- Opowiadanie: kchrobak - Złoto

Złoto

Nie­któ­rzy za­ła­pią mo­ty­wa­cję, a innym, mam na­dzie­ję, że nie spra­wi dużej przy­kro­ści, jeśli zde­cy­du­ją się prze­czy­tać.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Złoto

Osią­gnąw­szy wierz­cho­łek za­czą­łem się zsu­wać. Naj­pierw po­wo­li, jak żółw, ocię­ża­le. Potem stro­mi­zna ro­bi­ła się coraz strom­sza, więc za­czą­łem przy­spie­szać. Pod ko­niec pę­dzi­łem tak, że byłem na serio ze­stra­cha­ny. Gdyby nie to, że wszyst­ko po­to­czy­ło się tak szyb­ko, to bym pew­nie na­ro­bił w… Gruch­ną­łem tył­kiem w ko­ni­czy­nę, aż mi w uszach za­dzwo­ni­ło. Pod­nio­słem się i ob­ma­ca­łem ciało. Ha, nic sobie nie uszko­dzi­łem. Brawo ja!

No dobra, gdzie jest ten zie­lo­ny kur­du­pel?

Ro­zej­rza­łem się po oko­li­cy, ale nic nie wy­pa­trzy­łem. Żad­nej chat­ki, drum­li­na czy in­ne­go men­hi­ra. Za­czą­łem na­słu­chi­wać, bo prze­cież tak też można na­mie­rzyć le­pri­ko­na – wsłu­chu­jąc się w ryt­micz­ny stu­kot jego szew­skie­go mło­tecz­ka. Ale nie, też nic.

– No żeż, kurwa mać! – za­sy­cza­łem przez zęby.

– Wy­pra­szam sobie. – Usły­sza­łem za ple­ca­mi pi­skli­wy gło­sik.

Pod­sko­czy­łem, ła­piąc się za serce. Nie na­le­żę do stra­chli­wych, ale cie­ka­we, jak wy by­ście za­re­ago­wa­li w ta­kiej sy­tu­acji.

– Prze­pra­szam. Tak mi się wy­mskło.

– Nie ma spra­wy. – Uśmiech­nął się mały, tak do ra­mie­nia mi się­gał, czło­wie­czek wci­śnię­ty w zie­lo­ny sur­du­cik. – Ja tam też świę­ty nie je­stem. A, wasze – pol­skie – na­le­cia­ło­ści kul­tu­ro­we znam aż za do­brze. Dużo was, ostat­nio, na na­szej wy­spie, się wy­ro­iło.

Pa­trzy­łem na niego, za­sta­na­wia­jąc się, co dalej. Niby mia­łem jakiś plan, ale nagle wydał mi się, hmm… taki mało zręcz­ny, by nie rzec – nie­wy­ko­nal­ny. Stra­ci­łem efekt za­sko­cze­nia, a poza nim nie mia­łem za­pla­no­wa­nych żad­nych atu­tów.

– Cóż cię spro­wa­dza w me skrom­ne progi? – za­gad­nął po dłuż­szej chwi­li mil­cze­nia.

– No, ten… – Po­dra­pa­łem się po gło­wie. – W sumie to chcia­łem za­py­tać… hmm… jak to jest z… no… Czemu nie ro­bisz butów? Sły­sza­łem, że le­pri­ko­ny są świet­ny­mi szew­ca­mi, a ty…

– No bez jaj – prze­rwał mi w pół zda­nia. – Chcesz mi wmó­wić, że wła­do­wa­łeś się na sam szczyt tego tutaj ba­dzie­wia – kop­nął ko­lo­ro­wy łuk tak, że ten wydał z sie­bie głu­chy, me­ta­licz­ny dźwięk – by mnie wy­py­tać o buty.

– No nie, tak tylko chcia­łem, kul­tu­ral­nie za­ga­ić…

– Dobra, dobra. Chodź. – Kiw­nął ręką i od­wró­cił się do mnie ple­ca­mi.

Przez chwi­lę kuś­ty­ka­łem za nim, cały czas wal­cząc z po­ku­są, by się na niego nie rzu­cić. Przy­gnieść kur­du­pla do ziemi i za­żą­dać garn­ka ze zło­tem w za­mian za uwol­nie­nie. Ale jakoś się na to nie zdo­by­łem.

Po chwi­li do­szli­śmy do nie­wiel­kie­go, dę­bo­we­go za­gaj­ni­ka. Wska­zał mi ster­czą­cy z ziemi pie­niek i znik­nął w krza­kach.

– Na­pi­jesz się piwa? – Do­le­ciał mnie po chwi­li jego przy­tłu­mio­ny gło­sik.

– Chęt­nie.

Po­ja­wił się po chwi­li z dwie­ma bu­tel­ka­mi ale.

– Masz tu po­rząd­ne piwo, nie takie siki jak wy pro­du­ku­je­cie.

– Dzię­ki.

– S'il vous plait.

– Że co?

– Pro­szę – po fran­cu­skiemu. – Po­krę­cił głową z dez­apro­ba­tą. – To co? In­te­re­su­ją cię jesz­cze buty, czy przej­dzie­my od razu do rze­czy?

– In­te­re­su­ją.

Po­pa­trzył na mnie spod wpół przy­mknię­tych po­wiek. Za­cmo­kał. Po­cią­gnął so­lid­ny haust piwa i rzekł:

– Nie robię już butów. Rynek się ze­psuł. Wszę­dzie pełno ta­nie­go ba­dzie­wia. Śmier­dzą­ce­go kle­jem, chiń­skie­go gówna. To z jed­nej stro­ny. A z dru­giej – dro­gich, mar­ko­wych wy­na­laz­ków. Jak nie pu­ścisz re­kla­my we wszyst­kich tych ko­lo­ro­wych szma­tław­cach albo nie za­pła­cisz ce­le­bry­tom, żeby w two­ich bu­tach ła­zi­li, to nie ist­nie­jesz. Ech, co ci będę, kurwa, mówił…

Uśmiech­ną­łem się, sły­sząc swoj­ski prze­ci­nek.

– Tu nie ma nic do śmia­cia! – Wku­rzył się gnom.

– Nie, ja nie z tego. Tylko z tej kurwy, co ci się wy­mskła.

– A, no chyba. I jak piwko?

– Wy­bor­ne.

– Chcesz jesz­cze jedno?

– Nie, będę jesz­cze mu­siał wró­cić. A nie chciał­bym po pi­ja­ku…

– Ty to ra­czej taka pier­do­ła je­steś, co?

– No wiesz, tak bym chyba tego nie ujął. – Przy­zna­ję, ubo­dło mnie nieco to krzyw­dzą­ce i, trze­ba to pod­kre­ślić, nie­słusz­ne oskar­że­nie. Bo niby co w końcu, kur­cze blade, jak męż­czy­zna jest kul­tu­ral­ny, nie jeździ po pijaku i dba o hi­gie­nę to od razu pier­do­ła?

– Dobra, dobra. Nie ob­ra­żaj się. Chcesz tro­chę złota? – Wy­szcze­rzył się w sze­ro­kim uśmie­chu.

Za­uwa­ży­łem, że bra­ko­wa­ło mu w pasz­czy kilku zębów. On za­uwa­żył, że ja za­uwa­ży­łem i lek­ce­wa­żą­co wzru­szył ra­mio­na­mi, ale wi­dzia­łem, że wzdry­gnął się na to wspo­mnie­nie.

– Mia­łem ostat­nio wi­zy­tę dwóch ta­kich. Skur­wie­le. Ale już do­sta­li na­ucz­kę.

– Co im zro­bi­łeś?

– A za­bi­łem skur­wy­sy­nów. – Wska­zał dło­nią nie­wiel­ki kur­ha­nik. – Tam leżą ich kości.

– Ale… Ale… Dla­cze­go?

– Bo to źli lu­dzie byli. Mó­wi­łem już.

– Mnie też za­bi­jesz?

– A co, rzu­cisz się na mnie i ska­tu­jesz?

– Nie, no co ty?

– No to i po­wo­dów do za­bi­ja­nia nie mam.

– Ale jak oni cię zła­pa­li.

– A nor­mal­nie, srebr­nym łań­cu­chem, z za­sko­cze­nia. Skądś się skur­wy­sy­ny mu­sia­ły do­wie­dzieć, że to magię blo­ku­je.

– W „Wiedź­mi­nie” było. – Wy­rwa­ło mi się mi­mo­wol­nie.

– Że jak?

– No, w ta­kiej książ­ce. Mi­mi­ka tak wiedź­min za­ła­twił.

– Może, choć te pół­głów­ki nie wy­glą­da­ły mi na czy­ta­tych. Nic to. Naj­waż­niej­sze, że na ko­niec i tak po­sta­no­wi­li od­zy­skać sre­bro. De­bi­le. Ale dość o tym. To chcesz tro­chę złota, czy nie?

– No, jeśli to nie kło­pot…

– Słu­chaj, ja się na­pra­szać nie będę. Wy­star­czy po­pro­sić.

– To ja pro­szę.

– Dużo?

– Co – dużo?

– Kurwa, ja pier­do­lę! Czy dużo tego złota, się pytam.

– Bo ja wiem, a ile można?

– Lutnę ci, jak boga ko­cham, przy­pier­do­lę w gębę.

– No dobra, dobra. Już nie będę. Tak ze dwa kilo bym pro­sił.

Le­pri­kon pstryk­nął pal­ca­mi i se­kun­dę póź­niej przed moimi sto­pa­mi gruch­nął, spa­da­ją­cy nie wia­do­mo skąd, gar­nek wy­peł­nio­ny krusz­cem. Pod­sko­czy­łem prze­stra­szo­ny i kątem oka za­uwa­ży­łem, jak gnom za­sła­nia sobie oczy dło­nią i z po­li­to­wa­niem kręci głową. A może było to za­że­no­wa­nie.

– A gdzie jest ha­czyk? – za­py­ta­łem, tknię­ty nagłą nie­uf­no­ścią.

– Nie ma, nigdy nie było. Od setek lat przy­ła­żą tu różni tacy. Rzu­ca­ją się na czło­wie­ka, zna­czy – gnoma, biją, grożą. No i cóż, ge­ne­ral­nie od­cho­dzą z ni­czym. Co bar­dziej agre­syw­ni do­sta­ją łomot albo koń­czą jak tamci. A za­sa­da jest pro­sta: wy­star­czy po­pro­sić.

– I tak po pro­stu…

– Po pro­stu, po pro­stu – za­czął prze­drzeź­niać mnie pi­skli­wym gło­si­kiem. – Ale jak komuś wy­ga­dasz, to wpier­dol. – Po­gro­ził pal­cem.

– Nie wy­ga­dam, słowo. – Obie­ca­łem skwa­pli­wie, pa­ku­jąc sztab­ki do ple­ca­ka, który ku­pi­łem ostat­nio na wy­prze­da­ży.

– Mam na­dzie­ję, że nie prze­szka­dza ci, że sztab­ki mają ozna­cze­nie Cre­dit Su­is­se, a nie nasze?

– Nie, no skąd.

– To do­brze, takie aku­rat mia­łem pod ręką.

– Wpad­nij jesz­cze kie­dyś. Nudno tu sa­me­mu.

– Wpad­nę, obie­cu­ję.

– A może buty byś chciał jesz­cze? – Oży­wił się nagle gnom.

– A wiesz, że chęt­nie. A jakie masz?

– Jak to jakie masz? To ręcz­na ro­bo­ta, a nie dys­kont. Tu nie wy­bie­rasz z półki, tylko do­sta­jesz pro­dukt naj­wyż­szej klasy, z naj­lep­szych ma­te­ria­łów. W jed­nym, je­dy­nym, nie­po­wta­rzal­nym eg­zem­pla­rzu.

– Okej, a mógł­bym pro­sić o takie zwy­kłe, wiesz bez tego ob­ca­sa i zło­tej kla­mer­ki na fron­cie.

– Mó­wisz i masz. Wpad­nij za ty­dzień, będą go­to­we.

– A ja­kiejś miary nie po­trze­bu­jesz zdjąć? Fason usta­lić?

– Chłop­cze, roz­ma­wiasz z pro­fe­sjo­na­li­stą. – Znowu to same po­błaż­li­we spoj­rze­nie. – Idź już sobie. – Po­ki­wał mi dło­nią i znikł za pniem dębu.

Chwy­ci­łem ple­cak i ru­szy­łem przed sie­bie. Wdra­pu­jąc się na tęczę, przy­po­mnia­łem sobie, że z tam­tej stro­ny za­czy­na­ła się ona na pasie star­to­wym pod­bia­ło­stoc­kie­go lot­ni­ska. Czyli stary, po­trza­ska­ny as­falt, za­miast mięk­kiej ko­ni­czy­ny. Oj, bę­dzie bo­la­ło.

 

 

Koniec

Komentarze

Cieszę się, Kchrobaku, że w Twojej wersji leprikon jednak ocalał. A tamci dwaj… no cóż, wcale mi ich nie żal, bo to źli ludzie byli.

Szybko zorientowałam się, co było inspiracją, a ponieważ Twoja opowieść jest szalenie sympatyczna, w dobrym nastroju udaję się na spoczynek. ;-D

 

– No żeż, kurwa mać! – Za­sy­cza­łem przez zęby.– No żeż, kurwa mać! – za­sy­cza­łem przez zęby.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

– Wy­pra­szam sobie – ode­zwał się za mymi ple­ca­mi pi­skli­wy gło­sik. – Raczej: – Wy­pra­szam sobie. – Usłyszałem za ple­ca­mi pi­skli­wy gło­sik.

Głos się nie odzywa, to ktoś odzywa się jakimś głosem, w tym przypadku piskliwym.

 

Tak mi się wy­mskło.Tak mi się wy­msknęło.

 

Niby mia­łem jakiś plan, ale nagle wydał mi się, jakiś taki, mało zręcz­ny… – Czy to celowe powtórzenie?

 

Prze­rwał mi wpół zda­nia.Prze­rwał mi w pół zda­nia.

 

– Tu nie ma nic do śmia­cia! – Literówka.

 

Tylko z tej kurwy, co ci się wy­mskła.Tylko z tej kurwy, co ci się wy­msknęła.

 

Ty to ra­czej taka pier­do­ła je­steś, co?Ty to ra­czej taki pier­do­ła je­steś, co?

 

Bo niby co w końcu, kur­cze blade… – Literówka.

 

za­czął prze­drzeź­niać mnie swym pi­skli­wym gło­si­kiem. – Zbędny zaimek; czy mógł przedrzeźniać cudzym głosikiem?

 

Ale jak komuś wy­ga­dasz, to w pier­dol.Ale jak komuś wy­ga­dasz, to wpier­dol.

 

Znowu te same po­błaż­li­we spoj­rze­nie.Znowu to samo po­błaż­li­we spoj­rze­nie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Naprawdę sympatyczne opowiadanie :) Trochę nie brzmi mi pierwszy akapit – między innymi “stromizna, która zrobiła się stromsza”, ale zrzucam to na karb charakteru postaci. I po co te trzy kropki? Narobiłby w gacie i tyle!

Jako, że byłem w pewnym stopniu inspiracją przeczytałem z zainteresowaniem :)

@ regulatorzy

Fajnie, że nie sprawiło Ci przykrości i dzięki za poprawki.

Co do zapisu dialogów, to znam zasady – ze wskazanego linką miejsca zresztą (przy okazji polecam wszystkim zainteresowanym).

Kilka usterek, typu: “wymskło”, “taka pierdoła”, “kurcze”, popełnionych zostało z premedytacją, coby nadać temu taki pospolity, by nie rzec – przaśny, charakter. Reszta, no cóż, taki pierdoła jestem :)

@ Petraszka

Wskazane przez Ciebie uchybienia znalazły się rozmyślnie. A trzy kropki stąd, że działo się to tak szybko, iż kolega bohater nie zdążył nawet…

Dobrze czy źle wymyśliłem, to kwestia dyskusyjna. Ale moje są, moje własne. My treasure. Łapy precz!

Dzięki za wizytę i komentarz.

@ belhaj

Mam nadzieję, że bez przykrości, mimo iż Twoich bohaterów potraktowałem nieco brutalnie. Niemniej, Twoje opowiadanie nie dawało mi spokoju i musiałem.

Czy to jest sygnaturka?

Cześć.

Interpunkcja jest u Ciebie niestety trochę gorsza niż sugeruje regulatorzy.

 

– No żeż, kurwa mać! – Zasyczałem przez zęby.– No żeż, kurwa mać! – zasyczałem przez zęby.

Tak.

 

– Wypraszam sobie – odezwał się za mymi plecami piskliwy głosik. – Raczej: – Wypraszam sobie. – Usłyszałem za plecami piskliwy głosik.

Nie.

 

Jeżeli wypowiedź bohatera normalnie zakończyłaby się kropką, to jej nie stawiasz. Przykład:

– Poszedłem na piwo – powiedział Kowalski.

 

Jeżeli innym znakiem niż kropka, to go stawiasz. Przykłady:

– Jak cię zwą? – zapytał Nowak.

– Zobacz tam! – krzyknął mroczny stwór z bagien.

– A może byś tak zdjęła fatałaszki i… – zasugerował Zenek.

 

Dialog bardziej złożony:

– Jak leci? – dopytywał się Karol. – Podobno masz coś do opylenia.

– Ano mam – odparł Franek.

 

TO nie jest jedyna dopuszczalna forma, ale moim zdaniem najlepsza, najłatwiejsza i najczytelniejsza. A przy tym najbardziej oczywista.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Kchrobak oczywiście, że bez przykrości. Chwastom się należało :)

No i bardzo miło być czyjąś inspiracją, no i fajnie że szort Leprechaun na tyle utkwił ci w pamięci, że pokusiłeś się o napisanie swoistego ciągu dalszego :)

Oby więcej razy mi się to zdarzało :)

Oj, Interpunkcja u, mnie, leży i, kwiczy. To fakt. Ale pracuję nad sobą…

 

Co do zapisu dialogów, to jednak obstawał będę przy zasadach wyłuszczonych tutaj: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

A zasady te mówią, że, poza tym, co obrazowo wyłuszczyłeś powyżej, odgłos paszczowy nie wymaga kropki, zaś niepaszczowość dalszego ciągu wymusza i kropkę przed, i wielką literę po tej poziomej kreseczce co się półpauzą zowie.

Czy to jest sygnaturka?

Belhaju, nie miej mi za złe, ale opowiastka Kchrobaka o wiele bardziej przypadła mi do gustu :) Bezsensowna przemoc jest bez sensu, co i tu zostało udowodnione. Bo wystarczyło poprosić… :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

stromizna robiła się coraz stromsza

 

Nie należę do strachliwych, ale ciekawe(+,) jak wy byście zareagowali w takiej sytuacji.

 

Dużo was, ostatnio, na naszej wyspie, się wyroiło. ← dużo was ostatnio wyroiło się na naszej wyspie

 

Patrzyłem na niego(+,) zastanawiając się(+,) co dalej.

 

taki, mało zręczny, by nie rzec

 

nie miałem zaplanowanych żadnych atutów. ← można zaplanować atut?

 

Zzagadnął po dłuższej chwili milczenia.

 

Słyszałem(+,) że leprikony są

 

– No bez jaj.Pprzerwał mi w pół zdania.

 

Chcesz mi wmówić, że władowałeś się na sam szczyt tego tutaj badziewia. – Kopnął kolorowy łuk tak, że ten wydał z siebie głuchy, metaliczny dźwięk – by mnie wypytać o buty. ← Źle. Użyj archaicznego zapisu dialogu. (…) tutaj badziewia – kopnął kolorowy łuk, tak, że ten wydał z siebie głuchy, metaliczny dźwięk – by mnie wypytać o buty.

 

– Chętnie.

– Pojawił się po chwili z dwiema butelkami ale.

To raczej nie jest wypowiedz?

 

Uśmiechnąłem się(+,) słysząc swojski przecinek.

 

On zauważył, że ja zauważyłem i lekceważąco wzruszył ramionami, ale zauważyłem

 

Najważniejsze, że na koniec, i tak postanowili odzyskać srebro.

 

kątem oka zauważyłem(+,) jak gnom zasłania sobie oczy dłonią

 

 

Całkiem przyjemne, a przeważnie nie lubię takich tekstów. Przede wszystkim zabawne :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

@ naz

Co było do poprawienia poprawiłem. Niektóre powtórzenia z premedytacją się pojawiły, więc…

Się cieszę, że się, choć trochę, podobało.

 

Należało się chwastom – też tak uważam – więc dostali. I pewnie dlatego też śniącej bardziej się podobało. Mi belhajowy tekst został jakoś dziwnie mocno w pamięci, więc musiałem jakiegoś klina zastosować.

Inna rzecz, że ostatnio Blackburn był łaskaw określić Leprechauna “męskim”. To na tym tle ten mój wydaje mi się taki…

Czy to jest sygnaturka?

Dobry, ale belhajowy bardziej mi przypadł do gustu :P

F.S

I jeszcze raz @ naz

Myślałem się nad tym atutem i chyba rzeczywiście najbardziej oczywiste jest traktowanie atutu jako cechy/rzeczy/itp. niejako przyrodzonej/przypisanej z góry – czyli “mieć atut”, “posiadać atuty” ;)

Ale po głębszym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że zaplanowanie też jest możliwe. Choćby efekt zaskoczenia – trzeba go samemu stworzyć, czyli można zaplanować.

Niemniej, dzięki za motywację do myślenia.

Czy to jest sygnaturka?

Też szybko zorientowałem się, że to belhajowe opowiadanie było inspiracją. Uśmiałem się przednio. Bardzo przyjemnie się czytało. Dialogi całkiem udane. Pozdrawiam. B.

Dzięki za wizytę i cieszę się, że nie było to przykrym doświadczeniem.

Czy to jest sygnaturka?

Odgadłam inspirację. Tym łatwiej, że wczoraj czytałam. Ta wersja podoba mi się bardziej. Chwasty wyrwane, wystarczyło poprosić, a potem poobijać sobie tyłek o asfalt. I pewnie jeszcze dostać ciężkim plecakiem po głowie.

Mam wątpliwości co do wagi sztabek. Jeśli na dwa kilo wchodzi więcej niż jedna, to to chyba blaszki nie sztabki.

Babska logika rządzi!

Hmm, zwyczajowo nawet małe “blaszki” to też sztabki. Ale rzeczywiscie chyba nie przemyślałem, bo półkilogramowa sztabka ma mniej więcej rozmiar wizytówki, więc ten plecak byłby raczej pustawy. Ale chyba nie chciałem być pazerny :-)

Czy to jest sygnaturka?

Nowa Fantastyka