Mroźny wiatr rozbijał się o mury twierdzy Alt Gult, niosąc za sobą mocną woń mięsa i piwa. Stary kucharz Rolf zamęczyłby swojego nieszczęsnego praktykanta na śmierć, byleby tylko skończyć przygotowania do biesiady przed zmrokiem. Mieszkańcy grodu, składającego się głównie z zaprzysiężonych żołnierzy jarla Ulfra i garstki chłopów, bardzo rzadko mają okazję by porządnie się zabawić, napić i najeść, ale gdy to już się dzieje, to zaprawdę na legendarną skalę.
Starożytna twierdza była idealnie wpasowana w górską przełęcz, stanowiąc niemal niemożliwe do zdobycia przejście graniczne. Górna część – najmocniej obwarowany punkt, łączył cywilizowany północny Avalon i niezbadane, mroźne tereny zamieszkane przez barbarzyńskie plemiona. Ogromna, okuta żelazem brama, stanowiła jedyne wejście, do niezbadanych krain. Powiewał na niej proporzec. Ten sam, od setek lat: Biały niedźwiedź, na niebieskim tle. Tuż za nią rozciągał się rozległy dziedziniec, służący w razie potrzeby jako plac ćwiczebny, pole turniejowe lub miejsce do ucztowania. Po obu stronach znajdowały się wyryte w skałach koszary, których piwnice pełniły rolę zbrojowni. Po przeciwległej stronie umiejscowiono drewniana wielką salę o imponujących gabarytach. Dom rodowy, wielka duma Bjornów. Wejście na niższy poziom grodu znajdowało się tuż pod nim. To w niej mieszkali wszyscy rzemieślnicy i rodziny żołnierzy. Alt Gult zawsze słynęło ze swojej bardzo wytrzymałej ostrej jak brzytwa broni, jednak wraz ze śmiercią kowala, Harolda, niecałe dwa lata temu, jej jakość drastycznie zmalała. Za murami grodu rozciągało się podgrodzie, w którym od jakiegoś czasu rezydowała niewielka grupa najemnych awanturników.
Od wielu wieków, powiewający na bramie proporzec należał do Bjornów. Najmłodszy z nich, Eyolt, wchodzący w dorosłość, siedział na dziedzińcu, z czcią czyszcząc swój nowy topór. Kątem oka obserwował żołnierzy, szkolonych przez jego kuzyna, kapitana Rolafa – to on odziedziczy po Ulfrie tytuł Jarla.
– Na Dandura! Złap ten topór jak mężczyzna, uderzaj szybciej i mocniej! – biedny Raymont. Pomyślał Eyolt. Nigdy nie będzie nadawał się na żołnierza. Ma zbyt wątłą budowę.
– Nie mogę, jest za ciężki! – jęcząc, wyprowadził niezgrabny, powolny cios, który jego sparingowy partner z łatwością odbił i przystąpił do kontrataku
– Cholerni południowcy – westchnął Rolaf, gdy Raymont dostał stępionym mieczem w ucho. Upadł na ziemię, a z rany broczyła się krew.
– Zabrać go. Koniec na dzisiaj. Szczeniaku! Choć tutaj! Pochwal się swym nowym podarkiem! – kapitan miał bardzo przykry zwyczaj nazywania Eyolta szczeniakiem. Nie podobało mu się to, ale zmuszony słuchać swego, wyżej w sukcesji, kuzyna, wstał spokojnie i szybkim krokiem podszedł, wedle rozkazu.
– Ten topór. Dostałeś go od mojego pana ojca?
– Owszem.
– To jedno z lepszych dzieł Harolda. Strąciło dziesiątki głów. Liczyłem na to, że odziedziczę go po ojcu.
– Ty dostaniesz Alt Gult.
– Nie robię Ci wyrzutów. Widziałem co potrafisz i wiem, że zrobisz z niego dobry użytek.
– Cieszę się, że to zauważyłeś.
– Ależ się z tobą męcząco gada. Nie tracisz powagi, nawet przed swoim wielkim dniem, co szczeniaku?
– Czemu mnie ciągle tak nazywasz?
– Jeśli cię to razi, to wybacz. Nie wiedziałem.
– Nie wiesz też, że Raymont nie nadaje się na żołnierza.
– Zdążyłem zauważyć. Bystry chłopak, ale walka to nie jest jego mocna strona… Pogadam z ojcem, o wysłaniu go do akademii.
– To będzie dobre miejsce dla niego.
Gawędzili jeszcze przez parę minut. Rolaf zmęczony rozmową z drętwym jak słup kuzynem, pożegnał się i udał się prosto do ojca, by przedyskutować z nim parę spraw.
Eyolt został na dziedzińcu. Miał zły humor, jak zawsze. Postanowił upuścić z siebie trochę negatywnej energii.
Chwycił pewnie swój topór, stanął w odpowiedniej pozycji. Przymknął oczy i rozpoczął bitwę z wyimaginowanym przeciwnikiem. Zawsze zależało mu na odpowiedniej pracy nóg. Unik, odskok, cios z prawej, parowanie i kontratak, przewrót, piruet, cios z wyskoku. Jego imaginacje padały. Jedna, za drugą.