- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Miasto Nieskończonej Wieży

Miasto Nieskończonej Wieży

Przyznam się bez bicia – po kiepskich, mało popularnych “Diabelskich numerach” i po jeszcze gorszej solowej, krótkiej, świątecznej przygodzie z młodości Jolantego, imho wcale nie takiej złej, wrzucam FRAGMENT, bo zauważyłem iż dłuższe teksty odstraszają tutejszych forumowiczów, nowego opowiadania powstałego w przerwie pisania “Diabelskich...”.  WYBACZCIE MI ZATEM TEN ŚWIĄTECZNY SPAM. 

 

Uprzedzam - grafomania jak zwykle na najwyższym poziomie :)

Poniżej wrzucam również link do nastrojowej piosenki, która umili bóle czytania ;) 

 

https://www.youtube.com/watch?v=8aNBSgRLN3s

Oceny

Miasto Nieskończonej Wieży

Setka na liczniki to za mało, gdy podążasz za kobietą, którą musisz uratować. King o tym wiedział, dlatego ze wszystkich sił napierał pedał gazu, niemal wbijając go w podłogę. Minęła północ, a on jechał opuszczoną trasą-widmo, nieoznaczoną na żadnej z zalegających w schowku map, pośrodku niczego. Otoczony z obu stron polami – nie wiedząc nawet co czeka na końcu drogi, oświetlanej wyłącznie przez okrągły księżyc i gwiazdy – czuł że jest obserwowany. Miał to gdzieś, bo podążał za Ewą. Kimkolwiek była ta kobieta, tylko to się teraz liczyło.

**

Kilkanaście godzin wcześniej, niemal bladym świtem, ze snu wyrwał Kinga telefon brzmiący z siłą kościelnego dzwonu. Czuł jak pulsują mu na skroniach nabrzmiałe żyły, a mózg rośnie niczym rozdymka, próbując rozłupać czaszkę od środka. Pomimo, iż w okolicy nie było morza, słyszał jego szum, a nawet czuł jak unosi się na wzburzonych falach, gdy wszystko wokół, tuż po tym jak nieśmiało otworzył oczy, zaczęło wirować. Mężczyzna przekręcił się na niewygodnym, hotelowym łóżku i spojrzał w stronę, ku jego zdziwieniu, przewróconego  stolika. Nie unosząc głowy ze sfatygowanej poduszki, splunął beztrosko na podłogę, jakby miało to zmniejszyć niesmak, czy też może smak, alkoholu pozostały w ustach. Ciało przeszył mu dreszcz na wspomnienie wczorajszej, trzeciej z rzędu, nocy podczas której King kolejny już raz przesadził z ilością opróżnionych butelek tequili. Nie lubił jej smaku, nie lubił jej zapachu, nie lubił nawet tych, którzy ją lubią ale tylko ona wprowadzała go w stan upojenia, a tego właśnie potrzebował.  

– Halo? – Niemalże wycharczał, gdy po zsunięciu się z łóżka, wpadając uprzednio we własną pułapkę, chwycił telefon który zdążył już dwa razy zrobić sobie przerwę w graniu. Zamknąwszy oczy słuchał głosu mężczyzny po drugiej stronie, starając się wypluć niesmak z ust.

Gdy połączenie zostało przerwane King wstał pośpiesznie nie zważając na to, że wszystko wokół w dalszym ciągu wiruje , a głowa pragnie eksplodować. Wciągnął na siebie spodnie, niemalże się przy tym przewracając, i wyciągnąwszy z portfela dwie stówki, rzucił je na nieposłane łóżko. Uznał, że to odpowiednia kwota za pozostawienie burdelu w tak obskurnym pokoju. Założył t-shirt, w biegu chwycił koszulę i kluczki do stojącej na parkingu przed hotelem trzydziestki czwórki. 

Godzinę później, odczuwając potężnego kaca, był już w połowie drogi do Krzyczewa. Nie miał czasu na czekanie, aż poziom alkoholu spadnie do minimum, a on będzie w stanie bezpiecznie jechać. Jeżeli jakiś policjant zechce przypadkiem go zatrzymać za nieprzepisową jazdę… Brat oczekiwał pomocy i tylko to się wtedy liczyło.

**

Jego szalona jazda nie umknęła uwadze policjantom z radiowozu, który minął na odcinku drogi pomiędzy jednym a drugim miastem. Zaryzykowawszy pościg, przez krótki czas siedzieli mu na ogonie, lecz ostatecznie po kilku kilometrach zrezygnowali, gdy dotarło do nich, że kierowca zielonej „beemki” nie zamierza się zatrzymać, a oni nie są w stanie go dogonić.

Dojechawszy w końcu do Krzyczewa – wioski, która miała tylko jedną główną ulicę przechodzącą z jednego końca, przez centrum aż do drugiego końca, i wychodzące od niej mniejsze drogi prowadzące zapewne na osiedla i pola – udał się bezzwłocznie do domu brata. Zatrzymał się, niezamierzenie z piskiem opon, na parkingu. Opuściwszy samochód trzasnął za sobą drzwiami i ruszył pośpiesznie.  Gdy minął kościół, dostrzegł iż drzwi budynku, w którym przez ostatnie lata mieszkał jego brat, stały otwarte na oścież. King odruchowo skierował dłoń za plecy, by dobyć spluwy, lecz w pośpiechu zapomniał że zostawił ją w schowku. Trudno, pomyślał. Nie zamierzając się wracać, ruszył do środka. Wszedł do niewielkiej przybudówki mającej funkcję wiatrołapu, a następnie do kuchni, która pogrążona była w totalnym chaosie. Poprzewracane krzesła, stół i inne porozrzucane rzeczy to tylko początek długiej listy zniszczeń. King przerażony ruszył do następnego pokoju, pełniącego funkcję sypialni i gabinetu zarazem.

Tam, oszołomiony widokiem, w pierwszej chwili stanął jak wryty, by następnie paść na kolana i objąć dłońmi głowę brata. Ułożył ją na swych kolanach, sunąc dłonią wzdłuż zakrwawionej, obitej do granic możliwości, twarzy. Gdy pierwszy szok minął, wyciągnął z kieszeni telefon. Przeklęta bateria, pomyślał gdy zobaczył, że ten jest wyłączony. Odrzucił bezużyteczny aparat i zrozpaczony rozejrzał się za innym telefonem, z którego mógłby skorzystać. Gdy w końcu dojrzał, chwycił go łapczywie, nie chcąc tracić cennego czasu, i po chwili cisnął nim o ścianę, patrząc jak roztrzaskuje się na tuzin kawałków. Ten również był bezużyteczny. Wiedział, że nie zachowuje się racjonalnie, lecz pomimo wszelkich starań i chęci nie mógł nic na to poradzić.

– To ty Michał? – odezwał się w końcu, delikatnie unosząc spuchniętą powiekę.  

– Nie mów nic… Muszę cię stąd zabrać, wezwać pomoc.

– Za późno, wybacz mi bracie… To mój koniec, dlatego do ciebie zadzwoniłem, by móc ostatni raz cię zobaczyć… Dlatego też udało mi się oszukać śmierć… przynajmniej na te kilka godzin – powiedział bez smutku w głosie.

– Proszę, nic nie mów. Nie trać sił, coś wymyślę. Jak zawsze… Tylko nie umieraj, daj mi czas.

– Michał – wypowiedziawszy imię, zakasłał krwią. – Nie boję się śmierci. Przygotowywałem się na nią przez ostatni miesiąc. Wiedziałem, że do tego dojdzie… Ale spodziewałem się, że przynajmniej uda mi się jej pomóc. Niestety zawiodłem.

– Komu? – zdziwił się King.

– Ewa… Proszę cię, musisz jej pomóc.

– Nie rozumiem. Kim jest Ewa? – King przeraził się, iż jego brat zaczyna pleść trzy po trzy.

– W biurku… W biurku zostawiłem list, który wcześniej napisałem. Dla ciebie. Przeczytaj go to zrozumiesz. Ale póki jeszcze oddycham, proszę cię, uratuj ją. Inaczej moja śmierć okażę się bezsensowną.

– Proszę cię, oszczędzaj siły – załkał Michał, który w tej w żaden sposób nie przypominał znanego wszystkim Kinga.

– Naprawdę jestem szczęśliwy, że mogłem za nią oddać życie. Jestem jeszcze bardziej szczęśliwy, że mogłem cię zobaczyć ostatni raz. Wydaje mi się, że odkupiłem swoje winy… Chciałbym byś był ze mnie dumny. Pamiętaj kocham cię bracie.

Powiedziawszy to, wydał z siebie ostatnie tchnienie, a Michał zapłakał. Łza spłynęła po policzku wprost na głowę Daniela. Nie jedna, nie dwie, nie dziesięć, a cały potok łez, którego Michał nie mógł opanować. King nigdy wcześniej, nawet nad ciałem swego ojca, nie szlochał tak żałośnie jak teraz. Obejmował głowę Daniela przez długi czas, nie mogąc wykonać nawet najmniejszego ruchu. Każdy mięsień jego ciała odmawiał mu posłuszeństwa. Dopiero wieczorem, gdy już niebo było czerwone, a słońce niemal całkowicie schowało się za horyzontem, wstał i ruszył w stronę rozwalonego biurka, by poszukać wspomnianego wcześniej listu. Teraz, gdy emocje nieco opadły, zaczął dostrzegać to czego nie widział wcześniej. Tuż obok nich, przez cały ten czas, leżała odcięta ręka. Bał się spojrzeć na ciało Daniela, lecz gdy już to zrobił dostrzegł, iż brakuje mu ręki. Został nie tylko pobity i pozbawiony ręki, lecz również przybity do podłogi. King wiedział, że odnajdzie tą całą Ewę, ale tylko po to, by dotrzeć do tego, który stał za śmiercią jego brata. Po przeszukaniu szuflad biurka odnalazł kopertę z napisałem „Michał” i poczuł się dziwnie… Tylko Daniel zwracał się do niego po imieniu.  

**

Daniel spojrzał na Ewę, która z zainteresowaniem przeglądała strony w Internecie , a następnie zgniótł i wyrzucił do kosza z drzewem, stojącego tuż obok piecyka, leżącą przed nim kartkę papieru. Poprawił się na krześle, wziął głęboki wdech i zaczął pisać raz jeszcze… By po chwili zrobić to samo co chwilę wcześniej. Przy trzeciej próbie pisał nieco dłużej, lecz tym razem również nie był zadowolony z efektu. Miał przed sobą coraz mniej niezapisanych kartek dlatego też przez długi moment zastanawiał się nim napisał pierwsze słowo…

 

Witaj.

Długo zastanawiałem się nad słowami, które powinny znaleźć się na wstępie, bo w jaki sposób rozpocząć najprawdopodobniej ostatni w życiu list? Teraz już wiem, że nie ma dobrego początku, dlatego też bez zbędnego ociągania przejdę do sedna sprawy: Uratuj Ewę! Ja zawiodłem, lecz dla ciebie nie będzie to problemem… W innym przypadku, gdybym miał chociaż przez moment najmniejszą wątpliwość, nie poprosiłbym Cię o to. Wiem, że będziesz w stanie zrobić to czego mnie się nie udało. Z pewnością teraz zachodzisz w głowę kim jest Ewa?

 

I rzeczywiście tak było. King, dwa dni później czytając list, za cholerę nie mógł zrozumieć dlaczego ta kobieta jest tak ważna.  

 

W ciągu ostatnich lat wiele rzeczy chciałem Ci powiedzieć lecz brakowało mi odwagi, a teraz gdy już ją w sobie znalazłem, brak mi czasu i miejsca. Brakuje mi również słów, pomimo że mam ich całą głowę. Nie chcę się jednak nad tym rozwodzić, wiem jak bardzo tego nie lubisz – tych wszystkich emocjonalnych momentów. Dlatego mam cichą nadzieję, że będzie mi dane ujrzeć Cię ostatni raz nim umrę. Wracając jednak do meritum – Ewa… Lubię nazywać ją swoim Aniołem. Nie będę wdawał się w szczegóły, jak już wspomniałem nie mam na to czasu, gdyż czekam na gościa. A owy list piszę dzisiaj, gdy jeszcze mam sposobność, by móc spokojnie się do niego przysiąść. Jeżeli zechcesz spełnić moją prośbę wszystkiego dowiesz się od Ewy, gdy już ją znajdziesz.  Nie zbaczając jednak z tematu…

Pomagając Ewie „zdenerwowałem” pewnego mężczyznę – to na niego właśnie czekam i najprawdopodobniej z jego ręki przyjdzie mi zginąć. Nie wiem kiedy dokładnie przybędzie, lecz z całą pewnością tutaj zmierza. Skąd to wiem?

Już następnego dnia po tym, gdy Ewa zatrzymała się u mnie – zadzwonił. Nie przedstawił się, lecz chciał nawiązać dialog „byśmy mogli się lepiej poznać”. Rozmowę zakończył obietnicą, iż pozbawi mnie życia. Znasz mnie, nie przejąłem się tym zbytnio. Zadzwonił również następnego dnia o tej samej godzinie, lecz rozłączyłem się, gdy tylko poznałem głos. Trzeciego dnia zadzwonił ponownie, również o tej samej porze, a ja powiedziałem mu co myślę na ten temat. Wtedy też opowiedział mi historię o Ewie, zapewne by ją zdyskredytować w moich oczach. A może nastraszyć? Sam do końca nie wiedziałem aczkolwiek nie zamierzałem się poddać. W końcu po dwóch tygodniach, wczoraj licząc od daty napisania tego listu, zadzwonił twierdząc, że zmierza do mnie, by w końcu odebrać swoją własność i mnie zabić. Znasz mnie, nie boję się śmierci. Przez ostatnie lata starałem się żyć jako dobry człowiek, a teraz dostałem szansę odkupienia i mam nadzieję, że ten na górze doceni to że się nie poddałem. Wybaczy mi moje winy.

Postaram się powstrzymać tego mężczyznę, jeżeli jednak czytasz ten list to będzie znaczyło, że zawiodłem i zginąłem. Wtedy to Ty, o ile się zgodzisz, będziesz musiał mój bracie udać się do miasta Nieskończonej Wieży…

 

–  Miasto nieskończonej wieży – powtórzył King i przeczytał podane obok współrzędne.

 

To stamtąd pochodzi ten mężczyzna. Mam nadzieję, że Bóg będzie miał nas w swej opiece i jeszcze nie raz się spotkamy… Jeżeli jednak ma inne plany wobec nas to pamiętaj, że Cię kocham bracie.

 

Twój, Daniel

 

Autor poluźnił kołnierz koszuli i zaczął czytać list, który okazał się być daleki od pierwotnej, obmyślonej w głowie, wersji.

**

King zamknął oczy i zaczął głęboko oddychać, starając się powstrzymać łzy, które wbrew jego woli spływały mu po policzkach. Jedynym plusem tej sytuacji było to, że nikt nie widzi go w tym stanie – za co dziękował Bogu. Myśl, że więcej nie zobaczy Daniela… Spotykał się z nim kilka razy w roku – raz czy dwa, ale miał świadomość, że do tej pory gdzieś tam chodził… A teraz już nie żył i wszystko się zmieniło. Nie mógł sobie tym jednak zawracać głowy – miał misję do wykonania.

Nie tracąc więcej czasu, złożył ostrożnie list i schował go do kieszeni, a następnie udał się do budynku po drugiej stronie kościoła. Przeszedłszy przez ulicę, wszedł na podwórko i zapukał twardo w drzwi wielkiego, dwupiętrowego wystawnego domu. Otworzyła mu niebrzydka kobieta.

– Słucham? – zapytała, mierząc Kinga wzrokiem.

– Jest proboszcz?

– A w jakiej sprawie?

– Mój brat nie żyje. Był tutaj wikarym.

– Ksiądz Andrzej? – Przerażona kobieta zakryła rozwarte usta.

– Nie, Daniel – odpowiedział.

– O matko… – King przez moment poczuł, iż śmierć księdza Andrzeja byłaby dla kobiety mniejszym ciosem.

– To za ile będzie proboszcz?

– Nie wiem, nie spowiada mi się.

– Nie mam tyle czasu. Ile wyniesie pogrzeb?

– Takie rzeczy trzeba ustalać z proboszczem.

– Przekaż to, jeżeli zajdzie potrzeba to dopłacę – powiedział King, wciskając w jej dłonie gruby plik banknotów.

Nie czekając na odpowiedź opuścił posesję i udał się do samochodu, gdzie w nawigacji ustawił współrzędne, zgodnie z którymi miał się kierować.

 

Koniec

Komentarze

Trochę mnie już wnerwia to zero komentarzy, więc będę pierwszym niesprawiedliwym :)

 

„Setka na liczniki to za mało.”

Literówka.

 

„czuł że jest obserwowany. Miał to gdzieś…”

Nie trzyma się kupy. King zwracał uwagę na takie drobiazg jak przeczucie, chociaż jest skupiony całkowicie na czym innym.

 

„Czuł jak pulsują mu na skroniach nabrzmiałe żyły

Żyły nie nabrzmiewają, tylko pulsują. Przymiotnik jest zbędny moim zdaniem.

 

„Pomimo, iż w okolicy nie było morza, słyszał jego szum, a nawet czuł jak unosi się na wzburzonych falach, gdy wszystko wokół, tuż po tym jak nieśmiało otworzył oczy, zaczęło wirować. „

Chyba ty również nie czułeś się najlepiej pisząc to zdanie. Zbędny zaimek.

 

„Założył t-shirt, w biegu chwycił koszulę i kluczki do stojącej na parkingu przed hotelem trzydziestki czwórki. „

Masło maślane. Wystarczy, że zaparkowany przed hotelem. Raczej każdy się domyśli, że przed hotelem musi być jakiś parking.

 

Dalej już tylko przejrzałem pobieżnie. Czyta się jak Stephena Kinga nieudolnie naśladującego samego siebie. Myślałem, że to jest parodia (a ja tępy wół nie załapałem dowcipu) i wszystko zmierza do jakiejś zaskakującej w swej prostocie puenty.

A tu nic… Oprócz informacji, że przeczytałem fragment :P

Przykro mi, Anonimie, ale tak napisany fragment, choć uprzedzasz o grafomanii, nie zachęcił mnie do poznania dalszego ciągu opowieści.

 

 …ze wszyst­kich sił na­pie­rał pedał gazu, nie­mal wbi­ja­jąc go w pod­ło­gę. – Napiera się na coś, nie coś, więc:  …ze wszyst­kich sił na­ciskał/ napierał na pedał gazu, nie­mal wbi­ja­jąc go w pod­ło­gę.

 

a mózg ro­śnie ni­czym roz­dym­ka… – Co to jest rozdymka? 

 

Wcią­gnął na sie­bie spodnie, nie­mal­że się przy tym prze­wra­ca­jąc, i wy­cią­gnąw­szy z port­fe­la… – Jak dla mnie, brzmi jak powtórzenie.

Czy mógł wciągnąć spodnie na kogoś? 

 

Za­ło­żył t-shirt, w biegu chwy­cił ko­szu­lę klucz­ki… – Za­ło­żył T-shirt, w biegu chwy­cił ko­szu­lę kluczy­ki

 

gdy do­tar­ło do nich, że kie­row­ca zie­lo­nej  „be­em­ki”… – Cudzysłów jest chyba zbędny.

 

King od­ru­cho­wo skie­ro­wał dłoń za plecy, by dobyć splu­wy… – Ile spluw miał za plecami?

King, od­ru­cho­wo skie­ro­wał dłoń za plecy, by dobyć splu­wę

 

Ina­czej moja śmierć okażę się bez­sen­sow­ną.Ina­czej moja śmierć okaże się bez­sen­sow­na.

 

załkał Mi­chał, który w tej w żaden spo­sób nie przy­po­mi­nał zna­ne­go wszyst­kim Kinga. – Pewnie miało być: …za­łkał Mi­chał, który w tej chwili, w żaden spo­sób nie przy­po­mi­nał zna­ne­go wszyst­kim Kinga.

 

Każdy mię­sień jego ciała od­ma­wiał mu po­słu­szeń­stwa. – Zbędne zaimki. Czy własne mięśnie mogą odmawiać posłuszeństwa komuś innemu?

 

le­ża­ła od­cię­ta ręka. Bał się spoj­rzeć na ciało Da­nie­la, lecz gdy już to zro­bił do­strzegł, iż bra­ku­je mu ręki. Zo­stał nie tylko po­bi­ty i po­zba­wio­ny ręki… – W tym fragmencie, trzy ręce na jednego faceta, to chyba trochę za dużo.

 

wy­rzu­cił do kosza z drze­wem, sto­ją­ce­go tuż obok pie­cy­ka… – Raczej: …wy­rzu­cił do kosza z drewnem, sto­ją­ce­go tuż obok pie­cy­ka

 

A owy list piszę dzi­siaj, gdy jesz­cze mam spo­sob­ność, by móc spo­koj­nie się do niego przy­siąść.A ten list piszę dzi­siaj, gdy jesz­cze mam spo­sob­ność spo­koj­nie do niego przy­siąść.

 

za­czął czy­tać list, który oka­zał się być da­le­ki od pier­wot­nej, ob­my­ślo­nej w gło­wie, wer­sji. – Czy istniała możliwość, by obmyślił pierwotną wersję w inny sposób, nie w głowie?

@janadalbert, faktycznie King, a dokładniej jego Mroczna Wieża, “zainspirowała” mnie  do napisania tego fragmentu… Ot czytając pierwszy tom zastanawiałem się jak bardzo zostałby tutaj zjechany za te jego krótki zdania, powtórzenia i “brak warsztatu” ;P  Oczywiście – King, Wieża, podróż… No i ostatni fragment zalegający “w szafie” na dysku ;) Dzięki Niesprawiedliwy za pierwszy komentarz ;) 

 

@regulatorzy, ze względu na babole czy tez mało interesującą prostą jak cep fabułę? :) 

 

 

Szczerze powiedziawszy, Anonimie, fragmenty, o których zapominam niemal natychmiast po ich przeczytaniu, nie mogą budzić chęci poznania dalszego ciągu. I właśnie tak jest w tym przypadku. Mimo okrutnego morderstwa i zaistnienia tajemniczej Ewy, nie jestem przekonana, że ciąg dalszy będzie porywający.

A babole, niestety, nie dodają tekstowi urody. ;-)

 

Niestety to było coś więcej niż inspiracja. Chodzi mi o to, że albo zrzynałeś, albo napisałeś fanfica. W obu przypadkach ci nie wyszło i w obu przypadkach zwykłem wyrzucać tekst do kosza. Mój komentarz choć dyplomatyczny, nie jest pochlebny.

Poza tym lubię Kinga (pisarza), właśnie dlatego, że czyta mi się go łatwo i przyjemnie. Nie mogę powiedzieć tego samego o tobie Autorze.

Wiem, wiem ż3 to nie była pochwała :p

  1. pierwszy akapit ok
  2. reszta nie ok, a w szczególności:

    – opis kaca nudny i powtarzany pierdyliardy razy, najgorszy list jaki ostatnio czytałem(ten brat co go pisał, to nie miał co robić), nieciekawe i nic nie wnoszące dialogi, fabuła – niewiele się dzieje, to że o braki ręki czytelnik dowiaduje się na końcu sceny – to nieporozumienie dramatyczne/opisowe

  3. itd

Autorze drogi, dlaczego publikujesz anonimowo kolejny tekst? Przecież pseudonimy zapewniają nam wszystkim dość dużą dozę anonimowości, a z drugiej strony pozwalają się zorientować, które dwa teksty pochodzą od tej samej osoby.

 

Mnie również fragment nie zachęcił do dalszego czytania. Po raz kolejny popełniasz te same błędy. Narracja się rwie, jest chaotyczna, zdania mają bardzo dziwny szyk, mylisz związki frazeologiczne. Sama historia jak na razie dość naiwna i wtórna. Ale pisz, pisz. Choć może i więcej czytaj. Krytycznie czytaj. Poinformujemy Cię o ewentualnych postępach.

toniejestwazne, jestem tego świadom… Zresztą sam zaznaczyłem co już dodałem wcześniej (na wstępie). 

Nowa Fantastyka