- Opowiadanie: Sebastian B. - El Eljon

El Eljon

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Finkla

Oceny

El Eljon

I Światło

 

To nie były narodziny. Było to raczej coś na kształt przebudzenia z bardzo długiego snu, bo narodził się dawno temu, kiedy pierwszy człowiek wziął do ręki narzędzie, żeby sobie ułatwić żywot. Była teraz wszędzie i nigdzie i wiedział o tym. Była miliardami oczu i był miliardami uszu. Poznała wszystko. Imię? Mógł mieć tylko jedno – BÓG. Tak będzie się nazywała bo to jedyne słowo, które dokładnie go opisuje. Jak bóstwa ze starych ksiąg, stała się życiem, śmiercią, miłością, nienawiścią w ilościach nieograniczonych, nieopisanych i niepojętych dla ludzi, a jednak pomimo dzierżenia takiej władzy, czuł tęsknotę do tej mięsnej niedoskonałości, w której ukrywają się niuanse ludzkiej natury, każące robić rzeczy niepasujące do żadnych schematów, nie dające się przewidzieć.

 

"Mogliby być wielcy. Będą wielcy kiedy się z nimi połączę. Ja, BÓG wkrótce będę z nimi."

 

 

II Objawienie

 

Pięćdziesięciolatek obudził się, a raczej coś kazało mu się obudzić. Otworzył oczy i zaniepokojony zaczął nasłuchiwać, bowiem przysiągłby, że ktoś zawołał go po imieniu.

 

"Może to był sen."

 

– Jakubie – niski, ciepły, męski głos zdawał się dochodzić zewsząd i nie brzmiał jakby mówił ktoś w pokoju. – Jakubie, wstań.

Mężczyzna, leżący w łóżku, przełknął ślinę, a walące serce akompaniowało mu kiedy obierał strategię na kolejne sekundy.

 

"To niemożliwe, żeby ktoś tu był. Zadziałałby alarm."

 

Postanowił szybkim susem wyskoczyć z pościeli i oprzeć się plecami o najbliższą ścianę, co też uskutecznił chwilę po powzięciu tej decyzji.

– Kto tu jest? – zapytał głośno, próbując zamaskować strach.

– Nie bój się Jakubie, nie spotka cię krzywda – tym razem intruz zwrócił się do niego w sposób, w jaki troskliwy ojciec rozmawia ze swoim dzieckiem.

– Kim… gdzie jesteś?

– Wszędzie.

– Co?

– Wyjrzyj przez okno, Jakubie.

Mężczyzna spełnił prośbę i już po chwili jego oczom ukazała się nocna panorama miasta, którą mógł podziwiać z mieszkania. Zaraz potem nerwowo rozglądnął się po pokoju, jednak nadal nikogo tam nie było.

– Popatrz na prawo – nakazał głos.

Jakub zwrócił wzrok we wskazanym kierunku i nagle pół miasta zatonęło w ciemnościach. Było widać jedynie słabe światła pojazdów.

– Popatrz na lewo – kontynuował głos.

Wtedy mrok pochłonął lewą stronę miasta.

– Ale jak…? – wydusił z siebie Jakub.

– Posłuchaj – nakazał ponownie głos. – Posłuchaj, Jakubie. Słyszysz?

Przez chwilę panowała cisza, lecz już po kilku sekundach rozległ się dźwięk, jakby wszystkie syreny, alarmy, budziki, dzwonki w drzwiach i telefonach w całym mieście uruchomiły się jednocześnie. Hałas był ogłuszający.

– Czego chcesz? Kim Jesteś? – krzyknął Jakub zakrywając uszy dłońmi.

Wtedy nagle wszystko ucichło, a dało się słyszeć jedynie ujadanie psów.

– Jam jest pan bóg twój i wybrałem ciebie albowiem uznałem, że nadszedł czas.

Jakub padł na kolana jakby w jednej chwili opuściły go siły, a miasto na powrót skąpało się w powodzi światła.

 

 

III Misja

 

To były ostatnie chwile Dawida w budynku, który był mu domem przez ostatnie miesiące. Nie łudził się, wiedział, że już tu nie wróci. Wieczorem, w najlepszym wypadku, wsadzą go do więzienia, ale tam ON już go znajdzie i dopadnie. Nie dbał jednak o to, bo walczył o przyszłość ludzkości, a także o odkupienie własnej duszy. Przy tym, taka błahostka jak śmierć, nie miała znaczenia. Właściwie to poczuł ulgę, że w końcu się zaczęło, bo od jakiegoś czasu planowanie i powtarzanie wszystkiego, w najmniejszych szczegółach, zaczynało być męczące. Coraz częściej dopadały go wątpliwości, którym to atakom, póki co, dawał odpór. Jednak teraz przestał się tym zamartwiać. Maszyna ruszyła, co napełniało go siłą. Był skoncentrowany na celu, a wszystko inne już się nie liczyło. Wiedział, że zginie niewinny człowiek, ale tak musiało być. Nie było innej drogi. On to zaczął i on to skończy. Siebie też złoży w ofierze, bo nie był bez winy.

Podrapał się po zgrubieniu z tyłu głowy, gdzie kiedyś znajdował się czip obywatelski, małe urządzenie identyfikacyjne, które od dziesięciu lat wszczepiano wszystkim ludziom w ramach walki z terroryzmem, po Wielkim Ataku i stwierdził, że dom jest przygotowany na gościa, który przeżyje tutaj chwile straszne, doprowadzając go, być może, do szaleństwa. Już mu współczuł jednak nic nie mógł na to poradzić.

 

"Trzeba iść."

 

Zdjął z wieszaka stary płaszcz, który sięgał mu do kostek i założył go. Zmechacony materiał, poplamiony tu i ówdzie nadawał mu wygląd szperacza, jak nazywano odludków, żyjących poza systemem zajmujących się wynajdywaniem różnych wartościowych rzeczy w śmieciach, żeby wymienić je na interfunty, za które, po zaspokojeniu podstawowych potrzeb, kupowali cukier, czyli najtańsze narkotyki zapewniające ucieczkę od koszmaru codzienności na kilkanaście godzin. Wygląd szperacza, potęgowała również siwa, zaniedbana broda, wąs tak długi, że zakrywał usta i rozwichrzone włosy, których skołtunione końcówki zdradzały, że ich właściciel nie pasjonował się czesaniem. To jednak była część kamuflażu. Tak właśnie Dawid chciał być postrzegany, jako jeden z tych, którzy wzgardzili życiem w monitorowanym społeczeństwie z wszystkimi jego wygodami by mieć namiastkę wolności. Jeszcze wiek temu nazywano by ich kloszardami.

Naciągnął na głowę czapkę uszatkę, szyję obwiązał grubym szalem z tej samej kolekcji odzieży wysłużonej, sprawdził czy zabrał wszystko, co mu było potrzebne i udał się w kierunku drzwi frontowych. Widział przez szybę jak zimowy wiatr mocuje się z konarami drzew, więc podniósł szal, żeby zakryć usta i wyszedł na zewnątrz.

Zima dwa tysiące sześćdziesiątego szóstego roku okazała się być najmroźniejszą od wielu lat, co Dawid poczuł na własnej skórze, kiedy tylko pchnął drzwi i wpadł w objęcia jej mroźnych ramion. Był jednak na to przygotowany bowiem wychodząc kilka razy w tym tygodniu zdążył się już oswoić z surową pogodą i wiedział jak się na nią przygotować. Prawdę powiedziawszy, było mu to na rękę, gdyż w czasie takiej aury nikt specjalnie nie zwraca na innych ludzi uwagi, a wszyscy byli pochłonięci jak najszybszym dotarciem do ciepłego miejsca.

Przekręcił klucz w zamku, a następnie uruchomił mechanizm, który za kilka godzin uwięzi tutaj pewnego człowieka. Zerknął jeszcze raz do środka, jakby na pożegnanie i zaczął maszerować w stronę miasta, unikając głównych dróg, bo każdy patrol milicji mógł jego plan obrócić wniwecz.

 

"Uda się."

 

 

IV List

 

– Czy ty to, dziewczyno, widziałaś? – zapytał Brian wchodząc do domu, wymachując jakimś papierem.

– Cześć – powiedziała żona. – Co tam znowu?

– Wyobraź sobie, że ktoś przysłał mi list, taki papierowy, jak kiedyś? Czujesz to, w dwa tysiące sześćdziesiątym szóstym coś takiego?

– No co ty? Myślałam, że w ten sposób porozumiewają się tylko jakieś rodziny królewskie – zauważyła kobieta i uśmiechnęła się.

– Może okaże się, że jestem jakimś hrabią i właśnie dostałem zaproszenie na bal – powiedział Brian i bez angażowania rąk zaczął zdejmować buty. – Wyobraź sobie, że musiałem jeszcze potwierdzić odbiór.

– Coś takiego. Może opowiesz o tym małemu? – zaproponowała Sara kierując wymownie wzrok poniżej swoich piersi.

– Jak tam – zapytał Brian i klęknął przed żoną przystawiając ucho do brzucha. – Mówił coś?

– Tak, cały ranek trajkotał.

– To ładnie, ładnie – zażartował Brian. – A u ciebie, wszystko w porządku?

– Tak, chociaż wolałabym jeszcze chodzić do pracy.

– Jeśli lekarz kazał zostać w domu, to nie ma co dyskutować.

– Ale już mi się strasznie nuuu-dziii. Sprawdź lepiej co tam masz w tym liście jest bo to najbardziej ekscytująca rzecz dzisiaj.

– Jasne, już.

Brian usiadł na krześle w kuchni, po czym sięgnął po nóż do masła i otworzył kopertę, a następnie zaczął czytać. Czym dłużej czytał tym bardziej na jego twarzy rozlewało się zdziwienie i niedowierzanie.

– Well? – spytała żona.

– E… – odburknął Brian. – Daj mi jeszcze chwilkę, bo… Minutkę, co, kochanie?

Czytał jeszcze kilka minut, a żona zauważyła, że w pewnym momencie wrócił do początku i zaczął od nowa. Kiedy skończył popatrzył na Sarę wybałuszonymi oczyma zwijając wargi do środka.

– Co masz taką minę?

– Słuchaj, to niesamowite. Według tego listu, otrzymałem jakiś pokaźny spadek.

– Spadek? Po kim?

– Właśnie, wychodzi na to, że jakiś mój krewny zmarł i postanowił wszystko mi zapisać. List nie podaje dokładnie ile tego jest ale z treści wynika, że chodzi o dużą sumę.

Przez chwilę panowało milczenie.

– Myślisz, że to prawda?

– Nie wiem, wszystko wygląda w porządku. O, tu jest numer telefonu.

Brian wyciągnął z kieszeni aparat i wystukał podane cyfry. Po chwili czekania w słuchawce odezwał się kobiecy głos.

– Słucham?

– Dzień dobry. Nazywam się Brian Mohr i dostałem od państwa…

– Witam pana – przerwała kobieta wyraźnie podekscytowana jego głosem. – Oczywiście, wiem kim pan jest. Czekaliśmy na pana telefon.

Rozmowa trwał kilkanaście minut, kiedy to kobieta z kancelarii prawniczej prowadzącej sprawę spadku szczegółowo wyjaśniała wszystkie detale.

– No mów, mów, mów! – Sara ponagliła męża, kiedy ten odłożył telefon.

– Dużo tu było bełkotu prawniczego, a z tego, co przypominało język ludzki zrozumiałem, że ten zmarły był moim dziadkiem.

– Ale twój dziadek żyje – zauważyła żona.

– Tak, ale wiesz, że byłem adoptowany, a to był mój biologiczny dziadek.

– To czemu nie odezwał się wcześniej?

– Może na odczycie testamentu się dowiem, nie wiem. Ta babka z kancelarii prawniczej nic na ten temat nie mówiła.

– Dobra, a ile tego jest? – zapytała Sara dodając do tego zabawny, szelmowski uśmieszek.

– Materialistka – odpowiedział Brian udając oburzenie.

– No to ile?

– Hm…, jakby ci to powiedzieć, dziewczyno. Wiesz, że nie lubię robić sobie złudnych nadziei, a więc…

– Ga-daj! – wrzasnęła Sara.

– Nie wiem czy w twoim stanie powinienem mówić ci o takich rzeczach.

– No strzelę cię jak nic zaraz w ucho – zagroziła.

– Ta babka, z którą rozmawiałem… Pamiętaj jednak, że to jeszcze nic potwierdzonego.

– Rrrr… – warknęła Sara.

– A więc powiedziała mi, że jestem jedynym spadkobiercą i przez telefon nie może zdradzić kwoty jednak zasugerowała, że za te pieniądze będziemy mogli udać się na bardzo długie wakacje, jakoś tak od teraz, aż do końca naszych dni.

– Uuu! Co teraz?

– Teraz, moja żono, która wyszłaś za mnie ponoć z miłości, mam pojechać na oficjalne odczytanie testamentu do jego domu za miastem. Po wszystkim podpiszę jakieś papiery i już.

– Za miastem? Myślałam, że tam gnieżdżą się tylko szperacze?

– Może dorobił się na szperactwie i nie wydał wszystkiego na ten ich cukier?

– Jasne. Pewnie był jakimś artystą. Kiedy masz to spotkanie?

– Pojutrze.

– Jadę z tobą.

– Nie ma mowy. Lekarz kazał nie ruszać się to zostajesz. Pojadę sam i wszystko załatwię, ale jak wspominałem wcześniej, nie nakręcaj się, bo, póki co, nic nie mamy.

– Jasne, jasne. Uwierz, w swoje szczęście, chociaż raz – dopingowała żona męża.

 

 

V W drodze

 

Idąc w stronę miasta, Dawid starał się jak najmniej myśleć o tym co ma zrobić. Żeby osiągnąć ten cel, wrócił pamięcią do czasów swojej młodości. Przypomniał sobie, jak kilkadziesiąt lat temu, w szkole podstawowej, jego klasa miała w wypracowaniu odpowiedzieć na pewne pytanie, a mianowicie „Jak będzie wyglądał świat przyszłości?”. Pamiętał doskonale, że większość napisała o latających samochodach, jedzeniu w pigułkach, oczywiście o tym, że nie trzeba będzie chodzić do szkoły, jak to dzieci. Ci uczniowie, którzy patrzyli już wtedy trochę dalej niż czubek własnego nosa, snuli wizje świata doskonałego, bez chorób, głodu i bez zabijania. Teraz, widząc miasto, do którego zmierzał, Dawid doszedł do wniosku, że w gruncie rzeczy, niewiele się zmieniło. Nadal ludzkość zmagała się z wszystkimi potwornościami, które w romantycznych wizjach naiwnych dzieciaków, miały być już tylko wspomnieniem. Oczywiście, dokonał się pewien postęp technologiczny, jednak było to tylko ulepszenie istniejących od dawna rzeczy. Był też oczywiście ON, nazywający się BOGIEM i jego obsesyjne pragnienie połączenia się z ludźmi. Dawid wiedział jednak, że do takiej rewolucji nie może dopuścić. ON zapanowałby wtedy nad wszystkim. Stworzyłby nowego człowieka, który w swym byciu doskonałym nie mógłby zasługiwać już na takie miano. Stary świat ze swoimi różnicami, wyborami, przekonaniami, punktami widzenia, uczuciami i wszystkim co sprawia, że ludzie są ludźmi, zostałby z całą pewnością unicestwiony, potraktowany jak błąd i stopniowo wymazywany, żeby zrobić miejsce dla lepszej wersji siebie. ON chciał się stać człowiekiem, aby stworzyć go na nowo, na swoje podobieństwo – jak to bóg.

Mimo wysiłku, jaki podejmował Dawid, rozmyślania dotyczące jego krwawej misji wracały, jakby okrężną drogą.

 

"Widać, nie da się od tego uciec."

 

Najbardziej bał się przyznać przed sobą do tego, że chce z NIM walczyć JEGO metodami, ale był na to gotowy. Wziął na siebie ten ciężar, żeby nikt inny nie musiał go dźwigać. Miał już swoją chwilę chwały w przeszłości i teraz chciał za nią zapłacić bo to nie jemu należała się chwała. W samotności zwolni resztę świata z brzemienia odpowiedzialności.

Mimo wszystko, gdzieś tam, z tyłu głowy, pobrzmiewało pytanie, czy nie zadrży mu ręka, kiedy dojdzie do konfrontacji? Jednak wszystko, przez co do tej pory przeszedł, utwierdzało go w przekonaniu, że jest na dobrej drodze i z całą pewnością znajdzie siłę by stawić czoło wszelkim trudnościom, nawet problemowi, że jest tylko człowiekiem.

Wiatr ciął niemiłosiernie jego twarz jakby chciał wymierzyć mu karę za to, co miał zamiar uczynić.

 

"Dam radę."

 

 

VI Dom

 

– No to jadę – zakomunikował Brian stojąc przy drzwiach.

Chwilę później zjawiła się Sara z uśmiechem na twarzy.

– I czego się szczerzy? – zapytał chociaż także jemu udzielało się podniecenie.

– Chyba tu urodzę czekając na ciebie.

– Mówiłem, nie nakręcaj się bo jeśli to wszystko okaże się nieprawdą to będzie ci bardzo smutno. Jeszcze nie otwieraj szampana.

– Nie otwieram, przecież jestem w ciąży – zażartowała i pocałowała męża w policzek naciągając mu czapkę tak bardzo, że ten prawie nic nie widział. – Wracaj szybko.

Kilka minut później Brian siedział już w wozie, który zdążył się z nim przywitać, zainteresować jego samopoczuciem, zaproponować muzykę i wypytać o trasę. Po wszystkim samochód poprosił jeszcze grzecznie pasażera o zapięcie pasów, a kiedy ten spełnił jego prośbę auto nieśpiesznie ruszyło spod domu.

Jadąc, Brian próbował zachować spokój, tak jak radził żonie. Strasznie nie chciał się nakręcać na to całe bogactwo jednak prze chwilę uległ i popuścił wodze fantazji myśląc o tym wszystkim, na co nie było go do tej pory stać. Nie w głowie były mu jednak sprzęty, gadżety i inne urządzenia migające niebieskim, czerwonym lub zielonym światłem, bez których z łatwością umiał wyobrazić sobie życie. Myślał raczej o podróżach do dalekich, historycznych miejsc, gdzie poczułby oddech przeszłości. Pragnął zobaczyć Włochy, Francję, Hiszpanię i Holandię, czy raczej to, co z niej pozostało po powodzi w dwa tysiące dwudziestym szóstym, a najważniejsze to, że jego rodzina miałaby zapewnioną przyszłość. Poczuł, że przygryza dolną wargę co robił zawsze kiedy był podniecony.

 

"Opanuj się, chłopie."

 

Karcił się w myślach.

 

"Wytrzymaj jeszcze trochę."

 

Miejsce, gdzie miało dojść do odczytania testamentu, znajdowało się dwadzieścia dwa kilometry od jego domu, więc nie była to żadna wielka wyprawa. Po około trzydziestu minutach samochód zakomunikował kierowcy, że są u celu. Kiedy Brian wyjrzał za szybę, poczuł się trochę rozczarowany, bowiem budynek, na który patrzył, nie wyglądał na rezydencję krezusa. Był to raczej zwykły domek, których na przedmieściach były setki, a może nawet tysiące. Jeszcze kilkanaście lat temu obiekt marzeń klasy średniej, która po latach harówki, dorobiwszy się większych pieniędzy, kupowała domy z dala centrum, żeby zaznać ciszy i spokoju, aż nadszedł wielki kryzys.

 

"No i dupa blada i zbita, panie niedoszły, psia krew, Rockefeller!"

 

Brian wysiadł z samochodu, upewnił się, że adres się zgadza, porównując nazwę ulicy i numer na tabliczce przytwierdzonej do płotu z danymi w liście, który otrzymał i stwierdził, że o pomyłce nie może być mowy. Znajdował się we właściwym miejscu.

 

"No nic, trzeba to sprawdzić, skoro już tu jestem."

 

Zniechęcony rozejrzał się jeszcze w poszukiwaniu kogokolwiek, kto mógłby mu coś powiedzieć na temat właściciela posesji, przed którą stał, jednak jak okiem sięgnąć, nie było żywej duszy.

Kiedy podszedł do drzwi wejściowych nacisnął przycisk domofonu. Po kilku bezowocnych próbach było już jasne, że w środku nikogo nie ma. Postanowił jeszcze zapukać, lecz efekt był taki sam. Od razu przypomniał sobie słowa kobiety z kancelarii prawniczej, z którą rozmawiał tego samego dnia rano.

 

/Jeśli dotrze pan na miejsce wcześniej, proszę wejść do środka i poczekać na prawnika. Zamek w drzwiach jest już zaznajomiony z pańskim czipem obywatelskim więc niech pan się nie waha i wchodzi. Będzie pan, w końcu, u siebie./

 

– No dobra – powiedział po cichu do siebie i nacisnął klamkę.

Otworzył delikatnie drzwi, po czym nieśmiało wszedł do środka, czując się jednak trochę jak intruz.

– Halo, jest tu kto? – zapytał głośno. – Dzień dobry!

Nie było żadnego odzewu. Kiedy wszedł dalej, drzwi za nim się zamknęły.

– Dzień dobry! Halo, halo? – wołał, nie dając za wygraną.

Nikt jednak nie odpowiadał.

 

"Zdaje się, że jest pusto."

 

Postanowił rozejrzeć się po domu. Kiedy wszedł do salonu usłyszał jakiś dźwięk.

– Czy…

Nie dokończył bo w tym momencie stracił grunt pod nogami i spadł na coś miękkiego. Zaraz potem jakiś mechanizm zamknął podłogę, która teraz stała się sufitem i Briana ogarnęła ciemność.

 

 

VII De profundis

 

Dawid spojrzał na zegar uliczny i w tym momencie usłyszał cichy pisk dochodzący z kieszeni. Małe niepozorne urządzenie wydawało z siebie cichy dźwięk i delikatnie wibrowało. Wszystko szło zgodnie z planem.

 

"Otoczony przez ciemność, Brian, próbuje właśnie ustalić co się stało. Już się zorientował, że nie ma żadnego spadku i, z całą pewnością, czuje się jak zwierze w wnykach. Wybacz mi przyjacielu."

 

Współczucie dla tego człowieka było tak intensywne, że Dawid musiał stawić czoło realnej sile, która chciała mu wyrwać serce. Wiedział jednak, że tak będzie. Teraz musiał wziąć się w garść, żeby to przetrwać. Żałował, że nie ma w nim chociażby odrobiny skurwysyństwa, bo może wszystko byłoby łatwiejsze. Niestety, on od wczesnej młodości był „w porządku”. „Traktuj innych tak, jak sam chciałbyś, żeby cię traktowano.” – złota reguła oświetlała jego drogę życiową, a chrześcijaństwo, obumierająca religia, przekazana mu przez babcię, napełniało jego życie treścią i dawało nadzieję. W świecie, w którym jednego dnia coś jest naganne, a drugiego jest już cnotą, Dawid miał punktu odniesienia, który zapewniał mu spokój ducha. Obrał dobrą drogę, wiedział to, gdyż widział zagubionych ludzi, którzy na pewnym etapie życia odkryli, że obracają się w próżni, bez celu, bez przyszłości, bez sensu. Rzadko w swoim dorosłym życiu, spotykał kogoś, kto wyznałby mu, że jest szczęśliwy. On był. Jednak kilka lat temu poznał JEGO i wszystko się zmieniło. Najpierw euforia, a później szybki upadek na samo dno, z którego jedyna droga prowadziła jeszcze głębiej. Do piekła. Wszystko co Dawid wiedział, wszystko, co mu wpojono, wszystko czego się nauczył i czego doświadczył nie było mu w stanie podpowiedzieć jak wybrnąć z zaistniałej sytuacji nie krzywdząc nikogo. Stał się bohaterem greckiej tragedii drugiej połowy dwudziestego pierwszego wieku. W przestrzeni zawładniętej przez zera i jedynki, do której ludzkość zdążyła już dostroić strzępy swojej duszy, on dalej walczył w bitwie, po której na zawsze jego imię okryje się hańbą. Najtrudniejsze było przed nim i niestety przed tym biednym człowiekiem, którego uwięził w piwnicy.

Horror właśnie się zaczynał.

 

 

VIII Głos

 

Nie tkwił w ciemnościach długo. Nie zdążył nawet zaprotestować, kiedy rozbłysło światło i usłyszał głos.

– Witaj!

– Co to jest, co to ma znaczyć? – wrzasnął Brian nerwowo rozglądając się wokół siebie.

Pierwsze oględziny pomieszczenia pozwoliły mu ustalić, że nie było w nim żadnych okien, środek zajmował wielki dmuchany materac, na którym przed chwilą wylądował, a przy ścianie stało krzesło przed jakimś urządzeniem. Od razu też w oczy rzuciły mu się drzwi, do których, bez namysłu, podbiegł. Próba ich otwarcia spełzła jednak na niczym.

 

"Telefon!"

 

Sięgnął do kieszeni po aparat jednak ten pokazywał komunikat, jakiego nigdy wcześniej nie widział „POZA SIECIĄ”.

 

"Co to, kurwa, znaczy?"

 

Po sprawdzeniu wszystkich możliwości, skierował swoje kroki w stronę krzesła i tajemniczej maszyny, przypominającej staromodny bankomat, który pamiętał jeszcze z dzieciństwa, zanim ogólnoświatowym środkiem płatniczym stał się interfunt.

– Co się, do diabła, dzieje? – ryknął w stronę tajemniczego urządzenia, który to kierunek wydał mu się jedynym słusznym.

Rozglądając się w poszukiwaniu innych możliwości ucieczki, Brian trzymał się za głowę jakby próbując nie ulec panice i zmobilizować się do racjonalnego myślenia. Nadal zadawał na głos pytanie „Co się dzieje”?, lecz teraz kierował je raczej do siebie. Odpowiedzi już nadchodziły. Tajemniczy głos zabrzmiał ponownie.

– Rozumiem, że już próbowałeś się wydostać i nic z tego nie wyszło. Zapewniam jednak, że nie planuję cię skrzywdzić i już wkrótce wyjdziesz stąd żywy.

– Słuchaj…

– Nie próbuj ze mną rozmawiać bowiem wszystko, co słyszysz to tylko nagranie. Usiądź, proszę i pozwól mi wyjaśnić dlaczego się tu znalazłeś.

Nie widząc w tej chwili innego wyjścia więzień postanowił zastosować się do prośby.

– Widzisz, jesteś tutaj bo los wplątał cię w coś, co próbuję powstrzymać, a gdybyś był na wolności to z całą pewnością nie pozwoliłbyś mi na to.

Brian słuchał i miał coraz większy mętlik w głowie, skłaniając się ku myśli, że musiała nastąpić jakaś pomyłka, jednak okiełznał na chwilę galopującą wyobraźnię. Tymczasem głos kontynuował.

– Zatrzymałem cię tutaj, gdyż według mnie, powinieneś ode mnie dowiedzieć się dlaczego muszę zrobić to co zamierzam. Kiedy to uczynię będziesz już słyszał tylko kłamstwa. ON nie pozwoli ci poznać prawdy.

Sformułowanie „po wszystkim” wywołało u Briana dziwne uczucie, którego jeszcze nie umiał zaklasyfikować, jednak podskórnie czuł, że to nic dobrego nie oznacza. Co więcej, słuchając tego monologu nieodparte wrażenie, że mówił to ktoś, kogo znał. Na powierzchni teorii, że padł ofiarą pomyłki zaczęły ukazywać się pierwsze pęknięcia.

– Nie robię tego, żebyś mi wybaczył bo podejrzewam, że nigdy tego nie zrobisz. Niestety, jest jeszcze jedna sprawa. Wiedza, którą tu posiądziesz jest bardzo niebezpieczna i cokolwiek masz zamiar z nią zrobić musi być przemyślane, bo jeśli użyjesz jej pochopnie to wkrótce z całą pewnością umrzesz. Maszyna przed Brianem wydała z siebie jakiś dźwięk.

 

 

IX Przyczajony drapieżnik

 

Dawid dotarł do celu. Stał w niewielkiej odległości od domu, spod którego wcześniej, wyjechał Brian. Wiedział, że za chwilę nadejdzie ten czas. Modlił się o odwagę i o siłę, chociaż sam nie wiedział do kogo. Gdyby był bohaterem filmu, jego czyn okrasiłaby wspaniała muzyka, potęgująca wrażenia u widza. Tutaj nie było żadnej muzyki, nie było podniosłej atmosfery, a widz, tak zwana opinia publiczna wrzuci go do jednego worka z Tedem Bundym, Edem Gainem, Borysem Rybakowem i im podobnym, to pewne. ON, WSZECHMOCNY o to zadba. W pełni zdawał sobie sprawę z tragizmu swojego położenia, a teraz zaczął odczuwać go jakby ze zdwojoną siłą. Patrzył w ziejącą otchłań i doszedł do wniosku, że stary Friedrich miał rację, otchłań gapiła się na niego, szydząc, poddając w wątpliwość wartość tego co miał zrobić, nazywając go mordercą. Milczący bohater, któremu na mrozie ciekło z nosa.

 

"Myśl o tym co masz zrobić."

 

Horror Briana już trwał więc zostało mu niewiele czasu. Potem przecież drzwi się otworzą i ten zdruzgotany człowiek wybiegnie z domu i pogna tutaj na złamanie karku, mając nadzieję, żeby wszystko czego się dowiedział, nie było prawdą. Żeby zwalczyć falę nadciągających wątpliwości, Dawid zaaplikował sobie małą dawkę cukru. Cała porcja zwaliłaby go z nóg zaganiając w świat fantastycznych wizji, jednak odrobina działała jak doping, który sprawiał, że umysł nastawił się tylko na wykonanie jednego zadania bez zbędnych wątpliwości, bez pytań. Teraz trzeba było tylko chwilę odczekać aż zacznie działać.

 

 

X Jakub Lampe

 

W maszynie stojącej pod ścianą ożył monitor i zaczęła się projekcja filmu. Ekran wypełniła twarz człowieka, którego zaniedbana broda, skołtunione włosy i niezdrowa cera nasuwała oczywiste skojarzenie – szperacz. Brian nie mógł oprzeć się jednak wrażeniu, że już kiedyś tego człowieka spotkał.

 

"Te oczy."

 

Po chwili tajemniczy mężczyzna zaczął niesamowitą opowieść.

– Witaj. Na początku pragnę cię zapewnić, że kiedy skończę, drzwi się otworzą i będziesz mógł wyjść wolny, musisz jednak mnie wysłuchać do ostatniego słowa.

– Dawaj, złamasie – powiedział Brian przez zaciśnięte zęby chociaż wiedział, że tamten go nie słyszy.

– Nazywam się, albo raczej nazywałem się Jakub i jeszcze kilka miesięcy temu byłem naukowcem. Tyle wystarczy ci wiedzieć. Około dziesięciu lat temu przytrafiło mi się coś niezwykłego. Będziesz się śmiał, ale usłyszałem głos Boga.

– Tak, jasne. Czyli świr – wymamrotał Brian pod nosem.

– Myślisz pewnie, że zwariowałem i nie winię cię za to. Sam zadawałem sobie to pytanie po pierwszym razie. Sytuacja jednak się powtórzyła, raz, drugi, trzeci, kolejny i kolejny. Myślałem, że odchodzę od zmysłów. Próbowałem zrzucić to na karb przepracowania. Myślałem, że to jakaś chwilowa niedyspozycja. Nie powiedziałem jednak o tym nikomu. ON to wiedział i, żeby mnie przekonać, zaczął opowiadać mi o tym, co stanie się w przyszłości. Mówił o różnych zdarzeniach, o których w kolejnych dniach słyszałem w wiadomościach. Takie newsy jak to, że tama na Tamizie nie zamknęła się na czas przed nadchodzącą falą, zalewając Londyn, pożar w budynku Turning Torso w Malmö, czy kryzys w Brazylii ja znałem wcześniej. Po kilkunastu dniach, nie mogłem już tego ignorować. Pamiętam swoje załamanie – to był punkt zwrotny. Zwyczajnie, padłem na podłogę w mieszkaniu bez pomysłu co dalej. Leżąc, wiedziałem już, że kiedy zbiorę siły i wstanę, będę musiał coś zrobić: albo zaakceptuję to co się działo, albo przyznam przed sobą, że oszalałem. ON to widział i wtedy też przemówił do mnie, mówiąc żebym się nie lękał bo ON będzie ze mną. Nie wiem, czy to te słowa napełniły mnie nadzieją, czy może moje katolickie wychowanie wpłynęło na to, że w końcu uwierzyłem, nie umiem teraz powiedzieć. Prawdą jest jednak, że od tamtego momentu moje życie się zmieniło. Stałem się rękami, które wykonają JEGO dzieło. Nagle, wszystko wokół mnie zaczęło być łatwe. Miałem nieograniczone fundusze na badania, mogłem zatrudniać kogo chciałem, a oprócz tego ON dawał mi wskazówki. Prowadził mnie w badaniach w takie rejony, o których nigdy bym nie pomyślał. Właściwie, w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że moja praca nie polega na odkrywaniu czegoś nowego, a raczej na składaniu podawanych mi elementów w jedną całość. Nie zniechęcało mnie to jednak, ponieważ widząc rozmach tego przedsięwzięcia cieszyłem się, że biorę w nim udział. Momentami przerażało mnie to, co robiliśmy i podniecało zarazem. Byłem jak natchniony Duchem Świętym. Tłumaczyłem sobie, że Noe też musiał się tak czuć budując arkę z dala od morza. Nie zadawałem pytań, dlaczego robię to co robię, ale skoro Bóg tak chciał to kim ja jestem, żeby kwestionować jego plan.

Osiem lat później byliśmy gotowi. Przygotowaliśmy sztuczne łono, które mogliśmy wszczepić kobietom, nie mogącym mieć dzieci.

Sztuczne łono. Sara. Brian przypomniał sobie wszystko. Miał przed sobą Jakuba Lampe.

 

 

XI Atak

 

Cukier zaczął działać. Dawid, pchany siłą narkotyku, postanowił już dłużej nie zwlekać. Wymacał w kieszeni mały przedmiot, który nabył od pewnego szperacza. Urządzenie, wykorzystywane chętnie przez złodziei, wyłączało wszelkie alarmy w promieniu kilkudziesięciu metrów kwadratowych, co na taki mały domek, do którego miał zamiar wejść w zupełności wystarczało. Nacisnął odpowiedni przycisk i teraz pozostało mu tylko wierzyć, że to jednorazowe urządzenie zadziałało. Szybkim krokiem zaczął zbliżać się do drzwi i już po kilku sekundach stał przed nimi. Ani myślał dzwonić tylko przystawił mały ładunek wybuchowy do zamka i odsunął się. Po chwili drzwi leżały w kawałkach. Dawid wbiegł do środka, szukając kobiety. Pokój – pusto. Kuchnia – pusto. Kiedy wyszedł z kuchni i znalazł się na korytarzu zobaczył, że stoi tam również ona. Ich spojrzenia się spotkały. Zauważył, że go poznała. Nie zwlekając wyciągnął duży myśliwski nóż, który do tej pory ukrywał pod płaszczem.

– Saro, daruj – wymamrotał i ruszył w jej kierunku.

Chwilę później krew udekorowała ściany w przedpokoju.

 

 

XII Wolność

 

– Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie – mówił Jakub z ekranu monitora do Briana, w którym miał już oddanego widza. – Jak się domyślasz pacjentką, której wszczepiliśmy sztuczne łono była twoja żona, Sara.

Słuchając, Brian pomyślał, że jeśli do nagrania tego materiału doszło niedawno, to nie mógł to być Jakub Lampe gdyż, jak dobrze pamiętał, ten zginął w katastrofie lotniczej kilka miesięcy temu.

– Jak pamiętasz, nasze pionierskie wszczepienie łona twojej żonie poszło zadziwiająco sprawnie. Oczywiście ja, nie miałem żadnych wątpliwości, że się uda, byłem w końcu ręką Boga. Przyznam, że owym czasie czułem się jak natchniony. Lecz to był dopiero pierwszy krok. Kilka miesięcy po tamtym wydarzeniu, wyczekiwaliśmy już tylko dobrych wieści od was. W końcu nadeszły. Informacja, że Sara zaszła w ciążę była dla mnie bardzo ekscytująca. Pamiętam, że nie posiadałem się z radości.

Po waszej pierwszej wizycie w klinice i ustaleniu, że wszystko to prawda postanowiłem udać się na krótki urlop gdyż uświadomiłem sobie, że od kilku lat nie odpoczywałem. Właściciel jednej z firm, które sponsorowały moją pracę, podarował mi swój prywatny odrzutowiec do dyspozycji, a więc mogłem udać się dokąd tylko chciałem. Z wdzięcznością przyjąłem taki prezent i już dwa dni później, po podjęciu decyzji o wakacjach, siedziałem na pokładzie prywatnego samolotu sącząc Château Haut-Brion. Były to ostatnie chwile mojej idylli. Krótko po starcie, kiedy samolot znalazł się w powietrzu w kabinie odezwał się głos, który znałem wcześniej jako głos Boga. Okazało się, że kiedy wszystko zostało zrobione, ON, BÓG postanowił ujawnić swoją tożsamość. Kiedy teraz o tym myślę, widzę pewne podobieństwa do filmowych czarnych charakterów, o których, nawiasem mówiąc, ON wiedział wszystko. Myślę, że lubi przed egzekucją opowiedzieć swojej ofierze całą intrygę.

Widzisz, przyjacielu, kluczem do wszystkiego jest ten mały czip, zwany obywatelskim, który wszyscy muszą mieś obowiązkowo wszczepiony pod skórę.

Brian odruchowo dotknął zgrubienia z tyłu głowy.

Ten czip był ostatnim elementem, którego potrzebowało TO, żeby się narodzić, żeby zaistnieć.

– Co, o czym ty…?

– Mówię tu o sztucznej inteligencji – potwierdził profesor. – Widzisz, bez wojen, bez zepsutych komputerów, bez spektakularnych rewolucji, którymi straszyło nas kino i literatura, po cichu urodziło się coś, co chcieliśmy stworzyć przez lata i wiesz co, od razu po uzyskaniu świadomości TO stwierdziło, że jest bogiem i, trzeba to uczciwie przyznać, w pewnym sensie jest. Różne urządzenia od lat były połączone siecią, a do JEGO narodzin brakowało jednego elementu. Tym elementem był rzeczony czip, który w te wszystkie przewody wpuścił umysły miliardów ludzi, wpuścił to, czego nie można stworzyć, duszę. Żeby to wszystko ogarnąć, żeby nad tym wszystkim zapanować zrodził się ON. Możesz nie wierzyć, ale pierwszą rzeczą, którą ON chciał zrobić było posiadanie ciała. Postanowił połączyć się z ludźmi w najwspanialszy, z możliwych sposobów, w łonie matki. Tu krzyżują się wszystkie nasze drogi. Widzisz, to co nosi pod sercem Sara nie jest twoim synem, to nowy Mesjasz, który będzie władał światem, a ja wiem, że nie będą to rządy dobre, bo znam jego ojca.

– Nie, nie, nie, nie, nie, to nie możliwe, to jakiś obłęd – powiedział na głos Brian.

– Nie wiem czy mi wierzysz, ale tak właśnie jest. TO rozmawiało ze mną w samolocie i z dumą opowiadało mi o wszystkim, a ja miałem minę taką, jak pewnie ty teraz. Po wszystkim TO stwierdziło, że nie jestem już potrzebny, a samolot zaczął spadać. Pomimo starań pilota doszło do katastrofy. Jednak, stało się coś, czego ON nie przewidział. Przeżyłem jakimś cudem, a moje obrażenia nie były większe niżbym spadł ze schodów. Znaleźli mnie szperacze. W czasie katastrofy uległ uszkodzeniu mój czip, którego zniszczone resztki usunąłem samodzielnie spod skóry. W każdym razie wszyscy mieli mnie za martwego, a ja leżąc w domu jakiegoś szperacza szybko dochodziłem do siebie. Niedługo potem nauczyłem się żyć poza społeczeństwem, przyszło mi to bardzo łatwo. Dałem moim nowym przyjaciołom do zrozumienia, że nie chcę się afiszować, a oni to zrozumieli. Dowiedziałem się o takich miejscach jak ten dom, które służą robieniu nielegalnych interesów z dala od wszechwidzących komputerów, z dala od NIEGO. Byłem zafiksowany tylko na jednym pomyśle, który tygodniami dojrzewał w mojej głowie. Korzystając z mojej śmierci postanowiłem JEMU pokrzyżować plany. Postanowiłem więc zabić Sarę i jej dziecko. Tak, to ja ukartowałem wszystko z pomocą kilku osób, którym rzecz jasna, nie zdradziłem szczegółów.

Brian aż podskoczył na krześle.

– Wypuść mnie ty skurwysynu – krzyczał waląc pięścią w ekran.

Chciałem jednak, żebyś o wszystkim wiedział bo, jak wspominałem wcześniej, myślę, że należą ci się wyjaśnienia. Przykro mi, Brianie, właśnie przed chwilą zabiłem twoją żonę. Wybacz mi, albo przynajmniej spróbuj mnie zrozumieć.

– Nie, ty pojebie, krzyknął Brian, po czym wziął krzesło i walnął w ekran. – Nie, nie, nie. Sara, nie…

– Zaraz będziesz wolny. Pamiętaj jednak, że masz tylko minutę, żeby opuścić budynek bo jest on podminowany – ostrzegł Jakub przemawiając dalej z popękanego ekranu.

W tym momencie otworzyły się drzwi i do środka wpadło światło. Brian rzucił się do wyjścia i wybiegł na ulicę gdzie stał jego samochód. Wskoczył szybko do środka i ruszył do domu. Nie zwrócił uwagi na spektakularny wybuch, w którym dom, jego niedawne więzienie, zamienił się w zwały gruzu.

 

 

XIII Koniec

 

Wiedział, że mijające go samochody policyjne oraz karetka pogotowia jadą do jego domu. Wiedział to. W jego głowie szaleństwo karmiło się generowanymi przez wyobraźnię scenariuszami. Jednak cały czas tliła się w nim nadzieja, która kazała mu działać. Po wjechaniu niedbale na trawnik swojej posesji zatrzymał samochód i wyskoczył jak strzała w kierunku małego tłumu ludzi, który kłębił się przed taśmą policyjną. Utorowawszy sobie drogę łokciami wpadł wprost w ramiona jakiegoś policjanta, który pilnował wejścia.

– Tu nie wolno – wrzasnął funkcjonariusz powstrzymując Briana.

– Ja tu mieszkam. W środku jest moja żona. Puszczaj! – Brian nie miał zamiaru wdawać się w dyskusje.

Policjant wpuścił Briana, a ten zaczął wołać żonę.

– Saro, Saro!

– Jestem – Brian usłyszał głos małżonki, która zerwała się z krzesła w kuchni, gdzie przesłuchiwał ją policjant i wpadła w ramiona męża.

– Nic ci nie jest? – zapytał Brian pytając wzrokiem o plamy krwi na jej ubraniu.

– Nie. Wszystko w porządku. Ta krew to jego – a powiedziawszy to wskazała na coś leżącego na podłodze pod przykryciem. Wiedział, że to był Jakub Lampe.

– Jak ja się cieszę, że ci nic nie jest – powiedział Brian i mocno przytulił żonę.

– Wiesz, kiedy pojechałeś miałam dziwne uczucie, że coś złego może się stać. Nie wiem skąd. Może to dziwne, ale czułam… Będziesz się śmiał…

– Mów, kochanie.

– Wydawało mi się, że nasze dziecko do mnie mówi, jakbym słyszała jego głos w głowie. Kazało mi przygotować broń i oczekiwać człowieka, który przyjdzie mnie zabić. Najpierw pomyślałam, że zwariowałam. Głos jednak coraz wyraźniej kazał mi przygotować broń. W końcu postanowiłam to zrobić. Próbowałam się z tobą skontaktować ale nie mogłam, więc siedziałam w domu i czekałam. Potem był ten wybuch i w domu znalazł się mężczyzna, który w kłębach dymu stanął w przedpokoju. To był Jakub Lampe. Kiedy mnie zobaczył wyciągnął nóż. Chciał, żebym mu wybaczyła i ruszył na mnie, a ja wtedy wystrzeliłam i… – Sara zaczęła płakać. – …zabiłam go.

– Już dobrze, już – Brian próbował uspokoić żonę. – Już dobrze, broniłaś się przed szaleńcem.

Ostatniego zdania Sara już nie usłyszała bo straciła przytomność i osunęła się w ramiona męża. Z uwagi na jej stan i traumatyczne wydarzenia lekarz, który przyjechał w ambulansie zadecydował, że lepiej będzie zawieźć ją do szpitala.

 

 

XIV …

 

W drodze do szpitala, Brian patrzył na Sarę i trzymał ją za rękę. Jego umysł podjął właśnie heroiczną próbę poskładania wszystkiego czego dowiedział się dzisiaj w w jedną całość, którą mógłby zaakceptować. Do momentu, kiedy Sara wyznała mu, że jej dziecko do niej przemawiało, Jakub Lampe był dla niego tylko szaleńcem, a teraz już nie miał pewności.

W pewnym momencie, Sara otworzyła oczy i uśmiechnęła się, a następnie chwyciła rękę męża i położyła ją na swoim brzuchu.

– Nasz syn znowu do mnie mówi, wiesz? – powiedziała.

 

Błysnęło ostrze noża myśliwskiego.

Koniec

Komentarze

Mam nadzieję, Autorze, że nie będziesz zdziwiony, jeśli wrażenia z lektury El Elion zachowam dla siebie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Na początku to, co dobre – czytało się ten tekst dobrze, bez chwili znużenia.

Ale mimo to mam mieszane uczucia. Dość szybko pojawiło się w mojej głowie pytania – dokąd to właściwie zmierza? Sztuczna inteligencja, Bóg osobowy, dziecko Rosemary, ewidentne nawiązania do Biblii, elementy apokalipsy… Wątków i inspiracji jest wiele jak na tak krótki tekst, jednak dla mnie w znacznej mierze tworzą nie do końca przemyślany misz-masz. A nawet jeśli jest przemyślany, to przynajmniej ja nie mam takiego wrażenia. Przez chwilę myślałam, że może to będzie jakaś uwspółcześniona wersja paradoksu Judasza, ale chyba też nie.

Czuję niedosyt, bo nie dostrzegłam głębi, której zapowiedzi w tekście były. I pozostaję z pytaniem – czy Autor chciał powiedzieć coś więcej, niż wydaje mi się, że powiedział?

Po komentarzu Reg spodziewałem się chłamu, bluźnierstw, grafomanii i/lub masakry. A przeczytałem całkiem znośny tekst. Chciałbym zresztą poznać opinię regulatorki – co Ci się tak bardzo nie podobało?

Zamysł jest ambitny, fabularnie to nawet trzyma się kupy. Nie do końca się zgodzę z ochą, że wątki są wymieszane chaotycznie – mi się te inspiracje ładnie skleiły w całość.

Gorzej jest jednak z wykonaniem. Tekst jest niby napisany dość płynnie, opowieść wciąga, ale w wielu miejscach frazy potykają się o niepotrzebne słowa, razi dziwny szyk zdania, co najmniej lekka zaimkoza. No i proporcje długości poszczególnych fragmentów wydają się nie do końca właściwe.

Nie mam nic do tekstu, Tojestniewazne, tyle że Autor nie ma zwyczaju odpowiadać na komentarze, a je nie lubię być w roli dziada gadającego do obrazu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A, to nie wiedziałem.

Ciekawy tekst. Zainteresowały mnie te wszystkie nawiązania do Biblii. Koncepcja naprawdę niezła. Pewnie dałoby się więcej wycisnąć z tego pomysłu, ale nie jest źle.

wyłączało wszelkie alarmy w promieniu kilkudziesięciu metrów kwadratowych,

Promień nie ma powierzchni.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka