Gdy w końcu przebiłem się przez litą skałę, byłem potwornie zmęczony. Pył wdzierał się w nozdrza, czułem jak kolejne krople potu spływają po twarzy, skapując na ciemny, skalisty grunt. Wtedy go ujrzałem. Legendarny pociąg SS stał jakby zapraszał, aby po siedemdziesięciu latach otworzyć pogrążone w gęstym mroku wagony.
Gdy światło przytwierdzonej do kasku latarki padło na przerdzewiały zawias jednego z nich, poczułem jak zimny dreszcz przechodzi przez całe moje ciało. Odciśnięty krwawy ślad dłoni ciągnął się na wagonie przez kilka metrów, aż niknął pod kołami pociągu. Wtedy usłyszałem skrobanie, które wydobywało się z jego wnętrza. Najpierw ledwo słyszalne, potem silniejsze, w końcu jakby miało zaraz rozedrzeć grubą stal…
Odskoczyłem od składu, jednocześnie sięgając drżącą ręką do kabury. Serce waliło jak oszalałe. W płucach zabrakło tchu, a w ustach śliny. Zachowując resztki zimnej krwi, zacząłem wycofywać się w stronę wyjścia, nie odrywając jednocześnie oczu od pociągu.
Nagle potknąłem się i upadłem. Echo poniosło mój paniczny krzyk daleko w napierającą ze wszystkich stron ciemność i powtórzyło go jeszcze kilka razy, jakby drwiąc sobie ze mnie. Byłem jednak zbyt przerażony, by wstydzić się własnej słabości. To coś, co grasowało w pociągu umilkło bowiem niespodziewanie, a cisza, która niemą grozą wypełniła tunel, była po stokroć gorsza od wcześniejszego, wściekłego chrobotania.
Niezgrabnie wyjąłem z kabury starego makarowa i mocno zacisnąłem palce na zimnej stali. Ciężar pistoletu w spoconej dłoni uspokajał niesamowicie. Dawał poczucie niemal nadludzkiej mocy i obiecywał nietykalność: w końcu to przecież ja trzymam w rękach śmierć.
W tamtej chwili, chyba pierwszy raz w życiu, ciepło pomyślałem o dziadku Józefie; esbeckim skurwysynu, któremu ukradłem tę broń, kiedy zdychał w samotności na raka trzustki, a pielęgniarki nagminnie zapominały wymieniać mu kroplówkę i wypróżniać kaczkę.
Kiedy w końcu udało mi się uspokoić oddech i myśli, zacząłem rozglądać się dookoła i niemal natychmiast tego pożałowałem. Okazało się, że leżę wśród połamanych kości przynajmniej trzech szkieletów, na których nadal wisiały resztki cienkiej jak bibuła skóry i świetnie zachowane, granatowe uniformy Deutsche Reichsbahn. Kilka innych trupów w strojach kolejarzy i maszynistów znajdowało się tuż obok. Jeden z nich wciąż kucał na piętach, z głową wspartą o ścianę tunelu, jakby pogrążony w błagalnej modlitwie, a pozostałe leżały na ziemi, gdzie się który osunął. We wszystkich czaszkach ziały niewielkie dziury o regularnych kształtach.
Z każdym poruszeniem latarki cienie Niemców drgały się na wszystkie strony i zaplątywały w stare kości, co wywoływało wrażenie, jakby ciała ożyły nagle i zaczęły prawdziwy Danse Macabre.
Tłumiąc kolejny krzyk, poderwałem się na równe nogi i uciekłem do przejścia, które wykułem w ścianie i biegłem jeszcze przez jakiś czas, nim wreszcie poczułem się bezpiecznie.
Przystanąłem, a zaraz potem musiałem usiąść, bo nogi się pode mną uginały. Łapiąc oddech, zacząłem analizować sytuację i rozważać, co dalej. Wszystko we mnie krzyczało, żebym uciekał, póki jeszcze mogę, ale myśl, że miałbym porzucić to bezcenne znalezisko, zaprzepaścić lata poszukiwań i zrezygnować z największego marzenia mojego życia, po prostu nie mieściła mi się w głowie. Mógłbym tu wrócić później, lepiej przygotowany, może z grupą zaufanych ludzi, ze sprzętem, bronią, kamerami i wszystkim, co niezbędne. Tyle że nim zdołałbym zorganizować taką wyprawę, ktoś inny na pewno dotarłby już do pociągu i przywłaszczył sobie moje odkrycie; bezczelnie ukradnie bogactwo i sławę, o których śniłem przez całe lata! I które w końcu mam na wyciągnięcie ręki.
Rządowe hieny już od dawna depczą mi po piętach, a odkąd jakiś zasrany redaktorek opublikował artykuł o tajemniczym poszukiwaczu pociągu pełnego skradzionego przez nazistów złota, kosztowności, dzieł sztuki i dokumentów mogących zawierać największe tajemnice Rzeszy, dołączył do nich tłum złodziejaszków-amatorów, pragnących mnie ubiec albo wykiwać. I teraz cała ta hołota czai się gdzieś w pobliżu, czyha na mój skarb. To, że znajdą tunel, jest już tylko kwestią czasu.
Tak więc nie mogę ryzykować. Za nic w świecie nie oddam im mojego skarbu! Zresztą, czy tak naprawdę jest się czego bać? Kilka szkieletów, będących po prostu kolejnym dowodem na to, że są tajemnice cenniejsze od ludzkiego życia i jakieś zwierzę, pewnie kuna albo łasica, które nieopatrznie wlazło do pociągu i teraz nie może się wydostać. A nawet jeśli to coś groźniejszego od kuny, to przecież wciąż tylko zwierzę… No bo cóż by innego? Poza tym, w końcu jestem dorosłym facetem, który ma pistolet i niemal trzy pełne magazynki do niego.
Powtarzając sobie to wszystko, ruszyłem z powrotem w stronę tunelu. W pewnym momencie zatrzymałem się jednak, na nowo ogarnięty panicznym strachem. Przypomniałem sobie bowiem o krwawym śladzie, ciągnącym się wzdłuż ściany pociągu. Co spotkało tego biedaka?
No cóż – pomyślałem – w tym tunelu musiało wydarzyć się coś naprawdę potwornego, ale cokolwiek to było, miało miejsce siedemdziesiąt lat temu. Teraz nie ma tu już nikogo, prócz mnie…
Tylko dlaczego z każdą chwilą ten pociąg przerażał mnie coraz bardziej? Dlaczego zamiast cieszyć się odkryciem i świętować najwspanialszy dzień życia, czuję tylko obezwładniający strach i narastającą niepewność?
Kurwa, to nie tak to miało być – zakląłem w duchu. – Zupełnie nie tak miało być…
Kiedy znów ujrzałem pociąg, miałem już gotowy plan działania. Prosty i genialny: zdobyć albo zostawić jakiś niepodważalny dowód, że to właśnie ja odkryłem tunel i wynosić się w cholerę.
Zacząłem nerwowo błądzić promieniem latarki wzdłuż tunelu i omiatać światłem masywne cielsko pociągu. Ku swojej uldze nigdzie jednak nie dostrzegłem ani nie usłyszałem tajemniczego stwora.
Ignorując krwawą smugę, trupy kolejarzy i wagon, w którym słyszałem skrobanie, ruszyłem energicznie w stronę lokomotywy, a ciemność rezonowała moimi krokami. Ze zdobytych wcześniej informacji wynikało bowiem, że na początku składu są wagony osobowe, w których łatwiej znajdę jakieś dokumenty, albo coś, co mogłoby stanowić niezbity dowód mojej tu obecności.
Nagle zdałem sobie sprawę, że coś się nie zgadza; że jakiś element w całym dotychczas ukazującym się obrazie zupełnie nie pasuje do reszty. Strach, a po trochu także i podniecenie, mąciły mi jednak myśli do tego stopnia, że nie potrafiłem odgadnąć, o co chodzi. Czułem jednak, że to coś bardzo, ale to bardzo ważnego.
Zawahałem się na moment, czy by nie wrócić i nie poszukać rozwiązania tej zagadki, ale szybko zrezygnowałem, bo w świetle latarki ukazał się już pierwszy wagon osobowy, a ogarniający mnie strach stawał się nie do wytrzymania.
Zdobyć dowód i uciekać… Zdobyć dowód i uciekać… Zdobyć dowód i uciekać… I uciekać…
Po raz enty upewniłem się, że broń jest nabita i odbezpieczona, a potem, pocąc się obficie i oddychając coraz szybciej, otworzyłem drzwi i wskoczyłem do wagonu.
W środku było pusto. Nie znalazłem niczego, co nadawałoby się do moich celów. Tu i ówdzie walały się tylko jakiś osobiste drobiazgi, jak kieszonkowy zegarek, paczka papierosów czy okulary.
Ruszyłem więc do następnego wagonu i tu już miałem więcej szczęścia: na jednym z foteli leżała teczka, a w niej dokumenty przewozowe, opatrzone datą, numerami wagonów i sygnaturą SS. Przynajmniej część z nich zawierała spis towarów znajdujących się w pociągu. A więc idealnie!
Zamknąłem teczkę i już miałem odejść, lecz wtem naszła mnie pewna myśl. Wyjąłem długopis i tuż obok okna, na drewnianej boazerii, bardzo małymi literami napisałem swoje nazwisko i aktualną datę.
Kiedy zbliżałem się do wyjścia z tunelu, promień latarki po raz ostatni omiótł skład, a ja w nagłym przebłysku zrozumiałem, co nie dawało mi spokoju: krew na ścianie wagonu wciąż jeszcze lśniła, gdy padło na nią światło…
***
– Tomek, Karol, chodźcie tu szybko! Musicie to zobaczyć!
– Co jest!? Co się dzieje!?
– Patrzcie! – Krzysiek oświetlił latarką wnętrze wagonu. – Ktoś tu już był przed nami. Widzicie? Tutaj pisze…
Piotr Dudek
12 września 2015 r.