- Opowiadanie: stz - Moja potęga

Moja potęga

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Moja potęga

Obowiązki dozorcy kopalnianego zdecydowanie nie należą do szczególnie wymagających. Wydobycie styropianu zostało lata temu całkowicie zreorganizowane. Odbywa się obecnie przy wyłącznym udziale automatów, zaprojektowanych przez najlepszych pajacowych inżynierów. Ze względu na prostą i jednocześnie solidną budowę, maszyny te rzadko kiedy szwankują. Gdyby jednak coś poszło nie tak i któraś z nich przestała działać, do mnie należy odnalezienie i przywrócenie do pracy zaginionego w akcji robocika. Incydenty takie zazwyczaj zdarzają się trzy, może cztery razy w ciągu roku. Tymczasem ubiegły tydzień upłynął pod tajemniczym znakiem anomalii.

Dzień przed rozpoczęciem owego cyklu nieprawidłowości, siedziałem jak zwykle w swoim gabinecie, malując akwarele. Ochoczo zabiegałem o posadę w odległej od Miasta kopalni właśnie ze względu na potajemne umiłowanie do sztuki. Musicie bowiem wiedzieć, że szanującemu się pajacowi zwyczajnie nie wypada zajmować się rzeczami, którymi zajmować się nie ma potrzeby. A że do prawidłowego funkcjonowania potrzebujemy bardzo niewiele, większość z nas lwią część swojego istnienia spędza w stanie swoistego letargu. Wszelakie dewiacje są skrupulatnie zwalczane. Wielu już szachistów, filozofów czy kolekcjonerów znaczków pocztowych pod przymusem wyzbywało się niepożądanych tendencji.

Zegar wybił południe, co oznaczało, że wszystkie automaty powinny stawić się przed głównym szybem zjazdowym. Owinąwszy pędzel folią, udałem się na codzienny przegląd. Okazało się, że brakuje jednej maszyny. Szkoda, panorama Miasta poczeka sobie do wieczora – pomyślałem, kierując się z powrotem w stronę gabinetu. Wziąłem w dłoń latarkę, na jedno ramię zarzuciłem linę, na drugie starą strzelbę. Nie wiem wprawdzie, do czego miałaby przydać mi się ta ostatnia – jestem jedynym mieszkańcem kopalni – ale procedury to procedury. Nie muszę i nie powinienem zastanawiać się nad ich słusznością.

W sektorze, do którego przypisany był zaginiony automat istnieją dwa punkty podwyższonego ryzyka. Nieraz znajdowałem w nich zagubieńców i tam właśnie postanowiłem rozpocząć poszukiwania.

Wysiadłem z windy kilka poziomów niżej. Szybkim krokiem ruszyłem w kierunku punktu pierwszego – zwężonej partii jednego z chodników peryferyjnych. Zalegające w tunelu cienie w popłochu uciekały przed blaskiem wysoko uniesionej latarki. Moim krokom towarzyszyło charakterystyczne trzeszczenie cząsteczek styropianu. Podziwiam ludzkich górników – to, jak znoszą iście ekstremalne warunki tych podziemnych ścieżek. Ułożone w równych odstępach legary, sosnowe wsporniki, napierający zewsząd skwar… nieskończona monotonia wiecznie identycznych odnóg. 

Nieszczęśliwie dla mnie, zwężenie okazało się być puste. Ani śladu typowych temu miejscu zawałów skalnych. Ani śladu brakującego automatu.

Droga do punktu drugiego przebiegała wzdłuż najbardziej zagadkowej i jednocześnie mojej ulubionej części kompleksu – ogromnej przepaści. Nie mam pojęcia, skąd formacja tego typu wzięła się na dnie kopalni, tak samo jak nie mam pojęcia, dlaczego ktoś zdecydował się poprowadzić po jej krawędzi ścieżkę. O wielu rzeczach związanych z tajemniczą rozpadliną nie mam pojęcia. Najbardziej jednak nurtuje mnie dobiegający z jej dna dźwięk – przedziwna sinusoida skrajnych częstotliwości. Czegoś podobnego nigdzie indziej nie słyszałem. Czy to możliwe, by odgłos tak niesamowicie trudny do porównania z czymkolwiek mi znanym mógł pochodzić z tego świata? Opowiadali o nim dawno temu górnicy, opowiadałem ja, lecz nikt nigdy nie zbadał źródła zjawiska. Ciekawość jest domeną ludzką – wpajają nam dzień w dzień pajacowi mędrcy – nie sposób temu, co ludzkie obrać drogę, która nie prowadziłaby na manowce. W myśl tej dewizy właśnie, nikt się fenomenem bliżej nie zainteresował.

Wpatrując się w ciemność po mojej lewej, dostrzegłem z oddali krótki błysk. Skierowałem strumień światła w tamtym kierunku i wpadłem w osłupienie. Na powierzchni lekko wysuniętej półki skalnej leżał wywrócony na bok automat. Do listy rzeczy, o których nie miałem pojęcia dołączyła kolejna pozycja, być może jeszcze bardziej enigmatyczna od wszystkich pozostałych. W jaki sposób kupa  stali na kółkach pokonała około dwudziestometrową przestrzeń dzielącą krawędzie przepaści? Nie mogła przecież przedostać się na drugą stronę po stromym, niemalże pionowym zboczu. Ona nie, ale ja jak najbardziej.

Droga nie była trudna, szczególnie dla pajaca. Ściana obficie pokryta nierównościami idealnie nadawała się do wspinaczki, toteż po krótkim czasie znalazłem się bezpośrednio nad zabłąkanym robotem. Koniec liny umocowałem do skały, po czym ostrożnie zacząłem się opuszczać. Gdy maszyna była już w zasięgu ręki, z góry rozległ się niski, tępy huk. Potęga tąpnięcia wprawiła lite powierzchnie w chybotania. Nagle fragmenty stropu runęły prosto w odmęty czarnej głębi pode mną, a wraz z nimi przepadł i automat. Zagłuszony chwilowo rumorem, tajemniczy dźwięk z dna przepaści zdawał się teraz drwić z ogromu mojej małości, z blamażu, którym okazała się cała ekspedycja.

Zrozumiałem już wtedy, że w kopalni dzieje się coś niedobrego. Oto byt doskonały, dumny władca podniebnych przestworów! Rzucony na kolana przez głuche, ślepe kamienie! Brzmi absurdalnie? Owszem! Do tego stopnia, że nie mogłem przyjąć tej wersji wydarzeń za pewną, ani nawet za prawdopodobną. Niestety, wytłumaczenia alternatywnego również nie znałem. W mojej głowie zalęgła się niepewność. Coś, co rozpowiedziane w Mieście niechybnie zyskałoby miano faramuszki i dyrdymałów. Mnie jednak wcale nie było do śmiechu. 

*

Nazajutrz na kontrolę nie stawił się kolejny robot. Całodzienne poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Utwierdziły mnie za to w przekonaniu, że incydent z dnia poprzedniego nie stanowił całości. Był zaledwie cząstką większej serii anomalii. Niepowodzenie za niepowodzeniem. Coraz mniej we mnie zostawało z pajaca. Może rację mieli w Mieście? – rozmyślałem – Może to przez te akwarele? Chciałem wysłać raport na powierzchnię. Naprawdę chciałem. Coś mnie jednak powstrzymywało. Obawa przed wyjściem na jaw skrywanej pasji? Nie, to nie mogło być to. Nie figuruje przecież w pajacowych słownikach hasło obawa.

W środę w ogóle już nie znalazłem żadnej maszyny przed szybem zjazdowym. Jakby to ująć… samego szybu również nie znalazłem. Znane mi na pamięć chodniki wydały się dziwacznie powykręcane, nienaturalnie skomplikowane. Popołudnie minęło na błądzeniu w kółko. To nie mogły być te same tunele, którymi chodziłem setki tysięcy razy. Śnieżnobiałe kuleczki skrzypiały pod stopami tak jak zwykle, lecz wszystko pozostałe było… inne. Łudząco podobne, ale inne.

Czwartek przyniósł swego rodzaju przełom. Zamknąłem się w gabinecie i nie wystawiałem zza drzwi choćby czubka blaszanego nosa. Mój tok rozumowania był taki: Skoro kopalnia robi sobie żarty, to ja bynajmniej również nie zamierzam zachowywać powagi. Zwyczajnie zrobię dowcipnisia w balona, czyniąc coś, czego się ani trochę nie spodziewa. Plan był genialny w swej prostocie. Zamiast oddawać się w łapska złośliwych tuneli, przysiadłem do sporządzania raportu. Długo się wahałem, ale ostatecznie uznałem, że sprawa zaszła zbyt daleko. Treść wiadomości ograniczyłem do: Kłopoty na dole. Przyślijcie pomoc. Wszelakie szczegóły zachowałem dla siebie, by nadać relacji dramatycznego wydźwięku.

Na zemstę podziemi nie trzeba było długo czekać. Następnego dnia, od godziny dziesiątej, wiercił mi w głowie tajemniczy dźwięk znad przepaści. Kopalnia chciała mnie wykurzyć z ukrycia. Próbowałem zatykać uszy i uszczelniać drzwi. Efekty prezentowały się miernie. Zdołałem jedynie nieznacznie wytłumić hałas.

Nie dałem się złamać okrutnym torturom aż do wczoraj, to jest do soboty. Doszedłem do wniosku, że jeśli mam się uwolnić, to musi nastąpić konfrontacja. Wyszedłem na zewnątrz, by desperacko stawić czoła nieprzyjacielowi. Nie zwracałem większej uwagi ani na styropian, ani na dźwięk, ani nawet na tę przeklętą rozpadlinę, która znajdowała się teraz zaraz za wyjściem z gabinetu. Biegłem. Losowo skręcałem w kolejne chodniki i odnogi. Wiedziałem, że każda pauza może przynieść zgubę. Nie było czasu na myślenie. Cel był jeden: dotrzeć do pierwszego lepszego szybu i uciekać jak najdalej od tego labiryntu. Nie wiem, ile czasu tak pędziłem. W końcu, za entym zakrętem zobaczyłem windę. Wszedłem do środka. Wcisnąłem guzik, a mechanizm ruszył. Co było potem? Nie pamiętam. Chyba się nie udało, bo wciąż jestem na dole.  

*

Pukanie do drzwi. Wstaję. Czy może to być wsparcie z powierzchni? Może. Bardziej jednak prawdopodobne, że to kopalnia puka. Chce, żebym wyszedł. Chce, żebym się odsłonił. Z zewnątrz wciąż dobiega tajemniczy dźwięk. A co, jeśli to jednak pajace? Muszę otworzyć. Gdybym zapytał – Kto tam? – mogłaby mnie zwieść. Nie ma sensu pytać. Chowam sztalugę, pędzle i farby do kufra. Pukanie ponawia się. Otwieram.

– Witaj Krzysiu – rozlega się pajacowy głos.

Człowiek. Ma śrubeczki, trybiki, blaszki, ale brakuje mu trójkątnej czapeczki. Znaczy, że człowiek. Skąd zna moje imię? Nie wiem. Kopalnia mu powiedziała? Postanawiam udawać głupiego.

– Wejdź – odpowiadam. – Rozumiem, że przychodzisz z powodu raportu?

– Tak, właśnie z powodu raportu. Podobno masz tu jakiś problem.

– Wejdź – ponawiam zaprosiny.

Wskazuję nieznajomemu miejsce przy stole. Sam siadam po drugiej stronie. 

Ostrzegali nas przed imitacjami, lecz nigdy nie podejrzewałem, że kiedyś takową spotkam. Człowiek nie z krwi i kości jest u nas uznawany za istotę hipotetyczną. Ktoś dawno temu wpadł na pomysł, że coś podobnego teoretycznie jest możliwe. Odzwierciedlenia w realnym świecie mimo to brakowało. Aż do teraz.

– No dobra! – podejmuje mężczyzna. – To w czym rzecz?

Jeśli to istotnie człowiek, to powinienem z łatwością go przechytrzyć. Zastawiam pułapkę.

– Jak to w czym rzecz? – udaję zdziwienie najlepiej jak potrafię. – Wszystkie szczegóły zawarłem w raporcie. Rozumiem, że czytałeś raport? 

– Czytałem. – Nieznajomy nieznacznie się uśmiecha. – Dwa zdania. Bardzo niedoprecyzowane dwa zdania.

Przejrzał mnie. Co teraz? Czy powinienem dalej blefować? Rozmówca chyba dobrze wie, że ja wiem. Na początku spotkania narzuciłem mu rolę pajacowego wsparcia z powierzchni i on tę rolę doskonale odgrywa. Znacznie przewyższa mnie w talentach aktorskich.

– No więc w czym rzecz? – ponawia zapytanie.

– Ta kopalnia… – Przybieram iście pokerową twarz. – Ta kopalnia jest jakby… żywa. Na każdą moją akcję, ona ma reakcję. Bawi się ze mną. Prowokuje. Nie bardzo wiem, o co jej chodzi.

– Kopalnie nie robią takich rzeczy – stwierdza oczywiste nieznajomy. Spogląda na mnie w oczekiwaniu na odpowiedź.

Milczę.

– Co z tobą, Krzyś? – Mężczyzna jest już wyraźnie rozbawiony. – Aż tak cię urządziły te akwarele?

On wie wszystko. Widzi przeze mnie jak przez szkło. Nie ma przed nim tajemnic. Na nic teatralne kostiumy.

– Masz tu u siebie jakieś szczury? – zmienia temat dręczyciel.

Przecząco kiwam głową.

– Szkoda! Naprawdę szkoda, bo mógłbym ci na ich przykładzie to bardzo klarownie wytłumaczyć. Ale nic to. Widziałeś kiedyś na pewno szczura. – Mówiąc to, kreśli ołówkiem na blacie sylwetkę gryzonia. – O tu ma ogon… Tu ma łapki… Proszę, proszę! Nieźle mi wyszedł! No, popatrz tu! Prawda, że nieźle? Co, mowę ci odjęło? Słaby szczur? No to patrz teraz! Teraz będzie krówka! Tej to pewnie nigdy nie widziałeś, boś miastowy! Popatrz! Tu ma rogi…

Po pewnym czasie cały blat zapełnił się rysunkami przeróżnych zwierząt. Były zające, bociany, koty i wiele, wiele innych.

– A teraz popatrz tu! – Człowiek kieruje grafit na ostatni niezarysowany fragment powierzchni. – Teraz będzie pajac! Tu ma śrubeczki, tu blaszki, trybiki, no i trójkątną czapeczkę, ma się rozumieć! Voilà! Jak prawdziwy!

Nie mogę tego już dłużej znieść. Wstaję. 

– Dokąd to? – oburza się nieznajomy. – Siadaj! Jeszcze nie skończyłem. Posłuchaj!

Nie siadam, nie słucham. Kim jest tajemniczy gość? Czy w ogóle jest, czy tylko mi się wydaje? Musi się wydawać. Żaden człowiek nie byłby w stanie pokonać w słownej potyczce pajaca. A ja właśnie poniosłem sromotną klęskę. Wychodzę. 

W głowie dudni mi dźwięk z dna przepaści. Jest tak samo irytujący jak monolog mężczyzny, którego zostawiłem w gabinecie. Staję nad krawędzią rozpadliny. Przez chwilę myślę o Mieście. Przed oczyma ukazują mi się odlatujące za horyzont, opustoszałe gmachy. Strącona w korony drzew wieża zegarowa. Ruiny pajacowej cywilizacji.

Ze stropu kopalni pada śnieg.

Koniec

Komentarze

Jak dla mnie – dobry tekst. Lubię takie absurdalne klimaty. Lubię pajace ;) Uwielbiam napotykać słowa, których rzadko się używa, a które tak ładnie brzmią: faramuszka, blamaż. Podobało mi się i na poziomie opowieści i głębszej refleksji, którą odnalazłam. Być może mocno dlatego, że drasnęło to nutkę, która jest dla mnie bardzo ważna.

Pomimo absurdalności wydarzeń, moja wyobraźnia płynnie nadążała z ich wizualizacją (fajnie, fajnie, bardzo plastyczne obrazki!), poza jednym fragmentem. Zupełnie nie mogłam umieścić w przestrzeni tego zaginionego automatu i drogi, którą bohater do niego pokonywał (od: “Wpatrując się w ciemność…”). Czy on przelazł przez całą rozpadlinę? Pogubiłam się tutaj i straciłam płynność w podążaniu za opowieścią.  

Gdyby jednak coś poszło nie tak i któraś z nich przestała działać, do mnie należy – tryb przypuszczający albo oznajmiający, zdecyduj się :) kiedy jednak coś nie tak… do mnie należy LUB Gdyby jednak… do mnie należałoby

Wstępem zarzuciłeś na mnie haczyk. Kopalnia styropianu i anomalie? :) Okej, jestem zaciekawiony.

Dzień przed rozpoczęciem się owego cyklu nieprawidłowości

siedziałem jak zwykle w swoim gabinecie,[+] malując akwarele

potajemne umiłowanie – ale on był taki ochoczy i zapobiegający o robotę, więc coś mi tu z tą tajemniczością zgrzyta…

filozofów,[-] czy kolekcjonerów – pan mi powie, czy podać kawę czy herbatę? przy pierwszy “czy” jest przecinek, bo to początek pytania, przy drugim “czy” nie ma przecinka bo tu spełnia funkcję wyboru, niczym “lub”

Podziwiam ludzkich górników(tutaj lepiej dwukropek lub myślnik) to,[+] jak znoszą

O ile ekstremalne warunki ścieżek mi zgrzytają to jeszcze okej (powinno być raczej warunki podziemi) to napierający zewsząd skwar całkiem nie pasuje. Ciepło, gorąc – raczej dokucza, a słowo napierać używamy raczej do ukazania siły lub oporu

 

Tyle o języku, bo nie robię tu w końcu korekty. Skupiłem się na czytaniu, choć tego typu błędy są obecne dalej w treści. Jak mogę zaopiniować opowiadanie? Hm. Opko z pomysłem. I tyle. Nie zwala mnie na kolana, coś w nim jest, przede wszystkim to taki mały element, mały wycinek jakiejś wizji, a lubię takie drobiazgi z perspektywy małych bohaterów. Fajna rzecz z tym styropianem, gdzieś tam trzeszczy, gdzieś tam przypomina śnieg. Co do pajacowania mam inne odczucia, ale w zasadzie pasuje do tekstu.

Bez szału, ale nieźle. O niebo lepiej, niż poprzednio.

Chyba dosyć hermetyczny tekst. Być może dobry, ale ja go nie czuję.

Hmmm. Do mnie też tekst nie przemówił. Chyba absurd nie taki, jak lubię.

Babska logika rządzi!

@Werwena Bardzo mi miło, że przypadło Ci do gustu :)

@Sirin Co do pierwszej uwagi: może i to jest niepoprawnie, ale jakoś nie wyobrażam sobie tego zdania napisanego inaczej.

@Blackburn Trafna uwaga. Starałem się nie rozpisywać, a jednocześnie zawrzeć w tekście sporo treści. Efekt jest kiepski, więc postaram się w przyszłości tego unikać.

Dziękuję wszystkim za komentarze.

I już wiem po co tyle styropianu! ;)

Podobało mi się, ale tekst potrzebuje kolejnej rozbudowy. Nie wiem, czy to się nadaje na naprawdę coś większego, ale ma potencjał. Rzeczywiście, może to zostać odebrane jako hermetyczny tekst, ale do mnie główny przekaż trafił (albo tak mi się wydaje). Masz w głowie bardzo sympatyczny pomysł, który jak już wyjdzie ostatecznie z głowy, będzie bardzo ciekawą lekturą. 

Mam też kilka książkowych skojarzeń – mniej lub bardziej bliskich.

Zdaję sobie sprawę, że życie pajaców, szczególnie sprawujących funkcje dozorców, nadzorców i innych pilnowaczy, do łatwych nie należy, ale, nie wiem czemu, nie umiem przejąć się losem naszego bohatera, chociaż mu serdecznie współczuję, bo rozumiem, w jak strasznie frustrującej sytuacji się znalazł. ;-)

 

Tym­cza­sem ubie­gły ty­dzień upły­nął pod ta­jem­ni­czym zna­kiem ano­ma­lii. – Na czym polegała tajemniczość znaku?

Pewnie miało być: Tym­cza­sem ubie­gły ty­dzień upły­nął pod zna­kiem tajemniczych ano­ma­lii.

 

Dzień przed roz­po­czę­ciem owego cyklu nie­pra­wi­dło­wo­ści… – Cykl, to szereg zdarzeń, powtarzających się w tej samej kolejności i w równych odstępach czasu. Tu anomalie wystąpiły znienacka, więc raczej: Dzień przed roz­po­czę­ciem owego ciągu nie­pra­wi­dło­wo­ści

 

Szyb­kim kro­kiem ru­szy­łem w kie­run­ku punk­tu pierw­sze­go – zwę­żo­nej par­tii jed­ne­go z chod­ni­ków pe­ry­fe­ryj­nych. – Co to jest zwężona partia chodnika?

Może miało być: …zwę­żo­nemu odcinkowi jed­ne­go z chod­ni­ków pe­ry­fe­ryj­nych.

 

Na po­wierzch­ni lekko wy­su­nię­tej półki skal­nej leżał wy­wró­co­ny bo­kiem au­to­mat. – Coś się do automatu zbliżyło, naparło nań bokiem i wywróciło go?

Może: Na po­wierzch­ni lekko wy­su­nię­tej półki skal­nej, leżał na boku wy­wró­co­ny/ przewrócony au­to­mat.

 

Po­tę­ga tąp­nię­cia wpra­wi­ła lite po­wierzch­nie w nie­pew­ne chy­bo­ta­nia. – Kiedy chybotanie jest niepewne, a kiedy pewne?

 

Staję nad kra­wę­dzią roz­pa­dli­ny. – Raczej: Staję na kra­wę­dzi roz­pa­dli­ny.

Można stać nad rozpadliną/ przepaścią, ale na jej krawędzi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@Deirdriu  Mam już w planach dalsze opowiadania z pajacowego uniwersum, mniej lub bardziej powiązane z tym.

@regulatorzy Mylisz się, życie pajaca wcale nie jest trudne. Wręcz przeciwnie. Nie było też moim celem wywoływanie w czytelniku współczucia czy innych tego typu pierdół.

“Pewnie miało być: Tymczasem ubiegły tydzień upłynął pod znakiem tajemniczych anomalii.” Nie, miało być tak, jak jest.

“Cykl, to szereg zdarzeń, powtarzających się” To nie jest jedyna definicja!

“Co to jest zwężona partia chodnika?” No co to może być ta zwężona partia chodnika…

“Raczej: Staję na krawędzi rozpadliny” Można stawać i na krawędzi i nad krawędzią.

W oparciu o pozostałe uwagi wprowadziłem poprawki. Dzięki za komentarz!

Dzięki za uwagę!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Odbywa się obecnie przy wyłącznym udziale, zaprojektowanych przez najlepszych pajacowych inżynierów, automatów.

Szyk. Wystrzeliwujesz podmiot w pi… I czytelnik się gubi. Wolałby:

Odbywa się obecnie przy wyłącznym udziale automatów, zaprojektowanych przez najlepszych pajacowych inżynierów.

 

Zwężona partia chodnika może być zwężoną partyjną organizacją chodnikolubów. Niepotrzebna niejednoznaczność, moim zdaniem, brzmiąca mi ciut niezdarnie.

 

Jakim cudem w tunelu pod ziemią mogą zalegać cienie? Przecież cień oznacza, że gdzieś jest źródło światła. Dopiero latarka bohatera takowym jest i dopiero ona powołuje cienie do życia. Albo gwałcisz logikę albo czegoś brakuje w opisie chodnika.

 

Tajemniczy znak anomalii i dla mnie brzmi śmiesznie. Nic później w tekście nie uzasadnia takiego łamania związku “tajemnicze anomalie”, więc sprawia to wrażenie nieporadnego silenia się na oryginalność.

 

Zawały skalne w kopalni styropianu? Lite skały? Albo twój absurd ma wewnętrzną spójność (a na to wygląda)  i coś przeoczyłeś, albo mi brakuje czegoś w opisie.

 

Los pajaca trudny, zagadka intrygująca i tylko znaczenie ostatniej sceny umyka mi nieodmiennie. Dlaczego człowiek i ilustracje burzą pajacowy świat?

Kilka drobnych błędów lub nieścisłości, ale czyta się dobrze, plastyczność opisów prawie prawie, wizja nieco absurdalną, ale ciekawa. Brakuje mi jednak zrozumiałej konkluzji, by uznać tekst za zamkniętą całość, opowiadanie. Teraz wydaje się być raczej fragmentem czegoś większego.

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dziewięć tagów? No, to będzie coś!

Nie było.

Najprawdopodobniej złożyły sie na to dwa czynniki. Dużo sobie obiecywałem, bo Autor mi dużo tagami obiecywał, a nic nie dostałem, i dlatego, że na horrory i absurdy jestem odporny.

@PsychoFish Brak jasnej konkluzji jest próbą zamaskowania moich wciąż jeszcze kiepskich umiejętności pisarskich. Gdybym wyłożył na końcu wszystko klarownie, tekst mógłby stracić na wartości.

Drogi Adamie, najmocniej Cię przepraszam za to oszustwo! Nigdy więcej nie dodam do tekstu dziewięciu tagów! Obiecuję!

A ja absurd lubię (horroru niestety nie), a mimo to odbiłem się od tekstu; przeczytałem wczoraj i już nawet nie wiem, o czym to było. ;(

Sorry, taki mamy klimat.

Nowa Fantastyka