- Opowiadanie: Jualari - Świętowid

Świętowid

Po­mysł na po­niż­sze opo­wia­da­nie na­ro­dził się przy “gdy­ba­niu” nad wy­ni­ka­mi badań nad od­dzia­ły­wa­niem gra­fe­nu na ko­mór­ki ner­wo­we w mózgu

Po­nad­to: witam wszyst­kich, to mój pierw­szy tekst za­miesz­czo­ny na tym por­ta­lu. Miłej lek­tu­ry.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Świętowid

– Te ma­szy­ny mają duszę! – wrza­snął roz­par­ty na sie­dzi­sku menel i po­trzą­snął pię­ścią, ce­lu­jąc w tram­wa­jo­wy te­le­bim. Po­zo­sta­li pa­sa­że­ro­wie od­su­nę­li się od niego. Skrę­po­wa­ni, uni­ka­li kon­tak­tu wzro­ko­we­go i nawet nie pa­trzy­li na ekra­ny. Nie wie­dzie­li, co tracą.

Pod znacz­ka­mi „trans­mi­sja na żywo” uśmiech­nię­ty żoł­nierz za­kła­dał na swoją wy­sma­ro­wa­ną me­dium prze­wo­dzą­cym ły­si­nę cze­pek sen­so­rycz­no-wspo­ma­ga­ją­co-ste­ru­ją­cy. Ka­me­ra zro­bi­ła zbli­że­nie na pod­ze­spo­ły czep­ka SWS, ośrod­ki chło­dzą­ce i pra­wie nie­ludz­ki uśmiech tkwią­cy w szpa­rze hełmu głów­nej obu­do­wy. Na ekra­nie nie było widać mo­co­wań ani fi­ne­zyj­nych po­łą­czeń, wśli­zgu­ją­cych się do wnę­trza ciała.

Gdzieś w od­da­li brzmia­ły wrza­ski me­ne­la, pra­wie rów­nie prze­ni­kli­we jak jego odór.

– Te suki u wła­dzy, te la­da­co ma­soń­skie! Nie mówią wam, ale wie­dzą, oni wie­dzą, że tym-tym po­ste­ro­wać się nie da! Co, wa­ze­li­ną po­sma­ru­ją łeb i że­la­stwo za­ło­żą i star­czy?! A gdzie tam, panie!

Na ekra­nie głowę żoł­nie­rza za­stą­pi­ło uję­cie tkwią­cej w ste­la­żu ma­szy­ny. Obraz nie był dość do­brej ja­ko­ści, by w smo­li­ście czar­nej plą­ta­ni­ny plam i kre­sek od­róż­nić po­szcze­gól­ne ele­men­ty. Jed­nej rze­czy nie można było prze­oczyć – rzeź­bio­ne­go wi­ze­run­ku, tkwią­ce­go w gór­nej czę­ści rdze­nia, tuż nad pa­ję­czy­mi od­nó­ża­mi. Osiem ob­licz, skie­ro­wa­nych we wszyst­kie stro­ny świa­ta, za­pew­nia­ją­cych pa­no­ra­mę 360 stop­ni.

Świę­to­wid, pierw­szy pol­ski dron wie­lo­za­da­nio­wy o ste­ro­wa­niu te­le­neu­ro­no­wym.

Bez­i­mien­ny ge­ne­rał wci­snął guzik, diody w pa­ne­lu kon­tro­l­nym za­mi­go­ta­ły, żoł­nierz drgnął, a dron ożył.

– Ja wam po­wiem, bo ja wiem, dur­nie! Oni tam pcha­ją trupy, i to nie zwie­rzę­ce, bo zwie­rzę duszy nie ma, ale ludz­kie! Z rep­ti­lia­na­mi i ko­smi­ta­mi zro­bi­li tak, by dusza do pana Boga odejść nie mogła, tylko w ma­szy­nie sie­dzia­ła. I co, jak czło­wiek du­chem tam wej­dzie, to jak ma wyjść nie­zmie­nio­ny, a?

 Wsu­ną­łem brodę w koł­nierz płasz­cza i po­zwo­li­łem sobie na sze­ro­ki uśmiech. Sta­ruch był bli­sko, ale w od­róż­nie­niu ode mnie nie miał oka­zji czy­tać do­ku­men­ta­cji tech­nicz­nej Świę­to­wi­da. Po­my­lił się w jed­nej istot­nej kwe­stii.

Duszy nie ma. Są tylko trans­kryp­cje sieci neu­ro­nów do chmu­ry da­nych i dalej, aż do… Ups, ta­jem­ni­ca han­dlo­wa.

Ale mogę zdra­dzić wam tyle, by­ście zro­zu­mie­li, czego je­ste­ście świad­ka­mi.

 

*

 

Dzia­ło się to parę mie­się­cy temu, w środ­ku nocy, w hali pro­duk­cyj­nej ja­kiejś dawno upa­dłej firmy.

Do­tar­łem do niej razem z praw­dzi­wym na­jem­cą, a nie ja­kimś Tad­kiem No­wa­kiem, który fi­gu­ro­wał w umo­wie najmu. Przez ostat­nie pół go­dzi­ny prze­bi­ja­li­śmy się od kra­jo­wej pięć­dzie­siąt­ki przez błoc­ko, las i roz­ora­ne pola. Gdy Arek zma­gał się z za­bez­pie­cze­nia­mi, ja za­sta­na­wia­łem się, jakim mój przy­ja­ciel może być jed­no­cze­śnie ge­niu­szem i aż takim idio­tą. W cza­sach na­wi­ga­cji w każ­dym smart­fo­nie lub i-glas­ses nocna wę­drów­ka przez wer­te­py nie po­mo­że w ukry­ciu lo­ka­li­za­cji. Chyba, że cho­dzi­ło o tra­dy­cyj­ne śle­dze­nie bez uży­cia na­daj­ni­ków wrzu­co­nych do kie­sze­ni lub do… no tak, do auta.

Może w tej parze jed­nak ja byłem idio­tą, a Arek „tylko” ufa­ją­cym mi wa­ria­tem.

Po prze­bi­ciu się przez sper­so­na­li­zo­wa­ny zamek, ska­ner głosu i parę bar­dziej tra­dy­cyj­nych za­bez­pie­czeń, Arek otwo­rzył przede mną wrota i po­spiesz­nie we­pchnął do swo­jej oso­bi­stej Kom­na­ty Ta­jem­nic. Odło­żył wa­li­zę z czę­ścia­mi. Kla­snął w dło­nie. Wszyst­kie lampy za­lśni­ły jed­no­cze­śnie, ośle­pia­jąc nas obu. Po kil­ku­na­stu ude­rze­niach serca od­wa­ży­łem się unieść po­wie­ki.

Po­środ­ku hali, ską­pa­ny w świe­tle ha­lo­ge­nów, pod gir­lan­da­mi nie­za­bez­pie­czo­nych kabli, stał on. Naj­now­szy szczyt myśli tech­no­lo­gicz­nej ostat­nich dzie­się­ciu lat, pro­rok ko­lej­nej ge­ne­ra­cji oraz pro­to­pla­sta paru na­stęp­nych. Za­chę­co­ny przez Arka, odło­ży­łem torbę z nie­sio­nym sprzę­tem, ścią­gną­łem ubło­co­ne trepy i pod­sze­dłem bli­żej.

Jeśli jest rzecz, któ­rej korpo nie po­win­no robić, jest nią zwal­nia­nie cho­ler­nie zdol­ne­go in­ży­nie­ra parę dni przed sprze­da­niem naj­waż­niej­sze­go pa­ten­tu w jego życiu, wrę­cza­jąc mu za­miast obie­ca­nej pre­mii wil­czy bilet w całej bran­ży z po­wo­du współ­pra­cy z ha­ke­ra­mi.

No, można do tego do­łą­czyć drugą rzecz – nie­do­pil­no­wa­nie ska­so­wa­nia kopii pli­ków firmy ze wszyst­kich no­śni­ków da­nych po­sia­da­nych przez by­łe­go pra­cow­ni­ka.

AW In­du­stries na­praw­dę za­la­zło Ar­ko­wi za skórę.

Po­gła­dzi­łem czar­ny tułów Świę­to­wi­da, od­two­rzo­ne­go w ob­skur­nym warsz­ta­cie na pod­sta­wie wy­kra­dzio­nych da­nych i zło­żo­ne­go ze zna­le­zio­nych lub skom­bi­no­wa­nych na lewo czę­ści. Pro­gra­mo­wa­nie pew­nie za­ła­twił sam Arek. Wo­la­łem się nie za­sta­na­wiać nad tym, czy przede mną Arek za­an­ga­żo­wał ko­go­kol­wiek in­ne­go do pro­jek­tu, czy też, sku­ba­ny, wszyst­ko zro­bił sam i do­pie­ro teraz po­trze­bo­wał po­mo­cy.

– Tu jest sporo de­li­kat­nej elek­tro­ni­ki, nie? Z tym pra­cu­je się w ste­ryl­nych po­miesz­cze­niach – za­ga­iłem, ba­da­jąc splot na­no­ru­rek wę­glo­wych w kor­pu­sie drona. Prze­nio­słem wzrok na od­nó­ża. – Skąd wy­trza­sną­łeś azo­to­wa­ne rurki?

– Mia­łem farta z pewną har­tow­nią spod Ra­do­mia – wy­ja­śnił. Gdy ana­li­zo­wa­łem jego dzie­ło, on za­szył się przy alu­mi­nio­wych re­ga­łach i zajął wy­pa­ko­wy­wa­niem sprzę­tu z na­szych toreb.

– Po co? Tu by star­czy­ła zwy­kła…

– Marek – prze­rwał mi kum­pel, zgar­nia­jąc parę ogniw do kie­sze­ni kan­gur­ki. – Bła­gam, nie rób mi wy­kła­du z ma­te­ria­łów.

Zgo­dzi­łem się nie­chęt­nie. Arek prze­niósł parę rze­czy na biur­ko za­peł­nio­ne elek­tro­nicz­nym szaj­sem i zajął się prze­pi­na­niem kabli w ja­kichś pod­ze­spo­łach. Ca­łość wy­glą­da­ła zbyt pro­sto jak na taki pro­jekt. Da­ro­wa­łem sobie kpinę, czy to wszyst­ko pro­gra­mo­wał w Ar­du­ino, i za­ją­łem się tym, na czym znam się naj­le­piej. Do­py­ty­wa­łem się, jakie pół­prze­wod­nik za­sto­so­wał, ja­kie­go typu złącz użył, jak ma­ga­zy­no­wa­ny jest nad­miar ener­gii. Za każ­dym razem w od­po­wie­dzi sły­sza­łem to samo.

– To droga ta­jem­ni­ca.

Wy­star­czy­ło mi cier­pli­wo­ści na pięć minut.

– Chło­pie, uma­wia­li­śmy się ina­czej! – przy­po­mnia­łem mu, od­ry­wa­jąc wzrok od bra­ku­ją­cej izo­la­cji kabli łą­czą­cych jedną z ze­wnętrz­nych kamer z kor­pu­sem. Wsta­łem, prze­su­ną­łem się parę kro­ków, by le­piej wi­dzieć mo­je­go przy­ja­cie­la. – Mia­łem przyj­rzeć się two­je­mu pro­jek­to­wi od stro­ny ma­te­ria­ło­wej! Skoro nawet nie chcesz mi po­wie­dzieć, czym się kie­ro­wa­łeś przy do­bo­rze i co chcia­łeś osią­gnąć, to jak mam ci co­kol­wiek do­ra­dzić?

Nie­ste­ty, do­pie­ro w tym mo­men­cie moja za­wo­do­wa cie­ka­wość zo­sta­ła stłam­szo­na przez nie­po­kój. Wo­la­łem nie sku­piać się na tym i zadać pierw­sze sen­sow­ne py­ta­nie tam­tej nocy.

 – Na jaką cho­le­rę mnie tu ścią­ga­łeś?

Arek uniósł coś, co świet­nie zna­łem z In­sty­tu­tu. Coś, nad czego opty­ma­li­za­cją sam pra­co­wa­łem i opar­łem na tym swoją pracę dok­tor­ską w ITME. Na tle jego drob­nej syl­wet­ki urzą­dze­nie wy­glą­da­ło na więk­sze i cięż­sze niż w rze­czy­wi­sto­ści.

– Je­steś je­dy­nym ły­so­lem, któ­re­mu ufam – stwier­dził, ob­ra­ca­jąc w dło­niach cze­pek SWS.

 

*

 

Mógł­bym wam na­pi­sać roz­praw­kę na temat tego, co było nie tak z za­pla­no­wa­nym przez Arka eks­pe­ry­men­tem. Raz: brak za­cho­wa­nia zasad BHP i brak wa­run­ków ste­ryl­nych. Dwa: uży­wa­nie skra­dzio­ne­go, nie­prze­te­sto­wa­ne­go sprzę­tu. Trzy: uży­wa­nie me­to­dy pat­chwor­ko­wej przy­go­to­wa­nia ukła­du ba­daw­cze­go. Czte­ry: brak po­in­for­mo­wa­nia współ­pra­cow­ni­ków o pro­ce­du­rze. Brak pro­ce­du­ry. Brak, do dia­bła, cze­go­kol­wiek.

Zna­le­zie­nie zna­ków pro­du­cen­ta za­ję­ło mi parę se­kund. Cze­pek SWS pro­duk­cji Natus Tech. Prze­wo­dy z AW. Złą­cza gra­fe­no­we od Ja­poń­czy­ków z MANA. Każdy pod­ze­spół był z innej, kon­ku­ru­ją­cej ze sobą kor­po­ra­cji. Misz­masz, któ­re­go dla bez­pie­czeń­stwa nie po­win­no się łą­czyć.

Nie cze­ka­jąc na moją zgodę, Arek roz­po­czął przy­go­to­wy­wa­nie ukła­du. Roz­wi­jał oka­blo­wa­nie po­mię­dzy pa­ne­lem kon­tro­l­nym, trze­ma mo­ni­to­ra­mi ob­ra­zu­ją­cy­mi prze­bieg pro­ce­sów, a sprzę­tem zgro­ma­dzo­nym wokół odra­pa­ne­go fo­te­la, za­pew­ne skra­dzio­ne­go z ga­bi­ne­tu w szpi­ta­lu, opusz­czo­nym po ban­kruc­twie NFZ.

– Wiesz że cały ten sprzęt ma za­bez­pie­cze­nia, które robią siecz­kę z mózgu przy nie­au­to­ry­zo­wa­nym uży­ciu? – zwró­ci­łem mu uwagę. Za­sta­na­wia­łem się, czy sa­mot­nie dam radę tra­fić z po­wro­tem do trasy.

– Zdją­łem za­bez­pie­cze­nia.

– Sam?

– Zle­ci­łem – przy­znał z ocią­ga­niem.

– Skon­fi­gu­ro­wać ste­ro­wa­nia pew­nie też nie umia­łeś?

– Toż ty się na tym znasz! – Wrza­snął mój przy­ja­ciel z roz­ma­chem włą­cza­jąc za­si­la­nie w apa­ra­cie EEG. Zła­pał od­dech, po­pra­wił na nosie i-glas­ses. – Nie je­stem w sta­nie stwier­dzić, czy in­ter­fejs użyt­kow­ni­ka dzia­ła tak, jak po­wi­nien! Nigdy się nie pod­łą­cza­łem! Znam teo­rię, nie prak­ty­kę. A ty…

– A ja mam wy­ro­bio­ną li­cen­cję neu­ro­pi­lo­ta – pod­chwy­ci­łem. – Dobra, ale nadal nie wiem, jak to za­pro­gra­mo­wa­łeś.

Nawet po dłu­gich na­mo­wach wolał po­zwo­lić mi przej­rzeć do­ku­men­ta­cję niż spró­bo­wać co­kol­wiek wy­tłu­ma­czyć wła­sny­mi sło­wa­mi. Wśród li­ni­jek kodu i mro­wia pli­ków nie zna­la­złem błę­dów. Moją uwagę przy­cią­gnę­ła do­pie­ro spe­cy­fi­ka­cja wzoru ukła­du au­to­no­micz­ne­go.

– Świn­ka mor­ska? – par­sk­ną­łem śmie­chem. – Zwy­kle ko­piu­je się układ ner­wo­wy szczu­ra. O co cho­dzi?

– Zgar­ną­łem ich pół tu­zi­na pod­czas li­kwi­da­cji ja­kie­goś la­bo­ra­to­rium – wy­tłu­ma­czył. – Od­wzo­ro­wa­nie udało się do­pie­ro przy czwar­tej. Ale gry­zoń to gry­zoń, czym może się róż­nić?

Ozna­cza­ło to, że mia­łem się pod­łą­czyć do syn­te­tycz­nej sieci neu­ro­no­wej która nie dość, że była przy­go­to­wa­na ama­tor­sko, to jesz­cze zbu­do­wa­no ją na wzo­rze spoza norm eu­ro­pej­skich. Nie umia­łem prze­wi­dzieć, jakie tego będą skut­ki. Po­dra­pa­łem się po po­ty­li­cy i roz­wa­ży­łem moje opcje.

Mu­sia­łem wie­dzieć tylko jesz­cze jedną, je­dy­ną rzecz.

– Czyli w imię nauki i wol­ne­go do­stę­pu do tech­no­lo­gii chcesz spraw­dzić, czy cha­łup­ni­czo można osią­gnąć… to? – ski­ną­łem na drona. – Zro­bisz z tego open so­ur­ce?

W ciszy gę­stej od na­pię­cia oraz bu­cze­nia elek­tro­ni­ki Arek ski­nął głową.

Po­ku­sa była sil­niej­sza niż roz­są­dek.

 

*

 

Z ły­si­ną i me­dium prze­wo­dzą­cym to bujda. Zwięk­sza­ją one wy­daj­ność prze­sy­ła­nia im­pul­sów ze wzgór­ków ak­so­nal­nych w mózgu do re­cep­to­rów w czep­ku SWS. Prze­sy­ła­ne zdal­nie do ro­bo­tów sy­gna­ły są peł­niej­sze, kon­tro­la do­kład­niej­sza, i tak dalej. Po paru la­tach pracy wiem, że sam gra­fen wy­star­czy. Magia ze­ro­wej prze­rwy wzbro­nio­nej. Więk­szym kło­po­tem jest pod­łą­cze­nie ukła­du ste­ru­ją­ce­go ru­chem bez­po­śred­nio do ukła­du ner­wo­we­go. Ale… może jed­nak nie będę was mę­czył de­ta­la­mi. Skup­my się na tym, co czuje pilot.

Je­steś zatem neu­ro­pi­lo­tem. Ogar­nia cię ciem­ność – cze­pek SWS przy­po­mi­na ra­czej śre­dnio­wiecz­ny hełm. Po mi­nu­cie w mroku czu­jesz de­li­kat­ne ukłu­cia. Po chwi­li za­czy­na­ją swę­dzieć, jakby ugryzł cię tuzin ko­ma­rów. Dzie­siąt­ki ki­ro­ty­ta­no­wych na­no­igieł jest wsu­wa­nych w pory skóry i głę­biej, prze­cho­dząc przez kość, prze­ni­ka­jąc opony mó­zgo­we. Po do­się­gnię­ciu kory mó­zgo­wej wy­su­wa­ją się z nich, ni­czym roz­wi­ja­ją­ce się młode li­ście, złą­cza gra­fe­no­we. Po przy­jem­nym ła­sko­ta­niu nad­cho­dzi ból – w rdzeń krę­go­wy wbi­ja­na jest igła pa­su­ją­ca bar­dziej do znie­czu­la­nia słoni niż do no­wo­cze­snej tech­no­lo­gii. To je­dy­ny ele­ment, który zo­sta­wia bli­zny na ciele. Bli­zny w umy­śle są do­tkliw­sze.

Współ­cze­sne drony są zbyt skom­pli­ko­wa­ne, by ludz­ki mózg ogar­nął wszyst­kie aspek­ty ste­ro­wa­nia. Pro­blem sta­no­wią zwłasz­cza pro­ce­sy bę­dą­ce od­po­wied­ni­ka­mi tego, czym w na­szych cia­łach zaj­mu­je się ob­wo­do­wy układ ner­wo­wy. Niby można by­ło­by to roz­wią­zać tra­dy­cyj­nym pro­gra­mo­wa­niem, ale nadal nie udało się po­łą­czyć stan­dar­do­wych apli­ka­cji z sys­te­ma­mi te­le­neu­ro­no­wy­mi. Udało się za to opra­co­wać me­to­dę ko­pio­wa­nia ukła­dów ner­wo­wych ma­łych ssa­ków do pa­mię­ci typu JK-RAM. Po ma­łych mo­dy­fi­ka­cjach mogą one z po­wo­dze­niem prze­jąć funk­cje au­to­no­micz­ne­go ukła­du ro­bo­ta. Ist­nie­je jeden pro­blem – sys­te­my za­cho­wu­ją reszt­ki swo­jej na­tu­ry, co utrud­nia syn­chro­ni­za­cję pi­lo­ta z urzą­dze­niem. Sama syn­chro­ni­za­cja zaś, mó­wiąc de­li­kat­nie, jest nie­przy­jem­na.

Uprasz­cza­jąc, pilot musi się po­łą­czyć psy­chicz­nie z gry­zo­niem i nie zwa­rio­wać.

Po za­koń­cze­niu syn­chro­ni­za­cji mózg ulega złu­dze­niu wej­ścia w me­ta­lo­we ciel­sko dro­ida. Za­kres zmy­słów zo­sta­je roz­sze­rzo­ny, po­zwa­la­jąc wy­chwy­cić ul­tra­dź­wię­ki lub pro­mie­nio­wa­nie ciepl­ne. Swo­bod­nie ste­ru­je się wszyst­ki­mi koń­czy­na­mi. Gdzieś w tle zaś czy­ha­ją in­stynk­ty, na­ka­zu­ją­ce zna­le­zie­nie in­nych myszy i ko­pu­la­cję. Jeśli nie po­tra­fi się nad nimi za­pa­no­wać – cóż, ist­nie­ją już całe od­dzia­ły dla ta­kich de­li­kwen­tów.

Tym razem było ina­czej.

Po­łą­cze­nie za­czę­ło się nor­mal­nie. Ciem­ność, ukłu­cia, ból, uczu­cie wcho­dze­nia do czy­je­goś umy­słu. Spoj­rza­łem przez osiem obiek­ty­wów, usły­sza­łem dźwię­ki spoza ludz­kie­go re­je­stru. Wy­ko­na­łem parę ru­chów kon­tro­l­nych, od­nó­żem po­ka­za­łem Ar­ko­wi, że wszyst­ko w po­rząd­ku. Wtedy zda­łem sobie spra­wę, ze chcę zjeść parę mle­czy i spoj­rzeć w przy­szłość.

Zro­bi­łem to.

Przez chwi­lę byłem wszech­wie­dzą­cy. Byłem Świę­to­wi­dem.

A potem ktoś wy­łą­czył prąd.

 

– Marek, ży­jesz? – Arek stał obok mnie, od­kła­da­jąc cze­pek SWS na po­rdze­wia­ły sto­lik den­ty­stycz­ny.

Pa­trzy­łem na niego długo, przez kwa­drans albo przez parę ty­siąc­le­ci. Ce­ment pod jego no­ga­mi zdą­żył ze­ro­do­wać, roz­sy­pać się w proch, cy­wi­li­za­cja zgi­nę­ła, za­kry­ta kur­ty­ną pier­wot­nej pusz­czy. Wi­dzia­łem jego – jako mo­je­go przy­ja­cie­la, za­nie­po­ko­jo­ne­go pod swoim nie­prze­nik­nio­nym płasz­czem nie­wzru­sze­nia, oraz jego po­żół­kłe kości le­żą­ce gdzieś głę­bo­ko pod zie­mią. Wi­dzia­łem ucztu­ją­ce na nich ro­ba­le użyź­nia­ją­ce, które za dzie­się­cio­le­cia po­wsta­ną w la­bo­ra­to­riach kor­po­ra­cji pa­ten­tu­ją­cych GMO. Wi­dzia­łem lampy mru­ga­ją­ce w try­bie awa­ryj­ne­go za­si­la­nia, i ich szkla­no-me­ta­lo­we szcząt­ki bu­ja­ją­ce się w wie­trze apo­ka­lip­sy. Skaj pod moim tył­kiem utle­niał się, pękał, opa­dał pła­ta­mi na zie­mię tylko po to, by ob­ró­cić się w kurz. Byłem wszę­dzie, byłem ni­g­dzie. Byłem… zmę­czo­ny.

– Ty… – wy­szep­ta­łem, a każde słowo od­bi­ja­ło się echem w mojej nagle pu­stej gło­wie. – Ty mi usma­ży­łeś mózg.

 

*

 

Wi­dzi­cie, dwa ty­go­dnie wcze­śniej za­mknię­to pe­wien ośro­dek ba­daw­czy. Cho­dzi­ło o coś z roz­sze­rza­niem świa­do­mo­ści czy innym neo-sza­ma­ni­zmem, chyba udo­wod­nio­no im, że prze­pro­wa­dza­ne przez nich eks­pe­ry­men­ty go­dzi­ły w po­sta­no­wie­nia Kon­wen­cji Du­bliń­skiej z 2034 roku.

Do­wie­dzia­łem się o całej spra­wie dużo póź­niej, po­wo­li od­zy­sku­jąc wła­sne zmy­sły na od­dzia­le za­mknię­tym dla neu­ro­pi­lo­tów (zresz­tą nadal spła­cam wy­sta­wio­ny tam ra­chu­nek na pię­cio­cy­fro­wą kwotę, z wli­czo­nym do­dat­kiem za za­cho­wa­nie po­uf­no­ści). W In­ter­ne­cie zna­la­złem wy­wiad z pew­nym ano­ni­mo­wym pra­cow­ni­kiem tam­tej pla­ców­ki. Ponoć byli o krok od wy­ka­za­nia, że ich obiek­ty te­sto­we są w sta­nie prze­wi­dy­wać przy­szłość.

Pra­co­wa­li na świn­kach mor­skich.

 

*

 

Czy byłem zły na Arka za wy­pa­dek? Nie. Sam ola­łem bez­pie­czeń­stwo i wpa­ko­wa­łem się w ten eks­pe­ry­ment. Byłem jed­nak wście­kły na niego za to, że mnie okła­mał. Nigdy nie pla­no­wał wy­ko­rzy­stać zdo­by­tej wie­dzy do stwo­rze­nia open so­ur­ce.

Od­zy­skał dawną po­sa­dę za cenę pa­ten­tu na prze­isto­cze­nie pi­lo­tów w do­słow­nych Świę­to­wi­dów.

Na ekra­nie w tram­wa­ju ja­dą­cym z Metra Mło­ci­ny do In­sty­tu­tu, wi­dzia­łem mo­je­go daw­ne­go przy­ja­cie­la, scho­wa­ne­go za bar­czy­sty­mi ge­ne­ra­ła­mi. Ob­ser­wo­wał sy­gna­ły z czep­ka SWS na swo­ich i-glas­ses. Marsz­czył brwi.

Chwi­lę póź­niej Świę­to­wid ob­ró­cił swój moduł głów­ny i po­biegł w kie­run­ku wi­dow­ni tak szyb­ko, jak tylko po­zwa­la­ło na to jego bu­do­wa. W na­stęp­nym ka­drze po­ja­wi­ły się zdzi­wio­ne miny woj­sko­wej wier­chusz­ki i wy­krzy­wio­ne w ago­nii usta neu­ro­pi­lo­ta. Wie­dzia­łem, co czuje. Nie­wy­sło­wio­ny ból roz­ry­wa­ne­go na strzę­py umy­słu. Kątem oka nadal wi­dzia­łem tę samą apo­ka­lip­sę, którą on teraz ob­ser­wo­wał po raz pierw­szy.

– Już nigdy nie doj­dziesz do sie­bie, chło­pie – mruk­ną­łem pod nosem i wznio­słem mu toast kawą w kubku ter­micz­nym.

Koniec

Komentarze

Wow. Jestem pod wrażeniem. Wizjonerstwo. Aż tyle wątków w tak krótkim tekście. Widać znawcę tematu, technika-naukowca, pozazdrościć mogę faktu, iż opisywanie technicznych szczegółów nie sprawia ci żadnej trudności (to jest moja pięta achillesa, mogę jedynie skoncentrować się na spektach społecznych). Masz wyobraźnię – opis procesu “ łączenia”, opis dyskomfortu – świetne. Niezwykle profesjonalny język, styl dzięki któremu wprost płynie się przez historię.  

W tym wszystkim dramat bohatera, zarysowany bardzo wyraźnie, ale wystarczyło ci do tego zaledwie kilka zdań. Trudno uwierzyć, że to debiut. Najlepsze opowiadanie, jakie przeczytałam w ramach tego konkursu.

Niech Wszechświat Wam błogosławi...

yes

Przeczytane! Bardziej merytoryczny komentarz już tuż, tuż, za rogiem.

na emeryturze

@Karamala: Dziękuję za tyle miłych słów! Nie spodziewałam się aż tak pozytywnego pierwszego komentarza blush . Próbowałam trzymać się działki, na której się choć trochę znam (chociaż wplątanie informacji neurologicznych wymagało całego dnia czytania, chwała starym podręcznikom anatomi i wykładom AGH dostępnym w necie). Co do debiutu –  dopiero niedawno zaczęłam nieśmiało wychodzić z szuflady z tekstami niefandomowymi, a termin zakończenia konkursów jest cudowną motywacją, by pisanie ich nie rozwlekało się w nieskończoność :]

 

@gary_joiner: czekam z niecierpliwością ! :)

Pod znaczkami „transmisja na żywo” uśmiechnięty żołnierz zakładał na swoją wysmarowaną medium przewodzącym łysinę czepek sensoryczno-wspomagająco-sterujący.

Świetne :-) 

 

Mocna wizja z świnką morską w tle. To by tłumaczyło ten ich świnkowy stoicyzm wobec dni umykających, tę skłonność do docenienia prostych, lecz jakże ważnych rzeczy: nażreć się, wyspać i zdechnąć.

 

Udało ci się połączyć świetny pomysł z dowcipnym kontrapunktem. "Autostopem przez galaktykę" uderza w nieoczekiwanym monencie. Umknęła mi tylko jedna rzecz:

 

Skoro chodziło o stworzenie jasno/przyszłowidzów, to po jakiego ciula używac do tego w pełni funkcjonalnego drona? Przeciez wystarczy stacjonarny/mocno ograniczony obiekt testowy z wgraną świnką… Ta nielogiczność ukłuła mnie w finale.

 

A poza tym napisane ładnie, czyta sie bezboleśnie, pukam w Bilbliotekę – zrobiłaś dobry użytek z narzuconego limitu znaków.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

@PsychoFish:  co do połączenia dronów z przyszłowidzami – założyłam,  że w prostszych systemach, gdzie rola syntetycznej sieci neuronowej jest mniejsza (kontroluje mniej procesów), ‘właściwości  świnki’ działają słabiej, plus dron był już gotowy, wystarczyło zainstalować moduł. Ewentualnie – nie mieli dość czasu (czyt. dział finansowy się nie zgodził) na zaprojektowanie nowego hardware’u, specjalnie pod to (co jest przedsięwzięciem na lata)

Ponadto – dziękuję :)

Ewentualnie – nie mieli dość czasu (czyt. dział finansowy się nie zgodził) na zaprojektowanie nowego hardware’u, specjalnie pod to (co jest przedsięwzięciem na lata)

Wątpliwe, by tak się stało, o ile koszt produkcji końcowego drona byłby o stosowny procent niższy ;-)  Wówczas rachunek długoterminowy zazwyczaj bierze górę, chyba, że konkurencja też już wpadła na świnkę… A w prostszym/tańszym dronie świnka nadal mogłaby machać odnóżami, ale takimi, które np. nie były tak skomplikowane.

 

Do demonstracji, oczywiście, mozna użyć prototypu pod ręką. 

 

Swoją drogą, ciekawy artykuł o wykorzystaniu nieoczyszczonych rurek grafenowych – to faktycznie cyberpunkowe wszczepy tuż tuż, za rogiem (jakaś dekada). :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ponadto: witam wszystkich, to mój pierwszy tekst zamieszczony na tym portalu. Miłej lektury.

Cześć Jualari! Baw się dobrze i nie daj się pożreć żywcem ;)

 

Zacznę od czepialskiej części moich komentatorskich popisów, żeby mieć te chochle dziegdziu z głowy i na spokojnie, z czystym umysłem, dobrać się do miodku.

Kilka rzeczy wydało mi się odrobinę zbyt sztucznych lub nieprzemyślanych, w kolejności chronologicznej: monolog menela trochę zbyt koherentny i teatralny ( wiem co mówię, menele mnie uwielbiają i zawsze siadają koło mnie w tramwajach i autobusach), zwolnienie Arka wraz z wręczeniem wilczego biletu ( utalentowanych inżynierów rzadko kiedy się zwalnia, wybitnych właściwie w ogóle, a nawet jeżeli już, na skutek współpracy z hakerami [tania wymówka!] to taki inżynier zostałby od razu przejęty przez inną firmę czy korporację), zgarnianie świnek morskich z likwidowanego laboratorium ( allegro podpowiada, że pojedynczy szczur kosztuje 15 zł, a świnka morska 40 zł, rozumiem, że Arek jest lekkomyślny, ale nie uwierzę, żeby narażał się na potencjalne problemy z kompatybilnością [szczur nie równa się świnka morska] dla marnych stu złotych) oraz przeglądanie linijek kodu i plików w poszukiwaniu błędów ( to jest fizycznie nie do zrobienia, nie da się wyłapać w ten sposób błędów w programie, nawet bardzo prostym, bez ogromnych ilości czasu).

Masa rzeczy wydała mi się wściekle atrakcyjna. Swojskość opowiadania, polegająca nie tylko na nawiązaniu do słowiańskich wierzeń, ale na przedstawieniu w krzywym zwierciadle naszych polskich stereotypowych przywar: skłonności do ignorowania procedur i jakoś-to-będziości oraz bylejakości wykonywanej pracy, skłonność do zbędnego ryzyka. Ugruntowanie zaawansowanej technologii świata przedstawionego w wynikach rzeczywistych badań. Oryginalne pomieszczanie wątków i motywów ( mimo, że wątki i motywy same w sobie nie są specjalnie oryginalne – zaglądanie w przyszłość świetnie opisał Jacques Spitz w “Oku Czyśćca” prawie sto lat temu). Kreacja głównego bohatera, którą uważam za przyjemnie orzeźwiającą ( łatwo wpaść w głębokie koleiny psychologicznych banałów, zwłaszcza pisząc opowiadanie w realiach cyberpunkowych i zrobić ze straumatyzowanego protagonisty zniszczonego życiem marudę pozbawionego poczucia humoru, zupełnie przy tym ignorując fakt, że w rzeczywistości ludzie przeróżnie reagują na problemy).

Podsumowując: “Świętowid” to udane opowiadanie i świetny debiut. Kilka niedociągnięć fabularnych powstrzymuje mnie w prawdzie przed pełnią zachwytu, ale jestem pewien, że o zaletach opowieści będę pamiętał na długo po tym, jak już zapomnę o jego wadach. Podobało mnie się, oby tak (albo nawet lepiej) dalej!

na emeryturze

Jeśli chodzi o uwagi, to wszystkie zostały wymienione przez poprzednich komentatorów, więc skupię się na pozytywach: świetny pomysł na wplecenie słowiańskiego wątku. Aż szkoda, że tak krótko, ale limit był dość bolesny, więc i tak gratuluję, że się zmieściłaś. ;) No i bardzo dobrze, przekonująco piszesz. Gratuluję. :)

A mnie te igły w mózgu nie przekonały, bo gdzieś już widziałem filmik jak koleś steruje dronem bez robienia z czaszki durszlaka.

Powiem szczerze, bredzenie menela z początku tak skutecznie mnie odstraszało, że podchodziłem do tekstu ze trzy razy. A szkoda, bo później było już smakowicie. Jeszcze bym coś popisał, ale to już było wcześniej.

A jako że naliczyłem w sumie więcej plusów, niż minusów, to se kliknę. A co mi tam!

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

A mnie tekst jakoś nie rzucił na kolana. Owszem, polska kombinatoryka i chodzenie na skróty fajne. Przeszkadzały mi nazwy – czy Świętowid nie powinien być Świętowitem? No i mam wrażenie, że opisujesz mecha, ale nazywasz go dronem.

Jakoś nie potrafiłam zrozumieć narratora. Dowiaduje się, że ma zrobić coś cholernie niebezpiecznego, ryzykuje własnym łbem, a facet podchodzi do wszystkiego z zaskakującą beztroską. Może za bardzo lubię swój mózg, ale nie znajduję z bohaterem wspólnej płaszczyzny.

Babska logika rządzi!

Mecha pilotuje się znajdując się wewnątrz maszyny, drona obsługuje się zdalnie. 

na emeryturze

No właśnie odniosłam wrażenie, może błędne, że pilot siedział w środku. A dron jeszcze chyba powinien latać.

Babska logika rządzi!

@Finkla: słowo ‘dron’ zostało tutaj użyte dosyć luźno, zakładając, że z biegiem czasu nazwa zostanie zaadaptowana na wszystkie zdalnie sterowane (zresztą – mało mamy takich uogólnień?). Co do Świętowida – ha! istnieje co najmniej 10 różnych wersji tej nazwy (tym bardziej, że najstarsze źródło podaje wersję ‘Zvanthevith’ ). W tym przypadku ‘Świętowid w moim odczuciu najbardziej pasuje do treści.

Narrator ma wyrobione godziny pilotowania za pomocą opisanej aparatury i pracy z aparaturą eksperymentalną. I jest lekkomyślny, co zresztą skłoniło jego znajomego do zaangażowania właśnie jego w całą sprawę.

 

@Zaith: pewnie że się nimi obecnie inaczej steruje i pewnie nawet opisaną przeze mnie maszynę dałoby radę sterować padem. Mi chodziło bardziej o sam pomysł  bezpośredniego przekazywania bodźców. Poza tym nanoigły nie zrobią durszlaka z czaszki – za małe są ;).  Codo monologu menela – …w sumie po odleżeniu ten element faktycznie się nie broni.

(co do pozostałych komentarzy – dajcie mi trochę czasu, 

Niezły tekst, dobrze napisany, z ciekawą wizją, choć część z wyjaśnieniem zasad funkcjonowania drona trochę przydługa.

Problem stanowią zwłaszcza procesy będące odpowiednikami tego, czym w naszych ciałach zajmuje się obwodowy układ nerwowy

Tu nie rozumiem. Obwodowy układ nerwowy „zajmuje się” przekazywaniem impulsów z mózgu. Z dotychczasowych tłumaczeń wynika, że mózg steruje dronem, czyli nie powinno być tu problemu – impuls z mózgu idzie do drona zamiast do nerwów. Chyba, że z chodzi o układ autonomiczny? Ale nie jestem pewna po co taki dron miałby mieć ośrodki nadzorowania pracy serca lub przewodu pokarmowego?

 

Ale poza tym, tak pomysł jak i sam tekst – wyborne, więc – klik.

Hmm... Dlaczego?

Pomijając to, na czym się nie znam, a o czym pisali wcześniej komentujący, wyznam tylko, że opowiadanie, jako że napisane bardzo przyzwoicie, przeczytałam bez najmniejszej przykrości. ;-)

 

Osiem ob­licz, skie­ro­wa­nych… – Osiem ob­liczy, skie­ro­wa­nych

 

ja­kie­go typu złącz użył… – …ja­kie­go typu złączy użył

 

i wznio­słem mu toast kawą w kubku ter­micz­nym. – …i wznio­słem toast kawą w kubku ter­micz­nym.

Można wznieść toast na czyjąś cześć, ale nie można wznieść toastu komuś.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka