Miedzianym świtem garbaty horyzont, skuty łańcuchem ze stalowych chmur, wznosi słońce nad ponad tysiącletni bór. Po drzewach żywica spływa jak wosk z porannej świecy, gdy dogorywa knot. Pod konarami szyszki wraz z mchami, pokryte rosą gwieździstej nocy, zapachem mokrych torfowców, suchej trzciny, wrzośców. Źdźbła tataraków ostre jak sztylety, tną wody strumieni, płynących między rozszarpanym cieniem przez stado dzikich promieni.
wśród wypasów widnieje wiatrak
westchnieniem wiosny wzburzony
wewnątrz warkot wałów wybudził
Walwana wypłoszył wróble wrony
wylega wieśnica wbijając wzrok
we wykute wietrzyskiem wzgórki
wymokłymi wygonami wieją wyjce
wypraszane wierzbowymi witkami
Dęby wśród sosen, świerki z cedrami, krzewy, jeziora, polany i łany. W gęstwinie dziczy coś prycha i kwiczy, nad głową gęga, u stóp bzyczy, tu goni, o… a tamże ucieka, na domiar tego ryb pełna rzeka. Fauna i flora niezliczona, nikt nie próbował, bo i czort by nie zdołał. Na wschodzie graniczy z wydmami kamienistej krainy, gdzie golemy lepione są ze słonej gliny, wysmażane na krwi zabłąkanych ofiar z dodatkiem kilku kwaśnych kiwi kropel. Tak się błąkają od lewa do prawa, prowadząc dusze na skórzanej smyczy, wysysają też sok z drewnianych, skrzypiących krzyży. Zachód zaś tonie w górach popłochów, obsianych urodzajnymi glebami, tu trolle żyją w zgodzie wraz z krasnoludami.
– Już taki czas – wykrzykną młot uderzając o głaz,
– razem obsiewają pola czy włażą do kopalni, szukając złota oraz diamentów bez skazy.
Południe „Imperium” morza porterów, na falach unoszą się szyszki wielorakich chmielów, w ciemnych głębinach pełne porty pirato-smakoszy dłońmi po dnie szukających ości – zdrajcy, który od bryzy pości.
A w pewnym mieście na północy mieszka człowiek o złej mocy, zwą go od wędzarza poprzez smroda, aż do gaza. Jest on skromny w swej naturze jednak w środku rodzi burzę, gdy zaburczy w brzuchu jego, to ci zdradzę dziś kolego, iż się zbliża czarna magia, która z hukiem się uwalnia. I nie poznasz go z wyglądu, choć głowa rdzawą wodą zlana, twarz ponura – jakaś taka rozmazana, szyja krępa jak u byka, który uciekł z niedzielnego kurnika. Zasług jego wiele, jest tutaj wielkim bohaterem, bo wygonił orków, gnomów i podobnych, oj wielu, wiele stworów. Zwą go Mrk k.k choć na dole jest ich brak, a historia ta opowie jak to stało się dosłownie, bo to w głowie się nie mieści jaką moc on dupie mieści.
Drugi raz to samo? A co się takiego stało?
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Poprawiłem/ulepszyłem, no i najważniejsze – na tym skończę jako wiersz. Ten pierwszy był prologiem opowiadania z wplecionym pierwszy rozdziałem.
Powiadasz, Wierszowyjco, że to wiersz… No cóż, mocno osobliwy.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hmmm. Dziwny utwór.
Nie mogę się czepiać, że nie zrozumiałam tego, co napisano niby prozą, ale zbyt dla mnie poetycko – wszak uprzedzano, że wiersz. Niemniej jednak sens opowiastki do mnie nie dotarł.
Babska logika rządzi!