Kiedy była mała, bała się patrzeć nocami w ciemne oczodoły zdewastowanego budynku, który widziała z okna. Wydawało jej się, że ta zapomniana ruina też ma duszę, że w milczącym gniewie uważnie obserwuje miasto i jego mieszkańców, którzy wydłubali jej oczy i doprowadzili do takiego stanu. Dziewczynka czuła niepokój przed nieznanym; przed zimnymi murami, za które od lat nie można było zaglądać, gdyż teren ogrodzony był wysokim płotem.
Ale lata minęły i wiele rzeczy się zmieniło. Kornelia nie była już małą dziewczynką, grożący zawaleniem budynek dawno został wyburzony, a dziecięce lęki przed nieprzeniknionymi murami zastąpiła fascynacja. Teraz to nie zniszczona budowla przyglądała się jej, lecz ona, Nela, niczym wolontariuszka z hospicjum, jeździła, by zobaczyć miejsca, które i tak skazane były na powolną śmierć.
– Tu chyba był pokój dla dziecka, co? – zagadnął Robert, gdy światło jego latarki natrafiło na kolorowy rysunek.
Nela podeszła, by przyjrzeć się temu z bliska. W wielu miejscach tynk odpadł już od ściany, tak, że przypominała ona ciało człowieka z poważną chorobą skóry, jednak dało się jeszcze dostrzec trzy wyblakłe, namalowane na niej misie. Gdy dziewczyna omiotła swoją latarką szerszy obszar, natrafiła na – znacznie już wyraźniejszy – koślawo wymalowany sprayem napis: "Jebać psy".
– Cholerni wandale – mruknęła. – Jakby nie mogli już bazgrać gdzie indziej.
– Sęk w tym – zauważył Robert, uśmiechając się krzywo – że mówisz to, gdziekolwiek jesteśmy.
Wzruszyła ramionami, niechętna, by podjąć dalszą rozmowę. Kochała milczenie, towarzyszące zwiedzaniu opuszczonych miejsc. Na co dzień uchodziła za osobę całkiem rozmowną, ale te momenty zbawiennej ciszy wśród bezlitosnego hałasu codzienności miały w sobie coś wyjątkowego. Ze starych murów naprawdę można było dużo wyczytać, wystarczyły tylko chęci, cierpliwość i skupienie.
Ruszyła dalej, uważnie oświetlając sobie drogę latarką. Przeszli do następnego pokoju. Ten był większy, a podłogę miał zawaloną różnymi śmieciami, deskami, i jakimiś brudnymi kawałkami materiałów. Pod przeciwległą do drzwi ścianą leżała też rama okienna, ale jej szyba – jak i dwóch innych okien w pokoju – była rozbita, zapewne od dawna. Wszystko, co kiedykolwiek miało jakąś wartość, musiało zostać już rozkradzione przez złomiarzy.
Nela dojrzała w kącie pokoju stos gazet. Podniosła jedną. Pokrywała ją gruba warstwa kurzu, ale dziewczyna już dawno przestała brzydzić się towarzyszącego takim miejscom brudu. Przez chwilę przyglądała się zapisanemu cyrylicą nagłówkowi, chcąc odkryć, jakimi wydarzeniami żyli mieszkający tu wcześniej ludzie, lecz w końcu stwierdziła z rezygnacją, że nic z tego nie zrozumie i pożałowała, że nigdy nie uczyła się rosyjskiego.
Dołączyła do stojącego przy oknie Roberta. Przez niemalże już pustą ramę okienną dało się dostrzec kilka innych mieszkalnych bloków. Z informacji, które czytała przed wyjazdem wynikało, że Pstrąże było miasteczkiem wybudowanym głównie dla żołnierzy oraz ich rodzin, i do wczesnych lat dziewięćdziesiątych należało do Armii Radzieckiej. Od czasu opuszczenia tych terenów przez Rosjan stało puste, przyciągając swym niesamowitym klimatem miłośników miejskiej eksploracji oraz poszukiwaczy przygód. Nela długo planowała tę wycieczkę i teraz, patrząc na ciemne kształty ponurych, pogrążonych w wieloletnim marazmie bloków, ledwo mogła uwierzyć, że w końcu tu jest.
– Może zrobimy mały postój? – Słowa stojącego obok niej Roberta zabrzmiały w tej ciszy niespodziewanie głośno. – Prawdę mówiąc, jestem już trochę głodny.
W pierwszej chwili chciała zaprotestować, pragnąc jak najszybciej zwiedzić wszystkie zakamarki osiedla, ale pomyślała, że przecież mają na to jeszcze całą noc i następny dzień. Poza tym jedzenie w takim miejscu też miało swój urok.
Usiedli na najmniej zaśmieconym fragmencie podłogi i wyciągnęli z plecaka zrobione rano w domu kanapki. Zgasili latarki, by nie marnować baterii. Blask zaglądającego do nich zza okna księżyca zupełnie im teraz wystarczał.
– Cieszę się, że istnieją jeszcze na świecie takie miejsca – stwierdziła Nela, przeżuwając kanapkę. – Choć niektórzy mówią, że powinni to wyremontować i oddać bezdomnym.
– Założę się, że jacyś bezdomni już tu mieszkają.
– Tak myślisz?
Robert wzruszył ramionami.
– Te szmaty przecież skądś się tu wzięły. Poza tym, wiesz, takie miejsce stwarza idealną kryjówkę dla kryminalistów. Nie mamy pewności, że obok nas, za ścianą, nie śpi teraz jakiś morderca lub zboczeniec.
– Próbujesz mnie przestraszyć? – Nela, lekko rozbawiona, uniosła brwi.
– Gdzieżbym śmiał! Hej, właśnie, zapomniałem ci powiedzieć. Mój kolega był tu dwa miesiące temu i mówił, że słyszał jakieś dziwne odgłosy. Podobno nawet raz coś mignęło mu w oknie. Serio, gdybyś widziała jego minę, gdy o tym opowiadał…
– Próbujesz mnie przestraszyć! – Pięść dziewczyny wystrzeliła w stronę Roberta w przyjacielskim kuksańcu.
Nela przypomniała sobie czasy, gdy w dzieciństwie chłopak opowiadał jej straszne historie przy ognisku. Wtedy naprawdę się bała, ale zawsze lubiła pokonywać ten lęk i słuchała opowieści do końca, nawet jeśli miała pół godziny siedzieć schowana w śpiworze.
Myśl o ognisku uświadomiła jej, że zrobiło się chłodniej. Nie czuła tego, gdy podniecona zwiedzała budynek, ale teraz dotarło do niej, że czas ciepłych, letnich nocy się skończył.
– Jest zimniej, niż myślałam – powiedziała cicho.
– Mówiłem, żebyś włożyła coś jeszcze.
Nie zaproponował, że da jej swoją bluzę, i Nela uśmiechnęła się mimowolnie. Chyba kochała go za to. Za to, że nie dawał jej kwiatów, wprawiając tym samym w zakłopotanie. Za to, że nie szeptał jej miłych słówek, by się przypodobać, nie zabierał jej na romantyczne kolacje do nudnych restauracji, lecz jeździł z nią w miejsca, w których mogli przeżyć prawdziwą przygodę. Za to, że spotykał się z nią teraz dość rzadko, że niczego od niej nie oczekiwał, że nie był jak jej chłopak, Wojtek. I choć od dziecka traktowała go jak przyjaciela, gdyby tylko kiedyś powiedział słowo, mogłaby być jego.
– To chodź, przejdziemy się – rzekł w końcu, wstając. – Trochę się rozgrzejesz.
Ostrożnie zeszli pogrążoną w mroku klatką schodową, dla bezpieczeństwa leciutko sunąc rękoma po zardzewiałej poręczy i uważając na wszelkie dziury, wystające pręty oraz ubytki w schodach. Gdy byli już na zewnątrz, zatrzymali się na chwilę, onieśmieleni zupełną ciemnością i otwartą przestrzenią, jaka się przed nimi rozpościerała.
Byli sami. Zupełnie sami, nie widzieli światła ulicznych latarni, nie słyszeli jadących w oddali pociągów. Nie mieli nad miejscem władzy, którą tak szczyci się cywilizacja, lecz byli gośćmi, łaskawie tolerowanymi przez naturę. Swoją sytuacją przypominali trochę zdobywających szczyty himalaistów – wiedzieli, że gdyby teraz coś się im stało, nie mogą liczyć na pomoc z zewnątrz.
– Pójdziemy zwiedzić inny blok? – zaproponowała Nela.
– Czemu nie – zgodził się chłopak, po czym wyjął z kieszeni dwie buteleczki gazu pieprzowego. – Weź jedną. O tej porze mogą się tu kręcić bezpańskie psy.
Zbliżyli się do innego z budynków mieszkalnych. Był bliźniaczo podobny do tego wcześniejszego, wybudowany w surowym, radzieckim stylu, zabrudzony od zewnątrz zaciekami. Obok widniała tabliczka: "Wstęp wzbroniony, grozi zawaleniem", jednak nieszczególnie się tym przejęli. Czym byłoby podobne zwiedzanie bez szczypty adrenaliny? Dopiero kiedy weszli do pierwszej klatki schodowej, zobaczyli, że została ona wysadzona, przez co blok rzeczywiście był w gorszym stanie i sprawiał wrażenie, jakby miał się rozpaść. Schody zaczynały się dopiero od drugiego piętra, a i tak wyglądały na niepewne; niżej zaś leżała tylko kupa porozbijanych cegieł.
– Dlaczego ktoś wysadził schody? – W głosie Neli zmieszały się złość i zawód.
– Wojskowi robili tu różne rzeczy. – Robert schylił się, by podnieść jakiś przedmiot. – Patrz, są nawet łuski po nabojach.
Widok łusek przypomniał jej Mirka, młodszego brata Roberta, i nagle ogarnął ją znajomy smutek. Świetnie pamiętała czasy, gdy jako dzieciaki we trójkę spędzali całe dnie na podwórku, ciągłymi krzykami denerwując sąsiadów. Mirek zawsze namawiał ich, by bawili się w wojnę i chwilami naprawdę miała już go dosyć, jednak teraz wiele by dała, by chłopak poprosił o to znowu. By poprosił o cokolwiek. Tymczasem od kilku lat Mirek nie mówił nic i prawdopodobnie nie rozumiał nawet kim jest, ani co się wokół niego dzieje.
Zerknęła ukradkiem na Roberta, ale nie chciała zaczynać tego tematu. Westchnęła tylko ciężko.
Przeszli do drugiej klatki, jednak sytuacja się powtórzyła. Gdy kierowali się ku trzeciej, tej na końcu budynku, dziewczyna zauważyła wystający zza rogu skrawek białego, błyszczącego materiału, który wśród panującej ciemności wydawał się niemal świecić.
– Ciekawe, co to jest – szepnęła, idąc powoli w tamtym kierunku.
– Poczekaj. – Robert złapał ją za ramię i przytrzymał. – Poczekaj, ja sprawdzę pierwszy.
– Jejku, nie zgrywaj teraz bohatera! – zniecierpliwiła się. – Przecież widzisz, że się nie boję!
Przyjaciel stanął naprzeciwko niej, zdecydowanie zagradzając jej drogę, po czym odezwał się tonem wyjątkowo poważnym:
– Wiem, że jesteś odważna. Ale tym razem poczekaj. Proszę.
Westchnęła, pokonana, i w milczeniu przyglądała się, jak chłopak znika za rogiem.
– I co? – zapytała, niezadowolona, że nie zdaje jej relacji na bieżąco.
Nie usłyszała odpowiedzi.
– Robert…?
Poczuła, jak dojmujący chłód przenika ją całą, jak w klatce piersiowej zalega rosnący ciężar, a ciało na moment sztywnieje. Co się, do cholery, mogło stać przez pół minuty? Do głowy w błyskawicznym tempie zaczęły przychodzić jej różne sceny z horrorów. Kiedyś otwarcie je wyśmiewała, teraz dławiący niepokój sprawiał, że nie byłaby w stanie zdobyć się na śmiech.
A jednak… przecież o to chyba chodziło, prawda? Nagle dotarło do niej, że przecież musi chodzić o to, by się przestraszyła. Kolejny dowcip tego durnia. No, po takim jak ten inaczej sobie porozmawiają.
Ruszyła w kierunku leżącego na ziemi białego materiału. Teraz widziała już, że jest śliski, porządny, tak bardzo różniący się od wszystkich porozrzucanych w opuszczonych miejscach szmat. Czuła przyśpieszone bicie serca, ale nakazywała sobie spokój. W lekko drżącej dłoni ściskała gotowy do użycia gaz. Przed samym rogiem zatrzymała się i odetchnęła głęboko. Kiedyś trzeba to zrobić.
Wyjrzała.
Jej mózg zdążył utrwalić tylko jeden, niewyraźny obraz, zanim silna ręka zasłoniła jej oczy, a druga popchnęła z powrotem za róg i objęła mocno. Dziewczyna krzyknęła, panicznie próbując wyrwać się z uścisku.
– Spokojnie, Nelka, to tylko ja! – syknął uciszająco Robert i oderwał dłoń od jej twarzy.
– Ty idioto! – krzyknęła, nie przejmując się, że jej głos niesie się tu na setki metrów. – Ty ostatni kretynie! Słyszałeś kiedyś o czymś takim, jak granice?! – Nagle uspokoiła się, dostrzegając, że on sam jest roztrzęsiony, a twarz ma ściągniętą dziwnym grymasem. – Co… co tam było?
– Nic wartego uwagi, możemy iść dalej.
– Ale ja nie chcę iść dalej. Chcę się dowiedzieć, co tam było, słyszysz?
– Zachowujesz się jak dziecko, które nie dostało cukierka – prychnął zirytowany.
– Robert. Muszę wiedzieć.
Westchnął. Pojedyncze słowo zabrzmiało w ciszy zapomnianego miasta niczym wyrok:
– Lalka.
Nelę przeszedł dreszcz. Dopiero teraz przywołała obraz, który zarejestrował jej mózg. Rzucona niedbale na trawę, ubrana w piękną, renesansową suknię duża lalka, z pomalowaną na biało twarzą.
– Skąd ona się tam wzięła? – zapytała drżącym głosem. – Musiała być bardzo droga.
– Nie wiem. – Robert pokręcił głową. – Nic już nie wiem. Chodź, wejdziemy do budynku przez okno, przecież mamy drabinkę linową.
Podeszli pod drzewo, którego gałęzie sięgały blisko okien i wspięli się na górę. Robert wybrał miejsce, które najbardziej nadawało się do zaczepienia drabinki i zarzucił ją. Dopiero za czwartym razem haki złapały, ale przynajmniej trzymały mocno. Młodzi ludzie weszli powoli do opuszczonego bloku.
Jego stan rzeczywiście był opłakany. Drzwi leżały wyłamane z zawiasów, drewniana posadzka skrzypiała pod każdym postawionym krokiem. Ściany pokrywał grzyb, a w wielu miejscach zostały już same cegły. Nela po raz pierwszy wzięła pod uwagę, że budynek rzeczywiście niedługo może się zawalić.
W podłodze zauważyła sporą wyrwę. Gdy spojrzała w głąb, a skierowane tam światło latarki zniknęło w mroku, poczuła ucisk w żołądku. W tych kilkupiętrowych przepaściach było coś, do czego nie potrafiła się przyzwyczaić nawet po tylu latach. Przecież tak łatwo do nich wpaść! Jasne, zwykle szybko dało się je zauważyć i omijać, ale ile takich uda się ominąć, zanim podczas wesołej rozmowy do którejś się wpadnie i w ułamku sekundy skończy jako krwawa miazga, kilkanaście metrów niżej?
Nagle wydało jej się, że coś usłyszała. Zastygła w bezruchu, czekając, aż dźwięk się powtórzy. Wbrew jej niemym błaganiom powtórzył się. Gdzieś z góry, z wyższego piętra, dobiegało ciche stukanie, jakby ktoś chodził po pokoju.
– Słyszysz to? – zapytała szeptem, bezskutecznie usiłując przełknąć ślinę.
– Słyszę. – Twarz Roberta zdradzała napięcie. – Coś chyba jest na górze.
– Nie powinno tam być. Przecież schody są wysadzone, niczego nie powinno tam być! – Dziewczyna czuła, że zaraz zacznie panikować. Spokojnie, próbowała pocieszyć się w myślach. Jeszcze nic się nie dzieje.
– Chodź, sprawdzimy to.
– Chyba żartujesz. Wróćmy do auta, dobra?
Chłopak pokręcił głową i złapał ją za rękę.
– Chcę tam pójść. Przecież jeśli teraz odjedziemy, do końca życia nie da nam to spokoju. Może rzeczywiście ktoś tam jest i potrzebuje pomocy. Muszę sprawdzić, o co w tym wszystkim chodzi.
Nela patrzyła, jak Robert idzie w kierunku wyłamanych drzwi. Świadomość, że coś lub ktoś jest tak blisko nad nimi, w mieście, które uznawali za opuszczone, sprawiała, że czuła się naprawdę nieswojo. Jaki człowiek chciałby przebywać w takiej ruinie, gdy obok miał bloki mniej zniszczone? Chyba że to wcale nie był człowiek…
A jednak w głosie Roberta było coś, co kazało jej ruszyć za nim. Jak wiele razy w przeszłości, tak i teraz nie potrafiła mu odmówić. Co takiego miał w sobie? Nie chodziło tu raczej o zwykłą pewność siebie – było to coś, czego dziewczyna nigdy nie umiała zdefiniować.
Z piętra, na którym się znajdowali, dało się już wejść na górę zwykłymi schodami. Szli obok siebie, oświetlając sobie drogę latarkami, jednak na półpiętrze Nela stanęła jak wryta, a dłoń z latarką nieświadomie powędrowała w dół.
To, co zobaczyła na następnym piętrze, zdumiało ją. W tym zrujnowanym bloku, tuż przy rozpadającej się niemal klatce schodowej, zaczynał się korytarz, jaki mógłby się mieścić w pałacu. Ściany wyłożone były karmazynową tapetą ze złotymi wzorami, podłogę przykrywał wykwintny dywan, a z sufitu zwisały trzy zdobione lampy, promieniujące klimatycznym, żółtawym światłem.
Gdzie była? Gdzie znajdowała się teraz, w tym momencie, a gdzie była przed chwilą? Z rosnącą paniką próbowała sobie przypomnieć, ale wrażenie nierzeczywistości sytuacji było tak silne, że na niczym nie mogła skupić myśli. Zaczęło jej się kręcić w głowie i pomyślała, że może to i dobrze, że jeśli obraz się rozmywa, to pewnie zaraz obudzi się ze snu, w którym jest teraz…
– Dobrze się czujesz?
Silny uścisk Roberta, który poczuła na ramieniu, szybko przywrócił ją do rzeczywistości. Mrugnęła parę razy i spojrzała na niego wzrokiem pełnym niepokoju.
– Co to jest? – wyszeptała. – Jakim cudem…?
Wzruszył ramionami i w skupieniu pokręcił głową.
– Chodź dalej.
Była zbyt zdezorientowana, by protestować, by zadawać sensowne pytania. Bez słowa poszła za Robertem pięknym korytarzem, a później posłusznie weszła za nim do pokoju, który ten jak gdyby nigdy nic otworzył kluczem.
Po raz kolejny widok wprawił ją w osłupienie. Tu ściany były ciemne, prawdopodobnie granatowe, ale w pomieszczeniu nie paliła się żadna lampa, więc nie miała pewności. Ogromny, prawie pusty pokój rozjaśniony był tylko wpadającym przez okna bladym światłem księżyca. A naprzeciwko okien, odwrócone do niej tyłem, stało coś, co przypominało tron.
– Usiądź – powiedział nagle Robert. – Nie krępuj się, to twoje miejsce.
Myśli Neli nagle pognały do przodu z zaskakującą prędkością i dziewczyna prawie się roześmiała. Może to był rodzaj romantyzmu? Romantyzmu osoby, która tak jak ona kochała klimaty opuszczonych budynków? Może ona głupia się tak wystraszyła, a Robert – choć nigdy by się tego po nim nie spodziewała – właśnie zamierzał jej się oświadczyć?
Usiadła na wskazanym miejscu.
– Chciałeś mi zrobić niespodziankę? – zapytała z uśmiechem, tonem, jakby nagle doznała olśnienia. Jednak jej głos przeraził ją samą. Był pełen rozpaczy, desperackiej, irracjonalnej nadziei.
Robert uśmiechnął się z dziwną satysfakcją.
– O tak.
A potem jego głos zmienił się nie do poznania i suchym tonem przywykłym do posłuszeństwa, bez podnoszenia głosu, bardziej powiedział niż zawołał:
– Ula.
Z kąta pokoju niemalże bezszelestnie wysunęła się szczupła sylwetka i Nelę przeszedł silny dreszcz. Postać ubrana była w piękną, falbaniastą sukienkę, a twarz miała pomalowaną na biało. Puste oczy patrzyły wyczekująco na Roberta. Lalka, przyszło dziewczynie do głowy. Lalka, taka jak tamta.
– Królowa przybyła – oznajmił chłopak. – Okaż szacunek.
Pomalowana dziewczyna bez słowa oddała jej cześć, kłaniając się przed tronem. Nela poczuła się bardzo, bardzo głupio. Ogarnęło ją wrażenie, że wbrew woli gra w jakimś szalonym przedstawieniu. Nie chciała tego wszystkiego. Chciała stąd jak najszybciej odejść, wrócić do normalnego życia, znów usłyszeć gwar na zatłoczonych ulicach…
– Przestań, Robert – wyszeptała błagalnie. – To przestaje być śmieszne.
Zupełnie zignorował jej słowa. Nawet na nią nie spojrzał. Popatrzył za to na Ulę.
– Rozbieraj się – nakazał. – Oddaj królowej sukienkę. Tobie i tak nie będzie za chwilę potrzebna – dodał z perwersyjnym uśmieszkiem.
Nela nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Z czystym przerażeniem patrzyła, jak dziewczyna o białej twarzy bez żadnego sprzeciwu ściąga sukienkę i ją jej podaje. Nela nigdy by jej nie założyła. Nigdy by jej nie założyła w takich okolicznościach sama z siebie, ale napotkała wzrok Roberta. Kazał jej. Kazał to zrobić, a ona, mimo że przeczuwała, co stanie się dalej, nie mogła się sprzeciwić.
– Tamto pod blokiem – zdołała tylko wykrztusić, gdy już się przebrała – tamto pod blokiem to też nie była lalka, prawda? – Jej umysł, jakby wiedząc, że zostało mu już niewiele wolności, nagle ukazał cały obraz, który wtedy zobaczyła zza rogu, łącznie z tym, co wcześniej podświadomie odrzuciła. – To nie była lalka – załkała. – Lalki nie krwawią.
– Nie – potwierdził jej domysły Robert, zupełnie obojętnym głosem. – To była Nina. Ale Nina to już przeszłość. Teraz jesteś ty. – Podszedł do niej i położył jej rękę na twarzy. Wyrywała się, jednak mocnym strumieniem swojej myśli szybko udało mu się ją uspokoić. A potem, tak jak planował od początku, zupełnie pozbawić świadomości istnienia. – Królowa Kornelia… Czyż to nie brzmi dostojnie?
* * *
Odkrył swoją zdolność już dawno. Kiedy biegł w stronę młodszego brata, nie rozumiejącego, że tym razem nie ma w dłoni zabawki, z całej siły pragnąc powstrzymać go przed strzeleniem sobie z uśmiechem w głowę. Nie strzelił. Jednak tak mocna myśl narzucona przez inny umysł pozbawiła go możliwości późniejszego samodzielnego myślenia i chłopiec na zawsze stał się kaleką.
Ale, oczywiście, wszystko na świecie da się wykorzystać. Zajmowanie się zrobionymi przez siebie lalkami, budowanie im domku w opuszczonym mieście stało się dla Roberta prawdziwą pasją. Mimo przeciętnego wyglądu mógł mieć każdą, nawet te najpiękniejsze. I miał. Z ich wszystkich tylko Nina wykazała się wystarczającą siłą woli, by w przebłysku świadomości zabić się, wyskakując z okna. Zdumiało go to i zdenerwowało, owszem. Ale już się tym nie martwił.
Poprzednie lalki były tylko wstępem, marnym zamiennikiem. Tak naprawdę zawsze kochał tylko Nelę i wiedział, że to ona kiedyś zasiądzie na tronie. Nie musiał zniżać się do pytań, czy chce z nim być, nie musiał już patrzeć, jak całuje się z innym. Teraz miał ją tylko dla siebie, mógł z nią robić, co mu się spodoba.
Wyrywała się, to fakt. Tak jakby niczego nie rozumiała. Przecież dbał o swoje lalki, kupował im najdroższe ubrania i zapewniał warunki jak w pałacu. A to, że czasem one też musiały dać coś od siebie, czy że nie mogły żyć jak zwykłe kobiety? No cóż, przecież nic nie jest za darmo.
Zresztą nie widział powodu, by przejmować się tym, co wolałaby Nela. Przecież, jak sama zauważyła, lalki nie krwawią.