- Opowiadanie: Katastrof VII - Kapitał

Kapitał

Dziękuję betującym. W ostatniej chwili zmieniłem tytuł i zakończenie, mam nadzieję, iż na lepsze.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla, Cień Burzy, fleurdelacour

Oceny

Kapitał

Zebranie kierownictwa spółki Staltech dobiegało końca. Kilkanaście osób w garniturach lub garsonkach z uwagą spoglądało na prelegenta, który od dwóch godzin pokazywał na kolorowym wyświetlaczu przeróżne wykresy i diagramy.  

– I dlatego uważam, iż związki zawodowe są niepotrzebne – podsumował.

Rozległy się gromkie brawa, które jednak umilkły po chwili. Spojrzenia skierowały ku opasłemu jegomościowi, siedzącemu w skórzanym fotelu. W końcu, gdy milczenie się przedłużało, a szum klimatyzatorów stał się wyraźnie słyszalny, właściciel fotela przemówił.

– Bardzo słuszna analiza. Oczywistym jest, iż związki zawodowe to zbędny wydatek. Chciałbym…

– Panie dyrektorze – przerwał ktoś z końca sali. – Mam pomysł.

Zapadła kłopotliwa cisza. Dyrektor uśmiechnął się przyjacielsko, a wszyscy po lewej stronie stołu odsunęli krzesła, odsłaniając szczupłego młodzieńca w szarym garniturze, bordowym krawacie i niebieskiej koszuli.

– Aaa, to ty Sturn… co tam wymyślił mój specjalista do spraw motywacji?

– W celu poprawienia morale załogi proponuję jakiś konkurs z nagrodami.

Przez salę przemknęło westchnienie niedowierzania. Młodzieniec nerwowo przecierał czoło, aż wszystkie spojrzenia skierowały się na opasłego jegomościa.

– Jakieś konkrety, Sturn?

– Eee… niedrogo, eee…

– Panie i panowie, co myślicie?

Większość zebranych zaczęła gorączkowo przerzucać notatki lub rozglądać się na boki. Kilka głów nieznacznie pokiwało twierdząco, a kilka przecząco. Ktoś chrząknął, lecz nikt się nie odezwał.

– Dobrze, zgadzam się. Jutro obchodzimy nasze zakładowe święto, więc projekt konkursu chcę mieć jeszcze dziś na biurku.

– Będzie pan miał, panie dyrektorze – zapewnił Sturn.

Opasły jegomość wstał.

– Na dziś kończymy, jadę na golfika, kto ze mną?

Dyrektor spojrzał na personel działu kadr, słynący ze zmysłowych perfum i starannie pomalowanych paznokci.

– To może ja… – wyszeptała młodsza specjalistka do spraw zatrudnienia.

Przepięknie zatrzepotała rzęsami i poprawiła długie blond włosy. Była ubrana w obcisłą czarną spódnicę, sięgającą odrobinę ponad kolana, skromny niebieski żakiet i białą koszulę, przez którą delikatnie prześwitywał biustonosz. Czarne buciki na obcasie, z odkrytymi palcami,  podkreślały zgrabność długich nóżek.

– Pewnie, zapraszam.

Nadeszła długo oczekiwana pora lunchu.

Kadra kierownicza pomaszerowała w kilkuosobowych grupkach na zasłużony posiłek do pobliskiej restauracji. Ich rozmowy skupiały się na pogodzie, oczekiwanych podwyżkach, złocistym kurczaku po syczuańsku i łososiu w sosie koperkowym. Dyrektor odjeżdżał czerwonym porsche na kilkugodzinne sportowe wyzwanie, wspólnie z długonogą blondynką i kompletem kijów golfowych. 

Tymczasem na szóstym piętrze biurowca Staltechu pracowała jedna osoba. Już wkrótce starszy specjalista do spraw motywacji, marzył Sturn, mozolnie stukając prawym palcem wskazującym w klawiaturę.

 

***

 

Harold zawsze budził się pierwszy. Lubił tę chwilę samotności i ciszy. Wstał i zrzucił przepoconą bluzę. Zgarbiony ruszył przed siebie, po omacku. Dotarł do podajnika i napełnił plastikowy kubek. Łyk za łykiem chciwie pochłaniał ciepłą wodę o metalicznym posmaku. Z trudem spoczął na plastikowym krześle. Krople z przechylonego kubka leniwie spływały na laminat. Czekał na sygnał kilka minut.

Syrena zawyła.

– Aaa! – przeraźliwie krzyknął Po.

Ktoś wymiotował. Cztery lampy umieszczone pod sufitem błysnęły. Jaskrawe światło oślepiło Harolda i dopiero po chwili dostrzegł zasobnik z wodą, cztery krzesła, porozrzucane ubrania, dwadzieścia pryczy i wstających robotników. Znał ten widok od sześciu lat, codzienny rytuał ziewnięć, przeciągania się i przekleństw. Postanowił, iż dziś się nie będzie golił i posiedzi jeszcze trochę. Przymknął ciężkie powieki, niemal zasypiając.

Mieli piętnaście minut na przygotowania.

Już przebrany w szary roboczy kombinezon Harold spojrzał za siebie. Po leżał na pryczy, a nad nim wyczekiwał wielki i masywny mężczyzna, specjalista do spraw dyscyplinarnych. 

Prezentował się groźnie w wojskowych butach i spodniach oraz skórzanej kurcie. Rytmicznie uderzał pałką w ścianę. Tuk, tuk, tuk. Nie patrzyli mu w oczy,  spoglądali w podłogę, a ich serca biły szybko. Bum, bum, bum. Po końcowym sygnale opróżniał pomieszczenie z tych, którzy nie mogli lub nie chcieli pomaszerować korytarzem. Nie wzywał medyka, chwytał za nogi i ściągał z pryczy, a głowa obijała się o laminat. Tuk, tuk, tuk. Czasem ciała blokowały się w przejściach i jedynie wtedy słyszeli jego głos – szeptał gniewnie, puszczał nogi i szarpał zaklinowaną rękę, kopiąc jednocześnie korpus. Bam, bam, bam.

Mrużył oczy i czekał, a Po wgapiał się w ścianę, nieobecny.

Alarm zawył ostatni raz.

Harold zamknął drzwi i ruszył wąskim korytarzem. Wieczorem pozna nowego pracownika sekcji ósmej, gdy ktoś zajmie wolną pryczę Po.

Tam, tam, tam, tam ra ra ram z głośników dobiegał radośnie marsz zakładowy. Gdy muzyka ucichła znany wszystkim robotnikom głos Sturna oznajmił.

– Miłego dnia życzy dyrekcja zakładu. Staltech buduje lepszą przyszłość.

 Potok spoconych, ściśniętych ciał przelewał się zgodnie w kierunku otwartej przestrzeni i świeżego powietrza. Docierali do pierwszej hali i szeregu automatycznych bramek. 

– Witaj pracowniku, dziś mamy dwudziesty szósty lipca i… nasze zakładowe święto, dzień stanowiska pracy, huraaa! – kontynuował Sturn z pasją i entuzjazmem. 

Przy bramkach spotykali powracających, zmęczonych i brudnych – kolejna zmiana w niekończącym się cyklu. Oddawali maski przeciwpyłowe, gogle i rękawice do pojemników z oznaczeniem rozmiaru. Harold i inni zakładali je, jeszcze ciepłe.

– I z tej okazji ogłaszamy konkurs na najczystsze stanowisko pracy. – Usłyszał.

Następna bramka to odbiór identycznych pigułek – garść różnokolorowych, glazurowanych, w komplecie z plastikowym kubkiem i wodą. Podobno tabletki zwiększały wydajność, usuwały zmęczenie i dostarczały niezbędnych witamin. Po nich Harold wspominał dzieciństwo, zabawy z braciszkiem i czuł smak pierwszego jabłka. Ostatnio zaciskał usta i przegryzał dolną wargę, do chwili gdy poczuł krew i ból. Wtedy wracał do rzeczywistości i nie marzył o dzieciństwie.

– Zastanawiacie się, co jest nagrodą w naszym konkursie? Ja już wiem. Zwycięzca otrzyma dwa dni płatnego urlopu, uwierzycie? Dwa dni!

Każdy brał porcję tabletek i popijał, pod czujnym spojrzeniem technika w żółtym kombinezonie z metalowym okularem. Podobno promieniowanie z okularu przenikało przez ciało i odbijało się od połykanych pigułek.

– Przygotujcie się, komisja będzie wnikliwie sprawdzała stanowiska pracy. Oczyść narzędzia i strój, a na pewno zwyciężysz!

Zobaczył Sturna, gdy ten stał na drewnianym podeście i gestykulował. Teraz już nie mówił o konkursie. Prawił o poświęceniu i obowiązku. Miał donośny, czysty głos i pięknie przemawiał. Niemal niedostrzegalny  mikrofon przymocowany do  ucha pozwalał setkom robotników usłyszeć każde słowo. Sturn był prawdziwym liderem i potrafił przekonać, że ich wysiłek jest bezcenny. Na czole miał założone gogle, rękawice przy pasie, a czarną maską tlenową wymachiwał dla podkreślenia wagi słów. Lecz kombinezon był czysty, a szkiełka bez zarysowań. Wcześniej Harold nie dostrzegał tych szczegółów, lecz teraz uważał je za oczywiste. 

Kiedy tabletki zaczęły działać niektórzy wiwatowali, a inni kiwali się w rytm słów. Bywało, iż później tańczyli w ciężkich butach i kombinezonach termicznych, naśladując stukot maszyn. Bam, bam, bam. Harold słuchał Sturna dawno temu, dziś tylko stał. Gdy umilkły oklaski, ruszył dalej.

Pracował w olbrzymiej hali bez okien. Wszędzie był metal, jeszcze płynny i już stygnący, wypalany, tłoczony, odlewany i spawany. Z ciemnego, wąskiego tunelu nadjeżdżały ciężarówki z wąsatymi kierowcami, którzy śmierdzieli tytoniem i niemytymi ciałami. Pojazdy wyrzucały przeżarty rdzą złom, części maszyn, pogięte konstrukcje o nieznanym przeznaczeniu. Harold selekcjonował na rampie dostawczej, wraz z innymi. Żelastwo miało trafić do pieca, a śmieci obok. Część wolno sunących kształtów się klinowała, część nie była metalem. Taśma pracowała bez wytchnienia, nie mogło być przerw. Szarpał się, walcząc z czasem. Wielka kadź znajdowała się na końcu rampy, podgrzana do niemożliwej temperatury. Paliła i topiła wszystko. Gdy została napełniona, przekierowywali taśmę do kolejnej.

Czasem ktoś spadł i nie zdążył krzyknąć.

 

***

 

Był niski, krótko ostrzyżony i stary. Zmęczony, w zniszczonym kombinezonie, wyglądał jak oni. Nikt go nie znał. Nosił niewielki neseserek, do którego często zaglądał. Pojawiał się zawsze przed snem. Kłębili się przy nim w milczeniu, jak ćmy przed żarówką.

W końcu przemówił.

– Nazywam się Xzanu i jestem waszą nadzieją na lepsze jutro. 

Oczarowywał jak wróżka i z każdym dniem słuchali uważniej. Oczy błyszczały, głos urzekał, a każde słowo zostało wyryte w pamięci, już na zawsze. Po odwiedzinach źle sypiali i budzili się w nocy z krzykiem. Mimo tego oczekiwali kolejnej wizyty z utęsknieniem.

– Warunki pracy są niedopuszczalne, czas na zmiany!

Stopniowo przekonywał do idei wspólnego działania przeciw nieludzkim warunkom zatrudnienia, a nawet do utworzenia związków zawodowych. Nie protestowali, kiwali głowami jak automaty.

I wtedy, gdy szykowali pierwszy strajk, zebrał kilku w małej mrocznej salce, cuchnącej moczem. Neseserek postawił na jedynym krześle.

– Rządy korpów, tych świń z wielkimi ryjami, muszą się skończyć, czas krwawej odpłaty nadchodzi!

Harold nie pamiętał pozostałych słów. Uwierzył w srogą zemstę na oprawcach i przestał odczuwać strach. Zrozumiał, że walka z bezduszną korporacją wymaga ofiar.

 

***

 

Sturn zdziwiony spojrzał na wystający mu z brzucha metal.

– Śmierć korpom! – ktoś za jego plecami wrzeszczał.

Obrócił głowę, oszołomiony. Zobaczył wykrzywioną twarz, błyszczące oczy, radość i szaleństwo.

Harold wbijał naostrzony pręt raz za razem w plecy Sturna, a krew tryskała wszędzie.

– Huraaa! – wył.

 

***

 

– I co, słyszałeś najnowsze wieści? 

Postawny mężczyzna zarzucił nogi na mahoniowy blat i odłożył cygaro. Rozluźnił krawat i błysnął śnieżnobiałymi zębami. Spojrzał w monitor.

– Robotnicy rozszarpali kadrę kierowniczą i dyrektora zakładu, ujawniono nieludzkie warunki pracy – odczytał.

Mały człowieczek z neseserkiem pokiwał głową, jakby znał treść nagłówków. 

– Niezbędne są związki zawodowe w celu ochrony praw pracowników.

W końcu mały człowieczek przemówił.

– To będzie kosztować Staltech miliony… wyrazy uznania, prezesie.

– Dziękuję Xzanu, ale to twoja zasługa.

– Nie, nie… ja tylko kalibrowałem sprzęt, to prezes opracował wytyczne.

– No dobrze… awansik cię nie minie.

– Dziękuję, co teraz?

– Bierz modulator pragnień do tych imbecyli z Tetrametalu, wytyczne identyczne i niech poleje się krew.

– Się robi.

Xzanu ruszył w kierunku drzwi, ale po chwili zatrzymał się. 

– Szefie, a czy u nas robotnicy nie będą chcieli związków zawodowych?

– Hmm, tak sobie myślę, iż zorganizujemy jakiś konkursik z nagrodami, niedrogi, powinno wystarczyć.

 

***

 

Zza okratowanych okien docierał wąski snop promieni słonecznych. Harold siedział zgarbiony przy niewielkim stoliku i pośpiesznie notował. Mechanicznie gładził długą, skołtunioną brodę starczymi palcami. Przed nim znajdowały się setki ręcznie zapisanych stron. Podkreślił ostatnie słowa i sięgnął do pierwszej, tytułowej karty. Tam przekreślił Harold i wpisał Karl. Spiął całość gumką i spojrzał z zadowoleniem na tytuł: Kapitał. Krytyka ekonomii politycznej. Tom IV.

 

Koniec

Komentarze

Podobała mi się ta utopijna wizja. Przewrotna i z pomysłem.

Dla mnie tym bardziej aktualna, że z powodu mrozów dane mi było przepracować wczoraj cztery godziny dłużej niż powinienem.

Ciekawy szort o, niezgrabnie nazywając, korporacyjnej dywersji. Warunki pracy mocno jaskrawe, bo wyglądają jak w obozie karnym. Dobrze się czytało. Jestem kontent. Pozdrawiam.

 

“Młodzieniec nerwowo przecierał czoło, aż wszystkie spojrzenia skierowały się ponownie w kierunku opasłego jegomościa.” – nieładnie brzmi. Morze tak: …skierowały się na opasłego jegomościa.

 

…”skromny niebieski żakiet i białą koszulę[,] przez którą delikatnie prześwitywał biustonosz.” – przecinek.

Ciekawa wizja nieciekawej utopii. Dostrzegam tu też momentami lekki absurd. 

 

– Jakieś konkrety, Sturn?

– Eee… niedrogo, eee…

Konkret po zbóju :) To mi się spodobało, zwłaszcza w kontekście dalszej części spotkania :) 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję, błędy poprawiłem.

 

Ignorancja to cnota.

No nieźle się porobiło. Sam nie wiem czy takie krótkie jest dobrze, bo człowiek się nie pogubi, czy powinno być trochę dłuższe, bo fajnie się czyta.

Tak myślę, że idziesz w dobrym kierunku :)

 

lol

Katastofie, nie chcę nazbyt ingerować, ale zerknij jeszcze na to:

 

“Zdrapywał lakier lub podnosił dla zbadania wagi” – Podnosił lakier? Problem z podmiotem.

 

“– I z tej okazji ogłaszamy konkurs na najczystsze stanowisko pracy[.]uUsłyszał

 

“Gdy została napełniona[,] przekierowywali ruch w kierunku kolejnej.” – przecinek i też nieładnie brzmi.

 

“– I co, słyszałeś najnowsze wieści? – zapytał” – wiemy, że zapytał. Zapytał kto? Albo usunąć.

 

Blacburnie, nie ingerujesz nazbyt. To błędziska, przecież.

Zdanie z lakierem usunąłem, ostatecznie to za mało by komplementarnie opisać zakres czynności pracowniczych Harolda.

Ignorancja to cnota.

Cieszę się, że pomogłem. “Kapitał” przecież ludzki – dobry tekst. Pozdrawiam.

 

Tekst napisany, jeśli chodzi o stylistykę, bardziej niż poprawnie. Wysiłek jaki włożyłeś w jego wygładzanie czuje się już po kilku wersach – pozazdrościć pieczołowitości i chyba były to dobry przykład, jak należy podchodzić do tekstu, który zamieszcza się w sieci – (dla mnie też)

Styl to jednak <uwaga truizm> nie wszystko. I ta prawda niestety staje się aż nadto prawdziwa już po  tych samych co wyżej, kilku dobrze napisanych zdaniach.  Schemat goni schemat – sztywne korpozebranie, napalony korpospaślak, uległa korpoblondyna, zbuntowany korporobol… spodziewałem się, że być może przynajmniej korpofinał będzie jednak bardziej zaskakujący…

Niestety, by poruszyć czytelnika niewątpliwie szczerze wyrażonymi przekonaniami, trzeba wykroczyć poza utarte ścieżki, które z nadużywania tracą po prostu świeżość. A ja czułem się, jakbym wrócił do “Gron gniewu”, a to, choć autor zacny, nie była przyjemna lektura i nie mam ochoty do niej wracać.

 

Pozdrawiam serdecznie.

:)

Nie biegam, bo nie lubię

Przeczytałam bez przykrości, ale jakichś szczególnych wrażeń, niestety, nie doznałam.

 

Spoj­rze­nia skie­ro­wa­ły się w kie­run­ku opa­słe­go je­go­mo­ścia, sie­dzą­ce­go na skó­rza­nym fo­te­lu. – Paskudne powtórzenie.

Proponuje: Spoj­rze­nia skie­ro­wa­ły się ku opa­słe­mu je­go­mo­ściowi, sie­dzą­ce­mu w skó­rza­nym fo­te­lu.

 

– Aaa, to ty Sturn…co tam wy­my­ślił mój spe­cja­li­sta do spraw mo­ty­wa­cji? – Brak spacji po wielokropku.

 

Więk­szość ze­bra­nych za­czę­ła go­rącz­ko­wo prze­glą­dać no­tat­ki lub roz­glą­dać się na boki. – Nie brzmi to dobrze.

Może: Więk­szość ze­bra­nych za­czę­ła go­rącz­ko­wo wertować/ kartkować/ przerzucać notatki lub roz­glą­dać się na boki.

 

Czar­ne bu­ci­ki na ob­ca­sie, z od­kry­ty­mi pal­ca­mi,  pod­kre­śla­ły zgrab­ność dłu­gich nóżek. – Czy te zdrobnienia, brzmiące nieco infantylnie, są konieczne?

 

Gło­sił o po­świę­ce­niu i obo­wiąz­ku. – Głosić można coś, nie o czymś.

Może: Prawił/ Gadał/ Rozwodził się o po­świę­ce­niu i obo­wiąz­ku.

 

Nosił nie­wiel­ki ne­se­se­rek na pro­wiant, do któ­re­go czę­sto za­glą­dał. – Zaglądał do neseserka, czy do prowiantu?

 

Jego oczy błysz­cza­ły, głos urze­kał, a każde słowo zo­sta­ło wy­ry­te w pa­mię­ci, już na za­wsze. Po jego od­wie­dzi­nach… – Czy oba zaimki są niezbędne?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję.

Corcoranie

Faktycznie, wygładzam i to coraz sprawniej.

Schemat postaci jest zamierzony. Piszę prosto (przerysowanie/brak psychologicznej głębi/groteskowo). Nie mam ambicji, by wstrząsnąć czytelnikiem i zadziwić – tylko rozbawić i zapewnić rozrywkę. Na “świeżość” za wcześnie, bo uczę się pisać i z pokorą podchodzę do swoich umiejętności.

Regulatorzy.

Poprawiłem. Jedynie zdrobnienia przy opisie nóżek pozostawiam.

Ignorancja to cnota.

 Kilkanaście osób w garniturach i garsonkach

Według mnie powinno być lub.

Dobrze się czytało, narracja płynęła gładko, korporacyjne realia są mi obce, zarówno w życiu jak i literaturze, więc dla mnie było to coś nowego.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Katastrofie, nie zauważyłam abyś używał innych zdrobnień, czy pieszczotliwych określeń, np.: że blondynka ma biuścik, blond włoski, albo że jest filigranowa. Dorośli ludzie mają nogi i noszą buty, a buciki kupują dzieciom. Zgodziłabym się jeszcze – gdyby dziewczyna była ubrana w suknię wieczorową – że ma na sobie stosowne, wytworne pantofelki.

Nóżki sugerują, że dolne kończyny dziewczyny są małe/ niewielkie i dlatego jakoś nie umiem sobie wyobrazić, że nóżkibucikach mogą być długie.

Ale to tylko takie moje wrażenie, bo generalnie nie lubię zdrobnień. Opowiadanie jest Twoje, Katastrofie i to Ty decydujesz, jakich słów użyć, by prezentowało się najlepiej.

Cieszę się, że mogłam pomóc w pozostałych przypadkach. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy.

Dziewczyny (niektóre, a ukazana tak) starają się podkreślić długość nóg i małość stópek (nie znaczy, iż popieram, nie znaczy, iż ganię) – co osiagają poprzez delikatną budowę buta i wysoki obcas (a nad czym usilnie pracują fabrykanci, tak by jednocześnie but był znośny w chodzeniu). Efekt tym lepszy im szczuplejsze nogi damy.

Dla mnie taki but to bucik, dla mnie noga ubrana w taki bucik staje się nóżką – zgodnie z zamierzeniem projektantów i oczekiwaniem damy.

 

Buciki – pasuje nie tylko dla butów dziecięcych i dotyczy to nie tylko sukni wieczorowych (nie znaczy, iż młodsza specjalista takowe buty jn miała na korpo-spotkaniu)

np: buciki

http://www.kobieta.pl/moda/dodatki/zobacz/artykul/christian-louboutin-szpilki-z-czerwona-podeszwa/

 

fleurdelacour

poprawiłem lub

Ignorancja to cnota.

Katastrofie, rozumiem Twoje podejście do sprawy i niezłomne postanowienie zachowanie słów, które uważasz za najstosowniejsze w opisanej sytuacji. Powtarzam: To Twoje opowiadanie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A mnie się spodobało. Pewnie częściowo dlatego, że akurat czytam historię ZSRR. I inną książkę o dowcipach komunistycznych. Wstrzeliłeś się w temat. :-) Już tytuł mocno mi się skojarzył. Podobno Karol w swoim dziele przedstawił cholernie wnikliwą analizę ustroju. Ktoś czytał? Nie znam książki, ale chyba bardzo trudno byłoby napisać coś takiego z perspektywy robotnika. Ale masz pełne prawo do historii alternatywnej.

Konkurencja między korporacjami przeniesiona na nowy poziom…

Babska logika rządzi!

Dziękuję.

Harold miał czas na przemyślenia. Możliwe jednak, iz Tom IV nie byłby tak dobry, jak pozostałe.

Nie czytałem.

Ignorancja to cnota.

Schemat postaci jest zamierzony. Piszę prosto (przerysowanie/brak psychologicznej głębi/groteskowo). Nie mam ambicji, by wstrząsnąć czytelnikiem

Jeśli tak, to wiele wyjaśnia – przede wszystkim przyjęcie tekstu. 

Nie jestem pewien, ale chyba Ci się udało wyjść poza ramy własnej ambicji.

 

Pozdrawiam serdecznie.

Nie biegam, bo nie lubię

Po leżał  na

ot, nic specjalnego, podwójna spacja

 

Masz ode mnie darmowego plusa za przypomnienie mi korporacyjnych klimatów. Och, łezka w oku…

Podobało mi się, zgrzytów naliczyłem raptem kilka. Przyjemnie przerysowana obrazowość zadziałała na wyobraźnię. Treść zwarta i na temat. Naturalne dialogi.

Mam poczucie, że pomogłoby tekstowi, gdyby obecność Xzanu w Staltechu została w jakiś sposób wyjaśniona (chyba że coś przeoczyłem – czy chodzi o to, że był w tej komisji?). Byłby wówczas pełniejszy, zamknięty.

Dobra robota! – jak to się mawiało w korpo.

Dzięki. Varg.

Nie opisywałem sposobu przenikania Xzanu do siedziby Staltechu, choć przez chwilę miałem taki zamysł. Kolejny bohater (anty) i jego perspektywa zdarzeń – zakłóciłoby czytelność i odbiór.

Ignorancja to cnota.

Dziwne.

Błędy, które mi wskazali forumowicze musiałem kolejny raz dziś poprawiać. Się nie zapisało? Nie wiem, teraz już gra.

Ignorancja to cnota.

Ciut przerysowane :) i mimo pewnego schematu ciekawe. Czytało się płynnie, bez przeszkód.

F.S

Zgodnie z tym, co pisałem w czasie bety – zbyt upraszczające. Dystopia naiwna. W porównaniu z wersją pierwotną nieco mniej jednoznaczne i za to dałbym plusa, ale to nadal dość siermiężna próba dotknięcia problemu. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego dodałeś ostatni akapit. Tekst nie był gorszy bez niego (chyba nawet lepszy). Teraz mam wrażenie, jakbyś próbował postawić dwie kropki na końcu zdania.

Powtórzę też, że albo humor (czy też próba humoru) w pierwszej części niepotrzebny, albo zabrakło go w części drugiej.

 

Styl oczywiście na plus, flow całkiem ok. Tekst powyżej średniej dla poczekalni, ale bez orgazmu.

tojestnieważne

 Tekst nie ma być niczym innym niż przerysowaną dystopią. Nie napisałem o tym, czego oczekiwałeś (nie jesteś targetem).

Naiwnie – nie zgodzę się. Warunki pracy robotników – to już było (początek ubiegłego wieku USA, obecnie Azja), korpo to już jest. Połączyłem te dwa elementy i przerysowałem.

Ostatni akapit – to druga kropka, zgoda. Uznałem, iż w opowiadaniu brakuje podkreślenia losów jednego bohatera (lub anty), a bez akapitu jest zbyt generalnie i abstrakcyjnie Ponadto tytuł był do niczego, a ostatni akapit pozwolił na zmianę wymowy opowiadanka. Kompozycyjny błąd?

Zabrakło humoru w części drugiej, może, choć dialog prezesa z Xzanu jest dość zabawny, imo.

 

Dziękuję za generalną opinię. Popisuję sobie od wiosny ub. r., z przerwami.

 

Spoiler – jeszcze mam 1 tekst stary, który nieustannie przerabiam i na nim ćwiczę, a po nim napiszę coś “świeższego” i w innym stylu. Może wtedy się spodoba.

Ignorancja to cnota.

Siem!

 

Kiknąłem, bo, generalnie, zupełnie dobre to opowiadanko. Co prawda kilku rzeczy wypadłoby się przyczepić – co uczynię za moment – a kilka innych zauważyć, acz bez większej krytyki, ale, generalnie, zaserwowałeś ciekawą i – od strony technicznej – nieźle opowiedzianą, klimayczną historię.

To teraz marudzenie. Po pierwsze, w opowiadaniu panuje pewien chaos. Do momentu pojawienia się Xzanu wszystko jakoś płynie niby, człowiek wie, gdzie jest, a potem pojawia się ten typek i zaczyna się jakby zupełnie nowa historia, powiązana ze starą wyłącznie miejscem akcji i bohaterami. Zabrakło mi jakiegoś płynnego przejścia z jednej części do drugiej. Prawdę mówiąc, zabrakło mi też uzasadnienia dla części pierwszej. Albo inaczej: opowiadanie wydaje się… niewyważone. Część pierwsza – której, nota bene, mogłoby praktycznie w cale nie być; względnie można by ją zredukować do minimum, a sama historia i tak nic by na tym nie straciła w sumie – jest długa, dosyć powolna, nadmiernie szczegółowa (inna rzecz, że niektóre zdania z pewnością były warte napisania), a potem rach ciach ciach! – pojawia się kolo z konkurencji, robi ludziom z mózgów danonki, krótka, szybka, wręcz niemal zaledwie wspomniana rozpierducha (mało jak na scenę kulminacyjną, zwłaszcza w porównaniu z opisami życia codziennego w hucie), której podsumowanie mamy już w epilogu, dziękujemy, kurtyna. Wygląda to trochę tak, jakbyś pisał pod limit i nagle odkrył, że zostało ci ledwo deko znaków, by zamknąć opowiadanie, więc prasujesz końcówkę na siłę.

Niemniej, podobało mi się w opowiadaniu, że nie podobał mi się ani świat przedstawiony, ani klimat w nim panujący. Nie jestem entuzjastą takiej tematyki, więc – chyba dosyć niekonwencjonalnie – oceniam siłę tekstu po tym, jak bardzo mi się nie podoba. A tutaj mi się nie podobało dosyć wyraźnie. Ergo – tę część swojej roboty zrobiłeś dobrze. Warsztatowo też na plus.

Zawarta w ostatnim zdaniu puenta, jeśli dobrze ją zrozumiałem – a myślę, że dobrze – również przypadła mi do serca.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Cieniu, dzięki.

Co bym zmienił – scenę kulminacyjną, faktycznie krótka, mogłoby być lepiej, zdecydowałem się głównie na suspens (czyli krótko, krwawo i zaskakująco).

Wkroczenia Xzanu (mimo iż to kolejna uwaga w tym zakresie) nie zmieniłbym, bo nie wiem jak. :) Nie chciałbym pokazywać fabryki z jego perspektywy (kolejny bohater, inne spojrzenie), a jednocześnie nie mam pomysłu, jak inaczej.

Opowiadanie (moje 2 dopracowane) chciałem skończyć. Znęcałem się nad nim (bo jak to inaczej określić?) długoooooo, a granicy czy warto dalej szlifować, skoro może okazać się klapą, nie znam – jeszcze.

Ignorancja to cnota.

Tekst jest dość wyraźnie niezrównoważony. Pierwsza część, przepełniona opisami, drobiazgowym przedstawieniem czynności wykonywanych przez robotników – tak na dobrą sprawę, pomimo iż dłuższa, jest w tym opowiadaniu najmniej ważna. Druga część z kolei jest błyskawiczna, a w niej zawiera się cała treść tekstu. Przy czym pierwszą część czyta się dobrze, a druga rozczarowuje. Ten brak zbalansowania wyjątkowo mi się nie spodobał. Zapewne gdyby początek skrócić, i cały tekst w narracji ujednolicić, wyszłoby lepiej.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

berylu

Zgadzam się, iż kompozycyjnie zawiodłem.

Ignorancja to cnota.

Ciekawe

Nowa Fantastyka