Siedzę w krzakach, jest noc, ostatni dzień sierpnia dwa tysiące dwunastego roku, pełnia księżyca. Przez prosty dziecinny teleskop oglądam biały filar mgły schodzący z nieba na ziemię. Filar wiruje i sprawia wrażenie żywego organizmu. Dokoła niego na łące tańczą dziewczyny w czymś zwiewnym. Malowniczy obrazek, mimo to drżę ze strachu. Jak to się wszystko zaczęło? Może od projektu wykonania kanalizacji? Może od koparki, która zrobiła wykop? Może od archeologów, prowadzących w wykopach badania ratunkowe? Może od telefonu na komisariat? Dla mnie, posterunkowego Sergiusza Macierzaka zaczęło się od słów:
– Młody weź coś do pisania, jedziemy do trupa.
To miało być moje pierwsze prawdziwe śledztwo, więc oprócz notatek służbowych prowadziłem prywatne zapiski z jego postępów.
3 sierpnia 2012 r.
Trup to dużo powiedziane. Archeolodzy zebrali denata, do dwóch kubłów, każdy o pojemności jakichś dwudziestu litrów. W jednym znalazła się czaszka i co grubsze kości: miednica, piszczele i tym podobne. W drugim zdaje się żebra, jakieś drobne kości i ich resztki. Obok na folii rozłożono rzeczy, które przy szkielecie znaleziono. Dużo tego nie było, fragmenty butów, metalowe guziki z orzełkiem, torba meldunkowa w niej garść naboi kaliber 7,62x25mm, resztki skórzanego pasa z kaburą, portfel, trochę drobnych monet z przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych, Jakaś trójkątna blaszka z orłem i numerem, okucie z resztkami daszka czapki, fragmenty ubrania. Aspirant widząc to skrzywił się jakby jadł cytrynę i poszedł porozmawiać z archeologami.
– Aspirant Węgrowski, co o nim możecie mi powiedzieć?
– To policja powinna o nim wiedzieć więcej niż my. – Brodaty archeolog uśmiechał się lekko.
– Jak skończymy śledztwo, to na pewno.
– Jakby to powiedzieć, nasz problem ale wasz człowiek.
– Że co?
– To proste. Ten tutaj, trafił pod ziemię, na początku lat pięćdziesiątych. To, co przy nim znaleźliśmy sugeruje, że był milicjantem.
– Może to jakiś żołnierz? – W głosie aspiranta przebrzmiewała złudna nadzieja.
– Na pewno nie. To – tu brodacz wskazał na trójkątną blaszkę – wskazuje, że to glina.
– Szlag by to, porucznik Sałacki się znalazł. – Aspirant mimo błyskawicznego ustalenia, tożsamości denata wyglądał, jak nomen omen zmokły pies.
Nie mieliśmy za dużo pracy. Szczątki załadowano do karawanu, pojadą nim do kostnicy. Znalezione rzeczy zgarnął do torebek technik, trafią do laboratorium. Sierżant stał przy radiowozie i nerwowo palił papierosa. Musiałem go o coś spytać.
– Panie Janku skąd pan wiedział, kto jest tym nieboszczykiem.
– Młody, widzisz ja jestem z rodziny z tradycjami. Ojciec i dwóch stryjów służyli w milicji a potem policji. Dziadek służył w milicji, od czterdziestego czwartego, do lat siedemdziesiątych. Ten truposzczak, w opowieściach, które słyszałem w dzieciństwie, robił za wzorową kanalię, przez którą dziadek stracił na dłuższy czas szanse na awans. Ojciec jak dosłużył się kapitana, a potem został inspektorem dokopał się do papierów po Sałackim. Zawsze potwierdzał słowa dziadka i dodawał od siebie, że był to świr i świnia donosząca na kolegów. Teraz zaś to ścierwo pewnie będzie mi życie zatruwać.
– Niby jakim cudem? Przecież co by nie mówić, to się przedawniło.
– Młody, nie o przedawnienie chodzi, tylko o to, co z nim zrobić.
– Nie rozumiem?
– Bo młody jesteś jeszcze. Sprawa ma się tak. Jak nasz zginie na służbie należy mu się na pogrzebie pełna asysta, prawda?
– No tak.
– A jeśli zdezerterował?
– No to nie.
– A jeśli dezercję przypisał mu prokurator w czasach stalinowskich?
– To chyba można z asystą.
– A jeśli ten nieboszczyk za życia zwalczał, jak to się mówi teraz, żołnierzy wyklętych?
– O cholera…
– No właśnie. Teraz zgadnij, kto oberwie za ten problem.
– My?
– Dokładnie tak Watsonie.
14 sierpnia 2012
Zostałem oddelegowany na pogrzeb porucznika Sałackiego. Uroczystość zgromadziła niewiele osób: naszą delegację z komisariatu, księdza, dwie osoby z urzędu miasta, archeologów, pracowników firmy pogrzebowej. Skromne grono uzupełniał dziadek aspiranta Węgrowskiego, w galowym mundurze sierżanta Milicji Obywatelskiej oraz kilku miejscowych. Posterunkowy Oktawian Augustowski mówił, że przyszli Mareccy. Zaciekawiło mnie czemu młodzi ludzie, na oko przed trzydziestką wzięli udział w takiej uroczystości. Czyżby jakiś z ich przodków miał coś wspólnego ze zniknięciem tego milicjanta? Kameralność uroczystości była związana z dokumentami, które w jego sprawie udało się pozyskać z IPN. Podobno komuch z przekonania a do tego świr. Postanowiłem skorzystać z okazji i porozmawiać z seniorem Węgrowskim.
– Pan jest dziadkiem aspiranta Węgrowskiego?
– A kto pyta?
– Posterunkowy Macierzak.
– Janek mówił o tobie.
– Podobno pan służył z denatem.
– A no służyło się pod Sałackim. – Solidne splunięcie po nazwisku, wskazywało na stosunek do porucznika.
– Trudny był?
– Trudne, to były czasy. Wszystko zniszczone po wojnie. Bieda była taka, że my, pierwsza linia walki o prawo i porządek, przez parę lat nawet własnych mundurów nie mieliśmy. Człowiek nosił cywilne ciuchy, a potem dodzierało się wojskowe łachy z demobilu. Z butami tragedia była zupełna. Dopiero na początku lat pięćdziesiątych zaczęło się trochę poprawiać. Człowiek zaczynał wierzyć, że w końcu będzie lepiej. Mundury nam nowe wyfasowali. Marzył człowiek, że się pójdzie do szkoły oficerskiej na jakiś kurs i wtedy podesłali nam tę mendę. – Kolejne splunięcie.
– Jeśli to nie problem, może pan powiedzieć, co on takiego zrobił?
– Po pierwsze, był obcy, nie rozumiał tutejszych ludzi. Po drugie, był nadgorliwy, a to gorsze od faszyzmu.
– Ideowy komunista?
– Daj pan spokój. Wiadomo władza była podówczas ludowa, i miała swoje widzimisię. U nas wymyśliła sobie spółdzielnie rolniczą. Chętnych nie było. Człowiek musiał ich siłą zebrać, ale summa summarum stanęliśmy na wysokości zadania, i spółdzielnia powstała. Przyszły sianokosy, poszedł człowiek pomagać.
– Milicjanci kosili pola?
– No w tym, czynie społecznym. Ech, to były czasy. – Stary Węgrowski rozmarzył się wyraźnie. – Człowiek szedł z innymi, gromadą. My kosiliśmy, dziewczyny grabiły, ale jakie to były dziewczyny. Teraz, to człowiek nie ma na czym oka zawiesić, tamte miały na czym usiąść i czym oddychać.
– Jaki to ma związek z Sałackim? – Rozmarzone oczy dziadka wskazywały, że wchodzi w fazę erotomana gawędziarza i będzie opowiadał o dziewczynach z czasów swojej młodości. Mnie zaś zależało na informacjach o Sałackim.
– Sałacki – stary Węgrowski soczyście splunął – odbiło mu wówczas, z powodu wygniecionego w trawie kręgu.
– Wyście z tymi dziewczynami…
– O tak i to nie raz. – Sierżant uśmiechnął się znacząco. – Aleśmy nie wygniatali kręgów w trawie. Człowiek w tamtych czasach preferował kopy siana i stogi. Tamta menda – soczyste splunięcie – za to pisała na nas donosy.
Dalszą rozmowę przerwało przybycie inspektora policji, prywatnie syna sierżanta Węgrowskiego, który miał odwieźć go do domu.
16 sierpnia 2012
Przede mną leżą akta z lat pięćdziesiątych. Jutro, pojutrze mają trafić do wydziału „X” zajmującego się sprawami, których wcześniej nie udało się rozwiązać. Nie chcę tego tak zostawić, w końcu to moje pierwsze poważne śledztwo. Kseruję co się da. Będzie to materiał do mojego prywatnego dochodzenia. Mam już trochę danych. Sałacki wyszedł na nocny patrol ósmego czerwca tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego drugiego roku. Uzbroił się jak na wojnę. Z dokumentów wynika, że wziął tetetkę, pepeszę, do jednej i drugiej po dwa magazynki, łącznie sto pięćdziesiąt dwa naboje. Z patrolu nie wrócił, poszukiwania zakończyły się niepowodzeniem. Wstępna analiza pozostałych dokumentów pozwala je określić jako nieprzydatne szpargały. Jaki sens ma zbieranie informacji dotyczących dezercji, skoro dziś wiem, że on już nie żył?
Pojawia się parę pytań. Jakim cudem pochowano go na ulicy w środku miasta? Kto go zabił? Kto zabrał jego pepeszę, pistolet i naboje?
Teczka kserówek dokumentów z IPN dała odpowiedzi na niektóre pytania. Śledztwo poszło w stronę dezercji, najprawdopodobniej w ramach wyrównywania porachunków. Sałacki za pisanie donosów na swoich kolegów, musiał być znienawidzony. Nic dziwnego, że po jego zniknięciu przypisali mu oni możliwie najgorsze paragrafy. Kseruję ciekawsze fragmenty
„19 lipca 1951
Sierżant Węgrowski, nie przywiązuje właściwej wagi do walki z wrogami naszej ludowej ojczyzny. W dniu wczorajszym otrzymał ode mnie rozkaz nocnego patrolowania pól należących do spółdzielni rolniczej, w celu przeciwdziałania aktom sabotażu. W dniu dzisiejszym, to jest 19 lipca 1951 roku, w rejonie patrolu sierżanta Węgrowskiego odkryłem kolejny krąg w zbożu. Elementy wywrotowe zniszczyły zboże w kręgu o średnicy 7 metrów i 43 centymetrów. Podejrzewam, iż sierżant zamiast zwalczać dywersję, zajmował się deprawowaniem obywatelki Kowalskiej. Świadczy o tym wygniecione siano w stogu znajdującym się w rejonie jego patrolu, oraz awantura jaką za nocne włóczenie się zrobił w/w obywatelce ojciec. Takie postępowanie, to powtarzanie zachowań sanacyjnych oficerów, niegodne podoficera Milicji Obywatelskiej.
„18 sierpnia 1951
W rejonie nocnego patrolu szeregowego Karpiuka dokonano kolejnego akt sabotażu. Wygnieciony w trawie krąg miał średnicę 6 metrów i 59 centymetrów. Szeregowy zamiast przeciwdziałać sabotażowi i samodzielnie schwytać wrogów naszej ludowej ojczyzny, udał się na posterunek by wezwać wsparcie. Grupa pod moim osobistym dowództwem dotarła na miejsce najszybciej jak się dało, lecz sprawców już nie było. Szeregowy Karpiuk wypytywany o przyczyny zaniechania samodzielnej interwencji tłumaczył się liczebną przewaga sabotażystów. W prywatnej rozmowie, jaką udało mi się podsłuchać, mówił sierżantowi Węgrowskiemu, iż od lat tu wszyscy wiedzą o kręgach i nikt do nich nie podchodzi, choć tam gołe dziewuchy tańcują, bo złe broni. W ten sposób zademonstrował niegodną funkcjonariusza Milicji Obywatelskiej wiarę w zabobon. Sierżant Węgrowski po raz kolejny nie stanął na wysokości zadania. Zamiast w duchu marksizmu leninizmu wskazać młodszemu koledze, jak szkodliwa jest wiara w zabobony, podpierając się materializmem dialektycznym, przyznawał mu rację. Muszę z przykrością dodać, iż nie poinformował przełożonych o braku komunistycznej postawy szeregowego Karpiuka.”
„26 grudnia 1951
Od września nie stwierdzono aktów sabotażu. Prowadzone przeze mnie śledztwo przyniosło efekty. Udało się ustalić ponad wszelką wątpliwość, iż do niszczenia mienia spółdzielczego polegającego na wygniataniu kręgów w zbożu i trawie dochodziło od wiosny do końca lata (mapa z zaznaczonymi miejscami dokonywania sabotażu, w załączeniu). Akty sabotażu były dokonywane przy pełni księżyca. Energiczne śledztwo pozwoliło ująć sprawców. W trakcie śledztwa wydali oni swoich wspólników. Wiemy dzięki temu, iż niszczenie miało na celu nie tylko sabotowanie gospodarki Polski Ludowej, ale również tworzenie punktów ułatwiających nawigację amerykańskim imperialistom przy zrzutach stonki ziemniaczanej. Dokonywano tego z rozkazu tak zwanego rządu londyńskiego i światowej finansjery. Szeregowy Karpiuk podczas przesłuchania oskarżonych nadwyrężył sobie rękę. Wykazując się brakiem niezbędnej funkcjonariuszowi tężyzny fizycznej. Sierżant Węgrowski nie przejawia większego zaangażowania w śledztwie biorąc często wolne. Usprawiedliwia to wstąpieniem w związek małżeński z obywatelką Kowalską. Fakty te łączyć należy z jego wcześniejszym zachowaniem. Istnieje wysoce prawdopodobne przypuszczenie, iż może on w ten sposób sabotować śledztwo.”
„10 maja 1952
Kolejny akt sabotażu został dokonany w nocy z 9 na 10 maja. Krąg ma średnicę, 7 metrów i 14 centymetrów. Zniszczone zostały trawy na nadrzecznych łąkach. Oznacza to, że dotychczas schwytani sprawcy znaleźli naśladowców w dziele szkodzenia naszej ludowej ojczyźnie. Osobiście patrolowałem teren Broku jestem więc pewien, że szkodnicy i elementy sanacyjne, które swoimi działaniami chcą sabotować wykonanie planu tym razem nie pochodzą z miasta, ale z domostw położonych poza nim. Wytypowałem już podejrzanych, których dane i zdjęcia przesyłam. Mimo pracy dydaktycznej postawy szeregowego Karpiuka, sierżanta Węgrowskiego, a nawet szeregowego Koćka pozostawiały wiele do życzenia. Na informacje o sabotażu mienia spółdzielni zareagowali trudno skrywanym śmiechem. Wedle informatorów sierżant Węgrowski, przy wódce narzekał, na to, że “zamiast ścigać spekulantów i złodziei, znów będą po nocach ganiać po polach i ścigać latawice tańcujące przy pełni”. W szerszym kontekście twierdzenie takie odwołuje się do zabobonu szerzonego przez finansjerę światową i miejscowe obszarnictwo w celu trzymania ludu pracującego w nieświadomości. Podważa też dotychczasowe osiągnięcia śledztwa.
„7 czerwca 1952
W dniu wczorajszym przy polnej drodze nastąpiła eksplozja. Wedle ustaleń sierżanta Węgrowskiego prawdopodobnie dzieci znalazły bombę lotniczą i wtoczyły ją do ogniska. Wybuch nastąpił, gdy znudzone wróciły do domów. W ten sposób uniknięto ofiar w ludziach. Dziś, po zakończeniu pracy przez saperów, aktyw spółdzielcy zgłosił chęć wykonania naprawy drogi w czynie społecznym. Ta piękna i słuszna inicjatywa, może wskazywać na postępy w usuwaniu z mentalności ludzkiej sanacyjnych przeżytków. Jednakże podejrzane jest, iż wybuch zniszczył drogę prowadzącą do pól spółdzielni, na których dochodziło do nocnych aktów sabotażu. Znacząco utrudni to wykonanie patrolu za pomocą Willisa. Podejrzane jest także to, iż poza ogólnymi informacjami sierżant Węgrowski nie ustalił dokładnie, które dzieci i gdzie znalazły bombę. Pozostaje otwartym pytanie, czy wynika to, z jego lekceważenia obowiązków służbowych, czy też dowodzi współudziału w spisku? Ponieważ niektórzy z pomysłodawców dotąd nie uzewnętrzniali przekonania do władzy ludowej do informacji dołączam fotografię aktywu spółdzielczego.
Z fotografii spoglądają twarze młodych ludzi. Dziś to pewnie emeryci. Tylko dwie osoby ze zdjęcia wydają się dziwnie znajome. Widziałem ich na pogrzebie Sałackiego. Mareccy, znaczy się pewnie ich rodzice albo dziadkowie. Niemniej podobieństwo jest uderzające.
17 sierpnia 2012
Rozmawiałem telefonicznie ze starym Węgrowskim. Dzięki temu mam rozwiązanie jednego z problemów. Droga, którą uszkodziła wówczas bomba, to ta, w której znaleziono ciało. Wówczas wiodła przez pola ale w czasach Gierka urosło wzdłuż niej osiedle. Swoją drogą, ktokolwiek zabił porucznika miał tupet. Pochował go w leju, zasypanym potem w ramach czynu społecznego.
22 sierpnia 2012
Na komisariacie rozmawialiśmy o kręgach w zbożu i trawie. Posterunkowy Augustowski oskarża o te działania nastolatków. Zdanie odrębne ma na ten temat wikary Kopernicki, upatrujący w nich dowodów na istnienie kosmitów. Jak się wyraził mój kolega z posterunku, materiału porównawczego jest dużo, bo w naszej okolicy tego typu incydenty zdarzają się co roku. W czerwcu nawet próbował złapać smarkaczy na gorącym uczynku, ale jak się wyraził „Po całym dniu patrolowania, nie ma się siły biegać za dzieciakami po łąkach”
Siedzę w krzakach, jest noc, ostatni dzień sierpnia dwa tysiące dwunastego roku, pełnia księżyca. Diabli mnie podkusili by samemu rozpracować tę sprawę, zamiast dać sobie spokój po tym, jak akta odesłano do iksów. Mapa miejsc sabotażu wykonana przez porucznika Sałackiego doprowadziła mnie bezbłędnie na miejsce. Światło księżyca nieco łudzi wzrok. Twarze, nie są tak wyraźne jak w dzień, niemniej jestem pewien, że wśród tańczących jest Marecka. Choć nie jest za ciepło, czoło mi zrosił pot. Powinienem tam podejść i ich aresztować. Jestem po służbie, ale przy sobie mam prywatnego colta 1911. Odruchowo zaciskam dłoń na rękojeści. Mam broń, dlaczego więc się boję? Głupie pytanie, Sałacki miał pepeszę, tetetkę, górę amunicji i doświadczenie z leśnych walk przeciw żołnierzom wyklętym, a i tak skończył zabity nożem. Sztywni doktorkowie ustalili, iż ten kto go załatwił, uderzył z tyłu za uchem. Ostrze skierowano do wnętrza czaszki, zamieniając mu mózg w sieczkę. Jak ktoś podszedł go tak blisko? Dziś ponoć w takim zabijaniu szkoli się służby specjalne, ale kto w latach pięćdziesiątych mógł mieć takie umiejętności? Poczucie obowiązku jednak zwycięża. Muszę ich aresztować za sabotaż i morderstwo. Przychodzi refleksja. Zaraz powoli, za co chcę ich zgarnąć? To, co w czasach Sałackiego było sabotażem, dziś jest ledwie wykroczeniem, i to pod warunkiem, że właściciel chce wnieść oskarżenie. Jeśli łąka należy do Mareckich, to zrobię z siebie idiotę. Każdy może sobie po nocy tańczyć na terenie swojej nieruchomości o ile nie zakłóca ciszy nocnej. Nad łąkami panuje jednak wzorowa cisza. To może zgarnąć ich za morderstwo? Sałacki nie żyje od sześćdziesięciu lat, a ja chcę za zabójstwo zgarnąć, no właśnie kogo? Krewnych ludzi, którzy być może go sprzątnęli? Zdjęcie sugeruje, że to nie krewni, tylko sami sprawcy. A więc kto? Istoty wyglądające jak ludzie w wieku jakiś dwudziestu, góra trzydziestu lat. Prokurator odeśle mnie do wariatkowa. Nawet jeśli bym trafił na kogoś gotowego uwierzyć, że aresztowani to wiecznie młodzi ludzie, pozostaje problem czynu. W latach pięćdziesiątych za zabicie funkcjonariusza władzy ludowej, dostawało się czapę. Dziś za ówczesną walkę z komuną dostaje się medale i pomniki. W tej sytuacji policja nie ma nic do roboty.
Zegarek wskazuje, iż mamy pierwszego września. Wracam z łąk, czuję się dziwnie. Odniosłem sukces, rozwiązałem sprawę zabójstwa porucznika Sałackiego. Jednak mąci go nuta goryczy. Wyniki mojego śledztwa są nieakceptowalne dla każdego poza mną.