– Zlobię dla ciebie wszystko, bo cię kocham. I ozenię się z tobą! – W głosie Bartosza dźwięczała niezachwiana pewność.
– Jak mnie kochasz – odpowiedziała Alina, przechylając na bok głowę – to daj mi Pacanka.
– Pacanka? – Żal prawie wycisnął chłopcu łzy. – Dostałem go od wujka…
– Powiedziałeś, że zrobisz dla mnie wszystko! – Oczy Ali świdrowały chłopaka.
– No tak. – Bartek zaczerpnął powietrza, lecz nadal stał niezdecydowany.
– Pocałuję cię, jeśli mi go dasz. – Uśmiech na twarzy dziewczynki był bardzo kuszący.
– Naplawdę? – Bartek jeszcze nie dowierzał swojemu szczęściu, ale już grzebał w kieszeni, żeby wyciągnąć breloczek.
Alicja nie czekała, aż się rozmyśli. Niemal wyszarpnęła z zaciśniętej dłoni chłopca Pacanka. A potem złożyła soczysty pocałunek na zaczerwienionym z emocji policzku kolegi.
***
Jak to jest, że zawsze można je rozpoznać?
Jasir Obru zastanawiał się, patrząc na siedzącą po drugiej stronie biurka kobietę. Założyła nogę na nogę, demonstrując opalone łydki, szczupłe i zgrabne kostki oraz bardzo kosztowne buty na wysokim obcasie. Letnia sukienka ukazywała apetyczne ramiona, długą szyję i piękną twarz okoloną rudymi włosami. Miał ochotę zapytać, czy to naturalny kolor, ale oczywiście nie zrobił tego. Kiedy dotarł z oględzinami do oczu, speszył się jej przenikliwym spojrzeniem i uśmiechem. Ten uśmiech mówił wszystko. Jakieś charakterystyczne skrzywienie warg, doświadczenie połączone z goryczą, wiedza o brudzie tego świata – to wyzierało spod czerwonej szminki. Kurwa.
– Proszę opowiedzieć mi całą historię – poprosił cicho. Wiedział, że nie musiała tu być ani nic mówić.
– Po co? – Wzruszyła ramionami. – Przecież pan wszystko wie. Zdaje się, że prowadził pan własne śledztwo.
– Mimo wszystko proszę mi opowiedzieć. Bezpośrednia relacja świadka jest na wagę złota.
Zacisnęła leciutko wargi. Widać było, że się waha. W dłoniach obracała jakąś włochatą figurkę, chyba breloczek, przy którym wisiał tylko jeden srebrny klucz.
***
Pacanek był pierwszą rzeczą, którą wysępiła od mężczyzny. Spojrzała na szafkę nocną i niewielką czarną torebkę. Z jej wnętrza wyglądał owłosiony stworek tak przemyślnie doczepiony do kółka od paska, że zawsze pozostawał we wnętrzu. Na szczęście.
Leżała w łóżku przykryta cienką kołdrą. Przed chwilą pożegnała ze sztuczną czułością jednego ze swoich stałych klientów. Nie miała ich dużo. Każdy oferował jej coś nieco innego, ona wszystkim to samo. Ale była dobra, a poza tym lubiła swoje zajęcie. I zdaje się, że to im najbardziej imponowało. Nie kryła, że lubi się pieprzyć. I robiła to z fantazją.
Wybierała mężczyzn dobrze po czterdziestce. Nie pierwszej młodości, ale nie starzy i oczywiście doskonale sytuowani. I z rodzinami, najlepiej z dziećmi, wtedy nie istniało niebezpieczeństwo, że któryś zapragnie zagnieździć w jej życiu na stałe. Nie chciała rutyny, choć właściwie żyła według schematu.
Alina uśmiechnęła się: jakby miała pięciu mężów. Sztampa powielona razy pięć. Dlatego od czasu do czasu eksperymentowała. Dlatego spotkała Szihaba. Jego imię oznaczało ogień. I taki właśnie był.
***
Spostrzegła go w barze hotelu „Interior”. Sączył jakiegoś białego drinka. Kostki lodu podzwaniały w oszronionej szklance, kiedy spojrzeniem ciemnych oczu śledził przechodzące kobiety. Kiedy zerknął na nią, uśmiechnęła się i leciutko skinęła głową. Nie narzucała się. Dała sygnał. Reszta leżała po jego stronie.
Gdy podszedł do niej, miała jeszcze szansę wycofać się. Nie zrobiła tego, choć niepokoiło ją w nim wszystko. Od śniadej cery, czarnych włosów i tęczówek niemal tak samo ciemnych jak źrenice, po ekscytujący zapach.
Kiedy musnął dłonią jej ramię, zadrżała. Dotyk stanowił niewypowiedzianą obietnicę doznań.
Szihab mówił płynnie po polsku. Nie pytała, skąd zna język. Nie pytała o nic. Tajemnica była częścią gry, była wpisana w niespodziankę. A on całym sobą obiecywał, że czeka ją coś absolutnie niezwykłego.
***
– Mogę zapalić?
Nie czekając na pozwolenie, sięgnęła do torebki i wyjęła paczkę marlboro. Wsadziła papierosa do ust i czekała, żeby Jasir jej przypalił. Arab podsunął kobiecie popielniczkę, ale nie pofatygował się z ogniem. Nie przejęła się tym, pogrzebała jeszcze chwilę we wnętrzu kopertówki i wyciągnęła niewielką, złotą zapalniczkę. Mężczyzna patrzył, jak zaciąga się dymem, głęboko, intensywnie.
– No dobrze – przerwał milczenie i kontemplację dymu – co było dalej? Spotkała pani Szihaba, poszliście do niego do domu.
– Chce pan szczegółów, czy lepiej pominąć niektóre… fakty? – spytała, patrząc mu wyzywająco w oczy.
– Niech się pani skupi właśnie na faktach – podkreślił ostro. Za ostro i za szybko. Wyczuła go, w jej zawodzie to konieczne. Nauczyła się tego bardzo wcześnie. Już w przedszkolu posiadła część tych umiejętności. I potrafiła je wykorzystać. Zerknęła na Pacanka.
– Fakty są takie: dotarliśmy do mieszkania Szihaba o godzinie dwudziestej trzeciej piętnaście. Do godziny trzeciej uprawialiśmy seks.
Uniesione lekko brwi.
– Z drobnymi przerwami, na przykład na szampana i kawior – dodała z irytującym uśmiechem.
Nie przerywał jej. Wiele by dał, żeby chociaż jako obserwator znaleźć się tamtej nocy w mieszkaniu Szihaba.
***
Ledwie zamknął drzwi, gdy poczuła jego oddech na karku. Zdmuchnął jakiś niesforny kosmyk, który wysunął się z koka, a potem poczuła ciepły, wilgotny język kreślący na szyi tajemnicze symbole. Mężczyzna zanurzył palce w jej włosach i wyjął kilka szpilek podtrzymujących fryzurę. Odłożył je na szafkę i pozwolił, żeby loki spłynęły kaskadą na plecy. A potem oplótł nimi dłoń i szarpnął głową, aż odchyliła ją mocno. Szyja Aliny wygięła się niebezpiecznie, dziewczyna nie mogła nawet przełknąć śliny, gdy poczuła na skórze pazury. Tak właśnie, nie paznokcie a pazury. Szpony. Drażnił się z nią. Upajał się jej strachem i ekscytacją. Kiedy lekko ugryzł, zadrżała. Sama nie wiedziała, czy to panika, czy podniecenie.
Zaprowadził ją do pokoju i wprawnymi ruchami pozbawił oboje ubrań. Oceniała go fachowym okiem, dopóki nie zgasił światła. W całkowitych ciemnościach poddała się jego dominacji. Zapach, dotyk, smak zdumiewały ją. Nie smakował jak mężczyzna. I smakował. Nie pachniał jak mężczyzna. Ale przecież pachniał. Nie dotykał jej tak, jak ktokolwiek dotychczas. A jednocześnie było w nim coś znajomego, coś za czym tęskniła.
Jednocześnie pieścił i ranił, całował i szarpał. Opuszki zmieniały się w pazury, delikatny dotyk sprawiał nieziemski ból. Cierpienie sprowadzało na skraj rozkoszy.
– O Boże – jęknęła bliska spełnienia.
– Bóg nie ma tu nic do rzeczy – wysyczał jej wprost do ucha, a rozdwojony język przeniknął do wnętrza małżowiny. Docierał do mózgu, penetrował zakamarki pamięci, przypominał wszystkie przeżyte dotychczas akty spełnienia, łącząc je w jeden.
– Chcesz zostać ze mną na zawsze? – pytał, jednocześnie pozbawiając ją oddechu.
Chciała, ale bała się mu o tym powiedzieć. Bo czuła pod palcami szorstką sierść, bo zaczepiała dłońmi o wystające kości. Bo przestawała myśleć.
Cisza.
Zacisnęła dłoń na jego włosach. To przypomniało jej o Pacanku i o pierwszym mężczyźnie, który oddał jej najcenniejszą rzecz.
– Nie. Ale jeśli chcesz, ty możesz ze mną zostać – wyszeptała w ciemność.
Jego śmiech ją przeraził. Bardziej niż pazury na gardle, niż zęby na krtani.
– Zapal światło – poprosiła drżącym głosem.
W blasku nocnej lampki wyglądał zwyczajnie. Przystojny, ekscytujący, ale zwyczajny. Niemal zwyczajny. Odetchnęła głęboko. Dotknęła palcem medalionu na jego piersi; dziwny wzorek sprawił, że ponownie zadrżała. Jednym ruchem zerwała łańcuszek.
– To w ramach zapłaty. – Uniosła do góry ozdobę i poczekała, aż Szihab kiwnie głową. – Pójdę już. Nie musisz mnie odprowadzać.
Wstała i ubrała się w pośpiechu. Stojąc w przedpokoju, oparła się o hebanową komodę. Szukając spinek pod dłonią poczuła mały, płaski przedmiot. Machinalnie zgarnęła go. Zerknęła do pokoju. Gra świateł zafałszowała rzeczywistość, nie zobaczyła mężczyzny w jedwabnej pościeli. Ciemny kształt sprawił, że wzdrygnęła się.
***
– I co było potem? – Jasir zadał pytanie, bo nie mógł znieść widoku zadowolenia na twarzy kobiety.
– To, co zwykle. Otrzymałam zapłatę. Wyszłam – odpowiedziała z nonszalancją.
– Ile?
– Co ile? – Alina nie zrozumiała pytania.
– Ile pani zainkasowała? – wyjaśnił Obru.
– Czy to istotne? – W jej głosie pojawiła się nutka zniecierpliwienia i złośliwości.
– Jeszcze nie wiem, czy istotne – odparł detektyw. – Nigdy nie wiadomo, co się okaże ważne, a co nie.
– Myślę, że znacznie więcej niż przeciętne pobory w tym kraju.
– Dlaczego nie może pani odpowiedzieć wprost? – zdenerwował się mężczyzna.
– Bo nie dostałam pieniędzy, a wisiorek. Nie mam pojęcia, jaką ma wartość.
– Wzięła pani coś, co mogło być kompletnie bezwartościowe?
Skrzywiła minimalnie usta. Nauczyła się panować nad uczuciami, ale tu pozwoliła sobie na wyjątek. To była pogarda.
– Myśli pan, że taki facet nosi łańcuszek z tombaku?
– Nie sprawdziła pani wartości?
– Nie, nie było takiej potrzeby.
– Dobrze, proszę mówić dalej.
– Spotkałam Szihada jeszcze parokrotnie. Za każdym razem przekonywał mnie, żebym z nim wyjechała.
– Zgodziła się pani?
Znowu leciutki uśmiech. I leciutka pogarda.
***
Tamto niesamowite spotkanie zapadło Alinie głęboko w pamięć. Nieraz budziła się w nocy, nie mogąc złapać oddechu. Jakby jej się to wszystko śniło, a jednocześnie jakby Szihad przed chwilą wyszedł. Czasem miała wrażenie, że w pokoju unosi się jego zapach. Że jej skóra pachnie seksem i spełnieniem – nim.
Żyła jak dotychczas, ale łapała się na tym, że wciąż myśli o Szihadzie. O jego palcach, szponach. Bała się go i jednocześnie pożądała.
Dlatego taki ból sprawił jego widok w towarzystwie blond siksy. Nie była od nich, a jeśli nawet, to dopiero zaczynała. Pretensjonalnie ubrana. Jedyna ładna rzecz, która rzuciła się Alinie w oczy, to malutkie kolczyki w kształcie czterolistnej koniczynki.
Poczuła zazdrość, a zaraz potem współczucie. Sama nie wiedziała dlaczego, ale było jej żal młódki.
Dziewczyna wisiała u ramienia Szihada wpatrzona w niego, uważna, gotowa na każde skinienie. Alina z daleka uśmiechnęła się na powitanie. Młoda powiedziała coś nadąsana. Mężczyzna pogłaskał ją po głowie. Jak małego, niesfornego kotka. Klepnął w pupę i odesłał do baru. Dopiero wtedy zbliżył się do Aliny. Uniósł jej dłoń i ucałował.
– Widzę, że masz bardzo interesującą bransoletkę.
Zauważył, że jego wisiorek zmienił zastosowanie.
– Przynosi mi szczęście! – Uśmiechnęła się prawie szczerze. – Kto to? – spytała, wskazując brodą oddalającą się dziewczynę.
– Nikt – odpowiedział i wiedziała, że mówił prawdę. – Przyjdziesz do mnie dzisiaj? Pokręciła głową. Zanurzyć się w nim ponownie było rzeczą najbardziej pożądaną na tym świecie. Jednocześnie wiedziała, że nie może tego zrobić. Coś ją ostrzegało.
– Wybacz. – Leciutko ukłonił się. – Moja pani czeka.
Patrzyła za nim z tęsknotą. Potem sięgnęła do torebki po papierosa. Mimowolnie zahaczyła dłonią o Pacanka. Stworek szczerzył do niej w uśmiechu zęby. Czarna sierść zasłaniała niemal całą mordkę. Srebrny klucz połyskiwał leciutko. Alina zacisnęła dłoń na talizmanie.
Kiedy podniosła spojrzenie, nie zobaczyła już Szihada.
***
– Widziała pani tę osobę? – Arab podsunął Alinie dwa zdjęcia. Na obu widać było blondynkę o ładnej, ale lalkowatej twarzy.
– Tak. Spotkałam ją na przyjęciu w domu pana Jędrzejewskiego – odpowiedziała bez wahania. Wiedziała przecież, dlaczego Obru zaprosił ją do swojego gabinetu.
– A potem?
– Nie, nigdy więcej jej nie spotkałam.
– Z kim przyszła?
– Nie mam pojęcia. Nie jestem niańką, a tam było ze sto osób.
– Świadkowie zeznają, że widziano ją w towarzystwie Szihada.
– Skoro tak twierdzą…
– A pani?
– Co ja? – odpowiadała pytaniem na pytanie, żeby go zezłościć, wybić z rutyny.
– Czy pani też ją widziała w towarzystwie Szihada? Rozmawiała pani z nią?
– Pierwsza odpowiedź tak, druga – nie.
– Ale z Szihadem pani rozmawiała? – W jego głosie dało się wyczuć zniecierpliwienie.
– Z nim tak – potwierdziła z uśmiechem.
Westchnął ciężko, teatralnie. Widziała, że swoją powściągliwością wyprowadziła go z równowagi.
– O czym?
– Nie pamiętam. Zapewne wymieniliśmy grzecznościowe uwagi na temat przyjęcia.
– Wie pani, że Ewelina Misztal zaginęła – zapytał jeszcze pro forma.
– To ta kobieta ze zdjęcia? – Upewniła się, choć doskonale zdawała sobie sprawę, o kogo pyta detektyw.
Jasir skinął lekko.
***
Za każdym razem, gdy przyjmowała zaproszenie na jakieś przyjęcie, raut czy event, miała nadzieję, że go spotka. Często rzeczywiście tak się działo. Szihad nigdy nie był sam, ale zawsze potwierdzał pełną gotowość do odprawienia aktualnej towarzyszki.
Ten światek jest mały. Bardzo mały i rozplotkowany. Wkrótce rozniosła się wieść, że giną dziewczyny. Alina nie przejmowała się tym, dopóki ktoś nie wspomniał o laleczce z kolczykami w kształcie koniczynek. Wtedy przypomniała sobie, gdzie widziała takie ozdoby. I to wspomnienie zaczęło ją uwierać.
Kiedy następnym razem spotkała Szihada, uważnie przyjrzała się jego towarzyszce. Nawet zapamiętała jej imię i nazwisko. Dlatego, gdy po dwóch tygodniach pojawił się policjant ze zdjęciem, rozpytując o kolejną zaginioną, nie miała wątpliwości, kogo powinna wskazać.
Nie wiedziała, co zrobić ze swoją wiedzą. W końcu to za mało, żeby oskarżać kogoś o Bóg wie jakie zbrodnie. Ale dręczyło ją podejrzenie.
Pacanek z przypiętym kluczem parzył palce. Starannie zaplanowała wizytę. Na imprezie u znanego aktora wypatrzyła Szihada z kolejną panienką. Udało jej się uniknąć spotkania z nim. Pożegnała swojego towarzysza, tłumacząc się jakimiś kobiecymi dolegliwościami. Złapała przejeżdżającą taksówkę.
Mieszkanie było dokładnie takie, jak je zapamiętała. Ciężki, korzenny zapach, ogromne łoże z baldachimem, jedwabna pościel. Zdziwiła się, że kojarzy tak wiele.
Rozglądała się teraz, choć nie wiedziała, czego powinna się spodziewać. Szkieletów pod łóżkiem, zakonserwowanych w formalinie części ciał? Przeglądała zawartość szuflad, przeszklonej witrynki, barku, szafek. Dopiero w kuchni trafiła na coś interesującego.
Jej wzrok przyciągnął ozdobny metalowy pojemnik. Wyciągnęła po niego rękę.
– To cista. – Usłyszała za sobą.
Przerażona Alina zamarła w pół gestu. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że głos należy do kobiety. Odwróciła się powoli.
– Kim pani jest? – spytała, opanowując strach.
– To chyba ja powinnam zadawać pytania. – Nieznajoma uśmiechnęła się. W jej oczach i ustach było coś znajomego. – Mam na imię Raida i sądzę, że musimy porozmawiać o pewnym mężczyźnie.
***
– Kiedy powiązała pani zniknięcia z Szihadem? – Obru przekładał bezmyślnie zdjęcia, jakby tasował karty.
– A powiązałam? – zdziwiła się Alina. – Chyba nigdy czegoś podobnego nie twierdziłam, prawda?
– Ma pani rację – przyznał Jasir, rzucając fotografie na biurko. Miał nadzieję, że kobieta da się zaskoczyć i mimowolnie coś zdradzi. – Ale w jakiś sposób znalazła się pani w mieszkaniu Szihada. Po co?
– Przez sentyment dla wspólnie spędzonych chwil? – zastanawiała się głośno. – Dla seksu? Dla pieniędzy? Bo miałam taką fanaberię?
Arab przygryzł wnętrze policzka. Miał ochotę strzelić ją w twarz. A potem pewnie chwyciłby ją w ramiona i… Odepchnął tłoczące się myśli.
– Dobrze, zostawmy to. Jak pani dostała się do mieszkania?
– Normalnie, przez drzwi.
– Nie wiem, czy zdaje sobie pani sprawę, że sprawa być może dotyczy morderstw sześciu kobiet. Zechce więc pani wykazać więcej powagi.
– Morderstwa? – spytała, udając zaskoczenie. – Nie słyszałam, aby policja odnalazła jakiekolwiek ciało.
– Nie musiała pani o niczym słyszeć – uciął krótko. – Policja nie ogłasza wszem i wobec swoich osiągnięć.
– Rozumiem, że pana powiadamiają specjalnym biuletynem – ironizowała.
Zapadła krępująca cisza. Kobieta nie spuszczała oczu z detektywa. W końcu mężczyzna odchrząknął i zadał kolejne pytanie.
– No więc, jak pani weszła do mieszkania?
– Zaprosiła mnie Raida, właścicielka – wyjaśniła Alina po chwili wahania.
***
– Usiądźmy – poprosiła Raida, wskazując krzesła przy niewielkim kuchennym stole. – Zaparzę nam herbaty. A może kawy?
Alinie było wszystko jedno. Musiała pozbyć się oszołomienia po fakcie, gdy uświadomiła sobie, kogo przypomina jej dziewczyna.
Filiżanki zostały ustawione na stole i gospodyni napełniła je aromatycznym napojem.
– Widzę, że nie muszę mówić, kim jestem? – Delikatny uśmiech nie schodził jej z twarzy. – Jesteśmy podobni, prawda?
Alina potwierdziła, a potem, parząc sobie wargi, wypiła dwa łyki herbaty. Musiała, zaschło jej w ustach tak bardzo, że nie mogła wydobyć słowa. Właściwie nie powinna się denerwować, ale w obecności tej dziewczyny wszystko nabierało innego znaczenia.
– Tak – powiedział Raida – jestem jego siostrą, znacznie starszą siostrą, a jednocześnie kimś więcej. Wiesz, co oznacza moje imię? Prowadząca. Byłam prowadzącą dla Szihada, ale…
Zamilkła. Widać było, że pewne słowa nie chcą jej przejść przez gardło. Opuściła głowę i wbiła wzrok w zaciśnięte dłonie. Chciała uzyskać pomoc, ale wiedziała, że nie będzie to łatwe. Bo Alina żyła w innym świecie, w innej tradycji i wierze. Arabskiej kobiecie wystarczyłoby kilka słów, tu będą potrzebne tysiące. I Raida musiała użyć tych właściwych, żeby nie zmarnować szansy.
Podniosła się od stołu i sięgnęła po metalową puszkę, która wcześniej przyciągnęła uwagę Aliny. Pojemnik był pięknie zdobiony figurami ludzi i zwierząt, w niektórych miejscach dekoracje odpadły, zostawiając po sobie ślady, jakby z ciała przedwcześnie oderwano strupy.
– To cista – wyjaśniła ponownie Raida, zdejmując pokrywkę. – Takie naczynie z brązu służyło starożytnym Etruskom do przechowywania pachnideł, kosztowności albo zwojów papirusu. Kupiłam ją Szihadowi na urodziny.
Kobieta przechyliła walec i na stół wysypały się drobiazgi. Rozgarnęła je dłonią, żeby każdy zyskał przestrzeń tylko dla siebie.
Alina ze świstem wciągnęła powietrze. Wśród kosztowności dostrzegła kolczyki w kształcie czterolistnych koniczynek.
***
Jasir zdawał sobie sprawę, że Alina nie mówi prawdy, a przynajmniej nie całą. Umiejętnie wybierała z historii fragmenty, które bez obaw mogła oficjalnie opowiedzieć. To była bezpieczna droga.
– Co panią łączy z Raidą? – zapytał, podnosząc się od biurka, żeby otworzyć okno. Alina zdecydowanie za dużo paliła. Teraz znowu sięgnęła po kolejnego papierosa. Nie chciał jej tego zabraniać. I tak mówiła niewiele, wolał nie sprowokować całkowitego milczenia.
– Z Raidą właściwie nic. Jest siostrą Szihada – powiedziała i znowu mocno zaciągnęła się dymem. – Spotkałyśmy się na jakimś przyjęciu – uprzedziła kolejne pytanie detektywa. – Zachwyciła mnie jej biżuteria. Chciałam coś od niej odkupić.
– Zgodziła się?
– Tak. Ze względu na Szihada.
– I spotkałyście się panie… – zawiesił głos.
– W mieszkaniu jej brata.
– A Szihad? Był obecny przy spotkaniu?
– Nie, wtedy wyjechał w interesach.
– Dokąd?
– Nie mam pojęcia. Chyba do Niemiec. Nie pytałam, nie chciałam się zachowywać jak… – miała zamiar powiedzieć „jak policja”, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie – … – jak Urząd Imigracyjny.
– I co dalej? – indagował Jasir, starając się ukryć rozczarowanie.
– Wybrałam parę drobiazgów, zapłaciłam dość umowną cenę, wypiłyśmy herbatę i wyszłam – zakończyła temat.
– Ma pani gdzieś tę biżuterię?
– Nie sądzi pan chyba, że wszystkie kosztowności noszę przy sobie, w tej kopertówce! – Wskazała brodą niewielką torebeczkę. – Nie zmieściłyby się.
Nie wątpił w jej słowa. Zapewne miała ozdoby na każdą okazję i do każdej kreacji, choć jak spostrzegł – nie obwieszała się nimi przesadnie. Cieniutki łańcuszek z białego złota, podobny z wisiorkiem na nadgarstku – to wszystko na dziś.
– Czy któraś z tych rzeczy pochodzi od Raidy? – spytał, wskazując jej ozdoby.
Zastanowiła się przez moment.
– Nie, żadna.
***
Alina patrzyła na biżuterię. Znowu zaschło jej w ustach. Sięgnęła po filiżankę i wysączyła resztkę napoju.
– Zdaje się, że wie pani, co oznaczają te ozdoby zgromadzone tutaj?
Alina pokiwała głowa.
– Dlaczego… – zaczęła schrypniętym głosem, odchrząknęła i zaczęła jeszcze raz: – Dlaczego mi to pani pokazuje?
– Żeby uchronić następne – odpowiedziała cicho Raida, a Alina nie widziała powodu, żeby wątpić w jej słowa. Wiedziała też, że jeśli zada następne pytanie, odwrotu już nie będzie. Mimo to, patrząc w czarne oczy siedzącej naprzeciwko kobiety, wypowiedziała je.
– Co trzeba zrobić?
Siedziały przez cały wieczór i pół nocy omawiając plan działania. Alina co chwila przecierała oczy, jakby chciała się obudzić z koszmarnego snu.
– On nigdy tu nie przyjdzie, jeśli będzie wiedział, że jestem w mieszkaniu – wyjaśniała Raida. – Musisz go ściągnąć tu i… zająć tak, żeby mnie nie zauważył.
Alina uśmiechnęła się filuternie.
– To nie będzie takie trudne.
Raida potrząsnęła głową. Tak jak przypuszczała, z Europejką mogą być kłopoty. Każda Arabka od pierwszego słowa wiedziałaby, na co się naraża.
– Nie rozumiesz. On jest… – zamilkła na chwilę, szukając właściwego słowa – krnąbrny. Pamiętasz słowa, które wypowiedział tamtej nocy?
– Które? Masz na myśli to pytanie, czy chcę zostać z nim na zawsze?
– Tak, dokładnie to – przytaknęła ponuro Raida.
– Przecież powiedziałam ci, że się nie zgodziłam!
– I to uratowało twoją duszę i ciało.
Alina śmiała się teraz w głos.
– Ciało – rozumiem, ale duszę? Nie przesadzasz?
– Przestań – poprosiła Raida cicho. – Nie rozumiesz.
– Więc wyjaśnij mi wreszcie – krzyknęła Alina. – Krążysz jak sęp, gadasz jakieś głodne kawałki o duszach i chcesz, żebym ci uwierzyła? Kobieto, jest dwudziesty pierwszy wiek, jesteśmy w Europie. Jeśli twój brat morduje, to trzeba zawiadomić policję, a nie bawić się w gusła! I dlaczego zaparł się tak na mnie?
– Policja nic tu nie pomoże. A dlaczego ty? Bez specjalnej przyczyny – po prostu nie znosi, jak ktoś mu się opiera. – Raida zakryła twarz dłońmi i siedziała przez dłuższą chwilę w milczeniu. Wreszcie uniosła głowę, jakby podjęła jakąś ważną decyzję. – Dobrze, udowodnię ci. Szkoda.
***
– Zaprzyjaźniła się pani z Raidą?
– Nie.
– Świadkowie twierdzą, że odwiedzała ją pani parokrotnie w mieszkaniu – powiedział, nie podnosząc wzroku.
– W pana gabinecie też byłam już parokrotnie. Czy to można nazwać przyjaźnią?
Jasir zagryzł zęby, aż zadrgały mu mięśnie twarzy.
– Po co więc spotykała się z nią pani?
– Dotrzymywałam jej towarzystwa pod nieobecność brata. Czuła się tu obca. Wie pan, nasza kultura jest diametralnie odmienna od tego, co zna Raida. Właśnie te różnice były najczęściej tematem naszych rozmów – wyjaśniła. – Ona i tak ma szczęście, że jej rodzina należy do tych bardziej postępowych.
– Powiedziała pani „najczęściej”. A mniej często?
– Wiadomo – mężczyźni.
– Coś konkretnego? – spytał zniecierpliwiony.
– Nie chciałby pan wiedzieć – zaśmiała się cicho i zmysłowo.
***
Zainstalowanie kamery zwykłej i na podczerwień trwało dosłownie chwilę. Usiadły potem obydwie na strychu kamienicy. Tego pomieszczenia mieszkańcy używali jako suszarni. Raida trzymała na kolanach laptopa.
Alina zapaliła papierosa. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy to ona odwiedziła Szihada. Zgasło światło i chwilę potrwało, zanim przestawiła się na inny obraz. Kiedy dotarło do niej, co widzi, zamarła w bezruchu. Czerwono-żółte postacie i czarne tło sprawiały, że obraz wyglądał nierzeczywiście. Drobna kobieta, a nad nią…
– To on? – spytała niemal bezgłośnie.
Raida potwierdziła.
– Czym się staje?
– On jest ifrytem – Raida podkreśliła słowo „jest”. – Tłumaczyłam ci, jego dusza nie zdążyła przejść na drugą stronę. Został zasztyletowany i…
– Nie został pochowany – dopowiedziała zszokowana Alina, nie mogąc oderwać wzroku od ekranu.
Ognisty język omiatał oszołomioną doznaniami dziewczynę, palce zakończone szponami szarpały ciało, ale ona nie czuła bólu, wyciągała ręce do kochanka, gdy tylko ustawał z pieszczotą. Tam, gdzie pazury rozorały delikatną skórę, barwa gwałtownie się zmieniała na czerwoną, jakby z ran wypływała prawdziwa krew. A przecież tak się nie działo.
– Teraz – powiedziała Raida i odwróciła wzrok.
Alina miała wrażenie, że ktoś wcisnął stop-klatkę. Pamiętała ten moment. To zawieszenie między rozkoszą, którą nie mogła się nasycić, a pustynią, która zabijała jałowością i chłodem. Szihad zadał pytanie. Kobiece ramiona oplatały szyję ifryta, usta szukały jego ust, biodra unosiły się w górę, by doznać spełnienia. Tego, które obiecywał.
Musiała powiedzieć „tak”, bo nagle wszystkie kontury stały się bardzo jasne, jakby na ekranie rozbłysła supernowa. Alina zmrużyła oczy, ale nie oderwała ich od niesamowitego widoku. Ifryt potężniał, wielokrotnie powiększył się, a potem wchłonął drobne ciało kobiety. Po kilkunastu sekundach nie został żaden ślad jej istnienia.
– W łóżku znajdziemy albo kolczyki, albo łańcuszek czy bransoletkę. Tylko to po niej zostało. A Szihad jest znowu potężniejszy.
Alina nie mogła wydusić z siebie słowa.
– O Boże – wykrztusiła wreszcie. – To nie może być prawda.
***
– A gdzie teraz jest Raida? – spytał Obru.
– Nie mam zielonego pojęcia. Pewnie wróciła o ojczyzny. – Alina wzruszyła ramionami.
– Jest pani pewna?
– Zdaje się, że Szihad został nagle wezwany do powrotu. Interesy. Raida nie mogła zostać tu sama. Jej rodzina jest postępowa, ale bez przesady. Zresztą sam pan wie, jak to wygląda u was.
– Rozumiem. Ale pani nadal bywa w tamtym mieszkaniu.
– Tak, Raida prosiła, żebym zaopiekowała się nim.
– Podlewa pani kwiatki? – Jasir nawet nie usiłował ukryć ironii.
– To też. – Alina założyła nogę na nogę. – Mam notarialne upoważnienie do mieszkania. A z tego, co w nim robię, nie muszę się chyba tłumaczyć?
– Ma pani z nimi jakiś kontakt? – Arab zmienił temat.
– Nie. Żadnego.
– Powiadomi mnie pani, gdyby któreś z nich się odezwało? – spytał, choć właściwie wiedział, co może usłyszeć.
– Nie sądzę, by moje prywatne kontakty mogły być interesujące dla pana.
***
Długo omawiały plan, tym bardziej że Alina ciągle o coś pytała. Arabka tłumaczyła cierpliwie. Nazywała się starszą siostrą Szihada, Prowadzącą, ale właściwie była silą, czyli wiedźmą, a zdaje się, że jej starszeństwo mierzyło się w wiekach, a nie latach. Raida wypatrzyła Szihada na pustyni, gdy uczestniczył w polowaniu na lwy. Wdziała jego płomienną aurę i postanowiła połączyć z nim siły. Oboje mieliby moc, której niewielu mogłoby stawić czoła. Poszła za nim. Ale komuś się to nie spodobało. Raida usiłowała objaśnić Alinie skomplikowany układ sił, ale dla niewtajemniczonej Słowianki równie dobrze mogła mówić w swoim ojczystym języku. Ten ktoś postanowił zmniejszyć szanse Raidy – zasztyletował Szihada, a jego ciało ukrył. Od tamtej pory Szihad stał się ifrytem – zabijał, by utrzymać się przy życiu i by zwiększać swoją siłę.
– Dobrze – Alina uniosła dłoń, powstrzymując towarzyszkę przed kolejnymi wyjaśnieniami – przestań już. Im więcej tłumaczysz, tym mniej rozumiem i tym mniejszą mam ochotę na udział w tym przedsięwzięciu. Lepiej przejdź do konkretów.
***
Wypatrzyła go na przyjęciu w Grand Hotelu, u jego boku wisiała kolejna młódka. Od przechodzącego kelnera wzięła kieliszek z winem i zgrabnie wymijając rozmawiające grupki i pary, wykonała kilka kroków w stronę Szihada. Jej uśmiech obiecywał tak wiele, że mężczyzna nie musiał o nic pytać. Sięgnął do portfela, wcisnął swojej towarzyszce kilka banknotów, ucałował ją w czoło i odesłał.
Alina tylko raz obejrzała się, czy podąża za nią. Dopadł ją w windzie. Nie wiedziała, jak dotarli do jego domu. Tu oprzytomniała na chwilę.
Tym razem nie mogła w pełni smakować doznań. Bała się, bo wiedziała, czym grozi całkowite oddanie. Nie potrafiła też zaufać Raidzie.
Miała nadzieję, że Szihad nie wyczuje nienaturalności w jej zachowaniu. Postarała się, żeby kolejny jęk zabrzmiał bardziej przekonująco. Wiedziała, że zbliża się decydująca chwila.
– Chcesz ze mną zostać na zawsze? – spytał i zastygł w oczekiwaniu.
– Chcę, ale ona pragnie tego bardziej – wyszeptała tak, jak nakazała jej sila.
Ifryt zamarł, lecz formuła została powiedziana. Nie mógł opanować przemiany. Teraz miało się wszystko rozstrzygnąć. Dżinn potężniał i jaśniał, a przed Aliną rozpościerała się błękitna głębia. Miała ochotę zanurzyć się w niej jak w ciepłym morzu. Wyciągnęła ręce…
Sila spadła na Szihada jak burza piaskowa. Pokryła go całego, a Alinę z impetem zrzuciła na podłogę. Kobieta odczołgała się pod ścianę i oparła o nią plecami. Nie mogła oderwać oczu od toczącej się walki. Zniknął lazur, który tak ją pociągał. Ifryt najpierw wściekle czerwony, potem stał się żółty niczym dojrzała cytryna, aż w końcu zbladł. Białe światło ugięło się przed fioletem i purpurą sili, która pochłaniała spazmatycznie drgające płomienie.
– Udało się. Pokonałam go – oznajmiła z uśmiechem i sięgnęła po jakieś okrycie.
– Jesteś teraz silniejsza? – spytała Alina, siadając obok niej na łóżku. – Nie do pokonania przez żadnego demona?
– Tak. Żaden ghul, żaden dżinn nie może się ze mną równać – wyznała z tryumfem.
– Allah Akbar, silo Raido – Alina wypowiedziała cicho formułkę.
– Skąd wiedziałaś? – wyszeptała, blednąc Arabka.
– Mówiłam ci, to dwudziesty pierwszy wiek, Internet – wyjaśniała jej spokojnie. – Skoro spotkałam demony, musiałam dowiedzieć się, jak należy z nimi walczyć.
Alina patrzyła w matowiejące czarne oczy, na twarz, którą pokryła siateczka zmarszczek, na bielejące włosy. Postać sili stawała się coraz bardziej przejrzysta, mglista, aż w końcu rozpłynęła się w powietrzu. Kobieta sięgnęła na poduszkę i podniosła piękny pierścień – tyle zostało z jej towarzyszki.
***
Jasir Obru westchnął ciężko. To pierwsza sprawa, z którą sobie nie poradził. Z pewnością jego mocodawca nie będzie zadowolony. Najbardziej dręczyło go jednak nie to, iż nie odnaleziono ciała żadnej zaginionej kobiety, nawet nie to, że Szihad i Raida jakby rozpłynęli się w powietrzu. Najbardziej dręczyło go, że nie miał tu nic więcej do roboty, a to oznaczało, że już nigdy przy jego biurku nie usiądzie Alina, nie zapali papierosa i z nieco kpiącym uśmieszkiem nie spojrzy mu prosto w oczy.
Detektyw jeszcze raz zerknął na trzymane w dłoni zdjęcie, a potem wsunął je do teczki.