Kubek z głośnym trzaskiem uderzył o stół, uwięzione w nim kości zagruchotały. Wszyscy stłoczeni wokół stołu, przy którym pojedynkowali się krasnolud i goblin, zaciskali coraz ciaśniejszy krąg wokół stolika przy którym toczyła się gra. Nie było słychać pośród zgromadzonych ni szeptu, ni szmeru, gdyż stosowne zakłady poczyniono już dużo wcześniej, a uwag nie wypadało teraz wymieniać. Narastało napięcie, którego widzowie nie mogli wręcz wytrzymać, lecz jednocześnie tak bardzo uwielbiali. Z jednego z kufli ulała się miarka piwa i z chlustem upadła na podłogę. Tedy krasnolud poczerwieniał ze złości, ale nie odwrócił swego wzroku, któren skupiony był na szarych źrenicach goblina. Zacisnął mocniej grube palce na trzymanym przezeń kubku i głośno przełknął, a odgłos ten prawie ozwał się hukiem pośród ciszy. Oparty o szynkwas, jednooki oberżysta, na ten znak począł napełniać kolejne kufle dla grających. Nie mógł pozwolić, by toczyli pojedynek o suchych gardłach, gdyż to dzięki takim jak oni, nierzadko napełniał swój trzos ponad oczekiwania.
W takie wieczory jak ten w karczmie zbierało się nieco więcej ciekawskich jegomości, którzy nie szczędzili swych kieszeni na napitki wszelkiego rodzaju. Wszystkie zakłady przechodziły przez jego lepkie ręce, a i zapewniony oraz zakwaterowany przezeń skryba był opłacany z pewnym naddatkiem przez uczestników.
Oberża ta, należąca do owego dalekiego kuzyna ogromnych cyklopów, stała nieopodal głównego handlowego traktu idącego od rzeki Danrui-tien do niedużego, acz znacznego miasta – Kamczetury. Rozmiary tegoż grodu wynikały z ogromu osad rozsianych wkoło po lasach i dolinach, pełne najróżniejszych stworzeń. Same miasto było bogatym ośrodkiem handlu, rozrywki i kultury, jakiej nie szło zaznać we wsiach, wolnostojących lepiankach czy wilgotnych jaskiniach. Jednakże ci, którzy gardzili miejskim zgiełkiem lub zwyczajnie nie stać ich było na takową wyprawę, zdecydowanie chętniej zaglądali do knajpy Jednookiego, zwanego Ślepiomem.
Oberżysta napełnił dwa wielkie kufle, aż piana wyciekła na szynkwas, dając znać stojącemu w kącie błękitnoskóremu dasamukowi aby zaniósł je do małego stolika pośrodku dużej izby, okrążonego ciasnym tłumem. Dasamuk miał aż czworo rąk, dlatego przeciśnięcie się przez gawiedź nie stanowiło dlań trudności, mimo dwóch pękatych kufli niesionych wysoko nad głowami. Rozganiając obecnych, mruczał pod nosem na lewo i prawo: "dajcie przejść, powietrza im dopuśćcie!".
Zaiste, ciężkie i gęste powietrze wypełniało izbę przez co jeden z siedzących przy stoliku, skryba, a z urodzenia gnom, ziewał dyskretnie nad pergaminem. W pomarszczonej, żółtawej dłoni dzierżył piękne pióro mieniące się złotem, wyrwane ze złotego pawia.
Dowodziło to jego przynależności do Izby Aba i Waldena, która to zapewniała dla pasjonatów kości wszelkie wysokiej jakości artefakty niezbędne do tej gry. Były to choćby smocze kości, rzeźbione kubki, piękny kuferek, w którym przychodziło wkrótce po nabyciu rzucać mistrzowskie wyniki, i wszystkie inne znamienite różności. Rzemiosło jakim trudnił się Ab i Walden było jedyne w swoim rodzaju, także samo jak ich duet złożony z centaura i człowieka. Prócz znanych w całym świecie wyrobów, zapewniali pod swym dachem odpowiednią edukację dla skrybów, choć nie zajmowali się tym osobiście. Dzięki temu rozpowszechniali swój wizerunek i budowali zaufanie dla swego zakładu. Złote pióro, którym skrobał po pergaminie gnom, służyło do zapisywania wyników osiąganych przez graczy, zwanych żniwami, których to wielkość stanowiła o zwycięstwie gracza.
Jak długo można by mówić o tych wszystkich partiach, rozegranych od niepamiętnych lat, snuć te długie historie kiedy grano o rzeczy ważne i mniej ważne. Jakże długo by jeszcze opowiadać można o tych wspaniałych pojedynkach, które przy złotych piórach i pięknych, rzeźbionych kubeczkach rozegrane były.
Kubek, który ściskał krasnolud nie był jednakże rzeźbiony, a i kości nie były wszak ze szczególnie wyrafinowanego surowca. Nic więc w tym dziwnego, że goblin pozwolił sobie na złośliwą uwagę:
– Pokruszonymi chcecie grać, mości krasnoludzie? Tedy by ich więcej jak pięć było, a i kubek za niedługo pęknie wam w palcach. To nie nazbyt uczciwie zważając, żeśmy dopiero szkołę skończyli.
Uścisk krasnoluda zelżał nieco. Pochylił się nad stołem i zmierzył oponenta wściekłym spojrzeniem.
– Moje kości, więc mnie wtedy co złego spotka. Jeśli choć jedna na dwoje pękła, wtedy wam bez zwłoki wiktoryję oddam. Wszyscy słyszeli? – spytał zebranych.
– A jakże, słyszeli! – odpowiedziało mu kilka głosów.
– A ty, skrybo?
– Słyszał, słyszał… – westchnął znudzony gnom. – Ale się pośpieszcie, bo mi atrament wyschnie na proch. Albo, co gorsza, na pergamin kapnie i cała gra na nic będzie. To już bez znaczenia czy kości pękną czy nie. Splugawioną partyję sami liczcie.
Krasnolud natychmiast odsłonił kości. Karczmę wypełnił gromki okrzyk, rozległy się oklaski.
– Cztery kwadry w pierwszym rzucie! Ha! – zawołał uradowany. – Co wy na to, panie goblin? Czy aby wam teraz kości nie pękną?
– No, no. – gnom pokiwał głową z uznaniem. – Trzydzieści dwa punkty i bezsprzeczna przewaga. Zapisuję karocę, a jakże!
Goblin sięgnął po kości rozsypane po stole, wrzucił je do kubka i zamieszał. Wśród zebranych znów nastała grobowa cisza. Odstawił kubek dnem do góry, może nie z trzaskiem, lecz charakterystycznym stukiem. Cały czas nie odrywał wzroku od oczu przeciwnika. Odsłonił kubek. Wśród widzów rozległy się przeciągłe jęki zawodu, a na ustach krasnala pojawił się drwiący uśmiech, skryty w gęstwinie brody.
– Biga z kołami w poprzek. Nie staracie się, zielonkawy, choć tyle par oczu na was spogląda. – stwierdził gnom.
Goblin chwycił trzy z leżących kości, wrzucił do kubka i wysypał je z powrotem na stół. Wynik był dużo lepszy, wielu pokiwało głową z uznaniem.
– Mały sekwens. – gnom zapisał wynik na pergaminie. – I oto nam właśnie chodziło. Tylko piętnaście punktów, ale jak najbardziej udany rzut.
Kolejny rzut krasnoluda nie był już tak udany, gdyż musiał skorzystać ze wszystkich trzech możliwych rzutów. Ale na koniec zdobył aż dwadzieścia siedem punktów. Goblin odpowiedział zaledwie dwunastoma. Po następnej kolejce podbili stawkę. Po następnych trzech ponownie i ponownie. Przez cały czas szala zwycięstwa wyraźnie przechylała się na stronę krasnoluda. Kiedy pergamin był już prawie w całości zapisany i goblin wydawał się przegrywać właśnie trzos złotych monet, zdarzyła się rzecz niesłychana. Upojony swym zwycięstwem krasnolud uderzył o stół tak mocno, że gliniany kubek rozprysnął się na wszystkie strony, a jego grube palce przygniotły tak wysłużone już kości. Gdy odjął powoli dłoń okazało się, że zamieniły się w pogruchotaną, bezużyteczną kupkę gnatów. Wszystkim obecnym aż zaparło dech w piersiach. Goblin siedział z rozdziawioną gębą, nie dowierzając własnemu szczęściu. Rozgoryczony skryba uderzył łysym czołem o stół przed sobą.
– To… To… – wymamrotał krasnolud patrząc na wszystkich z osobna szeroko otwartymi oczyma. Goblin wstał, otrzepał ubranie i wyciągnął zieloną rękę nad stołem.
– Więc, mości krasnoludzie, jako się rzekło. Wiktoryja, jak i wasze złoto, idzie do mnie.
– Nie!… – zaprzeczył tamten.
– Wszyscy słyszeli… – przypomniał goblin.
– Nie!
– Słyszeli. – zauważył gnom, nie podnosząc głowy ze stołu.
– Nie!
– Słyszeliśmy. – potwierdzili zebrani.
Krasnolud sięgnął drżącą ręką za pazuchę i wyciągnął skórzany woreczek.
– Mam drugi komplet.
– Nie. – gnom aż skarcił go spojrzeniem. – Zasady wyraźnie zabraniają.
– Te nie pękną!
– Nie! – krzyknął poirytowany goblin.
– Toż to zaledwie dwie kolejki! – krasnolud nie dawał za wygraną.
W odpowiedzi skryba chwycił pergamin i przedarł go w pół.
– Teraz już to nieco więcej kolejek. Dobranoc waszmościom! – powiedział i odszedł w stronę schodów prowadzących do izb sypialnych. Goblin ponownie wyciągnął rękę w stronę krasnoluda.
– Jako się rzekło.
– To kupa pieniędzy!… Zagrajmy jeszcze raz. Przecież wy to uwielbiacie, prawda? Widać po was. – ujął go za rękę i zaczął nią gorączkowo potrząsać. Nagle z rękawa goblina wyleciało małe, szklane naczynie z niebieskawym pyłem. Goblin wyrwał rękę, błyskawicznie je chwycił i zaczął uciekać. Niefortunnie wpadł wprost w krąg widzów, który jeszcze nie zdążył się rozejść po rzekomej porażce krasnoluda. Ten tymczasem w mig zrozumiał, że został bezczelnie oszukany i począł, wyraźnie rozjuszony, wspinać się na dzielący ich stół.
– Ty zasrany kanciarzu! Przechero! Mnie ze złota wydymać chciałeś? Mnie?! – wściekał się krasnolud chwytając go za odzienie i przyciągając do siebie. Goblin nie zdołał przecisnąć się przez tłum, więc zwarli się w boju. Spadł na niego grad ciężkich ciosów, wyśliznął się prędko z uścisku i wskoczył pod stół. Chwycił go od spodu i podniósł błyskawicznie, szarżując na przeciwnika. Porządny, solidny, dębowy stół przez kilka chwil stanowił należytą zaporę między nim, a masywnym jak taran niewysokim brodaczem. Rozległ się krzyk pośród gawiedzi, kiedy krasnolud chwycił za broń. Stół uległ po dwóch uderzeniach topora, a w karczmie zrobiło się niemałe zamieszanie.
Widzowie, z początku rozbawieni bójką tych dwóch, przerażeni zaczęli chować się po kątach, gdy tylko ujrzeli ostrze w ręku opętanego bitewnym szałem krasnala. Przewrócono stoły, krzesła, kufle, ludzi. Ze ścian posypały się ozdoby, świece spadły na podłogę i zajęły ogniem niektóre z ubrań i obrusów. Krzyki oburzonego Ślepioma i jego dasamuka ginęły w ogólnym zgiełku. Nikt nie zauważył nawet, kiedy ktoś wyważył karczemne drzwi.
I jak to mawiają, często jedno nieszczęście, rychło sprowadza i drugie.