- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Nocna zmiana

Nocna zmiana

Jest to mój pierwszy tekst, który uważam za wart uwagi. Dopiero stawiam nieśmiałe kroki w kierunku pisania w tym gatunku. Jestem otwarta na konstruktywną krytykę oraz wszelkie opinie. Będę wdzięczna za rzucenie okiem i podzielenie się własnymi odczuciami.

Życzę miłej lektury.
 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Nocna zmiana

Krwawił. Strumień ciepłej krwi zalewał mu oczy i łaskotał po policzku. Nie śmiał go otrzeć. Każdy ruch, pozornie bezszelestny, przybliżał go do porażki. Rozglądał się po przedpokoju samym ruchem gałek ocznych. Stał w bezruchu z uniesioną w dłoni jak kij bejsbolowy powykrzywianą miotłą. Swoją jedyną bronią.

Korytarz wyglądał jak pobojowisko. Meble poprzewracane, poprzesuwane, nie na swoich miejscach. Drzwi do reszty pokoi były zaryglowane. U sufitu dyndała żarówka w koronie z potłuczonego żyrandola. Książki i inne bibeloty walały się po całej podłodze. Pomiędzy nimi kawałki potłuczonego szkła i zdjęcia rodzinne, wiszące jeszcze do niedawna na honorowym miejscu. Zza ściany dochodziły go popłakiwania córki wyrwanej w środku nocy z kolorowych, dziecięcych snów.

Oddychał ciężko. Serce biło mu coraz mocniej. Czuł, że powoli opada z sił i zaczął się zastanawiać na ile mu jej wystarczy. Wiedział, że ani kompletny brak kondycji, ani zmęczenie i środek nocy nie są jego sprzymierzeńcami.

Wytężył słuch. Przeczesywał eter w poszukiwaniu pozornie niesłyszalnego. Drapania w ściany, odgłosu stukających w drewnianą podłogę pazurów. Cisza dudniła w uszach i obijała się echem potęgując uczucie skołowania.

– Mamo, boję się.

– Cii, kochanie. Tatuś nas obroni.

Serce podeszło mu do gardła. A co jeśli mu się nie uda? Co zrobi?

Ruszył powoli przed siebie z ogromną uwagą i ostrożnością stawiając każdy krok. Jeden, drugi, trzeci… Nic się nie działo. Miał wrażenie, że ogląda wszystko z perspektywy snu, jawy, duszy opuszczającej ciało. Przez chwilę kolory i kształty zamajaczyły mu przed oczami. Potrząsnął głową by odgonić zmęczenie.

Kątem oka zobaczył cień przemykający mu pod nogami. Błyskawicznie zaatakował. Machnął miotłą. Walnął się przy tym solidnie w bosą stopę. Zaklął.

– Ben? Co się dzieje?

Syknął przez zęby. W takich sytuacjach durne pytania żony irytowały go jeszcze bardziej niż sam ból. Drzwi od jednego z pokoi uchyliły się. W niewielkiej szparze między drzwiami a framugą pojawiła się blada twarz kobiety, mierząca go wzrokiem.

– Nie otwieraj! Nie pomagasz!

Drzwi trzasnęły natychmiast. Przez mlecznobiałą szybę widział wątły cień osuwającej się ciężko na podłogę żony.

Wytężył słuch po raz kolejny tej nocy.

** *** **

Cichuteńkie skrobanie usłyszał po kolejnej godzinie spędzonej w bezruchu. Podążył ostrożnie za źródłem dźwięku, bezskutecznie poszukując intruza.

– Ben?! Ben! Na litość boską! Ben! Jest tu! Jest tu!

Zareagował natychmiast. Jednym susem doskoczył do drzwi. Naparł na nie całym ciałem, ale te stawiały opór. Bezskutecznie szarpał za klamkę.

– Sheila? Otwórz drzwi! Przekręć kluczyk!

Krzyk żony i płacz córki zagłuszał jego błagania. Spanikował. Wiedział, że Sheila w chwilach ogromnego napięcia nie panuje nad sobą, że stres ją paraliżuje. Chwilę później usłyszał znajome rzężenie jej płuc wskazujące na napad paniki.

– Odsuń się od drzwi! Słyszysz?! Zabierz małą! – próbował ją przekrzyczeć.

Rozpędził się i z całym impetem uderzył w drzwi, które wystrzeliły z framugi. Siła przyspieszenia wyrzuciła go na sąsiednią ścianę sypialni. Regał zachwiał się niebezpiecznie. Cień przemknął pod szafą. Rzucił się w jego kierunku, wymachując miotłą. Zagnał przeciwnika w kozi róg. Sieknął wątłe ciałko wroga miotłą, wyładowując na nim swój gniew.

Mysz drgnęła w spazmach. Machnęła dwa razy długim ogonkiem. Zwinęła się w kłębek i zasnęła na wieki.

** *** **

Dziesięć minut później siedzieli w kuchni na parterze. Sheila nadal przyciskała do piersi małą, która jak gdyby nigdy nic spała sobie słodko w ramionach zapłakanej i przerażonej matki. Ben gasił smocze pragnienie zimną wodą z kranu. Był wykończony. Jedyne o czym marzył to powrót do porzuconego trzy godziny wcześniej łóżka. Spojrzał na zegarek, była dokładnie 2:47. Za trzy godziny będzie musiał wstawać do pracy. Zaklął w myślach. Zapowiadał się ciężki dzień.

Sheila załkała spazmatycznie. Krótko, ale dobitnie zwracając na siebie uwagę.

– Już po wszystkim. Wracamy do łóżek. – uspakajał ją.

– Nigdzie nie idę!

Ben spojrzał na żonę. Oczywiście wiedział, że ta przygoda nie skończy się tak łatwo i że teraz będzie musiał dać sobie radę z obsesjami żony.

– Masz ją stamtąd wynieść! Wyrzucić! Nie wrócę tam, dopóki ona tam jest!

– Sheila, na litość boską, to tylko mysz. – odparł zrezygnowany, ale mina żony definitywnie zakazywała jakichkolwiek dyskusji.

Z trudem odnalazł w sobie resztki sił, by pozbyć się dowodów zbrodni.

** *** **

– Długo to potrwa?

Siwy, przygarbiony mężczyzna w roboczym ubraniu kopnął w ścianę silosu na zboże. Za blachą zawrzało. Nasłuchiwał z przyjacielem hordy gryzoni przetaczającej się wewnątrz.

– Deratyzacja nie pomogła. Zapasy się już skończyły. W takim przypadku czeka je kanibalizm. Muszą same się wytłuc.

Steven przeczesał dłonią włosy. Szczerze wątpił, że sprawy nabiorą takiego właśnie obrotu.

– Ostatnia taka plaga gryzoni była w Australii ze dwadzieścia lat temu.

Starszy mężczyzna westchnął ciężko. Nie odpowiedział. Odwrócił się i odszedł w kierunku zaparkowanych przy drodze samochodów. Sunął powoli, wlekąc za sobą nogi. Z głową wbitą w ziemię.

Stevenowi było mu go szkoda. Plaga gryzoni dopadająca rolnika, którego gospodarstwo od lat nie przynosi zysków, była gwoździem do trumny na koniec sezonu. Oboje byli zmęczeni i zrezygnowani. Próbowali już wszystkiego, ale myszy ciągle powracały. Były wszędzie. Zagnieździły się w silosach, stajniach, oborach. Niszczyły maszyny i dewastowały wszystko na swojej drodze. Całe gospodarstwo śmierdziało odchodami i odorem rozkładających się mysich ciałek. Życie na gospodarstwie stało się niemożliwie uciążliwe, ale dokąd miał odejść ten starszy, schorowany człowiek, który całe życie zajmował się rolą? Nie potrafił opuścić rodzinnego domu.

Gdzieś z ciemności dobiegło go głuche pojękiwanie, urywane stęknięcia. Zaskoczony próbował wyłowić ten dźwięk spośród jazgotu myszy. Zaintrygowany ruszył przed siebie, zamierzając obejść silos dookoła. Przyświecił latarką pod nogi. Ziemia falowała od uciekających przed jego stopami gryzoni.

Zamarł. Miliony maleńkich par ślepek błysnęło w świetle latarki. Niepewnie podszedł bliżej. Ku jego zdumieniu myszy nie pierzchły przerażone. Omiótł światłem latarki żywą masę zbitą w ciasną hordę. Postękiwania były głośniejsze, wyraźniejsze i dochodziły gdzieś z wnętrza ruchomej konstrukcji.

Wtedy zobaczył krowi łeb, kopyta i ogon zastygające w śmiertelnym bezruchu. Od razu poznał krówkę Betty, która wczoraj zniknęła z gospodarstwa. Krowa umierała. Jej krótkie pojękiwania były desperackimi próbami wydobycia z siebie ostatniego tchnienia.

Mysia masa najedzona korpusem zaczęła pochłaniać pozornie niejadalne części zwierzęcia. Oblał go zimny pot. Żołądek podjechał mu do gardła. Serce nabrało niebezpiecznie prędkości. Nagle wszystko nabrało innej ostrości. Jakby oglądał wszystko z innej perspektywy. Na jawie, przez sen. Sam nie wiedział kiedy zaczął biec. A biegł tak, jak we snach. Nie mając pewności, że ucieknie.

** *** **

Przetarł oczy ze zdumienia. Stał przez chwilę w osłupieniu przyglądając się miejscu, w którym jeszcze kwadrans temu leżała zdechła mysz. Pojawiły się wątpliwości czy aby to było właśnie to miejsce i usilne próby przypomnienia sobie rozwoju wydarzeń. Przeszukał całą sypialnię i korytarz, ale myszy nigdzie nie było.

Ciśnienie podskoczyło mu niebezpiecznie. Uderzyła go fala gorąca. Jeśli nie może jej znaleźć to może wcale jej nie zabił? A to oznacza, że cała jego trzygodzinna praca poszła na marne? Przełknął ciężko ślinę, rozmyślał gorączkowo. Sen odszedł w zapomnienie.

– Wyrzuciłeś ją?! – głos żony dobiegł z klatki schodowej. Jeśli wejdzie na piętro i zobaczy, że w sypialni nie ma myszy każe mu jej znów szukać. A nie miał na to najmniejszej ochoty. Nie chciał tracić ostatnich godzin snu na przeczesywanie domu. Pomijając już sam fakt, że Sheila wpadnie w histerię i cały ten koszmar zacznie się od nowa.

Poszedł do łazienki i spuścił kilka razy wodę w sedesie.

– Już jej nie ma! Możemy iść spać!

Będzie musiał rozłożyć łapki na myszy. Może nawet kupić trutkę.

Koniec

Komentarze

Jakiś pomysł w tym jest. Wykorzystałaś lęk przed gryzoniami który dotyka części społeczeństwa. Wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Szczególnie pierwsza część opowiadanie, polowanie na mysz jest bardzo chaotyczne. Sporo powtórzeń i parę literówek.

– Sheila? Otwórz drzwi! Przekręć kluczyć!

Literówka: kluczyk

 

Najpierw napiszę, że bardzo dobrze mi się czytało pod wględem stylu. Płynnie, żadnych zgrzytów.

A tak generalnie… nie wiem, co dokładnie myśleć o tym opowiadaniu. Określiłaś tekst jako horror, ale ja prawie w ogóle nie czułam grozy. Odbierałam to bardziej jako parodię, chociaż i tutaj w pełni to nie pasowało. Szczegółowy opis “grozy” sytuacji na początku sprawił, że spodziewałam się, że tym wrogiem jest mały pająk. Niewiele się pomyliłam, bo była to myszka.

Jak rozumiem, ta mała myszka miała być jedną z tych przerażających mysz, które widział Steven. Jakoś tak początkowy, bardziej humorystyczny nastrój, w jaki wpadłam na początku, sprawił, że ta wieść po prostu po mnie spłynęła, nie wywołała dreszczu.

Tekst mnie nie porwał. Ale nie cierpię bohaterów, którzy zachowują się głupio. A tu żona jest histeryczką, a mąż straszliwym fajtłapą, skoro tak zdemolował mieszkanie, polując. Gdyby to była parodia, to coś takiego mogłoby przejść, ale w poważnym horrorze?

Nie bardzo rozumiem, w jaki sposób wstawka o rolniku łączy się z resztą tekstu. Może dlatego nie dostrzegam elementów fantastycznych.

Interpunkcja szwankuje.

Czuł, że powoli opada z sił i zaczął się zastanawiać na ile mu jej wystarczy.

A do czego odnosi się “jej”?

Rozpędził się i z całym impetem uderzył w drzwi, które wystrzeliły z framugi. Siła przyspieszenia wyrzuciła go na sąsiednią ścianę sypialni.

Nie potrafię sobie wyobrazić tej sytuacji. Facet po zderzeniu z drzwiami skręcił i poleciał w bok? Dlaczego? Chyba powinien albo się odbić, albo biec za drzwiami i wylądować na ścianie naprzeciwko, a nie sąsiedniej.

Myślałem zrazu, że co najmniej niewidzialny zombie, a to tylko szara myszka…

Niezły bałwan z tego Bena. Armagedon z powodu myszki. Urządzony miotłą. To trzeba umieć… :-)

Z wielkiej chmury mały deszcz.

Tak odebrałam Nocną zmianę. Opisałeś, Anonimie, tak niewiarygodną sytuację, że nie mogę się ani bać, ani śmiać, bo ani to horror, ani komedia. W dodatku niejasny jest dla mnie związek między głównym wątkiem, a wtrąconą opowiastką o rolniku.

Wykonanie, delikatnie mówiąc, raczej bardzo takie sobie.

 

Roz­glą­dał się po przed­po­ko­ju samym ru­chem gałek ocznych. – Czy rzeczywiście sam ruch gałek ocznych wystarczy, by cokolwiek zobaczyć?

 

Meble po­przew­ra­ca­ne, po­prze­su­wa­ne, nie na swo­ich miej­scach. – Skoro meble poprzewracane i poprzesuwane, to oczywiste jest, że nie stały na swoich miejscach.

 

Książ­ki i inne bi­be­lo­ty wa­la­ły się po całej pod­ło­dze. – Książki nie są bibelotami.

 

Drzwi do resz­ty pokoi były za­ry­glo­wa­ne. […] W nie­wiel­kiej szpa­rze mię­dzy drzwia­mi a fra­mu­gą po­ja­wi­ła się blada twarz ko­bie­ty, mie­rzą­ca go wzro­kiem. – Wszystkie drzwi były zaryglowane i co, nagle ktoś z zewnątrz odryglował je?

 

Chwi­lę póź­niej usły­szał zna­jo­me rzę­że­nie jej płuc wska­zu­ją­ce na napad pa­ni­ki. – Odsuń się od drzwi! Sły­szysz?! Za­bierz małą! – pró­bo­wał ją prze­krzy­czeć. – Czy to możliwe, by rzężenie było tak donośne, że nie mógł go przekrzyczeć?

 

– Już po wszyst­kim. Wra­ca­my do łóżek. – uspa­ka­jał ją. – Po kropce nowe zdanie rozpoczynamy wielką literą.

Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj tu: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Nie wrócę tam, do­pó­ki ona tam jest! – Powtórzenie.

 

Szcze­rze wąt­pił, że spra­wy na­bio­rą ta­kie­go wła­śnie ob­ro­tu. – Raczej: Szcze­rze wąt­pił, że spra­wy przybiorą ta­ki wła­śnie ob­rót.

 

Sunął po­wo­li, wle­kąc za sobą nogi. Z głową wbitą w zie­mię. – Czy on pełzł po okręgu? Jak cyrkiel?

 

Ste­ve­no­wi było mu go szko­da. – Dwa grzybki w barszczyku.

Może: Stevenowi było go żal. Lub: Było mu go szkoda. Albo: Steven go żałował.

 

Oboje byli zmę­cze­ni i zre­zy­gno­wa­ni.Obaj byli zmę­cze­ni i zre­zy­gno­wa­ni.

Piszesz o mężczyznach, Stevenie i rolniku, więc obaj. Oboje to mężczyzna i kobieta. Oboje to także drewniane instrumenty dęte.

 

Mi­lio­ny ma­leń­kich par śle­pek bły­snę­ło w świe­tle la­tar­ki. Nie­pew­nie pod­szedł bli­żej. Ku jego zdu­mie­niu myszy nie pierz­chły prze­ra­żo­ne. Omiótł świa­tłem la­tar­ki żywą masę… – Powtórzenie.

 

Serce na­bra­ło nie­bez­piecz­nie pręd­ko­ści. Nagle wszyst­ko na­bra­ło innej ostro­ści. – Powtórzenie.

Dwie raczej takie sobie scenki bardzo luźno powiązane. Pomysł na mordercze myszki też nowy nie jest.

Początkowo myślałam, że to parodia horroru (z wielkiej chmury mały deszcz), ale wstawka o rolniku i morderczej pladze mięsożernych myszy zmieniła klimat. Raczej nie na lepsze. Nie specjalnie mi się podobało, niestety.

Nowa Fantastyka