- Opowiadanie: J2M2 - So this is Christmas

So this is Christmas

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

So this is Christmas

Madox Wat stanął przed szerokim na całą ścianę oknem. Niebo było błękitne, krystalicznie czyste, pozbawione choćby jednej smugi. Uśmiechnął się. Czuł się dobrze, nawet bardzo dobrze. Popatrzył na zegarek. Były trzy minuty po ósmej. Spał równo sześć i pół godziny, zgodnie z zasadą trzech faz Guttenberga. Po chwili poczuł na torsie dłoń żony, delikatnie wsuwającą się pod szlafrok.

– Byłeś wczoraj boski – usłyszał.

Poszerzył uśmiech i odparł:

– Jak zwykle?

– Jak zwykle…

Napił się herbaty dietetycznej z kubka, który trzymał w dłoni, a potem zapytał:

– O której ma zacząć padać?

– Proces tworzenia chmur ma się rozpocząć o jedenastej pięćdziesiąt trzy, a pierwszy opad ma mieć miejsce piętnaście minut później.

– Pamiętasz nasze pierwsze wspólne święta? 

– Jakby to było wczoraj.

– Minęło już prawie pięćdziesiąt lat…

Mad objął czule dłoń żony, a chwilę później, po wysłuchaniu przeboju ,,So this is Christmas”, oboje udali się do jadalni.

Popatrzył na zegarek. Nie śpieszył się. Specjalista do spraw zarządzania czasem świetnie rozpisał mu grafik dnia. Każda minuta miała swoją funkcję. Teraz znajdował się w fazie posiłkowo – relaksacyjnej. Jeszcze przez siedem minut. Czytał wiadomości w internecie i w spokoju jadł śniadanie. Jelita nie lubią pośpiechu – to kolejna z żelaznych zasad.

– Chyba znów się popsuł – oznajmiła Lena, patrząc na instrukcję.

– Nie popsułem się – odparł robot kuchenny, którego sylwetka i wygląd obudowy zostały zaprojektowane na wzór służącej z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku.

– Zamknij się – rzuciła Lena.

– Spokojnie, przecież to tylko maszyna – wtrącił Mad.

– Więc czemu musi tyle gadać? – dodała Lena.

– Nie gadam – od razu zareagował robot.

– Zapal mu czerwone światło, to przestanie – powiedział Madox.

Żona poszła za radą męża, a zaraz potem wróciła spojrzeniem na schemat budowy maszyny. Za pancerzem znajdował się generator energii. Pod obudową wiodły przewody, które zasilały procesor i twardy dysk. Popatrzyła na głowę humanoida, w jego martwe spojrzenie, jakby zahipnotyzowane, uwięzione na ścianie komendą STOP. Ale oprogramowanie było chyba też dobre.

– Spojrzysz na niego?– poprosiła. – Ja tego nie rozumiem.

– Czego znowu?  

– Pomożesz?

Zirytowany ton głos żony od razu, jakby automatycznie, podniósł męża z krzesła. Popatrzył na panel sterujący, znajdujący się na plecach humanoida, zmienił ustawienia i po chwili zapytał:

– Już?

– Chyba tak. Parametry wróciły do normy.

– Mówiłem, że to proste.

– Jak to zrobiłeś?

– Uważnie przeczytałem instrukcję. Nie jestem czarodziejem, tylko psychiatrą – zażartował szeroko się uśmiechając.

Patrzył w lustro. Na mocno zarysowane, podkreślone smugą cienia mięśnie klatki piersiowej, gładką jak u niemowlaka, pozbawioną włosów, lśniącą w świetle lampek skórę. Ale nie był do końca zadowolony. To złudzenie? Czy podczas ostatniej wizyty Formator jednak źle wymodelował mu lewą pierś? Chwilę później wyjął soczewki z oczyszczarki i zamontował je do oczu. Potem wpiął zęby do szczęki i uśmiechnął się szeroko. Tak, ostatnio jakby straciły nieco połysku. Dwa razy wykonał ten sam skrętny ruch ręką, a potem popatrzył na niewielki ekran, który wyświetlił się na wewnętrznej stronie przedramienia. Odczytał dane z komputera personalnego. Wszystkie parametry, począwszy od poziomu cukru we krwi, a skończywszy na stopniu nawodnienia organizmu znajdowały się w normie. Ale teraz Mad nie to chciał sprawdzić. Sprawnymi pociągnięciami palca po pulpicie otworzył kalendarz i upewnił się, że jutro o osiemnastej trzynaście ma umówioną wizytę u stomatologa. Tak, osiemnasta trzynaście. Ponownie spojrzał w lustro i wyszczerzył zęby. Zdecydowanie, musi zamówić jeszcze polerowanie. Wytarł ręcznikiem twarz i wyszedł z łazienki.

– Zastanawiałaś się kochanie czemu zęby można myć dopiero godzinę po spożyciu cytrusów? – zapytał Leny, która przygotowywała się do wyjścia z domu.

– Chodzi o Ph. Zobacz sobie jak współczynnik skacze po zjedzeniu grejpfruta…

Mad kiwnął głową ze zrozumieniem, a potem zaczął się ubierać.

– Mam na ciebie czekać? Jest już dziewiąta dwanaście – powiedziała Lena.

– Nie. Pójdę pieszo. Przed jedenastą muszę spalić jeszcze dwieście trzydzieści dwie kalorie.

– Dobrze, to ja wychodzę… Pa.

Lustra – z uwagi na swą prostotą, ale też znaczenie w codziennym życiu uznane przez Discovery History najwybitniejszym wynalazkiem ludzkości – znajdowały się w każdym pomieszczeniu. Większe, mniejsze, okrągłe i prostokątne, w swej niezmienionej od stuleci formie, pomagały spojrzeć na świat z odpowiedniej perspektywy. Tym razem Mad stanął przed tym w garderobie. Założył białą koszulę, krawat i marynarkę, sprawdził zapięcie każdego guzika, a na końcu skorzystał z automatu do modelowania włosów. Znów, w celu ostatecznej weryfikacji, spojrzał w lustro. Tak, teraz był już gotowy. Z zadowoleniem przejechał dłonią po starannie ogolonej brodzie, a potem chwycił za teczkę i ruszył do wyjścia.

Kontrola bezpieczeństwa przed przejściem do strefy publicznej trwała jak zwykle cztery sekundy. Bezpieczniki zbadały temperaturę ciała, skład wydychanego powietrza oraz zdezynfekowały powierzchnię dłoni. Zaraz potem Mad wszedł do windy.

– Dzień dobry – powitał zgodnie z obowiązującą etykietą sąsiadkę z czterdziestego dziewiątego piętra, po czym delikatnie, w nienachalny sposób uśmiechnął się, jak mają to w zwyczaju robić ludzie dobrze wychowani.

– Dzień dobry – usłyszał odpowiedź i zobaczył na twarzy kobiety ten sam uśmiech, którego przed chwilą sam był autorem.

Zaraz potem winda zjechała czterdzieści trzy piętra niżej, a Mad opuścił strefę zhermetyzowaną.

– Do widzenia – ukłonił się nisko.

– Do widzenia – padła odpowiedź.

Na niebie wciąż nie było choćby smugi. Zawsze zastanawiało go – jako oni to robią. Już za trzy godziny, z okazji Mikołajek, dzięki generatorom Agencji Meteorologicznej, niebo stanie się śnieżnobiałe, a w powietrzu zatańczą, jakby w rytm jakiejś przedwiecznej, romantycznej melodii płatki śniegu. Czekał na ten taniec, jak co roku, z utęsknieniem. Nie inaczej było dziś. Włączył licznik kroków i ruszył ulicą szesnastą w kierunku Stołecznego Szpitala Psychiatrycznego – miejsca swojej pracy. Aleja wysokich, zielonych drzew, których korony wystawały ponad niskie, starannie przystrzyżone żywopłoty, okalające wysokie apartamentowce, wiodła pod Szóstym Tunelem Powietrznym. Nie lubił tego widoku – pędzących kilkaset metrów nad głową sky-carów, które z perspektywy chodnika, wyglądały jak fruwające wokół uli rozwścieczone pszczoły. Ale nie musiał przecież patrzeć w górę. Jako psychiatra zbyt dobrze wiedział jak wiele zależy właśnie od perspektywy, sposobu postrzegania rzeczywistości. Nie każdy pokarm jest dobry. A skutki uboczne są tylko pochodną niewłaściwych decyzji. Podążaj za instrukcją, nie patrz w górę, a niezaobserwowane nie zaistnieje – usłyszał w głowie algorytm z pierwszego wydania Sztuki Pozytywnego Myślenia – pozycji, którą często polecał pacjentom. I nie spojrzał w górę, tylko poszedł dalej.

A współobywateli wraz z każdą przecznicą było coraz więcej, aż w końcu aleja, która wiodła do centrum miasta, stała się rwącą rzeką ludzi, pełną dopływów z sąsiednich dzielnic stolicy. Nie była to jednak rzeka dzika – Mad szedł po prawej stronie, torem numerem pięć, w bezpiecznej odległości od współuczestniczących w ruchu pieszym, zgodnie z zasadami obowiązującymi poruszających się w zatłoczonych częściach stolicy. W pewnym momencie poczuł znajome mrowienie w przedramieniu. Dotknął małżowiny usznej, aby włączyć wbudowany w ucho mikrogłośnik, a potem powiedział:

– Tak, słucham, doktor Wat?

– To ja.

Spojrzał na przedramię, na identyfikator połączenia przychodzącego. W dobie mody na modulatory głosowe identyfikacja osoby po barwie głosu była bowiem zbyt nieprecyzyjna. Hanna Kroll, pacjentka numer sześć tysięcy osiemdziesiąt dwa – odczytał.

– Witam, Hanno.

– Przepraszam, że dzwonię, doktorze, ale chyba mam atak. Musiałam wyjść ze spotkania.

Madox znów spojrzał na przedramię, tym razem szybko zaglądając do notatnika. Hanna Kroll – typ osobowości A3y9. Teraz już wiedział co ma powiedzieć.

– Wzięłaś dziś Michycydozę?

– Tak.

– 23 mg?

– Tak.

– O której?

– Czterdzieści trzy minuty temu.

– Najprawdopodobniej jeszcze nie zadziałała.

– Boję się, doktorze.

– Spokojnie. Kontroluj emocje. Przejdź w tryb spoczynku.

– Ale ja się naprawdę boję…

– Masz przy sobie Aperinę?

– Tak. Całe pudełko. Zawsze je biorę, jak wychodzę z…

– Zaaplikuj 5 mg.

Po dłuższej chwili milczenia, doktor usłyszał:

– Nie działa.

– Zaaplikowałaś?

– Tak

– Reakcja neuronowa nastąpi po trzydziestu dwóch sekundach – Mad włączył stoper.

– Ale ja się boję. Co mam robić?

– Spokojnie. Skup na czymś spojrzenie.

– Na czym?

– Na czymś szczególnym, na czymś co przykuwa twoją uwagę.

– Nie mam na czym.

– Gdzie teraz jesteś?

– Stoję przy oknie.

– I co widzisz?

– Ludzi. Tłum ludzi. Patrzę na trzydziestą drugą aleję.

– Skup wzrok na jednej osobie i mi ją opisz. Dobrze?

– Na której? Wszyscy są tacy sami.

Mad, który wciąż szedł szybkim krokiem przed siebie, w takim samym tempie, jak otaczający go obywatele, znów popatrzył na zegar. Wreszcie. Wybiła trzydziesta druga sekunda.

– Już lepiej – usłyszał to czego się spodziewał. – Już dużo lepiej. Dziękuję doktorze za pomoc.

Zakończył połączenie i zatrzymał się na światłach. Na skrzyżowaniu, na którym Aleja Piąta spotykała się z Aleją Szóstą. Trzydziesto sekundowa przerwa pozwoliła mu spojrzeć na ludzi maszerujących na wschód dzielnicy Centralnej. Na ich lśniące garnitury, modne fryzury, skupione na celu spojrzenia. Ich szybki, zdecydowany krok nie świadczył wcale o pośpiechu, lecz doskonałej organizacji życia, społeczeństwa, w którym związek przyczynowo skutkowy został wyzwolony z koszmaru przypadku, perfekcyjnego organizmu zbudowanego z komórek, jakimi byli obywatele. Po chwili światło zielone pozwoliło przejść na drugą stronę skrzyżowania.

Ruchome schody wiodły na górę, na pierwsze piętro centrum handlowego, gdzie znajdował się sklep Immortal. Mad wciąż patrzył na stertę kamieni w holu głównym, odgrodzoną od otoczenia szklaną balustradą. Na pęknięty krzyż, który leżał na ziemi.

– Co to za wystawa? – zapytał personalnego doradcy do spraw kupna.

– Ruiny kościoła. Natrafiono na nie podczas budowy, a po wykopaliskach zarząd galerii zdecydował się na taką ekspozycję. Trochę historii nigdy nie zaszkodzi – doradca po raz kolejny szeroko się uśmiechnął.

Mad pokiwał głową, ale jakby bez przekonania.

– Pan wie czym były kościoły? – dopytał doradca.

– Tak, tak, oczywiście. 

– Polecam wystawę. Świetna… Czasem ciężko uwierzyć w co to ludzie kiedyś wierzyli.

Mężczyźni wjechali na górę, a Mad zobaczył przed sobą długą aleję sklepów.

– Tu proponuję już przejść w Tryb Otwarty. Niektóre świetne oferty są ściśle spersonalizowane.

Mad dotknął kilka razy przedramienia i po chwili mikrogłośnik zaczął nadawać reklamy.

– Cześć Mad, twoje soczewki mają już trzy miesiące – usłyszał miły kobiecy głos. – W tym tygodniu na najbardziej popularny model Azio, dla osób powyżej siedemdziesiątego roku trwania, mamy zniżkę siedemdziesiąt procent… Cześć Mad – tym razem głos był męski. – Nie uważasz, że pora założyć na siebie coś modnego? Już siedemdziesiąt osiem procent obywateli zakupiło u nas…

Po kilku następnych reklamach doradca zatrzymał się, zrobił ukłon i powiedział:

– Zapraszam – Mad wszedł do sklepu ze sprzętem nanotechnologicznym. – Z tego co pamiętam chodzi panu o prezent na Gwiazdkę?

– Chciałbym wybrać coś dla żony.

– Jeśli nie chodziłoby o żonę, zaproponowałbym najnowszy model mikrogłośnika z wbudowanym wykrywaczem kłamstw… – zażartował doradca.

– Wykrywacz bazuje na tonacji głosu? – zainteresował się Madox.

– Tak.

– Jak radzi sobie z modulatorami?

– Niestety codziennie trzeba aktualizować oprogramowanie.

Mad z zainteresowaniem spoglądał na eksponowany sprzęt. Modulatory głosu i mięśni, najnowsze mikrogłośniki i komputery personalne, regulatory barwy skóry i koloru oczu, procesory hormonalne… I wiele innych urządzeń, które dzięki nanotechnologicznym rozwiązaniom, wszczepiane do organizmów, miały wyzwolić świat z terroru brzydoty i przemijania.

– Proponuję panu… – zaczął doradca.

A w tym samym momencie Mad usłyszał z mikrogłośnika komunikat alarmowy. Za piętnaście minut kończyła się przedpołudniowa transportowa faza dnia. Za piętnaście minut miał być w pracy.

 

– I co kupiłeś, Lenie? – zapytał Xavi, doktor niższego stopnia.

– Najnowszy generator tkanek skórnych. Podobno jej skóra będzie tak seksowna, że nie będę w stanie przy niej oka zmrużyć.

– Nieźle…

– Spokojnie, człowiek jest się w stanie do wszystkiego przyzwyczaić.

Szli na oddział przyjęć, do przywiezionego nad ranem pacjenta.

– Będę miał dziś do ciebie jedną prośbę – oznajmił Xavi.

– Jaką?

– Wspominałem już chyba o mojej współpracy z portalem InLove.pl? – zapytał.

– Być może.

– To wyszukiwarka partnerów.

– Wiem. Moja wnuczka znalazła tam męża.

– Pomagam im tworzyć Algorytm Skojarzeniowy.

– Ten oparty na typach osobowości?

– Dokładnie.

– I?

– Nie są w stanie zrozumieć za nic w świecie, czemu osoby typu Rt1 nie są kompatybilne z typem Hn4. Nie potrafię im tego wytłumaczyć.

– Powiedz im, że to jak z grupami krwi. A nigdy nie połączy się z B. A jeśli już to zrobimy, na siłę, to skończy się to tylko i wyłącznie katastrofą.

Mad uśmiechnął się szeroko, a potem otworzył drzwi i wszedł na oddział.

Doktorzy znaleźli się w długim korytarzu o śnieżnobiałych ścianach, w którym co chwilę musieli odpowiadać na uśmiechy znajomych pielęgniarek.

– Co powinienem wiedzieć o pacjencie? – zapytał Madox, zmierzając do pokoju numer dwadzieścia trzy.

– Mężczyzna. Lat pięćdziesiąt osiem. Przywiozła go dziś rano córka. Od trzech dni nic nie je, odmawia przyjmowania jakiegokolwiek pokarmu.

– Głodówka?

– Na to wygląda.

– Wstępna diagnoza?

– Wielopłaszczyznowa nerwica, a także depresja typu E.

– W tym wieku? – zdziwił się Mad.

– Jak widać.

– Co się dzieje z tym światem… – Mad pokręcił głową z dezaprobatą, a po chwili wrócił do tematu leczenia. – Czemu trafił do izolatki?

– Zaraz się przekonasz.

W tym samym momencie przed pokojem numer dwadzieścia trzy zapaliło się czerwone światło, a na korytarz wybiegli sanitariusze.

– Między innymi o tym mówię – oznajmił Xavi.

– Skłonność do agresji?

– Raczej bierny opór.

Doktorzy zatrzymali się przed otwartymi drzwiami do izolatki numer dwadzieścia trzy, a Mad od razu mocno się skrzywił. Jego twarz nabrała wyrazu obrzydzenia.

– To już kolejny raz – powiedział Xavi, patrząc na rozebranego do naga pacjenta, który leżał na podłodze i nie pozwalał się podnieść sanitariuszom.

– Chcesz mi powiedzieć, że jest dwadzieścia lat ode mnie młodszy? – zapytał Mad, z trudem patrząc na stare, obwisłe ciało i zarośniętą brodą twarz.

– Przeskanowaliśmy go. To stuprocentowy natural.

– Nie ma nawet personalnego?

– Ani jednej sztucznej żyłki.

– Gdzie on się uchował?

– Mieszkał w dzielnicy Wschodniej.

Mad pokręcił głową z niedowierzaniem, a po chwili zwrócił się do sanitariuszy:

– Puśćcie go. Chciałbym z nim porozmawiać.

– To na nic – Mad popatrzył pytająco na Xaviego. – Pan No rozmawia tylko z córką.

– Rozmawiałeś z nią?

– Krótko, ale z tego co wiem wciąż czeka na naszą opinię w Strefie Oczekiwania.

Doktor Wat siedział za biurkiem w swoim gabinecie. Z uwagą przyglądał się kobiecie, która zajmowała miejsce na wprost niego. Był o pięćdziesiąt trzy lata starszy, ale patrzył na nią spojrzeniem rówieśnika. Wyzywającym i zainteresowanym. Podobała mu się, choć tonacja głosu zbliżona do tego, który znał z domu, nieco studziła jego zapędy. Musiała używać tego samego modulatora co Lena.

– Więc twierdzi pani, że ojciec jest artystą? – zapytał doktor.

– Tak.

– Zawsze tak zarabiał na życie?

– Odkąd pamiętam był wolnym duchem.

Doktor zmarszczył brwi.

– To ma być jego ostatnie dzieło? – zapytał.

– Tak twierdzi.

– Więc zamierza umierać na naszych oczach? Do tego nagi?

– Tak to sobie zaplanował. To ma być jego sprzeciw.

– Jak ja nie lubię sztuki nowoczesnej – zażartował doktor, po czym szeroko się uśmiechnął. – Można wiedzieć, czy pani też jest natu…?

– Nie. W wieku sześciu lat wszczepiono mi regulator szpikowy. Miałam białaczkę.

– I ojciec wtedy nie miał nic przeciwko?

– Nigdy nie robił mi wyrzutów z tego powodu.

 Na dłuższą chwilę zapadła cisza.

– Więc możecie mu jakoś pomóc? – zapytała kobieta.

Doktor głęboko westchnął, jak mają to w zwyczaju robić specjaliści, którzy są świadomi powagi powierzonego im zadania.

– Wygląda na to, że pani ojciec cierpi na zaburzenia depresyjne. Ma bardzo niski poziom serotoniny. Po leczeniu farmakologicznym potrzebna będzie też psychoterapia. Musimy przywrócić mu radość życia.

– Na czym ma polegać ta psychoterapia?

– Pani ojciec musi nauczyć się kontrolować emocje. Zwłaszcza te negatywne. Możemy w sztuczny sposób przywrócić odpowiedni poziom hormonów. Natomiast bez wszczepienia regulatora i bez uprzedniego zapoznania pacjenta z istotą pewnych procesów, depresja może niestety szybko wrócić. To bardzo podstępna choroba. Proszę się jednak nie martwić, wyposażymy ojca w odpowiednią instrukcję – Mad serdecznie się uśmiechnął.

– Instrukcję?

– Chodzi mi o pewien, nazwijmy to, higieniczny sposób myślenia. Aby silnik funkcjonował długo i nie rzęził kierowca powinien używać dobrego oleju, prawda?

– Prawda – kobieta pokiwała głową i również szeroko się uśmiechnęła.

– Proszę się nie przejmować, o wszystkim będę informował na bieżąco. Jeśli tylko można, poprosiłbym jeszcze o pani numer.

Mad popatrzył na zegarek. Za pięć sekund miała wybić dwunasta zero osiem. Wrócił spojrzeniem na niebo, a po chwili, dzięki pracy Agencji Meteorologicznej, z białych nieskalanych szarością chmur zaczął prószyć śnieg.

– Uwielbiam ten widok – powiedział do stojącego obok na tarasie Xaviego. – Ten delikatny, biały puch ma w sobie coś magicznego.

Xavi popatrzył na wirujący w powietrzu płatek śniegu, a potem zapytał:

– Coś nieprzewidywalnego? – Mad spojrzał na towarzysza, nie rozumiejąc co ten ma na myśli. – Jak znam życie postoimy dziś w korkach… – usłyszał.

– Jeden dzień w roku można.

– Wiesz już co zrobimy z panem No?

– Na początek trzy miligramy Kityny, osiem Michycydozy, sześć Aperonu. Ale musimy mu się uważnie przyglądać…

– Podejrzewasz też początki schizofrenii?

– Chyba nie mam wyjścia. Pan No uważa się za jednego z ostatnich ludzi, którzy przetrwali inwazję robotów na naszą planetę.

– Ona ci to powiedziała?

– Tak.

– Ciekawy przypadek.

– Dokładnie. W każdym razie obiecałem jej, że ojciec za dwa tygodnie będzie w domu.

– Damy radę? Póki co, to zwierzę, do tego dzikie.

Mad uśmiechnął się pod nosem i po chwili milczenia odparł:

– Zastanawiałeś się kiedyś co różni nas od zwierząt?

– Panowanie nad instynktami, kontrolowanie emocji, umiejętność przewidywania i planowania…

– Zwierzęta nie mają emocji.

– Nie? A mi się czasem wydaje, że mój Cziko przeżywa wszystko bardziej ode mnie..

– Ty bezduszny draniu – zaśmiał się Mad, a potem popatrzył na zegarek. – Powinniśmy wracać.

Była już dwunasta jedenaście czterdzieści siedem. Za trzynaście sekund kończyła się przerwa.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

– Skup wzrok na jednej osobie i mi ją opisz. Dobrze?

– Na której? Wszyscy są tacy sami.

Dobry fragment! :)

Czasem ciężko uwierzyć w to co ludzie wierzyli.

Chyba “w co to ludzie wierzyli”?

Dziękuję doktorze za pomoc.

Przecinek po “doktorze”.

A jeśli już to zrobimy, na siłę

Bez przecinka przed “na siłę”

 

Czasem jesteś z przecinkami na bakier (kto nie jest? ;)), ale nie przeszkadza to w odbiorze tekstu. Przekaz jest jasny.

Ogólnie – podobało mi się :) Fajnie piszesz dialogi, a twój świat wydaje się bardzo realistyczny.

Słowem – dobry tekst :)

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

 

Gdzieś mi tam mignął "nachlany" zamiast nachalny :). Ogólnie przyjemnie się czytało. Wizja przyszłości niezbyt oryginalna, ale bardzo prawdopodobna.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

„– Byłeś wczoraj boski – usłyszał.”

Kurde nienawidzę tej frazy. Banał do kwadratu, prawie odechciało mi się czytać.

 

„Niebo było błękitne, krystalicznie czyste, pozbawione choćby jednej smugi.”

Skoro krystalicznie czyste, to znaczy samo przez się że bezchmurne. Literówka.

 

„– Proces tworzenia chmur ma się rozpocząć o jedenastej pięćdziesiąt trzy, a pierwszy opad ma mieć miejsce piętnaście minut później.”

Strasznie brzmi to zdanie błagam popraw bo normalnie arghh

 

„Każda minuta miała swoją funkcję.”

Minuta raczej nie pełni funkcji. Może „wykorzystał każdą minutę”.

 

„Teraz znajdował się (w) fazie posiłkowo – relaksacyjnej.”

Literówka Plus brzmi głupio.

 

„Popatrzył na panel sterujący, znajdujący się na plecach humanoida”

Humanoid =/= Robot a już na pewno nie kuchenny

 

„Na mocno zarysowane, podkreślone smugą cienia mięśnie klatki piersiowej, gładką jak u niemowlaka, pozbawioną włosów, lśniącą w świetle lampek skórę. Ale nie był do końca zadowolony”

Koszmarek literacki. Powtarzasz się.

 

Sprawnymi pociągnięciami palca po pulpicie(?) otworzył kalendarz i upewnił się, że jutro o osiemnastej trzynaście ma umówioną wizytę u stomatologa.”

Znów przedawkowałeś. Po prostu „Otworzył kalendarz i upewnił się że jutro osiemnastej ma wizytę u dentysty.”

 

„– Zastanawiałaś się kochanie czemu zęby można myć dopiero godzinę po spożyciu cytrusów? – zapytał Leny, która przygotowywała się do wyjścia z domu.”

Lena nagle stała się facetem, a Mad jego żoną? Wiedziałem że coś z nimi jest nie tak :D

 

Dobra dalej mi się nie chcę szukać. Błędów jest sporo, a wyżej wyodrębniłem przykłady. Twoja technika “podrasowania“ wszystkich zdań, szybko mnie męczy. Cholerna szkoda, bo pomysł mi się spodobał :)

lol

Bardzo interesująco przedstawiona utopijna przyszłości. Skojarzyło mi się z opowiadaniami Dicka oraz czytanym ostatnio tekstem Harlana Ellisona Ukorz się pajacu, rzecze Tiktaktor. Zabrakło jakiegoś mocnego akcentu w zakończeniu, ale sam pomysł i wykonanie jest całkiem niezłe.

Gdybym mógł kliknąłbym bibliotekę :)

 

Niby napisane przyzwoicie, niby pomysł jest, ale jakieś to wszystko byle jakie i o niczym. Przejadły mi się utopijne światy oparte na regulowaniu szczęścia obywateli a Twój tekst, Autorze, nie wnosi nic nowego do tematu.
Pisze się pH a nie Ph.

Hmm... Dlaczego?

Taka i tak przedstawiona wizja świata, w którym wszystko jest sterowane, ustalone i tak dalej, ani straszy, ani intryguje. 

Przedstawiłeś swój świat, na pewien sposób okropny, ale niewiele dzieje się w opowiadaniu. Ot, dzień, jak co dzień, tylko śnieg spadł i bohater kupił prezent dla żony. Pacjent stanowił mocniejszy akcent, ale, IMO, nie wystarczająco mocny.

Interpunkcja kuleje.

Trzydziesto sekundowa przerwa pozwoliła mu spojrzeć na ludzi

Trzydziestosekundowa.

Babska logika rządzi!

Jak dla mnie może być, choć nie porywa. Oryginalne nie jest, aczkolwiek dobrze się czytało. Osobiście czegoś mi brakło, iskry zapalającej.

F.S

Chwilę później wyjął soczewki z oczyszczarki i zamontował je do oczu. – razi mnie takie określenie, zwykłe “założył” chyba wyglądałoby lepiej 

Lustra – z uwagi na swą prostotą, ale też znaczenie w codziennym życiu uznane przez Discovery History najwybitniejszym wynalazkiem ludzkości – znajdowały się w każdym pomieszczeniu. – chyba zapomniałeś dokończyć tę część zdania, prawdopodobnie z powodu rozbudowania zgubiłeś wątek. 

 

– Wzięłaś dziś Michycydozę?

– Tak.

– 23 mg?

Nie podoba mi się zapis tego dialogu. Dlaczego nazwy leków wielkimi literami? Dlaczego dawka cyframi i skrótem? 

 

– I co kupiłeś, Lenie? – zbędny przecinek

 

zarośniętą brodą twarz – czy twarz może być zarośnięta czymś innym? takie masło maślane

 

Szczerze – nie spodobało mi się. Przedstawiłeś część dniówki pewnego człowieka w pewnym  świecie. Nic szczególnego się nie wydarza, nie wzbudza żadnych emocji. Do tego potwornie zmęczyły mnie podawane w szczegółach i zbyt często liczebniki – czas, numery, dawki i co tam jeszcze. 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Niestety, nie podoba mi się. Nie znalazłam w opowiadaniu nic zajmującego, a tylko dość monotonną wyliczankę – co, o której godzinie i dlaczego.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Napił się her­ba­ty die­te­tycz­nej z kubka, który trzy­mał w dłoni… – Czy istniała możliwość, by trzymał kubek inaczej, nie w dłoni?

 

Każda mi­nu­ta miała swoją funk­cję. – Raczej: Każdej mi­nu­cie była przypisana funk­cja.

 

Czy­tał wia­do­mo­ści w in­ter­ne­cie i w spo­ko­ju jadł śnia­da­nie.Czy­tał wia­do­mo­ści w In­ter­ne­cie

 

Po­pa­trzy­ła na głowę hu­ma­no­ida, w jego mar­twe spoj­rze­nie… – W jaki sposób można patrzeć w spojrzenie?

 

– Spoj­rzysz na niego?– po­pro­si­ła. – Brak spacji po pytajniku.

 

Zi­ry­to­wa­ny ton głos żony od razu… – Literówka.

 

spraw­dził za­pię­cie każ­de­go gu­zi­ka… – Czy dobrze zrozumiałam, że guziki miały zapięcia?

 

a potem chwy­cił za tecz­kę i ru­szył do wyj­ścia. – …a potem chwy­cił tecz­kę i ru­szył do wyj­ścia.

 

zo­ba­czył na twa­rzy ko­bie­ty ten sam uśmiech, któ­re­go przed chwi­lą sam był au­to­rem. – Na czym polega autorstwo uśmiechu i jak to się stało, że jeden uśmiech przypada na dwie twarze?

 

Mad, który wciąż szedł szyb­kim kro­kiem przed sie­bie… – Czy istniała możliwość, by szedł za siebie?

 

w któ­rym zwią­zek przy­czy­no­wo skut­ko­wy… – …w któ­rym zwią­zek przy­czy­no­wo-skut­ko­wy

 

Cza­sem cięż­ko uwie­rzyć w co to lu­dzie kie­dyś wie­rzy­li. – Powtórzenie.

Proponuję: Cza­sem trudno pojąć, w co lu­dzie kie­dyś wie­rzy­li.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za opinie i poprawki… Przydadzą się na przyszłość:)

 

 

Poprawki są do powyższego, konkretnego i napisanego już tekstu. Chyba że w przyszłości masz zamiar popełnić opowiadanie z takimi samymi błędami… ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W przyszłości mam zamiar tego typu błędów uniknąć… ;)

Nowa Fantastyka