- Opowiadanie: Jarppy - Nietoperz

Nietoperz

Krótki, powiedziałbym, soft horror. Napisany wedle oklepanego/klasycznego (niepotrzebne skreślić) schematu. Na pewno mogłoby być lepiej warsztatowo, ale z czasem i to się doszlifuję.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Nietoperz

 Gdzieś w domu zaskrzypiała podłoga. Jasna cholera, pomyślałem. Dlaczego jestem taki głupi? Normalny człowiek na pytanie: Idziesz ze mną straszyć w opuszczonym domu? Odpowiedziałby: Spieprzaj świrze. Ale nie ja, oczywiście, że nie. Musiałem się zgodzić, a teraz Tomek znikł, zostawiając mnie w czarnej dupie.

Nie żartuję, było okropnie ciemno. Początkowo latarka przygasała, aż w końcu całkiem odmówiła posłuszeństwa. Siedziałem pod ścianą w jakimś śmierdzącym stęchlizną pokoju, a jedyne źródło światła to promienie księżyca, wpadające przez szpary między deskami w oknie.

Musiałem wyjść z tego domu, opuszczona willa na przedmieściach to ostatnie miejsce, w którym większość ludzi chciałaby spędzać noc. Niby miało być fajnie, posiedzielibyśmy przy oknach i świecili latarkami po oczach przechodniów. Tylko o północy jakoś nikt tam nie spacerował…

Godzinę wcześniej mój serdeczny i bezdennie głupi przyjaciel, Tomek, poszedł się odlać. Do tej pory nie wrócił, a z parteru i pierwszego piętra zaczęły dochodzić jakieś dziwne dźwięki. Podejrzewałem już, że to ja od samego początku miałem być ofiarą głupiego żartu.

Nie pamiętałem zbytnio topografii tego domostwa. Miało dwa piętra i wejście od strony ogrodu. To niezbyt wiele. Wstałem w końcu i po omacku, przytulony do ściany, ruszyłem przed siebie.

Zastanawiało mnie, czemu ktoś opuścił taką niezłą chatę? Jakby o nią zadbać to sam bym tutaj zamieszkał. Wykarczować ogród, odmalować ściany, wywietrzyć i można wnosić meble.

W końcu trafiłem na korytarz. Teraz musiałem uważać, bo na najwyższej kondygnacji brakowało balustrady. Nie miałem ochoty zlecieć na łeb i się zabić. Coś syknęło po prawej.

– Tomek, zjebie, to ty? – rzuciłem w eter. Odpowiedziało jakieś charczenie, czy bulgotanie. Trudno było określić. Szelest i coś szybko przeleciało mi nad głową. Prawie narobiłem w gacie przez jakiegoś przeciętnego nietoperza.

Znów rozbrzmiało przeciągłe skrzypnięcie.

– Frajerze, uspokój się!

Poszedłem dalej, czułem coraz większy niepokój. Podłoga trzeszczała, jakby chciała zaraz pęknąć. Każdemu krokowi towarzyszyło coraz głośniejsze pojękiwanie parkietu. W końcu deska nie wytrzymała ciężaru i jedną nogą zanurkowałem w przepaść najeżoną starymi rurami i gwoździami. Obdarłem skórę i solidnie pobijałem mięśnie. Jak to cholernie bolało.

Z dołu dochodziły coraz żwawsze odgłosy, coś tam musiało krążyć. Znaczy… nie coś, tylko Tomek.

– Jełopie, pomóż mi! Ledwo mogę chodzić.

Znowu bulgot i odgłosy trzepotania skrzydeł. Coraz mniej mi się to podobało. Wychodzę, mam gdzieś tego kretyna, pomyślałem wtedy.

Znalazłem schody. Cierpiąc, dokuśtykałem na półpiętro. Zrobiłem przystanek. Musiałem trochę odpocząć, bo pulsujący ból okropnie przeszkadzał w chodzeniu. Usiadłem w kącie i słuchałem, jak ten debil udawał potwora. Tłukł tam o podłogę niczym rasowy paralityk.

Niespodziewanie, na przeciwległej ścianie rozbłysła lampa. Boże! Myślałem, że tutaj nie ma prądu. I co za paskudztwo? Kinkiet oświetlał jakiś stary obraz, przedstawiający małą dziewczynkę w sukni balowej. Najbrzydsze dziecko na świecie, jakby miała downa. Brawa dla artysty za uchwycenie naturalnego piękna.

Coś dziwnego było w tym malowidle, jakby pierwszoplanowa postać patrzyła na mnie, jakimś takim świdrującym wzrokiem. Światełko zaczęło przygasać, pewnie stare kable nie mogły wytrzymać napięcia. Wydawało mi się albo dziewczynka uśmiechało się bardziej niż wcześniej, puściło oczko, a potem zaczęło wychodzić z obrazu… Paliłem coś dzisiaj?, pomyślałem.

– Cześć. – Pomachała do mnie.

– O kurwa! – Miałem niemałą ochotę uciekać. Najlepiej z płaczem.

– Nie bój się. Ja ci nic nie zrobię.

– Ooo kurwa! Kim?… Czym?… – Desperacko, wciskałem się w kąt.

– Jestem Hania, a ty?

– A… Adrian?

– Po co przyszedłeś do mojego domu? Chcesz zabić niedobrego nietoperza?

– Hę? – Co ja wtedy odwalałem? Gadałem z duchem, czy z czym? Jeśli to wszystko Tomek, to trzeba mu przyznać, że się nieźle postarał.

– Nietoperza, który mnie zabił. Mieszkałam tutaj sto lat temu z rodzicami i służbą. Mieliśmy bardzo dużo służby, był lokaj Stanisław, którego bardzo lubiłam. I mama też go lubiła. Zawsze po szesnastej, jak tata wychodził do kolegi pograć w karty, to zamykali się we dwoje na górze i zabraniali komukolwiek tam zaglądać. Chyba ćwiczyli, bo strasznie stękali. Kiedyś tatuś zapomniał okularów, zostawił je w sypialni i idąc tam, usłyszał te jęki. Trochę był przez nie zły. Wyważył drzwi i zobaczył, jak ćwiczą. To było takie fuuujjjjj! Nie mieli ubrań.

Służący chciał uciekać przez okno, ale tatko popchnął go i jak lekarze przyjechali, żeby pozbierać Stasia z placu przed domem, to panowie policjanci już zabierali tatę na wycieczkę. Chyba mu się tam spodobało, bo nigdy nie wrócił.

Nowy lokaj lubił zwierzątka, miał ze sobą takiego dziwnego nietoperza. Trzymał go w piwnicy i sam też tam spał, podobno wisiał za rurę do góry nogami. Dziwny pan nie uważasz?

– O matko – stęknąłem. Historyjka była całkiem ciekawa, ale widać, że wymyślona przez jakiegoś debila. Taka w stylu Tomka. Machnąłem ręką, przeleciała przez dziewczynkę, która zaczęła chichotać.

– Nie łaskocz mnie. To nieładnie… I przez ciebie zapomniałam, na czym skończyłam. Przyszedłeś zabić nietoperza?

– Raczej nie. Widziałaś może mojego kolegę? – A co mi tam, mogłem spytać.

– Tak, leżał w kuchni.

– Leżał?

– Teraz już go tam nie ma. Zabij nietoperza, proszę. Chciałabym pójść już do nieba, za długo jestem w tym domu. Sama. Mamusia odjechała po mojej śmierci i nie mam się z kim bawić. – Smutne spojrzenie, tych małych błękitnych oczu przygwoździło mnie do podłogi.

– Co rozumiesz, przez leżał? Spał tam, czy zemdlał?

– Umarł.

– A… – bąknąłem cicho i zamyślony wbiłem wzrok w schody, biegnące w dół.

W międzyczasie Hania rozpłynęła się niczym cmentarna mgiełka. Trzeba zmiatać, nie ma co. A jeśli Tomek naprawdę nie żyje? Wypadałoby to sprawdzić, zanim policja oskarży mnie o morderstwo z premedytacją. Wszędzie w domu były nasze odciski palców, a głupio tak iść do więzienia za niepopełnioną zbrodnię.

Do tej pory nie zauważyłem, że zapadła cisza. Ustało bulgotanie i szum powietrza. Jakby nietoperz przestał krążyć po parterze. Ciemność zasnuła cały dom, nawet promienie księżyca straciły na odwadze i przestały wpadać przez szpary między deskami. Musiało się zachmurzyć.

Mniej odważnie i o wiele ciszej ruszyłem po schodach w dół. Zazwyczaj nie czułem bicia serca, ale wtedy chyba miało ochotę wyłamać żebra i uciekać ile sił w tętnicach. Na pierwszym piętrze usłyszałem dudnienie, włosy stanęły mi dęba. Skuliłem się pod ścianą i czekałem na koniec, ale jakoś nie umarłem, to dobrze. Po chwili zrozumiałem, że to tylko deszcz zaczął padać. Strasznie gruby, skoro było słychać go aż w środku.

Tomek naprawdę dał czadu z tym dowcipem. Przeraził mnie nie na żarty. Dwadzieścia ostatnich stopni okazało się najdłuższą drogą, jaką musiałem przebyć w życiu. Dziwnie mieć świadomość swojej śmiertelności. Czuć jej oddech na karku i zimne palce na piersi.

Coraz większe wątpliwości towarzyszyły każdemu krokowi. Może to nie kawał, lecz tak naprawdę zaraz umrę? Skrzydlaty szczur dokona czułej dekapitacji i wyssie szpik z Adriankowych kruchych kosteczek?

Stanąłem na parterze. Prawie zemdlałem, gdy usłyszałem głośny trzask gdzieś za plecami. Dłuższą chwilę stałem jak sparaliżowany. Kiedy w końcu zebrałem się na odwagę i spojrzałem za siebie. Zobaczyłem, że to kula gradu wielkości piłeczki golfowej rozłupała spróchniałą deskę zatykającą okno.

Głośne pstryknięcie, oślepiający błysk. Przez ułamek sekundy zobaczyłem niewyraźną postać stojącą w kącie. To nie człowiek, o nie. Zbyt duże i za bardzo zdeformowane jak na człowieka.

Dom zaczął drżeć od pioruna, który uderzył w pobliżu. Pobiegłem w stronę drzwi. Pieprzyć Tomka, musiałem ratować życie. Zawadziłem o coś butem i palnąłem o podłogę głową. Obezwładniony przez strach, wdychałem zapach zgnilizny i czegoś jeszcze. To coś szło w moją stronę, chichocząc cicho.

To tylko żart, pomyślałem.

Pomyliłem się, potwór zaciskał obślizgłe dłonie. Długie, patykowate palce, oplatały szyję ze wszystkich stron. Nie mogłem oddychać, nie dawałem rady krzyczeć. Straciłem przytomność.

 

Nie wiedziałem, na jak długo odleciałem, ani czy jeszcze w ogóle żyje.

Obudziłem się, czując coś obrzydliwego. Jakby wilgotna ścierka muskała policzek. Rozchyliwszy powieki, wzdrygnąłem się, widząc jak bydle o szalonych, czerwonych oczach liże moją twarz.

Jęknąłem cicho, odczuwając silne dreszcze. Pomieszczenie oświetlały dziesiątki świeczek ustawionych wzdłuż ścian. W kącie leżało jakieś zmasakrowane ciało… Rozpoznałem ubrania Tomka.

Potwór stanął naprzeciw, patrzył na mnie jak na kawał mięcha. Mogłem go wtedy dokładnie obejrzeć. Wychudłe ciało, ledwie zakryte przez resztki płaszcza, miało przeraźliwie purpurowy kolor. Jego skóra była ponaciągana i poprzecinana licznymi szwami, jakby ktoś bawił się w Boga, łącząc kilku ludzi w jedno ciało.

– Przypominasz mi tego śmiecia sprzed lat – wycharczał. Wytrzeszczyłem oczy, to coś potrafiło mówić. – Te same rysy, oczy i usta też podobne. – Zacisnął łapsko na mojej twarzy i taksował ją wzrokiem. – Hmm… w końcu ja wstałem z grobu, to ty mogłeś wrócić do życia w innym ciele!

– Nie! Przyrzekam, nie jestem tym za kogo mnie uważasz!

– Kłamiesz Jacku! Zanim wypchnąłeś mnie z okna, brałem twoją żonę jak zwykłą kurwę! Wiele razy to robiłem, lubiła to. Bardzo lubiła!

– Ja jestem Adrian, nie żaden Jacek! – Zacząłem płakać.

– Łkaj, błagaj o litość! I tak zginiesz, zasługujesz na to… Kiedy wstałem z grobu, cały pozszywany… Myślałem tylko o zemście na twojej rodzinie. Wróciłem tutaj, moja twarz zmieniła się, wychudła, pobladła. Przybrała inne rysy, nie poznali starego Staśka, w końcu nikt już o nim nie pamiętał! Początkowo chciałem zamordować Karinę, ale serce nie pozwalało. Wyobrażasz sobie?! Kochałem tę dziwkę, twoją żonę, a ty to zakończyłeś! – Przestałem wtedy płakać, zrozumiałem, że to bezsensowne. – Dopadłem więc Hanię – mówił dalej. – Tę małą dziewczynkę. Wypiłem jej krew, smakowała wybornie… Słodka prawie jak wino. Mmmmm.

Usłyszałem jakiś szelest na schodach, czyżby druga bestia? Całe szczęście nie, do pomieszczenia wleciał tylko jakiś przerośnięty nietoperz. Zakołował pod sufitem i przyklejony do rury zawisł głową w dół.

Tonąłem zalewany przez zimne poty, wyklinałem się w myślach i cały drżałem. Jak wielkim idiotą byłem, że dałem się wciągnąć w coś tak głupiego? Stałem w kącie, przykuty do ściany łańcuchami. Mogłem jedynie patrzeć na potwora podjadającego ciało Tomka.

– Zabije cię tam, gdzie twoja żonka tak chętnie rozkładała uda – powiedział, mlaszcząc. Krew skapywała mu z brody. Nietoperz pisnął radośnie i pomachał skrzydłami. Bestia oderwała kawałek mięsa i nakarmiła swojego pupila.

Zamknąłem oczy, żeby nie widzieć, jak pożera ciało Tomka. Nic mi to nie dało, bo słyszałem trzask przegryzanych kości i mlaskanie. Minęło kilkadziesiąt minut, zanim skończył, a ja opadłem z sił, zarówno mentalnych, jak i fizycznych. Nie miałem pojęcia, jakim cudem jeszcze nie zemdlałem.

Burza przybierała na sile i gwałtowności. Pioruny siekały wkoło jak szalone, a deszcz uderzał z taką siłą, jakby chciał zniszczyć willę i zakończyć ten spektakl grozy.

Dźwięk ustępujących zamków, zimne ramiona oplotły mnie w pasie. To już czas, moja kolej. Nie otwierałem oczu, wolałem tego nie widzieć. Bestia wchodziła po schodach. Rozchyliłem powieki, byliśmy w drodze na górę. W końcu chciał zamordować mnie na piętrze.

– Nie jestem żaden Jacek – wyjąkałem. – Kurwa no, ja jestem Adrian…

– Milcz! Śmieciu jesteś zwykłym mordercą!

Gdybym tylko był w stanie, z ochotą zatłukłbym to bydle. Ciekawe, czy ludzi, których od śmierci dzielą minuty, zawsze ogarnia podobny gniew? To drażniące uczucie, niby chcemy coś zrobić, ale wiemy, że z góry jesteśmy skazani na porażkę i wyczekujemy tylko końca.

Dotarliśmy przed zamknięte drzwi, bestia wyciągnęła z kieszeni, podartych portek, długi kluczyk, którym otworzyła zamek. Kiedy przekroczyliśmy próg, świeczniki ustawione pod ścianami rozbłysły silnym światłem.

Stanisław usadził mnie w kącie i skuł kajdanami, przytwierdzonymi do podłogi ciężkim łańcuchem. Ciekawe, czy już wcześniej korzystał z tej mordowni? Nie widziałem śladów krwi, pomieszczenie jakoś mniej śmierdziało. Może przygotował je specjalnie na tę okazję? Naprawdę, poczułem się zaszczycony…

– Tutaj stało łóżko – zaczął. – Tyle pięknych chwil na nim spędziliśmy z Kariną. Zawsze mówiła, że nie dajesz jej radości, nudziło ją twoje towarzystwo. Chciała, żebyśmy uciekli. Gdzieś daleko stąd, za ocean. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię nienawidziła. Raniłeś tę kobietę na każdym kroku, wiedziała o twoich kochankach. Chciała się odegrać, a ty zrobiłeś coś takiego! Zabiłeś mnie, dusza umarła, a ciało trwa nadal. To okropne, kiedy nie można odejść. Kiedy nie można przestać pamiętać…

– Nie rozumiesz, że jesteś w błędzie?! Ja mam dopiero siedemnaście lat!

– Mogłeś o tym zapomnieć, ale ja wiem. Czuje to w tobie. Nie bez powodu, wróciłeś do domu. Napiszemy dzisiaj ostatni rozdział tego horroru.

– To będzie tania literatura…

– Od zawsze była! Pretensjonalny buraku!

Patrzyłem, jak zrywa deski przesłaniające okno. Chyba zaczynał wpadać w furię, nie wróżyło to nic dobrego. Śmierć nie mogła mnie ominąć, ale za to mogła być boleśniejsza i dłuższa. Przerażająca wizja końca: rozerwany na strzępy przez szalonego trupa.

Kilka razy nawet planowałem przyszłość, nigdy nie pomyślałem, że umrę w wieku siedemnastu wiosen. Chciałem dożyć siedemdziesiątki albo osiemdziesiątki. Założyć rodzinę, spłodzić kiedyś dzieci, ale przede wszystkim imprezować przez najbliższe lata.

Stanisław wyglądał na zewnątrz, wciąż padał rzęsisty deszcz. Przez chwilę stał tam, a woda obmywała jego zrogowaciałą skórę.

– Jest taki orzeźwiający – wycharczał. – Można zapomnieć o tym, że tutaj właśnie zginąłem. Wypchnąłeś mnie, wprost na daszek wiszący nad tarasem. Chciałem wskoczyć na niego i uciec po rynnie, ale poślizgnąłem się i uderzyłem głową w dachówki, a potem już posąg. Ten posąg z ostrymi krawędziami – wycedził przez zęby.

– To naprawdę nie ja… – wyjęczałem, pozbawiony wszelkich sił.

– Łgarzu, opamiętaj się przynajmniej przed śmiercią! – Doskoczył do mnie i ścisnął twarz. Ten ból czuje, aż do dziś. Po chwili wrócił po okno, zgarbiony i żałosny. Wtedy zobaczyłem to cierpienie i gorycz, które pchało jego ciało do działania. Musiał kochać tamtą kobietę.

Niespodziewanie silny podmuch wiatru zgasił świeczki. W przebłysku światła zobaczyłem bestię podnoszącą kluczyk, potem coś mnie ogłuszyło na moment. Jakby kilka metrów dalej wybuchł granat. Dom zaczął drżeć. Słyszałem tylko dzwonienie w uszach. Otworzywszy oczy, zobaczyłem plejadę tańczonych kolorów.

Wszystko trwało przez kilkanaście minut. Zanim zmysły wróciły do normy, poczułem zapach spalenizny. Co to było? Nie potrafiłem odpowiedzieć, dopóki nie zobaczyłem zwęglonego ciała leżącego pod ścianą. Stanisława spotkał koniec, jakiego mógłby spodziewać się jedynie Słowacki.

Zabity piorunem wpadającym przez okno… Swoją drogą mógł zostawić je w spokoju.

Już prawie odetchnąłem z ulgą, ocaliłem skórę dzięki piekielnemu fartowi. Tylko co zrobić, żeby nie zdechnąć tutaj z głodu?, pomyślałem. Solidne kajdany nie miały zamiaru ot tak uwolnić więźnia. Szarpnąłem: raz, drugi, ale to nic nie dawało. Opadłem już z sił, a chęci do walki machały do mnie, idąc w stronę zachodzącego księżyca, kiedy usłyszałem chichot.

Zamek w drzwiach zaczął pracować. Ustąpił. Do pokoju weszła dziewczynka, którą dobrze poznałem tamtej nocy. Hania wyglądała inaczej niż na schodach. Bił od niej jakiś mistyczny blask.

– Dziękuję ci! – wykrzyknęła. – Teraz mogę odejść i znów spotkam rodziców. Tam na górze, w niebie.

Biedna, z tego, co usłyszałem to powinna szukać ich w całkiem innym miejscu.

– To nie moja zasługa, ale gdybyś mogła otworzyć kajdany, byłbym bardzo wdzięczny.

– Już się robi. To będzie twoja nagroda! Oboje wrócimy do rodzin.

 

Już nigdy w życiu nie poczułem takiej ulgi jak wtedy. Ocaliłem życie, swoje doczesne i wieczne Hani. Jakby nie patrzeć to dobry uczynek. Może dzięki temu, nikt nie wciągnął mnie w sprawę śmierci Tomka. Policja znalazła strzępy jego ubrań po miesiącu. Nietoperz, osierocony przez bestie, dojadał gnijące resztki, gdy dopadły go psy policyjne. Media obwiniły ten „egzotyczny gatunek ssaka” o śmierć mojego przyjaciela. Wszyscy to łyknęli, nikt poza mną nie poznał prawdy.

Tylko jeśli policjanci przeszukali dom… to czemu nigdzie nie znaleźli ciała Stanisława?

Koniec

Komentarze

Cóż, prawdę napisałeś w przedmowie – pomysł niezbyt oryginalny i do poprawiania sporo.

Interpunkcja mocno szwankuje – wołacze, Jarppy, oddzielamy przecinkami od reszty zdania. Literówki, zwłaszcza dotyczące ogonków przy literach.

Wypaplałem, deska nie wytrzymała ciężaru i jedną nogą zanurkowałem w przepaść najeżoną starymi rurami i gwoździami.

Ale co wypaplał?

Babska logika rządzi!

Istotnie, opowiadanie nie jest odkrywcze, ale dało się przeczytać bez bólu. Mam nadzieję, że Twoje kolejne próby twórcze będą bardziej udane.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Nie żar­tu­je, było okrop­nie ciem­no. – Literówka.

 

Po­cząt­ko­wo la­tar­ka coś przy­ga­sa­ła… – Co przygasała latarka?

 

opusz­czo­na willa na przed­mie­ściach to ostat­nie miej­sce, w jakim więk­szość ludzi chcia­ła­by spę­dzać noc. – …opusz­czo­na willa na przed­mie­ściach to ostat­nie miej­sce, w którym więk­szość ludzi chcia­ła­by spę­dzać noc.

 

Teraz mu­sia­łem uwa­żać, bo gdy wcho­dzi­li­śmy na naj­wyż­szą kon­dy­gna­cję, za­uwa­ży­łem, że bra­ko­wa­ło ba­lu­stra­dy. – Powtórzenie.

 

Cięż­ko było okre­ślić.Trudno było okre­ślić.

 

Cier­piąc, do­kuś­ty­ka­łem na pół pię­tro.Cier­piąc, do­kuś­ty­ka­łem na półpię­tro.

 

Nie ła­skocz mnie. To nie ład­nie… – Nie ła­skocz mnie. To nieład­nie

 

Po­miesz­cze­nie oświe­tla­ły dzie­siąt­ki świecz­ni­ków usta­wio­nych wzdłuż ścian. – Od kiedy świeczniki są źródłem światła? ;-)

 

Media ob­wi­ni­ły ten „eg­zo­tycz­ny ga­tu­nek ssaka” za śmierć mo­je­go przy­ja­cie­la.Media ob­wi­ni­ły ten „eg­zo­tycz­ny ga­tu­nek ssaka” o śmierć mo­je­go przy­ja­cie­la.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Właściwie to mi się podobało. Jest tam oczywiście mnóstwo błędów technicznych, z których większość wskazały już przedpiśczynie, jest trochę niezręczności:

Początkowo latarka coś przygasała

Nie musi być “coś”.

 robiłem w gacie przez jakiegoś podrzędnego nietoperza.

 Co to jest podrzędny nietoperz?

Ale wszystkie przecinki i tym podobne drobiazgi, można składać na karb braku doświadczenia.

Bo historia wcale nie jest lipna, a motyw brzydkiej dziewczynki jest naprawdę godny uwagi.

Aha, dziewczynka, która umarła sto lat temu raczej nie mówi “Nie ma sprawy”.

Co mi się podobało:

Mieliśmy bardzo dużo służby, był lokaj Stanisław, którego bardzo lubiłam. I mama też go lubiła. Zawsze po szesnastej, jak tata wychodził do kolegi pograć w karty, to zamykali się we dwoje na górze i zabraniali komukolwiek tam zaglądać. Chyba ćwiczyli, bo strasznie stękali. Kiedyś tatuś zapomniał płaszcza, zostawił go w sypialni i idąc tam, usłyszał te jęki. Trochę był przez nie zły. Wyważył drzwi i zobaczył, jak ćwiczą. To było takie fuuujjjjj! Nie mieli ubrań. 

Służący chciał uciekać przez okno, ale tatko popchnął go i jak lekarze przyjechali, żeby pozbierać Stasia z placu przed domem, to panowie policjanci już zabierali tatę na wycieczkę. Chyba mu się tam spodobało, bo nigdy nie wrócił.

Super, nawet pomijając fakt zostawienia płaszcza w sypialni (kiego grzyba?)

 Stanisława spotkał koniec, jakiego mógłby spodziewać się jedynie Słowacki.

A to mnie autentycznie rozbawiło…

Ogólnie, zupełnie fajnie. Tak jak Regulatorzy, uważam, że kolejne próby będą wykazywały tendencję zwyżkową… 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dziękuję wam za komentarze. ;-) Błędy to wynik, tak jak zauważył thargone, braku doświadczenia. Niektórych rzeczy nie jestem jeszcze w stanie sam wyłapać, po prostu czytam coś i nie mogę sobie uświadomić, że tu i tu jest napisane źle, to i to jest niepotrzebne.

Dzisiaj nauczyłem się, że wołacze oddzielamy od reszty zdania przecinkami (zapewne widziałem to w setkach książek, a i tak nie wsiąkło mi w mózg). ;-P

Jutro naniosę poprawki i mam nadzieję, że będzie się wygodniej czytało. A następne opowiadanie napiszę jeszcze sprawniej, oczywiście w miarę moich, do bólu, skromnych możliwości. ;_;

 

***

I już jest. Mam nadzieję, że wyłapałem wszystkie błędy, a przynajmniej większość.

– Co rozumiesz, przez leżał? Spał tam, czy zemdlał?

– Umarł.

– A… – bąknąłem cicho i zamyślony wbiłem wzrok w schody, biegnące w dół.

Genialne.

 

Założyć rodzinę, spłodzić kiedyś dzieci, ale przede wszystkim imprezować przez najbliższe lata.

To też mnie rozbawiło :)

 

Kurcze, nie licząc błędów, to coś w Twoim sposobie narracji jest takiego fajnego, coś, przez co – mimo nieatrakcyjności historii – przeczytałem do końca. Kilka razy mnie rozbawiłeś, ale wszystko graniczyło z banałem, skądinąd (mam nadzieję) celowym. Do horroru bym tego nie zaliczył żadną miarą, ale do parodii horrorów, tak. Pozdrawiam!

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Kwisatz Haderach, dziękuję. ;-D Na twoje oko dużo jeszcze błędów jest? ;/ Jeśli tak to w przyszły weekend jeszcze siądę do poprawiania. 

Trochę. Np:

Kłamiesz Jacku!

Zamiast:

Kłamiesz, Jacku!

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Tekst czyta się w miarę w porządku, ale jako horror nie sprawdza się zupełnie. Wykorzystuje zbyt wiele oklepanych motywów, żeby straszyć, jednocześnie są one za słabo przerysowane, by uznać opowiadanie za parodię.

 

Czemu horror nie straszy? Pierwsza sprawa, tekst zaczyna się “w środku” akcji. O ile w większości opowiadań taki zabieg się sprawdza, a wręcz jest wskazany, to horrory wyłamują się z tego trendu. Dlaczego? Przypomnij sobie ile widziałeś horrorów, które zaczynają się w chwili, w której bohaterowie uciekają już przed potworem. To moment kulminacyjny, bez uprzedniego zbudowania klimatu i całej otoczki, zanim widz/czytelnik zorientuje się, że powinien już się bać, będzie po wszystkim. Rozpoczynając tekst dając czytelnikowi takim obuchem w głowę, trzeba mieć naprawdę dobry patent na opowiadanie. W Nietoperzu, jak sam stwierdziłeś, wykorzystujesz ograne motywy, więc efekt nie jest zbyt… horrorowy. ;P

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Dla mnie ten tekst lepiej sprawdziłby się jako parodia horroru niż horror, nawet chwilami jest zabawny. Jeszcze parę błędów do poprawienia by się znalazło, a kursywa nie jest potrzebna, szczególnie że nie stosujesz jej konsekwentnie (niektóre partie “myślane” zaznaczasz kursywą, a niektóre – nie).

Jasna cholera, pomyślałem. Dlaczego jestem taki głupi? Normalny człowiek na pytanie: Idziesz ze mną straszyć w opuszczonym domu? Odpowiedziałby: Spieprzaj świrze.

Ja bym zapisała ten fragment tak:

Jasna cholera, pomyślałem. Dlaczego jestem taki głupi? Normalny człowiek na pytanie: “Idziesz ze mną straszyć w opuszczonym domu?” odpowiedziałby: “Spieprzaj, świrze”.

Jakby o nią zadbać [+,] to sam bym tutaj zamieszkał.

 

Prawie narobiłem w gacie przez jakiegoś przeciętnego nietoperza.

sformułowanie jakiś przeciętny nietoperz jest dziwne i zawiera niepotrzebny zaimek. Lepiej byłoby napisać "zwykłego" i już.  

 

Wydawało mi się albo dziewczynka uśmiechało się bardziej niż wcześniej, puściło oczko, a potem zaczęło wychodzić

Podmiotem jest dziewczynka czy dziecko? Spójrz na końcówki

 

tam spał, podobno wisiał za rurę do góry nogami

Co to znaczy, że wisiał za rurę? Ukradł rurę i go powiesili?

 

głupio tak iść do więzienia za niepopełnioną zbrodnię.

Niepotrzebny zaimek "tak"

 

Nie wiedziałem, na jak długo odleciałem, ani czy jeszcze w ogóle żyje.

ę

 

Jęknąłem cicho, odczuwając silne dreszcze. Pomieszczenie oświetlały dziesiątki świeczek

ustawionych wzdłuż ścian.

Ok, świeczki dodają klimatu, ale od razu pojawia się pytanie – kto i po co je zapalił? Tomek? Bestia?

 

– Milcz! Śmieciu jesteś zwykłym mordercą!

raczej Milcz, śmieciu! Jesteś zwykłym mordercą! w ostateczności Milcz! Śmieciu, jesteś zwykłym mordercą!

 

ochotą zatłukłbym to bydle

ę

 

bestia wyciągnęła z kieszeni, podartych portek, długi kluczyk

wg mnie bez dwóch przecinków, bo podarte portki nie są żadnym wtrąceniem, tylko odnoszą się bezpośrednio do kieszeni

 

Pretensjonalny buraku!

Bawi mnie (lekko) to wyzwisko w ustach udręczonego lokaja, a chyba nie o to chodziło : >

 

Chciałem dożyć siedemdziesiątki albo osiemdziesiątki. Założyć rodzinę, spłodzić kiedyś dzieci, ale przede wszystkim imprezować przez najbliższe lata.

 

To zdanie mnie urzekło :D – wyjątkowo życiowe.

 

Ten ból czuje, aż do dziś.

ę

 

Musiał kochać tamtą kobietę

Niby kochał, a mówi o niej brzydkie wyrazy. Dziwne

 

zobaczyłem plejadę tańczonych kolorów.

tańczonych??

 

Ogólnie sporo niepotrzebnych zaimków i zjedz coś zanim następnym razem siądziesz do pisania, bo pożywiasz się ogonkami z ę,

Obsadzenie głównego bohatera w roli narratora w kilku miejscach wywołuje uśmiech, natomiast generalnie trochę mnie irytowało “Najbrzydsze dziecko na świecie, jakby miała downa. Brawa dla artysty za uchwycenie naturalnego piękna.“ Cóż za esteta! Gdyby nieszczęsny lokaj urwał mu łeb, to bym nie rozpaczał. Nietoperze raczej nie jedzą ludzkiego mięsa, ale rozumiem że tamten był wyjątkowo wyrośnięty – i że to fantastyka… Sam motyw dwóch głupkowatych koleżków, którzy wtargnęli do opuszczonego domu jest całkiem interesujący – któż nie popełniał żadnych głupstw w szkolnym wieku? Całokształt niestety nie jest rewelacyjny, ale następnym razem na pewno będzie lepiej :-).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nowa Fantastyka