- Opowiadanie: hitomi - Draco

Draco

Zapraszam do czytania.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Draco

Sięgnąłem po butelkę i ponownie napełniłem szklaneczkę bursztynowym płynem. Jeszcze kilka lat temu byłoby to martini – teraz gustowałem w mocniejszych trunkach. Wiklinowy fotel zaskrzypiał niemiłosiernie zagłuszając na chwile bębnienie deszczu. Stary, na wpół ślepy pies, który przybłąkał się tu parę dni temu niespokojnie poruszył głową przerywając swą drzemkę. Jedyny przyjaciel tych ostatnich dni. Ciekawe czy on też zdechnie za parę tygodni? Hm… Bo ja chyba tak… 

Mam raka… Mój mały, osobisty morderca mieszka gdzieś w okolicach trzustki i ma wielką ochotę przykryć mnie półtorametrową warstwą piachu. Wszystko wskazuje na to, że może mu się udać. Nie ma już czasu na chemioterapię, czy parakloning. Ostatnia szansa to operacja. Zwykłe, klasyczne rżnięcie laserowym nożem. Za trzy tygodnie… Tyle że nikt nie jest pewny czy się uda i czy wogóle przeżyję narkozę. Ale może to lepiej… Nie wyobrażam sobie tego powolnego konania gdyby operacja się nie udała. Tego codziennego błagania o kolejną dawkę morfiny. Z dnia na dzień coraz większą i większą aby ukoić ból. 

Taaak! Mam 56 lat i… chyba nie będę miał więcej. Game over! 

Miałem tylko to szczęście, że ostatnie tygodnie przed operacją mogłem spędzić w tym małym, cichym domku pośród lasu. Przygotować się i wypocząć… zrobić ostateczny rachunek sumienia. Pożegnać się w samotności – z dala od zgiełku i hałasu miasta, w którym spędziłem całe swoje życie. Robiłem to, a stara, poczciwa whisky była moją jedyną przyjaciółką. No i ten pies… Charon. Tak go nazwałem i z pewnością wiecie co to znaczy… Wiecie też o czym myślę każdego wieczoru, siedząc tak na werandce i popijając whisky. 

Co drugi dzień odwiedza mnie pielęgniarka. Staram się wtedy być w miarę trzeźwy, ale i tak w czasie badań kręci z dezaprobatą głową. Rozumie mnie, prosi tylko abym nie przesadzał. Nie przesadzam! Najwyżej jedna butelka dziennie. Ale że dzień dzisiaj jest wyjątkowy otworzyłem już drugą. I mam już mocno w czubie. W końcu są moje urodziny. I to nie byle jakie… ostatnie! Ha ha… Bawmy się, radujmy się drogi piesku. 

– Chcesz trochę? – Zwilżyłem dłoń trunkiem i dałem psu do polizania. – No masz, masz… 

Powąchał nieufnie i mlasnął dwa razy językiem. Cofnął się ze wstrętem, poderwał z miejsca i pobiegł w las. Przy okazji potrącił stolik, a ja w desperackiej próbie ratowania toczącej się butelki runąłem na schody. 

Rysunek 1. Człowieku, co ty wyprawiasz… Więcej godności! Przecież nie chcesz zapić się na śmierć… Nie poddasz się chyba bez walki… To nie w twoim stylu… 

Otrzepywałem właśnie spodnie z błota i kolek, kiedy omiotły mnie światła nadjeżdżającego samochodu. Uniosłem dłoń do czoła próbując w pijackim geście zasłonić oczy. Jakbym nie mógł ich po prostu zmrużyć. Dobra nasza! Mamy gości. Osunąłem się na fotel i pociągnąłem prosto z butelki. 

Było ich dwóch. Wysiedli z samochodu i nie zważając na strugi deszczu spokojnie pomaszerowali w moją stronę. Nigdy wcześniej ich nie widziałem. Kiedy podeszli bliżej starszy wyciągnął odznakę, a młodszy odczytał z notesu moje nazwisko. Obydwaj spojrzeli na mnie badawczym wzrokiem. Aha… wszystko jasne. Gliny! Kiwnąłem głową i wlałem w siebie kolejną solidną porcję. Albo mi się zdawało, albo naprawdę robiło się gorąco. Jakieś kłopoty? Tak. Tyle że to oni mieli problem, nie ja. 

– Przepraszamy, że niepokoimy pana o tak późnej porze i… w takiej sytuacji. Wiemy dobrze o pana problemach zdrowotnych, ale jesteśmy zmuszeni prosić o pomoc. 

To starszy. Młodszy w tym czasie niespokojnie węszył, zerkając przez uchylone drzwi do wnętrza domu. Denerwowało mnie to i niespecjalnie mi się podobało. Tak nie zachowuje się gliniarz, który przyjechał prosić o współpracę. Poza tym, skoro już wprosił się na urodziny, mógłby być grzeczniejszy. Albo bardziej dyskretny. 

– Ej! Młody człowieku. Może lepiej poczujesz się jak wejdziesz do środka i sobie wszystko obejrzysz i pomacasz? Hę? Co ty na to? 

Obruszył się gniewnie. W takich chwilach zwykle zaczynają się wrzaski i machanie nakazem. Ten zamachał tylko łapami. Starszy uspokoił go skinieniem głowy i kazał zaczekać w samochodzie. 

– Przepraszam za mojego syna. Jest jeszcze młody… Dopiero uczy się rozmawiać z ludźmi… ale to dobry chłopak, choć trochę narwany. 

Machnąłem ręką. 

– Eee… Niech szczeka, jak każdy dobry pies. Może kiedyś uchroni go to przed kulką… Napije się pan ze mną kapitanie? 

– Tak. Bardzo chętnie. Pogoda jest dzisiaj w sam raz… Paskudna! – Wyjął mi z rąk butelkę, napełnił szklankę i wychylił jednym haustem. Nawet się nie skrzywił. Nalał sobie jeszcze raz i przysiadł na brzegu stolika. Spodobał mi się. Z czymkolwiek tu przyjechał – czułem że się dogadamy. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, sącząc alkohol. Wyglądał na starszego ode mnie, ale lata służby uczyniły jego sylwetkę bardzo prężną, żeby nie powiedzieć wyniosłą. Tylko oczy sprawiały wrażenie zmęczonych tym co przez te lata widziały. A widziały pewnie niejedno… 

Nie śpieszyliśmy się. Starzy ludzie nie śpieszą się gdy załatwiają interesy. 

– Nie trafiliśmy tu przypadkiem… – Bawił się szklanką oglądając jej zawartość w smudze światła wpadającej przez uchylone drzwi. – Wierzę, że może nam pan pomóc 

– Tak? Tacy jak pan dali mi kiedyś w łeb, wzięli pod buty i wsadzili na pięć lat za kratki. Potem wypuścili i przeprosili. 

– Przykro mi z powodu tamtej sprawy… 

– Przykro? Hm… – Prawie się roześmiałem. – Dlaczego akurat ja? 

Zamoczył palec w alkoholu i nakreślił na blacie stołu rysunek. Półksiężyc z ramionami skierowanymi ku górze. Półksiężyc przedzielony pionową kreską. Wystarczył jeden rzut oka, aby odżyły wspomnienia sprzed lat. 

– Mamy mordercę który zostawia taki symbol przy ciałach swoich ofiar. Potrzebujemy dobrego fachowca… Kogoś kto potrafiłby wszystko skojarzyć i poukładać. 

– Cholera! Jeśli to jest to o czym myślę to trafiliście na właściwego człowieka. Ale… Zaraz, zaraz… – Wstałem i nerwowo przemaszerowałem się po ganku. Okropna myśl przebiegła mi przez głowę. Momentalnie wytrzeźwiałem. Powoli odwróciłem się w jego stronę. Z trudem przezwyciężyłem nienaturalną sztywność języka. 

– Podejrzewaliście mnie! Tak? Przyznaj się! Podejrzewaliście? Spuścił wzrok. Nerwowo zakręcił szklanką. Odchrząknął. 

– Tak… – Wyszeptał. – Ale teraz chcielibyśmy aby był pan po naszej stronie… To seryjny morderca – wyjątkowo okrutny. Pojedzie pan z nami? To tylko kilka dni… 

– Jezuuu… 

Zrobiłem duże wrażenie kiedy pojawiliśmy się w budynku posterunku o piątej nad ranem. Może dlatego że wszyscy wiedzieli po co tu jestem? A może dlatego, że długie siwe włosy – nie pasujące do podeszłego wieku – spadały na moje przygarbione plecy? Nie, nie dlatego. Po prostu krótki rękaw koszuli odsłaniał tatuaż. Ten sam znak, który od tylu tygodni wzbudzał ich napięcie i który od prawie trzydziestu lat nosiłem wyryty na skórze. To wystarczyło aby wzniecić szmer rozmów i rozpalić spojrzenia. 

Po niecałych dwudziestu minutach siedziałem w małym, dusznym pokoiku, a ekran komputera wyświetlał kolejne obrazy szaleństwa. Kimkolwiek był morderca nie można nazwać go człowiekiem. To Bestia! 

Pierwsza ofiara… Kobieta. Około 30 lat. Jej głowa to jedna krwawa miazga… Fragmenty kości, strzępy mózgu i odbryzgi krwi zachlapały klawiaturę, monitor i … wszystko w promieniu dwóch metrów. Okropność! Kiedy robiono zdjęcia włączony był wygaszacz ekranu. Małe króliczki skakały jakby chciały ominąć kłębek blond włosów przyklejonych zastygłą czerwienią do powierzchni ekranu. Komputerowy wydruk przedstawiający znak zwisał z podajnika drukarki. Morderca wykonał rysunek w skomplikowanym programie graficznym – tym samym który był codziennym narzędziem pracy ofiary… Skurwysyn zrobił nawet półcienie! 

Z raportu koronera: „przyczyna śmierci – seria ciosów zadanych ciężkim narzędziem o ostrych krawędziach (mógł to być jakiś specjalistyczny rodzaj młotka lub maczeta)". Już pierwsze uderzenie było śmiertelne. Po co więc pięć następnych? Boże! Skąd w ludziach bierze się tyle okrucieństwa? 

Rysunek 2. Następny trup. Mężczyzna w średnim wieku. Zamożny biznesmen, właściciel niewielkiej firmy software'owej. Niczego się nie spodziewał. Nie przeczuł nadchodzącego niebezpieczeństwa. Jego silne ramiona, które mogły wytrącić broń z ręki oprawcy, zwisały bezwładnie w geście niemej rezygnacji. 

Kula wystrzelona z bliskiej odległości przebiła potylicę – wyszła czołem i strzaskała monitor. Nigdy nie sądziłem że mała kulka może zrobić tak dużą dziurę. Szczególnie kiedy jej prędkość została znacznie wyhamowana przez tłumik. 

Ciało spoczywało miękko na klawiaturze, zupełnie tak jakby denat zasnął w trakcie pracy – o ile ktoś lubi sypiać mocnym ołowianym snem w kałuży własnej krwi. Tym razem szaleniec zniszczył jednostkę centralną. Zerwał obudowę i roztrzaskał wnętrze komputera. Zabrał dysk twardy! Dlaczego? 

Ze szklanych fragmentów ekranu ułożył znak. Był bardzo dokładny – misterną mozaikę udekorował kolorowymi kabelkami pochodzącymi z wnętrza komputera. Miał na to dużo czasu – czuł się zupełnie bezkarnie. Czyżby miał jakieś artystyczne zdolności? Zapełniłem kolejną kartkę pośpiesznymi notatkami. Sięgnąłem po zimną już kawę, ale ze wstrętem odstawiłem papierowy kubek. Rudo-rdzawe zacieki na jego brzegach za bardzo kojarzyły się z plamami zastygłej krwi. Nieprzyjemna suchość w gardle pogłębiała się z każdą chwilą… 

Kolejna ofiara nie dała się zaskoczyć. Małe zaniedbane mieszkanie nie stwarzało jednak dużej możliwości manewru. Młody, najwyżej dwudziestoletni chłopak próbował uciekać – zatrzasnął się w łazience przedłużając swoje krótkie życie o kilka zaledwie sekund. Ciekawe czy krzyczał? Wołał o pomoc, a może błagał o litość? Morderca wyważył drzwi jednym silnym kopnięciem. Nosił buty numer dziesięć, na solidnej gumowej podeszwie. Sądząc po ich numerze i rozmiarach kroków jakie stawiał mógł mieć ponad 180 cm wzrostu. Tym razem uzbrojony był w strzelbę myśliwską z krótko obciętą lufą. Broń wypaliła dwa razy, a siła uderzenia rzuciła chłopaka do wnętrza kabiny prysznicowej. Skonał w tej krótkiej chwili kiedy leciał w powietrzu. Niemalże rozerwało go w połowie. Osuwające się ciało uruchomiło natrysk. Potok wody i krwi zamienił podłogę w różowe bajoro. 

Nikt nic nie słyszał – w parku po drugiej stronie ulicy odbywał się pokaz sztucznych ogni. 

Zabójca przeciągnął zwłoki do pokoju i… posadził przed komputerem. Po co? Dlaczego? 

Fotografie były aż nadto realistyczne. Brrr… Nie chciałbym przejść się po śladach jakie zostawiły na wpół rozbebeszone zwłoki ciągnięte po podłodze. Anatomia człowieka – i to na odcinku dobrych kilku metrów… Koszmar! Trudno wyobrazić sobie co przeżyła jego dziewczyna kiedy go znalazła. 

Tak jak w poprzednim przypadku zniknął dysk twardy, ale poza tym komputer pozostał w nienaruszonym stanie. Na zakurzonym ekranie monitora szaleniec nakreślił symbol i… dwie litery. Bardzo wyraźne „W" i trochę rozmazane „P". Całość ozdobił liśćmi konopi indyjskich. Zerwał je z krzaczka który chłopak hodował w małej doniczce na parapecie – najwyraźniej na swoje własne narkotyczne potrzeby. 

Po co te dekoracje? Czyżby morderca budował coś na kształt ołtarza? Najwyraźniej tak… Jego szaleństwo przybrało rozmiary kultu. Można zabić człowieka, ale po co od razu robić taki szatański teatrzyk z jego martwą kukłą w głównej roli? Skąd bierze się ta jego perwersyjna brutalność? 

Stopniowo zagłębiałem się w zdarzeniach. Zdjęcia, opinie biegłych, fakty i przypuszczenia. Pochłaniałem raporty i analizowałem od nowa kolejne odsłony koszmaru. Nie rozumiałem wielu terminów i określeń używanych przez kryminologów i psychiatrów. Nie musiałem. Nie trzeba ich znać aby zrozumieć czyjeś szaleństwo. Wszystko stawało się dziwnie jasne. Przejrzyste i znajome. Po wielu latach „Wstrząs" uderzał naprawdę! 

Nie sądziłem, że aż tyle osób skierowano do tej sprawy. Ponad piętnastu mężczyzn i kilka kobiet oczekiwało w sali odpraw na moje wystąpienie, a i tak byli to jedynie nieliczni przedstawiciele grupy operacyjnej prowadzącej śledztwo. Nie czułem się jak gwiazda – byłem zmęczony i spięty. Nieprzespana noc i makabryczne wrażenia ostatnich godzin wyczerpały mnie bardziej niż mogłem przypuszczać. Nerwowo ściskałem kartki notatek. Chwilę trwało zanim nabrałem powietrza w płuca i wyrzuciłem z siebie pierwsze zdanie. 

– Jestem tu dlatego, że przez wiele lat prowadziłem strony internetowe poświęcone pewnej grze komputerowej. Tak jak przypuszczacie morderca miał z nią kontakt. I to większy niż wam się wydaje. Bez wątpienia zna ją od podszewki. Wiele razy w nią grał i z całą pewnością ją zakończył. Symbol który zostawia na miejscu zbrodni to logo tej gry… To maniak! I to z mistycznym zacięciem. Wiem, że wyda się to szokujące, ale… Jego działanie ma sens. W tym wszystkim ukryta jest przerażająca logika. Uważa, że w grze osiągnął już wszystko. Że jest najlepszy. Myśli o sobie jak o Wybrańcu. Dlatego zabija. Te trzy ofiary to dopiero początek… 

Odczekałem aż ucichną szepty i ciągnąłem dalej. 

Rysunek 3. – Tak. Jeśli go nie powstrzymamy będzie zabijał dalej… i to w sposób coraz bardziej okrutny… Nie zawaha się przed niczym – wierzy, że chroni go potężna siła… Te trzy osoby to początek cyklu. W sumie będzie ich osiem… osiem ofiar. Ostatnia z całą pewnością zginie porażona prądem. A potem… potem morderca rozpocznie kolejny cykl! 

Podniosła się wrzawa. Krzyki szybko przerodziły się w konkretne pytania. Uniosłem dłoń. 

– Spokojnie… Powiem wszystko co wiem… ale… dajcie mi skończyć. Dajcie mi… O, teraz lepiej… Ja…wydaje mi się, że go rozumiem. Wiem do czego zmierza… On… Jemu wydaje się, że stanie się Bogiem! Każde kolejne zabójstwo ma go zbliżyć do Wieczności… On tak naprawdę myśli! Te wszystkie dekoracje, ozdoby… On w ten sposób buduje swoje własne ołtarze… Ta gra… Gra na której opiera i stylizuje swoje zbrodnie była kiedyś bardzo popularna… Tysiące, nie… miliony ludzi na całym świecie grały w nią. To był wielki ruch… Rodzaj społeczności. Teraz nikt już tego nie pamięta. Od wielu lat nie spotkałem się z tym aby ktoś w nią grał… nawet po tym jak została udostępniana za darmo – jako freeware. Nawet to nie pomogło i została zapomniana. Dopiero teraz. On… on ją rozgrywa naprawdę… Zabija bo myśli, że jest… że stanie się Wielkim Przedwiecznym! 

Mówiłem bardzo chaotycznie i niepewnie. Mimo to wszyscy słuchali z zainteresowaniem. 

– Powiem wam o co chodzi. Wielu ludzi utożsamiało fabułę tej gry z twórczością Lovecrafta… To taki pisarz który tworzył na początku ubiegłego wieku. Wymyślił coś co później nazwano „Mitologią Cthulhu". Taką legendę… mit… no, sam nie wiem… Opiera się ona na założeniach, że znany nam dzisiaj świat zamieszkały był kiedyś przez obcą rasę, praktykującą czarną magię. Wielcy Przedwieczni – jak rasę pradawnych władców Ziemi nazywał ten pisarz – musieli z niewiadomych przyczyn opuścić naszą planetę i odejść w otchłań Kosmosu. Nieliczni pozostali są podobno martwi, a ich ciała spoczywają w mieście Cyklopów – R'lyeh – głęboko pod dnem oceanów. Pewnego dnia, gdy gwiazdy znajdą się w stosownym położeniu R'lyeh wynurzy się na powierzchnię, a Wielcy Starzy Bogowie – bo i tak nazywani są Wielcy Przedwieczni – przebudzą się do życia i wspólnie ze swymi kosmicznymi braćmi rozpoczną walkę, której stawką będzie ostateczne panowanie nad Ziemią… 

– Co to za bajki! Co to wszystko ma wspólnego z morderstwami? – Jakiś niespokojny głos wyrwał się z tłumu. Wyłowiłem wzrokiem osobę która to powiedziała. Jakiś młody gniewny… 

– Poruczniku! Jeśli ma pan ochotę na awans radziłbym słuchać uważnie. Zaraz to wszystko wyjaśnię. Spokojnie… To naprawdę ma sens… Nic nie rozumiecie bo nie znacie tej gry i tej historii… Nigdy nie zrozumiecie jeśli będziecie mi przerywać. Poproszę o szklankę wody… 

Zanim ją przynieśli na nowo zebrałem myśli. Wypiłem kilka łyków i kontynuowałem. – No więc ta gra… „Quake". W tej grze głównym i ostatecznym przeciwnikiem jest Shub-Nigurath. Istota, która według Lovecrafta jest jednym, a raczej jedną z Wielkich Przedwiecznych. To właśnie jej osoba łączy te dwie rzeczy: fikcję literacką i grę komputerową. 

– Sugeruje pan, że morderca jest kobietą? Czy to znaczy, że… – Blondynka która to powiedziała została natychmiast uciszona przez kolegów. 

– Nie ja niczego nie sugeruję! Posłuchajcie uważnie i przestańcie mi do cholery przerywać! Czy nie rozumiecie… Te dwie litery, które napisał przy ostatniej zbrodni to skrót od Wielki Przedwieczny. On mówi nam w ten sposób kim jest! Lub kim chce zostać… Jego chora wyobraźnia połączyła grę i literacką fikcję w jeden wielki rzeczywisty koszmar. Musi być fanatykiem tej gry, i to bardzo oczytanym lub wszechstronnie wykształconym fanatykiem, skoro posunął się tak daleko. Skoro wiedział jak połączyć wszystko w jedną makabryczną wizję. Spójrzcie! 

Włączyłem komputer i odwróciłem ekran w stronę zgromadzonych. Po chwili uruchomiłem grę i wpisałem stosowne kody. Usiadłem za klawiaturą i nie patrząc na monitor rozpocząłem prezentację. 

– Widzicie. – Na ekranie ręka uzbrojona w topór zadała kilka ciosów wyimaginowanemu przeciwnikowi. – Pierwszą ofiarę zarąbał dokładnie w ten sam sposób. To nie młotek czy maczeta… Ta kobieta zginęła od uderzeń topora lub siekiery! Ostatecznie mógł być to tasak. Czy teraz rozumiecie? Spójrzcie na to. Strzelba – mały kaliber – tak zginęła druga ofiara… A teraz – dwururka! To ten młody chłopak. Chcecie wiedzieć jak zginą następni? Proszę bardzo! 

Pokazałem wszystkie kolejne bronie rozkoszując się ciszą jaka zapanowała na sali. Byli pod wrażeniem… Jak zahipnotyzowani wpatrywali się w ekran. Wiedziałem już, że mogę kontynuować bez obaw, że ktoś mi przerwie. Wyłączyłem komputer. Nie wiedzieć czemu poczułem się jak w swoim żywiole. Spokojnie mówiłem dalej. 

– No to teraz wiecie… Ten szaleniec zabije jeszcze co najmniej pięć osób. A później, kto wie… może rozpocznie kolejną serię. Najprawdopodobniej uważa się za Wielkiego Przedwiecznego i sądzi, że nic nie jest w stanie go powstrzymać. Te morderstwa to najwyraźniej rodzaj znaku, ofiary, hołdu… to rytuał. Jestem pewien że kolejna osoba zginie od ran zadanych gwoździami. Nie wiem jak – może nawet zostanie ukrzyżowana? Trudno przypuszczać co temu psychopacie przyjdzie do głowy. Jedno jest pewne: to będą gwoździe – one stanowią amunicję do czwartej i piątej broni występującej w grze! Rozumiecie? Zabija według tego klucza. Kolejna ofiara – kolejna broń z gry! 

Pytaniom nie było końca. Wiedziałem że będzie ich wiele i że nie na wszystkie będę potrafił odpowiedzieć. Nie sądziłem jednak, że tak mnie zmęczą. Kiedy około dwunastej znalazłem się w swoim pokoju, w małym policyjnym hoteliku, myślałem tylko o tym żeby iść spać. Tak też zrobiłem. Położyłem się, ale nie mogłem zmrużyć oka. Myślałem. Po dwóch godzinach wstałem i wyszedłem z hotelu. Nie ufałem glinom – videorozmowę odbyłem z automatu internetowego stojącego na rogu. Człowiek z którym rozmawiałem – przedstawiciel znanego koncernu prasowego z – pewnością nie spodobałby się kapitanowi, którego ostatnie zdanie brzmiało: „Nic nie może się dostać do mediów". „Rozmawiałem" dokładnie 7 minut, chociaż automat był uszkodzony – nie widziałem twarzy rozmówcy, a głos rwał się niemiłosiernie. 

Opłaciło się. Nie musiałem się spieszyć żeby zdążyć na spotkanie. Poprawiłem kołnierz kurtki i spokojnym krokiem ruszyłem przed siebie. Pomysł na który wpadłem przed paroma godzinami, kiełkował i nabierał realnych kształtów. Do diabła! To się może udać! 

Siedział w kącie sali, a kelnerka serwowała mu kolejną kawę. Niewiele zmienił się od czasu naszego ostatniego spotkania sprzed kilku lat. Był zdenerwowany – w popielniczce piętrzyła się sterta niedopałków. Swoim zwyczajem nie pozwalał opróżnić jej obsłudze lokalu. „Lubię wiedzieć ile wypaliłem, to pomaga mi zwalczać nałóg". Tak zwykle mawiał – od prawie dwudziestu lat. Byłem pewien, że i tym razem wypowiedział te słowa. Podszedłem bliżej. 

– Witaj stary przyjacielu. 

Drgnął trochę zaskoczony, ale odwrócił się spokojnie, nie roniąc nawet kropli kawy z filiżanki trzymanej w dłoni. Podaliśmy sobie ręce. Uśmiech przez chwilę zagościł na jego twarzy, ale zgasł równie szybko jak się pojawił. I to był koniec powitania. Marcin wiedział co było powodem naszego spotkania. Zapalił kolejnego, dziesiątego chyba papierosa. 

– Junior… To wszystko prawda? 

– Tak! Najbardziej kurewski koszmar jaki możesz sobie wyobrazić! – Rzuciłem na stół stertę komputerowych wydruków. Przeglądał je z pedantyczną dokładnością, kręcąc z niedowierzaniem głową. Prosty odruch zszokowanego człowieka. Papieros powoli wypalał się i wiotczał w jego dłoni. Słupek popiołu sięgnął filtra. Nie wiem dlaczego, ale pomimo kawiarnianego zgiełku słyszałem odgłos z jakim spadł na obrus. Z prochu powstałeś w proch się obrócisz. 

– Boże! To świr! Kompletny, zidiociały szaleniec! 

Spokojnie wysłuchiwałem kolejnych słów zdziwienia, przerażenia, wściekłości i goryczy. A potem… Potem… Pochylony niemal nad jego uchem – ze ściśniętym gardłem, prawie ze łzami w oczach i z zaciśniętymi pięściami – cicho, najciszej jak tylko potrafiłem powiedziałem: 

– To ktoś z naszych… 

Uwierzcie mi – cisza potrafi zabić! Marcin bezradnie rozejrzał się po sali. Nerwowo uciekł dłońmi po kolejnego papierosa. Kiedy go zapalał drgał każdy mięsień jego twarzy. Zerknął na stertę piętrzących się przed nim kartek. Podniósł wzrok i hardo spojrzał w moje oczy – wydmuchując dym z sykiem grzechotnika gotowego na atak. 

– Kimkolwiek jest – dorwiemy tego skurwysyna! 

Sięgnąłem ręką ponad stolikiem i wyciągnąłem papierosa z jego zaciśniętych ust. Powoli, z metodyczną dokładnością zaciągnąłem się dymem. Pierwszy raz w życiu. Gorzki, cierpki smak rozlał się w ustach. 

– Wiem… Dlatego tu przyjechałem… Mam pewien plan… 

– Zaraz. Powiedziałeś, że to ktoś z naszych… Dlaczego? 

– Kto inny wiedziałby tyle o tej grze, żeby posunąć się do szaleństwa? Kto jeszcze ją pamięta? Nie łudź się, że to któryś z dzisiejszych gówniarzy. To ktoś z naszych! Ja to wiem… Czuję to! 

– Podejrzewasz kogoś? 

– Wszystkich. 

– ? 

– Tak! Nawet ciebie! Ale nie mam wyboru – sam nie dam rady… Bierz urlop! Będziesz mi potrzebny. 

Wiedziałem, że Marcin mi pomoże. Pomysł spodobał mu się i po czterech dniach nasz serwer zaczął działać. Pierwszy serwer „Quake'a" od ponad 20 lat. Standardowe – dostępne w podstawowej wersji mapy. Żadnych dodatkowych modułów. Toporna konfiguracja. Nieco bzdurne i pełne sprzeczności zaproszenia wysyłane do grup dyskusyjnych. Nieudana próba pierwszego uruchomienia. Wyrzucanie pierwszych klientów. Chaos i brak organizacji. Zamieszanie. Burza w szklance wody. 

Mistrzowska mistyfikacja! Stylizacja na robotę kompletnego, niezorientowanego w niuansach gry amatora! 

Przynęta! Pułapka! Prawdziwie wilczy dół na szaleńczą bestię. 

Rysunek 4. Byłem pewien że morderca się pojawi. Wiedziałem też, że będzie prawdopodobnie najlepszym, ale i najbardziej brutalnym uczestnikiem wirtualnych zmagań. Ktoś tak obłąkany jak on, nie odmówi sobie rozkoszy gry. Pycha, buta, szaleństwo, opętańcza chęć mordu i zwykła ciekawość wepchną go w pułapkę. Wierzyłem, że go dostaniemy. Dawno, bardzo dawno temu – kiedy na ostatnich działających serwerach „Quake'a" zaczęli pojawiać się gracze, których jedynym celem było obrażanie innych – powstał pewien program. A właściwie przeróbka istniejącego już programu „Qspy". Doskonała przeróbka. LamerSpy – bo taką nosił nazwę – potrafił skutecznie i z dużą dokładnością eliminować z gry, i nigdy więcej nie dopuszczać do serwera klientów, którzy mieli chamskie i ordynarne zapędy. Nikt nigdy, z wyjątkiem zaufanych administratorów, nie wiedział o jego istnieniu, ani tym bardziej nie znał zasady jego działania. Teraz program ten – w znacznym stopniu przerobiony i wzbogacony o funkcje policyjnego szperacza „Hunter 2.221(combo)" stał się jeszcze potężniejszym, niewykrywalnym narzędziem. Pracował w tle, monitorując wszelkie połączenia z serwerem. Gdybyśmy znaleźli kogoś kto nas szczególnie interesuje wystarczyłoby tylko manualnie przełączyć go ze stanu czuwania i „uzbroić". Uaktywniony – sprzężony z potężnymi policyjnymi wyszukiwarkami, potrafił wtedy w ciągu godziny ustalić nazwisko i adres klienta – jeśli tylko kiedykolwiek za pośrednictwem komputera z którego grał dokonał on zakupów, zdalnej rejestracji, unieważnienia karty kredytowej, czy też wypełnił prozaiczną nawet ankietę. Wierzyłem, że morderca popełnił kiedyś taki błąd. Pozostało tylko czekać aż się pojawi i zwróci czymś na siebie uwagę. 

Mijały dni, a serwer odwiedzany był tylko przez podnieconą dzieciarnię, stawiającą swe pierwsze kroki w grze starszej niż mogli przypuszczać. Czasem, sądząc po znajomych pseudonimach i poziomie umiejętności, pojawiał się ktoś ze starych wyjadaczy. Często kończyło się to opowieściami o tym jak to dawniej bywało – a wtedy szalalejący po mrocznych korytarzach gówniarze przestawali strzelać, „rozstawiali się" po kątach i zapewne z rozdziawionymi gębami chłonęli z ekranu monitora echa dawno przebrzmiałej legendy. 

Ja i Marcin nie ujawnialiśmy się. Wszelkie videorozmowy z graczami odbywał, w swym prywatnym mieszkaniu, podstawiony policjant – ociężały i powolny, nie mający żadnego pojęcia o grze. Imponował jedynie początkującym graczom. Nieliczni weterani rozłączali się już po pierwszych jego pytaniach typu: „A co to jest to Team Fortress?" „Ping – jakie ping?" 

Zamieszkałem w domu Marcina aby na bieżąco kontrolować sytuację. Nie wydarzyło się nic istotnego. Nie pojawił się nikt kto wzbudzałyby podejrzenia. Mijały kolejne dni i noce w czasie których pozwalałem sobie jedynie na bardzo krótkie drzemki. Praktycznie nie odchodziłem od serwera obserwując toczące się na nim walki. Ani razu nie uaktywniłem LamerSpy-a. Nie było takiej potrzeby. 

Wciąż czekałem – chociaż powoli traciłem nadzieję. Pamiętam słowa Marcina: „Junior, za bardzo się angażujesz. To naprawdę nie twoja wina!" 

W tym czasie „Wstrząs" uderzył ponownie. Dwóch policjantów wyciągnęło mnie z łóżka w środku nocy. Nie znali niestety szczegółów. W czasie jazdy nie zamieniliśmy ani słowa. Słuchałem ochrypłych komunikatów płynących z policyjnego radia i zastanawiałem się jak zabójca postąpił tym razem. Wyobrażałem sobie co zobaczę. Najbardziej przerażające pomysły mnożyły się w mojej głowie i uciekały wraz ze światłem mijanych latarni. 

Po niecałych trzech kwadransach byliśmy na miejscu. Mały pokoik na poddaszu był idealnym miejscem do popełnienia kolejnej zbrodni. Cichy, ciemny i anonimowy. Już same skrzypiące schody i odrapane ściany korytarza zapowiadały tragedię. Jednak jej okrucieństwo porażało! 

Ofiara miała na głowie hełm VR. Zwyczajny, popularny model. Bez żadnych bajerów, ale za to wykrywalny sprzętowo – nie wymagał instalowania żadnych draiverów. Z równym powodzeniem działałby podłączony do zwykłego telewizora. Prawdopodobnie dziewczyna grała w coś, oglądała film lub po prostu się uczyła. Zupełnie odizolowana od realnego świata nie miała żadnych, najmniejszych nawet szans. Morderca unieruchomił jej dłonie przybijając je do powierzchni stołu. Używał automatu do wbijania gwoździ. Bosh Profesional. – z magazynkiem na 20 pięciocalowych stalowych żądeł. Takich urządzeń używa się zwykle w budownictwie. Dachy… Stropy… Automaty tej klasy nie mają amatorskich zastosowań. 

Z pewnością czuła potworny ból kiedy próbowała uwolnić ręce i zedrzeć hełm z głowy – rany na dłoniach były poszarpane… A zatem próbowała się uwolnić. Dwa kolejne gwoździe unieruchomiły jej dłonie całkowicie. Mordercy zostało ich jeszcze szesnaście… Dwa następne przebiły delikatne pantofle i przytwierdziły nogi ofiary do podłogi z pedantyczną dokładnością. Ale to jeszcze nie był koniec tej brutalnej jatki. Kolejne… nie… nie… To było ponad moje siły. Gwoździe wbite w jej ciało układało się w logo Quake'a! 

Nie wytrzymałem… 

Jakaś ręka podała mi chusteczkę… Ktoś wskazał drzwi łazienki. Poszedłem tam chwiejnym krokiem – omijając plamę własnych wymiocin. Umyłem twarz zimną wodą. Ręcznik którego użyłem pachniał jej delikatnymi perfumami. Uspokoiłem rozdygotane mięśnie… Zaczerpnąłem haust powietrza i… wróciłem. Irytował mnie odgłos własnych kroków. Czy morderca też stąpał tak niepewnie? Czy jego nogi drżały? Komputer wciąż był włączony – dysk pracował przetwarzając dane. Ekran jarzył się ciemną poświatą zatem obraz transmitowany był bezpośrednio do hełmu. Ze słuchawek dobiegały przytłumione trzaski. Co to mogło być? 

– Czy ktoś z was grzebał przy komputerze? – Nie poznałem swojego głosu, kiedy zadałem to pytanie. – Nikt? Na pewno? To dobrze… 

Rysunek 5. Odłączyłem hełm i wszyscy ujrzeliśmy to co dziewczyna oglądała przed śmiercią. Jezuuuu!!! Zwyrodnialec włączył jej swoje zapętlone demo gry! Pieprzony skurwysyn! Krwawe strzępy latały jej przed oczami, słyszała wybuchy rakiet i szczęk gwoździowca, a jednocześnie konała powoli kiedy morderca wbijał w jej ciało kolejne gwoździe! Patrzyła jak giną jego wirtualni przeciwnicy i sama doświadczała nieludzkiego bólu. Umierała i patrzyła na umieranie. Boże! To było chore! Obłęd! Aż chciało się krzyczeć. Nie byłem w stanie wyobrazić sobie ile wycierpiała. Ile czasu trwała jej agonia zanim ostatni kawałek stali przebił serce? 

Dysk na którym nagrane było demo z całą pewnością nie należał do dziewczyny. Był jedynie pobieżnie zasystemowany dla potrzeb tego okrutnego spektaklu. Byłem niemal pewien, że należał do jednej z poprzednich ofiar. Morderca zabierał dyski aby nagrywać swoje dema dla przyszłych nieszczęśników, których odwiedzi. Przynajmniej to się wyjaśniło. Wiedziałem że jeśli nikt go nie powstrzyma dysk tej dziewczyny znajdziemy w komputerze kolejnej ofiary. Byłem w stanie wykrztusić tylko jedno. 

– Boże… Niech to się wreszcie skończy. 

Patrząc na rozmiar szaleństwa podjąłem decyzję. Jedyną i nieodwołalną. W obliczu tej zbrodni złożyłem własną, cichą przysięgę. 

Dopiero kilka godzin później, kiedy po raz kolejny obejrzałem demo zrozumiałem że znam skądś ten styl gry. 

Że zawsze i wszędzie mógłbym go rozpoznać. Charakterystyczne ruchy, skoki i piruety. Doskonałość, synchronizacja i pamięciowe opanowanie mapy. Ciągle jedna i ta sama broń. Piorun! Perfekcyjnie opanowany. Instynktownie wyczuwałem to, że grałem kiedyś z tym człowiekiem, kiedy jeszcze zasługiwał na miano człowieka. Nie pamiętałem tylko jego imienia. 

Gracz o pseudonimie EnterDraco pojawił się na serwerze w dziewiątym dniu jego działania – w piątek, a w zasadzie w sobotę 17 września, kilka minut po północy. Ani ja, ani Marcin tego nie widzieliśmy – obydwaj spaliśmy. Dopiero po kilku godzinach zorientowaliśmy się, że stało się coś ważnego. Podnieceni gracze przez pół dnia, zamiast grać „rozmawiali" z ożywieniem o odbytej z nim walce i jak szaleni ćwiczyli coś co przypominać miało skoki na rakietnicy – uprawiając tym samym zbiorowe, niekończące się samobójstwo. Rzuciłem się do banku danych LamerSpy-a. Gorączkowo przeglądałem wyniki. Cholera! To mógł być on. Z dokładnością automatu, co kilka – kilkanaście sekund zdobywał fragi, nie reagując na żadne prośby i błagania. Szydził z ich umiejętności, nie szczędząc wulgarnych słów. Połowa graczy opuściła serwer – pozostała czwórka w spazmach wściekłości pozwalała mu się regularnie wyrzynać. To była jatka! Nie używał „quada" i nawet na chwilę nie „włożył" zbroi. Posługiwał się tylko „thunderboltem". Po trzydziestu sześciu minutach gry skończył z wynikiem 254 fragów! Najlepszy z pozostałej czwórki miał ich tylko 6. EnterDraco miał „wrócić" dzisiaj i, jak sam powiedział „dać kolejną nauczkę". Spojrzałem na Marcina. 

– Chyba się zaczęło! 

Żaden z nas nie pomyślał o tym aby zawiadomić policję. Rozpoczęliśmy gorączkowe przygotowania. 

Zalogowałem się jako „Dino", w kilka minut po tym jak się pojawił. Od pierwszej chwili wiedziałem, że gram z mordercą którego szukamy! Czułem to! Ten sam styl , w stu procentach zgodny z zapisem gry który widziałem na monitorze dziewczyny zamordowanej przed paroma dniami. Kimkolwiek był, grał w Quake'a od wielu lat – być może po kilka godzin dziennie. Ale grał jakoś dziwnie. Skutecznie, ale prowokująco i jakoś tak… nienormalnie! Z niezrozumiałą wściekłością i perwersyjną brutalnością. Potrafił czasem zbliżać się do kogoś uzbrojonego w rakiety i lawirując w dzikich pląsach i unikach, rozrąbywać go z zimną dokładnością samym tylko toporem. – szydząc przy tym niemiłosiernie. Upajał się zabijaniem. Mimo wszystko takiej klasy i stylu można było pozazdrościć… nawet szaleńcowi. Po 28 minutach gry wyprzedzał mnie 43 fragami. Dalej za mną była już tylko przepaść, na dnie której majaczyli licznie „przybyli" dzisiaj na serwer gracze. Zresztą wykruszali się coraz bardziej. Po półgodzinie zostało ich tylko dwóch. Wzbudziłem jego niekłamane zainteresowanie. „Kim jesteś Dino?" „Nieźle ci idzie śmieciu!!!" „Zabiję cię Dino!!!" „Pieprzę cię Dino!!!" Na przemian pytał i zasypywał mnie bluźnierstwami! Nie odpowiadałem wcale, co tylko wzmagało jego agresję. Marcin pochylony nad sąsiednim monitorem śledził poczynania „LamerSpy-a", kręcac co chwila głową. 

– Jeszcze nic! Jeszcze nic nie mam! Potrzeba więcej czasu! 

Zastanawiałem się jak długo wytrzymam to szaleńcze tempo. Po 49 minutach zostaliśmy tylko my dwaj, z różnicą 32 fragów. Doganiałem go, ale ręce drętwiały mi coraz bardziej, a kolorowe plamy wirowały przed oczami. Słabłem coraz bardziej, a „LamerSpy" nie mógł zlokalizować klienta. Szansa oddalała się z każdą chwilą. Jeśli go znudzę lub zniechęcę na pewno się rozłączy. 

– Mam! – Wrzasnął nagle Marcin, a ja aż podskoczyłem na krześle. 

– Kto? Kto!? 

– Czekaj… Zaraz… Za… Fuck! Fuuuck! Nieeee!!! 

Oderwałem się od gry. Podbiegłem do drugiego komputera. Wystarczyło jedno spojrzenie. 

– Zastąp mnie! Trzymaj go tak długo jak się da. 

EnterDraco ewidentnie miał cos na sumieniu – nie połączył się jak przeciętny użytkownik – posłużył się „pętlą Martina", na odpowiednio spreparowanym protokole. Klasyczny sposób logowania poprzez kolejne „mosty" – serię umyślnie zhackowanych i odpowiednio zmirrorowanych hostów. Nie przewidzieliśmy tego. „LamerSpy" znalazł pierwszy adres – był to jakiś komputer w biurze agencji reklamowej – i szukał następnego. Zacząłem „na żywca" konfigurować program do pracy w „pętli", aby choć trochę przyśpieszyć jego działanie. Trwało to jakieś piętnaście minut, w tym czasie „LS" znalazł kolejny adres – dom sprzedaży wysyłkowej. Dokładnie w chwili kiedy skończyłem konfigurację musiałem wrócić do gry. Wściekły EnterDraco kazał „spieprzać" mojemu zmiennikowi i „nie robić więcej takich sztuczek" – w ciągu kilkunastu minut zorientował się że to nie ja grałem i zażądał mojego powrotu. Jego ambicja chciała abym to ja był ofiarą. Zachowywał się przy tym jakby to on był panem i władcą serwera. Byłem zmęczony, ale nie mogłem dopuścić do tego aby wyszedł z gry. Kolejnym razem jego pętla może wyglądać inaczej i – w zależności od tego jak jest długa – moglibyśmy nigdy go nie złapać. Trzeba drania zatrzymać za wszelką cenę. Podjąłem szaleńczą, nierówną walkę, przerywaną tylko nielicznymi chwilami, kiedy na serwerze pojawiał się ktoś jeszcze, koncentrując na chwilę jego uwagę. 

Około trzeciej nad ranem „LamerSpy" zakończył ostatni cykl i uruchomił procedury „Huntera". Ręce mi mdlały, w duchu modliłem się aby wytrzymać jeszcze tych kilka decydujących minut. 

Udało się. Mieliśmy adres i nazwisko. I byliśmy w szoku! 

Boże! Dlaczego akurat on!. I dlaczego wcześniej na to nie wpadłem? Jeden z najlepszych graczy, który przez wiele lat nie oddał prymatu pierwszeństwa – aż wreszcie pokonany, zupełnie zniknął, wycofał się z Quake'owej sceny tego kraju. Spokojny cherubinek, zawsze uśmiechnięty i opanowany. Z nieodłączną, figlarną iskrą w oczach! Jak wyglądał teraz, po tylu latach – strawiony morderczym szaleństwem? 

Marcin zmienił mnie w grze, choć nie bardzo rozumiał dlaczego mamy to ciągnąć dalej, a ja zacząłem nerwowo grzebać w swojej podręcznej torbie podróżnej Wyciągnąłem pistolet i telebooka Philipsa. Zerknął na mnie przerażony. 

– Chyba nie zamierzasz… Junior czyś ty…? 

– A jak to sobie wyobrażałeś! Nie zostawię tego tak. Rozumiesz! Będą go leczyć – to świr! Będą go leczyć a on będzie śmiał się w ich oczy! – Wrzeszczałem wymachując pistoletem. Szukałem kluczyków od samochodu. 

– Ju… 

– Zamknij się! Nie możesz mnie powstrzymać. Trzymaj go do czasu dopóki się nie zaloguję. Będę wtedy już pod jego domem. – Spojrzałem na zegarek. – Za jakieś piętnaście minut. 

Wybiegłem z pokoju i po kilkunastu sekundach jechałem już na spotkanie z mordercą. Byłem spokojny i opanowany. Dziwnie opanowany. Chyba nawet coś nuciłem. W oknie jego domu pobłyskiwał blask monitora. Rozpocząłem logowanie posługując się własnym, starym pseudonimem. Trying… Still trying… Szybciej! Cholera – szybciej! Poooszło! 

Zatrzymał się, gdy ujrzał znajomy pseudonim. Ucichły strzały. W ciszy i spokoju jaki zapanował na serwerze zadałem tylko jedno pytanie: „EnterDraco: dlaczego mordujesz ludzi?" 

Natychmiast się wyłączył. Po prostu uciekł. A więc to jednak on. Podpisał na siebie wyrok śmierci. Chwyciłem za broń i wypadłem z samochodu. Szybkimi skokami przekroczyłem jezdnię. Przeskoczyłem parkan i wdrapałem się na drzewo, ścierając dłonie i łamiąc paznokcie. Ześlizgnąłem się na niewielki taras i spojrzałem przez oszklone drzwi. Poznałbym go wszędzie! Nerwowo przemierzał pokój. Co czułem? Nie wiem… Wiedziałem tylko że muszę działać szybko i pewnie. Mógł być przecież uzbrojony. 

Wybiłem szybę i w deszczu szklanych odłamków wleciałem do środka. Oniemiał – całkowicie go sparaliżowało. Otarłem krew ze skaleczonego czoła i powoli, bardzo powoli uniosłem broń na wysokość jego oczu. Uśmiechnąłem się – gra była skończona. Wolno cedziłem słowa. 

– Today is a good day to die…

Koniec

Komentarze

Wygląda na to, że jestem pierwszym czytelnikiem.

Mam dwie wiadomości. Złą i dobrą.

Ta zła.

Bardzo wyraźne „W" i trochę rozmazane „P".  ==>  dlaczego w każdym zauważonym przeze mnie przypadku brakuje cudzysłowu otwierającego cytat?

Interpunkcja, jak zwykle interpunkcja…

Brak wydzielenia kwestii dialogowej, brak nowego akapitu w miejscu, gdzie ewidentnie powinien zostać otworzony.

Ta dobra.

Przeczytałem jednym ciągiem i bez przymusu, a to oznacza, że, moim oczywiście zdaniem, tekst jest interesujący. Oparcie fabuły na grze komputerowej nie przeszkadza – dałaś tyle informacji o Quake’u, że wszystko jest jasne nawet dla antyfana komputerowych napieprzanek. Liniowość fabuły jest oczywistością – achronologicznie ułożone fragmenty zapewne odstraszyłyby niejednego z przyszłych czytelników. Bohater – dowiedziałem się o nim dokładnie tyle, ile potrzeba do jego zrozumienia.

zagłuszając na chwile bębnienie deszczu – na chwilę

56 lat – zawsze słownie

– Podejrzewaliście mnie! Tak? Przyznaj się! Podejrzewaliście? Spuścił wzrok. Nerwowo zakręcił szklanką. Odchrząknął.  – Przed “Spuścił” albo myślnik, albo trzeba zacząć od nowego akapitu.

– Tak… – Wyszeptał. – wyszeptał małą literą

To Bestia!  – dlaczego tutaj dużą literą?

Kobieta. Około 30 lat. – trzydziestu

odbryzgi krwi – rozbryzgi?

180 cm – sto osiemdziesiąt centymetrów

Po wielu latach „Wstrząs" uderzał naprawdę! – dlaczego kawałek cudzysłowu?

nazwano „Mitologią Cthulhu" – to samo, co wyżej. Normalnie stosuje się ten znak w taki sposób: “Wstrząs” (otwarcie i zamknięcie)

Powoli, z metodyczną dokładnością zaciągnąłem się dymem. Pierwszy raz w życiu. Gorzki, cierpki smak rozlał się w ustach.  – no, no! Jestem pełna podziwu: zaciągnął się i nic mu nie było? To jakiś cud genetyczny. Ja spróbowałam po dwóch latach przerwy i efekt był zdumiewająco mniej spokojny.

No więc ta gra… „Quake" – znowu!

Powtarzasz te same błędy, właśnie brak drugiego znaku cudzysłowu, liczby zawsze słownie, nie stosujemy skrótów (nie cm, a centymetr). No i brakuje Ci tysiąca przecinków. 

Przyznam, że początkowo wciągnęłam się w czytanie, podobał mi się styl narracji, potem coś przygasło, mimo makabrycznych opisów zrobiło się nudnawo. Jak dla m,nie przesadziłaś z ilością znaków, myślę,  że koło 25 tys by wystarczyło, żeby oddać atmosferę. Dość znany motyw – przychodzi policja do faceta… Było co najmniej w kilku filmach, które widziałam.

Trochę jakoś mnie ta groza nie dopadła, choć w tagach umieściłaś właśnie, że to opowiadanie z gatunku horror. Jakoś mi się rozmyło to Twoje straszenie.

Pytanie – po co wspominasz o zdrowiu bohatera, skoro na koniec tego nie wykorzystujesz? Rozumiem, że chodzi o to, iż mając przed sobą parę tygodni życia, jest w stanie zastrzelić mordercę, nie obawiając się konsekwencji. Niemniej w tekście o tym nie mówisz. 

Drugie – skoro gra zdobyła taką popularność, to wydaje mi się, że nowe młode pokolenie coś by na ten temat słyszało. Bo zawsze się coś słyszy  – ja, nie grając w życiu w żadną grę, o paru dobrych słyszałam. Myślę, że fani gier komputerowych mieliby pojęcie.

A jeszcze mam pytanie o te dziwne “Rysunek 1” – co to ma być? Czy takie coś występuje w grach? 

Policjanci zostawili tak bez dozoru dwóch facetów, pozwolili im się męczyć nad ustaleniem miejsca pobytu mordercy? A sami co? Siedzieli i sączyli kawę?

Ogólnie jednak nie jest źle. Witaj na portalu!

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

 Nie przestraszyło, ale mnie trudno przestraszyć :P Czytało się całkiem w porządku, choć momentami trochę się rozłaziło. I tyle. Horrorów nie lubię ;p

F.S

Hitomi, miałaś nawet niezły pomysł, ale co z tego, skoro wykonaniem zepsułaś mi całą przyjemność lektury swojego opowiadania. Dawno nie miałam do czynienia z tekstem napisanym tak niechlujnie i zawierającym tak wiele błędów.

Do tej pory nie raczyłaś poprawić usterek, palcem wskazanych przez wcześniej komentujących, więc choć do usunięcia zostało jeszcze mnóstwo błędów i niedoskonałości, nie zdecydowałam się na zrobienie łapanki, bo szkoda mojego czasu, skoro i tak psu na budę by się to zdało.

Na koniec pozwolę sobie zadać pytanie, choć podejrzewam, że i ono pozostanie bez odpowiedzi, ale niech tam – zastanawiam się, w jakim celu zamykasz cudzysłowy, których w ogóle nie otworzyłaś?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka