- Opowiadanie: targowiskoslow - Nieustraszeni Pogromcy Smoków

Nieustraszeni Pogromcy Smoków

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Nieustraszeni Pogromcy Smoków

– Ja to bym go najechał na koniu, z pełną prędkością! – krzyczał rozochocony Herman, podrywając się od stołu i wyciągając przed siebie rękę z widelcem, niczym rycerską kopię – I wbiłbym mu się w tego jego gadziego brzucha po samą rękojeść!

Towarzysze uczty patrzyli na niego raczej sceptycznie.

– To sprytna bestia – spokojnie wyjaśniał stary Bibon – wywinąłby się i chapsnął cię paszczą do tyłu, kiedy ty rozpędzony mknąłbyś przed siebie – Rycerz zagryzł kolejny wielki kęs kurzego kapłona. Przeżuwając spokojnie wpatrywał się smutno w blat stołu.

– No to może podpalić las wokół jamy smoka i poczekać, aż bestia się uwędzi – młodziutki rycerz, widocznie zainspirowany leżącym przed nim różnej maści pieczystym, również nie wzbudził entuzjazmu współbiesiadników.

– Eriku – po chwili smutnego milczenia odezwał się jeden ze starszych kolegów – to smok. A smokom ogień nie straszny – kilka głów pokiwało smutno na potwierdzenie.

Posiedzenie trwało już od dłuższego czasu, jednak atmosfera opadała w miarę wyczerpywania się pomysłów na ubicie przerażającej gadziny, która zalęgła się w okolicznej pierzarze kilka tygodni temu. Padały już propozycje szturmowania jaskini kupą, zatapiania okoliczną rzeką dzięki przemyślnie zbudowanym kanałom naziemnym, zastrzelenia smoka balistą, oraz wiele, wiele innych… 

Lało się piwo, a Szczygieł, młody pomocnik barmana, co chwila donosił dymiące tace i półmiski. Co jakiś czas dało się słyszeć któregoś z rycerzy, jak podrywając się, entuzjastycznie obwieszczał swój genialny pomysł na uporanie się z gadzim problemem, ale szybko był sprowadzany ny ziemię przez swych towarzyszy. W miarę donoszenia kolejnych potraw, entuzjazm biesiadników słabł.

– Nie mogę uwierzyć, że tacy zacni rycerze nie mogą zabić jednego smoka – wszystkie oczy zwróciły się w stronę czeladnika, który wykorzystał krótką przerwę w donoszeniu mięsiwa i właśnie przecierał pozalewaną podłogę jakąś szmatą na kiju.

– Ha – westchnął smutno stary Bibon – myślisz młokosie, że to takie proste? Bestia jest ogromna, zwinna jak sam czart! A do tego ogniem pluje! Od tygodni myślimy jak tu gada ukatrupić a on…

– A on w tym czasie nęka miejscowych wieśniaków – dokończył za niego Szczygieł.

– Jakeś taki mądry – wykrzyknął oburzony Herman, celując w młokosa nadgryzionym kaczym udem – to czemu sam smoka nie zabijesz?!

– Hmmm… – zamyślił się na chwilę czeladnik – w sumie, to czemu nie.

Odstawił kij ze szmatą do zmywania, odwiązał barmański fartuch, wyszedł z baru w stronę smoczej jamy i…

Zabił smoka.

 

 

Bo czasami trzeba w końcu przestać planować i zacząć działać.

Koniec

Komentarze

w tego jego gadziego brzucha – w ten jego gadzi brzuch

kęs kurzego kapłona – a może być jakiś inny, nie kurzy kapłon? Wszak kapłon to wykastrowany kogut

był sprowadzany ny ziemię przez swych towarzyszy 

Z sensem napisane, ale jakoś mniej mi się spodobało niż poprzednie szorciaki.

Cały czas ten sam problem – zły zapis dialogów.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Czyny a nie słowa… Jest przekaz, ale słabe wykonanie.

Niestety ponownie się zgadzam z Blackburnem. Nie lubimy łopatologiczne podawanych na tacy puent, mocno "śmierdzących" moralizatorstwem. Mam wrażenie, że albo za szybko chcesz dotrzeć do finału albo boisz się, że jesteśmy zbyt tępi i nie zrozumiemy przekazu.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Ani to antybajka, ani zabawna, ani zaskakująca, a i bohatera się nie dopatrzyłam.

 

i wy­cią­ga­jąc przed sie­bie rękę z wi­del­cem, ni­czym ry­cer­ską kopię… – …wy­cią­ga­jąc przed sie­bie rękę z wi­del­cem, ni­czym ry­cer­ską kopią

 

Ry­cerz za­gryzł ko­lej­ny wiel­ki kęs ku­rze­go ka­pło­na. – Pewnie zagryzł kęs na śmierć.

Proponuję: Ry­cerz u­gryzł/ odgryzł ko­lej­ny wiel­ki kęs ka­pło­na.

 

Prze­żu­wa­jąc spo­koj­nie wpa­try­wał się smut­no w blat stołu. – Przeżuwał spokojnie, czy spokojnie wpatrywał się w blat?

 

A smo­kom ogień nie strasz­ny… – A smo­kom ogień niestrasz­ny

 

Lało się piwo, a Szczy­gieł, młody po­moc­nik bar­ma­na… – A skądże w karczmie wziął się barman?

 

co chwi­la do­no­sił dy­mią­ce tace i pół­mi­ski. – Czy tace i półmiski na pewno dymiły, czy raczej parowało gorące jadło na nich niesione?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

krzyczał rozochocony Herman, podrywając się od stołu i wyciągając przed siebie rękę z widelcem, niczym rycerską kopię – kopią, jak zauważyła Reg.

To po pierwsze. Po drugie – i w sumie o tym bardziej chciałem – atak z użyciem kopii wyglądał w sposób następujący: konny trzymał ową broń – długi, ciężki kawał drewna, zazwyczaj jednorazowego użytku (kopie bardzo często pękały pod wpływem zderzenia z tarczą bądź zbroją wrogą) – pod pachą i szarżował, “nadziewając” nią piechotę albo strącając z siodła wrażych jeźdźców (na pewno czytałeś, albo widziałeś na filmach turnieje rycerskie. Tam co prawda kopie były tępo zakończone i często specjalnie podcinane, by się łatwiej rozpadały, ale mechanika walki ta sama). A więc wymachiwanie widelcem w wyciągniętej przed siebie ręce ni jak się ma do operowania akurat kopią.

Sformułowanie: “Kurzy kapłon“ też jest, uważam, swoistym błędem. Kapłony to bowiem wykastrowane i utuczone młode koguty. Co prawda nazwa “kogut” obejmuje samców wszystkich kuraków, ale, na ile się orientuję, na kapłony hodowano – hoduje się – tylko samce kury domowej. Tak więc pisanie o tym, że kapłony są kurze, mija się z celem; jest zbędnym powielaniem informacji. To trochę tak, jakbyś pisał o boczku wieprzowym.

 

Ogólnie jako przypowiastka opowiadanie nawet fajne, jest w tym jakaś iskierka humoru i dryg do “wciągania” czytelnika w tekst. Niemniej zakończenie, raz, że niesmaczne – liczyłem na kapłona w postaci starego, dobrego kopania smoczej dupy albo jakiegoś myku z banalnie prostym, ale skutecznym sposobem na gadzinę; niechby już w wyśmianym przez Sapkowskiego stylu a’la Dratewka, a tu klops, bo dostałem suchara^^ – a dwa, że srogo przesadziłeś z łopatologią. Puenta sama w sobie nie jest zła, ale sposób w jaki ją podałeś… Gdyby chociaż wpleść to w wypowiedź którejś z postaci, powiedzmy “barmana”. A tak, to finał jak z bajki dla czterolatków, niestety.

Warsztat w sumie nie jest zły, bynajmniej, ale dobry też jeszcze nie. To jednak przyjdzie samo wraz z kolejnymi teksami i zagłębianiem się w tajniki trudnej – i cholernie niewdzięcznej, skoro już o tym mowa – sztuki poprawnego operowania polszczyzną pisaną.

Zła wiadomość jest taka, że będziesz się uczył do końca życia, a i tak pewnie nie ogarniesz wszystkiego. Dobra jest taka, że z tym da się jednak żyć.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Targowiskosłów robi się coraz gorsze i gorsze. Wszystkie pomysły sprzedane, zostały tylko wygniecione, puste słowa i koncepcje rodem z second-handu.

Hmm... Dlaczego?

Chłopak wziął i zabił, Targowiskoslow wziął i napisał. Smoka nie ma, szort jakiś jest, ale teraz weź i napisz coś z ciekawszym pomysłem.

Rycerz zagryzł kolejny wielki kęs kurzego kapłona.

Czemu błędy nie poprawione? Zgadzam się z Cieniem, że kapłon to tylko kurzy. A właściwie koguci.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka