- Opowiadanie: dorjee - Śnieżka

Śnieżka

Bladozielone lampki awaryjne dawały bardzo mało światła, ale z łatwością rozróżnił cztery ciała na podłodze. Podszedł do drugiego od lewej i przykucnął. Zamek błyskawiczny wydał z siebie głośny, chropowaty dźwięk. Rozpiął go na tyle, żeby odsłonić twarz Maegan. Szara, pokryta ciemnymi sińcami, przypominała marmurowy nagrobek. Usta były lekko rozchylone.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Śnieżka

Znów obudził się z krzykiem. Był spocony, chociaż klimatyzacja działała bez zarzutu. Spojrzał na interfejs – tak jak poprzednim razem była czwarta rano czasu pokładowego. Usiadł na łóżku, niezdecydowany, czy zażyć jakieś tabletki, czy poczekać na sen. W końcu wstał, bo przypomniał sobie, że żadna z tych opcji nie zadziałała wcześniej. Czekanie kończyło się rosnącą irytacją, zażycie tabletek Xdreamu sprawiało, że spał do południa, pomimo pohukiwań Shastry, a potem był otumaniony, zdekoncentrowany i wykorzystywał każdą wolną chwilę na drzemkę.

Shastra rozjaśniła kajutę, ale wystarczyło, że uniósł dłoń w geście protestu, a wokół znów zapanował półmrok. Obserwowała go bardzo uważnie. Podtrzymywała konwersację, karmiła i dbała o jego zdrowie, ale na pokładzie poza nim nie było żadnych więcej osób. W każdym razie żywych.

Ruszył w stronę modułu głównego, licząc kroki, dwanaście do progu śluzy przy rozwidleniu wąziutkiego korytarza i dziesięć po skręcie w lewo, przy ósmym zastygająca powoli kałuża biożelu, który wylał się tu z trzewi Shastry, kiedy wyładowanie przebiło się przez osłonę statku.

Na mostku zażyczył sobie kawy. Mocnej i gorącej. Dostał jednak jak zwykle lepką od cukru lurę.

–  Nie udało ci się naprawić ekspresu? –  zapytał z rezygnacją.

– Cały moduł replikacyjny jest zepsuty – odparła rzeczowo Shastra, jakby mogło mu to pomóc zaakceptować kolejny poranek bez przyzwoitego napoju w kubku. – Polecam wodę. Replikuję ją bez żadnych błędów.

Sam bym ją zreplikował bezbłędnie, pomyślał z odrobiną irytacji.

– Nie będę pytał o łączność…

– Łączność również bez zmian. Ktoś musi wyjść na dziób statku…

– Okej, okej. Wiem. Jeszcze nie dzisiaj. Wróćmy do replikatora. Potrafisz namierzyć problem? Jest do usunięcia, czy mam sobie na dobre odpuścić poranną kawę?

– Źródło błędu nieznane. Kod błędu nieznany. Czy mam spekulować?

– Spekuluj – rzucił, siadając za konsolą, by sprawdzić parametry lotu.

– Błąd jest zapewne drobną zmianą protokołu replikacyjnego, który wkradł się do kodu po ataku.

– Skoro to drobna zmiana, dlaczego nie potrafisz jej znaleźć i naprawić?

– Błąd kodu może dotyczyć całego oprogramowania. Również mojego. Skany diagnostyczne nie przynoszą rezultatu, ponieważ błędy nakładają się na siebie, dochodzi do zapętlenia ścieżek i wynik za każdym razem wynosi zero.

– Możesz więc skanować replikator w nieskończoność i nic?

– Dokładnie tak.

– Inne opcje naprawy?

– Gdybyś miał do dyspozycji komputer niesprzężony z systemem statku…

– Chcesz, żebym zbudował własny komputer? – zapytał beznamiętnie, sprawdzając trajektorie statku i pobliskich obiektów, wykrytych przez system podczas pokładowej nocy.

– Do zbudowania komputera potrzebny byłby procesor. Nie ma w tej chwili na pokładzie procesora działającego poza systemem operacyjnym, a więc nieskażonego. Nawet gdybym taki procesor wyprodukowała, nie mielibyśmy gwarancji, że jest wolny od błędu…

– Co więc proponujesz?

– Gdybym miała coś zasugerować – odparła Shastra nieskończenie łagodnym tonem – poleciłabym wodę.

Roześmiał się w głos. Musiał przyznać, że Shastra miała spore poczucie humoru. Kiedy pomyślał o jej zaawansowaniu i olbrzymiej autonomii operacyjnej, nie widział w tym nic nadzwyczajnego. A jednak doceniał możliwość dowcipnej wymiany zdań na dzień dobry.

Popatrzył beznamiętnie na konsolę. Przestudiował przewidywane trasy wszystkich dwudziestu obiektów. Mógł to sobie darować. Wiedział, że moduł sterujący powiadomiłby go o kursach kolizyjnych.

– Czy asteroida 03/7 nie zbliży się zbytnio? – zapytał, kontynuując kapitańską farsę na mostku.

– Minimalna przewidywana odległość między statkiem i obiektem 03/7 nie powinna przekroczyć granicy trzydziestu tysięcy metrów…

– O ile błąd nie dotyczy również modułu telemetrycznego – dokończył ironicznie.

– Mało prawdopodobne. Gdyby tak było, wykryłabym rozbieżności w ciągu ostatnich siedmiu dni.

– Zakładając, że błąd nie zapętlił się również w fotometrii. Ale tego nie da się również sprawdzić. Mamy tu ślepą plamkę i nic nie można na to poradzić. – Rozparł się w fotelu  i pociągnął ostatni łyk lury. – Kiedy dolecimy do Ceres?

– Za trzydzieści osiem godzin.

– A który mamy dzisiaj dzień?

– Dzień misji? Czy dzień po ataku?

– Po.

– O szóstej rano upłynęło równo sześć dni. Do Ziemi mamy jeszcze ponad tydzień lotu, o ile utrzymam prędkość i nie zejdę z kursu.

– Ty nigdy nie schodzisz z kursu – uśmiechnął się. – Jesteś latającą doskonałością.

– Przy tej awarii wszystko może się zdarzyć.

Drażniła go trochę ta zaprogramowana skromność. Wyobraził sobie grupę geeków, pracujących nad algorytmami kwantowego komputera – zespół zafiksowanych na celu geniuszy, poświęcających życie dla Korporacji, oderwanych od rzeczywistości, nie pamiętających już nawet zbyt wyraźnie, czym są ludzkie odruchy, ale metodycznie wtłaczających do umysłu Shastry przykazania psychoanalityków, gestaltystów, behawiorystów i etyków. Przekładali ludzkie odruchy na język matematyki, mapowali umysły wyselekcjonowanych autorytetów i zupełnie przeciętnych osobników. Lata pracy, by w końcu uzyskać nie budzące podejrzeń symulacje odruchów i uczuć.

– Zaśpiewaj coś. Tylko swoim głosem – dodał zaraz, żeby przypadkiem nie próbowała, jak ostatnim razem, podszyć się pod Te Kanawę.

– Klasyka czy pop?

– Zdecyduj sama.

Namyślała się mniej więcej trzy dziesiąte sekundy. Rozległy się dźwięki pianina. Po chwili dołączył do nich głos Shastry: „I can’t make you love me if you don’t.”

 

Na obiad zreplikował sobie puree ziemniaczane i filet rybny. Puree, tak jak oczekiwał, było bez zarzutu – mdława paćka odporna na wszelkie błędy kulinarnych algorytmów, ale filet oczywiście się nie udał. Przypominał w smaku panierowany karton. Mimo to zjadł go i nie robił Shastrze wyrzutów.

Potem poszedł na spacer. Z mostka przez korytarz (obok kałuży) do modułu mieszkalnego, powrót do rozwidlenia korytarza – ponad głową wejście do laboratorium. Odcięte. Zaryglowane. Dalej do pokoju rekreacyjnego, wokół stołu do ping-ponga, obok konsoli gier, trzy okrążenia (rzut oka na ekran wyświetlający rozgwieżdżoną czerń kosmosu), powrót, po drabince na drugi poziom, do narzędziowni i przedsionka śluzy z pięcioma kombinezonami zawieszonymi na uprzężach. Właściwie ich nie zauważył. Miał już wyjść, ale zatrzymał się przy drabince. Przyłbice z ciemnego syntetyku patrzyły na niego uważnie. Bez wyrzutu. Raczej ze zdziwieniem. Zanim zsunął się po drabince, popatrzył przelotnie na klapę, która blokowała zejście do laboratorium. Nie chciał tam wchodzić. Jeszcze nie teraz.

 

– Opowiedz mi o misji – poprosił, kiedy wrócił na mostek.

– Jesteś pewny, że znów chcesz to usłyszeć? – Delikatne zniecierpliwienie w głosie Shastry było najprawdopodobniej jego projekcją. – Opowiadałam ci już trzy razy.

– Tak i za każdym razem miałem nadzieję, że sobie coś przypomnę. Amnezja to okropna przypadłość. Chyba obwody ci się od tego nie przegrzeją?

– Jakie obwody?

– Nieważne. Po prostu przypomnij mi misję, a ja posłucham i może tym razem moja pamięć będzie w stanie się o coś zaczepić. Mam wrażenie, że wystarczy jeden drobiazg…

– Z moich danych nie wynika, żeby przypominanie sobie traumatycznych wydarzeń było dobrym sposobem na leczenie amnezji dysocjacyjnej. Może powinieneś poczekać na powrót i spotkanie z terapeutą…

– Daj spokój – przerwał jej z irytacją. – Po prostu streść mi wydarzenia.

Shastra milczałą przez kilka sekund, w końcu bardzo rzeczowym i łagodnym tonem zaczęła opowiadać:

– Misja Border 02/57 została podjęta w październiku tego roku, jako reakcja na pewne anomalie, które zaobserwowano w Pasie Kuipera. Przy próbach zbadania, co spowodowało anomalie, zaginęły trzy kolejne wysłane z Ziemi sondy kosmiczne klasy Voyager 25.

Przypomniał sobie z poprzednich, bardziej szczegółowych streszczeń o jakie anomalie chodziło. Największa planetoida Pasa Kuipera, Makemake, w ciągu kilku miesięcy zwiększyła średnią prędkość o trzynaście procent, a jej orbita weszła w niespodziewany rezonans  z Neptunem. Albo w jej pobliżu pojawił się masywny lecz niewidzialny obiekt, albo wszystkie astronomiczne narzędzia badawcze na Ziemi uległy awarii. Zarówno te wykorzystywane przez profesjonalistów z MAKu jak i te należące do amatorów.

– W skład załogi statku kosmicznego Shastra weszło pięcioro astronautów: pilot – inżynier, pilot – astrofizyk, chemik, lekarz i jeszcze jeden astrofizyk – ty…

– Możesz mi przypomnieć ich imiona? – poprosił.

Shastra zawahała się przez ułamek sekundy, ale zaraz wyrecytowała neutralnym tonem:

– Lloyd Wagner, Wesley Thornton, Maegan Strew, Troy O’Connor. I ty, Henry Dunn.

Pięć pustych skafandrów. Cztery trupy w laboratorium.

– Start ze stacji orbitalnej MAKu odbył się o dziesiątej rano czasu uniwersalnego. Wahadłowiec przyjął kurs na peryceum na orbicie Jowisza…

– Wiem – przerwał jej –  wszystko przebiegało książkowo aż do Neptuna. Opisz, co się wydarzyło potem.

Shastra zamilkła. Cisza trwała na tyle długo, by zaczął słyszeć monotonny odgłos anihilacji dochodzący zza grodzi i masywnej izolacji. W atmosferze ziemskiej ryk pchacza antymaterii byłby słyszalny w promieniu dwudziestu kilometrów.

– Uderzenie nadeszło z peryferyjnego pierścienia Adamsa. Seria trzech rozbłysków. Pierwsze dwa otarły się tylko o kadłub. Ostatni zniszczył anteny nadawcze i powłokę ochronną na wysokości modułu laboratoryjnego. Twarde promieniowanie przedarło się do środka, czterech członków załogi otrzymało śmiertelną dawkę. Poza tym uszkodzeniu uległy wszystkie ważne systemy statku: podtrzymywania życia, replikacyjny, odzyskiwania wody. Również komputer pokładowy Shastra doznał uszczerbku. System operacyjny zawiesił się na 11,34 sekundy. Nastąpił wyciek biożelu chłodzącego bloki skupisk neuronalnych, co spowodowało konieczność wyłączenia dziesięciu procent pojemności operacyjnej komputera. Główny procesor Shastry nie uległ jednak uszkodzeniu. Szybko przywrócił główne czynności i naprawił system podtrzymywania życia; umożliwiło to przeżycie ataku piątemu członkowi załogi, Henry’emu Dunnowi. Inne systemy pozostają wciąż nieaktywne lub działają wadliwie…

– Powiedziałaś „ataku”?

– Tak.

– Skąd przypuszczenie, że był to czyjś atak?

– Tak jak powiedziałam, uderzenie nadeszło z pierścienia lodowego otaczającego Neptuna. Nie ma tam naturalnych obiektów, które mogłyby wygenerować wiązkę promieniowania Gamma i skierować ją w trzech precyzyjnych błyskach w stronę statku.

– Masz wizualne zapisy tego „ataku”?

– Pytałeś mnie już o to. Nie, wszystkie zapisy uległy zniszczeniu w rozbłysku i awarii systemów, która nastąpiła zaraz potem.

– Czy jest więc możliwe, że rozbłysk nadszedł od strony pierścienia, jednak jego źródło znajdowało się za pierścieniem? Supernowa? Pulsar? Czarna dziura?

– Rozbłyski gamma pojawiają się na sferze nieba przynajmniej raz na dobę. W bardzo odległych od Ziemi rejonach. Istnieje prawdopodobieństwo, że źródło jakiejś supernowej będzie skierowane w naszą stronę. Jednak z pewnością nie miałoby tak wąskiego zakresu strumienia. Gdybyśmy znaleźli się w zasięgu dżeta jakiejś umierającej gwiazdy, zginęliby wszyscy członkowie załogi. Co więcej, spowodowałoby to również wymarcie większości gatunków na Ziemi.

Wstał. Popatrzył na interfejs Shastry – migające zielonkawe światełka manualnych przełączników, zainstalowane tak na wszelki wypadek. Przez chwilę miał ochotę ją wyłączyć. Po prostu podejść tam i, nie zwracając uwagi na jej pytania i doskonale symulowany podejrzliwy ton, wcisnąć kilka guzików, spowodować, żeby odeszła. Oczywiście nie zupełnie. Była przecież systemem operacyjnym całego statku. Po prostu sprawić, że przestałaby funkcjonować jako osoba. Rozłączyć jej neuronowe skupiska, rozdzielić partycje, pozbawić możliwości imitowania osoby. Pozostałoby czysto funkcjonalne oprogramowanie, może nawet wydajniejsze, bo nie zużywałoby pamięci operacyjnej na zbędne emulacje. Powstrzymał się. Gdyby później zatęsknił jednak za towarzystwem komputerowego ducha, byłoby mu głupio, że pozbawił ją świadomości. Niemal zabił.

– Pójdę trochę pobiegać.

– Przypominam o naprawie anteny…

– Powiedziałem ci już – nie dzisiaj.

W pokoju rekreacyjnym popatrzył na ekran. Kiedyś pięćdziesięciocalowy wyświetlacz pokazywał widok z dziesięciu kamer zainstalowanych na kadłubie statku. Teraz już tylko  z dwóch. Ocalały kamery na burcie zewnętrznego szkieletu, poza wirówką grawitacyjną. Jedna skierowana w stronę rufy, druga prostopadle do kadłuba. Obie pokazywały nieruchomą, usianą świetlnymi punkcikami przestrzeń. Żadnych uciekających w pędzie gwiazd. Żadnych gazowych obłoków, przez które statek mógł się przebijać. Nawet peryferyjne planety układu słonecznego nie były w tej chwili widoczne.

Wskoczył na bieżnię i włączył program szybkiego marszu. Poprosił o muzykę. Ponieważ komputer wybrał losowo walce Straussa, szybko sprecyzował, że potrzebuje rocka, czegoś The Loops, na przykład „Resident Evil”. Kiedy rozbrzmiały pierwsze mocne akordy gitary Logana Crossa, zmienił program na „sprint”.

Obudził się o czwartej. Z krzykiem. Znów był spocony. Najgorsze było to, że coś musiało go przecież przestraszyć. Jakiś sen. Obraz we śnie. Wspomnienie ataku albo wspomnienie traumy z dzieciństwa. Ale niczego nie mógł sobie przypomnieć. Nie mógł odnaleźć w głowie najmniejszego śladu. Jakby mózg resetował wszystko z chwilą powrotu świadomości.

Poszedł na mostek. Dwanaście kroków do progu śluzy przy rozwidleniu korytarza i dziesięć po skręcie w lewo, przy ósmym zastygająca powoli kałuża. Zatrzymał się tu na chwilę. Kałuża jarzyła się zielonkawo. Składnikiem biożelu był fosfor, przypomniał sobie, ATP – adenozyno-5′-trifosforan wspomagał transport energii na poziomie molekularnym. Dlaczego to pamięta? Dlaczego pamięta informacje z zakresu chemii, biologii, fizyki, a nie potrafi sobie przypomnieć ani jednego faktu sprzed ataku? Dlaczego umie bezbłędnie wykonać pokładowe procedury, a nie jest w stanie przypomnieć sobie twarzy matki? Albo choćby jednego z członków załogi. Shastra tłumaczyła mu coś o amnezji afektywnej, która wymazuje wspomnienia sprzed traumatycznego zdarzenia, ale zachowuje wytrenowane odruchy, czynności i procedury. Jednak jego zdaniem znajomość składu biożelu do takich nie należała.

Kiedy wszedł na mostek, Shastra zreplikowała mu kawę, a kiedy zawahał się, biorąc kubek, powiedziała:

– Próbowałam na ślepo przekalibrować smak. Czekam na twoją opinię.

Przyjrzał się podejrzliwie ciemnobrązowej, parującej cieczy i ostrożnie powąchał. Pachniała kawą. Napił się odrobinę i od razu wypluł z powrotem do kubka. Kawowy posmak zdominowała nieznośna gorycz.

– Niczego już więcej nie kalibruj na ślepo! – rzucił. – Mam nadzieję, że w składzie tego czegoś nie ma cykuty…

– Zapewniam cię, że moduł nie jest w stanie zreplikować trucizny – powiedziała nieco urażonym tonem. – A już z pewnością żadnej antycznej mikstury.

– Okej, nie dąsaj się.

– Co ci w takim razie zreplikować?

– Wodę, oczywiście.

Po odegraniu roli dowódcy na mostku, poszedł do pokoju rekreacyjnego. Stanął przed monitorem i przyjrzał się przestrzeni kosmicznej. Od wczoraj nie zmieniło się w niej nic. Ta sama czerń, te same nieporuszone gwiazdy. Żałował, że żadna z dwóch ocalałych kamer nie pokazuje słońca.

Podszedł do stołu pingpongowego. Wziął jedną z leżących na nim rakietek i nagle uświadomił sobie, że potrafi grać w tenisa. Kolejna rzecz, którą oszczędziła amnezja. Paletka leżała w dłoni bardzo pewnie. Poczuł, że wie, jak wykonać ruch, by odbić piłeczkę, jak zamachnąć się, by ją ściąć backhandem lub forehandem. Na pewno nie raz zdarzyło mu się w czasie lotu zagrać seta. Z kim? Z Lloydem, Wesleyem, Maegan czy Troy? Przypomniał sobie skafandry wiszące w przedsionku śluzy. Czarne przyłbice obserwujące pustkę wewnętrznej przestrzeni statku. On był tu teraz jedynym ruchomym obiektem. Kometą przelatującą obok nich raz lub dwa razy dziennie. Żeby odegnać tę wizję, przysunął stół do ściany, podniósł leżącą na podłodze piłeczkę i zaserwował. Odbiła się dwukrotnie od stołu, potem od ściany i zatrzymała się na siatce po drugiej stronie. Zaserwował jeszcze raz, mocniej. Tym razem piłeczka wróciła na jego stronę. Odbił ją od ściany, a ta znów posłusznie wylądowała przed nim. Uderzał raz po raz, wchodząc w regularny trzytaktowy rytm. Skusił dopiero po kwadransie.

Przed snem spróbował dać szansę pamięci. Albo podświadomości. Przyciemnił światła i zamknął oczy. Wziął kilka głębokich oddechów. Oczyścił umysł z niepotrzebnych myśli. Czekał. Najpierw widział tylko wirujące skupiska bladych świateł. Jak przyćmiony obraz z monitora w sali rekreacyjnej. Potem krótkie rozbłyski na peryferiach pola czerni, gdzieś w kąciku lewego oka. Czekał cierpliwie, oddychał. Kiedy zaczął zapadać w przyjemne odrętwienie, gdzieś na granicy snu z ciemności wyłonił się obraz miasta. Wieżowce sięgające nieba, samochody pędzące wielopoziomowymi autostradami. Potem zobaczył biegnących ludzi. Kilku lub kilkunastu. Mieli na sobie czarno-niebieskie uniformy. Gestykulowali i krzyczeli coś do siebie. Z nieba nadleciał niewielki helikopter i zawisł nad ich głowami. Przez chwilę miał nadzieję, że dokopał się do czegoś. Że odnalazł jakiś konkret. Fakt ze swego minionego życia na ziemi. Tylko przez chwilę. Zaraz potem uśmiechnął się sam do siebie. Otworzył oczy, rozpraszając w przyćmionym świetle kabiny przywołane przez pamięć sceny z „Drugiej ucieczki Logana”, filmu który oglądał po obiedzie. Nic ciekawego. Nowa wersja jakiejś dwudziestowiecznej produkcji. Nie pamiętał, jak się film skończył. Nie próbując sobie nawet przypomnieć, odwrócił się na prawy bok i niemal natychmiast zasnął.

Obudził się o czwartej. Nie krzyczał. Głowę miał za to pełną obrazów. Była wśród nich twarz kobiety. Przeczesał natychmiast pamięć, próbując przypomnieć sobie jakiś film, z którego mogła pochodzić. Nie, nie tym razem. Co więcej – potrafił nazwać tę twarz. To była Maegan. We śnie najpierw spacerowali. Nie wiedział gdzie. Pomyślał, że mogły to być okolice kosmodromu w Houston. W każdym razie wokół nich rozciągało się bezkresne pole. Ciepły, letni dzień dobiegał końca. Słońce stało nisko nad horyzontem, oślepiało ich i musieli osłaniać oczy dłońmi. W pewnej chwili Maegan zatrzymała się i odwróciła w jego stronę. Podszedł do niej. Nie odsunęła się nawet wtedy, kiedy zbliżył się za bardzo. Nawet kiedy ją pocałował. Odwzajemniła pocałunek, objęła jego twarz dłońmi. Poczuł, jak jej usta poddają się pieszczocie, jak otwierają się i wpuszczają go głębiej. Potem byli już na statku. Patrzył na Maegan, a jej twarz ulegała powolnej metamorfozie. Znikał ciepły rumieniec, skóra bladła, opinając kości policzkowe. Potem zaczęła nabierać szarawego odcienia, pojawiły się na niej wybroczyny, z nosa pociekła strużka ciemnoczerwonej krwi i zakrzepła na spękanych ustach. Maegan szeptała coś do niego. Jej oczy wolno zachodziły mgłą. Traciła przytomność, ale nieustannie powtarzała jego imię: „Henry, Henry, proszę zostań ze mną. Proszę, Weź mnie za rękę” I jeszcze raz: „Weź mnie za rękę, nie odchodź”. Mimo tego, że ściskał jej dłoń z całych sił, niemal miażdżył.  

Wstał z łóżka, założył dresy i poszedł korytarzem do rozwidlenia, obok zakrzepłej kałuży, potem po drabince, na drugi poziom do śluzy. Kombinezony, ciche i nieporuszone, wisiały na hakach. Każdy miał na piersiach identyfikator. Skafander Maegan był pierwszy od lewej, wisiał tuż przy klapie śluzy. Dotknął go. Wziął w dłoń rękawicę. Uścisnął, jakby się z kimś witał. Albo żegnał. Zbliżył twarz do ciemnej przyłbicy i poczuł jej chłód na czole.

Jego kombinezon wisiał tuż obok. Wślizgnął się w niego szybko, z wprawą. Sprawdził odczyty i włączył komunikator. Ruszył w stronę włazu do modułu laboratoryjnego. Kiedy położył dłoń na olbrzymiej stalowej klamce, uświadomił sobie, że Shastra się do niego nie odzywa. Milczała, chociaż powinna zareagować, ostrzec go przed promieniowaniem, przypomnieć procedury. To wyczucie sytuacji, ten takt również jej zaprogramowano, pomyślał,  i z całych sił szarpnął klamkę w dół. 

Laboratorium oświetlały tylko bladozielone lampki awaryjne na ścianach i podłodze. Kiedy wzrok przywykł do półmroku, zobaczył stojące pod ścianą biurka z aparaturą badawczą – bloki komputera diagnostycznego, mikroskopu, utylizatora i wygaszony, ale połyskujący szkliście interfejs Shastry. Pośrodku, na podłodze leżały cztery ciała w białych foliowych workach.

Wiedział, który z kształtów na podłodze to Maegan. Odsunął nieco leżące obok ciało, ukucnął. Zgarnął szron z worka i rozpiął zamek błyskawiczny. Nawet przez hełm usłyszał drażniący, chropowaty dźwięk. Przestraszył się. Nagle, kiedy worek był już otwarty, nie chciał patrzeć na Maegan, nie chciał się dowiedzieć, czy to, co podpowiadała mu intuicja i senne majaki, było prawdą. Rozchylił jednak brzegi worka i włączył lampkę hełmu. Nie wyglądała tak strasznie, jak się spodziewał. Bał się, że zamiast człowieka zobaczy tam jakaś breję, ostatnie stadium popromiennego rozkładu tkanek, ale chłód zakonserwował ciało. Skóra na twarzy była zupełnie szara, pokryta sińcami, tak jak we śnie. Popękane usta rozchyliły się nieco, w szparze błysnęły zęby. Przez chwilę chciał rozchylić jej powieki, żeby zamiast nagrobnej maski zobaczyć żywą istotę, ale powstrzymał się. I tak miał już pewność – byli kiedyś kochankami. Byli parą przyjaciół. Byli ze sobą niewiarygodnie mocno związani. Teraz to ona trzymała go na uwięzi, a on w swoim żałosnym próżniowym skafandrze wirował, wirował i nie mógł się do niej zbliżyć. Ani od niej uciec.

Spał do południa. Xdream zrobił swoje. Nie miał snów, o niczym nie pamiętał. Potem wstał i poszedł na codzienny obchód. Shastra przywitała go, ale nie wypytywała o nic. Nie narzucała się. Replikator podał mu jogurt, z którego po wysuszeniu z pewnością można by wyprodukować piękny, czerpany papier na staroświeckie zaproszenia. Na ślub, albo pogrzeb.

Po sprawdzeniu kursu i statystycznych nieprawdopodobieństw zderzenia się z jakąś asteroidą, poszedł do pokoju rekreacyjnego. Rozłożył się na kanapie i włączył projektor. Wybrał kreskówki Disneya. Nie te najnowsze trójwymiarowe szmiry spod szyldu Disney-Ying, ale te klasyczne, sprzed niemal wieku. Najpierw obejrzał Dumbo, potem Bambiego, na koniec Śnieżkę. Płakał cały czas, od parady różowych słoni, aż po ostatnie dramatyczne sceny śmierci złej czarownicy i wskrzeszenia królewny. Potem znów zapadł w sen. Kiedy się obudził, była północ czasu pokładowego.

– Chyba naprawiłam replikator – odezwała się Shastra.

– Chyba?

– Diagnostyka mówi, że parametry jedzenia zostały skalibrowane w przedziałach tolerowanych przez ludzkie kubki smakowe. Ale nie mogę wykluczyć wpływu błędu systemowego.

– Poproszę kawę. Mocną kawę bez mleka…

– Jest północ. Czy picie kawy o tej porze jest wskazane?

– Nie zamierzam spać.

Podwójne espresso było znakomite. Pijąc je uśmiechał się sam do siebie, jakby gorący napój był w stanie zrekompensować wszystkie straty ostatnich dni. Jakby naprawiony replikator mógł wskrzesić zmarłych.

Około pierwszej w nocy wszedł do kajuty Maegan. Zobaczył rzucony na koję ręcznik, obok niego komplet roboczych dresów, w które miała się przebrać po powrocie z laboratorium. Na biurku oprócz elektronicznego notatnika stała figurka tańczącego hinduskiego boga Nataradży. Przypomniał sobie, że każdego ranka medytowała przez pół godziny, potem, o ile nie działo się nic nadzwyczajnego, szła na bieżnię i spędzała tam kolejne trzydzieści minut. Na śniadanie jadła skromny wegetariański posiłek. Pamiętał, jak się z nią przekomarzał i próbował namówić do zjedzenia syntetycznej wołowiny. Ale nie dała się skusić. Dla zasady replikowała tylko jarskie dania.

Usiadł przy biurku i wziął do ręki notatnik. Włączył go. Kiedy multipad poprosił go o kod osobisty, podał mu datę swoich urodzin. Notatnik się aktywował. Przyjrzał się tytułom folderów, wybrał „Osobiste” i odtworzył plik „Dla H”.

„Wczoraj, spędziłam samotnie kilka godzin w laboratorium. Kończyłam analizę danych z obserwacji myszy dla Sev-Medu – to ten dziwny projekt dotyczący hipotetycznych pól morfogenicznych, inteligentnych, nielokalnych oddziaływań wpływających na komunikację zwierząt, dziedziczenie i na milion ważniejszych spraw. Wyniki są niejednoznaczne, ale ja nie o tym… Kiedy po skończonej pracy usiadłam za biurkiem, przypomniałam sobie, że kiedyś bardzo cieszyła mnie myśl o powrocie do domu, do swojej kajuty, gdziekolwiek gdzie będę miała trochę przestrzeni tylko dla siebie. Gdzie nikt nie będzie kradł mi ciszy i spokoju. Kiedyś to uwielbiałam. Teraz… wszystko się zmieniło. To co się nam przydarzyło na Ziemi i więź, którą poczułam na statku. Już wiem… Jestem pewna, że nie chcę wracać do samotności. Będę pewnie cierpieć i nie raz dam ci odczuć, że okradłeś mnie z ciszy, z niezależności, ale wiedz, że teraz nie mogłabym się już bez ciebie obejść. Mam nadzieję, że widzisz to w moich oczach, że nie muszę ci tego mówić. Te uczucia są nielokalne. Nawet teraz wiem, że wzruszasz się, słuchając tego nagrania, chociaż nie było przeznaczone dla twoich uszu. Jestem twoja, na dobre i na złe. Na razie mówię to tylko swojemu multipadowi. Nie chcę być aż tak bezbronna. Jeszcze nie teraz. Powiem ci to, kiedy wrócimy, cali i bezpieczni, na Ziemię. Chociaż ty i tak już wiesz.”

Shastra obudziła go bezceremonialnie o dziesiątej, głośnym terkotaniem. Zasnął na koi Maegan, rozbity i przerażony stratą, która wróciła do niego po orbicie, z opóźnieniem, odbierając mu czas potrzebny na oswojenie się, na przeżycie kolejnych etapów żałoby. Podniósł się z łóżka, przetarł dłońmi zapuchniętą od snu i płaczu twarz, przeczesał włosy.

– Co się stało?

– Zbliżamy się do Ceres.

– Tak… i co w związku z tym..?

– Może chciałbyś nawiązać łączność z innymi przedstawicielami gatunku?

– Ach, rzeczywiście, stacja badawcza, kopalnia lodu. Powinno tam być kilkadziesiąt osób… Może za ich pośrednictwem pogadamy z Ziemią.

– Naprawa anteny dalekiego zasięgu to trudna sprawa, ale do komunikacji z planetoidą wystarczy zwyczajne radio UKF. Jeśli chcesz, mogę uczepić się tej skały na godzinę. Tak nakazywałby protokół w obecnej sytuacji.

– Co mam zrobić? – Wstał. Wyszedł z kajuty Maegan i udał się w stronę mostka.

– Wystarczy wyjść na dziób, wydłubać kikut starej anteny i wkręcić lub przyspawać nowy moduł. Jeden banalny pręt. O naprawie anteny dalekiego zasięgu porozmawiamy później. Albo zrobi to ktoś za ciebie już na orbicie Ceres.

Wypił podwójną kawę i zaraz potem udał się do narzędziowni. Słuchając wskazówek Shastry, odnalazł półtorametrowy pręt, klucz nastawny i przenośną spawarkę. Założył skafander. Tym razem wszystko trwało dłużej, bo musiał przeprowadzić całą diagnostykę. Patrząc na wyświetlacz, pomyślał, że za chwilę znów wejdzie do kostnicy. Nieco większej, nieco groźniejszej, a jednocześnie bliskiej, tej w której rósł od chwili narodzin. Pustka wszechświata nigdzie nie odeszła. Czekała tu cały czas. A wraz z nią śmierć. Śmierć słońc, układów słonecznych, galaktyk. I gdzieś tam, w niewyobrażalnie krótkim rozbłysku czasu, śmierć ludzi.

Śluza zamknęła się i odłączyła od wirującej części kadłuba. Shastra wypompowała powietrze i dała mu pozwolenia na manualne otwarcie klapy. Koło obróciło się trzykrotnie  i klapa otworzyła się na przepaść mroku i gwiazd. Powolutku wychylił głowę na zewnątrz. Nic nie wskazywało na to, że pędzili przez kosmos z prędkością dwustu tysięcy kilometrów na godzinę. Gwiazdy były zupełnie nieruchome. Tak jak te widziane wielokrotnie na ekranie w pokoju rekreacyjnym, lub na mostku. Sprawdził jeszcze raz, czy na pewno jest przypięty do kevlarowej liny. Wychylił się do pasa i poczuł zawroty głowy. Cofnął się. Odetchnął kilka razy głęboko. Uspokoił serce. Spróbował jeszcze raz, ale żołądek znów podszedł mu do gardła. Po czole spłynęła strużka potu.

– Odczyty serca i oddechu wyszły poza normę – odezwała się Shastra.

– Tak, wiem.

– Czy chcesz przerwać wyjście?

– Nie, daj mi chwilę. Zaraz mi przejdzie.

Zamknął oczy i skupił się wyłącznie na oddechu. Robił to przecież wcześniej. Pamiętał wszystkie swoje kosmiczne spacery – symulacje i prawdziwe wyjścia w przestrzeń. Na pewno da radę. Znów wysunął głowę z luku. Gwiazdy zaczęły się powoli obracać. Utworzyły wir, z centrum tuż nad jego głową. Zamiast milionów rozsypanych punktów, widział koncentryczne okręgi, coraz jaśniejsze i jaśniejsze, aż w końcu wokół niego była tylko mleczna biel. Potem obraz zgasł.

Ocknął się kwadrans później. Shastra od dłuższego czasu hałasowała w jego hełmie. Zamknęła automatycznie właz, wypełniła śluzę powietrzem i przyczepiła ją z powrotem do wirówki. Czuł się bardzo osłabiony. Z ledwością podniósł się z podłogi i ruszył w stronę włazu.

– Nie wiem, co mi się stało – usprawiedliwił się, kiedy ściągnął z siebie skafander  i wrócił na mostek. – To chyba przez ten atak…

– A może chodzi o coś innego?

– Co masz na myśli?

– Maegan.

Zadrżał. Sam nie wiedział, ze złości czy z przerażenia. Przecież był świadomy, że Shastra go obserwuje. Nawet gdyby wyłączył kamery, statek był tak nafaszerowany czujnikami, że komputer zawsze wiedział, gdzie jest. A jednak miał nadzieję, że Shastra tego nie powie, że pozwoli mu zachować żałobę na własność.

– Kapitan Maegan Strew – powtórzyła Shastra. – Wiem, że byliście parą. Może chciałbyś o tym z kimś porozmawiać.

Nie do wiary, pomyślał, nie do wiary, że zawiodła ją jej niemal perfekcyjna sztuczna inteligencja. W każdym razie kojarzenie emocjonalne. Nie do wiary, że nie wyczuła jego nastroju, nie rozpoznała mikro-grymasów na twarzy.

– Nie – uciął. – Nie potrzebuję rozmowy.

– Czy jest cokolwiek, co mogłabym dla ciebie zrobić?

– Nic. Przykro mi. I przykro mi, że nie naprawiłem anteny.

– Okej. Poradzimy sobie.

– Co chcesz zrobić?

– Dogonimy Ceres, zrobimy kilka okrążeń, pomigamy światłami, poskrzeczymy na kikucie anteny. Może ktoś nas zauważy…

– Poskrzeczymy, mówisz… – Nagle minęła mu cała złość. Uśmiechnął się nieznacznie. – No to zabierajmy się do roboty.

Shastra musiała zmniejszyć prędkość ponad dziesięciokrotnie. Zatoczyła więc najpierw wokół Ceres potrójną elipsę, zmniejszając za każdym razem apocentrum, aż w końcu, manewrując silnikami hamującymi, osiągnęła prędkość około siedemnastu tysięcy kilometrów na sekundę i weszła na kurs równoległy do planetoidy, w odległości dziesięciu kilometrów od jej powierzchni. Henry przyjrzał się uważnie nowemu towarzyszowi. Na ekranie planetoida wyglądała jak przykurzona czaszka. Spod lekko pofałdowanej, szarawej skorupy przebijała biel podskórnego lodowca – bezcenne pokłady wody, która przyciągnęła tu korporacje wydobywcze już niemal dwadzieścia lat temu. Wraz z nimi pojawili się też naukowcy, korzystający z taniego i regularnego transportu na tę odległą kosmiczną skałę. Oprócz ogromnej odkrywkowej kopalni lodu, znajdowała się tu również niewielka baza badawcza, na której schronienie znalazło kilkunastu szaleńców, a może po prostu pragmatyków, którzy ukochali naukę ponad potrzebę życia w społeczeństwie.

– Teraz spróbujemy odnaleźć ludzi – powiedziała Shastra.

Obraz zaczął się powolutku przesuwać. Shastra w swej genialnej propriocepcji nieustannie utrzymywała jedną z dwóch kamer wycelowaną prostopadle w powierzchnię planetoidy. Zobaczył przemieszczające się na ekranie półcienie kościstych zagłębień, zadrapania, bruzdy i kratery. W końcu po przebyciu około trzydziestu stopni ruch ustał, a na ekranie, tuż obok krawędzi cienia, pojawiła się jasna, błękitno-biała plama okolona kilkoma prostokątnymi kształtami budynków mieszkalnych, magazynów i kosmodromu – kopalnia. O kilka kilometrów dalej widać było grupę zabudowań ośrodka badawczego.

– Co teraz? – zapytał.

– Jeśli jeszcze nas nie zauważyli, postaramy się rzucić im w oczy. I uszy.

Zobaczył blady punktowy rozbłysk na powierzchni Ceres – to Shastra włączyła reflektor dziobowy i nadawała nim coś za pomocą Morse’a. Chciał zapytać, jaką wiadomość wyświetlają przy pomocy tej kosmicznej mini-latareczki, ale komputer go uprzedził:

– Nadaję to samo, co na ultrakrótkich: Misja Border do Mine Ceres. Misja Border do Bazy Naukowej Ceres. Podajemy nasze współrzędne…

Shastra podawała współrzędne przez dwie godziny. Okrążyli Ceres kilkakrotnie. Zbliżyli się na tyle, że mogli dostrzec gołym okiem lampy oświetlające moduły mieszkalne  i porozrzucane po wyrobisku pająkowate koparki. Żadnego odzewu. Henry zjadł w międzyczasie pyszny obiad – zreplikował idealne spagetti a’ la carbonara. Popił to szklanką bardzo pomarańczowego soku z cząstkami owoców. Na koniec zaserwował sobie porcję lodów waniliowych. Usiadł przed monitorem i znów zaczął wypatrywać. Z pełnym brzuchem czekało mu się jednak gorzej niż na czczo. Poprosił Shastrę o jakiś klasyczny kawałek. Włączyła mu walce Chopina. Poczuł spokój, potem senność. Bezceremonialnie położył nogi na konsoli i odpłynął.

Obudziło go skrzeczenie głośników. Coś przebijało się przez zakłócenia statyczne. Strzępki słów. Śmiech.

– Co to było? – zapytał.

– Nie jestem pewna. Złapałam to gdy przelatywaliśmy nad bazą. Postaram się podejść bliżej.

Shastra zmniejszyła dystans do Ceres do dwóch kilometrów i zaczęła przeczesywać częstotliwości.

„…nie widzisz… rozlałeś wszystko… głupek…” – usłyszał z głośniku urywki jakiejś rozmowy. I zaraz potem: ”… dość… nie mogę już więcej… słyszałeś to?”

– Halo, czy mnie słyszycie? – odezwał się Henry. – Tu statek kosmiczny Shastra, mówi kapitan Henry Dunn. Odbiór.

– Słyszałeś to? – dobiegło go znów z głośnika. – Hej, kto tam jest?

– Statek kosmiczny Shastra, Misja Boarder 02/57, kapitan Henry Dunn.

– Skąd się urwałeś… człowieku? Gdzie ty w ogóle jesteś? – głosy bełkotały niemiłosiernie w głośniku.

– Są kompletnie odurzeni – skonstatowała Shastra. – Alkohol etylowy, jak mniemam.

– Jesteśmy dwa kilometry nad waszymi głowami – powiedział rzeczowo Henry.

– Ja pierdolę, Anton, to nam się nie przesłyszało. On tam naprawdę jest.

– Jakżeś ty się uchował, człowieku – dobiegł go drugi głos. – Ja nazywam się Sidney, a mój kolega to Anton. Zostało nas dwóch. I dwa litry… – głos zaniósł się pijackim śmiechem. – Jeśli możesz, zejdź tu do nas na jednego.

– Na strzemiennego – dodał Anton i również wybuchnął śmiechem.

– Jestem Henry. Czy jest szansa, by ktoś z waszej stacji nadał transmisję na Ziemię? Naszą antenę trafił szlag. Nie mamy kontaktu już od dziesięciu dni. Pewnie nas szukają.

– Szukają ich… – wybełkotał Sidney. – Słyszałeś? Szukają. Jakby miał kto…

– Odpuść sobie, kolego – powiedział Anton, siląc się na trzeźwość. – Wyskakuj z tego wraku i chodź tu do nas.

– Koledzy, to poważna sprawa. Za pół godziny musimy odbić i lecieć w stronę Ziemi. Jeśli nam nie możecie pomóc, trudno. Ale może jest tam jeszcze ktoś? Jakiś kosmonauta? Bo wy, jak się domyślam, jesteście naukowcami z bazy?

– Te, naukowcami, słyszałeś? – Anton znów zachichotał.

– A gdzie tam, chłopie – rzucił Sidney. – Nie naukowcy tylko zwykli technicy. Spece od odkrywki…

– A gdzie badacze ze stacji? – zapytała Shastra.

– A to kto? – zainteresował się Anton. – Czy ty masz tam w kosmosie jakąś kobitkę?

– Nie – ucięła Shastra. – Jestem komputerem pokładowym.

– To lipa. Z kobitką byłoby raźniej.

– I znacznie przyjemniej – dodał Sidney.

– Koledzy, dość żartów – Henry’ego zaczęła irytować ta pogawędka. – Dajcie mi pogadać z kimś trzeźwym, okej?

– Kolego – odparł Anton poważnym tonem – nie ma tu nikogo innego, a tym bardziej trzeźwego.

– W całej bazie nie ma nikogo? – zdziwił się Henry. – Nie gadajcie głupot. We dwójkę wydobywacie lód z tej odkrywki?

– Kolego, wszyscy zginęli.

– Co takiego?

– Wszyscy, co do jednego – potwierdził Sidney. – My ocaleliśmy, bo byliśmy na zwiadzie po drugiej stronie planety. Robiliśmy odwierty, zeszliśmy kilkanaście metrów pod lód…

– Chwilę – przerwał mu Henry. – Co się stało? Co ich wszystkich zabiło? Czy to był atak?

– Atak? – zdziwił się Sidney. – Można to nazwać atakiem.

– Kto was zaatakował? Kiedy?

– Nie kto, a co. Niemal dwa tygodnie temu przeszedł przez Układ Słoneczny dżet gamma. Potężny, dwudziestosekundowy.

– Skąd?

– Sidney, pamiętasz, jak ta kurwa się nazywała?

– Pamiętam. WR 104. Super-kurwa-nowa!

– A Ziemia? – zapytał Henry.

– Chłopie, Ziemia, bazy na Księżycu i Wenus trafił jasny szlag. Nie ma nic. To znaczy zostały pewnie jakieś resztki, niedobitki, może coś uchowało się pod wodą, po drugiej stronie planety. Ale nie potrwa to długo. Padły sieci elektryczne, niebo zakrył smog. Tych co tam zostali czeka piekło. Długa samotna zima i śmierć. Myślisz, że dlaczego destylujemy tu alkohol i zapijamy się w trzy dupy?

Henry opadł na fotel. Pierwsza rzecz, która mu przyszła do głowy to Królewna Śnieżka nadgryzająca zatrute jabłko. Zaraz potem wymieranie ordowickie, które pół miliarda lat wcześniej zmiotło z powierzchni ziemi większość gatunków. Więc tak się to dzieje, pomyślał. Idziesz na spacer, jesz jabłko, wylatujesz w kosmos, podczas gdy gdzieś tam, osiem tysięcy lat temu wydarzyła się katastrofa, która pędziła do ciebie przez kosmos z prędkością światła, żeby przyłapać cię w mniej lub bardziej bezsensownej pozie, w jakimś ziemskim tańcu albo kosmicznym rozkroku i zdmuchnąć cię jak świeczkę. Potem przypomniał sobie Maegan i, o dziwo, poczuł się nieco raźniej.

– Musimy coś postanowić – Shastra przerwała milczenie. – Niedługo będziemy musieli zmienić trajektorię.

– O ile wciąż chcemy wracać na Ziemię – powiedział Henry.

– Ty wydajesz rozkazy, ale moim zdaniem każda inna opcja jest mniej sensowna.

– Możecie zostać tu z nami – rzucił Sidney. – Zapasów jedzenia starczy jeszcze na tydzień. Wódki przez ten czas na pewno nie zabraknie. Generator też ma na czym chodzić jeszcze przez długi czas. A potem…

– Potem? – zapytała Shastra. – Czeka was tu powolna śmierć. O ile nie popełnicie wcześniej samobójstwa.

– Na Ziemi nie czeka nas nic innego – odparł Anton.

– Nie możecie być tego pewni. Możliwe, że straty nie są aż tak duże, że przetrwały jakieś enklawy, społeczności. Na ziemi, pod ziemią, pod wodą. Jest wiele możliwości…

– Przecież nie przeczeszemy całej planety w poszukiwaniu pozostałości cywilizacji – powiedział Henry. – Wyobraź to sobie: martwi ludzie i zwierzęta na ulicach, rozkład, mrok, zima. A jeśli jacyś ludzie zdołali przeżyć – chaos i walka o przetrwanie. Nie jestem pewien, czy powinniśmy tam lecieć.

– Wracając do domu, nic nie tracicie – zauważyła Shastra. – Wódkę możecie zabrać ze sobą na pokład. Samobójstwo tak samo łatwo popełnić tu jak na orbicie Ziemi.

Sidney i Anton parsknęli śmiechem. Henry przewrócił tylko oczami.

– Co wy na to? – zapytał.

– Może nie jest to taki głupi pomysł – odpowiedział Anton. – Co myślisz, przyjacielu?

– Ano, niegłupi. Będzie nam trochę raźniej.

– W takim razie, musicie się pospieszyć – Shastra przejęła inicjatywę. – Macie na ewakuację nie więcej niż dwie godziny. Potem muszę zmienić kurs i odbić w stronę Ziemi.

– Macie tam jakieś sprawne pojazdy? – zapytał Henry. – Czy musimy wam wysłać pomoc?

– Spokojnie, mamy tu koptery – odparł Sidney. –  Używaliśmy ich co prawda do lotów wokół Ceres, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy przelecieli nimi kilka mil w przestrzeni. Spakujemy się, założymy skafandry i w dwie minuty będziemy u was.

– Ale wcześniej się wam przyjrzymy – powiedział Anton. – Zobaczymy, czy ta wasza Shastra jest tak solidna jak rosyjskie statki. Mamy tu teleskop… Sid, podejdź do manualnego. Ustaw szkiełka na naszych gości.

Zaległa cisza. W głośniku słychać było tylko cichy szmer trzasków statycznych.

– Okej – powiedział Anton. – Podajcie nam współrzędne, tylko wolno i wyraźnie.

Shastra podała liczby. Czekali.

– Cholera – zaklął Anton. – Coś jest nie tak. Musiałem się pomylić.

Shastra przedyktowała współrzędne jeszcze raz. Bardzo wolno i bardzo wyraźnie.

– Cholera, Sid, chodź no tu…

– Co, nie potrafisz znaleźć statku klasy Boarder tuż nad swoją głową. Stary pijaku…

– Zamknij się i chodź!

Znów zapadła cisza. Henry przypatrywał się uważnie powierzchni Ceres i półkolistemu skupisku zabudowań bazy, jakby chciał tam wypatrzyć postaci celujące w niego staroświecką lunetą. W dole nic się jednak nie poruszyło.

– Kurwa! – usłyszał nagle Sidneya. – Kurwa, co za kurewsko głupi dowcip.

– Co się stało? – zaniepokoił się Henry.

– Co się stało?! – powtórzył Anton, a w jego głosie słychać było wzbierający gniew. Albo rozpacz. – A to się stało, że nad naszymi głowami wisi kawałek bezzałogowego złomu, który próbuje nam wmówić, że jest statkiem kosmicznym z ludźmi na pokładzie.

– Pijane dupki! – nie wytrzymał Henry. – Popierdolone, pijane dupki. Nie potraficie zobaczyć przez teleskop stumetrowego statku?

– Poszukajcie uważnie – przyłączyła się Shastra. – Wisimy tuż nad waszymi głowami…

– Daruj sobie – przerwał jej Sidney. – Przepaliło ci zwoje w czasie rozbłysku. Odbiło ci od tego. Nie jesteś stumetrowym Boarderem, jasne? Jesteś pięciometrową sondą klasy Voyager 25. Ale, fakt, na kadłubie masz napis „Shastra”. Gratulacje!

– Jaką bezzałogową sondą? – wrzeszczał Henry. – Jestem tutaj. Patrzę na waszą bazę, jak chcecie, mogę się wychylić ze śluzy i pomachać wam na pożegnanie…

– Posłuchaj, nie mamy czasu na kłótnie z wariatami. Tym bardziej, kiedy są nimi pierdolnięte komputery pokładowe. Spadaj stąd i zostaw nas w spokoju. Bez odbioru.

Henry bezradnie wpatrywał się w ekran. Stał tak dobrych dziesięć minut, czekając aż górnicy znów się odezwą, ale głośnik pozostał niemy.

– Co teraz, Shastro? – zapytał bezradnie.

Shastra nie odezwała się.

– Co teraz? – powtórzył pytanie.

Nie było odpowiedzi. Nagle poczuł zmęczenie. Zamęt w głowie i potworne, niewiarygodne wręcz zmęczenie. Pomyślał, że musi się teraz przede wszystkim zdrzemnąć. Wyszedł z modułu głównego, przytrzymując się ścian, licząc kroki – tylko dwadzieścia dwa, ale trwało to całe wieki. W końcu dotarł do swojej kajuty i zwalił się na koję. Czarny, bezdenny sen ogarnął go jeszcze zanim głowa dotknęła poduszki.

 

Zobaczył światło, jasny punkt w przestrzeni, wiszący gdzieś wysoko nad nim. Zaczął płynąć w jego stronę, mozolnie przepychając się przez gęsty mrok. Kiedy dotknął światła, obudził się. Usiadł na łóżku, zerknął na zegarek – była czwarta rano czasu pokładowego. Dotknął interfejsu i włączył oświetlenie. Czuł się świeżo i lekko. Miał coś ważnego do zrobienia. Coś co z niewiadomych przyczyn odkładał od kilku dni.

Wziął prysznic i poszedł na mostek. Przy rozwidleniu korytarza dostrzegł zakrzepły biożel. Jeszcze jedna niezałatwiona sprawa. Pomyślał, że pora w końcu posprzątać ten bałagan. Przysiadł nad kałużą i dotknął jej dłonią. Zielonkawa, szklista masa zaczęła topnieć, potem parować. Po pięciu minutach nie było po niej śladu.

W module głównym poprosił replikator o podwójne espresso. Smakowało wybornie, z nutą gorzkiej czekolady i wanilii. Przyjrzał się konsoli, przestudiował telemetrie – przecinali właśnie orbitę Jowisza. Przed nim był jeszcze tylko tydzień lotu, a potem otwarta, czysta przestrzeń Kosmosu.

Dokończył kawę i zszedł z mostka. Wspiął się po drabince na drugi poziom. Nie zadał sobie trudu, by założyć skafander. Stare procedury już go nie dotyczyły. Stanął przed drzwiami laboratorium i zdecydowanym ruchem otworzył właz.

Bladozielone lampki awaryjne dawały bardzo mało światła, ale z łatwością rozróżnił cztery ciała na podłodze. Podszedł do drugiego od lewej i przykucnął. Zamek błyskawiczny wydał z siebie głośny, chropowaty dźwięk. Rozpiął go na tyle, żeby odsłonić twarz Maegan. Szara, pokryta ciemnymi sińcami, przypominała marmurowy nagrobek. Usta były lekko rozchylone.

– Och, Maegan – powiedział – przepraszam, że musiałaś tyle czekać. Przepraszam, kochanie.

Pochylił się nad nią i pocałował zimne, spękane usta. Potem odsunął się i z satysfakcją obserwował, jak skóra na twarzy zaczyna się rozjaśniać, jak usta wygładzają się i wypełniają. Dotknął jej policzka – był ciepły. Przy drugim pocałunku, poczuł na twarzy jej oddech.

 

 

 

Koniec

Komentarze

O, a czemu bez odnośnika do konkursu? I bez DJ’owej szósteczki? Imho, _mc_ popełnił błąd, że nie wziął ‘Śnieżki’. Czytałam na becie dawno temu i wryło mi się w pamięć, jak mało które :)

Kurczę, nie zrozumiałam finału. Bardzo żałuję.

Nie jestem w stanie ocenić tego tekstu pod względem science, bo za mądry on dla mnie. Fabularnie, emocjonalnie, klimatycznie – bardzo mi się podobał.

Też miałam duży problem ze zrozumieniem końcówki, dopiero za którymś razem ją zinterpretowałam – i w sumie dlatego to opowiadanie tak mi się podoba :)

Przeczytałam Śnieżkę wczoraj, bardzo późnym wieczorem i jakkolwiek lektura była szalenie satysfakcjonująca, po nawiązania kontaktu z Ceres zaczęłam się gubić, a zakończenie kompletnie mnie ogłupiło. Złożyłam to na karb późnej pory i dziś przeczytałam opowiadanie ponownie. Niestety, nadał nie wiem o co chodzi w końcówce i teraz już podejrzewam, że to raczej wina mojego małego rozumu.

Śnieżka jest napisana bardzo porządnie i chciałabym móc widzieć ja w Bibliotece, a nawet nominować do piórka, ale dopóki sens zakończenia wymyka się mojemu pojmowaniu, nie mogę nic zrobić.

Bellatrix, zazdroszczę Ci.

 

nie po­win­na prze­kro­czyć gra­ni­cy 30000 me­trów… – …nie po­win­na prze­kro­czyć gra­ni­cy trzydziestu tysięcy me­trów

Liczebniki zapisujemy słownie.

Ten błąd występuje także w dalszej części opowiadania.  

 

Zanim zsu­nął się po dra­bin­ce w dół… – Masło maślane; czy istniała możliwość, by zsunął się w górę?

 

co spo­wo­do­wa­ło ko­niecz­ność wy­łą­cze­nia 10% po­jem­no­ści… – …co spo­wo­do­wa­ło ko­niecz­ność wy­łą­cze­nia dziesięciu procent po­jem­no­ści

Liczebniki nadal zapisujemy słownie, nie stosujemy symboli.

 

Sta­nął przed mo­ni­to­rem i przyj­rzał prze­strze­ni ko­smicz­nej. – Chyba miało być: Sta­nął przed mo­ni­to­rem i przyj­rzał się prze­strze­ni ko­smicz­nej.

 

sceny z „ Dru­giej uciecz­ki Lo­ga­na”… – Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.

 

prze­tarł dło­nią za­puch­nię­tą od snu i pła­czu twarz… – Czy zapuchnięta była dłoń, czy twarz? ;-)

 

Tak… I co w związ­ku z tym..?Tak… I co w związ­ku z tym?

Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, nie masz czego zazdrościć – ja to opowiadanie czytałam jeszcze jak wisiało na becie i końcówkę ogarnęłam po paru tygodniach od pierwszego przeczytania ;)

Mam dokładnie jak Regulatorzy. Przez większość tekstu byłam przekonana, że nominuję to opowiadanie do piórka. Ale nie rozumiem zakończenia, nic a nic.

Tylko widzisz, Bellatrix, jeśli olśnienie spłynie na mnie po kilku tygodniach, to będzie za późno, by Śnieżkę nominować.

Czy możesz podrzucić jakąś podpowiedź na priv?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jedno słowo Bellatrix rozjaśniło mrok niezrozumienia.

Dorjee, teraz dostrzegam to, co powinnam widzieć od razu i okazuje się, że wszystkie klocki były od początku właściwie ustawione. Opowiadanie zasługuje na Bibliotekę i nominację. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja jeszcze chwilę pomyślę. Grypsko mnie jakieś złapało i nie chce puścić, to na razie na to zwalę. ;) Ale jak do jutra nie pojmę, też poproszę o podpowiedź.

Dzięki za komentarze, a zwłaszcza za próby rozkminienia :)

Bardzo mi się podobało. Dobrze napisane, kameralne, emocjonalne s-f (nie mnie je oceniać pod względem naukowym, więc merytorycznie nie mam się czego czepić).

Nie wiem, czy moja rozkmina jest zgodna z tym, co Autor miał na myśli, ale satysfakcjonuje mnie na tyle, że chyba nie chcę znać słusznej wersji ;D

Klep.

EDIT: Aaa, koniecznie dodaj tagi, dorjee. Tekst bez nich teoretycznie nie powinien się znaleźć w Bibliotece! No i pamiętaj o fragmencie reprezentacyjnym.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Dzięki. Byłem pewny, że tagi są :)

Dorjee, czemu nie wrzuciłeś taga konkursowego do SF2015? Miałeś 6 od DJ, spore szanse na nagrodę :)

Zapomniałem, gdzie mam to opublikować :(

Może napisz do DJ’a

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Dobra, to ja też poproszę o podpowiedź. Dorjee, Bellatrix, Regulatorzy – kto poratuje? Kierunek mi chyba świta, ale nie jestem pewna.

Ponieważ Dorjee opublikował Śnieżkę ponownie, już z tagiem, oceną Jajka itd., to może przekopiować te – póki co – nieliczne komentarze i usunąć tę pozycję z poczekalni.  A i jeszcze w polecankowym wątku trzeba by było podmienić linki do opowiadania. Chyba nie za dużo roboty, a będzie porządek. 

 

Ja bym wtedy też swój komentarz wrzuciła pod właściwy tekst. Na razie usiłuję rozkminić o co chodzi z zakończeniem :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bardzo prosze o pomoc w zrobieniu porządku :)

Jak chcesz zmienić na SF2015, to po prostu edytuj ten wątek zamiast wrzucać tekst jeszcze raz ;)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

W sumie też racja, może nawet prościej. Jakoś jednak porządek trzeba zrobić, bo już pod drugą wersją zaczynają się pojawiać komentarze. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

No to usuń ten wątek – przecież jesteś w stanie zrobić to sam (edytuj i zjedź na sam dół).

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Usunąłem wcześniejszą (lecz późniejszą) wersję opowiadania. Przepraszam za zamieszanie. Tu wklejam komentarze z betowania. 

 

Nevaz

mężczyzna, Gdynia | 28.02.15, g. 17:33

 

Robił to przecież wcześnie.

wcześniej?

 

uczucia nielokalne?

Nie zrozumiałem o co chodziło. Czy to jakaś wskazówka do zrozumienia opowiadania, próba unowocześnienia języka, czy jeszcze coś innego?

 

nie zadał sobie trudy

trudu?

 

Od razu powiem, że SF to nigdy nie był mój ulubiony podgatunek. W tym opowiadaniu trochę brakowało mi akcji. Nie do końca wiedziałem, w jakim kierunku zmierza. Może czegoś nie zrozumiałem. Wątek miłosny do mnie nie trafił – wydał się powierzchowny.

Wydaje mi się, że warsztatowo tekst jest dobry.

 

ed.: czy Maegan była Śnieżką? Pocałunek miał być pocałunkiem księcia?

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej – Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

BETA

AUTOR

dorjee

mężczyzna, Białystok | 28.02.15, g. 17:47

 

Dzięki :)

BETA

Bellatrix

kobieta | 02.03.15, g. 00:51

 

Najpierw technikalia:

 

"tak jak poprzedniej nocy była czwarta rano czasu pokładowego." – to nocy czy rano? :)

 

"poza nim nie było żadnych więcej osób." – nie podoba mi się szyk. Widziałabym raczej "nie było więcej żadnych osób". Dalej: " W każdym razie żywych." – skoro to się odnosi do zdania z zaprzeczeniem ("nie było") to imho to zdanie powinno brzmieć: " W każdym razie nie żywych." Niemniej, 100% pewności nie mam, może niech się jeszcze ktoś tu wypowie.

 

"Kiedy dolecimy do Ceresa?" – jeśli chodzi o planetoidę z Układu Słonecznego, to jest ona rodzaju żeńskiego, nieodmienna (podobnie jak Wenus) a więc 'dolecimy do Ceres' i dalej w tekście konsekwentnie tak samo.

 

Masz wcześniej o kawie, zepsutym systemie replikacyjnym i kwestię typu 'wodę sam bym zreplikował' – z czego wynika, że replikować potrafi jedynie Shastra. Zdanie: "Na obiad zreplikował sobie puree ziemniaczane i filet rybny." wprowadza zamęt. Może chodził o 'zamówił puree ziemniaczane'?

"Delikatne zniecierpliwienie w głosie Shastry było najprawdopodobniej jego projekcją. – Opowiadałem ci już trzy razy." – wcześniej Shastra była kobietą, czemu 'opowiadałem'?

"Wahadłowiec przyjął kurs na peryceum na orbicie Jowisza" – co to jest peryceum?

"poszedł na swój codzienny obchód" – "swój" jest zbędne. Przecież nie obchodził sam siebie tylko statek :)

"To co się nam przydarzyło na ziemi i więź, którą poczułam w na statku" – jeśli chodzi o planetę, to Ziemia wielką literą. Dalej literówka: w na statku

"Szastra wypompowała powietrze" – wcześniej piszesz "Shastra".

 

Opowiadanie mnie zainteresowało i wciągnęło, na plus ładnie wplecione i poprawnie użyte terminy naukowe oraz dialogi – parę razy się uśmiechnęłam, fajny, nienachalny humor. To, co mi się podoba znacznie mniej, to zakończenie – mniej więcej od momentu nawiązania kontaktu z pijanymi Rosjanami. Rozmowa z nimi trwa nieproporcjonalnie długo, jakbyś bardzo chciał przekonać czytelnika, że NAPRAWDĘ są pijani. No i niestety, ale samej puenty nie wyłuskałam – co tam się tak naprawdę stało? Henry “skończył” jako oprogramowanie do sondy? Czemu w końcówce budzi Maegan pocałunkiem? (poza tym, żeby uzasadnić tytuł?;)). Niestety, ale nie rozumiem :( Do tego, zakończenie wydaje mi się pisane ‘na szybko’. Wydaje mi się, że warto dopracować tę końcówkę, rozmowę z pijanymi okroić i dać konkretniejsze wskazówki ‘co się tak naprawdę stało’

 

pozdrawiam :)

BETA

AUTOR

dorjee

mężczyzna, Białystok | 02.03.15, g. 09:06

 

dzieki, bardzo cenne uwagi:)

BETA

dj Jajko

mężczyzna, Warszawa | 29.09.15, g. 14:37

 

Iiii przeczytane!

 

Aha, lecąc 200000 km/h zwolniła 10krotnie do 17000km/s? Oj, nie wydaje mi się :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

BETA

AUTOR

dorjee

mężczyzna, Białystok | 29.09.15, g. 19:29

 

LOL :)

BETA

Bellatrix

kobieta | 03.10.15, g. 23:14

 

gratuluję 6tki, należała się :))

BETA

dj Jajko

mężczyzna, Warszawa | 05.10.15, g. 16:46

 

Zamiast lolować okaż szacunek, że dj czyta uważnie, hłe hłe :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

BETA

AUTOR

dorjee

mężczyzna, Białystok | 18.10.15, g. 13:47

 

kłaniam nisko :)

BETA

AUTOR

dorjee

mężczyzna, Białystok | 18.10.15, g. 13:47

 

dzięi Bellatrix!

belhaj

mężczyzna, 28 lat, Płońsk | 01.03.16, g. 15:00

 

Czy to opowiadanie nie ukazało się już kilka dni temu?

Chyba ci się powieliło Autorze.

AUTOR

dorjee

mężczyzna, Białystok | 01.03.16, g. 15:56

 

Tak, niestety, z powodów konkursowych. Pracuję nad tym…

Przeczytałem z zainteresowaniem. Na tle infantylnych i dyletanckich opowiadań o Kosmosie, to opowiadanie prezentuje się nieźle. Niestety, zakończenie mi się niespecjalnie podoba, zabrakło mi mocnego, jasnego i bardziej zrozumiałego dla wszystkich zakończenia. Pozdrawiam.

Nie mogę sobie wyobrazić “chropowatego dźwięku”. Może autor tę metaforę jakoś rozwinie, np. poprzez pasujące do kontekstu porównanie.

Przeczytałam i jak nie lubię SF to to opowiadanie do mnie przemówiło. Nie wiem, jak inni zinterpretowali końcówkę, ja zinterpretowałam ją tak, że… A co tam, zinterpretowałam po swojemu. I tak mi się właśnie podoba. 

Ciekawa historia, ciekawy język, super.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

MOŻLIWY SPOILER – uprzedzam

 

Pomysł na tekst nienowy, ale ciekawie rozegrany. Rozrzucasz podpowiedzi jak okruszki chleba – a to symulowana osobowość, a to replikacja i problemy ze smakiem, błędzik jakiś, niemożność wyjścia przez śluzę, problemy z pamięcią… Podprowadzasz czytelnika pod kulminacyjną rozmową z ocalałymi na kolonii Ceres bardzo zręcznie i ładnie opakowujesz finał w analogię do disnejowskiej “Śnieżki”.

 

Jak to zinterpretowałem? Ano przybyło coś, może i obce, co próbowało ludzi ostrzec/ocalić. Na start przekąsiło trzy sondy, a potem z najbliższego okrętu spróbowało odratować co się dało – w tym wypadku padło na Henry’ego. Heniu, nie będąc tego świadomym, został “uploadowany” do jednej z sond.

 

A jak już się uświadomił, włącznie z tym, że “I see dead people” – to przebudził w tym, co obcy stworzyli, Maegan. I tu jest naprawdę ciekawie, bo pytanie, czy królewna, którą przebudził, będzie zbudowana tylko z jego wspomnień, czy też jest tam niezależny kawałek oryginału?

 

No, podane tak, że podobało mię się. Sci-Fi z pazurkiem, mimo, że nieoryginalne.

 

Jezdę na TAK. Zgaduję, że “6” od Jaja oznacza, że MC tekst widział lub zaraz ujrzy, ale chyba komentarz warto dostać :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Rybko, jak to tak – przy pierzu jesdeś na tak, a ostatniego klepnięcia do Biblio to nie dasz? O.o

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Nadrabiam i po przemyśleniach mogę napisać, że jakąś tam interpretację mam i jej się będę trzymać.

Bardzo dobrze napisane i wiem, że tym stwierdzeniem Ameryki nie odkrywam. Bardzo łady, sugestywny styl – widziałam i czułam tę przestrzeń za “oknami”, w którą wpatrywał się Henry.

Bardzo mi się podobało i czytałam z czystą przyjemnością (nawet, gdy jeszcze nie do końca wiedziałam, jak interpretować zakończenie).

Nie dziwię się DJ’owej szóstce, ale szkoda, że _mc_ nie wziął.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dorjee, sierotko, dlaczego nie słuchasz dobrych rad? Mówili “daj fragment reprezentatywny”? Mówili. Dodałeś? Nie. I za karę nie ma info na głównej o bibliotece…

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ależ dałem, no przeceż jest. O lampkach… czy coś przegapiłem? Nie jestem częstym bywalcem. Może nie ogarniam :):

I dziękuję oczywiście za komentarze. I za bibliotekę!

dorjee – dałeś do przedmowy, nie do fragmentu reprezentatywnego. Po wykonaniu EDYTUJ w prawym górnym rogu, fragment reprezentatywny znajdziesz POD tekstem.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dzienx!

Wydaję mi się, że po swojemu rozumiem tekst, ale skusiłabym się na to jedno słówko od Bellatrix, które rozprasza mrok :) Bellatrix mnie słyszy?

 

SPOILER ALERT

Co do samego tekstu, to powiedzmy, że niewesoły finał był do przewidzenia. Ogólnie muszę przyznać, że najlepiej do osi fabularnej pasuje mi słowo “klasyczna”. I to chyba mój jedyny zarzut wobec tekstu – że mógłby prowadzić do czegoś mniej przewidywalnego. Natomiast jestem pod wrażeniem, jak udało ci się zatrzymać mnie w zaciekawieniu tak bardzo “przegadanym” (w tym przypadku bardzo pozytywnie!) tekstem. Ogólnie warsztat, wiedza i klimat godne podziwu.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Kłaniam :)

Paletka leżała w dłoni bardzo pewnie.

Widząc coś takiego mój wuefmajster z wieków zamierzchłych zrobiłby, co następuje:

Wetchnąłby: “No, ojciec, to się doigrałeś”.

Kazałby Ci robić “sprężyny” tak długo, aż przestałbyś rozróżniać, czy dalej je robisz, czy tylko Ci się wydaje, że je robisz.

Przez najbliższy rok upewniałby się, czy sobie utrwaliłeś, że w tenisa stołowego gra się rakietkami.^^

O ile opowiadanie przeczytałem z przyjemnością, bo ładne, bo świetnie napisane (choć trochę interpunkcja krwawi przecinkami), bo wciągające, bo opowieść której finał chce się poznać, to jednak, gdy już się ten finał poznaje, człowiek nie jest w pełni zadowolony.

 

Jak dla mnie przekombinowałeś z tym twistem i o ile dosyć łatwo dorobiłem się jakiejś swojej (choć trochę mętnej) interpretacji zdarzeń, to raz, że niespecjalnie mnie ona urzekła, a dwa, że aż do momentu spotkania z technikami z Ceres, nic, moim zdaniem, nie jest jednoznaczną podpowiedzią, że sprawy mają się tak a nie inaczej. Jest raczej odwrotnie: to finał każe interpretować poszczególne elementy fabuły w jedynie słuszny sposób, choć równie dobrze można by je – nawet nie zmieniając tego finału – uzasadnić inaczej. Nie było tego “Klik”, po którym wszystko nagle wskakuje na swoje miejsce, a człowiek może bez najmniejszej nawet zmarszczki na czole podziwiać geniusz pomysłu i kunszt autora. Zamiast tego zostaje konsternacja i pytajnik wymalowany na twarzy. A to przecież nie o to chodzi.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nie będę się kłócił, chociaż uważam, że nie zawsze chodzi o taką konstrukcję, jaką sobie wymarzyłeś. Dzięki za PALETKĘ! Tak nazywałem rakietkę, kiedy grałem w tenisa w podstawòwce, ale tu zdecydowanie powinna być rakietka. 

Ja też nazywałem paletkę paletką. Do czasu…

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

dorjee, na przyszłość proponuję korzystać ze słownika PWN, nie tego układanego przez internautów ;-)

http://sjp.pwn.pl/szukaj/paletka.html 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Z pewnością ;)

Rzecz w tym, że cieniowy wuefmajster ma rację wg PWN i dlatego właśnie sjp.pl nie jest dobrym źródłem… ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Lubię takie klimatyczne space opery, więc bardzo mi się podobało. Pierwszy z twistów przeszedł mi przez myśli tuż przed jego ujawnieniem, drugi nie do końca łapię, mam tam jakąś teorię, ale dość prostą, więc pewnie chybioną. 

Bardzo mi miło, zwłaszcza, że nawet jak ktoś uważa końcòwkę za niejasną, to i tak kupuje to opowiadanie. Bo ono zostało napisane dla klimatu przede wszystkim. Dzięki!

Przez prawie cały czas dobrze żarło, a potem nastąpiło zakończenie i… I nie wiem, o co chodziło. Mam swoją koncepcję, ale ona nie tłumaczy niektórych rzeczy, więc pewnie jest błędna. A koncepcja z banalnymi duchami nie pasuje do SF.

– Czy asteroida 03/7 nie zbliży się zbytnio?

Liczby w beletrystyce na ogół słownie. A w dialogach już obowiązkowo.

Babska logika rządzi!

Koncepcja z banalnymi duchami jest błędna :) Pozdrawiam

Kapitalne!

Tak dużo komentarzy powyżej, że nie chce mi się ich czytać, a sądzę że wszystko zostało już powiedziane. Historia jest tak dobrze opisana, że ewentualne uchybienia były dla mnie niezauważalne. O ile były.

Niechcący zerknąłem na komentarz Finkli, który zmusił mnie do refleksji nad zakończeniem. Nie miałem podobnych dylematów – wydawało mi się, że wszystko zrozumiałem, ale… może jednak nie tak jak było w zamyśle Autora. Hmm… Zatem /trochę spoiler/ uważam że kolega Henry został “zdeusowany w machinę”, trochę jak w Dukajowej “Starości aksolotla” – tylko nieświadomie. A jak już jego “dusza” zaczęła się “rozgaszczać” w nowym “naczyniu” to wszystko zaczynało grać. Hę?

 

 

Czy to jest sygnaturka?

Autor by na to nie wpadł. Bardzo mu się podoba ta interpretacja ????

Posłuchałem sobie wersji audio, już jakiś czas temu. Podobało mi się, choć nie wszystko załapałem – ale to moja wina, bo włączyłem opowiadanie wieczorem w łóżku i w drugiej połowie zaczynałem nieco przysypiać… (Nie żeby opowiadanie nudziło, po prostu było późno). ALE – jak w rozmowie z ocalałymi na Ceres wyszedł na jaw clou programu, to rozbudziłem się na nucie “say whaaat?”, czyli zgodnie z planem, i w skupieniu dosłuchałem do końca ;)

Trochę to chaotyczny komentarz, ale tak to bywa przy onirycznym zapoznawaniu się z tekstem. (Chwila, czy śniąca ma tak zawsze?)

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Dzięki za wysłuchanie, przeczytanie :)

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

wink

Nadrabiam piórka, więc jestem. Dla przyzwoitości do czegoś tam się przyczepię:

 

ale na pokładzie poza nim nie było żadnych więcej osób. ← ależ to kanciaste

 

odparła Shastra nieskończenie łagodnym tonem – poleciłabym wodę.

Roześmiał się w głos. Musiał przyznać, że Shastra ← razi tak blisko powtórzenie

 

patrzyły na niego uważnie. Bez wyrzutu. Raczej ze zdziwieniem. Zanim zsunął się po drabince, popatrzył przelotnie na klapę

 

by zaczął słyszeć monotonny odgłos anihilacji(+,) dochodzący zza grodzi i masywnej izolacji.

 

wchodząc w regularny(+,) trzytaktowy rytm.

 

filmu(+,) który oglądał po obiedzie.

 

Na ślub, albo pogrzeb.

 

– Ach, rzeczywiście, stacja badawcza, kopalnia lodu. Powinno tam być kilkadziesiąt osób… Może za ich pośrednictwem pogadamy z Ziemią. ← strasznie to nieautentyczne, że bohater tłumaczy coś takiego komputerowi. Widać, że to autorski zabieg, by poinformować o czymś czytelnika, ale według mnie nie wyszedł

 

Tych co tam zostali czeka piekło. Długa(+,) samotna zima i śmierć. ← pewnie napisałabym: Tych, co tam zostali, czeka piekło, ale nie jestem pewna, która wersja jest ok.

 

 

Wszystko wygląda bardzo autentycznie, choć ja się na tym kompletnie nie znam, więc można mnie łatwo wprowadzić w błąd ;) Niby niewiele się dzieje, a wciąga i trzyma do samego końca. Moment kulminacyjny, gdy pijacy patrzą na statek, świetny. Interpretację swoją mam, łatwiej byłoby mieć wszystko wyłożone kawa na ławę, ale tak jest znacznie ciekawiej. Satysfakcja z lektury jest duża :)

 

Edytka: muszę przyznać, że opowiadanie zostało ze mną na długo, a pisząc komentarz podczas nadrabiania piórek na akord, nie miałam czasu się pozachwycać. Myślę, że jeszcze to zrobię, jak znajdę chwilę, żeby przeczytać tekst po raz kolejny.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dziękuję za opinię i cenne uwagi. Pozdrawiam :)

Bardzo dobry tekst. A do czasu Ceres powiedziałbym nawet, że świetny. Później konstrukcja, rytm, linia fabularna trochę się załamują, tekst rozpada się na dwie części, pęka. Pierwsza część jest wg mnie wyraźnie lepsza, bardziej dopracowana, duszna, klimatyczna i klaustrofobiczna, druga – nazbyt pospieszna, jakbyś zapierniczał sprintem do finału, z zadyszką, brakuje tej ciężkiej atmosfery z pierwszej części, niemniej nadal trzymasz poziom. Widziałem w powyższych komentarzach, że część czytelników miała problemy interpretacyjne – i tak myślę, że wynikły one właśnie z tego pęknięcia i różnicy tempa w dwóch częściach opowiadania. Wszystkie tropy są podane (tzn. tak mi się wydaje, bo nie roszczę sobie praw do interpretacyjnej wszechwiedzy), ale być może zabrakło czasu, by wybrzmiały – stąd uwagi, że “nie było klik” czy “przez prawie cały czas dobrze żarło, a potem nastąpiło zakończenie”.

Językowo dobrze. Jest trochę miejsc, które wymagają doszlifowania – nie, że są błędne, ale że mogłyby być lepsze. Bardziej brzmieć. No i interpunkcja. Czasem szalona. Szwankująca. Nic, czego nie dałoby się poprawić. Pod względem językowym dwie tylko większe uwagi:

Pierwsza – fragment dziennika Maegan. Nieudany, sztywny, niewiarygodny. Wymagałby porządnego przeredagowania – np. ujęcia go bardziej w formę dialogową, tzn. z jakąś parentezą, “didaskaliami”, które by czytelnikowi zobrazowały czy raczej “udźwiękowiły” to nagranie, coś o głosie, jakim Maegan mówi, jak ten głos zawiesza, zmienia temat, jakie emocje słychać w jej słowach itp. Jeszcze lepszym wg mnie rozwiązaniem byłoby zupełnie inne podejście, mniej bezpośrednie i łopatologiczne. Ze słów Maegan wynika, że była raczej osobą skrytą (wolała siedzieć sama w ciszy, nazwała siebie niezależną) – czy taka kobieta rzeczywiście ot tak mówiłaby o swoich uczuciach wprost? I to nawet nie do Henry’ego, tylko do mechanicznego urządzenia, którego zabezpieczeń przecież nie mogła być pewna? Pomijając powyższe, uczucia i emocje zawsze lepiej pokazywać przez AKCJE, a nie przez OPISY. Taki np. luźny pomysł na obrazowanie uczuć Maegan: w dzienniku są różne wpisy, nieadresowane do nikogo, notatki, zapiski doświadczeń itp., ale od daty poznania Henry’ego pojawiają się wpisy adresowane do niego, całe mnóstwo, Meagan nie mówi w nich o wielkich uczuciach i o tym, że “nie mogłaby się bez niego obejść“, ale mówi o codzienności, o różnych głupotach, o tym, co jadła na śniadanie i jak przebiegają jej eksperymenty. Dzieliłaby się z nim każdym, nawet niby nieistotnymi szczegółami. Bo był dla niej tak ważny, że miała ochotę mówić mu wszystko. Po prostu. Wg mnie taki zabieg lepiej ilustrowałby uczucie Maegan.

Druga – dialog z technikami z Ceres i niektóre dialogi z Shastrą. Dialog z technikami jest niekonsekwentny stylistycznie. Panowie najpierw wypowiadają się raczej kolokwialnie (”Sidney, pamiętasz, jak ta kurwa się nazywała?”, “Pamiętam. WR 104. Super-kurwa-nowa!”, “Chłopie, Ziemia, bazy na Księżycu i Wenus trafił jasny szlag”), a później już ładnie i literacko (”Długa, samotna zima i śmierć”). Tak samo w drugiej części słownictwo Shastry jest bardziej, hmmm, potoczne niż w części pierwszej. Dodatkowo w kilku przypadkach wymiana zdań pomiędzy Henrym a Shastrą wypadła nienaturalnie, np. gdy Henry tłumaczył jej po co naprawiać antenę, no, oczywiste jest, że Shastra takie rzeczy wie, więc tłumaczenie jest tak naprawdę skierowane do czytelnika i to aż kłuje po oczach.

Tyle pokrótce.

Podsumowując: bardzo duży plus.

Ale nie przestawaj pracować.

Czołem!

Ktoś polecił mi Twój tekst kilka tygodni temu, leżał sobie i czekał w kolejce. Warto było “trzymać” i przeczytać. Świetne opowiadanie, bardzo mi się podobało. Zazwyczaj w takim przypadku nie wiem, cóż mógłbym więcej napisać. Ktoś inny znowu napisał mi, że warto wspomnieć w szczegółach o dobrych rzeczach, żeby Autor wiedział, jaką iść drogą.

Więc podobała mi się atmosfera na statku, rozmowy z komputerem, powtarzane czynności, replikacje i niesmaczne kawy. Bardzo w moim klimacie było to powolne powracanie pamięcią do wydarzeń sprzed błysku. Opis kosmosu nie przytłaczający, taki w sam raz, żeby czuć się dobrze wśród gwiazd.

Dobrze utrzymujesz czytelnika przy tekście, mała liczba bohaterów to pewne ułatwienie i pułapka zarazem. Z jednej strony czytelnik nie gubi się w natłoku bohaterów i akcji, z drugiej łatwo go znużyć monotonią. Wybrnąłeś z tego znakomicie.

Przyczepiłbym się tylko do dwóch pijaczków (oczywiście jeden z nich to musiał być Rusek, sic! ), sztampowi strasznie, ale co tam, niech Ci będą.

Podsumowując, opko bardzo w moim guście. Takie coś lubię czytać w papierowej formie. :)

Pozdrawiam.

Rorschach i Dracon – bardzo dziękuję za szczodre komentarze. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

Odkopałem z polecenia Marasa,

 

i jestem kontent z lektury.

Wciągneło, nie nudziłem się, dobrze napisane, czyta się gładko.

No i zakończenie, które można interpretować na różne sposoby. Ja się będę trzymać dość prostej koncepcji na to co się stało. Pierwszej, która mi się nasunęła, choć być może błędnej. Przejrzałem komentarze innych i ciekawe snują teorie.

Przybiłem archeologiczną 6tkę w ocenie.

 

Dzięki za dobry tekst :)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Sprowadziłem tu Mytrixa, a sam nie zostawiłem śladu, chociaż czytałem z dwa lata temu. Takie science-fiction na portalu lubię chyba najbardziej. Dosyć klasyczne w scenografii, ale potrafiące wycisnąć z tego entourage coś więcej. Zaskoczyć, wywołać zadumę, przemycić coś podskórnie, pozostawić z rozdziawioną gębą. Taki był na przykład “Lothar” Cobolda, takie było też, chociażby “Clean up & Go” Michała Pe.

I chociaż rzeczywiście tekst wpada w leciutką mieliznę w okolicach Ceresa, to jednak pozostaje według mnie jednym z najlepszych opowiadań, jakie poznałem na portalu. Być może we wspomnianym fragmencie troszkę gubi rytm, klimat i konsekwencję, może gubi też czytelnika, który traci nieco orientację w terenie (fabuły).

Ale pal licho, cała reszta jest świetna, warsztatowo poprowadzona znakomicie. Język przejrzysty, bez zbędnych udziwnień i fajerwerków. Jak na rasowe s-f przystało, opowiada po prostu dobrą historię opartą na dobrym pomyśle, a nie skupia uwagę na formie. Całość klimatyczna, odpowiednio fantastyczna, podbudowana solidną science, w wymowie i atmosferze niepokojąca i wymagająca główkowania. I jest tu też pewien smutek, pustka, nieuchwytne, alarmujące bzyczenie z tyłu głowy.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Całkiem ładne, mimo kilku błędów językowych i co najmniej jednego merytorycznego (fosfor świeci, kiedy się utlenia – fosfor w związkach nie świeci). Też nie do końca wiem, co się tu wydarzyło, ale zakończenie wydało mi się tak przewidywalne, że aż nieprzewidywalne – myślałam, że to, co się w końcu stało, będzie zbyt oczywiste. Ale tak w ogóle nieźle.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Bardzo spodobał mi się tekst. Szczególnie doceniam dialogi; konkretne, napisane z jajem, pozbawione sztuczności, zwiększające więź z bohaterami. Fajnie wypadli ruscy i jakoś od razu ich polubiłem. Historia ciekawa, działająca mocno na wyobraźnię. Mimo, że rzadko sięgam po opowiadania, których akcja dzieje się w kosmosie, tak tutaj poczyniłem wyjątek i nie żałuję.

Już pisałem kilkakrotnie, że zakończenia stwarzające możliwość różnych interpretacji są dobre. Tu też. Całość czyta się bez przymusu. Polecam

Mytrix, mr.maras, Tarnina, wojownik cieszy, Koala75 – wpadłem tu po dłuższej nieobecności. Bardzo mi miło, że ktoś opowiadanie jeszcze przeczytał. Kłaniam nisko.

Nowa Fantastyka