Poznałem dziewczynę, spacerowałem po molo w Międzyzdrojach. Perłowe fale szumiały, a ciepły wiatr muskał moje włosy.
Karen miała dwadzieścia lat, bladą cerę i brązowe pokaźne piegi.
Dopóki nie stanęła na ogrodzeniu molo, nie zwracałem na nią uwagi. Podbiegłem i chwyciłem ją mocno, zdjąłem z balustrady. Czułem, że znamy się od stworzenia podwalin ziemi.
– Świat jest taki niedorzeczny i chaotyczny, pełen niesprawiedliwości. Ani krzty w nim jakiegokolwiek sensu. Nie jestem w stanie tego zaakceptować – powiedziała dziewczyna – i chcę umrzeć.
– Chciałaś się zabić – oznajmiłem, zerkając na wodę – i prawie ci się to udało. Woda jest pełna meduz, zwłaszcza tutaj.
– A czy ten świat jest dobry? – Dziewczyna spojrzała na morze.
Nie przepadałem za samobójcami, ale w tej dziewczynie było coś innego, czułem to i nie potrafiłem tego wyjaśnić.
– Masz rację Karen – odparłem. Znałem jej imię z identyfikatora widocznego przy piersi.
– Ten świat jest popieprzony. Zasady, które tutaj panują, są naprawdę irytujące, bo dla przykładu, jeśli zyskasz lub stracisz zbyt wiele, to zawsze zostaniesz ukarany, zawsze poniesiesz konsekwencje – powiedziała Karen.
Dziewczyna patrzyła mi w oczy. Aktywowałem magnetyczny implant pozwalający mi czytać w myślach ludzi i widziałem dziewczynę biegnącą wzdłuż ulicy wielkiego miasta. Mijała szare bloki i zwolniła, a gdy zobaczyła kościół oraz ludzi wchodzących do niego zadrwiła z obłudnej religii. Pobiegła dalej i niemalże w mgnieniu oka znalazła się w Mekce. Karen ze sprayem w lewej ręce i szablonem w prawej namalowała na wszystkich ścianach napis. „Mahomet uprawiał seks z wielbłądami, owcami i jednorożcami”. Kolejną myśl to Watykan, jednak nie wchodziła do żadnego z kościołów. Minęła trzy postacie na bramie wyjazdowej. Machała im na pożegnanie Najpierw widziała wysuszonego na wiór i grożącego jej palcem starca w białych szatach, a jego upstrzona plamami wątrobowymi dłoń raczej nie napawała optymizmem. Drugą postacią był Jezus Chrystus ubrany w ćwiekowaną skórzana kurtkę. Siedział na motocyklu i machał do niej przyjaźnie. Trzeciej postaci nie można było określić. Przypominała raczej latający piorun kulisty, ale Karen wiedziała, że to jest istota żywa. Trzecia istota była inna, bo składała się z nieskończoności dusz całego wszechświata.
Skończyłem czytać myśli dziewczyny, po czym wziąłem ją w ramiona. Nie protestowała. Karen czuła dokładnie to samo. Widziała nadzieję i wyrocznię. Czuła, że jej życie na pewno się zmieni. Nie wiedziała jeszcze tylko jak bardzo.
Staliśmy wtuleni w siebie do samego wieczora i zrobiło się zimno. Karen miała na sobie bluzkę dającą wystarczającą ilość ciepła w ten letni wieczór, mimo to jej ciało było chłodne. Szczególnie palce u wszystkich jej kończyn, dlatego dałem jej swoją bluzę z kapturem. Mi nie groziło zmarznięcie. Moje ciało posiada nanity czerpiące energię fuzji wodoru, więc mnie nie zmrozi nawet atmosfera Tytana.
Poszedłem z Karen w kierunku najbliższego parkingu. Stał tam mój motocykl, odpaliłem maszynę i podjechałem po dziewczynę, zwolniłem na tyle, by mogła wskoczyć na siedzenie, (nigdy jednak nie zatrzymuję się ). Wyszczerzyłem zęby i pojechałem w kierunku latarni morskiej. Księżyc w nowiu symbolizował naszą wolność, a latarnia morska tylko podkreślała charakter naszego spotkania. Puściłem zainstalowane w motocyklu radio na pełny regulator. Leciała akurat piosenka Bili Jean Michaela Jacksona. Karen natomiast krzyczała do przechodniów, rzucała w nich mięsem.
Jedziemy przed siebie, bez celu, wolni duchem i szczęśliwi, że mogą istnieć dwie identyczne dusze. Rzuciliśmy wszystko, pracę, rodziny, dom. Karen wiedziała, że Jezus miał rację mówiąc, by porzucić wszystko i pójść śladem wolności.
Nie spaliśmy całą noc, ponieważ nasze spotkanie dało nam takiego kopa, że nie potrzebowaliśmy już odpoczynku, a energię czerpaliśmy wprost z naszych dusz. Z samego rana zabrałem Karen na spacer po lesie. Delikatne promienie wschodzącego słońca wypełniały luki prastarych dębów miękko osiadając na rosnących gdzieniegdzie jagodach. Nigdzie nie ma śmierci.
Nasze serca wypełnia duch spokoju i jedności wabiąc tym dzikie zwierzęta nadchodzące z czeluści lasu, które najwyraźniej chcą towarzyszyć naszej wędrówce. Minęło pół godziny, a za nami przemierzają las machające chwostem wilki, za którymi maszerują ubłocone dziki oraz sarny świecące białymi dupami.
– Ludzie sądzą, że jest Bóg, ale szukają go w złym miejscu – powiedziała dziewczyna.
– Bo to banda frajerów – odparłem.
– Nie chcę się ocknąć! Rozumiesz? Nie chcę się ocknąć! – Łzy poleciały po jej policzkach.
– Przecież nie śnisz, więc dlaczego miałabyś się ocknąć – odparłem.
– Życie w masce, brud miast, pijana matka, zysk i strata, wieczna pogoń, po prostu nie wyobrażam sobie tego. Mam dość, a jedyną przyjemną rzeczą w moim życiu była paczka fajek – Karen patrzyła w gwiazdy.
Doszliśmy do skraju lasu, więc uruchomiłem w moim mózgu program o nazwie „Uwolnienie”.
Dziesięć metrów przed nami pojawił się mój wahadłowiec. Ukryty wśród lasu, zamaskowany systemem pod przestrzennym był nie do wykrycia dla ziemskiej technologii. Teraz aktywowałem główny program. Jesteśmy gotowi do odlotu, a moja główna misja została zakończona. Wracam na Parvati.
Jestem dziewczyną z gwiazd.
Śmierć mnie kocha, lecz nie zabija.
Słońce rozpościera w zimie witraże.
Więc ruszaj, odczaruj mnie,
ciepłem ogrzej swym, bym nieśmiertelna była.