- Opowiadanie: Maksymilian Pałac - Dradggar Pogromca Smoka

Dradggar Pogromca Smoka

Po części przez własne lenistwo,a również przez studia ( ach te sesje) zapuściłem się w pisaniu. Jest to mój pierwszy tekst od naprawdę długiego czasu. Ale za to jest o wikingach.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Dradggar Pogromca Smoka

Burza

Minęło wiele dni, odkąd wyprawa Gruntiga Góry wyruszyła z rodzinnej wioski w poszukiwaniu skarbów, kobiet i sławy. Po tym jak opuścili morze i wpłynęli do nieznanego im ujścia rzeki, które wypatrzyli na linii brzegu, skądinąd znanego im kontynentu, podróż zaczęła się komplikować. Problemy zdarzają się w czasie każdej wyprawy, jednak nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie pewien niejasny znak który objawił się im już na początku podróży.

Dzień po tym, jak stracili z oczu ląd ojczysty, uderzyła w nich burza. Walczyli z nią całą noc. Nad ranem dnia następnego czarne chmury minęły, jednak serca wikingów nie uspokoiły się, jak otaczająca ich natura. Uważali burzę za zły znak zesłany przez bogów.

– Mówię wam, ludziska, że ten deszczyk, to ostrzeżenie od Odyna!- zaczął krzyczeć Mordaggar, znany w gromadzie ze swych sceptycznych poglądów na życie.

– Niby dlaczego Odynowi miałaby się nie podobać nasza wyprawa? Robimy to ku jego chwalę! Cześć kultowi Metalu! – odpowiedział Katras, mężny, ale bogobojny wojownik.

– Ano dlatego, żeśmy wzięli na naszą wycieczkę Dradggara – powiedział Mordaggar.

– A czymże, miałoby to młode chłopię nam zaszkodzić? – dziwił się Germit, kulawy zbrojmistrz Gruntiga.

– Nam niczym, ale Odynowi może się nie podobać to, że wzięliśmy mężczyznę, przed chatą którego wbite są koźle jądra na palu. Ja do Dradggara nic nie mam, ale jak chce swoją dupą, z męskich od bogów danych powinności szydzić,to powinien robić to na lądzie i na swój koszt. A nie na nasze głowy nieszczęścia ściągać. Więc nie przedłużając : ZA BURTĘ Z ĆWOKIEM! – kontynuował Mordaggar.

Katras zaczął szybko myśleć, co by tu temu zrzędzie odpowiedzieć. Znał ojca Dradggara, z którym się przyjaźnił i chciał bronić jego syna.

– Frodir Zwycięzca też wysoko sobie cenił prawdziwą męską przyjaźń, a nie tylko przeszedł do legendy, a zostawił po sobie olbrzymi dorobek i wielu synów – odparował atak Morda.

Gruntig do tego momentu w ogóle się nie odzywał, ale kiedy usłyszał imię swojego pradziadka, zainterweniował:

– Katras, jesteś mężny i odważny, ale nierozważny. Co się mówi o rozmowach z głupimi? To proste! Aby ich unikać. A ty dałeś się wciągnąć. Więc zamilknij. A ty Mordaggardzie zwany Bólem Dupy? Minął jeden dzień. Jeden. A ty już narzekasz? Dradggar jest młody, a ta wyprawa jest jego pierwszą. Na lądzie nie dał powodu, aby Odyn czuł się obrażony, a czymże miałby teraz Go zrazić. Jest na tej wyprawie, aby pokazać że ma jaja z Metalu!!! A to w oczach bogów jest powodem do dumy, nawet jeśli nie ciągnie go do kobiet. Koniec mielenia jęzorami, brać się do wioseł – powiedział to nie wychodząc ze swojej kajuty. Nie musiał pokazywać się na pokładzie, bo głos miał potężny i tak głośny, że nawet jak szeptem chciał mówić, to każdy go słyszał.

Jak jeden mąż brodaci wojownicy zasiedli do swoich miejsc przy wiosłach. Okręt zaczął płynąć na południe. Dradggar jednak nie brał udziału w całym zajściu, był pod pokładem i sprawdzał stan kadłuba. Opiekował się łajbą, ponieważ znał się na ich budowie i utrzymaniu. Drag, ojciec Dradggara, budował okręty i posiadał nawet własną stocznię, ale syn go niepokoił. Czarnowłosy, wysoki mężczyzna o szarych oczach, nie wykazywał zainteresowania bronią, ani walką w ogóle. Pojedynki zwisały mu, a na młode białogłowe patrzył jak na krowy. Ojciec kochał Młodego, ale irytowały go cechy, które odziedziczył po matce, frankijskiej dziewczynie o czarnych włosach i smukłej budowie, którą poznał w czasie „wizytacji” wybrzeża Państwa Franków. Drag, w osiemnaste urodziny syna, postanowił w ramach prezentu wysłać młodego wikinga na wyprawę łupieżczą. Miał nadzieję, że dzięki temu zmężnieje, nauczy się walczyć (o gwałceniu nie mówiąc), a przy odrobinie szczęścia i pomyślunku znajdzie żonę. Niech się dziecko życia uczy.

 

W obcych stronach

Jak już mówiłem wyprawa zaczęła się komplikować, kiedy okręt dotarł do szerokiego ujścia nieopisanej jeszcze przez nordyckich odkrywców rzeki. Odległość między brzegami rzeki była tak duża, że w jej korycie bez problemu zmieściłyby się cztery średniej wielkości łodzie gości z Północy. Jednak, mówiąc kolokwialnie, widoki dupy nie urywały. Po lewej bór, po prawej bór a środkiem rzeka płynie, i tak dzień w dzień. Gruntigowi i jego gromadzie nudzić się zaczęło już wcześniej, ale właśnie teraz, to jest dwadzieścia osiem dni po opuszczeniu przytulnego domu, nuda zaczęła być już nie do zniesienia. Jedzenia mieli pod dostatkiem, na brak pitnej wody też nie narzekali. Ale jak ogólnie wiadomo, wiking zły jak sobie nie pogwałci. Powód całego ambarasu był bardzo prosty, wprost prozaiczny. Przodkowie Szwedów zapomnieli zabrać na pokład kozę, więc w zaistniałej sytuacji musieli improwizować.

Złapali kilka syrenek, bo wiele ich w tej rzece pływało. Ale co z takimi zrobić? Piersi nie ma to to, a miejsce gdzie miecz wypadałoby włożyć, aby chędożenie rozpocząć, też niejasne. Więc zjedli biednych ryboludzi, a resztki wyrzucili za burtę. Jednak wciąż palącego problemu nie rozwiązali.

– Płyniemy już prawie trzydzieści dni, tylko dlatego, że Sven Sternik nie przyznał się, że oślepł ze starości. Nie dość tego, nie widać nigdzie nawet cienia miasta do złupienia, a na dobitkę, w tych lasach siedzą driady! Ta wyprawa ssać zaczyna! – Mordaggar zaczął raz wtóry narzekać.

– Mord, a ty mi powiedz, skąd wiesz, że tu są driady? – zapytał się Gross, jeden z wojów. Mordaggar wyciągnął małe lusterko i pokazał je Grossowi.

– To co ci z czoła wystaję, to nie jest ani drzazga, ani komar. TO STRZAŁA. Driadowska strzała.

– Acha – powiedział Gross, po czym upadł na plecy.

W mig reszta wikingów rzuciła się pod pokład, w ostatnim momencie kryjąc się przed gradem strzał. Dźwięk uderzających pocisków przypominał uderzenia kropel deszczu o dach. „ Gdzie jest Sven Sternik?” zapytał się Starvs Wróżbiarz. To, że Sternik był głuchy, wiedziano od dawana, a o jego ślepocie otwarcie powiedział dopiero Mordaggar Ból Dupy, więc w czasie nagłej ucieczki nikt o nim nie pomyślał i biedak został tak nafaszerowany strzałami, że nawet przewrócić się nie mógł.

W śród gromady wybuchła kłótnia, o to co trzeba zrobić. Połowa wojów mówiła, aby do bogów się modlić o pomoc, a druga połowa mówiła, aby bogom złorzeczyć za ten nagły atak. Krzyk, wyzywanie się od tchórzy, jedni sięgają po miecze, inni wymachują włóczniami. Wtem ze swej kajuty wychodzi olbrzym, lekko pochylony, aby łbem o sufit nie zawadzić, bez oka, z brodą długą do pasa, z włosami zawiniętymi w dredy, z mieczem w prawicy i tarczą w lewicy.

– Zachowujecie się jak kardynałowie w czasie konklawe! Dość tego! Sytuacja! – wykrzyczał Gruntig.

– Zostaliśmy wyparci z górnego pokładu, Sternik i Gross nie żyją, driady strzelają cały czas.

– Nie jest źle. Verssen, Gerssen, Hjotmar, Wojtannar, Veska, Starvs, Mordaggar Asspajnerr, Germit i Katras, bierzcie broń , wyrąbcie dziurę w burcie, potem podpłyńcie do brzegu i rozpocznijcie działania zaczepne. Hanemann Riffciarz, graj na lutni tak jak do bitwy, niech twoja muzyka zmrozi serca naszych wrogów! Ja idę przejąć ster.

– A co ze mną? – odezwał się pierwszy raz od początku wyprawy Dradggar.

– Nie daj się zabić, Młody – Gruntig powiedział mu pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy. Nie miał bowiem dla niego żadnego zadania.

 

Na suchym lądzie

Dradggar nie dał za wygraną. Po tym, jak grupa uderzeniowa uszkodziła kadłub na tyle, aby wydostać się na zewnątrz, a przy tym nie zatopić okrętu, Gruntig wskoczył na pokład razem z Lutniarzem, Młody postanowił się uzbroić i dołączyć do walki. Założył hełm z małymi różkami i zapiął na biodrach pas z mieczem. Już miał biec za wodzem, gdy przypomniał sobie o tarczy. Mimo uszkodzenia, w ładowni pojawiło się za dużo wody. Drada mocno to zdziwiło, ale tym problemem postanowił zająć się później. W końcu czekała na niego jego pierwsza w życiu walka. Brodząc w wodzie, szukał wśród pływających skrzyń, worków i innych śmieci tarczy. Chwycił ją w ostatnim momencie, zanim znikłaby w dziurze wydrążonej na dnie okrętu. Korzystając z ataku driad, syreny postanowiły się zemścić, za zamordowanie pobratymców i zaczęły sabotować łódź. Ryboludzie drążyli dziury w drewnianym kadłubie.

Dradggar włożył miecz w jedną z dziur, po czym go wyciągnął. Z dziury wyszły ręce, pokazujące jak się zgina dziób pingwina. Zanim Dradggar zaatakował ponownie, rąk już nie było. Młody ponownie włożył miecz do dziury, ale z kolejnej wnęki po lewej stronie wyszła łapa. Wiking się zamachnął, jednak łapsko było szybsze. Po prawej stronie, z trzeciej dziury wynurzyła się ręka, dzierżąca w dłoni naostrzoną kość i dźgnęła Dradggara. Cios nie był mocny, ale zirytował Młodego. Wiking włożył miecz do pochwy, rzucił tarczę w bok i przygotował się, aby chwycić przeciwnika, jak tylko się pokaże. Łapa wynurzyła się z wody, młody Skandynaw ją chwycił. Został pociągnięty na kolana, po czym uderzony z dwóch stron naraz przez ręce syren, wychodzące z prawej i z lewej dziury. Dradggar puścił przeciwnika, by móc się chwycić za głowę, ale za nim to zrobił, dłoń ryboczłowieka złapała go za kołnierz i z całej siły pociągnęła. Uderzenie o dno okrętu było tak mocne, że aż Młody stracił przytomność.

Kiedy się obudził, był cały mokry, ale wody było niewiele. Łódź wikingów leżała na brzegu, przy jaskini znajdującej się u podnóża kamienistego wzgórza. Dradggar zaczął chodzić po ładowni i sprawdzać jej stan. Oprócz dziury zrobionej przez jego współtowarzyszy, burta była w porządku. Dno za to było w opłakanym stanie, podziurawione jak ser szwajcarski. Kiedy Młody był nieprzytomny, syreny nie próżnowały. “Odyn musiał być po naszej stronie, skoro nie zatonęliśmy”, pomyślał sobie Dradggar. Wyszedł na pokład. Wbite strzały przypominały wysoką trawę. Przy sterze stał Sven, ledwie widoczny spośród wszystkich strzał. Grossa nie było widać w ogóle, aż tak był poprzebijany. Dradggar zeskoczył na plażę. Wokół łodzi leżeli wikingowie, zmęczeni do granic możliwości.

Młody sprawdził czy żyją. Każdy oddychał, ale nikt nie miał siły się podnieść.

– Gdzie ty byłeś, jak walczyliśmy? Najpierw driady, potem syreny, a na dobitkę ciągnięcie łupiny do brzegu. Więcej już nie mogę – wykrztusił Verssen, patrząc na Dradggara.

Młody nic nie odpowiedział. Machnął tylko ręką i zaczął iść wzdłuż plaży. Daleko nie zaszedł, gdy zobaczył wioskę.

 

Czym się żywią ptaki niebieskie

„Wioska!”, krzyknął Dradggar. To na leżących zadziałało jak wiagra. Od razu powstawali i zaczęli biec w kierunku Młodego. Ale jak do niego dobiegli, to wcale się nie zatrzymali. Stratowali młodego wikinga i pobiegli dalej.

Dobiwszy do celu zaczęli rozrabiać jak małe dzieci. Małe dzieci uzbrojone w miecze, dzidy i topory. Domy podpalone, kmiotki rozwalone, trunki wykradzione. Świniaki pouciekały ze zniszczonych chlewów, kurczaki latają w powietrzu. Chłopi są całkowicie zaskoczeni nagłym atakiem. Kobiety kryją się po domach. W wiosce słychać epickie riffy na lutni. Wikingowie krzyczą : „Blitzkrieg!”. Zabijają, palą i grabią. Upłynęły ledwie dwie godziny, gdy Gruntig zawołał : „Nazad gromada, ino brać co się w ręcach mieści i do jaskini spod której przyszliśmy!”. Krzyki w wiosce cichną, nie słychać lutni. Rozbrzmiewa tylko płacz i zgrzytanie zębów.

Młody ledwo pozbierał się po pierwszym stratowaniu, kiedy wracająca banda wpadła na niego ponownie. Tym razem nie dał się zdeptać i popłynął z prądem. Cała drużyna pobiegła wprost do jaskini znajdującej się u podnóża wzgórza.  

– Germit i Katras, stoicie pierwsi na czatach. Reszta przygotowuje jaskinię do spania. Veska, Asspajnerr rozpalcie ognisko i rozstawcie ruszt. Musimy naszemu jeńcu zadać parę pytań – powiedział do swojej drużyny Gruntig.

Na pierwszy ognień poszedł kmiot, wzięty do niewoli jako źródło informacji na temat odwiedzonej miejscowości.

– Jak się nazywasz? – zapytał Gruntig Góra.

– Warzecha, śnie panie – odpowiedział chłop.

– Skąd jesteś?

– Ano stąd. Z Wawru – jeniec zaczął się wiercić z gorąca. – Panie kochany, woju śmiały, błagam, przygaście ćupkę ten ogień.

– Zwięźle, ale barwnie opiszcie mi ten Wawr, dobrodzieju.

– Wioska bycza – parę domów i dwie drogi!

– Ty świnio! Mów, a nie kpij!

– Nie krzycz kiepie! Za to, co zrobiliście, to i tak, gnoju, nic ci nie powiem!

Góra wepchnął jabłko do ust Warzechy. Wódz stracił cierpliwość. Najłatwiejszym sposobem uzyskania większej ilości informacji, będzie po prostu stare, dobre rozpoznanie bojem. Ale zrobią to dopiero jutro z rana.

– Panowie! Dzisiaj Warzecha stawia kolację! – zakpił Gruntig.

Po zjedzeniu słowiańskiej kolacji, każdy z Wikingów zajął miejsce w jaskini. Leżeli na skórach, w ramionach trzymali porwane kobiety. Rozmyślali o tym, co spotkało ich dzisiejszego dnia. Śmierć dwóch towarzyszy, bitwa na rzece i atak na wieś w zupełnie nieznanej im części Świata. Ach, te podróże biznesowe! Za nic nie chcieli by innego życia. No, może za pieniądze.

Hanemann Riffciarz zaczął grać melodię, która była podkładem do pieśni o ich domu, aby łatwiej było im zasnąć. Ta stara piosenka nazywała się : „Ikeo ma”.

 

Dyplomacja

Jak tylko zaczęły piać koguty z rana, Słowianie rozpoczęli kontratak. Jednak dla wikingów nie było to żadne zaskoczenie. Walce oddawali się od dziecka. Niektórzy z nich potrafili walczyć przez sen w nocy, a co dopiero nad ranem, jak już byli wyspani i wypoczęci. Obie strony walczyły zajadle, ale jej wynik był łatwy do przewidzenia. Zaprawieni w bojach ludzie Gruntiga bez problemów rozpędzili uzbrojonych kmiotów, nie tracąc przy tym ani jednego towarzysza.

Kiedy opadł bitewny kurz, zobaczyli że całej walce przyglądał się dostojnie ubrany jeździec z diademem na głowie, w otoczeniu innych wojowników siedzących wierzchem na koniach. Intuicja podpowiedziała Gruntigowi, że musi to być władca tych ziemi. „Wieść o naszym ataku musiała nieźle go zaskoczyć”, gdybał sobie Góra.

– Jam jest Kraković, z łaski bogów pan tego królestwa – przedstawił się dostojnik.

– Ja jestem Gruntig, zwany Górą. Moim pradziadkiem był Frodir Zwycięzca, dziadkiem był Ursaab, a ojcem jest Saab Hopenerr. Mam zaszczyt przewodzić wyprawie tych mężnych wojów, których widzisz. Przybyłem wte piękne strony w ramach turystyki militarnej.

– Co się dało zwiedzić, zwiedziliście. Jak długo zamierzacie być naszymi gośćmi?

– Dopóki nie naprawimy łodzi, nie pochowamy poległych i nie obłowimy się jak lisy w kurniku. Dwadzieścia jeden nocy.

– Jak wysoka jest wasza cena, abyście nie atakowali nas, przez ten niezbędny wam czas?

– Naprawdę jesteś mądrym władcom, Krakoviciu. Codziennie jedzenie dla dwunastu chłopa, skrzynia narzędzi, co trzy księżyce srebra wór, a co cztery księżyce parę kobiet na posługę. Ale młodych! Jak srebra nie macie, możecie zastąpić złotem, bursztynem lub niewolnikami. Nie jesteśmy wybredni.

– Zgoda – wypowiedzenie tego słowa sprawiło ból władcy Wawru. – Ale zwlekać bez jasnej przyczynny nie będziecie. Koniec paktów, bywajcie.

Król i jego drużyna odjechali.

Wikingowie popatrzyli się na wodza. Gruntig ryknął: „Balanga!!! Ku chwale Metalu!!!”.

 

Ość w gardle

– Piszczuch, melduj jak wygląda sytuacja – rozkazał Kraković.

Król usiadł właśnie na tronie ozdobionym broniami pokonanych przez swój ród wrogów. Położył dłonie na dwóch czaszkach pełniących funkcję podłokietników. Plecy oparł na mieczach. W głowie mu pulsowało. W całej sali tronowej panowała nieprzyjemna cisza.

– Wszystkich mężczyzn z okolicznych wiosek postawiliśmy pod broń. Wieś Wawr Centrum Rybołówstwa zrabowana i spalona. Na nieszczęście, w tym czasie było tam spotkanie dojrzałych i zasłużonych mieszkanek naszego królestwa. Najeźdźcy wybyli je wszystkie… Więc, niestety, zostały nam same ładne i młode dziewczyny.

– Niech to licho! Na pierwszy rzut oddamy tym barbarzyńcom niewolnice. Dalej.

– Jeśli chodzi o zwerbowanych wojowników, to na razie są to tylko kmiotki z chłopskiego ruszenia. Lennicy z Grodów Światowidzkich i Zakątków Wiśnicza znaleźli tysiące powodów, dla których nie mogą nam wysłać wojska. Ich nazwiska zostały odnotowane w Czarnej Księdze. Według twojego niejawnego rozkazu, wydanego osiemnaście dni po święcie przesilenia letniego, w drugim roku twego panowania, panowie tych grodów zostaną ukarani zaraz po rozwiązaniu problemu z Wikingami. Reszta waszych lenników już posłała do nas swoich wojów.

– Czy moglibyśmy z mocą całego naszego wojska rozbić te szczury, te pasożyty Gruntiga? Jest ich tylko dwunastu!

– Tak, ale są to wikingowie z rodu Frodira. Oni są jakością samą w sobie. Mamy szczęście, że jest ich tylko dwunastu. Są zbyt słabi, aby nas podbić i zbyt silni abyśmy mogli ich zniszczyć. Gdyby było ich więcej, tak ze dwudziestu…

– Milczeć! Przygotujcie pierwszy konwój z darami dla Waregów. Ludziom rozpowiadajcie, że są to prezenty dawane z mojej dobrej woli dla misji dyplomatycznej z Północy. A teraz precz, Piszczuch.

Łysy drab, ubrany w kocie futra, szybkim truchtem wyszedł z sali. Piszczuch nigdy jeszcze nie widział władcy tak rozgniewanego. Król podszedł do okna i zaczął przyglądać się rzece. Gdzieś tam pod grodem, pod wzgórzem, w jaskini, jakieś obce dranie jadły, piły i gwałciły na jego koszt. Bolało to Krakovicia strasznie. Dotychczas to on uprawiał takie procedery kosztem sąsiadów i nielubianych krewnych. Ale teraz fortuna się obróciła.

Na brzegu rzeki zobaczył, jak jakiś Skandynaw podchodzi i kopie leżącego kolegę. Drugi wstaje i spuszcza głowę. Zasnął na posterunku. Dwa ciosy pięścią w brzuch i uderzenie w głowę. Wysoki brodacz odchodzi. Pobity brunet wyciąga pięść w kierunku pleców towarzysza. Króla Krakovicia olśniło.

 

Inicjacja

Rozpoczął się trzeci dzień od wylądowania wikingów na plaży, przy grodzie Wawr. Humor najeźdźcom dopisywał. W ciągu poprzednich dwóch dni nakradli się i nawalczyli. A teraz to skarby same do nich spływały, dziewki z rozkazu tchórzliwego króla miały im bez protestu usługiwać, a chłopi przynosić żarcie bez zrzędzenia. Wikingom zostało tylko jedno zmartwienie – Dradggar.

Gromada, jak jeden mąż, postanowiła z chłopaka zrobić WIKINGA. Akcja we wsi i obrona obozu co prawda Młodego ominęła ( jak przyszło walczyć z wojami Karkovicia, Drad łatał łódź), ale za to została możliwość nauczenia chłopaka gwałcenia. Najpierw syn Draga musiał obejrzeć „przedstawienie instruktażowe” samego Gruntiga, później Katrasa, a następnie zaprezentować to, czego się nauczył. Tu doszło do spięcia pomiędzy Wikingami, na temat wyglądu samego sprawdzianu. Część chciała, aby zaliczył kozę, a reszta była za zgwałceniem jednej z posługujących im dziewczyn. Widząc co się święci, wśród białogłowych wybuchła dyskusja, która miałaby dostąpić zaszczytu odebrania chłopakowi dziewictwa. Na ochotnika zgłosiła się Bogówdara, młoda, czarnowłosa dziewczyna, o niebieskich oczach i zgrabnym tyłku. Jej koleżanki przyjęły tę decyzję z aprobatą.

Dradggarowi ochotniczka się spodobała. Wbrew obiegowej opinii swoich pobratymców, Młodego pociągały kobiety, ale był zbyt skryty i zamknięty w sobie, aby podjąć jakieś zdecydowane działanie. Skandynawowie otoczyli parę, tworząc szczelny kordon.

– No, to pokaż czego się od nas nauczyłeś – powiedział Gruntig.

Dradggar rozebrał Bogówdarę. Jak skończył, to sam ściągnął ubranie i zaczął całować czarnowłosą. Nie mógł się rozkręcić, bo myśl, że jest obserwowany przez jedenastu mężczyzn odbierała mu animuszu. Młodzi położyli się na trawie.

– Trzaśnij ją w twarz! O tak! – tu Mordaggar zaczął wymachiwać pięścią.– To ma być w końcu gwałt, a nie pokładanie się z żoną.

Zamiast policzka, Dradggar dał dziewczynie klapsa. Katrasowi zaczęły spływać łzy po policzkach. „Na potęgę Metalu! Jakie to piękne! Jakbym siebie widział w młodości”, myślał sobie stary Katras.

 

Ów zdrajca zdradzony

Trzy tygodnie minęły jak z bicza strzelił. Okręt został naprawiony, wymalowany i napełniony skarbami po brzegi. Niewolnicy byli przykuci do wioseł. Ale Gruntig w wieczór przed wypłynięciem postanowił wydać ucztę na cześć swojej wyprawy, a po niej zaatakować gród przed wypłynięciem w drogę powrotną. Zamierzał to zrobić dla zasady, aby pokazać królowi Wawru i jego pachołkom kto jet pan, a kto cham.

Prowizoryczny stół, wykonany z przeciętego na w znak drzewa, leżał na środku jaskini, w której dotychczas urzędowali wikingowie. Na stole była pieczona dziczyzna i dzbany wypełnione pitnym miodem. Przy stole siedziała na pniakach cała wikińska gromada.

– Zanim wypłyniemy w drogę powrotną, zamierzam wpaść z wizytą do króla Krakovicia na drinka! Kto chce się ze mną zabrać, ten po wyżerce bierze topór w łapy i jazda! Odesłał część swoich wojsk z powrotem na włości, osłabiając tym samym obronę zamku. A to jest dla nas jak zaproszenie. Na potęgę Metalu!!! Dradggarze, podaj nam no tego wina, które dostaliśmy od Krakovicia na pożegnanie.

Młody wyciągnął butelkę z ozdobnego kuferka, znajdującego się w słabo oświetlonym rogu jaskini. Skinieniem ręki wezwał do siebie Bogówdarę i kazał jej rozlać wino do kubków swoich ziomków. Dziewczyna nalała wino Dradggarowi na samym końcu.

Wszyscy wikingowie stanęli i krzyknęli : „Na potęgę Metalu!”, po czym opróżnili drewniane kubki. Dradggar popatrzył z niepokojem na Bogówdarę.

– Dobre wino! Czy mogę dolewkę? – zapytał Mordaggar.

Dziewczyna posłusznie dolała mu wina.

Dopiero po chwili trucizna zaczęła działać. Gruntig poczuł, że jego wąsy i broda są lepkie. Dotknął je dłonią, a potem na nią popatrzył. Była całą we krwi. Z uszu, z oczu, z nosa, z odbytu. Katras, jakby tego było mało, zaczął wymiotować posoką. Wszyscy oprócz zniewolonych kobiet i Dradggara krwawili. Germit wstał z siedziska i pokuśtykał w kierunku rzeki. Jak się tam znalazł, to upadł na wznak i zaczął pić wodę. Inni Skandynawowie zrobili to samo. Tylko wódz, Gruntig Góra, został na swoim miejscu. Z jego planów nic nie będzie, jego bliscy nawet nie dowiedzą się jak skończył. Za dużo pewności siebie, nie docenienie przeciwnika, przecenienie swoich ludzi, myśli o takim sensie przelatywały przez łepetynę umierającego herszta wikingów. Jak wyzionął ducha, to uderzył głową o michę z jedzeniem.

Wrzawa, jaka wybuchła po tym gdy Skandynawowie zaczęli krwawić, ucichła. Drad wyciągnął miecz z pochwy i poprzecinał więzy młodym kobietom. Uwolnione dziewoje pobiegły w kierunku powstającej z popiołów wioski. Dradggar podszedł do Bogówdary i ją przytulił. Ona zatopiła się w jego ramionach. Obydwoje płakali. Ze szczęścia.

 

A naprawdę było tak

Mieszkańcy Wawru świętowali po śmierci najeźdźców. Ciała wikingów obrabowano ze wszystkich rzeczy. Ściągnięto z nich zbroję, odebrano miecze. Gołe ciała zostały rozbebeszone i rozwleczone po całym brzegu, a następnie zebrane i spalone. Skarby i niewolników odzyskano. Tłumy wiwatowały na cześć króla Krakovicia. Jednak król jeszcze nie wyszedł ze swojego grodu do podgrodzia, aby bawić się razem ze swoimi poddanymi. Nie dość, że przyozdabiał swój tron bronią pokonanych wrogów, to jeszcze miał jedną małą sprawę do załatwienia.

Kiedy skończył z tronem, kazał Piszczuchowi wezwać przed swoje oblicze Dradggara i Bogówdarę. Oboje niezwłocznie wstawili się w sali tronowej.

Król podkręcił wąsa, przygładził dłońmi białe włosy na głowie i zaczął mówić.

– Dradggar, ja jestem człowiek konkretny. Gdybym taki nie był, to by mnie tu nie było. A ty, choć młody, to jesteś mądry. Wiesz co dla CIEBIE jest DOBRE. – Król zaczął masować prawą skroń dłonią. – Ja mam swoje lata i żadnego męskiego następcy tronu, więc aby rozwiązać problem dziedziczenia władzy, wyjdziesz za moją córkę, Bogówdarę. – Drad aż podskoczył z wrażenia, a rozpromieniona dziewczyna chwyciła rękę Wikinga. – JEDNAK, zanim zaczniecie mi dziękować, musimy sobie coś wytłumaczyć. Dradggar, ty od dzisiaj nazywasz się Dratewko, jesteś sierotą, która jak dorosła została szewcem. Doceń to proszę, że masz nową tożsamość, bo specjalnie dla ciebie, musiałem cichcem zamordować prawdziwego Dratewkę. Z ciężkim sercem to zleciłem, ponieważ znał się na fachu.

Żadnych wikingów tutaj nie było, rozumiecie. Był smok. Wielki gad, który kazał nam płacić trybut w dziewicach i w srebrze. Ale ty, mój drogi, otrułeś go i ocaliłeś mnie, moją córkę i me włości. W nagrodę, rzecz jasna, żenisz się z Bogówdarą i w niedalekiej przyszłości zostajesz królem. Wszyscy moi podwładni znają już tą „właściwą” wersję wydarzeń. A od teraz i ty. Ani słowa o naszej współpracy, o zdradzie i o wytruciu twoich przyjaciół. Rozpoczynasz tu nowe życie. Nowe, lepsze życie.

 

Koniec

Komentarze

Opowiadanie nie przypadło do gustu. Gagi jak z głupawej komedii, a wykonanie… Wyszło coś pośredniego między tekstem śmiesznym, a pisanym na Grafomanię. Interpunkcja kuleje, często niepotrzebnie wstawiasz spację w środek wyrazu, zgrzytały mi współczesne odzywki w opowieści o wikingach… Ale pomysł na wykorzystanie legendy może być.

młode chłopie => młode chłopię

Pojedynki zwisały mu, a na modre białogłowe patrzył jak na krowy.

Tu jeden z przykładów wyrażenia spoza epoki. A końcówki zdania nijak nie rozumiem. Dlaczego niebieskie?

dwadzieścia osiem dni po opuszczeniu przytulnego fiordu, nuda zaczęła być już nie do zniesienia. Jedzenia mieli pod dostatkiem, na brak pitnej wody też nie narzekali. Ale jak ogólnie wiadomo, Wiking zły jak sobie nie pogwałci. Powód całego ambarasu był bardzo prosty, wprost prozaiczny. Przodkowie Szwedów zapomnieli zabrać na pokład kozę,

No to się zdecyduj, czy fiord, czy obecna Szwecja.

Płyniemy już prawie trzydzieści księżyc y,

Nie ma słowa “księżycy”. Ani ze spacją w środku, ani bez.

w śród => wśród

I wiele podobnych…

Babska logika rządzi!

Lubię ciągnącą umyślnym kiczem literaturę, groteskę, czarny humor i zabawę z czytelnikiem; gdy zacząłem czytać Twoje opowiadanie, pierwsza myśl – ale ktoś sobie jaja z wikingów robi!laugh Dość szybko dotarło jednak do mnie, że to na serio.

 

https://www.youtube.com/watch?v=76SCx2PVzwE

Opowiadanie nie jest na serio. Nie przepadam po prostu za Wikingami. Za zwrócenie uwag na błędy bardzo dziękuje. Widzę, że zabrakło mi jednego dnia na dokładniejszą “obróbkę”. Choć jak przerzucałem tekst z OpenOfficea tutaj, to jakieś dziwne babole mi powyskakiwały. Ale to w sumie może być moja wina. Białogłowe to taki archaizm jest, tak na marginesie.

Znam słowo “białogłowa”. Wydaje mi się, że liczba mnoga to “białogłowy”. A białogłowe zinterpretowałabym jako siwe. Ale dlaczego jeszcze modre?

Babska logika rządzi!

Przyjmuję do wiadomości, że opowiadanie może być pisane na wesoło, problem jednak w tym, że zaprezentowany rodzaj humoru zupełnie mnie nie bawi, a czasem wręcz budzi niesmak. Zanieczyszczenie tekstu słowami, terminami i zwrotami absolutnie nie pasującymi do opowieści, jeszcze pogarsza nie najlepsze wrażenie. Całości niekorzystnych doznań dopełnia fatalne wykonanie. Im bardziej zagłębiałam się w tekst, tym więcej błędów w nim dostrzegałam. Na początku zaczęłam je wypisywać, ale szybko przestałam, bo należałoby zająć się zbyt wieloma zdaniami. :-(

 

wpły­nę­li do nie­zna­ne­go im uj­ścia rzeki, jakie wy­pa­trzy­li na lini brze­gu… – …wpły­nę­li do nie­zna­ne­go im uj­ścia rzeki, które wy­pa­trzy­li na linii brze­gu

 

przed chatą któ­re­go wbite są kozie jądra na palu. – Raczej: …przed chatą któ­re­go wbite są koźle jądra na palu.

 

wy­słać mło­de­go Wi­kin­ga na wy­pra­wę łu­pież­cą. – …wy­słać mło­de­go wi­kin­ga na wy­pra­wę łu­pież­czą.

 

i tak dzień w dzień. – …tak dzień w dzień.

 

a miej­sce gdzie miecz wy­pa­da­ło by wło­żyć… – …a miej­sce gdzie miecz wy­pa­da­łoby wło­żyć

 

Po­ło­wa wojów mó­wi­ła, a by do bogów się mo­dlić… – Po­ło­wa wojów mó­wi­ła, aby do bogów się mo­dlić

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jeśli to miała być śmieszna satyra na wikingów, których nie lubisz, to absolutnie Ci nie wyszło. Ja tego ani spokojnie, ani z humorem przeczytać nie mogłam. Styl jest żaden. O błędach pisać nie będę, bo już poprzednicy wytknęli sporo. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Śniąca, o błędach zawsze warto pisać. Na nich się w końcu uczymy. Za błędy diablo mi wstyd, muszę przedłużyć proces produkcji pod kątem sprawdzanie błędów.

o błędach zawsze warto pisać.

Niby tak, ale jest ich tu tyle, że faktycznie prawie cały tekst by trzeba zacytować. To się do porządnej korekty, albo żmudnej bety nadaje. Poza tym ja akurat wikingów lubię, więc wytknęłabym więcej, niż pewnie by należało. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Przypuszczam, że to miała być “prawdziwa” wersja starej opowieści, w stylu wczesnego Sapkowskiego. Ale stylistycznie Autorowi do Sapkowskiego daleko, poza tym humor przeszarżowany, no i nawet w opowieściach o Kajku i Kokoszu albo Galu Asteriksie istniały nawiązania do konkretnej rzeczywistości historycznej, których tutaj zabrakło. Autor potraktował Wikingów i tubylców jak postacie z taniego kabaretu.

To czy się kogoś kogo się opisuje lubi czy też nie nie zwalnia z obowiązku posiadania o nich wiedzy zapewniającej odpowiednie kompetencje. Research, panie. Prosty przykład – burza jest domeną Aeigera, a nie Odyna. Wikingowie radzili sobie w takich sytuacjach bardzo prosto – znajdywali winnego i składali w ofierze.

Nie piszę tego jako przytyku, ale jako poradę. Gdybyś chciał kiedyś napisać coś poważniejszego ktoś mógłby obrócić nieznajomość zagadnienia przeciwko tobie.

Co do reszty – dialogi mnie bolą, podobnie jak humor.

Dziękuje za komentarze! Jeśli chodzi o wikingów, widzę, że będę musiał się odkuć. Ale na razie próbuje napisać coś na konkurs o truskawkach. Tak na koniec, Sapkowskiego nigdy nie czytałem. Wstyd się do tego przyznać, wiem. “Znam” Go tylko z ekranizacji i egranizacji. Nigdy z twórczością AS-a nie było mi po drodze.

Do mnie też nie przemówiło :(

 

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka