- Opowiadanie: bartek1918 - Kajdany Edenu

Kajdany Edenu

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Kajdany Edenu

Wyrwałem się z objęć cyfrowych projekcji mych marzeń. Mój umysł gwałtownie powrócił do rzeczywistości, pchany tam resztkami wolnej woli, które jeszcze we mnie pozostały. Prosto z idyllicznej krainy żywo przypominające raj znalazłem się na zimnej posadzce, oddychając szybko. Z moich ust unosiła się mgiełka. Obok mnie stał fotel z przyczepionym z góry kaskiem – najwyraźniej z niego wypadłem, gdy świadomość powracała do białkowej powłoki mego ciała. Było mi niedobrze, kręciło mi się w głowie, w oczach mi pulsowało. Obraz Edenu stał mi  znów jak żywy przed oczami. To było tak wspaniałe, że nie wiedziałem, czy uda mi się stamtąd wydostać.

A jednak się udało.

– Widzę, że ciągle się opierasz – usłyszałem. Z wolna, wielkim wysiłkiem, podniosłem głowę do góry. Nade mną stał On – Pan Marzeń, jak sam siebie kazał nazywać. Właściwie trudno było być pewnym jego człowieczeństwa – całe jego ciało okrywał szary płaszcz, zaś twarz zakryta była przez maskę. Białą, bez żadnych wzorów, jedynie z otworami na oczy i usta. W tej chwili głowę miał przekrzywioną – najwyraźniej z zainteresowaniem analizował moje postępowanie. Choć nie widziałem jego oczu, to jego wzrok przeszywał na wskroś mą duszę. Odpowiedziałem mu hardym, nieugiętym spojrzeniem.

Po chwili ciszy i wzajemnego wpatrywania się, w końcu odwróciłem głowę. Każda wytrzymałość ma swoje granice.

– Zadziwiasz mnie – powiedział znowu. Trudno mi jest właściwie opisać jego głos. Gdy tam przebywałem, a był to bardzo długi okres czasu, jego głos był jedynym, jaki słyszałem. Sam mówiłem niewiele, On jakby czytał mi w myślach – Czemu nie chcesz szczęścia?

Rozejrzałem się. W całej wielkiej sali, w równych rzędach ustawiono setki, tysiące foteli. W każdym z nich zaś siedział człowiek. Tylko jeden fotel był wolny. Wszyscy ludzie mieli takie same jak On szare szaty. Każdy na głowie miał hełm. Każdy był uśmiechnięty.

Wszyscy byli przywiązani.

Znowu podniosłem wzrok na Niego.

– Chcę szczęścia – powiedziałem. Był to pierwszy raz od bardzo dawna, kiedy słyszałem własny głos. Właściwie nie wiem, po co to robiłem. Przecież On mógłby to równie dobrze wyczytać z mojego umysłu. 

Chyba po prostu chciałem pokazać, że umiem.

Wstałem. Kolejna bezsensowna rzecz. Po prostu coś w środku kazało mi to zrobić. Nie mogłem się tego nie posłuchać. Stojąc, na drżących ze zmęczenia i przejmującego chłodu nogach, mówiłem:

– Chcę szczęścia. Dlatego właśnie nie pozwolę ci mnie zniewolić. Jeśli dla nich to – tu wskazałem ręką na szeregi siedzące dookoła – jest właśnie szczęściem, to proszę bardzo! Ale ja… nie zamierzam… 

Dopadł mnie atak kaszlu. Przeklinałem w duchu ziąb tego miejsca i wtedy część mojej osobowości z tęsknotą myślała o ciepłych krainach, które czekały na mnie w wirtualnym świecie. Ale inna moja część zawsze przeważała. 

On patrzył na mnie, cierpliwe czekając, aż skończę kasłać. Wtedy rzekł:

– Chodź.

I, chcąc czy nie chcąc, poszedłem.

Przechodziliśmy pomiędzy ludźmi – on jak zjawa, unosząc się nad ziemią, jak obok niego, krok za krokiem. Widziałem twarze – byli tam ludzie różnych ras i obu płci, ludzie wysocy i niscy, grubi i chudzi, o różnych rysach i znakach szczególnych. Widząc taką różnorodność, nagle zaczęły mnie nachodzić pytania, których nigdy wcześniej bym Mu nie zadał. Zapytałem się Go:

– Panie Marzeń… skąd właściwie wzięli się tu ci ludzie? Skąd ja się tu wziąłem? Co to za miejsce? I kim ty… Kim ty, Panie Marzeń jesteś?

Odpowiedziała mi cisza. Znając jego małomówność nic więcej nie mówiłem. Szliśmy więc dalej w ciszy.

W końcu, sam nie wiem kiedy i jak to się stało, znaleźliśmy się w innej sali. Na sam jej widok zaparło mi dech.

Nie była wielka, na pewno mniejsza od poprzedniej. Tamta jednak była zwykłą komnatą z lodu, podpartą jedynie paroma filarami. Ta zaś mogłaby być arcydziełem architektury. Ściany nie były płaskie, lecz pełne niezwykle szczegółowych płaskorzeźb, przedstawiających ludzi… i inne istoty. Spojrzałem w górę – cudowne, pięły się na wysokość kilkunastu pięter, zwężając się i zamykając salę sklepieniem z małym otworem wylotowym. Jednak znowu przeniosłem wzrok na dół – na środku sali znajdował się bowiem olbrzymi stół. Obok niego czekał na mnie On. Podszedłem.

Bez słowa Pan Marzeń wykonał dziwny gest rękoma. 

Momentalnie zniknęło wszelkie światło. Lecz, po chwili, ponad stołem pojawił się obraz holograficzny.

Widziałem przemoc i okrucieństwo. Widziałem wojny. Widziałem strach. Widziałem głód i choroby. Widziałem monarchów, dyktatorów i wielkich przywódców. Widziałem śmierć.

Widziałem życie.

A potem pojawili się ludzie w garniturach. Siedzieli przy komputerach ustawionych dookoła fotela. Na nim zaś siedział człowiek w hełmie – przywiązany do siedziska. Zbliżenie na twarz.

Następnie pojawiły się wielkie tłumy, rzucające się w kierunku wejścia do lodowej iglicy. Były ich zapewne dziesiątki tysięcy, jednak tylko części udało się wejść. Resztę odprawiono. Wrota zamknięto i choć nieprzebrana ludzka tłuszcza dobijała się do niej w przerażającej wręcz desperacji, to brama nigdy więcej nie została otwarta.

Skończyło się. Znowu zapadła ciemność.

Nie wiem ile czasu to trwało. Bolała mnie głowa od nadmiaru obrazów, nadmiaru informacji. 

W końcu światło wróciło. W pierwszej chwili musiałem zmrużyć oczy. Potem zobaczyłem Jego. Stał plecami do mnie.

Maskę trzymał w ręce.

– Widziałeś już wolność – powiedział. Jego głos był inny niż zwykle – lekko drżał, jakby jego właściciel starał się ukryć jakieś szarpiące go emocje – Tak wygląda życie tam – tu wskazał ręką na okno. Mógłbym przysiąc, że wcześniej go tam nie było. Spory otwór w ścianie. 

Dałoby się uciec, powiedział głos we mnie.

– Jeśli chcesz, to proszę – powiedział. Nagle odwrócił się w moją stronę – Ale najpierw dobrze się zastanów.

Wziąłem głęboki oddech. 

Jego twarz równie dobrze mogłaby być lustrem. Byłem pewien, że jest identyczny jak ja. Chociaż dawno nie dane mi był oglądać swojej twarzy, nie miałem żadnych wątpliwości.

– Wiem, że nie chcesz wolności – powiedział, zaczął przechadzać się tam i z powrotem – Wiem, że się jej boisz. Wolny człowiek musi sam o siebie zadbać. Każdy jego dzień jest ryzykiem. I nie chodzi tu tylko o niebezpieczeństwa ze strony innych ludzi – zatrzymał się i znów spojrzał mi głęboko w oczy – Chodzi o zmaganie się z samym sobą. Tutaj jestem ja – sam wiesz, że dzięki hełmowi mogę spełnić wszystkie twe marzenia.

– Ale… to nie będzie prawdziwe – odparłem.

– Ha! A czymże jest prawda? – roześmiał się, co mnie wręcz zszokowało – Prawdziwe jest to, co nasz mózg za takie uznaje! Jeżeli coś widzisz, słyszysz i czujesz, to jest to prawdziwe. Co z tego, że produkuje to komputer, który oszukuje twój mózg? Zresztą – czy "oszukuje" to tutaj dobre sformułowanie? Gdzie niby przebiega tu granica między prawdą a kłamstwem?

Znowu zaczął chodzić, tym razem szybciej. Widać bardzo się przejął swoją wypowiedzią.

– Tutaj możesz robić co ci się żywnie podoba! To jest prawdziwa wolność! Co z tego, że masz na rękach kajdany, jeśli dają ci one wstęp do raju? Tam, w tym okrutnym świecie, takich rzeczy nie ma. Jest tylko podłość, kłamstwo i okrucieństwa!

– Nieprawda – powiedziałem, podnosząc głos – Wolność to nie jest swawola, to nie jest zwykłe robienie tego, co się chce. Wolność to… to coś więcej. Wolność musi wiązać się z cierpieniem i wysiłkiem, z pokonywaniem własnych słabości, z podążaniem wyznaczoną ścieżką. Ty nie dajesz wolności! 

Zapadła cisza. Pan Marzeń przekrzywił głowę.

– Naprawdę mnie zadziwiasz – rzekł. Był już spokojny, jego głos stał się łagodny – Twoja wola jest iście żelazna. Szanuję twe zdanie. Twoja wolność stoi otworem.

I znowu coś kazało mi to zrobić. Wziąłem parę głębokich oddechów i wyskoczyłem.

Uderzył mnie opór powietrza. Czułem, jak ciemnieje mi przed oczami, jak ciśnienie ściska moje wnętrzności. Ale, choć wiedziałem, że zginę, czułem pewien dziwny rodzaj satysfakcji. Zrobiłem to, co sam chciałem, nie pozwoliłem dać się dalej na siłę uszczęśliwiać. Spadałem. 

I byłem wolny.

Koniec

Komentarze

Dość naiwne i pełne klisz. Rozkminy o wolności na poziomie Matrixa i amerykańskich superprodukcji. “Pan Marzeń” strasznie śmierdzi patosem. 

Językowo prawie zgrabne, ale jest dużo potknięć.

O, ale w tym momencie przeczytałem, że masz, Autorze, czternaście lat. To zmienia postać rzeczy i każe mi stwierdzić, że prawdopodobnie będą z Ciebie ludzie. Pisz dużo, czytaj dużo i się nie zniechęcaj :)

Podoba mi się. Pomysł z czymś matrixopodobnym nie jest oryginalny, ale podszedłeś temat z innej strony. Czyta się to dobrze. Nawet przemyślenia bohaterów, choć oklepane, są tu na miejscu, bo przecież każdy prędzej czy później myśli o tym czym jest wolność.

Tekst lepszy od poprzedniego. Nie uniknąłeś błędów, ale jest okej.

Wy­rwa­łem się z objęć cy­fro­wych pro­jek­cji MYCH ma­rzeń. MÓJ umysł gwał­tow­nie po­wró­cił do rze­czy­wi­sto­ści, pcha­ny tam reszt­ka­mi wol­nej woli, które jesz­cze we mnie po­zo­sta­ły. Pro­sto z idyl­licz­nej kra­iny żywo przy­po­mi­na­ją­ce raj zna­la­złem się na zim­nej po­sadz­ce, od­dy­cha­jąc szyb­ko. Z MOICH ust uno­si­ła się mgieł­ka. Obok MNIE stał fotel z przy­cze­pio­nym z góry ka­skiem – naj­wy­raź­niej z niego wy­pa­dłem, gdy świa­do­mość po­wra­ca­ła do biał­ko­wej po­wło­ki MEGO ciała. Było MI nie­do­brze, krę­ci­ło MI się w gło­wie, w oczach MI pul­so­wa­ło. Obraz Edenu stał MI znów jak żywy przed ocza­mi. 

Ostrzegałem wielokrotnie przed narracją w 1-os. Tylko pozornie jest ona prostsza. 

 

Fabularnie bardzo mi się podobało. Krótki tekst a zawarł w sobie potrzebę wolności, jej cenę i wspaniałość. 

 

Pomimo warsztatowych potknięć, to dobry szort jest! 

 

Pozdrawiam! 

 

 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

O wolności było powiedziane juz wiele. Twój głos nie dodaje nic oryginalnego ani innowacyjnego. Jednak dobry styl pisania i łatwość w kreowaniu świata sprawiły że czytało sie całkiem przyjemnie. Naiwna końcówka na minus.

No, to prawda, że stężenie patosu oscyluje gdzieś na rubieżach skali. Scenka raczej mnie nie  wciągnęła, ale (mimo pewnych potknięć) jest napisana zupełnie dobrze. Biorąc pod uwagę, że masz czternaście lat, zdecydowanie widzę zadatki na dobre pisanie. Jestem pewien, że z wiekiem zgubisz ten patos, wygładzą Ci się kanty i będzie fajnie.

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Zapomialem dodać. Chwytliwy tytuł :)

Chwy­tli­wy tytuł 

Prawda! Prosty, a metafora jakże głęboka.

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Krótsza forma Ci służy. Jesteś w takim okresie, że warto trochę się “rozpisać”. Bardzo fajne jest to, że jak na swój wiek sięgasz po poważniejsze tematy. Nie martw się, że sztampa itd., bo każdy z nas musi to przejść, i to w różnych okresach życia.

I końcówka mi się podobała, bo można ją na wiele sposób zinterpretować.

No, no… Jeśli faktycznie masz czternaście lat, Autorze, to jest dobrze. Ale to nie znaczy, że tak ma pozostać. Powinno być coraz lepiej, co zależy już tylko od Ciebie. Od wytrwałości w pracy nad sobą i tekstami.

Trudno nie zgodzić się z przedpiścami. Przemyślenia trochę naiwne, ale skąd niby masz wziąć doświadczenie i dojrzalsze refleksje? Nic, tylko czekać, aż przyjdą, trenując z tym, co już jest. ;-)

Jeśli chodzi o wykonanie, można się do kilku rzeczy przyczepić, ale nie jest źle. Powtórzenia już wytknął Nazgul. Trafiają się literówki. Próbowałeś po napisaniu odłożyć tekst na tydzień albo i dłużej? Autor często nie widzi własnych błędów, zwłaszcza tuż po pisaniu, bo zbyt dobrze pamięta, co miało być w tekście, żeby zobaczyć, co faktycznie w nim zawarł. Ale jeśli da się tekstowi trochę poleżeć, zdąży o nim zapomnieć…

Widząc taką różnorodność, nagle zaczęły mnie nachodzić pytania,

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo wychodzi, że to pytania widziały różnorodność.

Babska logika rządzi!

Biorąc pod uwagę Twój wiek – to brawo. Oczywiście, że bazujesz na znanych motywach i tematach, rozważasz od nowa odwieczne dylematy (w Twoim wieku też dywagowałam na temat wolności na którejś nudnej lekcji w szkole, ale w życiu bym tego nikomu nie pokazała :)). Od czegoś trzeba zacząć. 

Większość rodzajów usterek już wcześniej komentujący wskazali. Ja dorzucę jeszcze, że używasz zbyt wielu zaimków (skorzystam z przykładu Nazgula): 

Wyrwałem się z objęć cyfrowych projekcji MYCH marzeń. MÓJ umysł gwałtownie powrócił do rzeczywistości, pchany tam resztkami wolnej woli, które jeszcze we mnie pozostały. Prosto z idyllicznej krainy żywo przypominające raj znalazłem się na zimnej posadzce, oddychając szybko. Z MOICH ust unosiła się mgiełka. Obok MNIE stał fotel z przyczepionym z góry kaskiem – najwyraźniej z niego wypadłem, gdy świadomość powracała do białkowej powłoki MEGO ciała. Było MI niedobrze, kręciło MI się w głowie, w oczach MI pulsowało. Obraz Edenu stał MI znów jak żywy przed oczami. 

To nie tylko kwestia powtórzeń, ale tego, że zaimki te są zbędne. Z teksu wynika, że nie było tam nikogo innego, żeby zachodziła potrzeba podkreślania w kółko mnie, moje itp.

 

Do tego jeszcze zwróć uwagę na takie elementy: 

podniosłem głowę do góry – nie da się podnieść w dół, więc dwa ostatnie słówka są zbędne

– Nieprawda – powiedziałem, podnosząc głos – brakuje kropki na końcu zdania, czyli po głos.  I ta usterka też Ci się powtarza w tekście. 

 

Jak widzisz, nie ma tego wiele :) Mam nadzieję, że skorzystasz z wszystkich rad i będziemy mogli tu cieszyć się coraz lepszymi tekstami Twojego autorstwa.

 

PS. I też uważam, że świetny tytuł.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Wszystkim dziękuję za opinie i porady, postaram się je wszystkie wykorzystać :) 

Tym razem również, zadowolona z lektury, dołączam do opinii wcześniej komentujących i czekam na coraz lepsze teksty.

 

Wy­rwa­łem się z objęć cy­fro­wych pro­jek­cji mych ma­rzeń. Mój umysł gwał­tow­nie po­wró­cił do rze­czy­wi­sto­ści, pcha­ny tam reszt­ka­mi wol­nej woli, które jesz­cze we mnie po­zo­sta­ły. Pro­sto z idyl­licz­nej kra­iny żywo przy­po­mi­na­ją­ce raj zna­la­złem się na zim­nej po­sadz­ce, od­dy­cha­jąc szyb­ko. Z moich ust uno­si­ła się mgieł­ka. Obok mnie stał fotel z przy­cze­pio­nym z góry ka­skiem – naj­wy­raź­niej z niego wy­pa­dłem, gdy świa­do­mość po­wra­ca­ła do biał­ko­wej po­wło­ki mego ciała. Było mi nie­do­brze, krę­ci­ło mi się w gło­wie, w oczach mi pul­so­wa­ło. Obraz Edenu stał mi  znów jak żywy przed ocza­mi. To było tak wspa­nia­łe, że nie wie­dzia­łem, czy uda mi się stam­tąd wy­do­stać. – A co powiesz na wersję ze zredukowanymi zaimkami: Wy­rwa­łem się z objęć cy­fro­wych pro­jek­cji. Umysł gwał­tow­nie po­wró­cił do rze­czy­wi­sto­ści, pcha­ny tam reszt­ka­mi wol­nej woli, które jesz­cze we mnie po­zo­sta­ły. Pro­sto z idyl­licz­nej kra­iny żywo przy­po­mi­na­ją­ce raj, zna­la­złem się na zim­nej po­sadz­ce. Od­dy­cha­łem szyb­ko, a z ust uno­si­ła się mgieł­ka. Obok stał fotel z przy­cze­pio­nym u góry ka­skiem – naj­wy­raź­niej z niego wy­pa­dłem, gdy świa­do­mość po­wra­ca­ła do biał­ko­wej po­wło­ki ciała. Było mi nie­do­brze, miałem zawroty głowy, w oczach czułem pul­so­wa­nie. Obraz Edenu, jak żywy, znów stanął przed ocza­mi. To było tak wspa­nia­łe, że nie wie­dzia­łem, czy uda mi się stam­tąd wy­do­stać.

 

Z wolna, wiel­kim wy­sił­kiem, pod­nio­słem głowę do góry. – Masło maślane. Czy można coś podnieść do dołu?

Proponuję: Wolno, z wiel­kim wy­sił­kiem, pod­nio­słem głowę.

 

Choć nie wi­dzia­łem jego oczu, to jego wzrok prze­szy­wał na wskroś mą duszę. – Drugi zaimek jest zbędny.

 

Gdy tam prze­by­wa­łem, a był to bar­dzo długi okres czasu… – Masło maślane.

Okres, to czas.

Proponuję: Gdy tam prze­by­wa­łem, a trwało to bar­dzo długo… Lub: Gdy tam prze­by­wa­łem, a był to bar­dzo długi okres

 

Nie mo­głem się tego nie po­słu­chać. Nie mo­głem tego nie po­słu­chać.

 

I, chcąc czy nie chcąc, po­sze­dłem.I, chcąc nie chcąc, po­sze­dłem.

Ten zwrot, to frazeologizm.

 

Za­py­ta­łem się Go:Za­py­ta­łem Go:

Bohater nie pyta siebie, pyta Jego.

 

Zna­jąc jego ma­ło­mów­ność nic wię­cej nie mó­wi­łem. – Powtórzenie.

Może: Zna­jąc jego ma­ło­mów­ność, nic wię­cej nie rzekłem.

 

Bez słowa Pan Ma­rzeń wy­ko­nał dziw­ny gest rę­ko­ma. – Wystarczy: Bez słowa, Pan Ma­rzeń wy­ko­nał dziw­ny gest.

Za SJP: gest – «ruch ręki towarzyszący mowie, podkreślający treść tego, o czym się mówi, lub zastępujący mowę»

 

Wrota za­mknię­to i choć nie­prze­bra­na ludz­ka tłusz­cza do­bi­ja­ła się do niej w prze­ra­ża­ją­cej wręcz de­spe­ra­cji, to brama nigdy wię­cej nie zo­sta­ła otwar­ta.Wrota za­mknię­to i choć nie­prze­bra­na ludz­ka tłusz­cza do­bi­ja­ła się do nich w prze­ra­ża­ją­cej wręcz de­spe­ra­cji, to nigdy wię­cej nie zo­sta­ły otwar­te.

Skoro piszesz o wrotach, pozostań przy nich.

 

Jego głos był inny niż zwy­kle – lekko drżał, jakby jego wła­ści­ciel sta­rał się ukryć ja­kieś szar­pią­ce go emo­cje – Drugi zaimek zbędny. Brak kropki na końcu zdania.

 

Tak wy­glą­da życie tam – tu wska­zał ręką na okno. – Tak wy­glą­da życie tam – tu wska­zał ręką okno.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

Da­ło­by się uciec, po­wie­dział głos we mnie. – Jeśli chcesz, to pro­szę – po­wie­dział. – Powtórzenie.

 

Wzią­łem głę­bo­ki od­dech. – Oddech, to wdech i wydech. Można głęboko oddychać, można głęboko nabrać/ zaczerpnąć powietrza, można wziąć głęboki wdech, można głęboko odetchnąć, ale nie można wziąć głębokiego oddechu.

 

Jego twarz rów­nie do­brze mo­gła­by być lu­strem. Byłem pe­wien, że jest iden­tycz­ny jak ja.Byłem pe­wien, że jest iden­tycz­na z moją.

Piszesz o twarzy, więc bądź konsekwentny.

 

Wzią­łem parę głę­bo­kich od­de­chów i wy­sko­czy­łem. – Proponuję: Kilka razy głęboko odetchnąłem i wy­sko­czy­łem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wziąłem głęboki oddech. – Oddech, to wdech i wydech. Można głęboko oddychać, można głęboko nabrać/ zaczerpnąć powietrza, można wziąć głęboki wdech, można głęboko odetchnąć, ale nie można wziąć głębokiego oddechu.

Regulatorzy, to ja namieszam. Jeżeli się tak ściśle trzymać definicji podawanych przez najnowsze słowniki PWN-u, wdechu też wziąć nie można, bo jest to “wciągnięcie powietrza do płuc”, a więc czynność. Czynność można wykonać (ale ”wykonać wdech” to brzmi strasznie technicznie).

Co ciekawe, słownik Doroszewskiego podaje jednak pod hasłem “oddech” kolokację “wziąć oddech”.

Mnie przychodzi na myśl jeszcze fraza “zaczerpnąć tchu” (używałbym jej bez wahania). Ale słowniki PWN-u wyjaśniają, że dech to starsza wersja oddechu, więc znowu kłopot ;-)

 

Opowiadanko nieszczególnie odkrywcze, ale przeczytałem bez przykrości i nawet z pewnym zaciekawieniem.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Zgadzam się z Tobą, Jerohu.

Z wzięciem głębokiego wdechu rozpędziłam się. A przecież wielokrotnie zwracałam uwagę, że nie można wziąć łyku piwa, tudzież innego napoju. ;-)

Zaczerpnąć tchu – jak najbardziej, też mi się podoba. Bardzo.

Może się jeszcze zdarzyć sytuacja, że po dużym wysiłku, kiedy już nieco odpocznę i jestem gotowa wysiłek kontynuować, powiem: złapałam oddech, a nawet: złapałam drugi oddech.

Chyba nie namieszałam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Starsze słowniki, nowsze słowniki… Te drugie, przepraszam, nie one, ale ich autorzy i redaktorzy, świadomie czy też bez świadomości tego faktu ulegają trendom ubożenia polszczyzny. Zmiany w języku są zjawiskiem naturalnym, słowa i frazy wychodzą z użycia, ustępują miejsca nowym, ale zmiany te były powolne, rozłożone na dziesiątki lat. Ostatnio te procesy zachodzą w zastraszającym tempie – dlaczego, nie napiszę, za dobrze wychowany jestem, no i te “normy poprawności”…

<><><>

Niczego nowego do powyższych komentarzy nie dodam. Ot, jak na czternastolatka dobrze i ciekawie, jak dla mnie Ben Akiba, nihil novi

Sądzę, że po prostu trzeba wziąć pod uwagę, że żaden pojedynczy słownik, choćby najnowszy i wielotomowy, nie jest ostateczną wyrocznią w rozstrzyganiu sporów definicyjnych. Jeśli chodzi o dech, to sprawdziłem właśnie w internetowym PWN-u. Okazuje się, że przynajmniej według niego dech ma zakres nieco różniący się od oddechu. Namieszałem trochę bardziej niż miałem zamiar :-)

Regulatorzy, chyba nie, w każdym razie mniej ode mnie ;P Mam bardziej liberalne podejście do języka. Nie czepiałbym się wyrażeń wziąć oddechwziąć wdech, chociaż sam raczej bym ich nie użył. Co do brania łyku – tak samo. W końcu pijący bierze do ust pewną ilość płynu.

Ale to ja.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

O “wyroczni” można było mówić w czasach, gdy autorytetami byli nieliczni. Szober, Doroszewski, Klemensiewicz, Skorupka… Teraz masz zatrzęsienie bezradnych wobec tempa i głębokości przemian profesorów i doktorów, przeważnie permisywistów, padających plackiem przed bożkiem uzusu. A jaki ten uzus jest, to masz niezłe tego przykłady na portalu. Ktoś patrzy się na coś – najdelikatniejszy z przykładów.

Jednak żaden profesor chyba nie powie, że patrzyć się na coś to jest dobra polszczyzna. Kontrowersyjne opinie i decyzje będą zawsze – mnie na przykład zdziwiło uznanie przez językoznawców nowego znaczenia słowa spolegliwy.

 

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Prosto z idyllicznej krainy żywo przypominające raj znalazłem się na zimnej posadzce, oddychając szybko.

Nie chodziło przypadkiem o “przypominającej raj”?

Czytało się ok, może rzeczywiście opowiadanie uderza w zbyt wysokie tony, ale jedna rzecz jest słuszna – większość ludzi mechanicznie podąża za szczęściem i brakiem bólu, odchylenia od tej normy są wyjątkami.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Osobiście słyszałam wypowiedź profesora, nazwiska nie pomnę, że ubrania kurtki nie uznałby za błąd, bo coraz więcej ludzi tak mówi. Audycja była nadawana w programie I PR. Chciało mi się płakać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja zawsze mówię “ubrać kurtkę”. Do tej pory nie wiedziałem, że to błędne. Język jest dla mnie narzędziem, jego forma nie jest aż tak istotna, żebym przejmował się wszystkimi niuansami w codziennej mowie. Ważne, żeby odbiorca rozumiał, o co chodzi. 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

regulatorzy: nie bądź świętsza od papieża. Po pierwsze, to nie do końca jest błąd, raczej regionalizm południowopolski. Po drugie, język ewoluuje coraz szybciej i ciężko za nim nadążyć. Ja czasami nie rozumiem niektórych fragmentów rozmów trzynastolatków, ale oni mają to w dupie i nie obchodzą ich wykładnie profesorów. Zresztą, jak widać, wykładnie starają się nadążać za językiem. Założenie jest chyba takie, że jeśli częstotliwość użycia formy uznawanej do tej pory za niepoprawną osiągnie pewną masę krytyczną, nic już nie zrobimy i musimy przyznać, że to jest norma. 

Co nie zmienia faktu, że wielu niedociągnięć językowych tego opowiadania nie da się usprawiedliwić w ten sposób.

Taaaak. A jeśli większość ludzi twierdzi, że Ziemia jest płaska, a Słońce popitala radośnie dookoła niej, to trzeba się z tym zgodzić, a nie słuchać jakichś głupawych astronomów z ich wydumanymi teoriami.

Babska logika rządzi!

Znaczy, trzeba zmienić nawyki żywieniowe, bo przecież miliardy much nie mogą się mylić?

Zawsze i wszędzie istniały, istnieją i będą istniały co najmniej trzy odmiany / poziomy danego języka. Wysoki, potoczny i partacki. Sztandarowym przykładem tego trzeciego jest nowomowa Orwella. Pod tym względem pan Jureczek genialnie przewidział przyszłościowe trendy…

Finkla: doskonale rozumiem źródło Twojego sarkazmu, ale wybacz, jego ostrze jest skierowane w złą stronę. Układy planetarne i języki to zespoły zjawisk, które działają w zupełnie innych skalach czasowych i, można powiedzieć, zupełnie innej materii.

Kodyfikowanie języka nie polega na betonowaniu go, zakuwaniu w kajdany. Słyszałaś o czymś takim jak uzus językowy? Jeśli większość ludzi zaczyna mówić oglądnąłem zamiast obejrzałem, to nic z tym nie zrobisz i taka forma stanie się normą (najpierw w sensie statystycznym), która w końcu zostanie zauważona i uznana za poprawną (czyli normę również w ramach jakiejś kodyfikacji języka). Zresztą zawsze zastanawiało mnie, skąd u Dukaja (nie pamiętam gdzie) wzięło się to oglądnąć – czy to jego futurologia językowa?

I dlatego piszę o tym, że ostrze jest wymierzone w złą stronę, bo o ile w przypadku astronomii, astronomowie patrzą w niebo i od pięciu wieków mówią nam to samo (że Ziemia krąży wokół Słońca, bo cały czas krąży wokół Słońca), o tyle, właśnie w przypadku języka, językoznawcy patrzą na język i mówią nam, że się zmenia (bo się zmienia) i jak się zmienia, i w końcu uznają formy dotąd formalnie niepoprawne za dopuszczalne, a wreszcie dominujące i nawet zalecane.

AdamKB: oczywiście można mówić o języku literackim i potocznym, ale to tylko uszczegółowienie modelu, bo słowa, odmiany, zwroty pojawiające się w języku potocznym, najpierw stają się dopuszczalne w mowie, ale w końcu bardzo często przedostają się też do języka literackiego.

Nie chcę zostać źle zrozumiany – nie uważam, że wszystko jest dozwolone. Myślę natomiast, że nie można się za bardzo oburzać na fakt, że język się zmienia.

Słyszałaś o czymś takim jak uzus językowy?

Wyobraź sobie, że słyszałam. Ale jako niepoprawna romantyczka (no, dość dziwnie definiowana, ale mniejsza o szczegóły) wierzę, że niektóre zmiany można i należy hamować. Jeśli nauczycie w szkołach będą powtarzać, że “ubieranie spodni” jest formą nieprawidłową, że zdania należy zaczynać od dużej litery itd., jeśli to samo będzie wynikało ze wszystkich książek, to być może te zasady, które mi się podobają, bo ułatwiają rozumienie tekstu, przetrwają dłużej. Ot, takie poczucie misji.

Babska logika rządzi!

Przypuszczam, że duże znaczenie ma też to, w jakim kontekście zostaje użyte dane niepoprawne słowo/zwrot. W jakimś high-fantasy fajnie byłoby, gdyby postacie perfekcyjnie władały językiem. Jeśli postacie są tylko przeciętnymi ziemianami – użycie takich prawie-uzusów można uznać za budowanie realizmu.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Finkla: ja bym wolał, żeby wszyscy słuchali dobrej muzyki, wtedy nie musiałbym cierpieć wpadając od czasu do czasu na disco polo w TV czy na ulicy. Niestety. Nie da się wszystkich zmusić do wyborów estetycznych zgodnych z naszymi. OK, język to nie jest czysta estetyka. Normy językowe są mniej podważalne niż rozstrzygnięcia, co jest dobrą muzyką, a co nią nie jest.  Ale język też trochę funkcjonuje w tym polu. 

Ja też uważam, że pisząc opowiadania, trzeba się trzymać “czegoś”. Ale nie do końca wiem, jak to zdefiniować. Chyba chodzi o to, żeby nie razić swoich czytelników. Oczywiście kanony i zasady w tym pomagają, ale to nie znaczy, że nie można ich czasem przekroczyć.

Oczywiście, czasem można odejść od zasad. Jeśli mamy w tekście treść laurki przedszkolaka, to nikt się nie będzie czepiał, że brzmi ona: “KOHANEi BAPCi”. Pięciolatkowi wolno tak napisać, a babcia i tak będzie dumna. Grunt, żeby Autor znał zasady, łamał je raczej rzadko, zawsze świadomie i w określonym celu.

Babska logika rządzi!

Jeśli postacie są tylko przeciętnymi ziemianami – użycie takich prawie-uzusów można uznać za budowanie realizmu.

Ja to widzę tak, że budować w ten sposób realizm można w wypowiedziach postaci, ale już nie w narracji. Chcemy tworzyć literaturę, czy grafomanię? 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Czasami coś brzmi jak niezgodne z “zasadami”, a okazuje się, że już jest zgodne.

I co wtedy?

No cóż, może i kiedyś “ubranie kurtki” okaże się formą poprawną. Ale wtedy na pewno będzie nią również “założenie kurtki”. Ja tam wolę używać tej drugiej wersji. Trochę obciach, jeśli Sienkiewiczowi ktoś po latach wywleka pleonazmy. Może się w grobie przewrócić…

Babska logika rządzi!

Wszystkim skłaniającym się do uznania za wyrocznię uzusy poddaję pod rozwagę, oby wnikliwą, jeden jedyny fakt: niedługo po ukazaniu się uchwały RJP, dopuszczającej – podkreślam: dopuszczającej – łączną pisownię zaprzeczonych imiesłowów czasownikowych, nie tylko, jak przedtem, przymiotnikowych, pisownia rozłączna praktycznie zanikła. Nawet zawodowi, utytułowani i dyplomowani poloniści, pracujący jako korektorzy i redaktorzy, zaczęli poprawiać na pisownię łączną. A ‘stara” pozostała w mocy, dodam dla ułatwienia myślenia…

 

Uzusy nie mają być wyrocznią. Uzusy są wskazówką, “poczekalnią”, można powiedzieć.

żywo przypominające raj – literówka

Obok mnie stał fotel z przyczepionym z góry kaskiem – najwyraźniej z niego wypadłem – brzmi, jakbyś wypadł z kasku, zmień: obok mnie stał fotel, do którego od góry był przyczepiony kask. Musiałem wypaść z siedzenia, gdy…

jego oczu, to jego wzrok przeszywał – jego oczu, to czułem jego wzrok, jakby przeszywający

Trudno mi jest właściwie opisać – powinien być czas przeszły, ale i w następnym zdaniu masz dwukrotnie powtórzone “być”

był to bardzo długi okres czasu, jego głos był jedynym

Jeśli dla nich to – tu wskazałem ręką na szeregi siedzące dookoła – jest // ja bym to podzielił w ten sposób: Jeśli dla nich – tu wskazałem ręką na szeregi siedzące dookoła – to jest

sam nie wiem kiedy i jak to się stało, znaleźliśmy się w innej sali. Na sam jej – przydałoby się do jakoś zastąpić

Bardzo mi się spodobało. Szczególnie zaznaczenie tych neurorozważań. Tak właściwie tekst jest bardzo równy, nie ma wyraźnie słabszych stron. Językowo jeszcze ciut można dopracować, ale to przyjdzie z czasem :)

Nowa Fantastyka