- Opowiadanie: Kuroshi - Wciąż patrzą 1

Wciąż patrzą 1

Pierwsza część opowiadania. 

Oceny

Wciąż patrzą 1

Biorę głęboki, orzeźwiający oddech. Promienie słońca lekko muskają moją skórę, a wiatr rozwiewa włosy. Podnoszę wzrok, patrząc na puszyste obłoki.

Nareszcie wszystko jest dobrze.

Wszystko wróciło do normy.

Nie mam się czego obawiać.

Poprawiam okulary i zeskakuję ze schodków ośrodka pomocy psychiatrycznej. Czuję ulgę na sercu wiedząc, że już nigdy nie będę musiała tu wracać, choć wcale nie było aż tak źle. Przed pójściem na terapię, wyobrażałam sobie ponure pomieszczenia bez klamek, łóżka z pasami, regały pełne kolorowych fiolek z ogłupiającymi tabletkami. Na szczęście to wszystko okazało się jedynie efektem wybujałej wyobraźni. Personel był miły, doktorzy służyli dobrą radą, a z kilkoma pacjentami nawet udało mi się zaprzyjaźnić. Dzięki pobytowi w tym ośrodku czuję się wolna. Jestem wypoczęta. Spałam. Przez te dwa miesiące byłam w stanie zapaść w sen. To takie niewiarygodne.

Nie przychodzili.

Nie widziałam ich już dawno.

I mam nadzieję, że gdy wrócę do domu nie zjawią się.

Sprawdzam, czy mam przy sobie tabletki. Zwędziłam je z biurka doktora, kiedy byłam na ostatniej wizycie. Pewnie nawet nie zauważył brakującego opakowania. Ich zniknięcie nikogo nie obchodzi, za to dla mnie te niebieskie pastylki są szansą na spokojne życie. Nie powinnam ich już zażywać. Nie są mi potrzebne, ale to na wszelki wypadek, gdyby moja psychika znów siadła.

Gdyby znów wrócili…

Znalazłam się w tym ośrodku, przez cholerną traumę z dzieciństwa. Widywałam dziwne rzeczy, póki nie udzielono mi pomocy. Zawsze myślałam, że są prawdziwi. Cienie o świecących oczach, z długimi, zdeformowanymi kończynami były bardzo realistyczne, kiedy miałam pięć lat. W miarę upływu czasu przyzwyczaiłam się do ich wyimaginowanej obecności. Na szczęście teraz zdaję sobie sprawę z tego, że nigdy nie były prawdziwe.

Chyba.

Po raz pierwszy pojawili się w chwili śmierci mojej babci. Cała rodzina zjawiła się na pogrzebie, by uczcić jej pamięć. Moja matka chciała pochować babcię bez ceremonii czuwania przy trumnie, co wzbudziło oburzenie wszystkich i ostatecznie, całą noc przed podróżą na cmentarz, spędziliśmy przy zwłokach.

Kochałam babcię. Była najlepszym człowiekiem na ziemi. Zawsze dawała mi ciastka kokosowe i śpiewała piosenki. Zasługiwała na godne pożegnanie przez wnuczkę. Chciałam podejść, chciałam ostatni raz uciskać jej dłoń, ale nie mogłam.

Oni mi w tym przeszkadzali.

Snuli się po kątach.

Wyciągali swoje długie palce, muskając opuszkami skórę umarłej.

Przerażali mnie, dlatego odmówiłam podejścia do trumny. Zapytana czemu nie chcę tego zrobić, odpowiedziałam, że oni patrzą na babcię. Próbowałam wytłumaczyć dorosłym, o co mi chodzi, ale bezwzględnie mnie ignorowali. W końcu poirytowana wskazałam palcem na jednego ze snujących się cieni i wykrzyknęłam – „Oni tu są!”

Wtedy świecące, żółte oczy skierowały się w moją stronę.

Dostrzegli mnie.

Od tamtego czasu zaczęli mnie prześladować. Każdej nocy, sprawdzałam wszystkie zakamarki w domu, by upewnić się, że nikogo nie ma.

Ale zawsze byli.

Moja matka uznała, że cierpię na manię prześladowczą, po tym jak pewnego wieczoru układała mnie do spania. Poprosiłam ją wtedy o zasłonięcie wszystkich okien w pokoju i zostawienie włączonej lampki.

– Nigdy nie bałaś się ciemności. – powiedziała. – Do spania nie jest potrzebne światło.

Wyznałam jej, że nie o to chodzi, ale ona uparcie przystawała przy swoim. Zgodziłam się, by wyłączyła lampkę pod warunkiem, że zasłoni okna.

Oni zawsze patrzyli na mnie przez szyby.

Mama prychnęła pogardliwie, ucałowała mnie w czoło i wyszła. Nie zostawiła światła. Nie zasłoniła okien.

Próbowałam być silna. Unikałam kierowania wzroku w stronę gęstej ciemności i powtarzałam, że nic mi nie grozi. Przecież nie wejdą do środka, będą na zewnątrz, na zewnątrz, na zewnątrz… Miałam ochotę odwrócić się na bok albo na brzuch, miałam ochotę zasnąć, miałam ochotę…

uciec.

Zacisnęłam powieki, licząc baranki. Jeden. Dwa. Trzy. Cztery. Pięć.

Coś zaskrobało.

Otworzyłam oczy, przepełniona ogromnym strachem. Mój oddech był płytki, a serce tłukło się w wolnej przestrzeni między żebrami. Odrętwiałam.

Dwa złote kręgi rozbłysnęły w ciemności. Siedział na poręczy łóżka, dokładnie naprzeciwko mnie i patrzył. Zgarbiona sylwetka pożerana przez mrok przebierała nerwowo długimi, szponiastymi palcami.

Zabrakło mi głosu, by krzyknąć.

W późniejszych latach życia stali się nieodłączną częścią mnie. Niezależnie od tego, co robiłam, gdzie byłam, ciągle przychodzili.

Znajdowali mnie w jakiś sposób, nawet jeśli wyjechałam na inny kontynent. Podążali za mną. I gdyby nie specjalistyczna pomoc, stałabym się niezrównoważoną wariatką.

Teraz jestem wolna.

Nareszcie.

Wchodzę do mieszkania. Jak dobrze być w domu, tak bardzo tęskniłam za samotnością. Rzucam torebkę na fotel i przekraczam próg kuchni. Burczy mi w brzuchu. Nie jadłam od rana, więc postanawiam zrobić sobie przepyszny obiad, później deser. Nie będę oszczędzać bitej śmietany do lodów… a co mi tam.

Podnoszę wzrok i zerkam na zegarek. Dziwne. Baterie przestały działać? Przed pobytem w ośrodku kupiłam nowe, powinny jeszcze trzymać.

No cóż.

Przeczesuję palcami włosy. Wyczuwam coś dziwacznie lepkiego i ciepłego na głowie. Marszczę brwi. Przeciągam dłonią jeszcze raz i spoglądam na nią. Moja skóra pokryta jest czarną substancją, która okropnie pachnie. Rozmazuję ją w palcach.

Nagle z czarnej beri wyskakują dwie żółte kropki.

Moje usta otwierają się bez pozwolenia.

Wskazówki zegara drgają, rozpoczynając szaleńczy bieg w przeciwną stronę niż powinny.

 

***

 

Krzyczę. Rozpaczliwie łapię oddech, ale zimne dłonie na szyi nie pozwalają mi schwytać powietrza. W moich ustach powstała najprawdziwsza pustynia.

Rzucam się szaleńczo.

Moje nadgarstki krwawią. Pasy nie pozwalają mi wstać. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie.

Nie mogę uciec.

Szarpię się jeszcze przez kilka sekund, które wydają się wiecznością. Opadam ciężko na łóżko, wyczerpana. Przed oczami jawią się nieznane obrazy szarych, poobdzieranych ścian. Pomieszczenie nie ma okien. Nie ma okien. Nie ma okien.

Pionowy prostokąt jest jedynym odróżniającym się elementem.

Drzwi bez klamki. Bez klamki. Bez klamki.

Gdzie jestem?

Moje ciało drży. Próbuję się uspokoić. Próbuję oddychać, próbuję nie zwariować, choć nie jestem pewna, czy nie jest za późno.

Głowa opada bezwładnie na szarą poduszkę. Patrzę na małą dziewczynkę, siedzącą na krześle. Myślę, że ma ładną sukienkę. Chciałabym mieć podobną.

Dziecko uśmiecha się ciepło. Zauważam jej całkowicie czarne oczy pozbawione białek.

– Oni wciąż patrzą. – mówi cicho.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Nie jestem odpowiednim człowiekiem do oceniania takich tekstów – ani horrory mnie nie ruszają, ani pacjentów takich ośrodków nie potrafię zrozumieć.

Napisane całkiem przyzwoicie, ale masz jedną kwestię dialogową, a w niej jeden błąd. Zajrzyj tutaj:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

A w ogóle, to lepiej wstawiać tu skończone teksty. Do fragmentów niewiele ludzi zagląda.

Babska logika rządzi!

Kuroshi, skoro to nie jest skończone opowiadanie, bądź uprzejma zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja również nie jestem odpowiednim celem dla takich tekstów – horroroobojętność plus niechęć do pokręconych psychicznie postaci – ale muszę przyznać, że od momentu, w którym wskazówki zegara pobiegły wstecz, zaciekawiło mnie.

Czy cały tekst masz napisany?

@AdamKB

Nie. To jedna pięćdziesiąta.

To szybko spisz założenia fabularne dla całej opowieści. Poplączesz się, prędzej czy później sama się pogubisz, bo błysną Tobie nowe, lepsze koncepcje, to zechcesz poddramatyzować, owamto złagodzić, nowe postacie wprowadzić zechcesz, i skończy się pomieszaniem z poplątaniem. Historia zna bardzo wiele takich przypadków…

Historia najwyraźniej nie zna mnie ;D < Przepraszam za nakarmienie swojego ego> Mam już 12 części i na pewno nie poplączę się w fabule. I dziękuję za rady, to bardzo mi pomaga.

“Znalazłam się w tym ośrodku, przez cholerną traumę z dzieciństwa.”

Nie dałabyś rady tego opisać w jakiś mniej oczywisty sposób?

 

Podoba mi się JAK opisujesz, nie podoba mi się CO opisujesz. Od samego początku nie potrafię się odnieść do doświadczeń bohaterki, ciężko mi wczuć się w jej sytuację. Nie uśpiłaś mojej czujności żadnym codziennym doświadczeniem, żeby potem znienacka przestraszyć. Mimo to czytało się przyjemnie, co skłania mnie, wbrew zdrowemu rozsądkowi i przytłaczającym naukowym dowodom, do rozpatrzenia zupełnie szalonej tezy – może nie każdy horror musi być w stylu Kinga?

Doświadczenia bohaterki są przedstawiane proporcjonalnie do kolejnych wydarzeń. Zapewniam, że jest tego o wiele więcej, a to, że w tej części tak to przedstawiłam… cóż lubię mieć klarowne spojrzenie na sytuację. Głupotą byłoby wyłożyć wszystkie problemy w jednym wątku, a następnie pozwolić, by czytający po prostu zapomniał. Poza tym, taki jest mój styl pisania. Nie widzę sensu w usypianiu czujności i robienia BENG BANG BADUM. Ciche, oczywiste elementy budują klimat, który chcę uzyskać – czyli na pewno nie jest to King, choć tego pana bardzo szanuję. Myślę, że w literaturze chodzi o łamanie pewnych nudnych, umownych schematów, dlatego staram się stworzyć coś ciekawego, nie zapominając o idei, którą chcę przekazać. 

 

To które to są te ciche, oczywiste elementy budujące klimat? Wyjście z psychiatryka, opis Dementorów, czy przykuta, krzycząca dziewczynka?

Może napiszę inaczej: wg mnie jest to dobrze napisany fragment, ale nie nadaje się na początek opowiadania. Nie mam jeszcze więzi emocjonalnej z bohaterką, a już mam się o nią bać? Niemniej: ciekawy eksperyment, chętnie zobaczę jak to się dalej rozwinie.

Dementory? Oh, darujmy sobie te porównania.

Fragment był i jest początkiem do pozostałych trzynastu opublikowanych (już) części. Jeśli wzbudziłam jakąś ciekawość tym krótkim wprowadzeniem, to zachęcam do wpisania w wyszukiwarkę “Wciąż patrzą” Wujek Google pomoże odnaleźć drogę do pozostałych fragmentów.

Owszem, mogłem darować sobie te porównanie, ale nie ułatwiłaś mi zadania:)

Zacząłem czytać drugą część, i niestety zmogła mnie ta ciężka atmosfera psychiatryka. Chociaż nadal uważam, że styl masz ciekawy.

Lubię utrudniać ludziom życie. 

Dzięki za “pochwalenie” mojego stylu. Może następnym tematem opowiadania trafię w dziesiątkę.

Wyguglałam i przeczytałam wszystkie do tej pory wrzucone fragmenty. Opowiadanie jest bardzo nierówne, sporo dłużyzn, trochę nielogiczności ale i parę bardzo fajnych fragmentów. Widać, że piszesz ‘odcinki’ bo trzeba napisać jak czytelnicy czekają a nie wypada wklejać ‘świstka z pralni’. Jak już dokończysz opowieść, pozwól jej chwilę odleżeć i zrób wielkie cięcia, w przypadku niektórych rozdziałów jakieś 80% jest do wyrzucenia/skrócenia.

Z odcinka wrzuconego powyżej najlepszy (imho) jest fragment z zegarem – przyznaję bez bicia, ten fragment mnie skłonił do zerknięcia co dalej (bo się chciałam dowiedzieć, czemu wskazówki biegną w przeciwną stronę ;p).

Nie lubię, kiedy ktoś utrudnia mi życie i wolałabym nie musieć szukać dalszego ciągu nie wiadomo gdzie.

Lektura tak krótkiego fragmentu nie pozwolił mi wyrobić sobie żadnej opinii.

 

Biorę głę­bo­ki, orzeź­wia­ją­cy od­dech. – Oddech to wdech i wydech. Można głęboko nabrać powietrza, można głęboko oddychać, ale nie można wziąć głębokiego oddechu.

 

Po raz pierw­szy po­ja­wi­li się w chwi­li śmier­ci mojej babci. Cała ro­dzi­na zja­wi­ła się… – Powtórzenie.

 

ale ona upar­cie przy­sta­wa­ła przy swoim. – …ale ona upar­cie obsta­wa­ła przy swoim.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobrze technicznie napisany fragment opowieści grozy, może zaciekawić. Postaram się odszukać pozostałe fragmenty i przeczytać, jeśli czas pozwoli. Choć uważam, że klimatyczne, oryginalne horrory powinno się czytac na papierze i gdzieś w zaciszu, a nie szukać po komputerach.

Bellatrix

Moje “odcinki” w żadnym wypadku nie są pisane “na odwal”. Robię to, bo lubię dawać ludziom coś od siebie. Nie wpycham czytelnikom w mordę czegoś, co nie uważam za dobre. Co do “dłużyzny” i cięć tekstu – nie zrobię tego. Wątki są tak powiązane, że wszystko ma znaczenie. (Proszę wierzyć mi na słowo, bo przecież całego tekstu jeszcze nie ma ;D) Ale faktycznie, opowieść przez trochę czasu poleży w szufladzie, bo z mojego skromnego doświadczenia wiem,  że nawet po kilku dniach pojawiają się jakieś zastrzeżenia. Odniosę się jeszcze do chaotyczności: Tak. To wielka wada mojego pisania, ale walczę z tym. Nielogiczność bardzo mnie polubiła, ale mam nadzieję, że kiedyś pozbędę się jej całkowicie. Jestem na dobrej drodze!

regulatorzy

Dziękuję za uwagi dotyczące tekstu, choć –  “Biorę głęboki, orzeźwiający oddech.” –  według słownika jest zdaniem poprawnym. Czyżby cały świat był w błędzie? :O

Agroeling

Oczywiście, że czytać powinno się na papierze i gdzieś w zaciszu, ale po pierwsze: nie zmuszam nikogo do szukania części w sieci, a po drugie, jeśli masz pożyczyć piętnaście tysięcy na wydanie książki w tradycyjnej wersji, to ja chętnie się zgłoszę. ;D Tylko nie przesadzajmy z oprocentowaniem. 

» […] choć –  “Biorę głęboki, orzeźwiający oddech.” –  według słownika jest zdaniem poprawnym. Czyżby cały świat był w błędzie? :O «

Można wiedzieć, na jaki słownik się powołujesz?

Domowy.

“Wielki słownik języka polskiego” – Redakcja naukowa prof. Andrzej Markowski 

Warszawa 1999

Opracowanie: Prof. dr hab. Andrzej Markowski

Opracowanie haseł: Zespół pod kierunkiem Marii Derkacz-Strybel w składzie: Dorota Adamiec, Aleksandra Grzyb, Ewa Rudnicka

Opracowanie redakcyjne:  Zespół wydawnictwa WILGA pod kierunkiem Anny Sikorskiej-Michalak i Olgi Wojniłko 

Wydawnictwo naukowe PWN

PLUS słowniki internetowe.

Nie mam pojęcia czy to dobry argument, ale tłumaczenie – “deep breath” oznacza właśnie głęboki oddech, a przecież logicznie rzecz biorąc, odwołanie w języku polskim nie mogłoby istnieć bez obecności podanej frazy.

Jeśli jestem w błędzie, proszę mnie z niego wyprowadzić, ale uważam, że jest to poprawnie sformułowanie.

Tego słownika nie mam, więc sprawdzić nie mam jak. Pozostaje uwierzyć na słowo, a na własny użytek pomyśleć, że rozbrat z logiką…

O słownikach internetowych, anonimowych, zmilczę.

Przejrzałem kilka słowników ogólnych – Dubisza, Szymczaka… – i kilka frazeologicznych – Skorupki nawet… – znalazłem “branie głębokiego oddechu”, ale wystarczy chwilę pomyśleć, żeby przyznać rację regulatorzy – i logice. Oddychanie to proces ciągły, cykliczny i dwuetapowy w każdym cyklu. To wyjaśnia wszystko, moim zdaniem.

Poza tym zawsze można posłużyć się słowami i zwrotami nie budzącymi żadnych wątpliwości.

“Głęboki” – przymiotnik – określający cechy istot żywych, zjawiska, pojęcia, stany, właściwości dostrzegalne ludzkimi zmysłami oraz pozazmysłowe wywnioskowane z zachowania istot żywych bądź właściwości przedmiotów.  (Wikipedia)

“Oddech” – rzeczownik – część mowy samodzielna składniowo nazywająca rzeczy, obiekty, miejsca, osoby, organizmy, zjawiska, pojęcia abstrakcyjne. 

Skoro “głęboki” to przymiotnik, a “oddech”  to rzeczownik, czy nie można ich połączyć? Przecież “głęboki oddech” będzie stanowić logiczną całość nie tylko pod względem gramatycznym, ale i znaczeniowym. 

 

Można byłoby dyskutować na ten temat długimi godzinami. Ja pójdę za radą i w przyszłości posłużę się “sprawdzonymi” zwrotami.

Nigdzie nie twierdziłam, że piszesz odcinki ‘na odwal’ i nie twierdzę. Po prostu specyfika pisania w odcinkach na określonym termin jest inna – czytelnicy, którzy dostają historię ‘w kawałkach’ raz na tydzień pewnie dłużyzn nie zauważą, ja czytałam hurtem całość i niektóre fragmenty przelatywałam wzrokiem bo w pewien sposób były powtórzeniem/wariacją na temat scen poprzednich. Oczywiście zrobisz z opowiadaniem co zechcesz, wiem, że ciężko się tnie własne teksty, ale czasem warto.

Nowa Fantastyka