Gdy Irena pojęła, że w jej piekarniku zamieszkał diabeł, mocno tym faktem się podirytowała. Bo czego on tam szukał? Wiedziała, że czart piekielny uwielbia gorąc, który łaskocze go w czarne, włochate stopy. No, ale na litość boską, są lepsze miejsca: przestronniejsze, z wyższymi temperaturami. Choćby piece w pobliskich piekarniach albo huty, gdzie przetapiany jest metal – byłyby dla niego o gwiazdkę lepszym lokalem.
Irena pożegnała się z odgrzewanymi zapiekankami i pizzą, bo gdy tylko otwierała drzwiczki piekarnika, z wnętrza wystrzeliwała smolista łapa, wyrywając jej jedzenie. Nocami brzdęki i huki dochodziły z kuchni, gdzie czart wychodził, aby rozprostować nogi.
Próbowała niechcianego lokatora krucyfiksem i czosnkiem wypędzić. Otworzyła wówczas piekarnik, wrzuciła do środka ząbki czosnku i z krzyżem trzymanym w wyprostowanych rękach, powtarzała słowa modlitwy. Na nic jednak ta próba, bo diabeł w postaci czarnego dymu, zaśmiał się szyderczo:
– Jak na dwudziesty pierwszy wiek to zabawnych używasz środków, by mnie przepędzić. Poszukaj może jakiejś aplikacji do telefonu, która wydaje ultradźwięki. Podobno to działa na komary, może na mnie też?
Irena z wściekłością trzasnęła drzwiczkami, nastawiła piekarnik na najwyższą temperaturę i z zawistnym wzrokiem przyglądała się, jak pręty grzewcze robią się czerwone, po czym zaśmiała się obłąkańczo. Chciałaś spalić diabła, kobieto! Ludzie, gdy są pod wpływem emocji, naprawdę nie potrafią logicznie myśleć.
Długimi wieczorami zastanawiała się nad sposobem, by raz na zawszę przepędzić diablę. Ostatecznie dochodziła do wniosku, że i cały batalion księży nie pomoże. Poza tym, nie wypłaciłaby się za ich usługi przez następną dekadę.
Piekielny stwór podczas pełni księżyca imprezy urządzał: gości zapraszał, głośno muzykę puszczał! W kuchni rozbrzmiewały rozmowy w dziwnym języku, bulgoty nie z tego świata, przerażające śmiechy, dźwięki tłukących się szklanek. Jakby tego było mało, to jeszcze zapach marihuany unosił się w całym mieszkaniu.
– Co za wiksa – szepnęła do siebie Irena, przewracając się na łóżku. Rankiem do pracy musi wstać, lecz co to czarta z dna piekieł obchodzi.
Taki właśnie był jej dziki lokator.
Któregoś razu podczas tych piekielnych schadzek, do drzwi zapukał sąsiad. Irena z wałkami na włosach, po przespanej godzinie, nie do końca kojarzyła, co się dzieje wokół niej. Otworzyła drzwi bez obaw. W końcu w kuchni mieszkał diabeł, co może być gorszego na zewnątrz.
– Impreza, pani Irenko? – zapytał pan Wawrzyniak – sąsiad, mieszkający piętro niżej – wyraźnie podpity, chwiał się niebezpiecznie na nogach. Nie wyglądał na zaniepokojonego, znacznie bardziej na mocno podekscytowanego.
– Diabelska, panie Wawrzyniak – odparła.
Z kuchni rozbrzmiewały rytualne śpiewy z pradawnych, kosmicznych czasów, a następnie po chwili w całkowicie ludzkim języku:
– Gdzie mój kieliszek?!
Pan Wawrzyniak z trudem wcisnął koszulę za pasek. Błyskawicznym ruchem przygładził resztki włosów, które zaciekle walczyły o przetrwanie na jego głowie. Ogromną twarz rozjaśnił mu pełen nadziei uśmiech. W oczach pojawiły się iskierki przeszłości związane ze wspomnieniami dawnych prywatek.
– Kochana sąsiadko, mógłbym – pan Wawrzyniak, wszedł ze zdeterminowaniem do mieszkania. Wręczył jej butelkę z wódką – to dla pani, moja droga. Tylko się zapoznam i wychodzę. Mówią, że w kuchni są najlepsze imprezy.
Pozostawił ją w salonie zaspaną i struchlałą.
– Lepiej niech pan tam nie wchodzi. – Gdy oprzytomniała na tyle, by powstrzymać sąsiada od wejścia do kuchni, było za późno. Pan Wawrzyniak kierował się już pewnie do wyjścia. Wzrok miał nieobecny, oblicze nieco posępne. Prawda jest taka, że w umyśle dawnego nieszkodliwego pijaczyny-sąsiada, nie zostało nic sprzed chwili. Wyszedł w milczeniu, nie zwracając uwagi na Irenę.
– Opętałeś mi sąsiada?! – krzyknęła w stronę kuchni. – Co ja powiem pani Wawrzyniakowej?! Ty się tłumacz, jak tu przyjdzie i pytać będzie, co ja z jej mężem zrobiłam?
Jednak diabeł nie zdawał sobie sprawy, że Irena jest zawodniczką z jego ligi. Kobieta, może i nie miała tysięcy lat doświadczenia w nękaniu śmiertelników, za to powiedzieć o niej, że da sobą pomiatać byłoby wierutnym kłamstwem. Drogi Czytelniku, należałoby Ci powiedzieć, że Irena to nie jakaś tam Irenka, która codziennie drepcze do sklepiku i plotkuje z sąsiadkami na temat butów. Irena mierzyła nieco poniżej dwóch metrów wzrostu, nie narzekała na zdrowie, a na dodatek mimo, że zbliżało się półwiecze jej życia, ona ciągle miała doskonałą kondycję.
Obaj jej byli mężowie byli zdominowani w związku. Pierwszy z nich do dziś musi się leczyć u terapeuty, by odzyskać pewność siebie. Drugi natomiast dostał ataku serca, kiedy wpadł w łapy Ireny, po tym jak zobaczyła go z kochanką, całujących się na środku chodnika. Samotnie radziła sobie świetnie, uważając, że mężczyzna potrzebny jest tylko do łóżka. Nigdy też nie rozgrzebywała przeszłości, bo nie widziała w tym sensu.
Postanowiła, że uda się na następną imprezę z okazji pełni księżyca, by raz na zawszę powstrzymać grzeszne schadzki. Dotychczas obawiała się, co ujrzy, gdy otworzy drzwi kuchni, dlatego nie ruszała się z łóżka, w którym czuła się bezpiecznie.
Na stronie internetowej poświęconej astronomii przeczytała, że do kolejnej pełni księżyca pozostało dziesięć dni. Do tego czasu uzbroiła się w wodę święconą, Pismo Święte, drewniany kołek i paralizator. Czytała, też jak postępować z diabłem. Przede wszystkim nie wdawać się w dłuższe rozmowy, unikać kontaktu wzrokowego i nie okazywać trwogi. Strach go wzmacnia. Im więcej czytała, tym bardziej upewniała się w przekonaniu, że poradzi sobie. W życiu spotkała się z tyloma różnymi, dziwnymi rzeczami, że niestraszny był jej diabeł.
Kiedy ujrzała z okna, wznoszący się nad horyzontem srebrny, okrągły księżyc na tle ciemnego nieba, zebrała się w sobie i ruszyła do łazienki. Włosy zawiązała ciasno, narzuciła na siebie koszulkę na ramiączkach i wsunęła nogi w wytarte bojówki, wsadzając do każdej kieszeni flakoniki z wodą święconą. Na plecy zarzuciła torbę wypełnioną potrzebnym ekwipunkiem. W rękach zaś trzymała ciupagę, którą kiedyś kupiła, by służyła jej za kij do bejsbola.
Słysząc pierwsze oznaki rozpoczynającej się imprezy, wzięła głęboki wdech i poszła w stronę kuchni.
Kopnięciem otworzyła drzwi. Duszący zapach siarki zaatakował jej nozdrza. Muzyka i gwar rozmów ucięły się nagle. Zapadła cisza.
W kuchni stało sześć postaci: niemal naga kobieta, mająca jedynie za odzienie związany dookoła bioder pasek ze skóry węża; małpa o czerwonych oczach; wiekowy, blady mężczyzna, którego twarz częściowo zasłaniał kaptur; muskularny chłopak, z długim, kudłatym ogonem; czarna chmura przypominająca kształtem człowieka o dwóch parach rąk i w samym rogu oparty o ścianę przystojny młodzieniec, wyciągnięty niemal z okładek magazynów. Stanowili razem mozaikę dziwolągów, którzy wpatrywali się z zaciekawieni w Irenę, stojącą w drzwiach i to ona czuła się wyjątkowo dziwna.
– A kto to? – zapytała niemal naga kobieta, o długich, czarnych włosach. Drink w jej ręku miał nienaturalnie zielony kolor, wydawało się, że emitował promienie.
– Przedstawiam wam Irenę, naszą gospodynie. To dzięki niej możemy tutaj się spotykać – rzekł przystojny młodzieniec.
– Dosyć popaprańcy! Won z mojej kuchni! A ten z was, który sobie domek urządził w moim piekarniku ma, czym prędzej skierować się z powrotem do nory, z której wypełzł – Irena była czerwona od gniewu. Widząc, że słuchacze zignorowali ją, rzuciła fiolką z wodą święconą w ich kierunku.
– Ona myśli, że my wody się boimy – zadrwiła małpa, która, przeskoczyła po blacie, następnie wylądowała zwinnie na podłodze i powąchała wylany płyn. – Klecha był pijany jak tę wodę święcił.
– Irenko moja droga, to ja mieszkam z tobą – odezwał się przystojny młodzieniec, po czym zza koszuli, jakby magicznym ruchem, wyjął butelkę whisky. Drugą dłonią uchwycił kieliszek i nalał do niego alkoholu.
– Napijesz się? – zapytał.
Teraz Irena dostrzegła, że dzięki jakimś diabelnym sztuczką, jej kuchnia zrobiła się większa. Przybyło także krzeseł, światło stało się nienaturalnie przyciemnione za sprawą obcej jej magii, a wszelakie kieliszki, których używali nie należały do niej.
– Jak nie woda święcona, to może normalne środki zaradcze pomogą – Irena mówiąc ostatnie słowo, zamachnęła się od dołu ciupagą, by zadać przystojniakowi cios najbardziej dla mężczyzny bolesny. Rozbrzmiał dźwięk podobny do wydawanego przy uderzeniu w gong. Wydawać by się mogło, że góralska ciupaga spotkała nie męskie klejnoty, a kawał metalu.
– Chciałaś mnie pozbawić potomka? – zapytał z ironią w głosie diabeł.
Irena jednocześnie zdziwiona i przestraszona, że cios nie był skuteczny odskoczyła w tył, upuszczając przy tym ciupagę.
– Czego chcesz?
– Tego co każdy – pragnę odrobiny spokoju, czasami szaleństwa, a innym razem miłości – mówiąc to, wyglądał jeszcze przystojniej. Włosy miał starannie przeczesane na bok. Umięśnione ramiona kojarzyły się jej z ciemną korą, która była ciepła i przyjemna w dotyku. Ciemne oczy magnetyzowały ją. Kiedy patrzył, Irena czuła, że może zrobić wszystko, a świat jest w zasięgu ręki.
Zwieść się nie da. To tylko iluzja. Czart bowiem czarny jest jak smoła, obślizgły jak ryby z głębin oceanów i zły jak… Tutaj nie mam porównania. Żadne istota bardziej nienawistna i podstępna nie jest niż diabeł.
– Usiądź, proszę – zaproponował jej, wskazując krzesło przy ścianie. – Przedstawię ci resztę. To jest Lil. – Kobieta o nagich, jędrnych piersiach pochyliła się lekko. – Dalej mamy: Belzebub, jego sługa Gorgis, następnie Śmierć, Goliat no i Judasz.
Ostatni z wymienionych siedział w rogu kuchni, popijając piwo z puszki. Obok zdrajcy Jezusa stał piekarnik, a z jego wnętrza biło czerwone światło – życiodajna energia Diabła.
– Jak to jest być śmiertelnikiem? – zapytał Śmierć – Jestem taki ciekawy. Wykonują swoją robotę od… no trochę czasu minęło. Nadal nie rozumiem, jak możecie żyć ze świadomością, że i tak kiedyś umrzecie. Wszystko, co zrobisz zniknie. Każdy, kogo poznasz umrze. Po co w takim razie żyjesz?
Irena mruknęła, kaszlnęła, podrapała się po skroni i nic nie odpowiedziała.
– Daj jej spokój, proszę. Wiem, że lubisz rozważać swoją egzystencję przez pryzmat ludzkiego życia, ale nie tym razem Śmierć – wtrącił się w chwili ciszy muskularny chłopak o spiczastych uszach. Irena patrzyła na niego, jednocześnie próbując sobie przypomnieć, czy to Goliat czy Belzebub. Po kilku sekundach, wiedziała, że to i tak nie ma znaczenia. Jeden kij, czy to krwiożerczy demon czy biblijny, złowrogi olbrzym. Tym razem nie było dla niej ucieczki. Banda z piekła rodem będzie ostatnim wspomnieniem nim poleci ekspresowym kursem do piekła, by na zawszę przebywać z podobnymi do nich istotami.
Przekręciła się na krześle, niepewna czy ma uciekać, czy pozostać na miejscu.
– Idźcie sobie! – krzyknęła tylko, a głos wydawać by się mógł jej ostatnią bronią.
Diabelne towarzystwo wydawało się rozbawione. Uspokoili się po chwili, powracając do rozmów na tematy zbierania dusz niewinnych śmiertelników i standardów pracy.
– Wiesz, dlaczego zamieszkałem z tobą? – zapytał Diabeł.
Irena pokręciła głową.
– Jesteś smutna. Widzę to. Za każdym razem przyglądałem się tobie, gdy próbujesz zrobić coś ze swoim życiem. Pozbawiona oparcia, walczyłaś o swoje szczęście. Modliłaś się do sufitu. Szeptałaś, że chcesz kogoś przy swoim ramieniu. Kogoś silnego, dobrego i kochającego. Oto w tej sytuacji pojawiam się ja!
– O tak jestem smutna – powiedziała cicho, pochylając głowę. – Tak smutna!
Irena miała plan awaryjny. Był nim granat, który trzymała w kieszeni, pomiędzy fiolkami ze święconą wodą. Pożyczyła go, będąc u swoje brata, który interesował się militariami. Obiecała, że zwróci, po tym jak pogrozi nim prześladowcy. Nie wspomniała, że prześladowcą tym jest diabeł.
Rzuciła się do piekarnika, szybkim ruchem otworzyła drzwiczki, po czym cisnęła granat do wnętrza, nie zapominając wcześniej o odbezpieczeniu go. Odskoczyła w stronę wyjścia z kuchni, mając nadzieję, że siła wybuchu jej nie dosięgnie.
Huk był tak głośny, że sąsiedzi w budynku podskoczyli z przerażeniem, gdy podłogi zatrzęsły się im pod nogami. Pani Wawrzyniakowa niemal wylała piwo, które z nadzieją niosła dla męża. Ten jednak stanowczo odmawiał napicia się jakiegokolwiek alkoholu. Tak było od kilkunastu dni. Mruczał tylko pojedyncze, bluźniercze słowa w wymarłym języku. Czasami też zaświeciły mu się oczy na czerwono lub telewizor lewitował, kiedy wpatrywał się w niego za długo. Pani Wawrzyniakowa, pragnęła by było tak jak dawniej, dlatego próbowała nawrócić męża na nieszkodliwą, pijacką drogę życia, wychodząc z założenia, że lepszy pijany, niż nawiedzony.
– Wypij piwko. Zobacz, takie złote i z pianką. Sama pyszność – zachęcała z nadzieją. Wtedy zachwiała się pod wpływem wybuchu w budynku.
Irena natomiast brudna od dymu i oszołomiona hukiem rzuciła się na łóżko. Śmiała się głośno, wymachując radośnie nogami i rękami.
Czart mieszkał w jej piekarniku i stamtąd czerpał siłę. Zatem gdy wysadziła piekarnik – razem z połową kuchni – odszedł do miejsca skąd przybył. Do ostatniej chwili nie była pewna, czy plan awaryjny jest czegoś wart. Zadziałał. Diabeł opuścił jej piekarnik nie dlatego, że go zmusiła, a po prostu dlatego, że takiego już nie miała.
Tak kończy się historia Ireny, która na poczekaniu wymyśliła bajkę, o tym jak to jej piekarnik samoistnie wybuchł. Wielokrotnie powtarzała tę historyjkę straży pożarnej, która zjawiła się po chwili. Żaden ze strażaków nie potrafił zrozumieć, dlaczego tak się stało. Jeden z nich wiedział i uśmiechał się do niej, stojąc w oddali. Jednak to nie uśmiech był ważny, a jego ciemne, magnetyzujące oczy.