Siedział pod łóżkiem już dobre pół godziny i czuwał. Zasada była taka: czekasz, aż starzy pójdą spać, a potem straszysz dzieciaka. Nie była to robota marzeń, ale na lepszą nie było go obecnie stać. Może nie wszystko szło po jego myśli, ale nie zamierzał się poddać. Znów musiał pokazać, co potrafi.
Ten chłopak do najgrzeczniejszych nie należał, dlatego trafił na listę strachu. Jeszcze te nieszczęsne Internety go dodatkowo deprawowały. Nie dość, że bachor szantażował i bił inne dzieci w szkole, to w dodatku całe dnie spędzał na komputerowych głupotach. Coranuxowi Boogeymenowi nie mieściło się to w głowie.
Przestrzeń pod stelażem łóżka powinna być duża, ale brzuch potwora wyraźnie dawał o sobie znać, przez co miejsca pozostawało niewiele. Dodatkowo bachor miał poupychane śmieci pod łóżkiem: jakiś samochód mocno obijał plecy Coranuxa, w nogę kłuły go klocki i jeszcze z prawej strony dochodził niezbyt przyjemny zapach. Źródłem okazały się być obsrane gatki smarkacza i od tamtej pory, a minęło już z kilkanaście długich minut, starał się nie myśleć i nie patrzeć w ich kierunku. Wszyscy zawsze myślą, że potwory to flejusy, ale wbrew pozorom Coranux był bardzo wielkim czyściochem. W robocie jednak musiał tolerować brud, syf i smród.
Dzieciak powinien już chrapać. Coś dziwnie zacharczało i wywołało poruszenie materaca. Zmuszając potwora do wysunięcia głowy z kryjówki. Robił to na tyle dyskretnie, żeby młody nie miał szansy go zobaczyć, nawet gdyby okazało się, że nie śpi. To, co ujrzał, wprawiło go w osłupienie i zdumienie, by po chwili wybuchnąć w jego wnętrzu głęboką furią.
– Co robisz głupia? – wydyszał, gramoląc się spod łóżka.
– Sssspadaj – wysyczała czarna mara, klęcząca na piersi dzieciaka.
– Do mnie to? – zapytał głupio. – To mój przydział! Wynocha!
– Wwwylali cię – powiedziała zmora, ledwie uchylając usta i nawet nie odwracając twarzy od chłopca, który z przerażenia otworzył szeroko oczy. Nie mógł się poruszyć, bo moc potworzycy wywoływała paraliż. Można się jedynie było przyglądać i cierpieć w milczeniu, czując osłabienie i ucisk na piersi. Gdyby dzieciak odzyskał głos, na pewno podniósłby alarm. – Ssspadaj… Tttrzeci razzz nie powtttórzę…
– Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo! Jesteś tylko głupią, przebrzydłą zmorą, Berniko! – darł się, nie bacząc na konsekwencje. Znał takie jak ona, zawsze wtrącały się w nie swoje sprawy.
Nie pozwoliła mu wypowiedzieć choćby jednego słowa więcej. Miała więcej siły i Coranux poczuł ucisk na gardle, zatrzaskiwała go w swym uścisku jak w imadle. Nie mógł nawet poruszyć maleńkim szponem u stóp. Widocznie moc mary była większa niż innych jej podobnych.
– Jeśśśli ssstąd nnnie pójjjdziesz… To ssskończysz gorzej niż chłłłopak… – wysyczała.
Pozwoliła mu na chwilę odzyskać władzę w ciele, a on skwapliwie skorzystał z okazji i uciekł. Wybrał najszybszą drogę do podziemia, ale na odchodne rzucił:
– Jeszcze mnie popamiętasz! Nie zostawię tak tego! Atakować drugiego potwora! To wbrew kodeksowi!
*
Najpierw myślał, żeby się upić u Jojka, ale stwierdził, że może spotka tam zbyt wiele znajomych twarzy. Ostatnio do tej speluny zaczęły przychodzić prawdziwie upodlone stwory, a Coranux nie chciał czuć się jak one. Miał też serdecznie dość pracującej u niego gargulicy. Prawie za każdym razem rzucała mu się na szyję, jakby nadal był wielki i coś znaczył.
Ślepa Morgi lubiła sławę, a że sama jej nie zaznawała, chciała poczuć nawet tę upadłą i wątłą, którą jeszcze widziała u Boogeymana. Zawsze jej komplementy mile łechtały jego próżność, ale gdy tylko opuszczał próg gospody, przypominało mu się wszystko, co utracił, i czuł się po stokroć gorzej.
Pamiętał jeszcze te dni, gdy był u progu sławy. Jak wszyscy mu gratulowali, jak poklepywali i kłaniali się w pas. Był wtedy taki dumny, szczęśliwy, ale wszystko się popsuło. On sam zgotował sobie ten los.
Najlepiej pracowało mu się samemu, gdy zlecenia wprost czekały w kolejce. Mógł w nich przebierać i sprawdzać różne metody straszenia. Wspominał to jako wyjątkowy czas.
Pamiętał, że kiedyś na jednej wiejskiej imprezie schował się za wychodkiem. Może nie był to jego popisowy numer, ale napawał go dumą. Wpuścił do środka sławojki szczura i wyczekiwał pierwszej osoby, która chciała skorzystać z ustępu. Nie musiał czekać długo, a na horyzoncie pojawił się niski, żylasty chłopak. Gdy tylko zamknął za sobą drzwiczki, Coranux przekręcił zapadkę. Przez chwilę nic się nie działo, ale zaczął delikatnie stukać w drewno. Niestety podchmielony dzieciak chyba nic nie usłyszał. Zwiększył siłę uderzenia, a dzieciak odezwał się przerażonym głosem:
– Ej! Tomek? Bar-r-rtek? To w-w-wy? To wcale nie jest zabawne! Przestańcie! – Myślał chyba, że drwią z niego koledzy. Nikt nie pomyślałby, że to wielki Coranux.
Ale gdy uderzenia nie słabły, a Boogeyman pozwolił, by z jego ust popłynął śmiech, nie towarzyski, ale lekko szalony, chłopak zapiszczał ze strachu. Słychać było jak podrywa się do góry, jak podskakuje i krzyczy jeszcze głośniej na widok szczura. Och, co to był za wieczór. Jeden z bardziej udanych w karierze. Bardziej brutalnych.
Później przez lata pisali o pamiętnej zabawie, w której dzieciak został pogryziony przez szczura i umarł. Znaleziono go dopiero po kilku godzinach. Największy wstrząs przeżyli młodzi, którzy byli na miejscu. Oni się bawili za ścianą przy głośnej muzyce, a w wychodku zwłoki dzieciaka nadgryzał polny szczur, cóż to była za przednia zabawa. Przypuszczał, że gapie nie zapomną jej do końca życia. A on sam wierzył, że młodzieniaszek nie umarł od ran, ale ze strachu. I to właśnie był prawdziwy sukces. Najbardziej mu się podobało, gdy praca równała się dobrej zabawie. Po akcji z chłopakiem w sławojce Boogeyman zyskał sławę. W potworzastej gazecie wydawanej przez Kamiennego Beryla tytuł głosił:
Siedemnastoletni Adam Kebsiński powalony przez Coranuxa Boogymana – straszenie w śmiertelnie pięknym stylu!
Za ten głupi wybryk dostał nielichą pochwałę od McLucyfera, króla całego podziemia. Nie mógł dłużej się nad tym zastanawiać, te czasy minęły i tkwił obecnie w totalnej beznadziei i marazmie. Gdyby wtedy nie wzgardził komplementami, mogło to wszystko wyglądać inaczej. Brakowało mu siły i nerwów, a zdrowie ponoć jest najważniejsze. Dlatego tej jedynej roboty, która mu została, nie mógł pozwolić wydrzeć sobie z rąk. Nie pozwoli, by jakaś durna Bernikowa zmora zabrała mu posadę. Czas zawalczyć o swoje.
*
W biurze informacji Centralnego Straszenia kolejki były każdego dnia. Pora nie miała znaczenia. Główny problem stanowił punkt poboru przydziału. Jedynie jedno stanowisko obsługiwało petentów. Coranux stwierdził, że nie jest im wcale tak daleko do zwykłych ludzi z ich urzędami i bankami.
Boogyman miał trochę czasu, żeby się rozejrzeć. Dawno się tu nie pojawiał, bo z góry zlecenia podawał mu jego zaufany doradca – czarny cierń Set-h. Nie zawsze mu ufał, bo miał w naturze coś przewrotnego. W końcu głowa szakala i kult boga chaosu do czegoś zobowiązywały. Jednakże, to właśnie on działał na czarnym rynku i często wychwytywał ochłapy dla potworów w podobnym do jego położeniu.
Nienawidził kolejek, a i robota była marna. Choć od czasu do czasu można było spotkać tu znane osobistości. Nawet mieli swój własny kącik. Nazywali go Galerią Potwornych Osobistości. Jedną ze ścian, prawie całą pokrywały ogromne wizerunki najznamienitszych postaci, docenianych i lubianych. Między innymi szyderczo uśmiechał się Fiszolof, o ile wielka ryba może wyszczerzyć zęby. Zdaniem Coranuxa pozycję zdobył jedynie przez posiadanie dziadka Mobidica, który zapewnił mu sławę. Kolejnym zajmującym wiele miejsca był Burzowy Beetlejuice, który w swoim pasiastym wdzianku patrzył na wszystkich wzrokiem szaleńca. Ponoć pomógł jakiejś niedorobionej parze duchów pozbyć się śmiertelników z ich starego domu. Wykonał tę pracę w zaiste wielkim stylu. Dla Boogymana to nie był żaden wyczyn.
Na tle postaci wyróżniała się jeszcze CrazyMara, świrnięta protegowana McLucyfera. Lubowała się w straszeniu na zamkach, kręciły ją średniowieczne klimaty, a teraz pozowała na wielką, białą damę. Na ich widok upadłemu stworowi zrobiło się niedobrze.
“Pfff… Jaka elita, takie społeczeństwo” – myślał.
Kiedyś pozwalał, aby te słowa wychodziły z jego ust. Aktualnie nieco się hamował, bo właśnie takie zachowania sprawiły, że upadł. To nie była kwestia niedostatku talentu, bo tego mu nie brakowało. Jego niewyparzony język za każdym razem sprawiał mu kłopoty, aż w końcu po obrażeniu guru podziemnego świata i odrzucenia jego pochwał, trafił na samo dno i nie mógł się z niego podnieść.
Kolejka powoli się przesuwała, trochę zrobiło mu się zimno, bo z przodu dostrzegł gdzieś Finklobukę. Specjalistę od dzieciaków i młodzieży wychowanej na Muminkach. Moc tej poczwary była spora, skoro nawet tutaj Coranux odczuwał skutki odmrożenia szponiastych rąk. Miał nadzieję, że ona szybko załatwi sprawę i zniknie. Zauważył, że nie tylko on na jej widok szczęka szponami.
*
Nic ciekawego się nie wydarzyło od pójścia buki. Zaczął przysypiać i pochrapywać, przesuwany przez kolejkowiczów do przodu, aż usłyszał:
– Następny!
A gdy nie zareagował, ktoś go popchnął:
– Nie mamy, królewiczu, całego dnia. Siadaj – nakazała chuda, blada wampirzyca. – Dawno cię nie było u nas, Coranuxie Boogeymanie. Potrzebujesz nowej pracy? Myślałam, że lubisz jedynie czarny rynek, który, nawiasem mówiąc, jest kiepskim wyjściem w twoim przypadku.
Na te słowa mógł jedynie wzruszyć bezradnie ramionami. Zgadzał się z nią, ale kolejki w Instytucie przyprawiały go o ból głowy.
– Lubię swoją pracę – powiedział, ale grymas, który wykrzywił mu twarz, od razu zdradził, co naprawdę myśli.
– Och, tak, w to nie wątpię. – Uśmiechnęła się do niego Regulatorina. – Powiedz, w czym mogę ci pomóc?
– Chiałem złożyć oficjalną skargę. Ktoś zabrał mi robotę! Przecież to niezgodne z kodeksem!
– A o jaką konkretnie ci chodzi? – powiedziała i upiła łyk ze złotego Graala. Czerwona krew spływała jej po brodzie, ale jej to nie przeszkadzało.
– Miałem straszyć małego Zygfryda, bo narozrabiał w szkole, ale uprzedziła mnie Berenika… Ta paskudna zmora! Przecież miałem tę sprawę nagraną od tygodni! – wykrzyczał z wyrzutem. – Zasady mówią, że kto pierwszy ten lepszy i ja byłem pierwszy! Ja to sobie zarezerwowałem!
– Przykro mi, kochasiu, ale nic z tego. Twoje zlecenie pochodziło od Set-ha, a on nie daje gwarancji. Lubi też czasem sobie pożartować… Dosyć okrutne, ale Berenika ma licencje na takie sprawy. – Oblizała kościstą brodę. Teraz czerwone kreski zamieniły się w czerwoną smugę. – Mogę ci jednak coś zaproponować. W końcu kiedyś coś znaczyłeś. – Popatrzyła na niego przeciągle, jakby ważąc każde słowo i nie będąc pewną, czy to, że dawno temu był znany, przełoży się na wywiązanie z powierzonego zadania. Piwny brzuch Coranuxa budził wątpliwości, ale jednak po chwili namysłu odezwała się ponownie. – Mogę zapewnić ci robotę, po której wrócisz do łask, ale jest haczyk.
– Mogę spróbować – powiedział, ale w jego wnętrzu na nowo odżyła nadzieja.
*
Przeklinał dzień, w którym zgłosił się do Regulatioriny, najokrutniejszego wampira wszech czasów. Ta blada krwiopijczyni wystrychnęła go na dudka. Teraz siedział w ciemnej klitce, dzieląc przestrzeń z Jose Hieną, nowszą wersją wilkołaka. Akurat trafiła się pełnia i mimo że mieli zachować ciszę, cały czas chichotała. Łaskotała go swoim futerkiem, gdy się trzęsła. On przeżywał katorgi, bo czarna zmora Berenika stała obok i paraliżowała jego wszystkie członki. Drużyna marzeń, jak to określiła Regina. Mieli działać razem i pomagać sobie, taka nocna Pierzyna.
Zgodził się, bo miało mu zapewnić na nowo posłuch, ale teraz, nim jeszcze wszystko się zaczęło, okropnie tego żałował. Siedzieli w jednym z lasów, podglądając obozujących radośnie harcerzy. Mogli to robić jedynie z najbrudniejszego wychodka, który ustawiono w samym centrum, aby każda grupa młodzieży miała do niego dogodną drogę. Śmierdziało w nim niemiłosiernie i miejsca było stanowczo zbyt mało dla całej trójki. Te sławojki go prześladowały. Sądził, że to jakaś złośliwość losu, ale nie śmiał nic powiedzieć. Czekali, aż zapadnie głęboka noc, aby móc działać.
Do straszenia wybrali obóz najstarszych harcerzy. Najtrudniej ich było przerazić, bo im człowiek doroślejszy, tym więcej szuka racjonalnych rozwiązań i mniej wierzy we wszelkie gusła. A świadomość, że potwory istnieją, jest dla ludzi niczym czyste szaleństwo.
Dzieciaki upiły się tanim piwem i teraz przesiadywały w jednym z większych namiotów. Dla Coranuxa były łatwym celem. Świetnie by sobie dał radę – sam. Postanowili postawić na stare sztuczki, bo one najlepiej się sprawdzały. Światło dochodzące z namiotu pięknie rzucało cienie na ich potworowate postacie. Na razie podpite nastolatki nie zauważyły niczego niezwykłego, ale chłód ogarniający ich z każdej strony, powoli zaczął paraliżować. Niestety, za zasługą czarnej Bereniki. Strzelające gałązki, które z wielką wprawą łamał Boogeyman, powodowały u młodych pijaczków gęsią skórkę, ale nawet najodważniejsi nie wychylili się poza bezpieczne wnętrze namiotu.
Jose, aby zrobić największe wrażenie, wsunęła łeb do namiotu, zanosząc się przeraźliwym chichotem, jak na prawdziwą hienę przystało. Dzieciaki chciały krzyczeć, ale ucisk na klatce spowodował, że zamarli, a kilka niedopitych piw potoczyło się po podłodze. Jeden z dzieciaków z tej niemocy lub ze strachu popuścił w gacie. Grupowe straszenie nawet było zabawne. Szkoda, że nie mogli zrobić nic więcej. Regina wyraźnie powiedziała, że to ma być jedynie kontrolowane przerażenie, aby funkcjonowało później jako wspomnienie z wakacji i nic więcej. Więc kiedy Boogeyman zaczął pazurami rozorywać poły namiotu, bardzo był niezadowolony, gdy Berenika wypuściła z paraliżu wszystkich. Uciekali jak najdalej od cienia Coranuxa i głowy chichoczącej Jose. Prawie rozerwali drugie wejście, a krzyczeli przy tym, budząc cały las. Boogeyman liczył na jakąś małą śmierć, choć musiał przyznać, że jest zadowolony. Niestety, był przekonany, że największa sława przypadnie Berenice i Jose, bo w sumie, co to za straszenie pękającymi gałązkami i pazurami szarpiącymi namiot.
*
Na dole myśleli inaczej. W podziemiu wszyscy im gratulowali, bo sukces należał do całej trójki. Coranux znów czuł się na fali. Pochwały spływały z każdej strony. Nawet McLucyfer przysłał pisemnie pozdrowienia. W euforii Boogeyman, tym razem znów nie okazał zainteresowania. Tak szybko zapominał, jak wyglądało jego życie, gdy był na dnie.
– Coranuxie, ty się chyba nigdy nie nauczysz! – Usłyszał poirytowanego jego postawą Golema Beryla.