra­dziad­ko­wie, więc wej­ście na górę było wy­ję­te ni­czym z pre­hi­sto­rii. No i to prze­ra­ża­ją­ce skrzy­pie­nie, kiedy po nich wcho­dzi­łam… – Wchodziła po pradziadkach? ;-)

 

Zu­peł­nie jakby miął po­wie­dzieć: – Literówka.

 

z nie­po­ko­jem za­bra­łam się za prze­szu­ki­wa­nie pudeł… – …z nie­po­ko­jem za­bra­łam się do prze­szu­ki­wa­nia pudeł

 

bez wa­ha­nia za­bra­łam się za czy­ta­nie: – …bez wa­ha­nia za­bra­łam się do czy­ta­nia.

 

Je­steś dziew­czy­ną wraż­li­wą i twoi ro­dzi­ce Cię chro­nią. – Je­steś dziew­czy­ną wraż­li­wą i Twoi ro­dzi­ce Cię chro­nią.

 

To nie dzie­je się na­praw­dę, my­śla­łam, to było tylko moje prze­wi­dze­nie. – …to było tylko moje przywi­dze­nie.

przywidzenieprzewidzenie to dwa zupełnie różne pojęcia.

 

Było chyba tylko dwoje chłop­ców.Było chyba tylko dwóch chłop­ców.

Dwoje to chłopiec i dziewczynka.

 

jed­nak za­rów­no pierw­sza jak i ostat­nia próba uciecz­ki speł­zła na ni­czym. – Piszesz o kilku próbach, więc: …jed­nak za­rów­no pierw­sza jak i ostat­nia próba uciecz­ki speł­zły na ni­czym.

 

do­kład­nie jak w per­spek­ty­wie z mo­je­go ry­sun­ku– ale to nie był on… – Brak spacji przed półpauzą.

 

Cisza, która oka­la­ła oko­li­cę spra­wi­ła… – Powtórzenie.

 

Od­pły­wa­jąc zdą­ży­łam jesz­cze po­my­śleć „Ta­tu­siu, mam na­dzie­ję, że mnie znaj­dziesz. Ko­cham Cię”. – Od­pły­wa­jąc, zdą­ży­łam jesz­cze po­my­śleć „Ta­tu­siu, mam na­dzie­ję, że mnie znaj­dziesz. Ko­cham cię”.

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To nie był horror……..albo był.

W każdym nor­malnym człowieku tkwi sza­leniec i próbu­je wy­dos­tać się na zewnątrz.

Nowa Fantastyka