- Opowiadanie: Wicked G - Ściana Światła [Euijin]

Ściana Światła [Euijin]

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

bemik, Użytkownicy

Oceny

Ściana Światła [Euijin]

 Mroźne powietrze wdzierało się przez źle spasowane szyby wagonu. Niska temperatura obudziła Hirama, który opuścił jawę jeszcze w duchocie tropikalnych puszcz Rdzenia. Pociąg powoli sunął przez zaśnieżoną tajgę. Musiał zbliżać się już do Gwiazdy Południa, jednak mężczyzna nie mógł być tego pewien, choć podróżował tą trasą wiele razy. Wszystkie lasy w Lodogórach wyglądały dla niego tak samo, mimo iż spędził tu większą część życia. Devylańczyk przetarł zaspane, wyłupiaste ślepia i głęboko ziewnął, ukazując kremowe kły długości połowy kciuka. Po chwili zorientował się, że w niewielkiej wnęce na końcu korytarza przebywa jeszcze ktoś inny, mianowicie młoda samica należąca do jego rasy, niebieskoskórych humanoidów wywodzących się z drapieżnych ssaków, które niegdyś zamieszkiwały Devylan. Była niska i szczupła. Siedziała na podłodze i opierała się o plecak. W Grodzie Drahana musiało wsiąść sporo osób, skoro wszystkie miejsca w przedziałach były już zajęte. Hiram wątpił bowiem, by przyszła tu z własnej woli, tak jak on. Gdy tylko spojrzała na niego, natychmiast odwrócił głowę w drugą stronę.

– Nie wstydź się – odezwała się nieznajoma o malachitowych oczach. – Jak masz na imię?

– Hiram – burknął nieśmiało Devylańczyk.

– Ja nazywam się Raya. Dokąd zmierzasz?

– Do Ostatniej Osady.

– Co cię tam sprowadza? Chcesz kogoś odwiedzić? A może szukasz pracy?

– Nie lubię mówić o takich rzeczach. – Lodogóral wyglądał na mocno speszonego ciekawością rodaczki.

– A o czym chcesz rozmawiać, piękny chłopcze? – Raya wstała i spoczęła tuż obok swojego pobratymca. – Mi możesz powiedzieć wszystko.

Zaczęła głaskać go wierzchem dłoni zakończonej zredukowanymi przez ewolucję pazurami po krótkim, ale szerokim pysku. Płaskie, trójkątne wyrostki na błękitnej skórze o fakturze gąbki zaczęły ocierać się o siebie. Przyjemne mrowienie rozeszło się po ich ciałach. Hiram odsunął się trochę, lecz ona dalej napierała. Sparaliżowała go konsternacja. Żadna normalna kobieta nie zachowywała się w ten sposób. Nie wiedział, co zrobić. Nie chciał zrobić jej krzywdy. Pociąg zaczął zwalniać. Hiram po cichu liczył na to, że Raya wysiądzie na następnej stacji.

– Co, nie podobam ci się? – zapytała zalotnie. – Poczekaj chwilę, mogę temu zaradzić.

Ułamek sekundy później zamiast pięknej Devylanki przy swoim boku miał pomarszczoną mieszkankę Rdzenia śmierdzącą destylatem dojezboża. Hiram od początku przeczuwał, że coś jest nie tak. Chwycił staruchę za włosy i zaczął tłuc jej głową o wyłożoną dyktą ścianę.

– Zabiję cię! – wrzeszczał ze wściekłością. – Przysięgam, rozpierdolę ci łeb!

– Przestań, przestań! – Raya zanosiła się płaczem.

Hiram puścił ją. Kobieta opadła na podłogę i złapała się za skronie. Z jego oczu też zaczęły płynąć łzy. Po raz kolejny dał się ponieść agresji. Nie musiał być aż tak brutalny. Mógł po prostu odepchnąć dziwoląga i pójść gdzie indziej. Miał już dosyć ciągłej nieporadności, podejmowania błędnych decyzji w każdej sytuacji.

Kroki. Ktoś szedł w ich stronę, zaalarmowany hałasem. Hiram przeraził się. Próbował wymyślić jakieś wytłumaczenie, ale nic nie przychodziło mu na myśl. Musieli usłyszeć groźby. Tym razem na pewno go zamkną. Wstał i wziął swoją torbę pod ramię, lecz wiedział, że na ucieczkę jest za późno. Zza rogu wyłonił się konduktor w towarzystwie tłustego policjanta na służbie i dwóch ciekawskich pasażerów.

– Co tu się dzieje?! – huknął gliniarz. – Zachciało ci się bić kobiety, śmieciu?

– To było niechcący! Ona… – Hiram zaciął się w połowie zdania, z trudem opanowując drżenie szczęki. – Ona chciała mnie okraść!

Zgromadzeni spojrzeli na skuloną starowinkę, która powoli podnosiła się z ziemi.

– Jak odpowiesz na te zarzuty? – zwrócił się do niej policjant. – Zresztą, co można ukraść Lodogóralowi? Szmaty z lnu Vordara?

– Wierzysz w demony, synu? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Raya.

– Co? – odparł zdziwiony stróż prawa.

– Gówno, jak nie wiesz co!

Kobieta nagle sięgała głową sufitu. Po czarnej twarzy, przypominającej oblicze samej Śmierci, spływały krwawe łzy. Raya wbiła policjantowi w brzuch jelenie rogi wyrastające z jej rąk, nim ten zdążył sięgnąć po magmiota. Konduktor i pasażerowie odwrócili się i uciekli, wrzeszcząc ze strachu.

– Spadamy stąd – rzucił rozkazującym tonem demon. – Musimy wysiąść trochę wcześniej.

Dziwna istota z powrotem przybrała postać Devylanki, chwyciła plecak i ruszyła w kierunku drzwi znajdujących się na początku wagonu. Hiram mimowolnie podążył za nią. Pociąg poruszał się już po obrzeżnych dzielnicach Gwiazdy Południa. Raya szarpnęła za klamkę i wyskoczyła na zewnątrz, przetaczając się po ośnieżonym nasypie kolejowym. Po chwili drugi Lodogóral wylądował kilkanaście metrów obok niej.

– Coś ty za jeden? – zażądał wyjaśnień Hiram, otrzepując się z białego puchu. – Dlaczego to zrobiłeś? Zrobiłaś? Już sam nie wiem.

– Jestem wszystkim, jestem niczym – rzekła Raya. – Mówi ci to coś?

Devylańczyk przypomniał sobie bajkę, którą kiedyś opowiedział mu starszy brat, i przez którą źle spał przez kilka nocy.

– Ty jesteś… Zmiennokształtny?

– To dosyć mało precyzyjne określenie. Na Bezkresnych Piaskach nazywają nas Tur Zijimrami, Tymi Bez Powłoki.

– Przez ciebie nie dostanę się do domu! – zarzucił mu Hiram. – Nie mam pieniędzy na nowy bilet do Ostatniej Osady. Chociaż nie, to wyłączenie moja wina. Mogłem cię nie bić. Przepraszam.

Zmiennokształtny uniósł frędzlowate brwi ze zdziwienia. Kto o zdrowych zmysłach najpierw atakował, a chwilę później prosił o wybaczenie?

– Nic się nie stało, chociaż przez chwilę myślałam, że naprawdę rozłupiesz mi czaszkę. Mocny jesteś. Tak w ogóle, to może chodźmy gdzieś indziej, zamiast stać tu jak idioci. Rozmawiać możemy po drodze.

– Dlaczego miałbym iść z tobą?

– Sam wspominałeś, że nie będziesz mógł wrócić do domu. Ja jestem w stanie załatwić ci transport na grzbiecie dowolnego zwierzęcia. Nie mam złych intencji, możesz mi zaufać. Zapomnij o tym, co stało się w pociągu.

Hiram rzucił podejrzliwe spojrzenie Zmiennokształtnemu. Nie miał dokąd się udać, a większość pieniędzy zarobionych w Rdzeniu przesłał matce do przechowania. Nie znalazł w sobie woli na odrzucenie propozycji. Znowu czuł się bezsilny, naiwny…

– Zgoda.

Oboje zeszli z nasypu i przeskoczyli na ulicę przez stalową siatkę. W okolicy było pełno ceglanych kamienic wysokich na trzy, cztery piętra. Gdzieniegdzie stały potężne, szare bloki mieszkalne z betonowych płyt. Przy krawędzi asfaltu umiejscowiono żeliwne latarnie zasilane energią elektryczną. Część z nich miała rozbite lampy. W oddali widoczne były fabryczne kominy wypluwające chmury purpurowego dymu.

– Co to za miejsce? – spytał Tur Zijimr.

– Książęce Pola – odpowiedział Hiram. – Przemysł, syf, bieda. Jedna z najgorszych dzielnic Gwiazdy Południa. Pierwszy raz w Lodogórach?

– Ta. Dlatego się do ciebie przyczepiłam, potrzebuję dobrego przewodnika. Wybacz, że zrobiłam cię w konia. Znalazłam upodobanie w tym żarcie. Rzadko jednak zdarza się, żeby ktoś reagował w taki sposób. Nie lubisz kobiet?

– Poprawka, nie lubię kurew. Musisz trochę popracować nad subtelnością, zwłaszcza jeśli chcesz uwieść Devylańczyka.

– Na innych do tej pory działało.

– My jesteśmy bardziej, tradycyjni, że tak powiem. W ogóle, to dokąd chcesz dotrzeć? Jak dalej będziemy szli przed siebie, wleziemy w Przeklęty Kwadrat, a spotkanie z miejscowymi chłopakami mogłoby nie pójść tak gładko jak to z policjantem, nawet przy twoich zdolnościach.

– Zjadłabym coś – wyznała Raya. – Znasz jakąś dobrą knajpę?

– Jeśli skręcimy w prawo na następnym skrzyżowaniu, będzie tam ich pełno. Ale chyba nie przyjechałaś tu spróbować lodogóralskiej kuchni?

– Między innymi. Nigdy nie byłam w Devylanie, ciekawi mnie ta kraina. A jeszcze bardziej to, co leży za nią.

Hiram o mało co nie pośliznął się na oblodzonym chodniku z wrażenia.

– Masz na myśli Morze Powietrza? Przecież…

– Stoisz przed osobą potrafiącą dostosować się do każdych warunków. Jeszcze jakieś wątpliwości? Zamierzam dotrzeć dalej, niż śniło się to korporacyjnym naukowcom i ich śmiesznym ekspedycjom. Może nawet uda mi się ominąć Ścianę Światła. – Raya mówiła z takim przekonaniem, jakby stwierdzała, że woda jest mokra. – Ten bar wygląda na dobry, wchodzimy?

– Pewnie – odrzekł skonsternowany Hiram.

Zatrzymali się pod dosyć schludnym jak na okoliczne standardy lokalem. Weszli do środka. Poza starszym Devylańczykiem pijącym dojezbożowe piwo byli jedynymi klientami. O tej porze większość ludzi harowała w hutach, koksowniach, rafineriach i innych zakładach pracy. Wnętrze było wykończone białymi kafelkami i ozdobione tandetnymi obrazkami przedstawiającymi górskie krajobrazy. Dwójka podróżujących zamówiła tradycyjne myzvarny, które ku rozczarowaniu Rayi okazały się być porcjami bardzo gęstego gulaszu z baraniny zawiniętymi w gumowate placki. Zajęli miejsce przy okrągłym, plastikowym stole i zaczęli jeść.

– Kim ty, na Chwalebnego Rtyzara, jesteś? – odezwał się w przerwie pomiędzy kolejnymi gryzami Hiram. – Dlaczego nie trąbią o tobie w gazetach i magsmiterze? Ot tak sobie podziurawiłaś gliniarzowi bebechy, chcesz zbadać Morze Powietrza w pojedynkę…

– Mów ciszej – upomniała go Raya. – Rozgłos jest mi zbędny. Społeczeństwo uważa Tur Zijimrów za legendę bądź anomalię tak rzadką, że nie wartą uwagi. I tego wolę się trzymać. Wiesz, co stałoby się, gdyby Gadayro, BVFZ albo Kombinat Elektromagiczny położyli na mnie łapę?

– Potrafię sobie to wyobrazić. Pracowałem kiedyś dla BVFZ przy przeróbce purpurowego węgla. Ze zwykłego człowieka wyciskają ostatnie soki, byleby tylko zwiększyć efektywność, ciebie pewnie pocięliby na kawałki w imię rozwoju.

– Nie zobaczyliby nic ciekawego. Nie różnię się niczym od prawdziwej Devylanki z krwi i kości.

Hiramowi nagle zaświeciły się oczy. W głowie zaświtała mu pewna głupia myśl, którą natychmiast zdusił.

– Jak wygląda twoja prawdziwa forma? Jesteś kobietą, skoro tak o sobie mówisz?

– Zmiennokształtni nie maja czegoś takiego jak prawdziwa forma. Każde ciało traktujemy jak własne, a zarazem nie wpływa ono w żaden sposób na naszą tożsamość. Tur Zijimr, Ten Bez Powłoki. Nie czuję się ani kobietą, ani mężczyzną, ale staram się wcielać w rolę. Raya to tylko jedno z wielu imion, które nosiłam.

Lodogóral miał jeszcze wiele pytań, które chciał zadać. Wolał jednak nie być wścibski, sam tego nie lubił. Poza tym, kto wiedział zbyt wiele, nie mógł czuć się bezpiecznie na tym świecie. Postanowił więc zmienić temat i zapytał o czekającą ich podróż.

– Jak zamierzasz dotrzeć na miejsce?

– Chcę wydostać się poza miasto, po drodze uzupełnię zapasy. Potem polecimy prosto do Ostatniej Osady, wysadzę cię tam i podążę dalej na południe.

– Wspominałaś coś o lataniu?

– Powiedziałam, że mogę cię przewieźć na grzbiecie dowolnego zwierzęcia – Zmiennokształtny uśmiechnął się szeroko. – Chodźmy już, szkoda czasu.

Hiram i Raya wyrzucili zatłuszczone papiery po myzvarnach i opuścili bar. Devylańczyk zaprowadził swoją towarzyszkę do sklepu spożywczego, gdzie kupiła kilka konserw. Potem kontynuowali marsz w stronę rogatek, mijając po drodze bezdomnych, ćpunów na haju, dilerów metafizymu, zabite dechami meliny, grupki zawadiacko wyglądającej młodzieży, od czasu do czasu zdezelowane samochody na podrabianych tablicach zaparkowane przy popękanym chodniku.

– To nazywasz tradycyjnością? – spytała Raya, kiedy przechodzili obok kolejnego menela zawiniętego w zmechacone koce z lnu Vordara.

– Nie to miałem na myśli. Każdy ma swoje ciemne sprawki, ale nikt nie toleruje trzech rzeczy: kradzieży, konfidentów i kurewstwa.

– Przyznam, że to dosyć osobliwy kodeks moralny. Chociaż kapusiów sama nienawidzę. Nawiasem mówiąc, nie przejmujesz się tą całą sytuacją w pociągu? Mnie nie znajdą, choćbym osobiście stawiła się na komendzie głównej w Środku Świata. Za to ty możesz mieć drobny kłopot.

– Rdzenni i tak nas nie rozróżniają. Nie wiem, po co pakują swoich policjantów do pociągów jadących przez Lodogóry. Pewnie opublikują portret pamięciowy, który będzie pasował do mnie jak młotek do dziurki od klucza, a potem ukarzą kogokolwiek dla przykładu. To zgraja buców. Nie cierpię ich płaskich mord. Mimo wszystkich naukowych dowodów nadal wątpię, że mieliśmy wspólnego przodka. Pracowałem dla nich przez rok, potem wymiękłem i chciałem wrócić do domu. Nie wiem, czy to był dobry pomysł. Własna rodzina traktuje mnie niewiele lepiej niż te pieprzone białasy.

– Pewnie nie lubisz o tym rozmawiać – rzucił Tur Zijimr. – Jednej rzeczy można wam za to zazdrościć. Oddychanie przez skórę jest całkiem wygodne, i lepiej znosi się zanieczyszczone powietrze.

– Racja. Dlatego częściej zatrudniają nas do roboty przy purpurowym węglu, ryvolicie i innym syfie. Wytrzymujemy dłużej, ale na starość i tak dostajemy łupianki na całym ciele. Gdyby tylko Medcentra zechciała uwolnić patenty na leki…

– Prędzej świnie zaczną latać – żachnęła się Raya. – Co jak co, ale Medcentra to ostatnia instytucja, po której można byłoby spodziewać się działania nienastawionego na zysk.

– Nie ma na co narzekać. Przyszło nam żyć w lepszych czasach niż przodkom, którzy musieli harować na pańszczyźnianych polach. Możemy korzystać z elektryczności, szybkiego transportu, magsmiterów, mieszkamy w murowanych domach, a nie kurnych chatach.

– Masz złe nastawienie. Byłoby o wiele lepiej, gdybyśmy nie łykali biernie wszystkiego, co rzucają nam korporacje i rząd działający pod ich dyktando.

– A znasz jakąś alternatywę? – spytał ironicznie Hiram. – Kilku bogaczy próbowało zakładać komuny, większość takich społeczności nie przetrwała nawet roku. Ludzie rozkradali co mogli i gdzieś znikali.

– Radykalne rozwiązania są zbędne. Wystarczy, że osłabimy pozycję wielkich firm. Na przykład wydostając się poza Ścianę Światła. Te całe próby dezaktywowania jej przez Kombinat Elektromagiczny to konkretna ściema. Po tym świecie chodzi wielu wybitnych czarowników, istnieją maszyny potrafiące wykonywać zaklęcia, którymi można zmieść z powierzchni ziemi całe miasto, a nie jesteśmy w stanie rozbroić głupiego portalu przenoszącego na przeciwległą krawędź odgrodzonego obszaru? Władzy od zawsze zależało, żeby trzymać nas w ryzach, a Ściana Światła tylko im w tym pomagała.

– Myślisz, że za Morzem Powietrza jej nie ma?

– Tak przypuszczam. W końcu i tak teoretycznie nikt nie mógłby się za nie przedostać.

– Kiedyś ludzie mówili, że Ściana Światła to granica wyznaczona przez Rtyzara. Nie wierzę w Boga, ale jestem przekonany, że ten mur nie został wzniesiony ludzką ręką. Możliwe, że istnieje od tak sobie. Skąd więc miałaby wziąć się dziura na południu?

– Wszystko jest prawdopodobne, dopóki ktoś tego nie sprawdzi. Właśnie dlatego wybrałam się na tę wyprawę.

– Nie wiem, czy jesteś tylko nawiedzona, czy może naprawdę sama jesteś demonem. – Hiram pokręcił głową, zdziwiony uporem i pasją Zmiennokształtnego.

– Podobała ci się Rogoręka? Sama ją wymyśliłam.

– Gratuluję wyobraźni. Gadayro powinni wykorzystać cię w reklamie. „Jak już masz zesrać się ze strachu, zrób to w kiblu naszej produkcji!”

– To nie było śmieszne.

– Mam kiepskie poczucie humoru.

– Coś o tym wiem. Ten guz niedługo będzie wyglądał jak druga głowa.

Po godzinie wędrówki Lodogóral i Zmiennokształtny wydostali się poza miasto. Hiram wyprowadził ich do limbowego lasu leżącego na sporym wzniesieniu położonym na wschód od Gwiazdy Południa. Przypuszczał, że tu nie będą musieli martwić się o postronnych obserwatorów, przynajmniej nie w ludzkiej postaci.

– Lepiej, żebyś naprawdę umiała latać – powiedział do Rayi. – Mieszkałem na Książęcych Polach przez trzy lata, ale nigdy nie miałem okazji wybrać się w to miejsce. Prawdę mówiąc, nie wiem, jak odnalazłbym drogę powrotną.

– Niczym się nie przejmuj. Ubierz się cieplej, tam na górze będzie bardzo zimno, nawet jak dla ciebie. Aha, i lepiej nie patrz w moją stronę, skoro tak bardzo szanujesz kobiecą godność.

Hiram domyślił się, o co chodzi. Wygrzebał z torby ciepły sweter, skórzaną kurtkę i barchanowe spodnie.

– Jak masz zamiar przedostać się za Morze Powietrza? – zapytał, zakładając na siebie kolejne warstwy odzienia. – Ot tak sobie przelecisz przez pary ciekłego azotu i tlenu? Nie znam żadnego ptaka, który wytrzymałby takie temperatury.

– Czy ktoś powiedział ci, że przyjmę postać ptaka?

Lodogóral odwrócił się, usłyszawszy niski, tubalny głos. Jednak zamiast jakiegoś egzotycznego stwora ujrzał nagą Rayę. Miała piękne, smukłe ciało, budową przypominające klepsydrę. Wyrostki na jej błękitnej skórze delikatnie się nastroszyły, co w odczuciu Hirama było wyjątkowo urokliwe.

– Znowu dałeś się nabrać – wyszczebiotał słodkim głosem Tur Zijimr.

– W porządku, jesteś naga i co z tego? – burknął Devylańczyk.

– To, że naprawdę ci się podobam, tylko nie potrafisz przyznać się do tego przed samym sobą. – Raya uśmiechnęła się lekko.

– Oszukałaś mnie – stwierdził gorzko Hiram. – Nie wierzę, żebyś w ogóle potrzebowała przewodnika. Doskonale radzisz sobie sama. Czego ode mnie chcesz? Seksu? Błagam, mogłabyś uprawiać go z każdą istotą na świecie, a wybrałaś mnie, lodogórskiego śmiecia bez pieniędzy i perspektyw? Potrzebujesz zabawki, nad którą mogłabyś się psychicznie poznęcać? W tym przypadku trafiłaś dobrze.

– Nie. – Raya pokręciła głową i zawiązała bluzę wokół bioder, żeby nie peszyć swojego towarzysza. – Nie o to mi chodzi. Widzisz, ja po prostu chcę cię uszczęśliwić. Nie znam pragnień, bo nie jestem przywiązana do żadnego ciała. Wasza tożsamość jest ściśle ukonstytuowana w powłoce, w której żyjecie. Dlatego lubisz to, co większość Devylańczyków: zimne powietrze, tłuste jedzenie, skromne kobiety. Ja nie mogę powiedzieć tego o sobie. Nie potrafię określić, co tak naprawdę mi się podoba, czego pożądam. Jedyne uczucie podobne do miłości odnajduję wtedy, gdy inni mnie pokochają. Przyglądałam się tobie od dłuższego czasu. Zamyślony, smutny, zagubiony w tłumie. Takich właśnie szukam. Kiedy ktoś ofiaruje im siebie, spełni wyobrażenia o idealnym towarzyszu, to kochają tę osobę najmocniej na świecie.

Hiram był wstrząśnięty. Zdawało mu się, że zna już każdą możliwą motywację kierującą ludźmi, lecz nie słyszał jeszcze takiego wyznania.

– To nie zmienia faktu, że jesteś zwyczajną lafiryndą – odezwał się po chwili. – Nie możesz znaleźć jednego człowieka, z którym chcesz być?

– Próbowałam – wyznała cierpko Raya. – Ale nie potrafiłam ciągle udawać, że jestem prawdziwą Rdzenną, Bezkresowianką, kimkolwiek. Zawsze byłam i będę Tur Zijimrem. Myślałam, że może wreszcie ktoś zrozumie. Wygląda na to, że zaczęłam od złej strony. Na przyszłość powinnam powstrzymać się od głupich dowcipów.

– Przepraszam, że cię obraziłem – wypalił Devylańczyk. – Nie wiedziałem, że…

– Nie musisz przepraszać. Nic się nie stało. – Raya poklepała go po ramieniu. – Jesteś trochę dziwny, wiesz. Wściekasz się, a potem żałujesz.

– Nie chcę taki być, ale nie potrafię sobie z tym poradzić. Kiedy od początku życia masz pod górkę, stoisz sam naprzeciwko całego świata, musisz się bronić, być agresywny. Z tym, że ja nie lubię krzywdzić innych. Mój tato zawsze powtarzał mi, żebym tego nie robił. Tęsknię za nim.

Zmiennokształtny otarł łzy spływające po policzkach Hirama i przytulił go mocno.

– Lećmy już – zaproponował. – Znowu stoimy jak idioci.

Raya zdjęła bluzę, schowała ją razem z resztą ubrań do plecaka i przemieniła się w orłosępa o stalowoszarych piórach i czerwonym dziobie, wzrostem przewyższającego stojącego obok Lodogórala.

– Mówiłaś, że nie przyjmiesz postaci ptaka. – zauważył Hiram, delikatnie się uśmiechając.

– Nie, kiedy będę przebywała Morze Powietrza. Teraz zrobiłabym tylko niepotrzebne zamieszanie, przelatując nad ludzkimi siedzibami. Na szczęście tytanicznych orłosępów jeszcze nie wybito, choć i tak są dosyć rzadkie. No na co czekasz, zapraszam na pokład!

Devylańczyk wziął bagaże, wsiadł na grzbiet Rayi i razem wzbili się w niebiosa, by kontynuować swą podróż na południe.

 

*

 

Słońce dawno już zaszło, gdy docierali do Ostatniej Osady. Powoli krążyli nad niewielkim, świerkowym lasem na obrzeżach miasta, gdzie Hiram polecił wylądować orłosępowi. Lodogóral nie miał jeszcze okazji podziwiać Devylanu z takiej perspektywy. Bilety na samoloty były nieosiągalne dla przeciętnych robotników. Dlatego starał się jak najbardziej nacieszyć widokiem skalistych szczytów, ośnieżonych dolin, siatek ulic w miasteczkach czy połaci zielonych borów. Uwielbiał swoją krainę, zwłaszcza zimą. Było tu tak cicho i spokojnie.

– Jesteś niesamowita – powiedział do swojego podniebnego wierzchowca. – Albo niesamowity? Zresztą nie wiem, jesteś teraz samicą czy samcem?

– Samicą – odrzekła Raya. – Są większe i wytrzymalsze.

– Nie zapomnę tego lotu aż do końca swoich dni. Zazdroszczę ci, że możesz tak w każdej chwili.

– Po pewnym czasie to robi się nudne. Gdy uciekłam od rodziców, przez jakiś czas żyłam jako gołąb w Grodzie Drahana. Nic przyjemnego, tylko fruwasz, fajdasz pomniki i żresz resztki po ludziach. Do tej pory mam wstręt do Placu Postępu.

– Miałaś rodziców? W jaki sposób Tur Zijimrowie przychodzą na świat?

– Tak samo jak każde inne żywe stworzenie. Urodziłam się w zwyczajnej rodzinie Rdzennych. Jednak odkąd tylko byłam świadoma swojego istnienia, czułam, że mogę stać się kim tylko zechcę, i tak też czyniłam. Kiedy moi parszywi płodziciele dowiedzieli się o tym, od razu próbowali mnie sprzedać naukowcom. Zwiałam im i żyłam jako zwierzę. Kiedy minęło trochę czasu, przyjęłam ludzką postać. Nigdy nie zaznałam dzieciństwa takiego, jakim go rozumiecie. Zawsze wiedziałam, co zrobić, żeby przeżyć, i znałam konsekwencje swoich czynów. Chyba mówiłam ci już, że tożsamość Tur Zijimra nie jest związana z ciałem. To zastanawiające, dlaczego nasze dusze są inne od waszych i nie przechodzą przez różne etapy rozwoju.

– My mamy dusze? Znaczy się… Wierzysz, że je posiadamy?

– Jestem przekonana o tym, że musi istnieć jakieś zewnętrzne źródło osobowości. Przypuszczam nawet, że jest ono wieczne.

– Czyli po śmierci… Nie przestajemy istnieć?

– Chciałbyś jeszcze kiedyś zobaczyć ojca?

– Tak – wyznał Hiram po momencie milczenia. – Ale nie potrafię zmusić się do wiary w Boga, niebo, reinkarnację, cokolwiek. Tato był dla mnie prawdziwym wzorem. Wiele mnie nauczył, choćby kilku zaklęć, za których opanowanie każą sobie słono płacić w szkołach. Odszedł, kiedy miałem trzynaście lat. Zginął przy eksplozji komory ciśnieniowej w fabryce, gdzie pracował. Nie chcę już o tym mówić…

– Nie musisz – zapewniła go Raya. – Nie musisz.

Ptak obniżył już pułap lotu na tyle, by mogli spokojnie wylądować. Zaczął mocno machać skrzydłami i powoli osiedli na ziemi. Lodogóral zeskoczył z grzbietu orłosępa, który na powrót stał się Devylanką.

– Nasze drogi się rozchodzą – powiedział Hiram. – Miło było cię poznać, choć jesteś najdziwniejszą istotą, jaką w życiu spotkałem

– Jeszcze kiedyś się zobaczymy, obiecuję – rzekła Raya, zakładając na siebie ubrania wyciągnięte chwilę wcześniej z bagażu. – Dasz mi swój adres?

Lodogóral wyciągnął z torby jakiś pomięty kawałek papieru oraz ołówek, po czym napisał na kartce nazwę ulicy wraz z numerem i dał ją kobiecie.

– Nie wiem, czy długo tam zabawię. Nie lubię Ostatniej Osady, złe wspomnienia z dzieciństwa. Jak tylko znajdę robotę gdzie indziej, wyniosę się stamtąd.

– Dam ci swój sprzęt, i tak nie przetrwałby podróży przez Morze Powietrza. W plecaku znajdziesz magsmiter działający na prywatnych kanałach, liczydło runiczne, trochę książek o magii i ubrania. Konserwy zjem teraz, a później nie będę musiała już martwić się o pożywienie.

– Skąd masz takie rzeczy? One kosztują fortunę!

– Ukradłam je. Jeśli cię to mierzi, to sprzedaj te fanty i rozdaj pieniądze biednym.

Hiram przełożył ekwipunek do swojej torby i spojrzał na Rayę. Była dla niego niesamowicie piękna, choć wiedział, że jest tylko dziwnym wybrykiem natury, a nie prawdziwą kobietą. Zresztą, czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Ciało to tylko dom dla osobowości. Tur Zijimrowie mieli tych domów wiele. Hiram nie sądził, by byli przez to gorsi.

– Chcę ci coś powiedzieć – zwrócił się do Rayi. – Mimo tego całego zamieszania… Uczyniłaś mnie szczęśliwym. Nigdy nie zapomnę tej przygody. Dzięki.

– To ja dziękuję ci za to, że choć przez jeden dzień znów nie czułam się samotna. Do zobaczenia.

– Trzymaj się.

Lodogóral i Zmiennokształtny przytulili się na pożegnanie, po czym każdy z nich poszedł w swoją stronę.

– Czekaj, zapomniałam ci coś pokazać. – Hiram usłyszał nagle za swoimi plecami.

– Jeśli znowu robisz sobie jaja…

Tak nie było tym razem. Devylańczyk miał przed oczyma potężną, skrzydlatą bestię. Wyglądała, jakby była wyszlifowana z kwarcu. Jej oczy świeciły na czerwono, a oddech przyprawiał o dreszcze.

– Kryształowy smok – nazwał legendarnego potwora Hiram. – A zatem tak zamierzasz przedostać się przez Morze Powietrza.

 

*

 

Minęły już dwa dni, odkąd rozstał się z Rayą. Nie wiedział zresztą, czy naprawdę można było nazwać to rozstaniem. Spędził z nią zaledwie kilkanaście godzin, nawet nie zdążył dobrze jej poznać. Choć w głębi duszy bardzo tego chciał, starał się nie liczyć na to, że ona kiedykolwiek wróci. Zauważył też, że zbyt łatwo myśli o Zmiennokształtnym przez pryzmat devylańskiej formy. Tur Zijimr powiedział mu przecież, że nie potrafi wcielić się w daną postać na stałe. Hiram nie wiedział, czy byłby w stanie pogodzić się z tym, mimo iż kiedy patrzył na nagą Rayę, przysiągłby, że zniesie wszystko, byleby tylko móc zostać z nią do końca życia. Samotność trapiła go wyjątkowo mocno. Czasami czuł, że jest gotowy związać się z jakąkolwiek kobietą. Wystarczyłby mu sam fakt niezasypiania w pustym łóżku. W innych chwilach myślał o tym, że nie pokocha brzydkiej czy chorej na umyśle. Między innymi dlatego tej pory nie znalazł sobie żadnej. Stawiał wymagania, a nie miał zbyt wiele do zaoferowania w zamian. Nie był przystojny, bogaty, odważny, ani nawet zbytnio rozsądny. Nie zasługiwał na to, czego pragnął. Dlatego poprzysiągł sobie, że przestanie postrzegać Tur Zijimra jako kogoś do kochania. Nawet, jeśli był jedną z niewielu osób, o ile nie jedyną, które darzyły go sympatią.

Pobyt w rodzinnym domu już zdążył przyprawić go o mdłości. Część pieniędzy, które przesłał matce, zniknęły, lub jak twierdziła jego rodzicielka, zostały przez nią pożyczone. Hiram wiedział, że je przepiła. Całe mieszkanie śmierdziało dojezbożem. Odkąd umarł ojciec, matka nie szukała specjalnych okazji, żeby zaglądać do butelki. Na szczęście nie przychodziła pijana do pracy przy sprzątaniu biur, więc była w stanie zarobić na swoje utrzymanie. Nie zmieniało to faktu, że mocno podupadła na zdrowiu, co bardzo martwiło Hirama.

Jego starszy brat Njuvam również sprawiał spore problemy. Odwiedzał zatęchłą kamienicę przy Pionierów Południa prawie codziennie. Robił Hiramowi awantury o to, że włóczy się gdzieś po świecie, zamiast żyć w Ostatniej Osadzie i wspierać matkę. Sam nie był skory do pomocy, a często z niej korzystał – zostawiał swoje niewychowane bachory pod opiekę babci albo podbierał zapasy z rodzinnej spiżarni. Do tego ciągle naśmiewał się z kawalerstwa Hirama. Gdyby ten nie starał się trzymać emocji na wodzy, niechybnie dochodziłoby do rękoczynów.

Kolejne dni młodego Lodogórala mijały głównie na przeglądaniu prasy w poszukiwaniu ofert pracy oraz czytaniu książek, które zostawił mu Tur Zijimr. Komputer runiczny opchnął w lombardzie u Ghadry, a pieniądze podrzucił do skrzynki pocztowej miejscowego sierocińca. Bał się, żeby policja nie namierzyła go za paserkę, ale Ghadra był pewną instytucją, jeśli chodziło o krycie przed gliniarzami. Magsmiter zostawił dla siebie. Miał złudną nadzieję, że kiedyś Raya odezwie się przezeń do niego. Postarał się schować urządzenie na tyle dobrze, żeby matka nie dorwała go w swoje ręce.

Podręczniki do magii okazały się niebywale ciekawą lekturą. Ojciec nauczył kiedyś Hirama kilku sztuczek, na przykład unoszenia w powietrze niewielkich przedmiotów albo strzelania iskrami z palca. To jednak było niczym w porównaniu z wiedzą zawartą w grubych tomiszczach podarowanych przez Rayę. Devylańczyk czytał właśnie o doskonaleniu już opanowanych zaklęć, leżąc na dosyć ciasnym, ale miękkim łóżku w swoim pokoju.

Podczas kodowania zaklęć bardzo ważna jest precyzja, niezależnie od tego, jakiego sposobu używa mag. Istotne jest, aby precyzyjnie określić obiekt, na którym ma być wykonany czar. Na przykład, zamiast komandować „N'ja zru chia”, co znaczy „Podpal krzesło”, powinniśmy myśleć „N'ja zru chia mi satra”, czyli „Podpal krzesło, na które wskazuję”. Dzięki temu unikniemy poważnych błędów. Oczywiście, z im większą dokładnością kodujemy, tym więcej czasu nam to zajmuje. Dlatego zaawansowani powinni korzystać z magii stenograficznej oraz techniki domyślnej asygnacji obiektu, o których opowiemy później.”

Nagle Hiram usłyszał dziwne szumy i trzaski. Magsmiter. Lodogóral zerwał się z łóżka i odsunął stolik nocny, za którym leżało urządzenie zawinięte w stary sweter. Przełączył je w tryb odbioru.

Nie zdążył nawet poczuć eksplozji.

 

*

 

Tur Zijimr szybował nad ogromnym zbiornikiem falującej, bladoniebieskiej cieczy. Nie odczuwał przekraczającego ludzkie wyobrażenie zimna, braku tlenu, który w całości skroplił się tworząc rozciągające się pod bestią morze, ani też głodu, kryształowe smoki żywiły się bowiem magią wysysaną z eteru. Żałował, że nie mógł przemienić się w niego wcześniej, jednak musiał znaleźć się dostatecznie daleko od lodogóralskich wiosek, aby nie wzbudzać zbędnego zamieszania.

Czuł się też odrobinę winny, że oszukał Hirama. Najzwyczajniej w świecie wykorzystał Devylańczyka do własnych celów. Martwił się, że dorwie go policja. Mógł mu tego oszczędzić, ale ostrożności nigdy za wiele. W końcu najważniejsze jest to, żeby plan się powiódł.

Gdzieś w oddali majaczyła Ściana Światła, opalizująca, żółta powierzchnia, która stała się przekleństwem wszystkich mieszkańców świata zwanego Euijun. Ograniczała ich powierzchnię życiową do jednego kontynentu szerokiego na cztery tysiące, a długiego na pięć tysięcy kilometrów. Kto przekraczał ją na wschodzie, lądował na zachodzie, kto na północy – na południu. Nie można było nad nią przelecieć, rozbić jej, magicznie rozkodować. Niektórzy sądzili, że zażywanie metafizymu pozwala na przeniesienie się na drugą stronę. Wszyscy opisywali tę duchową podróż jako kompletnie nierzeczywiste przeżycie, wędrówkę po kompletnie abstrakcyjnych przestrzeniach, o których nie śniło się najwybitniejszym matematykom, doświadczanie ciągów zdarzeń wyjętych spod wszelkich praw logiki. Większość zwykłych ludzi sądziła jednak, że były to wyłącznie majaki zsyłane przez otruty umysł.

Zmiennokształtny spojrzał w dół. Leciał teraz obok skalistej, pozbawionej roślinności wyspy o kształcie gruszki. W tych okolicach znajdował się cel jego podróży. Smok obniżył pułap, po czym przemienił się w istotę przypominającą człowieka, lecz pokrytą czarną łuską i posiadającą skrzela. Zanurkował w odmęty ciekłego powietrza. Podążał coraz głębiej, aż dotarł do samego dna, na którym spoczywał spętany łańcuchami sarkofag. Podniósł go i wypłynął na brzeg, na powrót stając się kryształowym smokiem, tym razem jednak dużo mniejszym i obdarzonym chwytnymi dłońmi zamiast przednich łap. Wystawił je nad stalową skrzynię i w myślach zakodował zaklęcie, które rozerwało łańcuchy, po czym uniósł wieko sarkofagu. W środku spoczywał mężczyzna odziany w płaszcz z futra. Miał ogoloną głowę i ostre rysy twarzy. Zmiennokształtny pochylił się nad nim. Z jego otwartego pyska zaczęła wydobywać się niemalże przeźroczysta mgła, która wnikała w nieruchome ciało. Po chwili smok cofnął się, a mężczyzna otworzył oczy i wstał.

– Udało ci się – powiedział. – Znowu jestem jednym, duszą i ciałem.

– Bez twojej pomocy nie dałbym rady, Panie – odrzekł Tur Zijimr.

– Prosiłem już, żebyś mnie tak nie nazywał. Jestem twoim Przyjacielem, nie Władcą.

– Co stanie się teraz? – zapytał smok.

– Wrócę tam, gdzie powinienem być, do Przedstrzeni, i zaprowadzę porządek. Nie pozwolę, by ci złodzieje łupili mój dom. Będziesz musiał uważać na siebie. Ćpuny na usługach korporacji wkrótce dowiedzą się, że dostałem się za Ścianę Światła. Uczynimy w ten sposób. Zabiję cię i będę utrzymywał, że pozbyłem się ciebie, bo nie byłeś już mi potrzebny. Ani rząd, ani pozostałe instytucje nie mają tu mikrosond, więc nikt nie dowie się prawdy. Obudzisz się w nowym ciele, już nie jako Tur Zijimr, lecz zwykły człowiek. Nie powinna ci wtedy grozić zemsta, a nawet gdybyś miał kłopoty, pomogę ci.

– Mogę wrócić do Hirama? Obiecałem mu to. Poza tym on… On mnie potrzebuje. Jego też przeniesiesz do innego ciała? Może być śledzony…

– Nie musisz nic więcej mówić. Wiem, o co ci chodzi. Jesteś gotowy?

– Tak.

Człowiek wyciągnął przed siebie prawą dłoń. Wydobył się z niej strumień światła, który roztrzaskał kryształowego smoka na tysiące drobnych, połyskujących w słabym słońcu kawałków.

 

*

 

Hiram obudził się na czymś, co zdawało się być piaskiem. Było mu gorąco. Nad sobą widział tylko niebo bez chmur i liście palmy. Strasznie bolała go głowa, lecz zmusił się do podniesienia z podłoża. Znajdował się w jakiejś oazie na pustyni. Zauważył też, że jego skóra nie jest niebieska i pokryta wyrostkami, lecz jasnobrązowa i gładka, jak u Bezkresowianina.

– O co tu, na Rtyzara, chodzi? – powiedział do siebie.

– Spokojnie. – Nagle usłyszał kobiecy głos za swoimi plecami. – To, ja Raya. Nic nam nie grozi.

Urocza Bezkresowianka w okrągłym kapeluszu usiadła tuż obok niego.

– Gdzie my jesteśmy? Dlaczego znajduję się w innym ciele? – Hiram ciągle zadawał pytania.

– Zaraz ci wszystko wytłumaczę. Nie chciałam tak naprawdę przedostać się za Ścianę Światła. Musiałam pomóc zrobić to pewnej dobrej istocie, Zazughowi. Pochodzi on ze świata za Ścianą, zwanego Przedstrzenią. Gadayro porwali go do Euijin i oddzielili jego duszę od ciała, żeby nie mógł wrócić do siebie. Przeszkadzał im w pewnym nikczemnym planie, dlatego postanowiłam pomóc mu ich powstrzymać. Śledzono mnie przez mikrosondy, więc dla pewności opowiedziałam ci fałszywą historię, aby zmylić ludzi z korporacji. Zazugh przeniósł nas do innych powłok, żebyśmy nie musieli martwić się o zemstę z ich strony. Przepraszam, że znowu cię oszukałam. Słuchaj, ja naprawdę cię polubiłam. Przyznaję, chciałam cię wykorzystać, ale od początku mi się podobałeś…

– Nie wierzę w to. Ja chyba śnię.

– Mogę cię uszczypnąć – Raya uśmiechnęła się delikatnie. – Naprawdę nie zmyślam. Wybacz, że cię w to wpakowałam.

– Zdawało mi się, że umarłem – wyznał Hiram. – Magsmiter wybuchł mi w ręce, a teraz jestem Bezkresowianinem. Nawet nie wiem, co o tym myśleć. Przynajmniej jestem pewny, że posiadam nieśmiertelną duszę.

– Będzie dobrze – zapewniła go Raya. – Niedaleko stąd leży miasto Kijil, udamy się tam i spróbujemy jakoś ułożyć sobie życie.

– Dlaczego mówisz w liczbie mnogiej?

– Bo chcę być z tobą, Hiramie. Wiem, że nie mam prawa prosić cię o zaufanie. Ale… Daj mi szansę, błagam. Już nie jestem Tur Zijimrem. Nie potrafię się zmieniać. Zawsze będę Rayą.

Spojrzał jej prosto w twarz. Miała okrągłe, bursztynowe oczy. Brązowe, proste i gładkie niczym jedwab włosy końcówkami sięgały barków, a okrągła twarz promieniała we pustynnym Słońcu, Nie mógł oprzeć się temu pięknu. Nigdy wcześniej nie podobały mu się Bezkresowianki, ale Raya chyba miała rację, mówiąc, że tożsamość ludzi jest silnie związana z ciałem. Nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia. Nie przypuszczał, by można było się na nią zdecydować na związek po niecałym dniu znajomości. Lecz co miał zrobić tu, wiele kilometrów od domu, gdzie nie znał nikogo, a przy sobie nie miał nic poza dziwacznymi szatami? Znowu poczuł się bezsilny i naiwny. Lecz tym razem było to przyjemne doznanie…

– Zgoda – rzekł, obejmując swoją towarzyszkę.

 

*

 

– Co to, kurwa, ma być? – Filem Gadayro uderzył pięścią w marmurowy blat. – Pierdolony Zazugh dostał się do Przedstrzeni i zniszczył linię przesyłową?! Przecież jeszcze dzisiaj jego dusza była zamknięta w komorze runicznej w podziemiach!

– I nadal tam się znajduje, jednak z badań dokonanych przez zespół magów wynika, że dusza Zazugha obumarła, panie Prezesie – poinformował Bynuwe. – Prawdopodobnie musiała zostać odtworzona w innym miejscu z fragmentu, którego nie udało nam się przechwycić.

– Jak to, do chuja, nie udało się przechwycić? – Szef wstał od biurka i z nerwów zaczął chodzić w kółko.

– Nie wiem, panie Prezesie. W tamtych czasach nie pracowałem jeszcze w naszej firmie.

– Czyja to może być sprawka? – Filem zazgrzytał zębami ze złości.

– Jeden ze Zmiennokształtnych, którego śledziliśmy, udał się nad Morze Powietrza, i jeszcze stamtąd nie wrócił. Tam mogło znajdować się ciało Zazugha.

– Dlaczego nikt go nie powstrzymał? Za co ja wam płacę?!

– Nikt nie podejrzewał, że Zmiennokształtny może być w to zamieszany. Zdawał się być tylko niezbyt inteligentnym zwolennikiem teorii spiskowych, który chciał znaleźć dziurę w Ścianie Światła. Poza tym, nasza technologia, zresztą jakakolwiek inna też, nie pozwala na tak głęboką penetrację Morza Powietrza. Nie moglibyśmy też podjąć się likwidacji Zmiennokształtnego bez ponoszenia znacznych kosztów i pozostawania niewykrytym.

– Byliśmy w stanie zmieść całą konkurencję na rynku energetycznym. – Gadayro ponownie usiadł na obitym skórą fotelu. - Eter w Przedstrzeni jest stokrotnie bardziej nasycony magią niż w Euijin. Mieliśmy już gotową infrastukturę, armię użytkowników metafizymu do jej utrzymywania, i co? Gówno, gówno, gówno! Bo przeszkadza to jakiemuś pseudobogu!

– Ośmielę się zauważyć, że w dłuższej perspektywie czasowej nasza inwestycja mogła mieć negatywny wpływ na Przedstrzeń i jej mieszkańców.

– Powiedz mi, Bynuwe, czy ja wyglądam na kogoś, kto by się tym przejmował?

– Nie. I właśnie na tym polega problem. Nie przejmujesz się niczym poza własnym bogactwem. Dlatego nie zasługujesz na to, by żyć. Może, gdybyś choć trochę bardziej interesował się ludźmi, w porę zorientowałbyś się, że nie wszyscy podwładni tobie sprzyjają.

Bynuwe wyciągnął z kieszeni małego magmiota i wypalił nim prosto w serce Filema Gadayro, na próżno usiłującego wezwać ochronę, po czym przystawił sobie broń do głowy i pociągnął za spust. Wiedział, że w ten sposób nie odkupi swoich win. Ale zrobił to z zupełnie odmiennego powodu. Innej metody na zmianę nie było. Nie był w stanie opuścić przeklętej, korporacyjnej machiny, klękającej jedynie przed bożkiem zysku, wyniszczającej tysiące ludzi chcących jedynie uczciwie zarabiać, a promującej krętaczy i oszustów bez skrupułów. Nie wybaczającej żadnych zdrad, wszechobecnej i okrutnej. Kto raz poświęcił się jednemu z wielkich przedsiębiorstw, już nigdy nie mógł przed nim uciec. Bynuwe wiedział o tym. Powoli obserwował, jak pięcie się po szczeblach kariery odziera go z wszelkiej moralności. W końcu nie mógł już na siebie patrzeć i postanowił zatrzymać mechanizm choćby na chwilę, mimo własnego życia jako ceny za ten czyn. Wierzył, że może kiedyś znajdzie się rozwiązanie… Wierzył, że może kiedyś będzie inaczej…

Koniec

Komentarze

W kilku przypadkach nie zgodziły się przypadki.

{To nie tautologia ani żart.}

Przepraszam za takie zwięzłe podsumowanie: nie warto było budować aż tak skomplikowanego świata dla tak oczywistego podsumowania, którego oczekiwałem – w innej formie, ale treściowo zgodnego – po opisie sytuacji, w jakiej znalazł się Hiram.

Ale warto było czytać – dla tego złożonego świata.

Dziękuję za przeczytanie, Adamie. Do świata i do bohaterów z pewnością jeszcze wrócę :) Pomylone przypadki poprawiłem.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Napisane nieporywająco, ale coś w tym tekście jest… może ten inny świat – to utrzymywało uwagę. Czytam twoje teksty, choć rzadko komentuję, i stwierdzam, że brakuje w nich emocji – opisów emocji. Całkiem, całkiem. Pozdrawiam.

Rzeczywiście, coś w tym świecie jest. Ale w samym opowiadaniu nie. Jakoś tak nie porywa.

Gdzieś tam zauważyłem zdania, które choć są poprawne, to mi mocno nie pasowały. Ale, że to tylko jakieś moje dziwactwa, to ich tu nie będę przytaczał.

Czekam na okazję, żeby powrócić do tego świata :)

Z resztą, czy to miało jakiekolwiek znaczenie? – Zresztą

Między innymi dlatego go tej pory nie znalazł sobie żadnej.

nie zależnie od tego, jakiego sposobu używa mag. – niezależnie

Wrócę do tam, – “do” chyba zbędne

Może, gdyby choć trochę bardziej interesowałeś się ludźmi, – przeczytaj sobie to zdanie

Podobało mi się bardzo do epilogu. Znowu wkradło się tu moralizatorstwo i dydaktyka. Do tego momentu nie oderwałam ślepiów od ekranu. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziękuję wam za przeczytanie, błędy poprawiłem.

Tworzenie zawiłych fabuł nie jest jak na razie moją mocną stroną, dlatego częściej piszę szorty.

Co do emocji – też jakoś nigdy specjalnie nie interesowało mnie zagłębianie się w psychikę postaci. Może to i wada.

Generalnie jestem dziwnym tym odbiorcy/twórcy. Lubię konceptualizm, minimalizm. Lubię, kiedy pomysł albo jakiś wątek jest zawarty w niewielkiej objętości, a resztę można dopowiedzieć i rozwinąć sobie samemu.

Cieszę się, że spodobało się wykreowane przeze mnie uniwersum się spodobało. Na razie przedstawiłem je tylko z jednej perspektywy – buntowników/uciemiężonych, stąd takie a nie inne wnioski pod koniec.

Edit: Dzięki za “bibliotekę” :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Co do emocji – też jakoś nigdy specjalnie nie interesowało mnie zagłębianie się w psychikę postaci.

Wydaje mi się, że nie trzeba zagłębiać się w psychikę bohaterów. Wystarczyłoby troszkę pokazać, że postaci mają emocje. Ale to moje wrażenie.

Hmmm. Mnie też nie porwało. Bohaterowie wydają się… bezosobowi. I moralizatorstwo w końcówce też mi się nie bardzo podobało. Poza tym tekst wydaje mi niekonsekwentny językowo. Facet z bardzo konserwatywnej rasy, a niekiedy używa kolokwializmów kojarzących się z gimbazą.

istnieje od tak sobie.

Ot.

pary ciekłego azotu i tlenu

Dość zawiły sposób na stwierdzenie, że to jednak gaz.

 

Babska logika rządzi!

Choć opowiadanie wydało mi się nieco chaotyczne, przeczytałam je bez najmniejszej przykrości. Zbudowałeś świat zawiły ale na tyle ciekawy, że zapowiedź powrotu doń, cieszy. I jestem przekonana, że wszystko co napiszesz w przyszłości, będzie coraz lepsze i coraz ciekawsze. ;-)

 

Po­sta­no­wił więc zmie­nić temat na cze­ka­ją­cą ich po­dróż. – Jak można zmienić temat na podróż?

Może: Po­sta­no­wił więc zmie­nić temat i zapytać o cze­ka­ją­cą ich po­dróż.

 

Mi­nę­ło już dwa dni, odkąd roz­stał się z Rayą.Mi­nę­ły już dwa dni, odkąd roz­stał się z Rayą.

 

Nawet, jeśli był jedną z nie­wie­lu osób, o ile nie je­dy­ną, które da­rzy­ły go em­pa­tią. – Ponieważ nie można kogoś darzyć empatią, podejrzewam, że miało być: Nawet, jeśli był jedną z nie­wie­lu osób, o ile nie je­dy­ną, które da­rzy­ły go sympatią.

 

Wie­dział, że w ten spo­sób nie od­ku­pi swo­ich win. Ale zro­bił to z zu­peł­nie od­mien­ne­go po­wo­du. In­ne­go spo­so­bu na zmia­nę nie było. – Powtórzenie.

Może w ostatnim zdaniu: In­ne­j możliwości/ drogi/ metody na zmia­nę nie było.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Na początku tekstu, przy kilku opisach, dorzucasz krótkie infodumpy o rasach świata, podane dość łopatologicznie. Podobna łopata idzie w użycie przy dialogu. Nie brzmiało mi to zręcznie. W finale to już koparka i zasypanie czytelnika mało ciekawą, morslizującą oczywistością. Fabuła dość wątła i chyba potraktowana po macoszemu.

Relacja dwójki głównych bohaterów jest, jak dla mnie dość naiwna, a chęć powrotu Zmiennokształtnego do Hrama wydaje mi się niewystarczająco uwiarygodniona. Ich dialogi – bez didaskaliów nie potrafiłbym powiedzieć kto jest kto, może warto popracować nad indywidualizacją wypowiedzi?

 

Jak już pomarudziłem, to i pochwałę: tekst wydał mi się tylko pretekstem do prezentacji świata. Interesującego, bogatego. Chciałbym przeczytać naprawdę dopracowane fabularnie opowiadanie z tego uniwersum.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Przeczytałam Twój tekst z przyjemnością, bo uniwersum jakie wykreowałeś, bardzo mnie zainteresowało. Mam nadzieję, że jeszcze wrócisz do tego świata – może nawet nie raz. Rzeczywiście, problematyczne może być serwowanie informacji. Np. rozmowa pomiędzy Hiramem, a Rayą – bardzo dużo wiadomości o otaczającej ich rzeczywistości, ale niezbyt autentyczne. Mi osobiście, infodump tak nie przeszkadza. Wynika to z tego, że masz przyjemny styl narracji. Tylko niestety, niepotrzebnie tak dużo wpakowałeś do dialogów.

Ale gdybym mogła, kliknęłabym chętnie Bibliotekę za sam fakt stworzenia własnego uniwersum, które nawet w lekko kulawej formie, zaprasza do czytania i trudno się odciągnąć. 

Dziękuję za komentarze!

 

Poza tym tekst wydaje mi niekonsekwentny językowo. Facet z bardzo konserwatywnej rasy, a niekiedy używa kolokwializmów kojarzących się z gimbazą.

– Konserwatyzm moralny nie musi być równoznaczny z dbałością o język. Dobrym przykładem jest choćby nasz ojczysty kraj. Jesteśmy dosyć konserwatywnym krajem, a jakiego języka używa przeciętny Kowalski każdy słyszy.

– Nie wydaje mi się, żeby użyte przeze mnie potocyzmy (np. ”wymięknąć”;”lafirynda”;”kibel”) były aż tak świeże/infantylne, żeby można było je ściśle zakwalifikować do języka tzw. “gimbazy”. 

– Można przypuszczać, żeby gdyby Hiram naprawdę głęboko utożsamiał się  z kulturą własnej rasy, czułby wstręt do Zmiennokształtnego. A tak ani nie pozbył się wszystkich kradzionych rzeczy, ani nie przeszkadzało mu zbytnio to, że Raya była wcześniej związana z kilkoma osobami. Albo wspomniał o tradycyjności jedynie żeby mieć wymówkę od swojej nieśmiałości (co mogłoby również wyjaśnić “nowoczesny” język) , albo stosował podwójne standardy z miłości. Yours to choose.

 

pary ciekłego azotu i tlenu

Dość zawiły sposób na stwierdzenie, że to jednak gaz.

W ten sposób wskazuję na niską temperaturę panującą w tamtych rejonach. Poza tym to pierwsza wzmianka o tym, czym naprawdę jest Morze Powietrza.

 

Na początku tekstu, przy kilku opisach, dorzucasz krótkie infodumpy o rasach świata, podane dość łopatologicznie. Podobna łopata idzie w użycie przy dialogu. Nie brzmiało mi to zręcznie. W finale to już koparka i zasypanie czytelnika mało ciekawą, morslizującą oczywistością. Fabuła dość wątła i chyba potraktowana po macoszemu.

Piętno generacji TL;DR, które ciężko mi zdjąć.

 

Nie pozostaje mi nic innego jak zabrać się za kolejne historie z Euijin :) Po drodze jeszcze mam konkurs na starym forum NF, ale długo chyba nie będziecie musieli czekać, bo mam już kilka pomysłów na kolejne opowiadania.

 

Edit:

Tylko niestety, niepotrzebnie tak dużo wpakowałeś do dialogów.

To też błąd, który popełniam dosyć często. Nie wiem dlaczego, ale lubię, kiedy postaci przedstawiają własny świat.

 

Edit 2:

Błędy poprawione.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Plusy:

Złożoność świata.

Minusy:

Dialogi – po prostu masakra; nudne, sztuczne, często służące jedynie prezentacji świata, niekiedy brzmiące tak, jak gdyby rozmawiały ze sobą dwie maszyny.

Postacie i ich motywacje – o ile jeszcze ten małpolud wypada w miarę wiarygodnie ze swoją wrodzona głupotą i agresją, o tyle Zmiennokształtny, jego zachowania, motywacje i reakcje są – moim zdaniem – tak naiwne, że aż nie do przyjęcia. 

Gdzieś tam mignęło mi wczoraj zabawne sformułowanie, że koleś kupił puszki konserw. Albo konserwy puszek, nie pamiętam, ale to i tak na jedno wychodzi.

Moim zdaniem zbyt dużo chcesz przekazać czytelnikowi w tak krótkim tekście, w związku z tym tworzysz natłok informacyjny, w którym ginie wszelka naturalność reakcji i relacji, w fabule w ogóle nie wspominając. Nie boję się wyrazić opinii, że to właśnie potrzeba jak najszybszego i bardzo szczegółowego przedstawienia świata  tak naprawdę zabiła ten tekst.  

Sorry, taki mamy klimat.

Dzięki za przeczytanie!

 

Zmiennokształtny, jego zachowania, motywacje i reakcje są – moim zdaniem – tak naiwne, że aż nie do przyjęcia. 

Zmiennokształtny nie zachowuje się tak samo jak człowiek. Zresztą, czy wszystkie postaci muszą zachowywać się w logiczny i uporządkowany sposób, posiadając jakąś motywację do działania? To nudne.

 

Nieszczęsne konserwy już poprawiam.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Mam bardzo mieszane uczucia. Chyba podobnie mieszane jak przedpiśćcy: podoba mi się świat, jest oryginalny, złożony, intrygujący. Gorzej z fabułą i bohaterami, kompozycja też nieco dziwna – pod koniec okazuje się, że opowiadanie nie do końca jest o tym, o czym wydaje się być. No i ta ostatnia scena, w której pojawiają się nowe postaci, do których ciężko mieć jakikolwiek emocjonalny stosunek…

Zgadzam się tez z zarzutem odnośnie dialogów, niestety w większości są nienaturalne i strasznie mdłe. Choć to akurat mi się spodobało:

 

Nic przyjemnego, tylko fruwasz, fajdasz pomniki i żresz resztki po ludziach.

 

Esencja gołębiego żywota :)

 

W moim odczuciu bardzo naciągany jest wątek uczucia Hirama i Zmiennokształtnego. Choć potencjał w tym jest i jakieś zalążki fajnych, głębszych motywów. Szkoda, że – jak sam mówisz – nie interesuje Cie zagłębianie się w psychikę. To bardzo by uwiarygodniło fabułę, zaangażowało czytelnika i dodało kolorytu postaciom. Pewnie tez szybko dostrzegłbyś, że owszem, motywacja jest ważna. Nie zawsze musi być logiczna – bo i w życiu często gęsto nie jest, ale jakaś być musi. Zazwyczaj bardziej niż z logiki wynika z emocji właśnie ;)

 

Aha, jeden jeszcze drobiazg – być może czepialski. Zauważyłam, że często opisując kolejne czynności używasz zwrotu “zaczął [coś robić]”, na przykład:

 

Zajęli miejsce przy okrągłym, plastikowym stole i zaczęli jeść.

Zaczął mocno machać skrzydłami i powoli osiedli na ziemi.

Z jego otwartego pyska zaczęła wydobywać się niemalże przeźroczysta mgła, która wnikała w nieruchome ciało.

Szef wstał od biurka i z nerwów zaczął chodzić w kółko.

 

Pewnie nie jest to błędem, ale sądzę, że przejrzyściej i zgrabniej byłoby jakoś to zastąpić, bo przecież to czynność jest tutaj istotna, a nie fakt jej rozpoczęcia. Dla przykładu: Zamachał mocno skrzydłami i powoli osiedli na ziemi.

 

Natomiast bardzo chętnie poczytam, jeśli kiedyś wrócisz do tego świata, bo potencjał widzę tutaj duży. I w pisaniu Twoim też :)

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Werweno.

Rzeczywiście w niektórych przypadkach można było uniknąć konstrukcji “zaczął robić…”.  Samemu zdawało mi się, że używam jej zbyt często. Zapamiętam na przyszłość.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

O świecie nie będę się rozpisywał. Powiem tylko, że mi się podobał i skojarzył z opowiadaniami Uznańskiego ( które lubię ). Bohaterowie jak i fabuła pozostawiają trochę do życzenia. Jednak opowiadanie przeczytałem jednym tchem, bez przycinek. Ogólnie podobało mi się, czekam na kolejne teksty z tego uniwersum. Warto je rozwijać.

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Belhaju.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Zgłosiłem również opko do najlepszego tekstu sierpnia. Ma swoje mankamenty jednak jest najlepsze jakie do tej pory czytałem w tym miesiącu. A poza tym to uniwersum jest tego warte :)

Za to również dziękuję :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

A mi się podobało o dziwo, chociaż można było to skrócić ;) 

Dzięki za komentarz, Idaho. Zapraszam do lektury następnych części, są nieco krótsze :D

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka