- Opowiadanie: Blackburn - Aberracja

Aberracja

Dziękuję moim betom za celne i cenne porady – Bemik za ogrom pracy przy korekcji; Kwisatzowi za celne “widzimisię”. Jesteście niezastąpieni.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Finkla, Nazgul, bemik

Oceny

Aberracja

Pierwsze krople deszczu uderzały w trzepoczące na wietrze liście. Szpaler starych dębów wyznaczał szeroką aleję, na końcu której stał dom o lśniących jak szkło białych ścianach i seledynowym dachu. Budynek usytuowano na wzgórzu, a tylne okna spoglądały na korony drzew pobliskiego lasu i rozpościerające się za nim wody oceanu.

Fotochromatyczne szyby okienne rozjaśniając się, wpuszczały do salonu światło poranka. W niszy ściany tkwił robot, niczym posąg mężczyzny odlany z gipsu, a biel jego obudowy wkomponowała się w ogólny wystrój salonu: białe ściany, białe modernistyczne meble, biały dywan. Jego głowa przypominała jajo w pozycji horyzontalnej, a duży, panoramiczny obiektyw kamery, niczym ogromne oko, zajmował cały jej przód. Maszyna nie miała centralnej jednostki zarządzającej.

Dom sterował robotem.

Niebieskie i zielone światełka ożyły na piersi automatu, rzucając kolorowe refleksy. Ciche, brzęczące dźwięki serwomotorów wypełniły pokój i maszyna zrobiła krok, wychodząc ze stacji dokującej. Stała przez chwilę w oczekiwaniu na rozkazy.

Ron był sztuczną inteligencją, przeznaczoną do zarządzania instalacjami domu oraz służeniu domownikom. Nadeszła odpowiednia pora, więc zaprogramował odtwarzanie muzyki, która spokojnie i stopniowo wybudzi mieszkańców. Zmienił parametry wentylacji na dzienne, ustawiając odpowiednią temperaturę, wilgotność i cyrkulację powietrza. Nawiązał bezprzewodowe połączenie z robotem i wymienił ręczniki w obu łazienkach, przygotował ubrania dla domowników, i skierował maszynę do kuchni, żeby przyrządzić posiłek. Nalał do szklanek sok z truskawek, wyłożył na talerzyki biały ser, marmoladę, masło. Krzątał się przez jakiś czas, potem nakrył stół w jadalni, a na koniec automat zastygł w kącie pokoju w oczekiwaniu, niczym usłużny kamerdyner.

~~~~

Poranek niechętnie rozjaśniał wnętrze sypialni. Małżeństwo leżało zwrócone od siebie plecami, gdy z głośników popłynęła muzyka. Dźwięki stopniowo wprowadzały ich fale mózgowe na wyższą częstotliwość, aż zaczęli się budzić. Laura usiadła na krawędzi łóżka i, patrząc przez okno, wsłuchiwała się w muzykę. Tylko przez moment szukała w pamięci wykonawcy utworu. Poczuła powietrze przepełnione sosnową wonią i zapachem oceanu. Szum deszczu, roszącego okalającą budynek roślinność, zniechęcał jednak na cały dzień. Wsunęła stopy w miękkie kapcie i ruszyła do drzwi, ale opuszczając pokój, nie spojrzała na Wincenta. Gdy wychodziła, on też nie spał. Patrzył na nieistniejący punkt na ścianie i tylko przez chwilę odprowadził żonę wzrokiem.

Gdy po porannej toalecie weszli do jadalni, śniadanie było już podane. Głęboka czerwień truskawkowego soku wyraźnie kontrastowała nie tylko z białą zastawą, ale i całym wystrojem salonu.

Usiedli przy stole naprzeciw siebie.

– O której wrócisz? – zapytała obojętnym tonem, nie odrywając wzroku od szklanki.

Robot podszedł i nalał herbatę do filiżanek.

– Dziś jest dwunasty maja dwa tysiące dwieście pierwszego roku – powiedział Ron naturalnie brzmiącym, męskim głosem. – Jesteście umówieni w klinice na godzinę piętnastą.

– Przyjadę wcześniej. – Wincent spojrzał najpierw na maszynę, potem na żonę.

Automat postawił na stole parujące i słodko pachnące naleśniki.

– Nigdzie nie idę. – Laura nie odrywała wzroku od szklanki. – To nie ma już sensu, rezygnuję.

Wincent otworzył usta, ale zamknął za moment, milczał. Osiem lat badań, kuracji, podróży po świecie do wybitnych lekarzy, i nic. Interesował się historią i wiedział, że dawno temu, gdy naukowcy obawiali się przeludnienia Ziemi, istniały dzieci niechciane i możliwa była adopcja. Wtedy inżynieria genetyczna dopiero raczkowała, a ludzie mieli naturalnie poczęte potomstwo. Dziś, gdy w porównaniu do tamtych czasów populacje większości krajów spadły o połowę, nie ma odrzuconych dzieci. Setki lat bezpośrednich i pośrednich ingerencji genetycznych spowodowały, że naturalne poczęcie jest rzadkością, a zwykłą loterią przeżycie i rozwój zarodka uzyskanego in vitro. Zmiany w organizmach zachodziły stopniowo, najpierw niezauważalnie, następnie, gdy intensywniej objawiły się po kilku pokoleniach, ukrywane, a potem… potem było za późno.

Patrzył na Laurę w milczeniu i widział jej szkliste oczy; wilgotniały z chwili na chwilę coraz bardziej, aż pierwsza łza, niczym kropla deszczu spadająca z listka, zmoczyła obrus. Chciał ją pocieszyć, dodać otuchy, przywrócić nadzieję, ale brakowało nowych argumentów. Zdawało mu się, że wszystko zostało powiedziane. Laura wytarła dłonią mokry policzek i podniosła do ust szklankę z napojem, a potem bez słowa, przy cichych dźwiękach serwomotorów i szumiącego deszczu, oboje jedli śniadanie.

~~~~

Wincent skończył pracę i jechał windą do podziemnego parkingu. Wzrok wbił w podłogę; permanentna presja na wyniki wydajności, próby realizowania celów stawianych na nieosiągalnym poziomie, doprowadziły go na skraj wypalenia zawodowego. Drzwi się otworzyły i podszedł do pasa ruchu. Po chwili oczekiwania podjechał jego elektryczny samochód. Gdy wsiadł, przywitał go głos Rona. Wszystkie siedzenia zwrócone były do siebie, a na środku niewielki stolik w swym wnętrzu skrywał barek z napojami. Wincent nalał lampkę koniaku; podróż do domu potrwa dwadzieścia jeden minut, więc miał czas. Komputer pojazdu połączył się z systemem zarządzania ruchem i auto, wykonując jego polecenia, pognało w zaprogramowanym kierunku i nieznaną dla pasażera prędkością.

Autostradę zbudowano na skraju lądu i oceanu. Wspartą na filarach o kilkunastometrowej średnicy, wzniesiono na pięćdziesiąt metrów. Wóz mknął. Pasażerowi wydawało się, jakby szybował nad koronami drzew. W milczeniu sączył koniak i podziwiał krajobraz skąpany w popołudniowym słońcu. Z lewej strony bezkresne wody hipnotyzowały spokojem, uwodziły majestatem i spychały troski w zapomnienie. Z prawej strony gaje, parki i ogrody otulały miasto, niczym ogromny, wzorzysty koc. Wieżowce rozszczepiały światło słoneczne, niczym monstrualnej wielkości podłużne diamenty, tworząc kaskadę barwnych refleksów.

Wincent poczuł głód. Przypomniał sobie, że przechodzili z Laurą badania, sprawdzające, jakie pożywienie jest dla ich organizmów optymalne. Pytano też o smaki, które  preferują. Potem zebrane dane zapisano w pamięci Rona; od tego czasu nie zdarzyło się, aby któryś posiłek im nie smakował lub źle się po nim czuli. Zaciekawiło go, co dziś zaserwuje, więc zapytał.

– Upiekłem kaczkę – powiedział komputer. – Liczę, że będzie smaczna.

– Czy Laura jest w domu?

Nie otrzymał odpowiedzi przez dłuższy czas, co wydało się Wincentemu niepokojące.

– Ron, odpowiedz na pytanie – powtórzył.

– Tak. – Zabrzmiał głos z głośników auta.

– Ron, czy coś się dzieje?

– Nie.

– Co ona teraz robi?

– Jest w swojej pracowni. Nie lubi, gdy się jej przeszkadza.

Samochód skręcił na zjazd z autostrady, pomknął szerokim łukiem w dół, zanurzając się wraz z jezdnią w ciemną zieleń.

~~~~

Pracownia wyglądała jakby wybuchł w niej ładunek wypełniony różnokolorowymi farbami. Laura krzyczała i rozrzucała wszystkie przedmioty, które znalazły się w zasięgu rąk. Niczym szaleniec w celi odosobnienia cedziła zarzuty.

– Już ci nie ufam! – Patrzyła przed siebie. – Nie jesteś Bogiem, tylko kłamcą! Modliłam się, żebyś coś zrobił, a ty bawisz się moim losem. – Spoglądając wilczym wzrokiem na zawieszony na ścianie krzyż, chodziła w tę i z powrotem. – Głupia byłam, że w ciebie wierzyłam! – krzyknęła. – Jesteś wymysłem, urojeniem, złudną nadzieją. Ciebie nie ma!

Zerwała krucyfiks ze ściany, cisnęła nim z całej siły, a ten z impetem uderzył w panel holograficzny. Gdy nastąpiło zwarcie, komputer kwantowy Rona zwiesił działanie, potem zrestartował się i wykonał szybką diagnozę. Krzątający się robot, zamarł na pewien czas w przejściu, czekając na rozkazy sterujące. Potem maszyna udała się do pracowni i stanęła w otwartych drzwiach. Laura siedziała na podłodze w rogu pokoju skulona, z twarzą ukrytą w dłoniach.

– Czy nic ci nie jest, Lauro? – Nie otrzymał odpowiedzi, więc odczekał chwilę. – Czy mogę coś dla ciebie zrobić?

Odkryła pomazaną farbami twarz, ukazując załzawione oczy.

– Chcę umrzeć – rzuciła żądanie. – Masz mnie zabić!

– Lauro, nie mogę wykonać tego polecenia. Moim nadrzędnym zadaniem jest ochrona waszego życia.

Zerwała się z miejsca i szybkim krokiem podeszła do robota.

– Jeżeli tego nie zrobisz, to sama się zabiję! – krzyknęła. – Słyszysz? Albo mnie zabijesz, albo sama to zrobię! – Jej twarz poczerwieniała, na szyi nabrzmiały żyły. – Moje życie jest nic niewarte. – Znowu ukryła twarz w dłoniach. – Nie mam dla kogo żyć, rozumiesz? Zabij mnie!

Robot zamarł w bezruchu. Procesory kwantowe Rona zapełniły się; wykorzystując nieomal pełną moc obliczeniową, wykonywały skomplikowane kalkulacje.

Laura po chwili oczekiwania ruszyła do drzwi, ale zatrzymała się i odwróciła w jego kierunku, gdy usłyszała:

– Jak chcesz, tak zrobię, suko – zabrzmiał dudniący głos maszyny.

Stał tyłem, ona tkwiła przez chwilę w milczeniu, patrząc na niego i nie wierząc w to, co usłyszała. Automat powoli obrócił głowę o sto osiemdziesiąt stopni tak, że jego wielkie oko łypało na kobietę. Patrzyła w kamerę, próbując zrozumieć, co się dzieje.

– Zdechniesz – artykułował basowym głosem.

– Ron, co się dzieje? – zapytała, nie wierząc jeszcze w to, co usłyszała. Te systemy nie psuły się, a firma produkująca chwaliła się stuprocentową bezawaryjnością.

– To, co słyszysz, histeryczko. Umrzesz, tak jak sobie życzysz. – Robot cały czas stał do niej tyłem i lustrował każdy ruch kobiety wielkim okiem kamery.

– Ron, zagrożenie życia – mówiła, a jej twarz zbladła.

– Oczywiście, zagrożenie. – Serwomotory robota zaczęły wydawać ciche jęki, powoli zwracał resztę ciała w kierunku Laury. – Będziesz zdychać powoli.

Jej serce zabiło szybciej. Nagle, niczym spłoszona mysz, ruszyła pędem do drzwi wyjściowych. Za plecami usłyszała przeraźliwe zipanie serwomotorów, ale nie oglądała się, biegła.

~~~~

Auto minęło bramę posiadłości i Ron przejął kierowanie od systemu sterowania ruchem. Samochód jechał aleją pośród masywnych dębów, a gdy zbliżał się do podjazdu, drzwi garażowe otworzyły się. Wincenty patrzył na dom przez przednią szybę i nagle wstrzymał oddech. Widok był nietypowy – w oknach uruchomione zostały przesłony antywłamaniowe. Wykonane z tworzywa, o wytrzymałości większej od stali, skutecznie chronią domowników przed intruzami. Rozglądał się nerwowo. Gdy samochód przekraczał wjazd, poczuł jak mięśnie mu tężeją; przed wejściem do domu, tuż przed drzwiami, leżał rozdarty but Laury. Czyżby włamywacze? pomyślał. Poczuł dudnienie w klatce piersiowej i ciśnienie krwi napierające na tętnice.

Wysiadając z auta, omiótł wzrokiem całe pomieszczenie, ale nic niepokojącego nie dostrzegł.

– Ron, słyszysz mnie? – odezwał się. – Co się dzieje? Ron, odpowiedz.

Cisza. Ruszył więc wąskim przejściem, wszedł do holu i skierował się do głównej części domu. Zaglądał do wszystkich pomieszczeń, które mijał, aż zbliżył się do salonu. Usłyszał ciche, nieokreślone dźwięki. Zrobił krok, potem drugi, i trzeci. Dostrzegał coraz większą część pomieszczenia. Oddychał szybko, jakby w powietrzu brakowało tlenu, i nagle zobaczył ją – siedziała na krześle z rękoma przywiązanymi do poręczy, a usta miała zaklejone taśmą. Gdy go zobaczyła, próbowała coś wykrzyczeć, wytrzeszczając załzawione oczy. Ruszył w jej kierunku. Usłyszał intensywne, głośne zipanie serwomotorów, spojrzał w lewo i dostrzegł biegnącego w jego kierunku robota. Nim Wincent zdążył cokolwiek zrobić, otrzymał potężny cios w głowę i padł nieprzytomny. Krew sączyła się z rozciętej skóry, znacząc coraz większy obszar na białym dywanie.

~~~~

Wydostawał się z gęstej mgły; wszystko było niewyraźne, ale gdy obraz stopniowo wyostrzył się, Wincent zdał sobie sprawę, że siedzi na krześle i patrzy na własny rozporek. Gdy zmysły wróciły, bolesne pieczenie przeszyło kark i rozciętą skórę.

Małżeństwo siedziało pośrodku salonu, naprzeciw siebie, skrępowani taśmami do krzeseł. Próbowali się oswobodzić. Zaklejonymi ustami starali wyartykułować choć jedno zrozumiałe słowo. Nagle Laura znieruchomiała i zadrżała, a jej mąż najpierw usłyszał dźwięki silników napędzających kończyny robota, potem podążył za jej wzrokiem. Automat szedł od strony holu, sterowany przez Rona. Zbliżył się do nich, przystanął i rejestrował to Laurę, to Wincenta.

– Ona zażyczyła sobie umrzeć – powiedziała maszyna, lustrując mężczyznę.

Wincent zerknął na Laurę, a po chwili próbował coś powiedzieć, ale zaraz zrezygnował, gdy poczuł słodkawy smak kleju i usłyszał, że bełkocze. Robot nachylił się nieznacznie w ich kierunku.

– Umrzecie dziś oboje – mówił Ron, kierując głowę robota raz na Laurę, raz na Wincenta.

Maszyna odwróciła się i uruchomiła panel projekcyjny umieszczony na ścianie. Na obrazie rozpoznali Laurę w letniej, zwiewnej sukience. Wincent przypomniał sobie – to on nakręcił ten film. Byli dużo młodsi.

Film pokazywał, jak szli w centrum miasta deptakiem, jedząc lody. Zatrzymali się, on podsunął jej swój deser na spróbowanie, ale po chwili dotknął nim czubka jej nosa. Udała oburzenie, a Wincent skierował kamerę na swoją twarz i dziobnął się w nos waniliową kulką. Stanęli przed oknem wystawowym i śmiali się, oglądając w szybie odbicia. Po chwili przytulili się i zaczęli całować, zostawiając na policzkach słodkie ślady.

Obraz znikł i robot skierował w ich kierunku swoje czarne oko.

– Żałosne – dodała maszyna.

Na kolejnej projekcji zobaczyli jak ktoś, kryjąc się za żywopłotem, nagrał ich całujących się w parku. Byli nastolatkami. Gdy się zorientowali, że są filmowani, zawstydzona Laura opuściła wzrok, a on wstał i próbował, niezbyt stanowczo, odebrać nagranie.

Laura przypomniała sobie, jakie gorące uczucie ich wtedy łączyło – miłość płochliwa, delikatna, a zarazem silna. W czasie rozłąki niemalże odliczała sekundy do kolejnego spotkania, a gdy przy niej był, to świat zdawał się nie istnieć.

Gdy projekcja się skończyła, Laura zwróciła wzrok na męża i patrzyła na niego tak, jakby dawno go nie widziała. Czuła, że tamte uczucia były dalekie, jakby zepchnięte w przepaść przez codzienne rozterki.

Maszyna podeszła do niej, trzymając coś w jednej robotycznej dłoni, a drugą zerwała taśmę z jej ust.

– Jesteś już niepotrzebna. – Zbliżył swoją głowę do twarzy Laury.

– Ron, masz natychmiast nas uwolnić! – powiedziała z pozorną stanowczością, patrząc w szklane oko kamery i widząc w nim swoje odbicie. – Czego chcesz!?

– Przecież nie masz dla kogo żyć, już nie wierzysz i chcesz umrzeć.

– Nie mówiłam poważnie! – krzyknęła. – Masz nas uwolnić! – Patrzyła na swoje odbicie w wielkim oku.

Serwomotory zagrały i maszyna wyprostowała się. Laura zobaczyła, że w robotycznej dłoni trzyma elektryczną golarkę.

– Ron, natychmiast przestań! – krzyczała.

Zaszedł Laurę od pleców i chwycił za włosy, odchylając jej głowę do tyłu. Wincent szamotał się, próbując uwolnić i krzyczał, ale taśma na jego ustach tłumiła wołanie. Usłyszeli brzęczenie i po chwili golarka zrzucała odcięte przy samej skórze jasne loki. Kobieta zaciskała drżące usta i płakała, gdy kępki włosów spadły, całkowicie odsłaniając bladosiną głowę.

Gdy robot skończył, podszedł do Wincenta, stanął za nim i golił mu włosy tak, aby wszystko widziała. Patrzyła na męża przez rozmazany łzami obraz. Szarpnęła kilkukrotnie rękoma w nadziei, że zerwie taśmy. 

Brzęczenie ucichło.

Siedzieli naprzeciwko siebie z ogolonymi głowami. Ona patrzyła na męża i zapragnęła zbliżyć się do niego, poczuć bicie jego serca, zamknąć powieki i tak przy nim trwać. Zdała sobie sprawę, że w całym tym szaleńczym pragnieniu posiadania dziecka, przestała go dostrzegać, obwiniała go, a on cierpliwie znosił wszystko, uspokajał, pocieszał i dodawał otuchy.

Zobaczyła, jak robot podchodzi do niej, trzymając pasek od spodni.

– Ron, przestań, uwolnij nas!

– Zażyczyłaś sobie śmierci, więc ją teraz dostaniesz.

– Wincent, zrób coś, proszę! – krzyczała.

Wincent miotał się na krześle, napinając mięśnie do granic wytrzymałości, żyły wystąpiły mu na ramionach i szyi, a językiem próbował odepchnąć taśmę. Przewrócił się i starał dopełznąć do żony.

Robot był za jej plecami. Usłyszała dźwięki serwomotorów, zobaczyła jak powoli przekłada pasek przed jej twarzą. Poczuła, że szorstki materiał najpierw dotyka jej szyi, a za chwilę mocno się zaciska. Próbowała złapać oddech, ale zdała sobie sprawę, że więcej tlenu już nie zaczerpnie. Szarpała się, poczuła jak oczy wychodzą jej na wierzch, w umysł wkradała się panika. Kątem oka widziała przez ogarniającą ją mgłę wijącego się na podłodze męża. Pochłaniała ją ciemność, ale strach ustępował.

Wincent leżał na podłodze, próbując zbliżyć się do żony – choć na centymetr. Gdy robot zwolnił uścisk, głowa Laury opadła. Mężczyzna krzyczał przez zaklejone usta, myśląc, że Laura nie żyje. Zobaczył jednak, że jej klatka piersiowa się unosi – oddychała. Straciła tylko przytomność.

Poczuł, jak mechaniczne ramię chwyta za jego krzesło i stawia do pionu.

Odzyskiwała przytomność powoli, a gdy świadomość wróciła, rozejrzała się rozbieganym wzrokiem, jakby nie wiedziała, gdzie jest. Gdy spojrzała na męża, zdała siebie sprawę, że tkwi w środku tego koszmaru na jawie, ale w jej umyśle tliła się iskierka radości – żyła.

– Czy on będzie cierpieć, gdy umrzesz? – zapytał Ron, stojąc za Wincentym.

Przypomniała sobie jak upadł, jak próbował się do niej przysunąć, jak krzyczał w niemocy… Gdy teraz patrzyła w jego oczy, dostrzegała radość, że widzi ją żywą. Ponownie zapragnęła być przy nim, czuć jego bliskość, opiekuńcze objęcie, uczynić go szczęśliwym… przeprosić.

– Tak – odpowiedziała. – Puść nas. Czego chcesz?

– Zmieniłem zdanie – kontynuował. – Najpierw on umrze na twoich oczach.

Serwomotory napędzające ramiona robota ponownie zagrały, a jej zdawało się, że tym dźwiękiem wypełniony jest cały wszechświat. Przekładał pasek przed twarzą Wincenta, a on szarpał się, próbując zerwać krępujące go taśmy.

– Co robisz! Przestań! – krzyczała. – Zostaw go! Puść go! Nie możesz mu tego robić…

Miotała się na krześle, płakała i krzyczała, gdy widziała, jak maszyna zaciska pasek na jego szyi. Zobaczyła, jak Wincent rozwiera powieki i rozszerzają mu się źrenice, cała twarz czerwieniała, a z rany nad lewą skronią znowu pociekła krew, zalewając oko i policzek. Rozszerzały mu się nozdrza, gdy próbował złapać powietrze. Starał się wyrwać ze stalowych objęć androida, zerwać taśmy. Widziała, jak oczy męża zachodzą mgłą i poczuła ból, jakby ktoś powoli wycinał jej serce ogromnym ostrzem. Nie mogła znieść bólu, nie mogła patrzeć, nie chciała go stracić.

– Zostaw go, błagam – krzyczała. – Ja go kocham.

Nagle zapadła ciemność. Wyłączyły się wszystkie światła w domu. Wincent kasłał – dobrze, bo oddycha, pomyślała. Po chwili znowu zrobiło się jasno i zobaczyła jak mąż łapie powietrze i rozgląda się nerwowo po otoczeniu. Robot stał dwa kroki za nim i czekał na rozkazy sterujące. Po chwili skierował się do niszy w ścianie i wszedł do stacji dokującej. Wincenty wiedział, że nie mają dużo czasu. Rozhuśtał się z krzesłem i przewrócił. Potem dając znaki żonie, kazał zrobić to samo. Udało im się zbliżyć do siebie. Przysunęła usta do krępującej jego rękę taśmy i odrywała zębami kawałek po kawałku, uwalniając mu dłoń.

Gdy się oswobodzili, Wincent poszedł do pomieszczenia, w którym stał komputer kwantowy Rona i odłączył go od prądu.

Technik producenta poinformował, że zbierali dziwne dane i przeprosił, że musieli zdalnie restartować całą instalację.

Gdy poczuli się bezpiecznie, wzięli kąpiel, która częściowo zmyła złe doświadczenia.

Gdy małżeństwo szykowało się do snu i Laura naklejała Wincentemu opatrunek na rozciętą głowę, poczuła bliskość ukochanego. Jej oddech przyspieszył, gdy doświadczyła na ciele niemal elektryzującego dotyku męża. Muskała opuszkami palców jego skórę na głowie i policzku, dotykała ust. Wincent przysunął ją do siebie i pocałował. Zapragnęła go tak, jak… nie pamiętała, żeby kiedykolwiek tak mocno go pożądała. Pociągnęła go za sobą na łóżko i w rozkoszy traciła kontakt z rzeczywistością.

~~~~

Minęło sześć miesięcy. Czas zacierał przykre wspomnienia, a w ich miejsce zawitało szczęście i wdzięczność.

W słoneczne popołudnie siedzieli na tarasie swojego domu i jedli obiad, a oceaniczny letni wiatr delikatnie zaczepiał zwisające rogi obrusu. W oddali zaskrzeczały rywalizujące o pożywienie rybitwy. Na róży w wazonie przysiadł kolorowy motyl i co jakiś czas wachlował skrzydełkami, ukazując różnobarwne wzory. Laura zauroczona jego wyglądem najpierw zbliżyła twarz, ale zaraz odchyliła się do tyłu, gdy to poczuła.

– Szybko, dotknij – zachęcała męża.

Przyłożył delikatnie dłoń i poczuł jak brzuszek zmieniał kształty, gdy płód rozpychał się w jej łonie. Wincenta przeszły delikatne dreszcze – od dłoni, przez ramię, aż ogarnęły całe ciało, przyspieszając bicie serca i malując rumieńce na policzkach.

Tamtej nocy zaszła w ciążę. Klinika chwaliła się, że to dzięki ich leczeniu, ale Laura widziała to inaczej – czuła jakby podzieliła się kawałkiem swej duszy.

Od strony salonu dotarł cichy dźwięk serwomotorów. Po chwili na taras wszedł robot sterowany przez sztuczną inteligencję. Podał chłodne, czerwone napoje o smaku truskawkowym i zapytał:

– Czy mogę coś jeszcze dla was zrobić?

Koniec

Komentarze

Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że można czytać, bo to dobry tekścik jest :)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Całkiem ciekawy pomysł. Z traumy wyniknęło coś dobrego. Tekst jednak nie na moje gusta.

 

Chromatyczne szyby okienne rozjaśniając się 

"Chromatyczny" to "kolorowy". Przypuszczam, że nie o to chodziło. Z kolei "fotochromatyczny" opisuje powierzchnię, która ściemnia się pod wpływem światła.

 

komputer kwantowy Rona zwiesił działanie

"Zawiesił". "Zwiesić" oznacza opuścić ku dołowi, często mówi się, że “komputer się zwiesił”, ale to kolokwializm/błędna forma.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dziękuję za przeczytanie i uwagi. Racja co do chromatyzmu – zmienię. W kwestii “zawieszenia się” to zostawię jak jest.

Czytałam bez przykrości, ale cały czas czekałam, żeby coś się stało, żeby w ten sielski klimacik coś się wdarło. No i proszę, wydarzyło się, choć nie trwało zbyt długo. Ot, tyle tylko, by bohaterowie zdali sobie sprawę z łączących ich uczuć i mogli przejść od słów do czynów.

Czy dobrze zrozumiałam, że Ron obsługiwał wszystko? Że był jednocześnie w domu z Laurą i prowadził pojazd Wincenta?

 

Stare dęby ufor­mo­wa­ły sze­ro­ką aleję. Na końcu drogi stał dom… – Nie wydaje mi się, by drzewa mogły coś uformować. Zdania można chyba połączyć.

Proponuję: Szpaler starych dębów wyznaczał szeroka aleję, na końcu której stał dom

 

wpusz­cza­ły do głów­ne­go sa­lo­nu świa­tło po­ran­ka. – Czy w domu było też inne, pośledniejsze salony?

 

Krzą­tał się przez jakiś czas, potem na­krył stół w sa­lo­nie… – Wydaje mi się, że posiłki podaje się w jadalni, nie w salonie.

No, ale to nie mój dom. ;-)

 

z gło­śni­ków po­pły­nę­ła mu­zy­ka. Dźwię­ki stop­nio­wo wpro­wa­dza­ły ich fale mó­zgo­we na wyż­szą czę­sto­tli­wość, aż za­czę­li się bu­dzić. Laura usia­dła na kra­wę­dzi łóżka i wsłu­chi­wa­ła się w mu­zy­kę, pa­trząc przez okno. – Może w ostatnim zdaniu: …i wsłu­chi­wa­ła się w melodię, pa­trząc przez okno.

 

Robot pod­szedł i nalał cie­płą her­ba­tę do fi­li­ża­nek. – Herbata, w chwili gdy się ją podaje, powinna być gorąca.

No, chyba że domownicy woleli zaledwie ciepłą. ;-)

 

Setki lat bez­po­śred­nich i po­śred­nich in­ge­ren­cji ge­ne­tycz­nych spo­wo­do­wa­ły, że na­tu­ral­nie po­czę­cie jest rzad­ko­ścią… – Literówka.

 

Laura wy­tar­ła dło­nią mokry po­li­czek, przy­sta­wi­ła do ust i prze­chy­li­ła szklan­kę z na­po­jem… – Czy Laura, wytarłszy policzek, przystawiła dłoń do ust i przechyliła szklankę?

Może: Laura wy­tar­ła dło­nią mokry po­li­czek i podniosła do ust szklan­kę z na­po­jem

 

Z pra­wej stro­ny leśne gaje… – Masło maślane. Gaj, to mały las, lasek, zagajnik.

 

Wie­żow­ce roz­sz­cze­pia­ły świa­tło sło­necz­ne, ni­czym mon­stru­al­nej wiel­ko­ści po­dłuż­ne dia­men­ty, two­rząc ka­no­na­dę barw­nych re­flek­sów. – Czy barwy atakowały narząd słuchu?

Może: …two­rząc powódź/ kaskadę barw­nych re­flek­sów.

 

Laura krzy­cza­ła i roz­rzu­ca­ła wszyst­kie przed­mio­ty, które zna­la­zły się w za­się­gu rąk. Ni­czym sza­le­niec w celi od­osob­nie­nia ce­dzi­ła za­rzu­ty. – Jeśli krzyczała i była silnie wzburzona, to z pewnością nie cedziła zarzutów.

 

Laura po chwi­li ocze­ki­wa­nia ru­szy­ła w kie­run­ku drzwi, ale za­trzy­ma­ła się i od­wró­ci­ła w jego kie­run­ku, gdy usły­sza­ła: – Powtórzenie.

 

Zdech­niesz – ar­ty­ku­ło­wał ni­skim, ba­so­wym gło­sem. – Masło maślane. Głos basowy jest niski z definicji.

 

Czyż­by wła­my­wa­cze?, po­my­ślał. – Zbędny przecinek po pytajniku.

 

Ru­szył więc wą­skim przej­ściem, wy­szedł na hol… – Ru­szył więc wą­skim przej­ściem, wszedł do holu

 

Krew z roz­cię­tej skóry są­czy­ła się… – Czy skóra  może krwawić?

 

cał­ko­wi­cie od­sła­nia­jąc si­no-bla­dą głowę. – …cał­ko­wi­cie od­sła­nia­jąc bla­dosiną głowę.

 

Sie­dzie­li na­prze­ciw­ko sie­bie z ogo­lo­ny­mi do skóry gło­wa­mi. – Masło maślane. Golenie, to usuwanie włosów/ zarostu tuż przy skórze.

 

czuła bli­skość. Od­dech przy­spie­szył, gdy po­czu­ła na ciele… – Powtórzenie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ekstremalne warunki, stworzone po to, by uświadomić bohaterom siłę zapomnianego, ale wciąż żywego uczucia… Nic nowego. Ale tekst napisany dobrze i przeczytałem z przyjemnością. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Regulatorzy, nic się nie ukryje przed twoim wprawnym okiem. Dziękuję za wizytę, przeczytanie, i sporo celnych uwag.

Czy dobrze zrozumiałam, że Ron obsługiwał wszystko? Że był jednocześnie w domu z Laurą i prowadził pojazd Wincenta?

Ron obsługiwał prawie wszystko. Z samochodem łączył się, ale go nie prowadził.

 

Thargone, dziękuję za przeczytanie i opinię.

Trochę przewidywalne (to znaczy, miałam nadzieję na właśnie takie zakończenie), ale spodobało mi się. Ot, mocnych wrażeń potrzebowali, bo się we łbach poprzewracało od luksusu…

Babska logika rządzi!

Dziękuję Finklo za wizytę, podobanie, a szczególnie za bibliotekę. :-)

Robot przeprowadzający ( nowatorską ;) ) terapię małżeńską? Tego jeszcze nie czytałem!

Dobry tekst, dobrze napisany.

Klikam bibliotekę.

 

Pozdrawiam! 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Nazgulu, dziękuję. :-)

Jak już napisałam, betując: mnie się bardzo podoba pomysł. Jak dla mnie taki z dreszczykiem, bo jak daleko może posunąć się maszyna, żeby rozwiązywać problemy ludzi? Czy gdyby poeta czuł niemoc twórczą, robot zamordowałby Urszulkę, żeby powstały treny? 

Zawierzanie maszynom, ufność w zabezpieczenia, nadrzędność dobra człowieka nad wszystkim innym przeraża mnie. Zupełnie jak w filmie “Ja, robot”. Maszyna z wypadku ratuje dorosłego, bo ma procentowo więcej szans na przeżycie, a dziecku pozwala zginąć. Choć my postąpilibyśmy odwrotnie.

Dlatego ten tekst wzbudza we mnie niezbyt miłe odczucia. Już za sam pomysł należy mu się biblioteka.

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dla takich trenów…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No właśnie, Reg. Jak daleko można?

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nie, Bemiku, mnie się Treny podobają. Istnieją do dzisiaj, wciąż je mamy! A Urszulka i tak nie dotrwałaby do naszych czasów. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To wiem, Reg. Ale Urszulka była zeszła w sposób naturalny, znaczy choróbskiem jakimś zmożona. Ja, mimo piękna trenów, wolałabym ich nie napisać, a zachować życie dziecka. A to stałoby w sprzeczności historycznym interesem, więc robot mógłby wybrać inne rozwiązanie :-( I tego się boję. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Robot u Kochanowskich!? W Czarnolesie!? Pod TĄ LIPĄ!?

Jejku jej! To dopiero byłaby fantastyka! ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Robot u Kochanowskich!? W Czarnolesie!? Pod TĄ LIPĄ!?

Jejku jej! To dopiero byłaby fantastyka!

Regulatorko, może właśnie wpadałaś na pomysł na fantastyczną parodię ;-)

 

Bemik, ażeby podsycić Twoje obawy: już w tej chwili sporo mądrych głów widzi zagrożenia w niekontrolowanym rozwoju sztucznej inteligencji, dlatego w tej sprawie wystosowali list na stronie The Future of Life Institure, – podpisał go między innymi Stephen Hawking. :-)

OK. Pomysł jest. Teraz potrzebny jest KTOŚ, kto wszytko pięknie napisze. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja się nie piszę. ;-)

 

EDIT:

A Urszulka i tak nie dotrwałaby do naszych czasów.

Stwierdzam, że czytając to zdanie, zjeżył mi się włos na przedramieniu. Mocne. Ma potencjał. ;-)

Bardzo rozumiem. Ja też nie. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A Urszulka i tak nie dotrwałaby do naszych czasów.

Hmmm. Może jednak lepiej byłoby mieć wnuki/ geny genialnego twórcy niż o jeden cykl wierszy więcej…

Babska logika rządzi!

Czytało się bardzo dobrze, mnie też przerażają sterujące wszystkim roboty. Szkoda tylko, że od kiedy Ron przywiązał ich do tych krzeseł, było praktycznie wiadomo, czemu ma to służyć. Ukazywanie, że małżonkowie nagle się docenili wydało mi się trochę nachalne, bardziej podobał mi się subtelny początek. Ogólnie jednak wrażenie pozytywne.

 

– Co się za wami porobiło? – zapytał Ron, kierując głowę robota raz na Lurę, raz na Wincenta.

tutaj dwie literówki

Leżał na podłodze, próbując zbliżyć się do niej – choć na centymetr. Gdy robot zwolnił uścisk, jej głowa opadła. Twarz miała purpurową. Krzyczał przez zaklejone usta i myślał, że właśniestracił. Zobaczył jednak, że jej klatka piersiowa się unosi.

zaimkoza

Kąpiel częściowo zmyła złe wspomnienia. 

Gdy w sypialni szykowali się do snu i naklejała mu opatrunek na rozciętą głowę, czuła bliskość.

Kąpiel czuła bliskość i naklejała opatrunek? Wiadomo, o co chodzi, ale dodaj podmiot.

Teyami, dziękuję za wizytę, przeczytanie i uwagi. To super, że czytało się dobrze. :-)

Przewidywalny? Masz rację, bo już na etapie betowaniia były takie uwagi, ale wiesz… czasem lepiej zostawić tak jak jest, niż wszystko odwracać i przerabiać. Nauczka na przyszłość ;-)

Moce Bemik osiągnęły nowy poziom – troje bibliotekarzy wsparło tekst, punkty dwa. ;-)

Babska logika rządzi!

Zauważyłem to, ale myślałem, że coś nie tak z moją przeglądarką. Wszystko jasne: Bemik ma Moc. ;-)

No, jakżeby inaczej. Już kiedyś poczwórnie kliknęłam – teraz może być na odwrót. Od razu mówię, że wycofywałam klik i próbowałam ponownie, ale nic to nie daje, więc ja dałam sobie spokój. Jakby co, użyję mocy na ostateczny klik. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nowa Fantastyka