Naczelnik spoglądał na tłumy uchodźców wypełniających wąwóz ulicy. Młodzi i starcy, mężczyźni i kobiety, dzieci…
Zrezygnowani, wymęczeni, niewyspani, często prawie umierający z głodu. Wpatrzeni gdzieś w przestrzeń przed sobą, dźwigając tylko najcenniejsze drobiazgi, uparcie dążyli w stronę kosmodromu. Nie zdawali sobie sprawy, że mijają właśnie ostatnią zapasową kwaterę główną obrońców.
Adiutant stanął w drzwiach niezdecydowany. Nie miał odwagi przerwać naczelnikowi jego, być może ostatniej, chwili zadumy. Wódz drgnął, odwrócił się.
– Już czas? – pytanie zawisło bez odpowiedzi. Przez chwilę.
– Wojska Rady weszły już do miasta – potwierdził adiutant.
Naczelnik podszedł do jednego z pulpitów głównego komputera miasta. Usiadł. Spokojnymi ruchami zdradzającymi wieloletnią rutynę wykonywał konieczne czynności. Wreszcie położył jeden z paradysków na gnieździe transmitera danych, wybrał kilka wcześniej przygotowanych pakietów. Skopiował. Uważnie wsunął paradysk do zamaskowanej skrytki w infonotesie. Schował do kieszeni.
– Usuń wszystko – powiedział powoli.
– Czy jesteś ABSOLUTNIE pewien? – sztuczna inteligencja nadała odpowiedzi wyraźny akcent niedowierzania. To nie było typowe polecenie. Normalne systemy go nie posiadały.
– Tak.
Zawartość pulpitu zniknęła niemal natychmiast, odsłaniając mozaikę w odcieniach brązu. Adiutant rozpoznał ulubione tło swojej żony – starożytną Intarsję… Zatem wódz też był sentymentalny.
Naczelnik przekroczył rząd nie potrzebnych już pionowych paneli prezentacyjnych i zbliżył się do czerwonej kolumny stojącej w środku pustej przestrzeni za nimi. Dotknął jej obiema rękami. Środek kolumny stał się przezroczysty odsłaniając starodawny, naprawdę mechaniczny przycisk. Nacisnął go wymawiając półgłosem jakieś słowo…
Panele wypełniła regularnie pulsująca czerwona jasność. Adiutant wpatrywał się w nie, czekając co będzie dalej, ale Naczelnik przerwał jego otępienie.
– Pora na nas kapitanie – powiedział.
*
Blaszaki toczyły się ospale środkiem centralnego, szybkiego chodnika, teraz nieruchomego. Tetrady ich panoramicznych oczu przeglądały otwory okienne, dźwigające różnorodną broń ramiona powtarzały ten ruch z cichym skrzypieniem elektromagnetycznych mięśni. Uchodźców ignorowały, dopóki poruszali się we właściwym kierunku. Nagle jeden zatrzymał się i obniżył trzymaną w chwytaku rurę celując nią w biegnącego z przeciwnej strony nastoletniego chłopca. Ten zatrzymał się w pół kroku. Pozostałe automaty obojętnie ich ominęły.
– Tam gdzieś został mój dziadek! – powiedział chłopak. Dwoje z oczu maszyny skierowały się na niego, a okryty głośnik wysyczał – Łączenie rodzin nastąpi na miejscu zbiórki, proszę zawrócić!
Chłopiec stał wyraźnie niezdecydowany. Spróbował raz jeszcze – Dziadek nie może sam się poruszać! – wykrzyknął.
– To nie jest możliwe – odparł robot. Nie wiadomo czy taka możliwość nie mieściła mu się w uproszczonym oprogramowaniu, czy argument był niewystarczający. Koniec rury zbliżył się do piersi człowieka.
W tym momencie gdzieś niedaleko rozległ się silny wybuch. Oczy robota przez chwilę zatańczyły, jakby w panice. Wtedy na ścianie bliższego budynku coś drgnęło a może błysnęło. Troje z oczu skierowało się w tamtą stronę, ale ich ruch przedłużył się jakoś i po chwili wszystkie cztery zaczęły spadać z równo odciętymi szypułkami. Chłopak nie czekał, co stanie się dalej, niemal jednym skokiem wyminął maszynę. Jedno oko upadło tuż za nim. Z rury trzymanej przez blaszaka ze stłumionym łupnięciem wydobyła się porcja obezwładniającej masy, ale cel był już poza jej zasięgiem. Zanim robot wysunął z korpusu zapasowy kwartet czułek, uciekinier pełnym pędem rzucał się już w najbliższą przecznicę.
*
Tłum na pustej płycie kosmodromu gęstniał coraz bardziej. Blaszaki przepuszczały z dróg dojazdowych kolejne grupki uciekinierów, ale dostępu do budynku odpraw i hangarów strzegła linia białych pojazdów desantowych i czołgów ze znienawidzonym błękitnym godłem Rady. Kilku żołnierzy siedziało w otwartych włazach i wpatrując się od niechcenia w tłum zdawało się ze sobą rozmawiać. Gestykulowali mimochodem, kiwali głowami, ale usta wciąż pozostawały zamknięte. Stojące najbliżej starsze kobiety odwracały się w drugą stronę. Na ich twarzach malowało się obrzydzenie.
Pomiędzy dwoma transporterami postawionymi w poprzek do pozostałych świecił w powietrzu zapraszający napis. Choć laserowa bramka była wyraźnie zamknięta, uformowała się tam już kilkuset osobowa kolejka.
Chłopak, pchając przed sobą wózek, z trudem przeciskał się w tamtą stronę. Kapitan ubrany już teraz w zupełnie cywilny kombinezon skinął mu na pożegnanie i łokciami zaczął torować sobie drogę w tłum. Jemu się nie śpieszyło.
Dziadek sprawiał dotąd wrażenie śpiącego… Był odwodniony i bardzo osłabiony. Otworzył jednak na chwilę jedyne sprawne oko, i po cichu szepnął
– No i dopadli nas… Równość, Braterstwo i Wolność według jedynej słusznej recepty Rady – skrzywił się na koniec.
Chłopak pomyślał, że właściwie to prapradziadkowi zazdrości. Niewiele mu życia zostało, ale swojej stodwudziestki dożył w świecie zgodnym ze swoimi przekonaniami. On sam, już zbyt dojrzały, by jego mózg mógł w pełni zintegrować implant, skazany był teraz na wszystkich światach Rady na życie pariasa…