- Opowiadanie: FoloinStephanus - Mapa

Mapa

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Zalth, zygfryd89

Oceny

Mapa

Stare, rozklekotane węglarki wtoczyły się na Odertor. Przybysze wyglądali przez szpary i wyłamane w deskach okienka. W wagonie rozmawiano szeptem o nowym miejscu, o milicjantach krążących od jednego końca peronu do drugiego. Wystraszone spojrzenia śledziły każdy ruch.

Skład zatrzymał się z piskiem. Okropny smród bijący ze środka zmusił przyjmujących transport do zasłonięcia twarzy. Rozryglowano drzwi, a milicjanci ogłosili koniec jazdy. Wreszcie setki ludzi poczęło wygrzebywać się ze starych wagonów na zakurzony peron.

Jurek bez problemu zeskoczył z wagonu. Zrzucił z podestu torbę po czym pomógł zejść dziewczynce o jasnych potarganych włosach. Basia, gdy tylko stanęła na ziemi, cichutko jęknęła z bólu. Nie mogła ustać na nodze, którą jeszcze w wagonie, ktoś przygniótł ciężkim workiem wypełnionym żytem.

– Dasz radę iść? – Jurek spytał z troską, pochylając się nad siostrą. Dziewczynka pokiwała energicznie głową.

– No to chodźmy.

Chłopak zarzucił na plecy szmacianą torbę z resztkami ubrań i jedzenia. Wziął dziewczynkę za rękę i poprowadził w stronę podziemnego przejścia.

Na peronie było tłoczno. Kresowiacy zmęczeni długą podróżą wolno sunęli do podziemnych przejść. Ci bardziej zrezygnowani rozsiedli się na ziemi, pilnują jak oka w głowie tego, co udało się zabrać z domu. Walizek, worków ze zbożem, tego co mieli na sobie. Cichemu szuraniu butów towarzyszyło gdakanie kur i syczenie gęsi. Przy końcu platformy zapiał kogut. Uwiązane do podpór zadaszenia psy i koty rozłożyły się leniwie, pragnąc jedynie odpoczynku po długiej podróży.

Rodzeństwo szło powoli do budynku dworca, przeciskając się między ludźmi i tobołami. W pewnym momencie dziewczynka straciła równowagę i aby nie upaść, oparła się o ramię przypadkowej kobiety. Nieznajoma, która dotąd siedziała na walizce wpatrzona w wieżyczki dworca, zaskoczona spojrzała na dziecko.

– Kasia… Och, Kasieńko – powiedziała z czułością, biorąc w ramiona dziewczynkę.

– Niech pani ją puści – warknął Jurek i począł wyswobadzać siostrę.

– Ona jest moja! Oddaj moje dziecko! – krzyknęła szarpiąc się z chłopcem.

– Jurek! Jurek ratuj! – Basia próbowała się uwolnić. Kobieta jednak trzymała ją tak mocno, że Jurek, mimo iż pomagał mu przypadkowy mężczyzna, nie zdołał złagodzić uścisku.

– Pomóżcie, ludzie! – zawołał błagalnie chłopak, lecz jego krzyk został bez odzewu. Zmęczeni i zrezygnowani przybysze przypatrywali się całej scenie, jedynie mocniej ściskając swój dobytek.

Kobieta w panice zasłoniła Basi usta, a drugą ręką splotła jej dłonie na brzuchu. Z szaleństwem w oczach zaczęła się cofać w kierunku krawędzi peronu. Nagle przez tłum zaczął przeciskać się wysoki barczysty chłop z gęstą czupryną. Odtrącił Jurka i podszedł do kobiety. Chwycił ją za ramiona i tak mocno ścisnął, że ta wijąc się w bólu, puściła dziecko. Basia kuśtykając wróciła do Jurka. Wczepiła się w niego i ze strachem patrzyła, co zrobi mężczyzna.

– Co z tobą, kobieto?! – zagrzmiał. – Kasia nie żyje, a ty jakie obce dziecko bierzesz?! Ja ci dam krowo jedna!

Uderzył ją w twarz otwartą dłonią. Upadła na sąsiedni tor zawodząc. Głośny szloch ucichł dopiero wtedy, gdy kobieta zobaczyła krew ściekającą na jasny płaszcz.

 

Mimo usilnych starań milicji ludzie rozchodzili się do bocznych wyjść. Jurek i Basia, mając dzięki temu trochę swobody, przedostali się szybko do dworcowego holu.

Za niewielkimi stolikami, rozstawionymi pod nieczynnymi kasami, siedzieli urzędnicy z Państwowego Urzędu Repatriacyjnego. Prosili o dane, przyglądali się spisom rzeczy i inwentarza. Podejrzliwie zerkali do walizek w poszukiwaniu pieniędzy, map czy nieodpowiednich fotografii. Po kontroli większość nowo przybyłych musiała czekać na przydział kwater.

Jurek i Basia zgłosili się bez kolejki do jednego z urzędników. Suchy starszy pan w eleganckiej białej koszuli popatrzył na nich z niechęcią.

– Kolejka – warknął, zwieszając leniwie głowę.

– My bez przydziału – powiedział Jurek.

– A to czemu? – urzędnik udał zaciekawienie.

– Nasi rodzice już tu są. Potrzeba nam tylko transportu.

Mężczyzna przyjrzał się uważnie rodzeństwu.

– A dlaczego osobno? Dlaczego nie z rodzicami tu trafiliście?

Jurek zacisnął pięści. Wziął głęboki wdech, po czym powiedział zachowując spokój:

– Rodzice z Sybiru prosto. Z ciotką mieszkaliśmy na Wołyniu.

– A co, rodzice na wycieczce byli? – zakpił urzędnik. – A ciotka gdzie?

– Zmarła na suchoty – odparł ostro Jurek.

Urzędnik spoważniał. Surowym tonem poprosił o karty przesiedleń. Przyjrzał się dokumentom i im bliżej był końca, tym większymi oczyma je czytał. Spojrzał na Jurka wyraźnie zaniepokojony. O nic nie pytając pospiesznie sprawdził torbę, następnie wystawił zaświadczenie i oznajmił:

– Furmanki wszystkie w drodze. A i tak musicie czekać kompletu na dzielnicę. Następny!

Jurek nie zamierzał dłużej zostać na dworcu.

Z holu udało im się wyjść na plac. Przed budynkiem, na niewielkiej przestrzeni, przybyli tu wcześniej Polacy, zorganizowali targ. Na granitowej kostce leżały ubrania najróżniejszego kroju. Można było kupić niemieckie sukienki, dobrej jakości eseskie palta zerwane z trupów, buty czy czapki. Inni sprzedawali wędzone kiełbasy i świeże mięso. Starsze kobiety oferowały, ułożone w niedbale zbitych skrzynkach, jajka i ubite przez siebie masło. Byli też tacy, którzy krążyli między nowo przybyłymi bez słowa pokazując thiele, kinzle czy inne zszabrowane kosztowności, zaś dobrze wyglądające panienki odkrywały przed mężczyznami nieskromnie swe ciała.

Jurek niewzruszony na te bogactwa przeciął szaberplac, kierując swe kroki do parku. Basia ledwo dotrzymywała mu kroku. Kuśtykała wolno za bratem, przyglądając się z ciekawością nieznanemu miejscu.

– Jurek, patrz! – zawołała na widok prowizorycznego cmentarza, znajdującego się w środku parku. Na wszystkich krzyżach zauważyła jaskrawe czerwone litery N.

– Przestań – burknął. – Tu pochowali samych Niemców.

– Skąd wiesz?

Szarpnął ją. Nie chciał, żeby głośno przyznawała się, że widzi coś więcej poza krzyżami.

– Jurek, co ci? To boli! – zapiszczała, wyrywając się.

– Choć, musimy znaleźć rodziców – warknął.

 

***

 

Franciszek został sam. Emma, dość ładna młoda kobieta, zmieniona przez niego jakiś czas temu w upiora, odeszła w końcu. Poszła pilnować swojego kochanka, błądzącego wśród żywych. Nie miał czasu ich doglądać. Franciszek zrobił to co mógł, reszta była w jej rękach. Spojrzał w górę. Biało-czerwone smugi sunęły na północ.

Przez chwilę stał wpatrując się w niebo, po czym rozejrzał się po cmentarzu. Jeszcze parę grobów było nieoznaczonych, ale to była kwestia czasu. Wiedział doskonale, że Trupięgi potrzebują żołnierzy i żadnemu martwemu nie oszczędzą powrotu. Każde z leżących tutaj, kimkolwiek by nie było za życia, powróci, całe szczęście, pozbawione swych wspomnień.

Książkę zawierającą listę z Gross Rosen włożył do wewnętrznej kieszeni marynarki. Franciszek musiał jeszcze pamiętać by oddać ją Wilkom i więcej nie był zobowiązany się tym przejmować. Zadowolony z obrotu spraw zwrócił się w stronę Odertor. Czarny dym unoszący się nad peronami przypomniał mu, że ma do odebrania z transportu garstkę ludzi.

Nieśpiesznie ruszył w stronę dworca. Na szaberplacu zauważył kilka znajomych twarzy. Panienka lekkich obyczajów, na jego widok odwróciła wzrok. Stara Trupięga, sprzedająca ukradzione jajka, ukłoniła mu się z szacunkiem. Mimowolnie przyjrzał się jej. Spod warstw szalików i swetrów nie dało się dojrzeć gnijącej skóry, lecz Franciszek wyczuł odór psującego się ciała.

– Może pan kupi? Taniutko, niemiecki macher – zaczepił go niski człowieczyna. Szabrownik podwinął rękaw skórzanej kurtki, pokazując szereg zegarków opiętych na chudym przedramieniu. Franciszek zobaczył prześwitujący między paskami numer obozowy. Zaśmiał się krótko, ignorując sprzedawcę zegarków i wszedł do budynku dworca.

Urzędnicy i milicjanci zajęci odprawianiem nowo przybyłych nie zwrócili na Franciszka uwagi. Rozejrzał się więc spokojnie w poszukiwaniu znajomej sylwetki. W środku było tłoczno i cicho. Ludzie tępo wpatrywali się w czarno-białą posadzkę lub zdobienia kolumn, bezwolnie czekając na swoją kolej. W rogu, niedaleko wyjścia na perony Franciszek dostrzegł rosłego mężczyznę, z potarganymi włosami sięgającymi mu do ramion. Twarz zakrywała nieugładzona broda. Obok niego siedziała niemłoda kobieta z zakrwawionym nosem. Podszedł do nich.

– Dzień dobry – przywitał się.

Mężczyzna spojrzał na Franciszka nieprzytomnym wzrokiem. Dopiero po chwili dotarło do niego kto przed nim stoi.

– Ach, dzień dobry! – krzyknął, po czym dodał szeptem – Myślałem, że wyślą po nas Wilka.

– Niestety Hektor był zajęty, a nie znalazł on wśród swoich nikogo godnego by przyjąć ciebie, Lwie. – Franciszek odparł z przesadną uprzejmością.

– Przysłali więc upiora. – Lew zaśmiał się dobrodusznie, lecz Franciszek wyczuł w jego głosie kpinę.

– Dzień dobry, Franciszku. – Tuż obok nich stanął chudy wysoki mężczyzna w szarym wymiętym garniturze.

– Witaj Dedusie! – Uścisnęli sobie serdecznie dłonie. – Dzień dobry Palmiro – Franciszek zwrócił się do niskiej korpulentnej kobiety o miłej twarzy i włosach przyprószonych siwizną. Palmira skinęła jedynie głową. Uważnie się przyjrzał kobiecie. Jej milczenie wydało mu się dziwne.

– Wybacz jej, na Sybirze straciła mowę – Dedus pospieszył wyjaśnieniem. – Na szczęście już koniec. Wojny nie będzie. – Odwrócił wzrok, nie wierząc do końca we własne słowa.

– Czas pokaże. – Franciszek uśmiechnął się słabo, nawet on nie był pewny, czy wojna ponownie nie wybuchnie. Spojrzał przez ramię na urzędników jakby czegoś szukał. – Miałem odebrać jeszcze dwie osoby.

– O, to może przejdź się na peron. Widzisz ja i Lew jechaliśmy tym samym pociągiem, a dopiero teraz się widzimy.

Franciszek skinął głową. Wiedział, że ich nie znajdzie, ale bez słowa udał się na peron. Nie tu powinien szukać zguby, a mimo to wśród zmęczonych spojrzeń, smrodu i brudu próbował dojrzeć coś znajomego. Jak przewidział, nie uświadczył tych, których szukał. Zrezygnowany i trochę poirytowany wrócił do Dedsa i Lwa.

– Chodźmy, jak będą musieli to mnie znajdą – oznajmił oschle. – Do czasu powrotu Hektora zatrzymacie się u nas. Robota też się dla was znajdzie.

 

***

 

Jurek i Basia po dwóch godzinach dotarli do Wolfram Strasse, pod numer dwanaście. Dwukondygnacyjna willa straszyła czarnymi oknami, spozierającymi posępnie z białej fasady otulonej czerwonymi cegłami. Z wschodniej strony dom wykończony był wykuszem, z przodu okno na poddaszu wieńczył prostokątny ozdobny szczyt. Na furtce, prowadzącej na sporej wielkości posesję, wisiała tabliczka z napisem: “Tu mieszkają Polacy”. Ogród zakwitły na wiosnę różami i tulipanami, ale niepielęgnowany, zapełnił się zielskiem. Przywiędłe kwiaty smętnie opadały na wyłamane ogrodzenie.

Jurek łudził się, że zastanie rodziców pod adresem przekazanym przez nowe władze, jednak dom jak i otaczający go teren okazały się opuszczone. Nie zastali nawet Niemca.

– Niech to szlag trafi! – syknął Jurek, kopnąwszy furtkę. Basia płakała oparta o resztki kolumienki podtrzymującej niegdyś płot.

– Przestań płakać. To nic nie da – Jurek pochylił się nad siostrą. Spojrzał jeszcze raz na dom po czym usiadł koło niej.

– Ja chcę do mamy – zaszlochała dławiąc się łzami. – Powiedziałeś, że mama będzie czekać, że tatuś też!

– Basiu… – nie wiedział co powiedzieć. Przytulił ją do piersi. – Nie możemy tu zostać.

Robiło się coraz później. Po ulicach krążyły wojskowe patrole, a one różniły od band szabrowników, tylko tym, że żołnierze mieli przy sobie broń.

Jurek z niechęcią wyjął swoją kartę przesiedlenia. Na końcu widniał wpisany przez lwowskie władze adres, pod który mieli się zgłosić tuż po wyjściu z pociągu. To właśnie on wzbudził w urzędniku taki strach. Podobnie w Jurku nie budził dobrych skojarzeń, jednak teraz chłopak nie miał wyjścia.

Poczekał aż Basia się uspokoi. Gdy już przestała łkać wziął ją na ręce i począł iść z powrotem w stronę centrum.

Wolno mijali cuchnące zgnilizną ruiny i powoli odżywające kamienice oraz domy. W niektórych rejonach zaczęto już porządkować gruzy. Wiele zakładów ruszyło z pracą, by móc jak najszybciej odbudować zniszczone miasto, związać wypędzonych z nowym miejscem.

W połowie drogi Jurkowi udało się namówić, wracającego na Odertor furmana by zabrał ich ze sobą. Na wozie Basia zasnęła, ale był to sen niespokojny, pełen koszmarów.

– Dom był zajęty, czy ruiny wam wciśnięto? – zagadał woźnica, zmuszając krowy by ominęły wystające z gruzów belki.

– Ruiny – Jurek odparł ostrożnie, odrywając wzrok od zawalonej kamienicy. Widział tylko plecy woźnicy i czarne włosy ścięte bardzo krótko.

– Zdarza się. Ja po zdaniu broni… – mężczyzna zamilkł, zraz jednak znów przemówił, zmieniwszy temat. – Oni tam burdel mają w papierach. Mnie też wysłali do ruin. Na Gierymskich! – prychnął. – Co się okazało? Gierymskich było dwóch! – zaśmiał się ze swego żartu, ale Jurkowi nie było do śmiechu. Bez pozwolenia przysiadł się do mężczyzny. Furman natychmiast przestał się śmiać. Szara pomarszczona twarz stężała w zaskoczeniu.

– Wracaj szczeniaku na swoje miejsce – warknął sięgając po bat.

– Graf Moltke, wie pan gdzie jest? – Jurek spytał szybko, zanim woźnica podniósł rękę, w której trzymał bat.

– Graf Moltke? Ta kawiarnia po Niemcu? – Mężczyzna spojrzał na Jurka z zaciekawieniem. – A co? Tam teraz wojsko pije… Czerwoni… – syknął z nienawiścią, przyglądając mu się nieufnie.

– To daleko stąd? – Jurek zadał pytanie bez zastanowienia.

Furman obejrzał się przez ramię na leżącą na furze dziewczynkę. Nagle w jego oczach zaiskrzyła się furia wymieszana ze strachem. Mężczyzna zaczął krzyczeć, okładając Jurka batem:

– Ty psie jeden! Sprzedawczyku! Fałszywy kundlu!…

Na chłopaka posypały się wyzwiska. Wrzaski obudziły Basię.

– Jurek! Co się dzieje?! – Wstała widząc jak furman szarpie jej brata. – Zostaw go!

– Co pan?! Ja tylko… – Jurek próbował się bronić, ale mężczyzna był dużo silniejszy niż na to wyglądał. Strącił chłopca z wozu i kazał im się wynosić.

 

***

 

Zakurzona suterena przy Schutzen jeden świeciła pustkami, nie licząc kilku spitych radzieckich żołnierzy nucących „Katiuszę”. Za barem stała kobieta w średnim wieku o ogniście rudych włosach i twarzy przeoranej bliznami. Nalewała właśnie samogonu przysypiającemu przy kontuarze wojskowemu, gdy w drzwiach stanął Franciszek. On i kobieta przywitali się bez zbędnych słów, po czym Franciszek przeszedł w głąb sali pozbawionej okien. Usiadł na końcu, tuż pod pękniętym lustrem. Po chwili podeszła do niego barmanka. Utykała, a spod lejby wystawała drewniana proteza niemieckiej roboty.

– Co ci podać? – spytała od niechcenia, przy czym przejrzała się mimowolnie w lustrze i poprawiła włosy.

Franciszek wyciągnął książkę zawierającą listę z Gross Rosen i położył ją na stoliku.

– Dasz ją Hektorowi – nakazał łagodnie.

– Niema go w mieście. Zresztą…

– Widujesz go częściej niż ja – przerwał z ironicznym uśmiechem.

Kobieta wzięła książkę i odeszła. W półmroku Franciszek nie dostrzegł wykrzywionej obrzydzeniem twarzy. Patrzył za to jak dwóch sołdatów podnosi się z trudem i wychodzi z sutereny. Po drodze potknęli się na schodach i z łoskotem wylądowali na zakurzonej podłodze. W tym momencie do baru wszedł wysoki, obleczony w czerń strażnik, ciągnąc za sobą jakiegoś starca. Strażnik bez ceregieli odepchnął nogą żołnierzy i podszedł wprost do Franciszka.

– Mam coś dla pana – oznajmił. W młodej twarzy Franciszek nie dojrzał nic znajomego.

– Mów! – strażnik rozkazał, sadzając dygocące ciało starca na krześle. Franciszek rozpoznał furmana rozwożącego ludzi z Odertor.

– A-ale p-panie – woźnica spojrzał na Franciszka błagalnie, ale ten tylko uniósł brwi. Starzec wiercił się na krześle, młócąc w palcach bat.

– No mów! – warknął strażnik.

– Wi-widziałem dziewczynkę i chłopaka. Ta mała miała piętno. Bez belek i krzyżyków. Chcieli do starego Moltkego, ale ich przegoniłem. A później sfora pękła… Pręty poraniły krowy… Co ja teraz zrobię? – bredził.

 

***

 

Stanęli u wylotu Peucker Strasse. Na zniszczonym Matthiasplatz pasły się wychudzone krowy. W gruzach kury wygrzebywały popiół. Poprzez kikuty połamanych drzew dało się dojrzeć zarys fontanny, z której wyciekała deszczówka, tworząc wokół sporą kałużę. W brudnej wodzie pływała kaczka z małymi.

Coś zaszurało. Oboje patrzyli jak ze szczeliny w piwnicznym oknie wyłazi wygłodzony pies. Zwierzę nie miało jednego oka, a sierść i skórę miejscami powygryzaną do mięśni. Pies podszedł do Basi i polizał ją po ręce.

– Uciekaj! – Jurek odepchnął go nogą.

– Co z nim będzie? – Basia spojrzała na brata, jednocześnie głaszcząc zwierzę.

– Nie wiem. I przestań go głaskać. Ma pchły, a my nie mamy się gdzie wykąpać. – Odciągnął siostrę i kopnął kundla w żebra. Pies zaskowyczał i uciekł z podkulonym ogonem.

– Jesteś okropny – powiedziała, ale Jurek jej nie usłyszał.

Chłopak zrobił parę kroków wzdłuż zachodniej pierzei. Tuż za nim szła Basia, zbierając drobne kamyczki i kawałki porcelany. Uważnie przyglądał się kamienicom. W drodze na Peucker Strasse zauważył, że wiele napisów z nazwami sklepów, fabryczek i restauracji zostało już częściowo zamalowanych. Na Odervorstadt jednak nikt jeszcze nie pofatygował się by zatrzeć pędzlem niemiecką obecność.

Jurek z nadzieją zatrzymał się na rogu Matthiasplatz i Moltke Strasse. To tutaj pokierowała ich, spotkana, w okolicach Oberschlesischer Bahnhof kobieta.

Na najniższym piętrze kamienicy numer siedemnaście oparty o parapet stary człowiek palił papierosa. Gdy spojrzał na Jurka chłopak odwrócił wzrok. Budynek tak jak i pozostałe kamienice, naznaczony był wojną: okna zabite deskami i uszczelnione szmatami; kamieniarka nierówno ozdobiona dziurami po kulach. To jednak nie było ważne. Na parterze bowiem przełamany w pół zwisał na hakach szyld Grafa Moltkego, zaś tablice niegdyś zawieszone między oknami teraz służyły za zasłony.

Z wnętrza dawnej kawiarni dobiegały głośne śpiewy. Jurek z trudem rozpoznał słowa „Świętej wojny” i „Smuglanki”. Nie chciał tam wchodzić. Wątpliwości i strach, które nim targały kazały uciekać, lecz zdrowy rozsądek zmuszał do pozostania. Przyglądał się jeszcze chwilę okolicy, chcąc odwlec moment wejścia do kawiarni.

Matthiasplatz powoli tonął w czerwieni zachodu. Między resztkami pomnika regimentu Peuckera Basia zrywa wysuszone kwiaty wrotyczu. Jurek na chwilę spojrzał w górę. Umalowane ostatnimi promieniami słońca kamienice spoglądały czarnymi oczami na chłopca. Niewzruszone szybko pogrążały się w cieniu. W niektórych oknach nieroztropnie zapalano już światła.

Na ulice zaczęli wylegać szabrownicy. Szare ulice kusiły nierozgrzebanymi jeszcze gruzami. Grupy czarnych postaci sunęły wzdłuż kamienic. Jurek rozejrzał się ponownie. Nagle zamarł. Nigdzie nie dojrzał siostry.

– Basia! – zawołał zaniepokojony. Po chwili zza rogu kamienicy wyszła Basia w towarzystwie wysokiego, chudego mężczyzny w szarym garniturze.

– Chodź tutaj! – syknął do siostry wystraszony. Chwycił małą za rękę i przyciągnął ją do siebie. Basia ze łzami w oczach chciała się przytulić do brata, jednak Jurek odepchnął ją.

– Ile razy mówiłem ci, żebyś nie rozmawiała z obcymi?! Tłumaczyłem ci…

– Och, nic się, przecież nie stało. – Obcy uśmiechnął się serdecznie do Jurka. – Opowiadała mi skąd przyjechaliście, ale nie powiedziała dokąd idziecie.

– Nie pańska sprawa! – Jurek wstał.

– Przecież, gdybym chciał to, byś więcej jej nie ujrzał. – Z twarzy mężczyzny nie schodził uśmiech, lecz Jurek dostrzegł w nim coś złośliwego, a w głosie wyczuł groźbę.

Chłopak nic nie odpowiedział. Szarpiąc dziewczynkę zaciągnął ją do Grafa Moltkego.

 

***

 

Franciszek siedział na wytartym krześle przy niewielkim stoliku w głębi sali. Naprzeciw niego stary upiór w marynarce z lodenu przyglądał się spokojnie chodzącym po sali kelnerom. Na haczykowatym nosie Grafa ledwo trzymały się posrebrzane cwikiery, a roztrzęsiona ręka trzymała mocno laskę. Starzec co rusz przykładał do ust kufel z gęstą czerwoną mazią cuchnącą zgnilizną.

 

***

 

W środku siedziało kilkunastu radzieckich sołdatów. Większość stanowili upici i rozśpiewani podoficerowie. W półmroku lamp naftowych ich twarze wyglądały jak czerwone bańki. Psu z gardła wyjęte mundury walały się po podłodze.

Jurek, trzymając mocno siostrę, zaczął się przeciskać między żołnierzami i stolikami. W pewnym momencie dostrzegł ich strażnik, dotychczas siedzący przy kontuarze i rozmawiający z barmanem.

– A wy dokąd? – strażnik spytał spojrzawszy na nich przez ramię.

– Do Moltkego. – Jurkowi zadrżał głos na widok pustych oczu mężczyzny.

Już nie mógł niczego odwołać.

 

***

 

Ten sam strażnik, który przywlókł na Schutzen numer jeden furmana, teraz prowadził dwoje dzieci. Chłopiec wyglądał na nie więcej niż siedemnaście lat, dziewczynka mogła mieć dziesięć. Oboje lękliwie spoglądali na otaczających ich żołnierzy, bojąc się, że w każdej chwili któryś ich zaczepi. Mała kurczowo trzymała brata za rękę, a chłopak nie starał się z tego uścisku wyzwolić. W końcu stanęli przy stoliku zajętym przez Franciszka i Grafa.

Starzec spojrzał na przestraszone dzieci. Zmierzył je chłodnym spojrzeniem, po czym zwrócił się do towarzysza po niemiecku:

– Nie znam. Jeśli przyjechali do mnie muszą mieć list. Jak możesz załatw to sam.

Franciszek skinął głową, nie podnosząc wzroku na żadne z obecnych. Starzec wstał, ostatni raz spojrzał na dzieci i odszedł.

 

***

 

Jurek chwilę patrzył na drepcącego w stronę zaplecza Niemca. Był pewny, że tym który obdarzył go pogardliwym spojrzeniem, był Moltke. Zanim starzec zniknął za drzwiami Jurek usłyszał ciche acz rozkazujące:

– Siadajcie.

Rodzeństwo posłusznie zajęło dwa żeliwne krzesła naprzeciw nieznajomego.

– Jesteście głodni? – spytał blady mężczyzna w średnim wieku, o pociągłej twarzy. W oczach Franciszka Jurek widział jedynie trupią biel.

Basia pokiwała energicznie głową. Od dawna nic nie jadła.

– Przynieś im coś do jedzenia – mężczyzna zwrócił się do, stojącego obok strażnika. Gdy tamten odszedł Franciszek w milczeniu przyjrzał się rodzeństwu.

Dziewczynka była śliczną blondynką, z niebieskimi oczami. Jakby to powiedział Niemiec: herrenvolk. Chłopiec, przeciwnie, miał brązowe, prawie czarne włosy i ciemne oczy. Różnili się tak bardzo, że na pierwszy rzut oka trudno było przyznać im pokrewieństwo.

Po paru minutach ciszę przerwał strażnik, niemal rzucając przed Jurka i Basię dwa talerze ze szkliście czarną zupą. Dziewczynka, mimo wstrętu jaki poczuła na widok papki, od razu zabrała się do jedzenia.

– A ty nie zjesz? – Franciszek uśmiechnął się wzgardliwie.

– Ja dziękuję. – Jurkowi ledwo przeszły przez gardło te słowa.

– A teraz mapa i listy – upiór rozkazał, gdy tylko dziewczynka zjadła.

 

***

 

Franciszek odebrał od chłopaka listy i wręczył mu nowe polskie banknoty i trochę waluty.

– Co z moimi rodzicami? – Jurek przewracał w palcach klucze do nowego mieszkania. Miał nadzieję, że dom, który wcześniej odwiedził tylko chwilowo był pusty.

– Ich umowa nie obowiązywała. Choć matkę możesz spróbować wyciągnąć z więzienia – Franciszek odparł beznamiętnym tonem.

Jurek zrozumiał, że będzie musiał radzić sobie bez rodziców. Jako nowy nie miał szans skutecznie wstawić się za matką.

– Ciotka na ciebie czeka pod tym adresem. – powiedziawszy to wręczył mu kartkę. – Tam przed wyjazdem nadadzą ci piętno. Tym razem z belkami i krzyżykami – zakpił.

Jurek spojrzał na niego przestraszonymi oczyma. Nie chciał mieć z nim więcej do czynienia. Franciszek zaśmiał się ochryple.

– Nie bój się. Raczej wątpię żebyśmy się jeszcze spotkali. – Poklepał Jurka po ramieniu.

Jurek czując narastającą suchość w gardle zdołał jedynie wydukać:

– Dziękuję.

 

Franciszek odprowadził chłopaka do ciotki, po czym wrócił do Moltkego. Zasiadł w głębi sali, tuż pod starym lustrem w zdobnej ramie. Apatyczny kelner bez pytania przyniósł mu kufel czerwonej mazi. Po chwili niezdecydowania Franciszek upił łyk, starając się powstrzymać odruch wymiotny. Zanim odstawił kufel, na stoliku, z głośnym plasknięciem, wylądowała sterta zakrwawionej skóry.

– Mogłeś to wygarbować. – Franciszek spojrzał na Dedusa, który podobnie jak fartuch ręce miał całe we krwi.  Obok niego stał zadowolony Lew równie brudny co Dedus. W rękach trzymał owinięte w papier mięso.

– Mapa zejdzie. Poproś Filipa żeby coś z tym zrobił – wyjaśnił Lew. Unosząc zakrwawione pakunki spytał – Mogę wziąć? Tak trudno teraz o mięso.

Franciszek skinął głową. Nie obchodziło go co jedzą Wilcy. Skoro on musiał pić to zgniłe przetaczane świństwo oni mogli się karmić równie ohydnym mięsem.

– Pójdziesz do niego? – Franciszek zwrócił się do Dedusa.

– Obawiam się, że Filip nie przyjmie mnie zbyt dobrze. Stanowię dla niego, niejako, konkurencję. – Spojrzał na ręce Lwa. – Szkoda mi tej małej. Była całkiem miła.

Koniec

Komentarze

Stary(,) rozklekotana węglarka wtoczyła się na Odertor. – literówka i przecinek

 

Mimo starań milicji ludzie rozchodzili się do bocznych wyjść. – Ale jakich starań? Nie rozumiem.

 

Za niewielkimi stolikami, rozstawionymi pod nieczynnymi kasami, siedzieli urzędnicy z PUR (Państwowy Urząd Repatriacyjny). – Po co pisać skrót, skoro i tak zaraz napisałeś całą nazwę, a potem ani razu jej nie użyłeś w opowiadaniu?

 

– A co, rodzice na wycieczce byli? – zakpił urzędnik. - (spacja)A ciotka gdzie?

 

– Niestety Hektor był zajęty, a nie znalazł on wśród swoich nikogo godnego by przyjąć ciebie, Lwie(.) – Franciszek odparł…

 

Na furtce, prowadzącej na sporej wielkości posesję, wisiała tabliczka z napisem: Tu mieszkają Polacy. – Może cudzysłów?

 

– Graf Moltke? Ta kawiarnia po Niemcu? – mężczyzna spojrzał… – Mężczyzna z dużej.

 

Jurek! Co się dzieje?! – wstała widząc jak furman szarpie jej brata. – Wstała z dużej

 

Zakurzona suterena przy Schutzen jeden świeciła pustkami, nie licząc kilku spitych radzieckich żołnierzy nucących „Katiuszę” – A co innego mogli by nucić? :) (O.K. Czepiam się.)

 

– Widujesz go częściej niż ja – przerwał jej z ironicznym uśmiechem.

Kobieta wzięła książkę i odeszła. W półmroku Franciszek nie dostrzegł jej wykrzywionej obrzydzeniem twarzy. – zbędne zaimki (moim zdaniem)

 

W tym momencie do baru wszedł wysoki(,) obleczony w czerń(,) młody strażnik, … – trochę dużo tych przymiotników, zwłaszcza, że dwie linijki dalej piszesz o jego młodej twarzy + przecinki

 

– Uciekaj!(spacja)- Jurek odepchnął go nogą.

 

Chłopak zrobił parę kroków wzdłuż pierzei zachodniej. – może: zachodniej pierzei?

 

Po chwili zza rogu kamienicy wyszła Basia w towarzystwie wysokiego(,) chudego mężczyzny w szarym garniturze.

 

– Chodź tutaj! – syknął do siostry wystraszony(.) Chwycił małą za rękę…

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Bardzo dobre opowiadanie. Momentalnie wsiąkłem w klimat powojennego miasta, (lubię jak ktoś wie o czym pisze) historia zaciekawiła, ale… No właśnie.

Jest jedno podstawowe “ale”. ALE DLACZEGO?! Dlaczego ta historia tak się kończy? Nie wiem, może mi coś umknęło, ale (tak, powtórzenia) jakby nie zakończenie, to bez wahania klikałbym w bibliotekę.

A tak, jeszcze się zastanowię.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

 

Nie wiem, czy chodziło Ci o to, że zakończenie jest nie jasne, czy może o to, że dość makabryczne i w sumie nie wiesz dlaczego, akurat tak krwawe.

Kurcze, wydawało mi się, że zakończenie jest dość klarowne. Chodzi o to, że mapa jest na skórze dziewczynki, a mięso, które trzyma Lew… jest jej. 

Krwawe zakończenie, ponieważ w rezultacie Jurek był zmuszony sprzedać/oddać siostrę w zamian za mieszkanie  i kontakt z ciotką (hymm… może rzeczywiście nie bardzo to wytłumaczyłem).

Dzięki za błędy i pochwałę:)

 

 

F.S

Muszę Cię uspokoić, jest klarownie. Nawet rozumiem dlaczego to zrobił, jakie miał motywy, ale nie oznacza to, że zakończenie przypadło mi do gustu. Simply. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Dobra, rozumiem:)

Cóż… trudno, dla mnie to musiało się tak skończyć.

Jeszcze raz dziękuję.

 

Błędy poprawione. 

F.S

A niech Ci będzie. Na zachętę. Klik.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Dziękuję Zalthanie.

F.S

Hmmm. Makabryczne dosyć, ale jest jakiś pomysł. Zabrakło mi wyjaśnienia, dlaczego druga strona tak się zachowuje. Mapę można było przerysować… Kim oni właściwie są?

No i z wykonaniem nie najlepiej. Interpunkcja kuleje, trochę literówek i grubszych błędzików…

Kobieta w panice zasłoniła Basi usta i splotła jej ręce na brzuchu.

To ile ta baba miała rąk? Tym bardziej, że chyba nadal walczyła z bratem i obcym facetem…

Za niewielkimi stolikami, rozstawionymi pod nieczynnymi kasami, siedzieli urzędnicy z Państwowy Urząd Repatriacyjny.

A gdzie się podziała odmiana przez przypadki?

– Niema go w mieście. Z resztą…

Nie ma. Zresztą.

Franciszek spojrzał na Dedusa. Ręce miał całe we krwi, podobnie jak fartuch.

Ale który był taki zakrwawiony?

Babska logika rządzi!

Dziękuję za wytknięcie błędów – poprawiłem.

Co do fabuły – cóż…  mój bohater, który co nieco ma już na sumieniu, odpowiedziałby tak: 

“Mapa jest dla mnie ważna. Łatwiej było zedrzeć ją, niż przerysować z ciągle wierzgającego dziecka.

Dziewczynka… ona i tak by zginęła. Oni wszyscy giną, jeszcze za życia, już w momencie kiedy rodziny postanowią ich sprzedać. My ich tylko dobijamy, serwując szybką śmierć.

Użalanie się nad nimi jest tym samym, co płacz nad martwym psem. Łzy i słowa protestu nie przywrócą życia ani psu, ani ścierwu, które do nas trafia.”

Sądzę jednak, że jest to za krótki tekst, żeby takie sprawy wyjaśniać, chociaż może jakieś słówko można by było wtrącić.

F.S

Ciekawy tekst i spodobał mi się. Zakończenie mi nie przeszkadzało, chyba zrozumiałam motywy Franciszka, z jego zachowania można było wywnioskować takie przedmiotowe podejście do ludzi. Znaczy, postaci wiarygodne, dobrze zarysowane. 

Klimat, który stworzyłeś, też mi przypadł do gustu. Taki brudny, pełen beznadziei świat, gdzie każdy robi co może, byle tylko uratować własną skórę. Przekonujące i prawdziwe. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

@gravel Dziękuję. 

F.S

Przerażający i nie w moim guście. Kooompletnie nie. Acz dobrnęłam do końca i klimat też poczułam. Musi więc być nie najgorsze. Tylko absolutnie nie dla mnie.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

@Emelkali dziękuję za zawoalowaną pochwałę. Niestety, a może stety nie da się trafić w gusta wszystkich :)

F.S

Kolejne opowiadanie, w którym główną rolę gra powojenny Wrocław, ale nadal nie wiem, co się w nim rozgrywa. Opowiadasz historię w miarę interesującą, ale chyba nie wyjaśniasz wszystkiego i dlatego nie mogę pozbyć się wrażenia, że coś mi umyka. Innymi słowy – nie do końca pojmuję świat istot, bytujących obok ludzi.

Wykonanie nadal pozostawia sporo do życzenia.

 

Okrop­ny smród bi­ją­cy z środ­ka… – Okrop­ny smród bi­ją­cy ze środ­ka

 

aby nie upaść pod­par­ła się o ramię przy­pad­ko­wej ko­bie­ty. – …aby nie upaść opar­ła się o ramię przy­pad­ko­wej ko­bie­ty.

Podpieramy się czymś, np. laską. O coś, możemy się oprzeć, nie podeprzeć.

 

– Jurek! Jurek ratuj!- Basia pró­bo­wa­ła się uwol­nić. – Brak spacji przed dywizem, zamiast którego powinna być półpauza.

 

wy­so­ki bar­czy­sty chłop z głową ob­ro­śnię­tą gęstą czu­pry­ną. – Czupryna, to krótkie bujne włosy. Czupryna znajduje się, oczywiście, na głowie, ale nie można powiedzieć, że ktoś ma głowę obrośniętą czupryną, bo to niemożliwe.

 

Su­ro­wym tonem po­pro­sił o karty prze­sie­dleń Przyj­rzał się do­ku­men­tom… – Brak kropki na końcu pierwszego zdania.

 

Biało czer­wo­ne smugi su­nę­ły na pół­noc.Biało-czer­wo­ne smugi su­nę­ły na pół­noc.

 

Ogród za­kwi­tły na wio­snę ró­ża­mi i geo­r­gi­nia­mi… – Róże zakwitają raczej wczesnym latem, natomiast georginie to kwiaty późnego lata.

 

Na za­gru­zo­wa­nym Mat­thia­splatz pasły się wy­chu­dzo­ne krowy. W gru­zach kury wy­grze­by­wa­ły ziar­na. – Powtórzenie.

Skąd w gruzach wzięły się ziarna?

 

Zwie­rzę nie miało jed­ne­go oka, a sierść i skórę miej­sca­mi miało po­wy­gry­za­ną do mię­śni. – Powtórzenie.

 

Ma pchły, a my nie mamy się gdzie wy­ką­pać. – od­cią­gnął sio­strę… – Po kropce, zdanie rozpoczynamy wielką literą.

 

ka­mie­niar­ka nie równo ozdo­bio­na dziu­ra­mi po ku­lach. – …ka­mie­niar­ka nierówno ozdo­bio­na dziu­ra­mi po ku­lach.

 

Wąt­pli­wo­ści i strach jaki nim tar­ga­ły ka­za­ły ucie­kać… – Wąt­pli­wo­ści i strach, które nim tar­ga­ły ka­za­ły ucie­kać

 

– A teraz mapa i listy– upiór roz­ka­zał… – Brak spacji przed drugą półpauzą.

 

– Co z moimi ro­dzi­ca­mi? -Ju­rek prze­wra­cał… – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Fran­ci­szek upił łyk, sta­ra­jąc się po­wstrzy­mać od od­ruch wy­miot­ny. – …Fran­ci­szek upił łyk, sta­ra­jąc się po­wstrzy­mać od­ruch wy­miot­ny.

 

– Pój­dziesz do niego? -Fran­ci­szek zwró­cił się do De­du­sa. – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Błędy poprawiłem – bardzo dziękuję za ich wytłuszczenie.

Jedynie z różami i daliami się nie zgodzę, z własnego doświadczenia (posiadam ogród) wiem, że róże zakwitają wcześnie, ale i kwitną do późnej jesieni jeśli są pielęgnowane, dalie również  (dalie jeśli nie są wykopywane na zimę zakwitają późną wiosną, z czasem giną – przynajmniej u mnie było tak przez dwa lata). 

Mam świadomość, że nie wyjaśniam pewnych kwestii dotyczących postaci, choćby takich jak Franciszek.  Myślę, że tekst po prostu stałby się od tłumaczeń ciężki i mało strawny, zwłaszcza że świat, z którego pochodzi Franciszek wymaga obszerniejszego opisu. Oczywiście mógłbym po trochu przedstawiać rzeczywistość odmiennych od ludzi istot, jednak boję się, że to i tak będzie niewystarczające (zwłaszcza, że teksty puszczam jako osobne opowiadania, a nie fragmenty).

Jeszcze raz dziękuję.

F.S

Istotnie, róże mogą zakwitnąć wiosną, choć nie tak wczesną, by rozwinąć się wtedy, kiedy np.  żonkile, czy pierwsze tulipany.

Natomiast jestem dość zdumiona Twoją wzmianką o pozostawieniu bulw dali na zimę w ziemi. Nie wykluczam, że w jakimś wyjątkowo ciepłym zakątku kraju, w czasie wyjątkowo łagodnej zimy, karpy dalii pozostawione w glebie przetrwają, ale to będzie wyjątek.

Jak długo żyję, jeszcze nie zdarzyło mi się widzieć dalii kwitnących wiosną, a nie przypuszczam, byś pomylił dalie z peoniami/ piwoniami.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie zostawiłem ich specjalnie. Nie było mnie w czasie, kiedy powinienem je wykopać, w mieście, a nie miał kto tego zrobić za mnie. Zostały więc w ziemi. Myślałem, że zginą, ale wyrosły (ciut, ciut mniejsze, no dobra dużo mniejsze :) i zakwitły. 

Dla porządku mogę zmienić na inne kwiaty późnowiosenne… orliki by pasowały, bądź floksy – nie są może tak wysokie, ale pasowałyby.

 

E: przyczepiłem się do tych dali, ale zapomniałem, że w opowiadaniu mam dopiero początek czerwca…

F.S

Mogą też być tulipany albo irysy – kwitną w tym czasie i do niskich roślin raczej nie należą. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Masz rację. Zmienię.

Dziękuję jeszcze raz.

 

 

PS. 

Pozwolę sobie na zadanie pytania:

Co miałaś na myśli pisząc, że wykonanie pozostawia sporo do życzenia? 

a)język

b)błędy, które wytknęłaś

F.S

Większość rzeczy wytknęłam w łapance. Mogę do tego dodać prośbę, byś zwracał większą uwagę na dobór słów, aby np. czupryna nie obrastała głowy. Popraw interpunkcję, staraj się unikać powtórzeń. Bywa, że nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Zdarzają się także, na szczęście rzadko, ortografy. Generalnie nic, nad czym nie można zapanować. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za odpowiedź.

Wypunktuję, wydrukuję i powieszę nad klawiaturą, bo rzeczywiście momentami robię żenujące błędy.  

Jeszcze raz dziękuję.

F.S

Bardzo się cieszę, że mogłam pomóc i jestem przekonana, że w przyszłości będę mogła oddać się wyłącznie przyjemność czytania Twoich opowieści. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zdecyduj się, czy była to tylko jedna stara węglarka, czy jednak cały skład.

Będę, wiem o tym, odosobniony – kończyłem lekturę z grymasem niesmaku. Ani oddanie klimatu tamtych dni oraz miejsc, ani tajemnica istot z innej rzeczywistości bądź innego świata nie uratowały tekstu przed dezaprobatą z powodu zakończenia. Przeholowane. Podane subtelniej byłoby do przełknięcia, lecz tak podane – odrzuciło.

Nie każdemu na szczęście/nieszczęście musi się podobać. Miałem tego świadomość, decydując się na tak opisane zakończenie.

Dzięki za opinię.  

F.S

Tło akcji nakreślone genialne. Fabuła ok, zakończenie mocne. Przydałoby się za to trochę więcej informacji, kim są Franciszek, Lew itd. 

Brakuje trochę przecinków np:

pilnują jak oka w głowie tego co udało → pilnują jak oka w głowie tego, co udało

aby nie upaść oparła się → aby nie upaść, oparła się

wijąc się w bólu puściła → wijąc się w bólu, puściła

Co z tobą kobieto → Co z tobą, kobieto

Jurek patrz → Jurek, patrz

 

Niema → nie ma

który przywlókł na Schutzen jeden furmana → coś tu się pokrzaczyło

Dziękuję. 

Nad przecinkami pracuję, pracuję i pracuję. Mam nadzieję, że w następnym opowiadaniu będzie lepiej.

Z tym ostatnim chodziło o numer kamienicy, ale już to poprawiam. 

Jeszcze raz dziękuję.

F.S

Nowa Fantastyka