- Opowiadanie: Mirabell - Żertwę swą złóż, gdzie stare czczono bogi

Żertwę swą złóż, gdzie stare czczono bogi

Tekst znany już części z Was. Pisany na konkurs “Histerii”, zajął drugie miejsce i ukazał się w listopadowym numerze. Wybrany histerykiem miesiąca, również dzięki głosom osób z NF :) Wahałam się, jaki dać gatunek, ale to chyba jednak nie do końca jest horror.

 

Wersja pdf

Wersja mobi

Wersja epub

 

Serdeczne podziękowania dla Bemik i BardzoGrubejLoli za wstępną korektę.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Żertwę swą złóż, gdzie stare czczono bogi

 

Owego roku w dziady niebo ludziom nie sprzyjało i zawierucha gasiła święte ognie po rozstajach.

Świat jesiennił się już od dawna: nagi był, mokry i zmarznięty, jak wtedy, kiedy go Diabeł z Bogiem z wody dopiero co wyłowili. Wychudzone dusze do spółki z wilkami snuły się po polach, a wieczorami podchodziły blisko domów, rozsuwały zasłony mgieł i zaglądały w oświetlone okna.

Przykazał Wiesław Mokoszczuk żonie swojej stać na progu i dziada wędrownego wypatrywać. Aleć nie musiała Bogna przez deszcz na drogę i mostek zerkać, bo przechera sam wiedział, gdzie najlepiej stół zastawiony będzie.

Hryciukowie spoglądali nieufnie, ale w końcu chyba uznali, że dziad to dziad, chociaż nieznany. Swojego zgubili gdzieś po drodze razem z resztą wsi, kiedy ich w Strehlen, to jest w Strzelinie, w inną skierowali stronę – oni sami byli spod Lwowa, ale już w Polsce trafili do transportu z tymi z okolic Brześcia i tak zostało. Wiesław nic przeciwko sąsiadom nie miał, zawsze to swój w tej przeklętej ziemi, ale jak ich do tego samego dokwaterowali domu, to mu się Hryciukowie przestali podobać. Szukali Mokoszczuki w Strzelinie sprawiedliwości, bo nie może tak być, że jedna chałupa na tyle osób, ale nic nie wskórali. Powiedziano im, że nie ma dla lwowiaków miejsca już nigdzie, a zresztą i tak niedługo będzie kolektywizacja i wszystko inaczej ma wyglądać. Chcąc nie chcąc, musieli się Wiesław z rodziną z Hryciukami jakoś dogadać. A że Mokoszczuki pierwsi byli na tej gospodarce i więcej mieli we wszystkich sprawach do powiedzenia, patrzyła na nich druga rodzina wilkiem.

Siedzieli zatem Hryciuki w kuchni, kiedy Bogna dziada karmiła. Guślarz Dobromir, zapluty i na jedno oko ślepy, zjadłszy sutą porcję kaszy z omastą domowi Wiesławowemu błogosławił, duchom żertwę jego polecając. Kiedy starzec jadł, skóra na jego twarzy marszczyła się jak woda w wietrzny dzień, a wyblakłe oczy rzucały po izbie uważne spojrzenia. Bogna wystawiła zmarłym kąski za próg i na wszelki wypadek przeżegnała się trzy razy, a dziad, pomlaskawszy z zadowoleniem, odezwał się do Wiesława:

– A tego nie chcieliście zdjąć, haspadar? – I wskazał na wiszący w jadalni portret mężczyzny o ostrych rysach i ponurym spojrzeniu. Obraz jak obraz, kilka ich w domu znaleźli – trzy pejzaże i jedno monidło w sypialni – ale jakoś tak ten Niemiec patrzył, że się człowiekowi zimno robiło, jakby kto drzwi w grudniową noc nie domknął.

– Nie wasza rzecz – mruknął Wiesław. Zdjąć to by może i zdjął, ale lwowiacy też się jakoś malowidła bali – Hryciukowa żegnała się za każdym razem, jak przechodziła obok – i z czystej złośliwości postanowił gospodarz Niemca na ścianie zostawić. – Zmówcie jeno modlitwę i nie swoich spraw nie dociekajcie.

– Jak sobie chcecie. Baczcie ino na ten mostek, pono tu siła Niemców Ruskija w rzeczce utopili. I nie patrzcie tak na mnie! – charknął Dobromir, zerkając na pobladłą z nagła Bognę. – Nie chciał ja was straszyć. Ale trza by sprawdzić, czy droga nie zaminowana.

– Nie bójcie się, wozy tędy codziennie przejeżdżają i nic – uciszył go Wiesław. Dziad uśmiechnął się krzywo, po czym złożył dłonie, szorstkie i pełne plam jak skóra ropuchy.

Uniosła się modlitwa Dobromirowa i poleciała z wiatrem przez zmarznięte pola, przez trzęsawiska mgłą spowite niby pajęczyną, przez ognie płonące na rozstajnych drogach. Wydawało się Wiesławowi, że widzi, jak dobre słowo nad żertwą zmówione krąży pod powałą i uchodzi w zawieruchę, rozsrebrzając się między kroplami deszczu i karmiąc otwarte dzióbki duchów i nawii. I miał gospodarz szczerą nadzieję, że ta kasza guślarzowi darowana i ofiara, i modlitwa, równowagę w jego domu przywrócą i żyć pozwolą spokojnie. Bo chociaż w żadnych niemieckich topielców nie wierzył, jakoś mu było nieswojo w obcej ziemi; szczególnie gdy na portret diabelski zerknął. Tylko czy te obce, niemieckie dusze polską zrozumieją modlitwę i obiatę?

Przyszedł po dziadach listopad i rozbłocił się na polach Ziem Odzyskanych, a po nim grudzień skuł mrozem ścierniska. Przestały ciągnąć przez mostek furmanki wyładowane ludźmi – zakutane baby, wąsate chłopy i dzieci umorusane nie zaglądały już w Wiesławowe okna. Ułożyli się jakoś z lwowiakami i nikt nikomu w drogę nie wchodził, ale wciąż nie czuli się u siebie na tej ziemi, gdzie zamiast trumien ojców obce spoczywały kości. Najbardziej Mokoszczukowi przeszkadzał portret: czuł, że wzrok Niemca dotyka go jak zimna dłoń wetknięta nagle za kołnierz. Bogna z Dalejką dziurę Wiesławowi w brzuchu wierciły, żeby straszydła się pozbył, a Hryciukowie chyba tylko przez czystą złośliwość nie spalili płótna po kryjomu.

W okolicy Bożego Narodzenia powziął zatem gospodarz postanowienie, że malowidło w końcu wyrzuci. Aleć kiedy wszedł Wiesław do izby, gdzie obraz wisiał, zdjęła go nagła groza i zimny dreszcz przebiegł po ciele: w ciężkiej ramie widniało namalowane szarawe tło z kawałkiem kwiecistej zasłonki; bohater portretu znikł.

Dwa dni później zmarła Hryciukowa. Stara już była i nikt działania sił piekielnych w tym nie podejrzewał, może poza Bogną, która we wszystkim diabelski widziała palec, osobliwie odkąd obraz niemiecki opustoszał. Dalejka, Wiesławowa córka, poszła Hryciukowym dzieciom pomóc ciało obmyć. Ksiądz miejscowy mszę odprawił i spoczęła lwowianka w niemieckiej ziemi, a Mokoszczuka dziwne uwierało przeczucie. Jakieś czarne toczyły go myśli, nie ufał księdzu młodemu i wydawało mu się, że coś ta śmierć niedokończona była i niedomknięta jak należy.

Lato wzeszło piękne i słoneczne, ale w Wiesławowym gospodarstwie jakiś zatęchły mrok panował, jakby zima nie dała się stamtąd wypędzić. Ojciec rodziny Hryciuków zachorował i po dwóch miesiącach męczarni do swojej zmarłej żony dołączył. Tym sposobem ich synowie sami zostali na gospodarce, a atmosfera między nimi a Mokoszczukami jeszcze bardziej się stała napiętą. Pierworodny był bowiem popędliwy i denerwowało go, że dzielić się musi z Wiesława rodziną. Młodszy zaś, choć milszy i często maślanym wzrokiem na Dalę spoglądał, niewiele miał do powiedzenia.

Pogrzeb odbył się w połowie lipca i znów miał Wiesław wrażenie, że jakiś dziwny się nad tą śmiercią zapach unosi. Kiedy stary Hryciuk leżał jeszcze chorobą zmożony, poszedł do niego gospodarz sprawy podziału pracy w domu omówić, bo obiecany PGR do tamtego czasu nie powstał i trzeba się było jakoś do zimy przysposobić. Hryciuk spał, chrapiąc głośno, blady i chudy, jakby śmierć już się za niego zabrała, nie mogąc się ostatniego doczekać oddechu. Przy łóżku zaś stał mężczyzna, ogorzały i żylasty, o ciemnych włosach i pomarszczonej twarzy. Niemiec z portretu.

Podleciało Mokoszczukowi serce aż do gardła i tam utknęło. Przylgnął plecami do ściany. Chciał uciekać, ale nogi zdawały się być przyrośnięte do podłogowych desek. Niemiec milczał, wpatrując się w lwowiaka, jakby życie z niego samym wzrokiem wysysał. Wiesław przeżegnał się, grozą zdjęty, a wtedy zjawa uśmiechnęła się, jakby szyderczo, i znikła.

Później przyszły żniwa i wszyscy pracowali od rana do wieczora, ale nad Mokoszczukami i Hryciukami wciąż coś złego wisieć się zdawało. Którejś nocy obudził się Wiesław zmorą przyduszony, zdyszany i zlany potem. Rozejrzał się po izbie – księżyc wlewał się sino przez otwarte okna, rozsnuwając trupią poświatę na ścianach i meblach. Przy wielkiej, starej szafie stał Niemiec z portretu, a obok niego inni: młodzi i starzy, o bladych twarzach, skórze odchodzącej od kości, w zjedzonych przez robaki ubraniach i o resztkach włosów lepiących się do nagich czaszek; milcząc, szczerzyli zęby albo ściągali usta w wyrazie dezaprobaty. Wszyscy, których rysy dało się jeszcze rozróżnić, podobni byli mężczyźnie z obrazu, wszyscy – jedna trupia rodzina. Zesztywniał Wiesław ze strachu, serce ścięło mu się w piersi jak woda na mrozie, i niewiele myśląc, z łóżka wyskoczył i do ściany przy oknie przywarł. Wielkimi oczami patrzył na zbiegowisko widm, szepcząc gorączkowo „Ojcze nasz” w nadziei, że oprzytomnieje i mara zniknie; ale wtedy coś zimnego dotknęło jego szyi, cuchnąca woda pociekła po rozpalonej skórze: parapet obsiadła chmara topielców o nabiegłych fioletem wargach. Wyciągali ku Wiesławowi dłonie napuchłe, o rozmiękłych paznokciach, patrzyli wodnistymi oczami i szwargotali coś po niemiecku, gramoląc się do izby i znacząc podłogę śmierdzącymi stęchlizną kałużami.

Wrzasnął Mokoszczuk na całe gardło i wycofał się z powrotem w kierunku łóżka, gdzie wciąż spała niczego nieświadoma Bogna. Widmowa rodzina także zaczęła się ku niej zbliżać, pomrukując w tym samym co topielcy języku. Tamci zaś przeszli do śpiewu i zaczęli podskakiwać rytmicznie, rozbryzgując w tańcu krople wody po ścianach. Między trupami dojrzał gospodarz starych Hryciuków, bladych i równie jak on przestraszonych – obijali się o topielczy korowód, który gniótł ich jak kamienne żarna i wydawało się, że lwowiacy nie mogą się wydostać z tego tłumu potępieńców.

Więcej Wiesław nie zobaczył – przytomność utracił i padł jak długi na ziemię. I chociaż później żona jego twierdziła, że żadnego krzyku w nocy nie słyszała, to obudził się gospodarz poobijany na podłodze, a ściany w sypialni poznaczone były plamami od wychlapanej wody. Przenieśli się z Bogną do Dalejkowego pokoju i spali odtąd we trójkę, ale wiedział Wiesław, że to nic nie da, póki Niemiec z obrazu na swoje miejsce z powrotem nie wsiąknie.

Im bardziej słoneczne lato przechodziło w jesień, tym mroczniej płynęło w domu przy mostku życie. Od powały po podłogę chałupa wypełniła się dziwną, pachnącą pleśnią ciszą. Domownicy zasiadali do stołu i żuli ją wraz z nitkami kapusty jak zgrzytający między zębami, wilgotny piasek. Jakaś groza wypełniała chatę niby czarna maź i wszyscy chodzili cisi i struci.

W końcu cały dom lepił się od niewypowiedzianego i poczuł Wiesław, że dalej tak być nie może. A że okrągły rok już od zakończenia ich tułaczki minął i zbliżał się dzień dziadów, poszedł szukać Dobromira, któren w okolicy gdzieś winien przebywać. Zaprosić go chciał, żeby znowu żertwę duszom polecił i modlitwę zmówił, jeno tym razem tak, żeby lepiej jakoś podziałała.

Zaprzągł konie i furmanką do wsi Mikoszów pod Strzelinem pojechał, bo usłyszał, że tam guślarz u jednych gospodarzy za parobka robi. Odnalazłszy dziada sprawę swoją mu wyłuszczył.

Spojrzał na niego Dobromir koso i rzekł:

– Ja do ciebie w dziady nie pryjdu. Wasza wieś przeklęta, niemieckie pryvidy pałętają się po ścierniskach.

– A tu się nie pałętają? Tak samo w Mikoszowie i w Głuchej, w Kazanowie i w Muchowcu. Wszędzie Niemcy naszych, a my z Ruskimi Niemców mordowali.

– Prawyś. Każda wieś ma swoją tragedię, ale wasza jakaś inna – powiedział dziad, palec w mentorskim geście wznosząc ku górze. – Tam coś jest jeszcze, czego ja wypędzić nie dam rady. Ksiądz może by mógł albo cadyk, taki, jacy w Brześciu bywali; ale tutaj to nie ci sviatary, oj, nie ci.

– To co ja mam robić? – zapytał Wiesław, zrozpaczony. – Poradźcie mi co, zanim niemieckie upiory wszystkie z nas siły wyjedzą!

Pokiwał Dobromir głową i odezwał się w te słowa:

– Zwykły człek tu nic nie pomoże. Ksiądz by się zdał, ale prawdziwy, porządny, a tacy to za Bugiem na cmentarzach zostali. Ale są takie siły, co wiedzą więcej niż ludzie. To jest niemiecka ziemia, ale Boh ten sam i duchy tak samo głodne. Za ostatnimi domostwami w waszej wsi jest bór, a dalej mokradła, gdzie różne duszki i licha mieszkają. Tam pytaj, ale strzeż się, bo diabelstwo sprytne jest i na duszę twoją łase, osobliwie to niemieckie. Bacz, że to nie naszych przodków duchy się tu po polach snują. Weź krzyż ze sobą, jeśli dasz radę.

Z początku nie chciał gospodarz dziada posłuchać, jednak kiedy wrócił do domu, zobaczył, że Bogna w łóżku leży, a Dala chłodne okłady matce do czoła przykłada. Podbiegł do żony i jął pytać, co jej jest, ale stara jeno podniosła na niego oczy gorączką błyszczące. W tych źrenicach, zdało się Wiesławowi, odbijała się postać Niemca z portretu i blade cienie topielców z rzeczki za domem. Zląkł się Mokoszczuk i przeżegnał trzy razy. Mary znikły, ale męcząca Bognę gorączka pozostała.

Sam się tedy swojej dziwiąc przeważności, poszedł Wiesław za Dobromirową radą przez bór ku mokradłom. Krzyż wziął, ale kiedy tylko wszedł między drzewa, trzymany w ręce krucyfiks zaczął palić żywym ogniem dłonie gospodarza. Odrzucił Mokoszczuk krzyż i kroczył dalej przed siebie bez bożej ochrony, z nożem jedynie za pas wetkniętym. We wsi już rozpoczęto obrzędy: święte ognie płonęły przy rozstajnych drogach, ludzie żertwy duszom szykowali i zapraszali dziadów na posiłek, baby zaczęły zamawiania, a ksiądz schował się na plebanii i okiennice zamknął, żeby tego wszystkiego nie widzieć.

Szedł gospodarz przez bór powoli, z zimna się trzęsąc. Patrzyły na niego drzewa przez szorstkość kory, patrzyły ptaki spomiędzy gałązek. Czuł na sobie ciężar dziesiątek ukrytych w gęstwinie oczu, a im bardziej w bagna się zapuszczał, im gęstsza podnosiła się mgła, tym bardziej robiło mu się dziwnie i nieswojo. Wydawało mu się, że pniaki spoglądają nań pusto jak odcięte głowy, a trawy falują w stojącej wodzie niby wyblakłe włosy topielców. Przyciskał ręce do piersi, jakby miał dzięki temu utrzymać w niej trzepoczące ze strachu serce i szedł wciąż przed siebie.

W końcu zobaczył, że w gęstwinie migocze mdłe, brązowawe światło. Już pomyślał Wiesław, że to co najmniej błotnik albo nocnica chce go w bagna wciągnąć i przestraszył się nie na żarty, ale wtedy z zarośli wyłoniło się drugie światełko i poznał, że to żółte ślepia licha tak we mgle błyskają.

– Witajcie, gospodarzu. Coś mi się zdaje, że po radę do mnie przyszliście.

Zdumiał się Mokoszczuk, że djabal niemiecki po polsku się odzywa, ale nic nie rzekł. Patrzył w czarcie oczy świecące, głęboko osadzone na włochatej twarzy i czekał.

– Pewno się dziwicie, że waszą mowę rozumiem? – domyślił się diabeł. – Jam jest Dydko, demon prastary! Byłem tu, zanim jeszcze Niemiec nastał i zanim Słowianie skakali przez ognie na Sobótce. Byłem, jak pan mój, Diabeł, Boga próbował z pierwotnej ziemi zepchnąć, kiedy ten usnął. Wszystkimi mówię językami i chętnie ci na pytania odpowiem, ale nie za darmo.

– A wiesz, dlaczego demon się na mój dom uwziął i Bognę chce mi zabrać?

– Wiem. Ale powiem ci dopiero, jak mi dasz swoje lewe ucho.

Wiedział Wiesław, że niedobrze jest z czartem układy zwierać, ale też z wielkiej był potrzebie. Dobył więc noża zza pasa i odjąwszy sobie ucho, lichu je podał. Rana broczyła krwią gęstą jak syrop, posoka sączyła się po szyi na watowany kołnierz.

– Uczciwa cena. – Dydko pokiwał głową z ukontentowaniem. – To ja ci teraz powiem: upiór jest Niemiec – Kurt na imię mu było – do którego twoja należała gospodarka. Kiedy przyszła na te ziemie Armia Czerwona, chcieli się ostatni niemieccy żołnierze w borze schronić i przyszli poprosić gospodarza domu przy mostku o pomoc, coby im drogę wskazał i prowiantu dał, ile może. Kazał im Kurt czekać, wziął konia i pognał do sąsiedniej wsi, gdzie już Ruscy stacjonowali, żeby im pobratymców wydać. Zdało mu się, że go dzięki temu czerwonoarmiści oszczędzą. Później tamtych namówił, żeby się w szopie u niego przespali, bo długa przed nimi droga. Nakarmił, napoił i czekał. Nocą przyszli Rosjanie z Polakami, Niemców pojmali i nawet za jeńców nie wzięli, jeno na miejscu, bez sądu, zabili. Topili ich w rzeczce, niełatwo było, bo płytka dość, ale amunicji im było szkoda, poza tym niezły przy tym topieniu ubaw mieli. A później Kurta z rodziną w ich własnej powiesili szopie. Teraz byli gospodarze spokoju zaznać nie mogą, a topielce ścigają ich nocami, zemsty pragnąc. I tak to w domu twoim trwa wojna między duchami, a że duchy złe z żywych czerpią siłę, to i chorobom nie ma się co dziwić.

Zląkł się Wiesław nie na żarty, pot zimny polepił mu ciało jak pajęcza sieć. Pomniał znów, że niedobrze jest diabła o radę pytać, ale wyjścia nie miał.

– Szto rabić? – wydukał.

– Powiem ci, ale musisz mi więcej zapłacić. Jeśli chcesz wiedzieć, co robić, musisz mi oddać wszystkie palce prawej dłoni.

Wahał się Mokoszczuk, ale przypomniał sobie, że diabły przy wszystkich układach ludzi oszukują i że zawsze na duszę dybią, choćby nie wiadomo, jak się od tego wykręcały.

– Na co ci moja dłoń? Stary jestem już i gośćcem zdjęty, do niczego ci się nie nada.

– Mam ja swoje kopyta, nie musisz się obawiać – zaśmiał się Dydko. – Nie do używania chcę twoich palców, ale po to, żeby cię ich pozbawić, i żeby rada moja nie przyszła bez zapłaty.

Wyszczerzył się przy tym, błyskając zębami gładkimi jak odpustowe korale, a Wiesław, w ostatnim, desperackim wysiłku, rzucił się na niego, próbując pochwycić i groźbą odpowiedź wymusić. Ale licho nie w ciemię było bite – nie zdążył gospodarz rąk zacisnąć, a już w miejscu czarta znalazły się jeno pył i mgła. Dydko zaś siedział na drzewie, nogami majtając i śmiejąc się okrutnie.

Pojął Wiesław, że nie ma innego wyjścia. Znów dobył noża zza pasa i mozolnie zaczął sobie palce jeden po drugim odcinać, żeby Dydce je oddać. Pierwsze krople deszczu kapały mu na twarz, spłukując rzęsisty pot. Kiedy diabeł dostał w końcu swoją dolę, odezwał się w te słowa:

– Ta ziemia była niemiecka, ale była też polska i wasi tu mieszkali bogowie. Niedaleko stąd jest trzebiszcze, gdzie czczono stare bogi; Peruna i Swaroga, i Mokosz, i Welesa, zmarłych przewodnika. Do nich musisz się zwrócić po radę, im ofiarę złożyć. Dobry dziś jest dzień na żertwę: w dziady duchy po polach hulają, świętują zmarli, a bogowie dawni budzą się ze snu. Zanieś im swoją modlitwę, zanieś Bogu na niebie, któren jest ich wszystkich zwierzchnik, a złe duchy opuszczą twój dom.

– Ty mnie, czarcie, radzisz, do Boha się modlić? – zdumiał się Wiesław, ale odpowiedzi nie uzyskał. Zanim się obejrzał, licho znikło, a na jego miejscu zebrały się upiory blade, spróchniałymi zębami uśmiechnięte. Wytrzeszczały na Mokoszczuka puste oczodoły i wyciągały ku niemu palce sine, chude, rozcapierzone. Ponad zwierzęcym wyciem zjaw unosił się złowróżbny śmiech licha.

Rzucił się Wiesław do ucieczki i kulał przez bagna. Gałęzie drzew smagały go w twarz, krople deszczu rozmiękczały zasychającą na szyi posokę. Poczuł gospodarz, że nie może dalej biec. Lewą ręką dobył noża zza pasa i obejrzał się, gotowy stawić zjawom czoła. Aleć za sobą zobaczył jeno bór i mokradła deszczem sieczone: upiory znikły. Odpoczął chwilę Wiesław, znalazł sobie mocną gałąź i poszedł dalej, na kiju się wspierając, drogę za sobą znacząc krwawymi kałużami. Nie wiedział, dokąd iść, ale ufał, że go bogowie poprowadzą. I rzeczywiście w końcu, w głębi bagien, stare trzebiszcze odnalazł.

Ulewa wzmogła się – pioruny rozrywały ciężkie chmury, jakby bóg nieba w gniewie swoim biczował łachy mokradeł. Patrzył na Wiesława posąg Welesa – niedźwiedzia, władcy krainy umarłych, gdzie ptaki odlatują na zimę, a dusze jedzą chleb ze sporyszu; patrzyły zwalone na ziemię i mchem oblazłe kumiry Peruna, Swaroga i Mokosz. Klapnął gospodarz kolanami w mokrą trawę, sił już nie mając. Czuł na sobie jakiś wzrok obmierzły, jakby starzy bogowie przyglądali mu się złośliwie spomiędzy drzew.

Podniósł oczy i zobaczył postać. Kobieta w obszarpanym, cieknącym od deszczu ubraniu spoglądała na niego wielkimi oczami. Miała brudną, wychudłą twarz, a płaszcz na jej grzbiecie był dziurawy i jakby przegniły. Głowa jej była pokryta strupami, dłonie zaś czarne jak Święta Ziemia.

– Hospodzie, pamiluj! – wymamrotał Wiesław. Przyjrzał się nieznajomej; mimo strasznego wyglądu kobiety poznał szybko, że nie jest żadną upiorzycą, jeno żywym człowiekiem.

– Bitte… – wyszeptała.

Wzdrygnął się Wiesław. Niemka. Więc to taką tajemnicę mokradła w sobie chowały. Jak jej się udało przeżyć tyle miesięcy w borze, tego nie wiedział; nie miał też pomysłu, co robić. Zmęczony był, obolały, krwawiący. W jednej chwili poczuł się Mokoszczuk bardzo stary i zrozumiał, że jest jak te rosłe drzewa, które przesadzone z korzeniami w inne miejsce umierają.

– Sie sind werwundet! – krzyknęła cicho i rzuciła się jego głowę oglądać. Wyjęła skądś szmatę niemożliwie brudną i próbowała nią wciąż sączącą się krew zatamować. Odsunął gospodarz kobietę łagodnie, ale stanowczo.

– Nein – szepnął. Więcej słów po niemiecku nie znał, ale mówił dalej: – Za borem jest wieś, pewnie znasz. Koło mostku jest chata, tam pójdziesz i o pomoc poprosisz. Dadzą ci coś ciepłego, może jakoś ukryją. Ostatni ludzki zrobię uczynek, zanim złożę za spokój mojej rodziny starym bogom ofiarę.

Nie wiedział, czy pojęła; on sam w jednej chwili, na stare patrząc posągi, zrozumiał wszystko. I tę rozmowę z diabłem, któremu ucho i palce jako zadatek obiaty oddał, i ten korowód upiorów, który z jego domu nie chciał odejść, i to zapomniane trzebiszcze, gdzie w kumirach wciąż mieszkali bogowie. Mieszkali i domagali się ofiary, czuł to. Gdzie, jeśli nie tu, i kiedy, jeśli nie w dziady, mógł ją złożyć i z tą nową, odzyskaną połączyć się ziemią?

Zanim Niemka zdążyła cokolwiek przedsięwziąć, dobył Wiesław ostrza i wbił go we własną klatkę piersiową. Popłynęła posoka ciepła jeszcze i gęsta, a Mokoszczuk ostatkiem sił żebra swoje rozwarł i serce na nóż nadziane spomiędzy nich wyjął. I chociaż świadomość powinna go dawno odejść, uniósł strzęp krwawy, jeszcze bijący, wysoko nad swoją głowę i modlić się zaczął, kiedy krew ciekła strumieniem po ręce, skapując na poznaczoną kałużami ziemię.

– Boże, któryś stworzył niebo z kamienia, a człowieka ulepił z chleba, zlituj się nade mną. W imię Peruna i Mokosz, w imię Welesa sprawiedliwego i ognistego Swaroga, Marzanny i Dziewanny, bogów dnia i nocy, sług Czarnoboga Szatana i Jezusa, stworzyciela nieba i ziemi.

 

***

 

Pół roku po śmierci Bogny, która z gorączki już nie wyszła, odbył się ślub Dali z młodszym Hryciukiem. Zostawił im starszy gospodarkę, bo sam postanowił do armii wstąpić i nowy kraj pomóc budować. Zostali tedy w domu prawie sami: oni i ta kobieta, która przyszła z lasu w ojcowym płaszczu. Pomagała ziemię obrabiać za strawę i ciepły kąt, a że ani polskiego, ani ruskiego nie znała, tedy we wsi powiedzieli, że niemowa. Podejrzewali może co sąsiedzi, ale każdy swoje miał zmartwienia na głowie, a donosić na sąsiada, kamrata zza Buga, nie po bożemu przecie.

Patrzyła Dalejka czasem na ojca portret, na honorowym miejscu wiszący. Tylko ona już pamiętała, że kiedyś z malunku wyzierała poważna twarz Niemca, nie zaś Wiesława Mokoszczuka tajemniczy uśmiech. Cały rok obraz był tylko obrazem, jeno w dziady jakiegoś dziwnego blasku nabierał, kolorów jakichś, jakby stary gospodarz wracał, żeby dom swój wzrokiem ogarnąć.

I wiedziała Dala, że ojciec czuwa nad nimi, wszelki mrok z domu odpędzając. 

Koniec

Komentarze

Czytałem już w Histerii. Bardzo udany tekst :)

Dziękuję, Belhaju :)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

No, nareszcie coś, co naprawdę mi się podoba. 

Przemyślana opowieść, fantastyczny klimat, udana stylizacja.

Nic dodać, nic ująć. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziękuję, Bemik! A widzisz, przypomniałaś mi, żeby we wstępie wspomnieć i becie :)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Fajna historia. 

Rzuciło mi się w oczy, że początek jest stylistycznie inny niż reszta tekstu. Bohaterowie inaczej mówią, narrator inaczej opowiada – a potem nagle wszystko wraca do współczesnej polszczyzny. Wydaje się, że jednolity styl byłby bardziej sensowny ; )

I po co to było?

 Czytałem już  ten tekst, a potem go recenzowałem na “Herbatce…” No, ale Mi­ra­bell i pozostali też tam recenzują.

Ciekawa i klimatyczna historia, z bardzo ładną stylizacją języka narracji i interesującymi neologizmami. Ciekawe, że trudno go jednoznacznie sklasyfikować – był już oznaczany jako horror, potem baśń, a teraz fantasy. Ale, w sumie, to dobrze, bo ogarnia kilka konwencji naraz.

Pozdrówka.

Znam, głosowałam w ankiecie :D

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Piękna opowieść, klimatyczna i bardzo ładnie napisana. Elegancko osadzona w realnym świecie, a w naturalny sposób odwołująca się do tego magicznego.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Przedziwne to opowiadanie, w którym powojenna rzeczywistość splata się z, jak się okazuje wciąż żywymi, pradawnymi wierzeniami, pospołu stanowiąc o ludzkich losach. Niezaprzeczalnym atutem opowieści jest nastrój, wyczuwalny już w pierwszych zdaniach i niezwykle umiejętnie podsycany w dalszych scenach.

Przeczytałam z prawdziwą przyjemnością.

 

że ma­lo­wi­dło w końcu zdej­mie i wy­rzu­ci. Aleć kiedy wszedł Wie­sław do izby, gdzie obraz wi­siał, zdję­ła go nagła groza… – Powtórzenie.

 

Trzy­mał ręce na pier­si, jakby miał dzię­ki temu utrzy­mać w niej trze­po­czą­ce ze stra­chu serce… – Powtórzenie. 

 

Rzu­cił się Wie­sław do uciecz­ki i po­ku­lał przez bagna. – Co to znaczy, że Wiesław pokulał przez bagna? Czy może kulał, czyli utykał, ale wtedy przez bagna by pokuśtykał? Bo nie wydaje mi się, by Wiesław przez bagna się potoczył. 

Za SJP: pokulać, kulać.

 

jeno w dzia­dy ja­kie­goś dziw­ne­go bla­sku na­bie­rał, ko­lo­rów jakiś… – …jeno w dzia­dy ja­kie­goś dziw­ne­go bla­sku na­bie­rał, ko­lo­rów jakichś

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie przepadam ze takimi przaśno-wieśniaczymi klimatami, ale to… strasznie mi się podobało. Brr!

 

Czy to jest sygnaturka?

Syf – Dzięki. Fakt, pod koniec stylizacja się trochę rozrzedza. Nie dopilnowałam tego.

 

Tensza, Roger, śniąca, kchrobak – zbiorcze podziękowania. Cieszę się, że Wam się podobało :)

 

Regulatorzy – błędy poprawione, dziękuję!

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

W końcu i ja dotarłam. Opowieść czyta się sama. Pięknie napisana, wspaniała stylizacja i aż ciarki przeszły mi po plecach na sam koniec. Gratuluję zdobycia tytułu “Histeryka miesiąca” w pełni zasłużony. Aż dziwne, że Twoje opowiadanie nie zajęło pierwszego miejsca w konkursie, ale może dlatego, że faktycznie nie jest typowym horrorem. Moim zdaniem dla tego tekstu to zaleta. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Dziękuję Morgiano :) Próbowałam to dopasować do konwencji i napisać jako horror, ale doszłam do wniosku, że to będzie sztuczne i bez sensu. Jako średnia fanka horrorów nie umiem takowych pisać i postawiłam raczej na krwawą bań. Tym bardziej się cieszę, że się podobało.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Oj, Mirabell, jestem pod wrażeniem. 

Bardzo mi się to opowiadanie spodobało. Wszystko jest na miejscu, wszystko pasuje, chociaż przecież elementów układanki jest dużo i każdy z innej bajki. Pięknie wszystko złożyłaś razem. Taka mała perełka, z udaną stylizacją (co jest bardzo trudne). Magiczna opowieść.

Dziękuję za odwiedziny Ocho. Miło mi, że jesteś tak zadowolona z lektury.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Świetne. Klimat aż się wylewał, fabularnie bardzo wciągające (bardzo lubię motywy w stylu tego obrazu). I naprawdę dobrze napisane, zwłaszcza ta nieprzesadzona stylizacja. 

dusze jedzą chleb ze sporyszu

na pewno to miałaś na myśli? nie wiem, może jest takie wierzenie, ale wg mnie mogą jeść albo sam sporysz, albo sporyszowy chleb (skażony), ew. chleb ze sporyszem

dłonie zaś czarne jak Święta Ziemia

zdziwiły mnie te wielkie litery, zajrzałem do PWN i tam jest z małej – nie chodzi o miejsce, a o samą ziemię; nie mogę jednak wykluczyć (bo się nie znam), że i podana przez Ciebie wersja gdzieś występuje

 

Jestem z tych, którzy nie przepadają za stylizacją, choć na początku, przyznam, działa to nieźle, bo przywołuje coś na kształt czarno-białego filmu, automatycznie budując klimat. Nazwałbym to tanim efektem, gdyby nie to, że nie jest to wcale takie proste.

Problem jest dalej, bo ta czarno-biała stylizacja przechodzi w tę inną, słowiańskie-fantasy-podobną (nie znalazłem lepszego określenia) i nie zagrało mi to może tak, jak powinno.

Nie przesłania to jednak oczywistej oczywistości, że wyszła Ci bardzo ładnie napisana, sprawnie poprowadzona historia. Wszystko jest na swoim miejscu, czyta się świetnie i choć mnie finał nieco rozczarował (ale to kwestia upodobań), to zachwyty jak najbardziej rozumiem.

Dziękuję Zygfrydzie, za komentarz i nominację.

 

Varg: widzisz, nie sprawdziłam tej świętej czy Świętej ziemi. Właśnie przejrzałam słowniki i rzeczywiście – masz rację. Dzięki za przeczytanie i cieszę się, że mimo uwag znalazłeś sporo pozytywów :)

 

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Mnie stylizacja miejscami wprawdzie zgrzytała, jednak opowieść jako całość ma w sobie właśnie taką magię, jaką powinna mieć. Historia prosta, ale w sumie niczego jej nie brakuje. Dobry tekst.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Chcąc nie chcąc, musieli się Wiesław z rodziną z Hryciukami jakoś dogadać.

Nie podoba mi się to zdanie. Wynika mi z niego, że Wiesław musiał się dogadać i z rodziną i z Hryciukami. Ponadto początek, szczególnie opis, jak obie rodziny pod jeden dach trafiły, wydał mi się chaotyczny i okrutnie zagmatwany, niemal grafomański, co raczej niezbyt przychylnie usposobiło mnie do opowiadania. Niemniej, na nasze – moje i Twoje – szczęście, daleko mi było od tego, by cisnąć żertwę w kąt zapomniany, miast ją samemu sobie w ofierze złożyć, i to nie tylko dlatego, że obowiązek podwójny, bo lożowski, dyżurowy mnie do czytania przymusił, bynajmniej (swoją drogą fajnie, że opublikowałaś to akurat na mojej zmianie – mam dwie pieczenie przy jednym ogniu odhaczone;).

No więc przełknąłem początek i… w nagrodę porwała mnie opowieści, zachwycając stylizacją, atmosferą, pomysłem (Niemiec Niemcowi Niemcem, kiwi kiwi kiwi ;) i – na oko – bardzo gruntowną znajomością tła historycznego. Punkt za skojarzenia z “Samymi swoimi” – wypisz wymaluj oddałaś w tekście taką Polszę, jaką pokazali w filmie, kręconym przecież w czasach, gdy powojenne rany były jeszcze świeże, a bohaterowie nie musieli stylizować języka wsi polskiej, bo ten był jeszcze żywy (i jakże piękny!). Ty miałaś znacznie trudniejsze zadanie, ale wybrnęłaś z niego nie tylko z wysoko podniesioną głową ale i złotym medalem na piersi. Kolejny plusik za zagęszczenie atmosfery do tego stopnia, że w pewnym momencie – scena w sypialni – poczułem tę upiorno-przyjemną “nieswojość” dal której przecież człowiek sięga po horrory. Wymieszanie bóstw i religii, a przy tym nadanie im spójności wierzeniowej, oraz niektóre naprawdę piękne zdania (z których moim ulubionym jest to: Boże, któryś stworzył niebo z kamienia, a człowieka ulepił z chleba, zlituj się nade mną.) dopełniają dzieła.

Pewną siłą tego tekstu jest też to, że mówi na głos o rzeczach, o których przez ostatnie dziesięciolecia nauczyliśmy się nie słuchać; niewielu masz świętych w tej naszej Przenajświętszej Rzeczpospolitej, za to diabłów nie brakuje…

 

Nie podeszło mi jednak zakończenie, bo było takie zbyt… proste i dobre, wręcz cukierkowe. Zwłaszcza jak na, było nie było, opowieść grozy. No i zonk za opis, jak Wacław odejmował sobie ciała. Ja rozumiem, że desperacja, że twardy facet ulepiony z twardego chleba na twardej ziemi, ale nie kupuję, że tak bez żadnej walki ze samym sobą, wątpliwości i widocznego strachu, czy wręcz przerażenia, okaleczył sam siebie. Mechanizmy samozachowawcze człowieka są bardzo silne. Spróbuj ugryźć się do krwi albo sama sobie wyrwać bolącego zęba (nie, żebym Ci życzył bólu i utraty zębów, nic podobnego). Przekroczenie pewnego progu bólu jest niemal niemożliwe, nigdy bez ciężkiej walki. Tak więc samookaleczenie Wacka, jakkolwiek nie niemożliwe, wypada bardzo sztucznie, płytko.

 

Ogólnie jednak myślę, że C. na Twój koszt skończą się wakacje.^^

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

W sumie, zerkając na komentarz Cienia – przypomniałam sobie, że też miałam tu wątpliwości. Raz, że bez sprzeciwu se ucho uciachał i pięć palców (i to prawej ręki, więc jeśli nie był leworęczny, to się musiał chłopina natrudzić!), dwa że jednak trochę krwi musiało mu wypłynąć – rany głowy bardzo krwawią, a i dłoni pewnie też (jak raz się zacięłam w szczególne miejsce na kciuku to nie chciało przestać lecieć ; p). Także to dość nieprzekonujące, a poza tym aż dziw, że nawet nie próbował zatamować krwawienia, nic sobie do łba nie przyłożył ani dłoni niczym nie owinął, a potem pędził przez las, jakby go zjawy goniły… oh, wait. W każdym razie dziwne, że gdzieś po drodze nie zemdlał.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Joseheim, Cieniu – dziękuję ze wszystkie uwagi, również te krytyczne ;) Stylizacji nie bronię – pierwszy raz się na coś takiego porwałam, więc i tak się cieszę, że mimo wszystko odbiór jest, u większości czytelników, pozytywny. 

 

Zakończenie z pewnością mogło być lepsze, ale limit znaków trochę ograniczył mi pole manewru. Poza tym ja w sumie lubię pozytywne zakończenia. Szczególnie, że w opowieściach grozy nie są takie częste. Ale rozumiem, że mogło nie przypaść do gustu.

 

Natomiast chciałam trochę wytłumaczyć odcinającego sobie palce Wiesława. Otóż moim zamiarem było, żeby tekst skręcał w stronę krwawej baśni. A jak wiadomo, w baśniach różnie bywa, w każdym razie ja te wszystkie jatki braci Grimm (albo, przy okazji, średniowieczne eposy) właśnie tak kojarzę: coś się dzieje bez dodatkowego komentarza, nie wnikamy zbytnio w psychologię ani w medycynę. Wilk zżera siedmioro koźląt, później mama koza rozpruwa mu brzuch, wyjmuje dzieci, wkłada kamienie i zaszywa i nikt nie pyta, jak one tam niby przeżyły, jak ten wilk się nie wykrwawił, jak to się stało, że się ani nie obudził, ani nie zorientował po przebudzeniu, że ma taką ranę w brzuchu. Myślałam nawet nad tym, żeby to podkreślić każąc Wiesławowi sobie po prostu odciąć głowę ale uznałam, że to lekka przesada. W każdym razie ignorowanie praw rządzących ludzkim organizmem było celowe, w miarę rozwoju opowieści postępuje jej odrealnienie. Ale być może niedostatecznie to pokazałam w tekście po prostu. 

 

Swoją drogą zawsze mnie to trochę dziwi. Wielu osobom przeszkadza, że kolega się za wolno wykrwawia, ale że gada z diabłem i napadają go topielcy to już przechodzi bez problemu. Ech, fantastyka ;)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Mirabellko, fantastyka fantastyką, ale logika musi być! O!

 

Jeśli chodzi natomiast o krwawą baśń, to masz rację, oczywiście, tyle że… ja tego opowiadania w ogóle albo niemal w ogóle nie odebrałem jako baśni, więc “zasłanianie siętą akurat licentia, nie wydaje mi się trafione. Ergo, coś gdzieś zawiodło.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Zgadzam się z Cieniem – opowiadanie nie jest utrzymane w klimacie baśni, więc próba wprowadzenia takiej konwencji akurat w momencie okaleczania się bohatera nie ma podparcia, zgrzyta.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Faktycznie, bardzo klimatyczny tekst. Ale ja uparcie pozostaję odporna na klimaty, a nawet z horrorami mi bardzo nie po drodze, więc do mnie nie trafiło. Ale nie przejmuj się – ten typ tak ma.

– Hospodzie, pamiluj!

Hmmm. To mi zgrzytnęło, napisałabym “Hospody, pomyłuj/ pomiłuj”, ale może coś mi się kitrasi.

Babska logika rządzi!

Dzięki za wizytę Finklo. No cóż, tekst był przeznaczony zdecydowanie dla nieodpornych na klimat :)

 

“Hospody” byłoby po ukraińsku (I chyba po rosyjsku…), a oni są spod Brześcia. Nie studiowałam zbyt dobrze języka repatriantów ale założyłam, że wtręty będą raczej po białorusku. 

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

A, widzisz… Białoruskiego akurat nie znam. ;-)

Babska logika rządzi!

Tekst ma jedną, uważam, wadę – założenie trwania dawnych wiar gdzieś tam w głębiach dusz ludzi, wychowywanych od setek lat w wierze chrześcijańskiej i, co gorsza, supremacji tych wiar i prastarych bogów nad wiarą i bogami, powiedzmy, aktualnymi. Lecz bez tego anachronizmu nie powstałby tekst ładnie stylizowany i poruszający do głębi… i nie byłby tekstem z gatunku. Popieram nominację, zasłużona…

Bardzo mi się podobało. Niezwykły magiczny klimat, wplecenie nie tak często poruszanego kawałka naszej historii, piękny język. Udane nawiązania do demonologii słowiańskiej, wciąż tkwiącej w ludziach pod warstwą chrześcijańskiego pudru (przypomniały mi opowieści i przesądy “sprzedane” w dzieciństwie przez moje kochane i pobożne babcie:)). Stylizacja może nie do końca konsekwentna, ale nie przeszkadzała (a mi często przeszkadza) i podkreślała nastrój tekstu. Zdziwiło mnie, że bohater nie obwiązał sobie głowy i ręki szmatą czy kawałkiem koszuli, bo raczej kiepsko się ucieka brocząc krwią, a większość ludzi odruchowo próbuje jakoś zatamować krwotok. Samej amputacji się nie czepiam – w końcu to wynik rozmowy z diabłem, a w takich przypadkach trudno wymagać racjonalności;)

Popieram nominację.

 

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Finkla: ja też nie. Korzystałam z forów i internetowych słowników, mam nadzieję, że z powodzeniem :)

 

Adamie, dziękuję. Rzeczywiście, tak daleko posunięte “odchrystianizowanie” tych ludzi to fantastyka, natomiast same elementy dawnych wierzeń tkwiły i do dziś tkwią w folklorze, w niby-chrześcijańskich obrzędach (świecenie jajek na Wielkanoc), w przesądach, opowieściach o Bogu i Diable, którzy razem tworzyli świat. Myślę, że w pierwszej połowie XX wieku było tego więcej niż teraz, szczególnie na wsi. Choć oczywiście pomysł, że ci ludzie obchodzą dziady, albo że tak dobrze znają imiona dawnych bogów (ale niektóre przetrwały jako demony, np. Marzanna), że gdzieś przetrwały ołtarze to raczej fantastyka. Może kilkaset lat wcześniej, w średniowieczu, albo teraz (ale to już w wersji neopogańskiej i raczej nieopartej na rzeczywistych, dawnych wierzeniach). Tym niemniej ta fantastyka miała podpierać wizję łączenia różnych kultur i adaptowania się do sytuacji. Poza tym mnie osobiście zachwycają takie synkretyzmy. 

 

AlexFagus: Tobie również dziękuję. W sumie fakt, baśń – nie baśń, ale obwiązanie szmatą byłoby na miejscu i nie psułoby nawet konwencji. Po prostu na to nie wpadłam ;)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Tak, mnie też to trochę zgrzytało. A właściwie kapanie własną krwią w miejscu pełnym złych duchów. Jeśli mają zmysły jak rekiny… ;-)

Babska logika rządzi!

Gu­ślarz Do­bro­mir, za­plu­ty i na jedno oko ślepy, zjadł­szy sutą por­cję kaszy z oma­stą do­mo­wi Wie­sła­wo­we­mu bło­go­sła­wił, du­chom żer­twę jego po­le­ca­jąc. Kiedy sta­rzec jadł, skóra na jego twa­rzy marsz­czy­ła się jak woda w wietrz­ny dzień, a wy­bla­kłe oczy rzu­ca­ły po izbie uważ­ne spoj­rze­nia.

To ślepe oko tez rzucało uważne spojrzenia? ;-) Obydwa były wyblakłe czy może to ślepe zdażyło już zajść bielmem? Tak tylko pytam… ;-)

 

karmiąc otwarte dzióbki duchów i nawii

Tu tylko pytam: chodzi o duchy czy o krainę Welesa dla dusz zmarłych? Bo jeśli o to pierwsze, niechże i nawet dusze gwałtownie zmarłych lub złoczyńców, to masz duchów i duchów.

 

 

Mnie się historia bardzo. Z wad: znika stylizacja po drodze, łatwość z jaką Wiesław odejmuje sobie ucho i palce, nieco “przekręcona” scena wyjęcia sobie serca (brakowało mi tylko błysku grzmotów i diabelskiego chichotu pośród drzew, gdy porywał duszę samobójcy – no właśnie, albo przekręcać do końca w takiej estetyce, albo oszczędniej może, na ten przykład żyły sobie otworzyć? Gardło poderżnąć, żeby jucha szybko uszła?). Cała reszta: prosta historia, zaczynająca się w nie tak dalekich, acz nader dzikich czasach, skręcająca z codzienności powojennej do nieco baśniowego horroru, zręczne nawiązanie do wierzeń i tradycji słowiańskich, ludzkie świństwa – takie prawdopodobne w obliczu wojennej i powojennej zawieruchy – kompozycja, klimat, wszystko praktycznie na swoim miejscu.

 

Byłbym na TAK, gdybym się nie spóźnił na głosowanko :-)

 

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Psycho: Uwagi słuszne. No i tak to jest, że tyle osób przeczyta, a zawsze się coś znajdzie…

 

Dziękuję za wizytę. Miło mi, że byłbyś na tak :)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Miło i przyjemnie się czytało, dzięki.

Jako że zupełnym przypadkiem czytałem akurat to opowiadanie to specjalnie się zarejestrowałem aby dodać komentarz (w żadnym wypadku krytykę ) ;)

Nr 1: Mały błąd rzeczowy – góra słowiańskich obrzędów to Ślęża, sobótka to miasteczko pod nią.

Nr 2: Sam jestem ze Strehlen i nie wiem jakim cudem akurat na to opowiadanie trafiłem i od razu przecierałem oczy ze zdziwienia z miejsca akcji 

Pozdrawiam, życzę dalszej równie udanej pracy.

Bardzo, bardzo udane opowiadanie :) 

Mi też rzucił się w oczy rozdźwięk między pierwsza a drugą częścią opowiadania. Rzeczywiście kiedy bohater wybiera się do lasu, opowiadanie staje się bardzo, bardzo baśniowe – i pod względem treści i formy, i na przykład to “odejmowanie ucha” czy odcinanie palców do tej baśniowej konwencji pasuje. Problem polega chyba na tym, że sposób, w jaki snujesz narrację w pierwszej części, jakoś do tego nie przystaje. Sposób zresztą piękny, okraszony mnóstwem znakomitych, poetyckich porównań (których Ci zazdroszczę ;))

Tylko tak sobie myślę, czy to aby na pewno jest zarzut. No bo w końcu bohater faktycznie wtedy wkracza jakby do innego świata. Takiego, w którym dawne bogi i demony mogą wciąż istnieć i mieć moc. A może to rzeczywiście jest możliwe tylko w baśni – z tej perspektywy ten kontrast jest bardzo na miejscu.

Tak czy inaczej, opowieść wciąga, styl urzeka i ogólnie lektura daje dużą przyjemność :))

Pietrekzbagien – dziękuję. W takim razie czuję się zaszczycona pierwszym komentarzem :) Cieszę się, że Ci się podobało.

Że góra to Ślęża – wiem, ale sobótka może być też nazwą święta i o to mi chodziło. Chyba niezbyt zgrabnie to napisałam po prostu.

Tak btw, też jestem z Dolnego Śląska ;)

 

Werwena – dzięki za komentarz. Z baśniowością taki właśnie był zamysł, ale po wypowiedziach czytelników widzę, że nie do końca dobrze to rozegrałam. Cóż, lekcja na przyszłość :)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Bardzo dobre! Niesamowity klimat, pobudzająca ciekawość opowieść. Pięknie splotłaś tajemnicę, mrok i historię. Nawet przyprawa synkretyzmu pasowała. Najbardziej zaś spodobała mi się postać diabła – wyjątkowo przekonująco złośliwa istota.

Zmieniłbym tylko zakończenie. Wiesław musiał być ofiarą, to jasne. Ale byłoby lepiej, gdyby najpierw zaprowadził Niemkę do swoich (jakoś trudno mi uwierzyć, że sama zrozumiała o co mu chodzi, a rodzina przyjęła ją bez szemrania w tak trudnych czasach). Potem utopiłby się w bagnie próbując wrócić na trzebiszcze i miałby jeszcze swój ostatni moment, żeby zrozumieć, że właśnie sam staje się ofiarą. Poświęcenie na rzecz rodziny pasowało mi do Wiesława, ochocze pozbawienie samego siebie życia już trochę mniej. Motyw topienia ofiary też wydaje mi się ciekawy – z tego co pamiętam, w niektórych religiach przedchrześcijańskiej Europy taka praktyka była stosowana.

Powyższe nie zmienia faktu, że w oryginalnej wersji jest kawał solidnego tekstu, który czyta się z przyjemnością.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dziękuję i cieszę się, że lektura była satysfakcjonująca. Ciekawy pomysł na zakończenie ;) Zgadzam się, że wszystko działo się zbyt szybko i mogłam lepiej zagrać motywem ofiary i bardziej dopasować go do psychologii samego Wiesława, ale tu już, niestety, wkroczył limit znaków. Fakt, nawet sami Słowianie topili ofiary – na pewno Żmijowi ofiarowywano w ten sposób dziewice. W każdym razie motyw do przemyślenia.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Nadrabiam zaległości komentatorskie – czytałem w Histerii i na ile przedarłem się przez około 4 numery tego czasopisma, to było to najciekawsze, najlepsze językowo opowiadanie. Lepsze, według mnie, od tekstów uznanego Wojtka Guni. Choć nie jestem fanem słowiańskich klimatów, to w “Żertwie…” ujęte jest to w sposób atrakcyjny.

I tytuł świetny. Mam nadzieję, że wykluje się z tego jeszcze atrakcyjniejsza opowiastka do NF ;)

Lubię słowiańskie klimaty, i lubię baśnie, i cała historia była przecudna. Nie czułam większego dysonansu między pierwszą a drugą częścią, może dlatego, że z początku zupełnie bez sensu założyłam, że ten dziad wędrowny to jakieś licho, a nie żywy człowiek, i później się tego trzymałam. Szybko zrozumiałam, że Wiesławowi przyjdzie umrzeć.

Co mnie zaskoczyło – tyle się mówi o dobrze skonstruowanych postaciach, przekonujących bohaterach, podczas gdy u ciebie mamy tak naprawdę paczkę imion bez żadnych cech i jednego Wiesława, który też ma charakter ledwie zarysowany. Niby przeczy to logice, ale świetnie to pasowało (może to ta baśniowa konwencja) i bardzo mi się podobało.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Sirin: Dzięki. Cieszę się, że udało mi się podać słowiańskie klimaty w strawnej formie :)

 

kam_mod: dziękuję za zajrzenie i miły komentarz.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Nadrabiam piórka i wreszcie przyszłam. Tytuł intrygował mnie od dawna (kapitalny), ale ponieważ wiedziałam, że to nie mój klimat, dopiero teraz udało mi się przeczytać.

O sprawach technicznych i fabularnych napisano już wszystko – czytało się samo. Gdzieś tam przy początku zagmatwane zdania, ale nic niepoprawnego. Mam wątpliwości co do tych palców. Ja rozumiem, ciachnąć sobie np. raz, a porządnie fragment ciała (skoro już trzeba). Będzie wrzask, ryk, może i utrata przytomności. Ale odkrajać sobie palce i być tylko spoconym? To kompletnie nieprawdopodobne.

Poza tym, wszystko trzyma się kupy i nie dziwię się, że jest to opowiadanie wielokrotnie nagrodzone :) Stworzyłaś mikroklimat ze wszystkiego, co miałaś pod ręką – fabuły, warsztatu, techniki, mitów, historii. Chociaż osobiście wolę w twoim wydaniu mieszaninę gatunkową, które mi zaserwowałaś sama wiesz gdzie.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Cóż, sporo osób miało z tym problem – zdaje się, że nie do końca dobrze wykreowałam przejście od realizmu do baśniowości, w której więcej wolno :) Ale to mój błąd. 

 

Bardzo dziękuję za przeczytanie (niezmiernie mnie cieszy, że ten stary już w sumie tekst jeszcze żyje ;)) i za komentarz! Mieszaniny gatunkowe bardzo lubię, zresztą zdaje się, że Ty też :)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Jak obiecałem, tak przyszedłem :)

Kupuję ten tekst w każdym szczególe. Trochę szkoda, że to nie “Żertwą” mogłaś się pochwalić na łamach NF. Tekst ma wszystko, czego szuka się nie tylko w fantastyce, ale ogólnie w literaturze.

Zacznę od tytułu. Od kiedy ustawiłem Twoje opowiadanie w kolejce, tytuł chodził mi po głowie jak wers chwytliwej piosenki. Już on stanowi przedsmak tego, co dalej. 

Wykonanie – świetne. Nawet jeśli zmieniłaś styl w trakcie pisania, tak byłem wciągnięty, że tego nie zauważyłem, a zazwyczaj zwracam uwagę na takie rzeczy. O warsztacie wspominałem już przy “Szeptach Lasu”. Tutaj też wszystko grało: napięcie, opisy (”Przyszedł po dziadach listopad i rozbłocił się na polach Ziem Odzyskanych” – to tylko jedno z wielu pięknych zdań, których chciałoby się jeszcze więcej), snucie opowieści.

Klimat – jakimś magicznym sposobem ciarki przechodziły mnie wiele razy.

Baśniowość – taka, jaką lubię najbardziej, bo w nieco uwspółcześnionym wydaniu. Przez moment coś się we mnie oburzyło przy opisie niemożliwego wydłubania serca spomiędzy żeber, a zaraz potem uświadomiłem sobie, co czytam, i pokochałem moment wzniesienia serca nabitego na nóż. 

Aż w końcu to, co wybija “Żertwę” ponad poziom większości opowiadań (nie mam na myśli tylko amatorów) – tematyka. Poruszasz kwestię przesiedleńców w sposób pełen zrozumienia. Łączysz trudne tematy wojny, w czasie której niemal wszyscy byli w jacyś sposób źli. Dokładasz do tego specyficzny klimat czasu “po” jakimś wydarzeniu. A do tego dokładasz słowiańskie pomieszanie wiary chrześcijańskiej z pogańską. To wszystko tworzy zgrabną całość. 

No dobra, powoli kończę te zachwyty. Mogłem tylko napisać, że bardzo się podobało, ale postanowiłem wypunktować pozytywne elementy (czyli chyba wszystko), żebyś się utwierdziła w przekonaniu, że to, jak napisałaś ten tekst, było dobre. Przy “Szeptach” czepiałem się, że mogą ulecieć z mojej pamięci. “Żertwa” nie uleci. Czekam na więcej. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Dziękuję bardzo za uskrzydlający komentarz :) Cieszę się, że zapamiętasz to opowiadanie. Mogę tylko dodać, że planuję więcej tekstów w tym świecie – sama jestem z Dolnego Śląska i te powojenne historie mnie fascynują. Na razie powstaje słowiańskie s.f., ale do klimatu “Żertwy” na pewno wrócę.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

To jest piękne, że najlepsze tutaj teksty wciąż mają nowych czytelników i nowe komentarze!

 

Kupiło mnie od drugiego zdania: Świat jesiennił się już od dawna: nagi był, mokry i zmarznięty… A potem listopad rozbłocony, zmarznięte ścierniska. Pięknie wszystko zamknięte w pętli roku, między dwiema ofiarami.

Stylizacja moim zdaniem konsekwentna i nieprzesadzona. Super funkcjonuje zmiana szyku, gramatyczne smaczki, takie jak np. atmosfera między nimi a Mokoszczukami jeszcze bardziej się stała napiętą – kresowa poezja.

Dwa nieco (ale to już niewysłowione subtelności) słabsze fragmenty – wprowadzenie Mokoszczuków (chaotyczne) i autoprezentacja Dydka (jakaś taka toporna, z tą retrospektywą przynależności Ziem Odzyskanych – przypomniała mi się prasłowiańska grusza). Wyrwanie serca – łapię konwencję, ale tu już trochę pojechałaś. Wolałbym, tak jak proponował Nevaz.

Ale, tak w ogóle, to bajka! Szacun!

Dziękuję bardzo :) Ja też się cieszę, że ten tekst wciąż ma czytelników.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Wykonanie jest niezwykłe. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić ogromu trudu, by napisać poprawny językowo tekst w takiej “ludowej” wersji. Naprawdę, chylę czoło :)

Świat przedstawiony, jak i samą fabułę, oceniam bardzo dobrze. Zmieszanie elementów lokalnych elementów baśniowych z ciekawym okresem historycznym tworzy ujmującą mieszankę. Wszystko trzyma się razem w sposób spójny. Podsumowując – bardzo dobry tekst, w pełni zasługujący na nagrody :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Miała brudną, wychudłą twarz, a płaszcz na jej grzbiecie był dziurawy i jakby przegniły. Głowa jej była pokryta strupami, dłonie zaś czarne jak Święta Ziemia.

Niemiec milczał, wpatrując się w lwowiaka, jakby życie z niego samym wzrokiem wysysał. Wiesław przeżegnał się, grozą zdjęty, a wtedy zjawa uśmiechnęła się, jakby szyderczo, i znikła.

W końcu tutaj dotarłem! Fantasy w tagach mnie jak dotąd skutecznie odstraszało i w sumie nie wiem, czemu zdecydowałaś się oznaczyć gatunek w ten sposób, bo według mnie, historii dużo bliżej do horroru.

Zgodzę się z NoWhereManem, że język i stylizacja są niesamowite. Mogę sobie tylko wyobrażać jak wiele trudu kosztowało Cię ich utrzymanie na stałym poziomie przez cały tekst. Jeśli natomiast to nie był dla Ciebie najmniejszy problem – zazdroszczę. ;)

Zgodzę się także z funem, że szkoda, że to nie ten tekst trafił na łamy NF. To Twój trzeci tekst, który czytałem (oprócz Szeptów lasu i tego hiszpańskiego opowiadania o dziwacznym tytule) i zauważyłem, że o ile jesteś bardzo wszechstronna jeśli chodzi o scenografię, to zawsze pojawia się motyw jakiegoś bóstwa, wierzenia, często zapomnianego. I tutaj ten motyw podałaś najsmaczniej z całej tej trójki, do tego stopnia, że Szepty, choć dobre, wypadają na tle Żertwy blado.

Pozdrawiam!

NoWhereMan: dziękuję bardzo :)

 

MrBrightside: z jednej strony masz rację, z drugiej – tag “horror” byłby jednak nieco na wyrost. Cieszę się, że styl Ci się podobał, szczególnie, że mam pod tym względem skłonności do przesady. Widzę zresztą, że (nieco przegięte stylistycznie) “Nici” niekoniecznie trafiły w Twój gust (włoskie, nie hiszpańskie, więc chyba nawet scenografia nie została w pamięci ;)). W moim odczuciu najlepsze teksty, które udało mi się stworzyć to te, które są niestety mniej dostępne (zarówno “Na nocnej zmianie” jak i “Dobro złem czyń” to wydrukowane antologie i te opowiadania nie są do przeczytania w sieci). Jedynym dostępnym w internecie opowiadaniem, które zbiera pozytywne recenzje, jest “Adoracja” z Ostatni Dzień Pary II (tu: http://www.historiavita.pl/ostatni-dzien-pary-2/).

 

Wiele osób pisało mi, że ten tekst jest lepszy od “Szeptów”. Cóż, mogę tylko się cieszyć, że jednak podnoszę poziom – “Szepty” czekały na publikację dość długo i “Żertwa” jest wbrew pozorom napisana później. Mogę dodać, że mam zamiar kontynuować pisanie w tym świecie, być może przenosząc szerszą fabułę już do powojennego Wrocławia. Być może światło dzienne ujrzy też tekst posrebrowy – wrocławskie science fiction luźno oparte na zawartym właśnie w “Żertwie” pomyśle.

 

A motyw bóstwa to coś, od czego próbuję odejść (nikt nie lubi się powtarzać), ale jednak religioznawczyni ze mnie wychodzi :)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Akurat “Dobro złem czyń” mam, choć ciągle nieprzeczytane, więc zobaczę, cóż tak zachwyciło jury, gdy tylko się za nie wezmę. Mam nadzieję, że czas pozwoli, aby stało się to niebawem. ;)

Natomiast po co odchodzić od czegoś, co jest dobre? Zaintrygowałaś mnie tym Wrocławiem, więc nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać, aż będzie gotowe.

Przeczytałem. 

No dobra, po kolei…

Kupiłaś mnie już choćby samym językiem, którego użyłaś do napisania tego tekstu. Lubię takie staropolskie barwne, kwieciste słowotoki i porównania. Ktoś napisał, że pierwszy fragment różni się od pozostałej części pod tym względem, ale ja nawet tego nie wyłapałem.

Kolejna rzecz. Te wszystkie licha zjawy i inne umarlaki podchodzące pod progi nocą użyt są w bardzo zgrabny sposób do stworzenia klimatu wierzeń naszych praprababek. Sam jestem można powiedzieć fanem tematu. Nawet jakiś czas temu ściągnąłem sobie trochę materiałów o polskiej demonologii ludowej. Zauważyłem w tym opowiadaniu fascynację tą tematyką. Napisanie tego musiał poprzedzić wyczerpujący research. No, może nie napisałaś o zaplataniu koniom warkoczy na grzywie przez czarownice, ani o podkradaniu niemowląt z miedzy w czasie żniw, ale wszystko to, co być powinno, w tekście się znalazło. Często mówi się, że ludziom kiedyś żyło się łatwiej bez tych wszystkich PINów, internetu i całego zgiełku. Ja nie do końca jestem przekonany, czy tak jest w rzeczywistości. Wszak tyloma rzeczami musieli się martwić nasi przodkowie. Czarownice kradły krowom mleko. Teraz po mleko idziemy do biedronki. Umęczone dusze zaglądały wieczorem w okna, teraz zasłaniamy rolety ;P

Dalej. Teraz trochę o przesiedleńcach i zbrodniach międzysąsiedzkich, o których dziś pamiętają już tylko leśne parowy i porośnięte trawą bezimienne mogiły. Jakiś miesiąc temu przeczytałem wstrząsającą publikację “Przemilczane ludobójstwo na Kresach”. W kontekście tego, Twój tekst trafia do mnie jeszcze głębiej niżby to miało miejsce, gdybym przeczytał go wcześniej. 

No i ten tytuł. Cholerstwo chodziło mi po głowie od wczoraj, kiedy to zaznaczyłem sobie to opowiadanie do przeczytania. .

Dla mnie wszystko tu na plus. Jest to pierwszy tekst, który czytałem na tym portalu i autentycznie zastanawiałem się, dlaczego coś takiego publikowane jest w internecie za darmo. 

Biorąc pod uwagę, że jedną z głównych cech Polaków jest zazdrość powinienem powiedzieć, że zazdroszczę Ci umiejętności tworzenia tak zgrabnej i barwnej narracji, odtworzenia niepowtarzalnego klimatu minionych dni. Ale nie, nie zazdroszczę. Ja z moimi ledwie dwoma rozklekotanymi tekścikami jestem pełen podziwu.

Brawo Mirabell.

 

Shagga: dziękuję bardzo za tak pozytywny komentarz. I zapewniam, że znajdziesz na portalu wielu publikujących za darmo autorów bardzo dobrych tekstów.

 

Często mówi się, że ludziom kiedyś żyło się łatwiej bez tych wszystkich PINów, internetu i całego zgiełku. Ja nie do końca jestem przekonany, czy tak jest w rzeczywistości

Szczerze mówiąc, ja też nie. Łatwo wpaść w ton “wszystko co dobre, było wczoraj”, ale trudno uwierzyć, że internet jest gorszy niż epidemie grypy. I boginki kradnące niemowlęta ;)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Nie lubię powtarzać tego co już pisali inni, a nie bardzo wiem co mógłbym jeszcze dodać.

 

Warsztatowo jesteś dla mnie niedoścignionym wzorem. Stylizacja tekstu jest znakomita, baśniowy klimat z nutą grozy – miodzio. Uważam, że aż nieco żal tego opowiadania na portal. Nie próbowałaś przebić się nim do NF? Niemożliwe, żeby Michał odrzucił taki tekst.

 

Pobieżnie przeczytałem komentarze, ale chyba ktoś już o tym wspomniał – ucinanie palców poszło trochę zbyt, hm, gładko. Gdyby ten fragment był mocniejszy, opowiadanie mogłoby śmiało nosić plakietkę “horror”. Więcej grzechów nie pamiętam. ;)

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Tytuł bardzo dobry (no i poznałem słowo żertwa), ale nie tylko tytuł. Najbardziej spodobał mi się ten mix motywów oraz udana stylizacja. Nie przekonała mnie za to scena z pozbywaniem się kolejnych części ciała. Zbyt krwawo i przerysowanie, jak dla mnie.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Podobała mi się scenografia, podobał mi się język. Tekst nie powalił, ale ja tak mam, że krótkie teksty horrorowe do mnie nie przemawiają i wszystkie wydają mi się identyczne. Tak więc powiedziałbym, że jest to dla mnie typowe opowiadanie histeryczne – tym niemniej w tej kategorii jest zdecydowanie najlepsze.

Gratuluję srebra :)

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Elanar, Szyszkowy: Cieszę się, że Wam się podobało. Co do pozbywania się części ciała – jak już pisałam wyżej miało to być przejście do baśniowości w stylu braci Grimm, ale nie wyszło tak, jak powinno (zapewne przez braki warsztatowe) i stąd zgrzyt. Niemniej miło mi, że nie zepsuło Wam to zbytnio przyjemności z czytania.

Driad – Dziękuję za komentarz. Chociaż nie wiem, czy się cieszę z tego typowego opowiadania histerycznego, szczególnie, że sama nie przepadam za horrorami :D

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Ale to jest chyba mój odbiór wszelkich okołohorrorowych tekstów, jak w NF czytałem parę lat temu wychwalane przez Marcina opowiadanie Grega Kurzawy o manekinach, to miałem podobnie (czujesz się już w lepszym towarzystwie?). Ergo – moja opinia nic nie wnosi ;)

 

Natomiast przejście do Grimmowskiej baśni przy odcinaniu członków jak dla mnie było widać i sam klimat “docelowy” bardzo doceniam, tylko nie jestem pewien, czy pasuje do wcześniejszej estetyki. Ale może tak… Tak czy inaczej – opowiadanie nie dla mnie, więc nie ma co mnie roztrząsać ;)

 

PS. Widziałem, że będziesz w nowym “Smokopolitanie”. Gratulacje!

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Nie chodziło o towarzystwo histeryczne, tylko horrorowe ;) I nie, żeby to nie było opowiadanie grozy, po prostu sama za takimi nie przepadam i rzadko coś podobnego pisuję (to jest chyba jedyne), więc wpasowanie się w “histeryczny” klimat wywołało moją konsternację. Ale oczywiście rozumiem, o co Ci chodziło.

 

Dziękuję! I polecam oczywiście (nie będzie to opowieść grozy ;)).

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Bardzo ciekawe opowiadanie, wciągające.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję Anet, cieszę się, że Ci się podobało :)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Nowa Fantastyka