- Opowiadanie: Sebastian B. - Kiedy gasną światła

Kiedy gasną światła

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Kiedy gasną światła

Nic nie zapowiadało wydarzeń, które miały miejsce tamtej nocy. Żadnych znaków, przeczucia, kobiecej intuicji, zupełnie nic, nada, nothing, rien, der zupełne nicen und nicen. Tamta noc była jednak wyjątkowa, bowiem wtedy poznałem prawdę, której istnienia zawsze się domyślałem, prawdę, która czaiła się za rogiem, a kiedy dotknięty niewidzialnym spojrzeniem, odwracałem się, ta szybko znikała. Nigdy jej nie widziałem, a jednak byłem pewien, że istniała. Do dzisiaj nie umiem powiedzieć, kto dopuścił mnie do tajemnicy, ale czuję się w obowiązku rozpowszechnić nabytą przeze mnie wiedzę, bo z całą pewnością, to co tu opisuję, w większości dotyczy również was. Pozostaje mi mieć nadzieję, że nie spotka mnie za to kara i nie podzielę losu Salmana Rushdiego, czy Roberto Saviano.

 

To był czwartek, pamiętam doskonale, bo dzień wcześniej była środa. Około godziny dwudziestej trzeciej byłem już tak zmęczony, że nie czułem się na siłach, aby dokończyć oglądanie kolejnego odcinka TWIN PEAKS. Ukręciłem więc łeb śledztwu Dale'a Coopera, wyłączyłem komputer i poczłapałem do łazienki. Umyłem zęby i wziąłem azymut na sypialnię, na łóżko, kochane łózio. Ułożyłem się wygodnie i nasunąłem kołdrę na głowę. Zasypiałem w stanie niewiarygodnej błogości, z uśmiechem na twarzy. Czułem, jak sen zasysa ostatnie okruchy świadomości. Odpłynąłem szybciej niż Usain Bolt melduje się na mecie po wyskoczeniu z bloku startowego.

 

Trudno mi powiedzieć ile czasu upłynęło od zaśnięcia, ale w pewnej chwili poczułem, że opuszczam ciało. Zgoda, równie dobrze mógł to być sen, jednak wiem, że nie był, ale nie mam zamiaru nikogo o tym przekonywać. Zwyczajnie (chociaż nic w tym zwyczajnego), wyleciałem z ciała i uniosłem się nad łóżkiem. Nie widziałem, żebym miał jakieś astralne ciało czy coś w tym rodzaju. Wiedziałem, że jestem i co robię, a do tego, z jakiegoś powodu, nie było mi potrzebne żadne opakowanie, lub jego zastępcza forma. Przypominam to sobie teraz, bowiem wtedy, w ogóle mnie to nie zajmowało. Wzlatywałem tak przez chwilę jednak czułem, że to nie ja nadaję kierunek mojej podróży. Ten niezwykły lot trwał jeszcze trochę i zostałem posadowiony na szafie, z której, jak Władysław Jagiełło ze wzgórza kierujący bitwą, miałem doskonały widok na łóżko, gdzie smacznie sobie spałem, przechodząc kolejne fazy snu: REM, DRI, TSA, IRA i tak dalej. Przyszło mi do głowy, że wyglądałem zachwycająco. Mógłbym rozkoszować się swoim widokiem bez końca, jednak w pewnym momencie zauważyłem w sypialni jakieś poruszenie. Coś zaczęło się dziać w najciemniejszym kącie alkowy.

 

Z czerni nocy, która przybrała w tym miejscu formę namacalną, o czym byłem przekonany, zaczęły wyłaniać się postaci. Wychodziły z kąta, czy raczej materializowały się, jedna po drugiej. Wyglądały dosyć zagadkowo. Powiem tak: łatwiej byłoby odpowiedzieć na pytanie, gdzie znajduje się bursztynowa komnata, niż ustalić jakiej płci były owe stworzenia. Nie ma co ukrywać, z twarzy nie były urodziwe. Przypominały owoc miłości Marty'ego Feldmana i blobfisha. Chociaż na pierwszy rzut oka można było się nieźle uśmiać to z ich oczu płynął komunikat, że jeśli bawi cię ich wygląd, to zaraz zatańczą z tobą jak chuligani z MECHANICZNEJ POMARAŃCZY ze swoimi ofiarami. Zaciekawiony, zastanawiałem się, czym były owe zjawy i jakie były ich zamiary. Szybko wydało się, że tajemnicza trójka, to coś więcej niż tylko projekcje astralne, duchy, demony czy jak tam zwał, mające moc stukania szufladami, obniżania temperatury w pokoju czy zsyłania złych snów, bowiem jedno z nich podniosło kołdrę, pod którą spałem.

 

„Co jest, do cholery?” – pytałem siebie bezgłośnie. Jako widz, niewiele więcej mogłem zrobić. Przyglądałem się więc, zaniepokojony, że zaraz padnę ofiarą duchowego bara bara, w które nikt mi nie uwierzy. Z ulgą przyjąłem fakt, że nie takie ma plany Trójca Z Ciemności, jak postanowiłem o nich myśleć. Zaczęły się za to dziać rzeczy niewiarygodne. Cała trójka szybko ujawniła swoje prawdziwe zamiary. Uwijali się sprawnie, wydając z siebie dziwne dźwięki, które naukowcy zajmujący się dźwiękiem, zidentyfikowaliby jako, głupkowaty rechot. Oprócz tego, porozumiewali się chyba tylko telepatycznie, lub, jak wysokiej klasy profesjonaliści, rozumieli się bez słów. Co dziwne, ja słyszałem w głowie jakiś głos, który starał się mi wszystko objaśniać i wtedy to poznałem jedną z największych tajemnic ludzkości.

 

Mroczna Trójca – zmieniłem nazwę bo wydawała mi się lepsza niż poprzednia, stanęła nade mną i zabrała się do pracy. Jedno z nich zaczęło delikatnie manewrować przy poduszce do momentu, aż podpierała mi ona głowę w tak nienaturalny dla mojej szyi sposób, jak to tylko możliwe. Kiedy cel ten został osiągnięty, przesunięto mnie do krawędzi łóżka, gdzie policzek dodatkowo oparto o drewniany kant ramy, a grawitacja dokonała reszty. W tym czasie druga postać podwijała mi górną część piżamy tak, żeby znajdowała się ona pod samą szyją, odsłaniając tym mój brzuch. Trzeci stwór zawinął mi kołdrę wokół nogi, sprawiając, że naciągnięcie jej z powrotem na odkryte ciało, stało się niemożliwe, bo nie pozwalała na to zaczepiona o nią noga. Kiedy wydawało mi się, że to koniec tego dziwnego przedstawienia, stało się ono jeszcze bardziej niepokojące.

 

Pierwszy z Szurniętej Trójcy – znowu zmieniłem, pod wpływem tego, co oglądałem, wyciągnął z kieszeni jakiś woreczek, a miał w nim mieszankę wyciągu z używanej żołnierskiej onucy, sera Viux Boulogne i kiszonego śledzia. Część tej substancji włożył mi do ust w tak umiejętny sposób, że nawet się nie zorientowałem tylko oblizałem wargi. Po skończonym dziele usunął się, żeby zrobić miejsce swojemu towarzyszowi (towarzyszce?), który też trzymał w ręku woreczek. Swoimi smukłymi, jak zauważyłem, palcami wydobył z niego kilka niewielkich kamyczków i zaczął umieszczać mi je pod powieką w kącikach oczu, a kiedy skończył polizał palec zostawiając na nim dużą ilość czegoś na kształt śliny o konsystencji klajstru i przejechał nim miejsce gdzie łączyły się moje powieki zabezpieczając kamyczki przed wypadnięciem.

 

Gdybym obserwował te sceny jako człowiek obleczony w ciało, każdy przelatujący owad miałby otwarty dostęp do moich migdałków gdyż, z całą pewnością, nie zapanowałbym nad odruchem otwartej ze zdziwienia buzi.

 

Kiedy podeszła trzecia postać zauważyłem w jej ręku coś na kształt grzebienia. Wiedziałem jednak dobrze, że zamierza zrobić z niego jakiś piekielny użytek. Nie pomyliłem się. Sprawna ręka mrocznego stylisty, uzbrojona w specjalistyczne narzędzie, zrobiła mi na głowie fryzurę mocno inspirowaną tym, co królowa Amidala nosiła na głowie w pierwszej części filmu GWIEZDNE WOJNY, z całkowitym pominięciem zalet symetrii i jakichkolwiek innych zalet, niegwałcących poczucia estetyki, które mógłby docenić zdrowy na umyśle człowiek. Wszystko to zrobione zostało sprawnie bez poruszania mojej głowy, spoczywającej cały czas w nienaturalnej pozycji na poduszce z policzkiem, w którym rama łóżka cierpliwie żłobiła rowek. Nie mogłem uwierzyć, jak się zmieniałem i nie mogłem pojąć dlaczego, a to jeszcze nie nie był koniec.

 

Kiedy tak leżałem, z odkrytym brzuchem musiałem poczuć, że jest mi zimo, więc próbowałem nakryć się kołdrą jednak nie mogłem, bo ta była zahaczona o nogę. Szybko się poddałem, a Trójca Z Ciemności – tak, wróciłem do pierwotnej nazwy, pracowała niezmordowanie dalej, chociaż zbliżał się już poranek. Był to czas na ostatni, jak się okazało, akt.

 

Cała trójka stanęła nade mną, przyglądając się z uznaniem swojemu dziełu, co jakiś czas rechocząc. Nagle zamilkli i wyciągnęli ręce, jakby chcieli dać mi jakieś diabelskie błogosławieństwo. Wiedziałem, że nadchodzą marzenia senne, widziałem je galopujące w moją stronę. Śniłem o pani Beatce z mięsnego. Pamiętam, że przyszedłem do sklepu, żeby zrobić zakupy. Przywitałem się z przemiłą ekspedientką i zacząłem składać zamówienie. Za każdy produkt, który wziąłem, pani Beatka zaczęła zrzucać z siebie jakąś część odzieży. Wkrótce, ja miałem już pełen koszyk kiełbas, salcesonów, pasztetów boczku i mortadeli, a pani za ladą nie miała na sobie zupełnie nic. W pewnym momencie zasugerowała, że skoro i tak jest rozebrana, to może byśmy coś podziałali tam na wołowinie. Ja odpowiedziałem, że chętnie bo to dobry pomysł, ale w jakimś cieplejszym miejscu bo strasznie mi zimno, na co pani Beatka powiedziała, żebym przestał już przytulać do brzucha ten kawałek zamrożonej polędwicy. Popatrzyłem, co też ja wyczyniam i wtedy się obudziłem.

 

Dokładnie w tym samym momencie powróciłem do swojego ciała, stwierdzając, że to co trzymam, to nie polędwica. Otworzyłem oczy i z największą trudnością zacząłem tradycyjny poranny rytuał ustalania faktów – gdzie jestem, nazwisko, jaki jest dzień. Kiedy już pozbierałem te puzzle do kupy i przypomniałem sobie nocne wypadki, gwałtownie podniosłem się, żeby sprawdzić czy aby kogoś nie ma w sypialni. To był błąd. Wykrzywiona nienaturalnie szyja dała znać, że nie była na to gotowa. Ból, jakiego doznałem, porównałbym do wbitego mi w mózg gwoździa. Kiedy już się z tym oswoiłem, okazało się, że górną część piżamy mam pod samą szyją, a kołdra zamiast mnie przykrywać, była owinięta wokół mojej nogi jak wąż boa wokół swojego obiadu.

 

„A więc to wszystko prawda?” – pomyślałem i wziąłem twarz w dłonie. Od razu poczułem, że moim oddechem mógłbym bez trudu odebrać życie dorosłemu człowiekowi z odległości dwóch sążni. „Ale jak? Czy to możliwe?” – pytałem sam siebie, masując bolącą szyję. Zaraz potem wydobyłem z oka jakieś kruszywo. W tym samym czasie patrzyłem w okno. Witało mnie tam odbicie mojej twarzy. Przypominałem trochę Ala Capone'a z powodu czerwonego paska przebiegającego przez policzek, który był doskonałym odwzorowaniem krawędzi łóżka. Fryzurę, wieńczącą moją głowę, mógłbym opisać jako efekt szalonego eksperymentu, w którym do fryzjerstwa przysposabia się orangutany odżywiane wyłącznie kokainą. Groteskowości mojego mojego wyglądu dopełniło wspomnienie pani Beatki z mięsnego, które wypychało mi spodnie piżamy i wtedy, możecie mi wierzyć, albo nie, cholerni Tomasze, usłyszałem znowu ten szyderczy rechot…

Koniec

Komentarze

Mam dyżur, więc spełniłam obowiązek i przeczytałam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zgoda, równie dobrze mógł to być sen, jednak wiem, że nie był, ale nie mam zamiaru nikogo o tym przekonywać. Zwyczajnie (chociaż nic w tym zwyczajnego)

trochę za bardzo kombinujesz z tymi opisami

Marty'ego Feldmana – zjadłeś "t"

chyba niepotrzebnie tytuły w całości wielką literą?

wysokiej jakości profesjonaliści – raczej "wysokiej klasy profesjonaliści”

ser nazywa się Vieux Boulogne

nawet się nie zorientowałem[+,] tylko oblizałem wargi.

Kiedy podeszła trzecia postać[+,] zauważyłem w jej ręku coś na kształt grzebienia.

że chętnie[+,] bo to dobry pomysł

ale w jakimś cieplejszym miejscu[+,] bo strasznie mi zimno

btw bardzo długie zdanie.

 

Zabrakło fabuły. Duża wyobraźnia autora, to niewątpliwa zaleta i cenne narzędzie w warsztacie pisarskim, niemniej bez interesującej historii wszystko rozpływa się w plamie nijakości. Plamie nakrapianej barwami bizarro, ale w gruncie rzeczy dalej plamie nijakości : (.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Hm. Nie polubiłam bohatera-narratora, ani trochę. Już od pierwszych zdań wydał mi się strasznie przemądrzały i silący się na bycie zabawnym. 

Z technikaliów, warto przejrzeć tekst pod kątem eksterminacji zbędnych zaimków dzierżawczych. 

Ogólnie znać lekkie pióro i, jak zauważył Nevaz, nieskrępowaną wyobraźnię autora, ale zabrakło czegoś, czemu mogłyby te cechy posłużyć. 

Hmmm. Trójca o zmiennej nazwie pracowała całą noc i co z tego wynika? Niechby chociaż, jakaś przygoda z panią z mięsnego…

Ale doceniam wyobraźnię.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka