- Opowiadanie: Kaypa - Bajka o maszynie, która spór zażegnała

Bajka o maszynie, która spór zażegnała

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Bajka o maszynie, która spór zażegnała

Daleko na północy planety Emajak panował nieustający upał. Był on wprost niemiłosierny i utrwaliło się już przekonanie, że wodę wystarczy tylko wystawić na chwilę na zewnątrz, aby zaczęła wrzeć. Na tej nieprzystępnej ziemi istniało jednak bardzo nowoczesne królestwo, w którym żyło się dostatnio i wygodnie. Była to kraina mlekiem i miodem płynąca. Ludzie mieszkający w nim byli szczęśliwi i niczego im nie brakowało. Cały dobrobyt kraina ta zawdzięczała dwóm niezwykle pomysłowym wynalazcom, którzy przewyższali wszystkich innych konstruktorów swoją pomysłowością. Potrafili bez problemu przekraczać to, co w powszechnym przekonaniu oznaczało granicę możliwości. Właściwie to oni już od dawna ustalali, gdzie ta granica się znajduje. Znani byli oni w całej swej krainie, a i poza nią ich szanowano i poważano. Żyli ze sobą w przyjaźni, lecz tylko pozornej. Ich wzajemne relacje niszczyła ciągła rywalizacja, konkurowali ze sobą we wszystkim. Gdy jeden stworzył coś nowego, bardziej niesamowitego niż poprzednik, drugi już nazajutrz odpłacał mu tym samym, przynosząc do pałacu coś jeszcze bardziej pomysłowego. Tak to napędzali się wzajemnie dając światu nowe cuda. Jednak ciągłe tworzenie, wysilanie się, męczyło obu konstruktorów. Każdy z nich chciał zrobić wszystko, aby zakończyć ten spór, stworzyć cos tak niezwykłego, że nic na świecie, czy to istniejącego, czy jeszcze nie, nie byłoby w stanie temu dorównać.

Ich spór znany był wszystkim i nie było w królestwie osoby, która nie byłaby z niego rada. Dzień po dniu mieszkańcy dostawali nowe niezwykłe urządzenia. Raz była to szafka mrożąca, przydatna w przechowywaniu jedzenia. Innym razem było to urządzenie do rozmów na odległość, czy nawet biologiczne sztuczne odpowiedniki osób, fantomy.

Jednym z tych wynalazców był sędziwy Bioklektyk, który specjalizował się w organizmach żywych a także w najrozmaitszych mechanizmach w których skład wchodziły bioelementy, zrobione z prawdziwej tkanki. Drugi zwał się Elektracyt i najbardziej znał się na elektronice. Podzespoły wychodzące spod jego ręki potrafiły nawet naśladować życie, czy ludzkie zachowanie. Programy wychodzące, które tworzył, były prawdziwym dziełem sztuki i pomysłowości. Obaj konstruktorzy byli jednak biegli także w innych dziedzinach techniki, nie tylko w tych, w których się specjalizowali.

Pewnego dnia, gdy Elektracyt tworzył nowy wynalazek, jego pracę przerwał dzwonek do drzwi. Elektroniczny kamerdyner wbudowany w wejście głosem świszczącym od wysokiej częstotliwości prądu i z charakterystycznymi trzaskami wyładowań łukowych zapytał gościa o cel wizyty.

– Tu listonosz, przynoszę przesyłkę od wielkiego wynalazcy Bioklektyka, twego oddanego przyjaciela.

– Ile kłamstw w jednym zdaniu. – Pomyślał gospodarz podchodząc do drzwi. Głośno jednak powiedział tylko – Witaj dobry człowieku, cóż to mój przyjaciel mi przysyła?

– List panie. Nadmienił, że to bardzo pilne i rad będziesz z odczytania go.

Elektracyt wziął przesyłkę, mając nadzieję że zobaczy w nim akt rezygnacji wraz z wyrażeniem szacunku dla lepszego konstruktora. Zapłacił listonoszowi za pośpiech i czym prędzej otworzył otrzymaną kopertę. W środku znajdowała się jedna tylko kartka, pożółkła już ze starości. Napisane na niej było:

 

Drogi mój przyjacielu po fachu,

 

przepraszam Cię, jeśli przerywam twoja ciężką i zapewne bardzo owocną pracę, mam Ci jednak coś ważnego do powiedzenia. Przykro mi i mam nadzieję że mi wybaczysz brak osobistej wizyty, jednak jestem bardzo zapracowany nad moim ostatnim dziełem wieńczącym mój dorobek. Tak, pragnę zakończyć moją działalność i nasz odwieczny bezsensowny spór. Jestem już zmęczony tą

nieustającą rywalizacją i pora już aby przejść na zasłużoną emeryturę. Zanim jednak na zawsze odłożę moje narzędzia chcę pokazać królowi moje ostatnie dzieło. Z racji naszej przyjaźni rad byłbym abyś jako pierwszy ocenił swoim fachowym okiem ten wynalazek.

Odwiedź mnie proszę jak najprędzej.

 

Twój oddany przyjaciel

Bioklektyk

 

-Ale mi się trafiło! – wykrzyknął i byłby skłonny zatańczyć z radości, gdyby reumatyzm tak mu nie dokuczał w ostatnim czasie.

– Ten szubrawiec i beztalencie chce przejść na emeryturę, teraz będę jedyny i nikt nie zakwestionuje mojej twórczości. Wystarczy tylko po raz ostatni zrobić coś lepszego niż ta miernota.

Czym prędzej włożył na plecy pojemnik z płynem chłodzącym, podłączył go do swojego wewnętrznego układu chłodzącego (jeden z ostatnich wynalazków) i wyszedł na żar południa. W ostatniej chwili wrócił się jednak po swój złoty młoteczek, którym zwykł niszczyć nieudane patenty, tak na wszelki wypadek.

Dziesięć minut później pukał już do rozżarzonych drzwi Bioklektyka. Gdy te się otworzyły zobaczył coś, co podniosło mu ciśnienie. Na progu stała jego podobizna wykonana z metalu i przeróżnych mechanizmów. Ta humanoidalna konstrukcja kpiła sobie z jego kształtów naśladując każdy element jego ciała, a wykonana była głównie z miedzi. Pod jej wierzchnią warstwą widać było koła zębate napędzające całą maszynę (jakie przestarzałe technologie!). Stwór był niewysoki, sięgał dokładnie do czubka głowy Elektracyta, a jego rdzawoczerwona skóra lśniła w blasku słońca, odbijając na swojej powierzchni obraz prawdziwego wynalazcy. Ozdoby na jego górnej przedniej pokrywie idealnie naśladowały jego twarz, a cały mechanizm napędowy mieścił się w pokaźnym bębnie wyglądającym jak piec, który umiejscowiony był dokładnie w miejscu, gdzie gość posiadał swój słynny brzuch.

– To oszczerstwo! – krzyknął Elektracyt.

Maszyna nagle wydała z siebie przeraźliwy pisk i para wodna zaczęła wydobywać się z każdej możliwej szparki. Po chwili wszystko ucichło, lecz nie był to jeszcze koniec tej symfonii przedziwnych dźwięków. Teraz usta humanoida rozszerzyły się, a z otworu wysunęły się małe, puste w środku rurki. Gdy się zatrzymały, po kolei z każdej wydobywały się krótkie wybuchy obłoków pary, wyrzucane z ogromnym ciśnieniem. Przy każdym impulsie rozlegał się krótki dźwięk, przeraźliwie głośny i świszczący. Każda rurka wydawała inny ton. Gdy z wszystkich możliwych miejsc wydobył się już odgłos, test najwyraźniej zakończył się. Następne, co wydobyło się z ust mechanizmu można było już nazwać czymś zrozumiałym.

– Witam w domu mego pana, twórcy wszystkiego co zadziwia, producenta prawdziwego życia, wielkiego wynalazcy Bioklektyka

.

Wszystko to wypowiedziane zostało piskliwym i świszczącym głosem, który składał się z pojedynczych dźwięków, usłyszanych wcześniej przez Elektracyta. Puszczone były jednak w odpowiedniej kolejności i z większą szybkością, tak że te niezrozumiałe piski zlały się w dźwięczną mowę. Przy każdym słowie z najróżniejszych rurek wydobywały się obłoczki pary, co stanowiło dość ciekawy i osobliwy efekt. Gdy robot zakończył przemowę, zakryty był już całkowicie przez nieprzeniknione kłęby powoli rzednącego dymu. Elektracyt, zapominając o swoim początkowym wzburzeniu, czekał na dalsze przedstawienie.

Cała konstrukcja wydawała się jakby z innych czasów, już od stuleci nikt nie wykorzystywał pary jako źródła napędu. Był to niezmiernie ciekawy relikt przeszłości zachowany przy tym w niezwykłym wprost stanie.

Po chwili obłoki znowu zaczęły wydobywać się z mechanicznych ust, gdy jego podobizna wypowiedziała kolejną kwestię:

– Witaj szanowny Elektracycie, mój pan oczekuje Cię w środku, racz pójść za mną.

I z wolna, małymi kroczkami, wyrzucając z siebie jeszcze większe kłęby pary, robot obrócił się i zaczął przesuwać się miarowo w stronę wnętrza domu.

Zszokowany gość podążył za swoim przewodnikiem przystając co chwilę, aby co większy wyziew nie poparzył go za nadto. Po zadziwiająco długim czasie obie postaci znalazły się już w środku. Ich oczom, zarówno mechanicznym jak też stworzonym z tkanki organicznej, ukazał się rozradowany gospodarz.

– Witaj mój przyjacielu! – zawołał – Jak miło widzieć zdumienie na twojej twarzy. Podoba ci się mój nowy towarzysz? Zrobiłem go specjalnie z okazji twojej wizyty.

– To oszczerstwo! Czemu stworzyłeś moją podobiznę, która nazywa cię swoim panem, miast zwać cię swym kumem, jak ja zwykłem.

– Wybacz mi mój drogi, nie chciałem Cię urazić, nie zdążyłem zaprogramować go w inny sposób – powiedział z wyrazem żalu na twarzy. – Widzisz w tym archaicznym przypadku to nie jest tak łatwe jak obecnie. Aby go zaprogramować, nie tworzy się przejrzystych algorytmów, trzeba odpowiednio ułożyć bryłki węgla w jego kotle. Widzisz – dodał po chwili – ostatnio pasjonuję się takimi skokami w przeszłość. Z tym związany jest właśnie mój ostatni wynalazek. Przyniosłeś może ze sobą list?

– Elektracyt pokiwał głową i pokazał rozmówcy pożółkłą kartkę.

– Widzisz, ten list pochodzi sprzed ponad trzystu lat, sam osobiście go napisałem. – Uśmiechnął się tajemniczo, lecz nie dał rozmówcy czasu do namysłu i od razu dodał:

– Pewnie jeszcze nie wiesz jak to możliwe, ale poczekaj chwilę, a wszystko stanie się jasne. – Po czym zamarł z tajemniczym uśmiechem.

Z sąsiedniego pokoju dał się słyszeć cichy trzask i do uszu wynalazców dobiegł odgłos kroków.

– Masz jakiś innych gości oprócz mnie?

– Spokojnie przyjacielu, zaraz wszystko się wyjaśni.

Drzwi otworzyły się i stanął w nich, Elektracyt musiał aż przetrzeć oczy z niedowierzania, sam gospodarz Bioklektyk.

– Jak to możliwe! – zakrzyknął – Czy mnie oczy nie mylą?!

– To jest właśnie efekt działania mojego wynalazku. Postać która właśnie się wyłoniła to ja przeniesiony w czasie. Widzisz, moim najnowszym wynalazkiem jest urządzenie, które potrafi przenieść każdego w czasie.

– Przecież dobrze wiesz, że to niemożliwe. Już dawno dowiedziono, że człowiek i wszystko inne, co znajduje się w naszej czterowymiarowej rzeczywistości, ma kontrolę tylko nad trzema wymiarami: szerokością, wysokością i długością. Nie da się władać czwartym i ostatnim wymiarem – czasem.

– Masz rację przyjacielu, jednak posiadasz przy sobie niezbite dowody, które świadczą o tym, że moja maszyna działa, a mi udało się pokonać tę odwieczną barierę wymiarów. Może zauważyłeś, że list, który dzisiaj otrzymałeś jest nienaturalnie stary, jednak dotyczył dnia dzisiejszego? Napisałem go ponad trzysta lat temu i umieściłem w specjalnej skrytce. Jednak dopiero przed chwilą wyschło pióro którym pisałem do ciebie tą wiadomość. Zadziwił cię pewnie również ten robot, który przywitał cię przy wejściu. Zapewne pomyślałeś, że to przestarzała technologia. Miałeś rację. To również dzieło powstałe w zamierzchłych czasach i przeniesione do naszej rzeczywistości.

– Ostatecznym dowodem jestem ja – zawołał nowy przybysz – Jestem Bioklektykiem Numer Dwa przeniesionym z niedalekiej dla was przyszłości. Jednak niedługo stanę się Bioklektykiem Numer Jeden, gdyż twój gospodarz, aby zaprezentować ci sposób działania maszyny przeniesie się w czasie aby stać się mną! Już teraz wierzysz w działanie mojego, a raczej naszego ostatniego wynalazku, który chciałem zaprezentować królowi, jako zwieńczenie mojego dorobku.

– Niby jak tego dokonałeś, jakim sposobem zyskałeś władzę nad czwartym wymiarem? Wybacz kamracie, ale póki nie wytłumaczysz jak to zrobiłeś i nie pokażesz mi działania tego urządzenia, będę uznawał twoje odkrycie za nic więcej, niż za zwykłe kuglarskie sztuczki.

– To bardzo prosta sprawa – zakrzyknął Bioklektyk Numer Jeden. Następnie zwrócił się do swego sobowtóra – Pozwolisz, że ja wytłumaczę działanie? Zaraz się zmywam, więc zrób mi tę przyjemność. Będziesz też miał już to za sobą, a tak ja bym musiał powtórzyć to w drugim kawałku pomarańczy.

– Oczywiście, powiedz mu wszystko!

– Panowie przepraszam. Jestem dość skołowany. O jakich kawałkach pomarańczy raczycie rozmawiać, czy to jest jedna ze składowych wehikułu? To wszystko nie ma najmniejszego sensu.

– Już myślałem, że nie spytasz! Lecz najpierw opowiem ci o wymiarach. Spróbuję wytłumaczyć to w zrozumiały sposób, tak aby każdy z nas mógł pojąć prostotę tego pomysłu. Jak wspomniałeś, my mieszkańcy czterowymiarowego świata, mamy władzę tylko nad trzema z nich, czwarty pozostaje poza naszym zasięgiem.

Elektracyt potwierdził skinieniem głowy.

– Otóż mój pomysł polegał na tym, iż połączyłem ze sobą dwa wymiary tak, że powstał z nich jeden, nowy. Jak się pewnie domyślasz czwarty wymiar – czas, mógł teraz przejść na dopiero co powstałe puste miejsce. Łącząc szerokość z długością stworzyłem nową lokalną przestrzeń, teraz już czasoprzestrzeń, składającą się z: wysokości, szerokodłudości i właśnie czasu. Jak wiesz wszystko, co znamy może kontrolować trzy wymiary. Na pomysł ten wpadłem, przy rozwałkowywaniu ciasta na przyjęcie króla. Nie uważasz, że to niesamowicie łatwe?

– Pokażesz mi to urządzenie? – zapytał gość.

Maszyna czasu była małym pudełkiem, wykonanym, podobnie jak robot przy wejściu, z miedzi. Na panelu czołowym umiejscowiono ekran widmowy, który wyświetla obraz w powietrzu, w odległości pięciu centymetrów od mini rzutnika. Oprócz wyświetlacza znajdowała się na nim wajcha i pokrętło. Elektracyt złapał urządzenie i ze zdziwieniem stwierdził, że jest ciepłe w dotyku, i że da się w nim wyczuć lekkie pulsowanie, jakby w środku znajdowało się maleńkie serduszko.

Bioklektyk numer jeden podszedł do gościa i pozwolił mu jeszcze chwilę nacieszyć się swoją twórczością. Po chwili jednak zabrał urządzenie i odszedł na swoje miejsce.

– Już wiesz jak umożliwiłem nam, ludziom kontrolę nad czasem. Niestety nie mogę ci wyjawić szczegółów połączenia dwóch wymiarów, gdyż mógłbyś zrobić użytek ze swojego jakże głębokiego umysłu i nieumyślnie wykorzystać gdzieś mój pomysł. Elektracyt już miał w głowie plan wykorzystania braku jednego wymiaru do podróży z prędkością zbliżoną, lub nawet równą prędkości światła. Ciało takie rozpędzone w bok nie generowałoby żadnego oporu. Poza tym, zapewne uznasz ten sposób za niegodny prawdziwego, nowoczesnego wynalazcy, jakim jesteś… Pozostaje mi jedynie zaprezentować ci działanie wehikułu czasu. Przeniosę się w niedaleką przeszłość, aby wejść niepostrzeżenie z sąsiedniego pokoju i zrobić ci niespodziankę, jako Bioklektyk dwa. Będzie się to już jednak działo w innym kawałku pomarańczy, więc nie zobaczymy się już. Po czym podszedł do swojego sobowtóra i chwilę rozmawiali przyciszonymi głosami. Wyglądali jakby omawiali jakiś plan. Na koniec zamienili się swoimi skrzynkami z wehikułem czasu. Bioklektyk Numer Jeden uśmiechając się do gościa przeszedł do drugiej izby. Gdy przystanął, zaczął majstrować przy urządzeniu, kręcąc zawzięcie pokrętłem. Trwało to chwilę, ale gdy już skończył, uśmiechnął się do pozostałej dwójki i pociągnął za małą wajchę.

Był to dość osobliwy widok. Ciało Bioklektyka wyciągnęło się i znacznie rozszerzyło. To, co wcześniej stanowiło jego długość, czyli to, co jego ciało zawierało pomiędzy plecami a brzuchem, znajdowało się teraz w innym wymiarze, w szerokości. Przypominał siebie samego ale jakby rozwałkowanego.

Elektracyt obszedł spłaszczonego wynalazcę i stwierdził, że jedna wielkość faktycznie zniknęła. Gospodarz był teraz tak płaski, że stojąc z jego boku, nie dało się zauważyć jego ciała, co było wyczynem bo jego tusza mogła konkurować z brzuchem gościa.

– Teraz aktywuję kontrolę nad nowo powstałym wymiarem i przeniosę się w czasie – wymówił nienaturalnie spłaszczonym głosem. – Stań proszę z przodu, żebyś lepiej widział cały proces.

Gdy elektronik stanął przed spłaszczoną twarzą gospodarza, ten ponownie pociągnął za wajchę i zniknął z cichym trzaskiem. Wszystko się skończyło.

– Gdzie on się podział ? – zakrzyknął słabym głosem Elektracyt.

– Przeniósł się w czasie. W tej chwili, w innym kawałku pomarańczy wychodzi właśnie zza drzwi aby zrobić Ci niespodziankę i dostarczyć Ci ostatecznego dowodu działania urządzenia. Stanie się mną, właściwie to cały czas był mną… Nawet nie wiesz jak dziwnie jest tłumaczyć się ze swojego zachowania, mówiąc jednak o innym ciele.

– Właśnie – zakrzyknął gość. – Nadal nie powiedziałeś mi o co chodzi z tymi kawałkami pomarańczy!

– Jest to tylko pomocnicze przedstawienie naszego świata. Taki pomocniczy model, nazwany przeze mnie odwzorowaniem cytrusjańskim, od odwzorowania kartezjańskiego.

– Nadal nie rozumiem.

– Już tłumaczę, przyjacielu. Jest to sposób wyjaśnienia całego tego nieporządku, jaki powstaje przy podróżach w czasie. Pomarańcza, ten jakże zwyczajny owoc, składa się z kilku podobnych do siebie kawałków. Są one niemal identyczne, lecz mogą się od siebie nieznacznie różnić, na przykład ilością miąższu, czy pestek. Widzisz, każdy fragment może przedstawiać odrębną rzeczywistość naszego wszechświata, otaczającej nas przestrzeni. Początkowo, zanim stworzyłem maszynę, istniał tylko jeden kawałek owocu i nieskończoność części uśpionych, nieaktywnych. Fragment cytrusa w którym się teraz znajdujemy jest pierwotnym, wcześniej jedynym. Jednak przy użytkowaniu wehikułu, muszą powstać nowe rzeczywistości pomocnicze. Wszystko to, aby zachować ciągłość zdarzeń. Inne składowe pomarańczy z prawdopodobieństwem bliskim jeden, naśladują akcję tego pierwotnego. Wszystko, co wydarzy się tutaj, zostanie następnie powtórzone. Nowe elementy są potrzebne, aby zachować względny porządek przy całym przedsięwzięciu. Nasz towarzysz, czyli ja, przed chwilą, przeniósł się w przeszłość. Musiał jednak trafić też do innej rzeczywistości, ponieważ w naszej już to zdarzenie miało miejsce i nie zostanie ponownie powtórzone. Znalazł się więc, tak jakby w innym fragmencie pomarańczy. Tam, gdzie nasza rozmowa znowu będzie miała miejsce i kolejna osoba zostanie przeniesiona, ponownie do innej części owocu. Będzie tak się działo w kółko, ale nie będzie to dla nas miało żadnego znaczenia, gdyż odbywać się to ma w coraz to innej części tego smacznego cytrusa. Takim sposobem zyskujemy nowe wersje naszego wszechświata, umiejscowione w innych składowych całości naszej przestrzeni – pomarańczy.

– Skoro nic nie można zmienić, tylko naśladować świat centralny, wytłumacz mi proszę, gdzie tu potęga tego urządzenia? – zauważył Elektracyt.

– Ależ istnieje możliwość zmiany biegu historii. Aby wpływać na czasoprzestrzeń, trzeba być posiadaczem oryginalnego urządzenia, stworzonego w pierwotnym świecie. Tego, który leży w moich rękach. Nasz były gospodarz podarował mi go i tym sposobem przekazał mi pałeczkę władzy, zgadzając się na kopiowanie moich czynów. Przyjacielu, zauważyłem że świat oryginalny jest wszędzie tam gdzie znajduje się pierwotny wehikuł.

– Bardzo to zagmatwane. Nie boisz się, że może to się w końcu wszystko pomieszać i wyjdzie z tego jakiś ambaras. Ktoś przeniesie się w czasie w przeszłość i coś pozmienia? Oraz gdzie pewność, że mieszkańcy innych rzeczywistości nie zyskają świadomości i będą chcieli wyzwolenia z jarzma naśladownictwa?

– Cóż, zawsze jest takie ryzyko, jednak każdy, kto będzie chciał wykorzystać mój wynalazek, będzie najpierw odpytany z celu wizyty i przebadany Twoim genialnym wykrywaczem kłamstw. To powinno załatwić sprawę, zresztą nie będzie on tak łatwo dostępny. Wynalazek jest raczej elementem pokazowym, a nie użytkowym. Co do twojego drugiego pytania, prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest znikome, bliskie zeru. Większa szansa iż będziemy podróżować z prędkością promieni świetlnych, niż że nasze sobowtóry zyskają własną świadomość.

– Dużo ryzykujesz – zaprotestował elektronik. – Zostawiam Cię samego, mam nadzieję, że przemyślisz jeszcze zagrożenia jakie może generować twój wynalazek. Liczę na twój zdrowy rozsądek, kumie.

Następnie wyszedł trzaskając drzwiami, ignorując swoją podobiznę żegnającą gościa.

Elektracyt wracał do domu powolnym tempem, nie zważając na gorąco wieczoru. Myślał intensywnie nad możliwym rychłym końcem swojej kariery.

„Jeśli ten szubrawiec pokaże jutro królowi swoją machinę, jestem skończony. Nigdy nie uda mi się stworzyć czegoś równie doskonałego. Zresztą, nawet jeśli mi się w końcu uda, zazdrosny Biokletyk mógłby wykorzystać swój wynalazek i przenieść się w czasie tak, aby zniszczyć moje dzieło. Nie będę miał co pokazać królowi, jeszcze przed premierą. Nie ma rady, muszę go powstrzymać. Jeśli zniszczę oryginalną maszynę, nie będzie już więcej tego czasowego zamieszania i nie zaprezentuje już tej swojej wspaniałej maszyny”.

Swój plan wprowadził w życie dopiero późną nocą, gdy wszyscy prawowici mieszkańcy królestwa głęboko spali. Złoty młoteczek wsadził pod płaszcz i przywiązał sobie do ramienia, tak, aby nie uwierało go zanadto przy wędrówce. Fach złodzieja wymaga od fachowca drobnej budowy – silnej i zwinnej, nie wyróżniającej się z tłumu i pozwalającej na ukrycie się w ciemnych zakamarkach. Brzuch Elektracyta pozwoliłby mu się ukryć jedynie w dużym pokoju z szerokimi drzwiami, ewentualnie w najbliższej czarnej dziurze . Na swoje mało złodziejskie ciało wciągnął czarną, aksamitną szatę. Na głowę włożył najgłębszy kapelusz zakrywający prawie całkowicie jego czoło i oczy. Nogi odział w najwygodniejsze buty. Elektronik nie był doświadczony w

 

[1] 

fachu włamywacza, miał jednak do dyspozycji swój wynalazek. Specjalnie na tą niezwykłą okazję stworzył scyzoryk. W jego skład wchodził uniwersalny klucz, który potrafi odczytać kształt dziurki w drzwiach i dostosować odpowiednio swój kontur. Dodatkowym wyposażeniem był bardzo ostry nóż, zbudowany tak precyzyjnie, że jego ostrze składało się z linii pojedynczych atomów tytanu. Z tym zestawem jego braki zostawały nadrobione przez pomysłową technologię. Był już gotowy na przedłużenie swojej kariery naukowej.

Po drodze do konkurenta nie musiał ukrywać się przed żadnymi przechodniami. Późnym wieczorem na ulicach panował mróz. Nikt rozsądny nie wyszedłby w taką pogodę na zewnątrz, toteż nocne partole zostały odwołane jako kompletnie zbyteczne.

Bez najmniejszych problemów złodziej amator dostał się do drzwi wynalazcy, konkurenta. Wyciągnął swój uniwersalny klucz i już miał zacząć odczytywanie dziurki od klucza, gdy zauważył że Bioklektyk wcale nie zamknął drzwi.

 „To będzie łatwizna, zupełnie jakby cały świat chciał abym zakończył mechaniczne życie wehikułu czasu”. Pomyślał w euforii.

Rozpoczęła się jednak najtrudniejsza część planu. Jego zadaniem było bezgłośnie przenieść się spod drzwi do pokoju w którym znajduje się cel.

 „Całe szczęście, że ten irytujący robot z przeszłości wypalił się już i nie przywitał mnie głośno”.

Gdy Elektracyt znalazł się już w pomieszczeniu w którym po południu widział wynalazek gospodarza, z zadowoleniem stwierdził, że obiekt ciągle znajduje się na stole nie pilnowany przez żadne systemy alarmowe – co za lekkomyślność. Wyciągnął spod ramienia złoty młoteczek. Jednak nie potrafił tego zrobić. Nie był w stanie zniszczyć tak niezwykłego urządzenia bez użycia go ani razu.

„ Nie byłbym godny nazwania siebie człowiekiem nauki, gdybym zniszczył takie urządzenie bez dokładnego poznania jego działania. Jako wielki wynalazca moim obowiązkiem jest przeprowadzenie testów. Mógłbym przenieść się w przyszłość i zobaczyć klęskę Biokletyka”.

Zgarnął urządzenie i stanął przed lustrem aby zobaczyć się w nowych wymiarach. Ustawił datę na widmowym ekranie i pociągnął za wajchę.

Od razu zauważył niepokojącą różnicę w działaniu maszyny. Gdy widział poprzedniego użytkownika, był on jakby rozwałkowany. On natomiast nie miał ani długości ani szerokości. Obracał się w kółko ale przed lustrem nie zobaczył nic. Jedyne co z niego zostało to wysokość. Zamarł z przerażenia, dobrze wiedział, że wehikuł zadziałał inaczej, niż ostatnio. Jeśli mowa o urządzeniu, to z jego głośnika dobiegł bardzo cienki głos:

– Witaj drogi Elektracycie. Z tej strony właściciel urządzenia. Wiedziałem, że nie pozwolisz mi wygrać naszych zmagań w sposób uczciwy. Za twoje haniebne zachowanie dostaniesz teraz karę. Żegnaj i życzę ci miłych przygód.

Po tych słowach elektronik zniknął. W drzwiach pokoju stał od pewnego czasu Bioklektyk i obserwował całe zdarzenie z ukrycia. Dobrze wiedział, że jego wynalazek zadziała inaczej, sam osobiście przestawił jego program. Poprzednio złączono tylko dwa wymiary, aby czwarty mógł znaleźć się pod kontrolą. Jednak podczas podróży w czasie, podróżnik zauważył istnienie jeszcze jednego – piątego niezauważonego dotąd wymiaru. Był on jednak dla niego niedostępny, tak jak poprzednio czas. Tym co twórca zmienił w swojej maszynie było złączenie nie dwóch płaszczyzn a trzech: długości, szerokości i czasu. Użytkownik stawał się w takim wypadku wektorem przedstawiającym swoje ciało na przestrzeni całego życia. Tym właśnie był Elektracyt stojący przed lustrem.

Kolejnym odkrytym wymiarem była czasoprzestrzeń. Elektronik błąkał się właśnie po nieznanych światach, nie wiedząc jak wrócić do swojej ojczyzny.

Bioklektyk stał jeszcze chwilę uśmiechając się do siebie. Przed nim malowała się spokojna przyszłość pozbawiona niezdrowej konkurencji. Gdyby ktoś kiedyś stworzył urządzenie, pozwalające czytać w cudzych myślach i nakierował nim na tego radosnego wynalazcę oto co by usłyszał.

„Nastał czas odpoczynku. Muszę tylko jakoś, pokrótce wytłumaczyć królowi, że jego ulubiony elektronik nadworny, postanowił przenieść się do innej pomarańczy. Właściwie to skacze on po całym koszu owoców”.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Mamy dzisiaj wysyp tekstów będących najwyraźniej rezultatem weekendowych napadów grafomanii. Nie udało mi się przeczytać do końca. Właściwie wymiękłem po kilku akapitach, kiedy zorientowałem się, że inspiracją musiała być Cyberiada. Gdyby nie męczący język (dużo za dużo słów, głównie zaimków), pewnie zmęczyłbym jeszcze kawałek dalej, ale tak, bardzo ciężko się to czyta.

Mi się udało przeczytać całość, ale tylko dlatego, że strasznie się nudziłem w pociągu.

 

Była to kraina mlekiem i miodem płynąca. Ludzie mieszkający w nim (?!) byli szczęśliwi i niczego im nie brakowało. Cały dobrobyt kraina ta zawdzięczała dwóm niezwykle pomysłowym wynalazcom, którzy przewyższali wszystkich innych konstruktorów swoją pomysłowością. Potrafili bez problemu przekraczać to, co w powszechnym przekonaniu oznaczało granicę możliwości. Właściwie to oni już od dawna ustalali, gdzie ta granica się znajduje. Znani byli oni w całej swej krainie, a i poza nią ich szanowano i poważano. -

– powtórzenia, błędna odmiana, nadmiar zaimków, brak przecinków

 

Witaj szanowny Elektracycie, mój pan oczekuje Cię w środku, racz pójść za mną. - "cię" z małej, to nie list

 

To tylko tak na wyrywki, bo w tekście roi się podobnych od błędów.

Fabuła nie porywa. Jej treść można byłoby spokojnie zmieścić w połowie znaków, a jak dodamy jeszcze do tego totalnie zagmatwaną (czytaj: lanie wody) teorię podróży w czasie, to opowiadanie naprawdę ciężko się czyta.

 

Na plus mogę zaliczyć "odwzorowanie cytrusjańskie", nawet się uśmiałem. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Przykro mi to pisać, Kaypo, ale to nie jest najlepiej napisana bajka. Pomysł, choćby i wtórny, można przedstawić interesująco, ale w tym przypadku tak się nie stało. Liczne powtórzenia, nadmiar zaimków, nieczytelnie konstruowane zdania, źle zapisane dialogi i mnóstwo innych usterek sprawiły, że lektura, niestety, nie należała do przyjemności.

 

Żyli ze sobą w przy­jaź­ni, lecz tylko po­zor­nej. Ich wza­jem­ne re­la­cje nisz­czy­ła cią­gła ry­wa­li­za­cja, kon­ku­ro­wa­li ze sobą we wszyst­kim. – Powtórzenie.

 

Każdy z nich chciał zro­bić wszyst­ko, aby za­koń­czyć ten spór… – O co się spierali?

 

nie by­ło­by w sta­nie temu do­rów­nać. Ich spór znany był wszyst­kim i nie było w kró­le­stwie osoby, która nie by­ła­by z niego rada. Dzień po dniu miesz­kań­cy do­sta­wa­li nowe nie­zwy­kłe urzą­dze­nia. Raz była to szaf­ka mro­żą­ca, przy­dat­na w prze­cho­wy­wa­niu je­dze­nia. Innym razem było to… – Powtórzenia. Początki byłozy.

 

Drugi zwał się Elek­tra­cyt i naj­bar­dziej znał się na elek­tro­ni­ce.Drugi zwał się Elek­tra­cyt i najlepiej znał się na elek­tro­ni­ce.

 

Pod­ze­spo­ły wy­cho­dzą­ce spod jego ręki po­tra­fi­ły nawet na­śla­do­wać życie, czy ludz­kie za­cho­wa­nie. Pro­gra­my wy­cho­dzą­ce, które two­rzył… – Powtórzenie.

 

prze­pra­szam Cię, jeśli prze­ry­wam twoja cięż­ką… – …prze­pra­szam Cię, jeśli prze­ry­wam Twoją cięż­ką

 

-Ale mi się tra­fi­ło! – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Czym prę­dzej wło­żył na plecy po­jem­nik z pły­nem chło­dzą­cym, pod­łą­czył go do swo­je­go we­wnętrz­ne­go ukła­du chło­dzą­ce­go… – Powtórzenie.

 

Na progu stała jego po­do­bi­zna wy­ko­na­na z me­ta­lu i prze­róż­nych me­cha­ni­zmów. Ta hu­ma­no­idal­na kon­struk­cja kpiła sobie z jego kształ­tów na­śla­du­jąc każdy ele­ment jego ciała… – Nadmiar zaimków.

 

To oszczer­stwo! – krzyk­nął Elek­tra­cyt. – Sprawdź w słowniku znaczenie słowa oszczerstwo

 

a z otwo­ru wy­su­nę­ły się małe, puste w środ­ku rurki. – Czy gdyby rurki nie były puste, to byłyby być rurkami? ;-)

 

Gdy z wszyst­kich moż­li­wych miejsc wy­do­był się już od­głos, test naj­wy­raź­niej za­koń­czył się. Na­stęp­ne, co wy­do­by­ło się z ust me­cha­ni­zmu… – Powtórzenie.

 

Wy­bacz mi mój drogi, nie chcia­łem Cię ura­zić… – Wy­bacz mi mój drogi, nie chcia­łem cię ura­zić

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Tu przerwałam łapankę, bo do poprawienia jest zbyt wiele zdań.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pisanie na temat podróży w czasie wcale do prostych nie należy, także szacunek dla autora za tak szczegółowe opisanie mechanizmów tych “wycieczek” (choć faktycznie może nieco za szczegółowe). Mi się opowiadanie podobało, ale końcówka jest zdecydowanie zbyt przewidywalna i trochę psuje całość. Liczyłem na jakiś zwrot akcji.

Czuję się w tym silną inspiracje Lemem :)

 

Mnie też nie przekonało. Sporo błędów, powtórzeń, zły zapis dialogów. Jest pomysł, ale fabuła nie porwała.

Faktycznie, mocno czuć Lemem, Klapaucjuszem i Trurlem.

Nad warsztatem jeszcze powinieneś popracować. Mnie rzuciły się w oczy powtórzenia “być”. Często tekst mi się bardzo dłużył.

Dlaczego opowiadanie jest przerwane i nagle pojawia się jedynka? Myślałam, że prezentujesz różne możliwe rozwiązania, ale nie.

Babska logika rządzi!

Przerost zaimków, błędów interpunkcyjnych i zwykłego niechlujstwa. A jak często powtarza się “być” dobrze oddaje to zdanie:

Ich spór znany był wszystkim i nie było w królestwie osoby, która nie byłaby z niego rada.

Jedyne co mi się spodobało to odwzorowanie cytrusjańskie. Wstęp jest nudny, przegadane dialogi jednako… Niestety nie polecam lektury.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Co do błędów rzadko się wypowiadam, ale tu po prostu rzucają się w oczy. Treść natomiast jest mało wciągająca, choć czerpie z wciągających źródeł.

F.S

Nowa Fantastyka