- Opowiadanie: Mr_D - Puk-puk!

Puk-puk!

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla, gravel, regulatorzy

Oceny

Puk-puk!

Adaś był bardzo zaintrygowany usytuowaną na środku podwórza piwnicą. Kopiec, który tworzyła, był cały zarośnięty chwastami. Pojedyncze kępki piołunu zaczynały wdrapywać się na sięgające tacie do szyi betonowe wejście, a gąszcz pokrzyw miejscami nawet je przerastał. Chłopiec widział kilka razy, jak ojciec otwierał drewniane drzwi i, garbiąc się, schodził po stromych stopniach. Dno piwnicy ledwie było widać z góry – w środku nie zainstalowano światła. Jeśli Adaś miał się tam wybrać, musiał to zrobić, póki było jasno.

W nocy zresztą tata i tak nie puściłby go samego. Na dobrą sprawę chłopiec nie był pewien, czy może tam schodzić nawet za dnia, ale żadnego kategorycznego zakazu nie dostał.

Tata był praktycznie cały dzień zajęty, bo w zaniedbanym domu bez przerwy musiał coś naprawiać. Adaś zwykle bawił się sam. Znudził się już starą oborą, w której brzydko pachniało, chociaż od dawna nie było tam żadnych zwierząt. Dużo bardziej wolał bawić się w stodole, gdzie stało wiele ciekawych sprzętów. Jego faworytem był wóz konny, na którym lubił przesiadywać. Dziś jednak nie miał na to ochoty. Z kolei od kiedy tylko sprowadzili się na wieś,

(bez mamy)

chciał zejść do piwnicy. Trochę się jej bał, ale nie w taki dzień, kiedy na niebie nie było ani jednej chmurki, a orzeźwiający wiatr owiewał mu twarz. Przedsięwzięciu sprzyjał również fakt, że tata nie zamknął akurat starej, zardzewiałej kłódki na klucz.

Adaś zdjął ją i otworzył drzwi, trzymając za skobel – ojciec musiał mu już raz wyjmować drzazgę z palca, więc do drewna podchodził nieufnie. Spojrzał w dół. Betonowe schody były strome, szczególnie pierwszy stopień, nierówne, miejscami obtłuczone, a przy suficie wisiało mnóstwo pajęczyn. Nie było za to żadnej poręczy, więc schodząc, musiał przytrzymywać się stopni wyżej. Szło mu dość nieporadnie, ale wreszcie dotarł na dół.

Poprawił okulary i zaczął mrużyć oczy, żeby cokolwiek zobaczyć, ale po chwili przyzwyczaił się do półmroku. W dochodzącym z wejścia świetle ujrzał półkoliste sklepienie, w którym oba otwory wentylacyjne ktoś zatkał słomą. Na podłodze stały porozstawiane słoiki z przetworami, butelki, skrzynki i worek ziemniaków. Chłopiec poczuł się trochę rozczarowany. Jedynym, co go zainteresowało, była stojąca w kącie drewniana beczka. Podszedł, żeby przyjrzeć się jej z bliska.

Drewno w półmroku wydawało się niemal czarne, przez co beczka wyglądała na bardzo starą, chociaż metalowe obręcze nie były zardzewiałe. Żeby zobaczyć, co jest w środku, musiał stanąć na palcach. Okazała się zamknięta drewnianym wiekiem.

Może dałbym radę się w niej schować – pomyślał chłopiec i zaczął zastanawiać się, jak unieść wieko, gdy uznał, że

(ktoś już się tam chowa, patrzy na mnie przez tę wąską szparę)

może tato trzyma tam jakieś ważne rzeczy. Nie ma co jej otwierać, jeszcze wbije sobie drzazgę. Zresztą w ogóle jakoś tu duszno, lepiej pobawić się na zewnątrz. Powiódł jeszcze wzrokiem po pomieszczeniu, żeby się upewnić, że

(nie boję się beczki)

niczego nie przegapił.

Można już wracać – gdy tylko Adaś doszedł do takiego wniosku, drzwi zamknęły się z trzaskiem. Zrobiło się zupełnie ciemno.

– Tato! Ja tu jestem!

Cisza.

– Tato! Tato!!!

Znowu nikt nie odpowiedział. Może ktoś zrobił mu głupi kawał? Może drzwi same się zamknęły? Tak czy siak, musiał kierować się

(z dala od beczki)

w stronę schodów, a co gorsza wdrapać się po ciemku na górę. Oby tylko dało się otworzyć drzwi, inaczej zostanie tu sam.

(na pewno?)

Nikogo nie ma w tej beczce! – upewniał się w myślach, macając ścianę w poszukiwaniu schodów. – Tata na pewno trzyma tam jakieś warzywa, albo wino, albo…

Nie dokończył, bo usłyszał za sobą ciche skrzypnięcie. Zupełnie jakby drewniane wieko uniosło się lekko.

Adaś zaczął przebierać drżącymi dłońmi po ścianie. Starał się być cicho, żeby to coś z beczki nie mogło go zlokalizować. Tylko dlatego nie rozwrzeszczał się na całe gardło. Gdy trafił na pustą przestrzeń, rzucił się w przód.

(oby tylko drzwi nie były zamknięte)

Chłopiec chaotycznie wdrapywał się po schodach. Uderzył kolanem o krawędź stopnia. Promieniujący ból rozlał się po całej nodze, ale Adaś nie zatrzymał się nawet na moment. Wiedział, że cokolwiek było w beczce, teraz z pewnością usłyszało kroki i już za nim biegnie.

(proszę, niech będą otwarte)

Już go dogania.

(proszę, proszę, proszę)

Już wyciąga szponiastą łapę.

Już…

 

W końcu widać, że ktoś tu gospodarzy – pomyślała Wieśka, wchodząc na podwórko sąsiada. Dach naprawiony, połamane deski w stodole wymienione, trawa skoszona. Piwniczka tylko cały czas zarośnięta, ale nie od razu Rzym zbudowano. Ważne, że ktoś już kładzie cegły.

Otuliła się szczelniej swetrem. Wiosenny dzień był słoneczny, ale wietrzny. Reumatyzm co prawda jeszcze jej nie dokuczał, ale była w takim wieku, że zaczynała o nim myśleć.

Pamiętała dom z czasów starego Kowalika, wtedy ze świecą by szukać nawet obluzowanej sztachety w płocie. Jednak Kowalikowa po śmierci męża niedołężniała coraz bardziej. Kury jeszcze nakarmiła, ale z cięższymi pracami już sobie nie radziła. Jej syn przeniósł się do miasta, więc na co dzień pomagała sąsiadce Wieśka – aż do pewnego dnia, który bardzo mocno zapadł jej w pamięć.

Chciała zapytać, czy Kowalikowej potrzeba czegoś ze sklepu, bo mąż miał właśnie jechać do miasta. Furtka była jak zawsze otwarta, więc Wieśka weszła na podwórze. Do domu prowadziły betonowe schody. Postawiła stopę na pierwszym stopniu, gdy coś leżącego przy studni przykuło jej uwagę. Dopiero kiedy podeszła bliżej, dotarło do niej, że to Kowalikowa. Nie żyła. Zawał.

Ledwie młody Kowalik pochował matkę, już czekała na niego następna tragedia. Pojechał z rodziną na Mazury, gdzie wynajęli domek przy jeziorze. W nocy poszli z żoną popływać. Kowalik na chwilę wyszedł z wody i zajrzał do domku, żeby sprawdzić, czy synek nadal śpi. Gdy wrócił, jego żony nigdzie nie było widać. Ciało znalazła dopiero policja wodna po dwóch godzinach poszukiwań.

Silny człowiek, uznała Wieśka. Kto inny by się załamał, a on tylko zacisnął zęby. Po śmierci żony nie stać go było na spłatę kredytu za mieszkanie, więc sprowadził się na wieś i zaczął remont. Chociaż tyle dobrego, że rodzinny dom nie popadnie w ruinę, ale wiadomo – żal człowieka. Jeszcze bardziej dzieciaka, mały brzdąc, a już półsierota.

Wieśka minęła piwniczkę i postawiła swoje wiadra przy betonowej, niezadaszonej studni. Swoją musiała pogłębić, bo woda zmętniała, więc dogadała się z sąsiadem, że na razie będzie brać od niego. Chciała właśnie chwycić za korbę, kiedy coś wyleciało z piwniczki, mało nie urywając drzwi.

Coś okazało się Adasiem Kowalikiem, zdyszanym, jakby gonił go sam diabeł.

– A co to się stało, skarbeńku? Wiatr drzwi zawarł?

Adaś nie mógł złapać oddechu.

– Tam… W środku… Potwór…

– A gdzie tam potwór, dziecko, nie ma żadnych potworów.

– Jak to nie ma? Tam, z beczki…

– Skarbeńku, dotknij mnie.

Wieśka wystawiła rękę, którą zdezorientowany chłopiec dotknął.

– Widzisz? Dotknąłeś, znaczy jestem. A teraz dotknij potwora.

Adaś obrócił się niepewnie w stronę otwartej piwnicy. Faktycznie, nikogo tam nie było, nic za nim nie biegło, chociaż jeszcze chwilę temu mógłby przysiąc, że czuje na karku oddech strasznej, krwiożerczej bestii.

– Chodź, jesteś silny chłop, to pomożesz babie wody nabrać. Wyciągałeś ty już kiedy wodę ze studni?

– Nie. Tato powiedział, że mam się nie bawić studnią.

– I dobrze powiedział, bo to nie zabawka. – Wieśka wzięła wiadro przyczepione łańcuchem do kołowrotu i zawiesiła je pod nim. – Trzymaj, kręć.

Adaś złapał za korbę i zaczął kręcić. Drewniany uchwyt ślizgał się po metalowym pręcie. Kołowrót lekko popiskiwał. Blaszane wiadro pomału wędrowało w dół, aż chłopiec musiał pochylić się nad krawędzią, żeby je nadal widzieć.

– Kręć, kręć, jeszcze. O, już.

Poczuł, jak wiadro osiada i zanurza się, nabierając coraz więcej wody.

– Wyciągać?

– Czekaj jeszcze krzynę. O! I teraz z powrotem.

Adaś naparł na korbę, która jednak nie chciała się ruszyć.

– Coś trzyma – jęknął.

– Nic nie trzyma, mocno musisz.

Adaś wytężył wszystkie siły. Chciał pokazać, że faktycznie jest z niego silny chłop. Zaparł się mocno nogami. W pewnym momencie wiadro wyskoczyło z wody.

– O, puściło.

Dalej szło już łatwiej.

– Dasz radę?

– Dam!

Wieśka chwyciła za pałąk wiadra, które podeszło już pod krawędź studni, wyciągnęła je i przelała wodę do swojego.

– No już, zuch chłopak. Z drugim sobie poradzę.

Adaś odszedł od korby i pochylił się nad studnią, żeby lepiej widzieć jak wiadro po raz kolejny zjeżdża w dół. Zobaczył też powierzchnię wody, która odbijała okrągły fragment bezchmurnego nieba, przedzielony drewnianym kołowrotem. Widać też było dwie plamy, ich głowy. Wyciągnął rękę i pomachał swojemu odbiciu, które od razu mu odmachało.

– Uuu! – krzyknął do środka, a jego głos rozbrzmiał bardzo dziwnie, zupełnie jakby grał na jakimś wielkim instrumencie.

– Nie krzycz, bo topielce pobudzisz – powiedziała Wieśka, i zaraz ugryzła się w język. Dopiero co tłumaczyła chłopakowi, że nie ma żadnych potworów.

– A co to są topielce? – Adaś spojrzał na nią zaciekawiony.

– Nic, nic, skarbeńku, tak się tylko mówi. Chciałam powiedzieć, że okulary mogą ci spaść.

– To tam w studni ktoś jest?

Wieśka westchnęła. Wiadro zdążyło się już napełnić wodą, więc zaczęła kręcić korbą w drugą stronę.

– Nie, nikogo nie ma. Topielce są tylko w bajkach, na niby, jak smoki. Ktoś je zmyślił, rozumiesz?

Adaś zaperzył się, jak tylko usłyszał o smokach.

– Ale dinozaury kiedyś były.

– Były, ale zdechły. Kości dinozaura dotkniesz, jak znajdziesz. A topielców nie ma i nigdy nie było. Siedź nad rzeką miesiąc, topielca i tak nie dotkniesz.

Chłopiec zastanowił się nad tym.

– A może nie wiemy, że są w studni, bo nie da się tam wejść.

Wieśka skończyła kręcić korbą, znowu chwyciła metalowy pręt i napełniła swoje drugie wiadro.

– Kto powiedział, że się nie da. Idź i zapytaj taty, czy dotknął topielca.

 

– Tato? Widziałeś w studni topielca?

Ojciec zakrztusił się kanapką.

– Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytał, jak tylko był w stanie mówić.

– A bo przyszła dziś po wodę ta pani…

– Wieśka.

– …i rozmawialiśmy o topielcach, i ona powiedziała, że ty kiedyś wpadłeś do studni. To pomyślałem, że może jakiegoś widziałeś – wyjaśnił Adaś. Miał wrażenie, że tata odgryza duży kęs kanapki wyłącznie po to, by ukryć irytację. Kiedy już przeżuł, odpowiedział:

– Zgadza się. Wpadłem do studni, jak byłem mniej więcej w twoim wieku.

– I co, widziałeś topielca?

Ojciec spojrzał przez okno. Było zbyt ciemno, żeby zobaczyć studnię.

– Nie widziałem, bo nie ma czegoś takiego jak topielce.

– Na pewno?

– Na pewno. Ale to nie znaczy, że studnia nie jest groźna.

Adaś podniósł do ust kubek z gorącą herbatą i podmuchał.

– Ale tobie nic się nie stało.

– Mogłem rozbić głowę o beton, połamać kości przy upadku, utopić się. Miałem szczęście. A jakbym nie miał?

Adaś spróbował herbaty. Nadal była za gorąca. Wolał nie patrzeć teraz na tatę. Chociaż nie krzyczał, wydawał się zły.

– Pamiętaj, synu, masz nie nabierać sam wody. Wychylisz się, stracisz równowagę, tragedia gotowa. Najlepiej w ogóle się tam nie baw. Rozumiesz?

– Tak, tato.

– Dobrze. Ale topielców nie musisz się bać. To zabobony.

Wrócili do kolacji.

– Tato?

– Tak synku?

– A kiedy przyjedzie mama?

 

Szczerze mówiąc, Adaś miał już dość wsi i chętnie wróciłby do miasta. Tata wytłumaczył mu co prawda, że nie stać ich było na spłatę kredytu i na razie nie mają wyjścia, ale i tak tęsknił za mieszkaniem w bloku, gdzie zawsze było z kim się pobawić czy pograć w piłkę.

Poza stodołą, oborą i piwniczką, zdążył jeszcze zwiedzić strych. Wśród połatanych butów, zakurzonych książek i mnóstwa pajęczyn znalazł kilka ciekawych rzeczy. Drewnianego konia na biegunach, którego ojciec pomógł mu znieść na dół, komplet ołowianych żołnierzyków, oraz kolorową gwiazdę, kręcącą się na długim kiju. Tata powiedział, że kiedy był mały, brał ją i chodził kolędować z kolegami, oraz że powinien tam być jeszcze kostium bociana, ale Adaś nie mógł go znaleźć.

Przez jakiś czas chłopiec trzymał się z dala od studni, jednak ciekawość i nuda w końcu wzięły górę. Nie próbował sam wyciągać wody, ale raz na jakiś czas podchodził i zaglądał do środka.

Patrząc na nieruchomą taflę, zastanawiał się nad wieloma rzeczami. Skąd wzięła się tam woda? Jak dużo jej tam jest? Czy może się kiedyś wyczerpać? Ojciec pewnie mógłby na te pytania odpowiedzieć, ale Adaś wolał nie poruszać tematu. Bardzo nie lubił kłamać. Nie chciał usłyszeć pytania, czy aby na pewno trzyma się z dala od studni.

Zresztą i tak najbardziej zainteresowany był topielcami, a wiedział, że tata nic mu o nich nie powie. Pewnie myśli, że im mniej będzie wiedział, tym mniej będzie się ich bał.

(coś trzymało wiadro)

Woda na dole była nieruchoma jak zawsze. Adasia naszła ochota naruszyć ten nienaturalny spokój. Rozejrzał się wokół studni. Kawałek dalej zobaczył kamień, który do puszczania kaczek był co prawda zbyt kulisty, ale do wzburzenia wody powinien się nadać.

Wrócił do studni, podniósł do góry kamień i pochylił się, żeby lepiej widzieć rozchodzące się fale. Ale zamiast wylądować w studni, upuszczony kamień potoczył się po trawie. Oczy Adasia rozszerzyły się ze zdumienia. Zamrugał kilka razy, ale to nic nie dało.

Zamiast jednego odbicia, zobaczył dwa.

Jedno pod nim – tam, gdzie powinno być. Drugie naprzeciwko, zupełnie jakby miał sobowtóra, który pochylał się właśnie nad studnią z drugiej strony.

Podniósł głowę, rozejrzał się. Był sam.

Pochylił się mocniej nad studnią. Jego oba odbicia poszły za jego przykładem, a wtedy chłopiec zauważył, że to drugie nie jest tak dokładne jak pierwsze. Raz, że nie miało okularów, dwa, że było ubrane nie w T-shirt, tylko w sweter, choć też szary. Trzy, twarz miało podobną, ale, na ile mógł stwierdzić z tej odległości, nie identyczną.

Po chwili to drugie odbicie wyciągnęło rękę w stronę jego własnego. Adaś spojrzał w górę, ale znów nie zobaczył „oryginału”. Wyglądało na to, że ten drugi chłopiec znajduje się tylko tam, na dole.

Właśnie sięgał coraz dalej, machając do Adasia, jakby chciał dotknąć jego ręki. Widział nawet, że usta „drugiego” poruszają się, i choć na górę nie dochodziły żadne słowa, Adaś wiedział, czego tamten chce. Wyciągnął rękę. „Drugi” pokiwał głową z aprobatą, po czym wychylił się jeszcze bardziej do przodu. Jego palce sięgały już odbicia kołowrotu. Widać teraz było nie tylko jego sweter, ale też wystający spod niego biały podkoszulek.

Adaś spróbował zrobić to samo. Stanął na palcach, wyciągnął się na ile mógł, ale nadal brakowało mu kilku centymetrów. Stanął na jednej nodze, drugą podniósł dla przeciwwagi, dzięki czemu mógł pochylić się jeszcze odrobinę do przodu – już, już prawie muskał palce dziwnego chłopca.

Czyjeś ręce schwyciły Adasia i gwałtownie podniosły do góry. Gdy mocne szarpnięcie obróciło go o sto osiemdziesiąt stopni, zobaczył wykrzywioną gniewem twarz ojca.

 

Adaś nigdy wcześniej nie dostał nawet klapsa. Kiedyś dobrał się do przyborów wędkarskich taty i złamał mu ulubiony spławik. Owszem, ojciec skrzyczał syna w pierwszym przypływie złości, ale zaraz zaczął tłumaczyć mu, że mógł zrobić sobie krzywdę ostrymi haczykami.

Tym razem było zupełnie inaczej. Adaś nigdy nie widział go tak… wściekłego. Ciężka ręka spadła na pośladki chłopca cztery razy, zanim ojciec był w stanie wydusić z siebie jakiekolwiek słowa. Kazał mu iść do swojego pokoju i nie wychodzić. Adaś, wstrząśnięty, poszedł, położył się na swoim łóżku i zaczął cicho płakać.

Nigdy wcześniej nie wpadło mu do głowy, że coś takiego może się stać. Pośladki nadal piekły, ale nie to było najgorsze. Najgorsze było dojmujące poczucie krzywdy. Przecież nic nie zepsuł, nie wyciągał wody, nie wychodził na jezdnię. Może nie do końca posłuchał taty, ale na pewno nie zasłużył na taką karę.

(mamo!)

Nie miał się nawet komu poskarżyć, że tak nie powinno być. Adaś poczuł się bardzo, ale to bardzo samotny. Chciał do mamy. Czemu nie przyjechała tutaj z nimi?

(ten dom zmienił tatę)

Czemu go nie obroniła?

Po jakimś czasie oddech chłopca się wyrównał, a szok i żal zaczęły ustępować. Ich miejsce próbowały zająć różne myśli i uczucia, które wkrótce zaczęły się zlewać w jego zmęczonym umyśle w bardzo niespokojny sen.

(Stał nad studnią i widział w dole chłopca, który chciał się z nim bawić. Adaś bał się, bo tata zabronił mu rozmawiać z topielcami. Chłopiec z dołu powiedział, że przecież on nie jest topielcem, chociaż poznał tu kiedyś jednego, zaraz po tym, jak sam wpadł do studni. Niestety jego rodzice się pomylili i zamiast wyciągnąć jego, wyciągnęli topielca, a on został tu sam.

Adaś chciał mu pomóc wyjść. Zaczął kręcić kołowrotem, żeby tamten mógł wspiąć się na górę po łańcuchu, wiadro jednak nie wędrowało w dół. Wisiało pod samym kołowrotem i bujało się na lewo i prawo.

Wtedy przyszedł tata. Powiedział, że tu na górze jest bardzo niebezpiecznie, po czym wrzucił Adasia do studni i krzyknął z góry, że ma nigdzie stamtąd nie wychodzić.

To nic – rzucił drugi chłopiec. – Przynajmniej będziemy mogli się razem bawić.

Zaczęli pływać pod wodą, gdzie było bardzo dużo miejsca, zupełnie jakby to była nie studnia, a staw czy jezioro. Okazało się, że jest tu nawet jego mama, która machała do niego z oddali. Poczuł ciepło, rozchodzące się po ciele i zaczął płynąć w jej stronę. Jednak odległość między nimi zamiast się zmniejszać, rosła. Adaś zebrał wszystkie siły i przyspieszył, ale mama oddalała się coraz bardziej…)

 

Adaś obudził się w ostatniej chwili, jeszcze moment, a zmoczyłby prześcieradło. Szybko wstał i na bosaka wybiegł ze swojego pokoju do sieni, a stamtąd na betonowy podest. Zdążył.

Nie miał pojęcia, ile czasu spał, ale była już noc. Na szczęście gwiazdy świeciły jasno, więc, nie zapalając światła, zszedł po zimnych stopniach i podszedł do studni. Na dnie wiadra było trochę wody, którą opłukał sobie ręce. Dobrze, że ojciec zawsze zostawiał wiadro na ziemi. Nigdy w studni, ciekawe czemu?

Spojrzał na okno pokoju ojca. Światło nie paliło się, cały dom był ciemny i cichy. Tato musiał już spać. Starając się robić jak najmniej hałasu, Adaś podniósł wiadro, włożył je do studni. Kręcił kołowrotem bardzo powoli, żeby jego piski nie obudziły ojca.

Topielec czy nie topielec, ktokolwiek tam był, na pewno nie zasłużył na to, żeby siedzieć samemu w ciemności.

Gdy wiadro dotknęło wody, Adaś zostawił je tam i, nie oglądając się, pobiegł do domu. W swoim pokoju wskoczył pod kołdrę i czekał, choć nie wiedział do końca na co.

Teraz, kiedy leżał na łóżku, zaczęły ogarniać go wątpliwości. A jeśli coś wyjdzie ze studni, i będzie chciało zrobić mu krzywdę? A jeśli już wyszło, i czai się pod oknem? Adaś spojrzał przez szybę, ale zobaczył tylko poruszane wiatrem gałęzie jabłoni rosnącej w ogrodzie. Uspokoił się odrobinę, ale zaraz zerwał się na równe nogi.

Przecież tata rano zobaczy, że wiadro jest w studni! Na pewno się wścieknie, a wtedy… Zbliżył się do drzwi i złapał za klamkę, ale odskoczył od niej jak oparzony i schował się pod kołdrą.

Puk-puk, puk-puk.

Ktoś stał na progu i pukał do ich drzwi.

(to po mnie)

Adaś nie wiedział, czy oddychać przez usta czy nos. Jedno i drugie wydawało się okropnie głośne. Czekał bez ruchu pod kołdrą, a z każdą chwilą kark sztywniał mu coraz bardziej.

Znowu, tym razem głośniejsze: puk-puk!

(po tatę?)

Puk-puk!

Usłyszał, jak ojciec wychodzi ze swojego pokoju i otwiera drzwi wejściowe.

Chłopiec zakrył uszy dłońmi, w oczekiwaniu na krzyk taty, ale nic takiego nie nastąpiło.

Adaś czekał. Gdy nie mógł już znieść ciszy, wystawił spod kołdry głowę. Rozejrzał się po pokoju, nasłuchując najlżejszych szmerów, ale tylko wiatr szumiał lekko w koronach drzew za oknem.

– Tato?

Odczekał chwilę, po czym ostrożnie wstał z łóżka. Po chwili wahania skierował się w stronę drzwi i uchylił je lekko. Poczuł przeciąg – drzwi wejściowe były otwarte.

– Tato?

Znowu żadnej odpowiedzi. Chłopiec zajrzał do otwartego pokoju taty, jednak na łóżku zobaczył tylko odrzuconą na bok kołdrę.

Wyszedł na dwór, lecz w zasięgu wzroku nie zobaczył po ojcu nawet śladu.

Podszedł do studni.

– Tato?

Adaś pochylił się bardziej nad studnią. Łańcuch nadal był opuszczony, a jego koniec ginął w mroku.

– Tato!

Głos chłopca odbijał się przez moment od betonowych kręgów, aż w końcu ucichł gdzieś tam, na dole. Nikt mu nie odpowiedział.

Koniec

Komentarze

Interesująca koncepcja. Jak to jednak dzieciom wszystko trzeba tłumaczyć… Więcej rozumieją, niż się wydaje.

Babska logika rządzi!

Podoba mi się klimat opowiadania, osnuwająca je tajemniczość, niedopowiedzenia… Niezaspokojona, podsycana wyobraźnią, ciekawość Adasia, zagadkowość tego, co zobaczył w piwnicy, a potem  w studni… A może mu się tylko wydawało…

 

gar­biąc się, scho­dził po stro­mych stop­niach na dół. – Masło maślane. Czy mógł schodzić na górę?

Wystarczy: …gar­biąc się, scho­dził po stro­mych stop­niach.

 

Adaś zła­pał za korbę i za­czął krę­cić.Adaś zła­pał korbę i za­czął krę­cić.

 

Gdy wia­dro po­de­szło pod kra­wędź stud­ni, Wieś­ka chwy­ci­ła je za uchwyt, wy­cią­gnę­ła i prze­la­ła wodę do swo­je­go wia­dra. – Powtórzenia.

Może: Gdy wiadro po­de­szło pod kra­wędź stud­ni, Wieś­ka chwy­ci­ła je za pałąk, wy­cią­gnę­ła i prze­la­ła wodę do swo­je­go kubła.

 

Wieś­ka chwy­ci­ła uchwyt wia­dra… – Powtórzenie.

Może wystarczy: Wieś­ka złapała­/ chwyciła wia­dro

 

– … i roz­ma­wia­li­śmy o to­piel­cach… – Zbędna spacja po wielokropku.

 

Miał wra­że­nie, że tata bie­rze duży kęs ka­nap­ki wy­łącz­nie po to, by ukryć swoją iry­ta­cję. – Wolałabym: Miał wra­że­nie, że tata odgryza duży kęs ka­nap­ki wy­łącz­nie po to, by ukryć iry­ta­cję.

Czy kryłby cudzą irytację?

 

Teraz, leżąc na łóżku, za­czę­ły ogar­niać go wąt­pli­wo­ści. – Ze zdania wynika, że wątpliwości leżały na łóżku i ogarniały chłopca. ;-)

Może: Teraz, gdy leżał na łóżku, za­czę­ły ogar­niać go wąt­pli­wo­ści.

 

Zbli­żył się do drzwi i zła­pał za klam­kę… – Zbli­żył się do drzwi i zła­pał klam­kę

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Finkla: dzięki za przeczytanie, komentarz, i bibliotekę.

 

Regulatorzy: dzięki za opinię i błędy. Nie wiem, jak to robisz, bo nauczony doświadczeniem przysiadłem nad tekstem, specjalnie szukałem powtórzeń, a tu znowu…

Jedynie jakoś łapanie klamki mnie nie przekonuje, resztę biegnę poprawiać.

Mr_D, podchodząc do drzwi, chwytamy klamkę. Możemy, otwierając drzwi, trzymać je za klamkę. Ale nie można klamki trzymać/ łapać/ chwytać za klamkę.

 

 

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, taka sytuacja: bawisz się z dzieckiem, które zaczyna ciągnąć Cię za włosy, czy powiesz mu:

 

a) nie łap włosów

b) nie łap za włosy?

 

“Chwycił klamkę” użyłbym tylko w zdaniu “chwycił klamkę i wyrzucił ją przez okno”, czyli kiedy klamka stanowi odrębny obiekt. Tam, gdzie chwytanie jest połączone z ruchem, a chwytany obiekt z innym przedmiotem, “złapał za _____” brzmi wg mnie naturalniej.

 

Zresztą, jak to mówią: gramatyka jest ważna, ale fabuła jest bardziej ważniejsza.

Ciekawe opowiadanie. Nie będę kłamał, że bałem się podczas lektury, ale ostatnio chyba przedawkowałem strach, tak że tego… wink

Finał mnie zasmucił. Naprawdę zrobiło mi się żal chłopaka, który pewnie do końca życia będzie zastanawiał się co tak naprawdę wydarzyło się wtedy na działce i ile w tym wszystkim było jego winy.

https://www.youtube.com/watch?v=76SCx2PVzwE

Mr_D, dziecku, które chwyciło włosy na mojej głowie, powiem: – Nie łap mnie za włosy. – Bo dziecko, łapiąc włosy, łapie mnie, w tym przypadku za włosy.

Można osobę/ rzecz złapać za coś, np.: dziecko za rękę, psa za obrożę, kogoś za fraki, kubek za ucho, ale nie wydaje mi się, by można złapać za dziecko, za psa, za kogoś, za kubek. A klamka? Za co chcesz ją złapać? Za klamkę? Dlatego ja trzymam dziecko, łapię psa, chwytam kogoś, biorę kubek.

Chwycił klamkę, nacisnął ją i otworzył drzwi. – Uważam, że to zdanie brzmi dobrze i absolutnie naturalnie.

 

Myślę że złapać za, to niepoprawny zwrot, który rozpowszechnił się w mowie potocznej i jeśli może uchodzić w języku mówionym, to użyty w opowiadaniu, razi.

Mr_D, nie jestem polonistką ani językoznawczynią, nie umiem jaśniej wytłumaczyć, dlaczego dotykając klamki, chwytamy klamkę, a nie za klamkę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy: dyskutowaliśmy już raz o poprawności:)

 

“Nie łap (mnie) za włosy”

“Złapałem (drzwi) za klamkę”

http://pl.wikipedia.org/wiki/Elipsa_%28j%C4%99zykoznawstwo%29

Ale nikt nie powie: “nie łap włosów”.

 

Google pokazuje 79100 wyników “złapałem za klamkę” i 400 “złapałem klamkę”.

Skoro moja wersja jest bardziej rozpowszechniona, to na jakiej podstawie twierdzisz, że jest niepoprawna?

Mr_D, rozpowszechnienie to niekoniecznie dobra miara poprawności. Google podaje wszystko, co znalazło w Internecie, łącznie z wpisami dzieciaków. Ktoś już kiedyś poruszał ten temat. Zdarza się, że niepoprawna wersja pojawia się częściej. Ale może to po angielsku było…

Babska logika rządzi!

Jakby to powiedzieć – nie mam zaufania do wyników, które pokazuje Google, ale jeśli uważasz, że miliony much nie mogą się mylić… cóż, masz do tego prawo.

Skoro okopaliśmy się, trwając na swoich stanowiskach – Ty zapewne nadal będziesz łapać za klamkę, a ja nie przestanę łapać klamki – proponuję na tym zakończyć wymianę postów, dalsza bowiem nic nie wniesie, tym bardziej, że nie mam nic więcej do dodania.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Coraz lepiej Drogi Autorze, coraz lepiej. Jest nastrój, jest niejasne zagrożenie, tajemnica, narracja z punktu widzenia dziecka jeszcze podkręca klimat. Chłyt z tymi wtrąceniami w nawiasach gdzieś już widziałem, chyba u Kinga. Ale to nic, bo sprawdza się znakomicie. Taki trochę filmowy zabieg, kiedy w środku spokojnej sceny na ułamek sekundy pojawia się obraz rozdziawionej, potwornej paszczy… No i niedopowiedzenie na końcu. Nie wyjaśniasz tajemnicy, każesz się domyślać. Co jest fajne, obiektywnie rzecz biorąc. Ja wszakże jestem osobnikiem leniwym mentalnie i nie cierpię się domyślać. Dlatego brakowało mi tam jakiejś klamry, spajającej ładnie motyw beczki w piwnicy, topielca w studni, martwej żony i matki… Ale to tylko moja opinia. Innym taka a nie inna forma zakończenia może wydać się jak najbardziej na miejscu. Coż, ja po prostu uwielbiam czepiać się Twoich tekstów…

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Thargone: wielkie dzięki za słowa otuchy (że jest lepiej) i za czepianie się (bo będzie jeszcze lepiej). Kminiłem nawet w stronę spojenia wszystkiego, ale wtedy musiałbym zbytnio zasugerować jedną opcję.

 

Regulatorzy: jak wolisz, ale ja nie mogę spać po nocach jak ktoś gdzieś w internecie się myli, więc pozwolisz, że będę kontynuował temat z Finklą:)

 

Finkla: rozpowszechnienie wśród ojczystych mówców to najlepsza miara poprawności składniowej (nie mówię o ortografii, interpunkcji czy leksyce), bo innej nie ma. Tyle tylko, że google po angielsku może nie jest super reprezentatywnym korpusem, bo tego języka używa wielu nienatywnych mówców. Z polskim sytuacja trochę lepsza. Ok, dzieci używają, ale kiedy mamy proporcję 200:1, nie sądzę, żeby to była kwestia dzieci.

Dasz link do dyskusji, która była, to się odniosę.

Finkla: rozpowszechnienie wśród ojczystych mówców to najlepsza miara poprawności składniowej (nie mówię o ortografii, interpunkcji czy leksyce), bo innej nie ma.

No, po prostu nie mogę się zgodzić. Jest jeszcze zdanie językoznawców, tych marud z RJP i takich tam.

Z angielskim – masz rację. Dlatego zaczęłam swoje zdanie od “ale”.

Link – nie pamiętam, w jakim temacie to było. Ale sprawdziłam coś innego. Wpisałam w wyszukiwarkę “tą komedię” i “tę komedię”. Pierwsza wersja – około 12 tys. trafień, druga – około 9 tys. A ja i tak jestem przekonana, że ta mniej popularna jest lepsza.

Babska logika rządzi!

2 sprawy, jedna powierzchniowa, druga głębsza:

  1. Mam nadzieję, że widzisz, że różnica 3:4 to nie różnica 1:200?
  2. A językoznawcy skąd wiedzą, że coś jest poprawne? RJP skąd wie, co jest poprawne? Skąd wiesz, która wersja jest “lepsza”?

Zacznę od drugiej kwestii. Wiedzą, bo to oni (RJP) decydują. A skąd FIFA wie, jaką piłką należy grać? Owszem, może się przychylić do woli kibiców (albo sponsorów), ale bez przesady z demokracją. Jeśli lud się uprze, to przeforsuje swoją wersję, ale językoznawcy (przynajmniej przez jakiś czas) mogą skłaniać mówiących do tej poprawnej. Poddają się dopiero wtedy, kiedy są otoczeni i bez szans na zwycięstwo. Tak było z pisownią nie z imiesłowami.

Ja wiem, bo w dzieciństwie czytałam, jak jest poprawnie. A potem jeszcze polonista w liceum marudził na ten temat.

Tak, dostrzegam różnicę. Ale “ta komedia” to naprawdę dość prosta i podstawowa sprawa, mocno rozpropagowana (ta książka dla dzieci, polonista). Z klamką już tak jasno nie jest (dla mnie). Zauważ, że nie wypowiadałam się na temat łapania, tylko o sprawdzaniu poprawności w wyszukiwarce. I zwyczajnie przytoczyłam argument przeciwko Twojej tezie.

Babska logika rządzi!

Nie pytałem, kto decyduje. Pytałem na jakiej podstawie decyduje. Zacznijmy może od tego, wtedy rozwiąże się reszta.

Tylko jeszcze raz: rozmawiamy o składni, nie pisowni, ortografii czy takich pierdołach.

Aaa, no to mam wrażenie, że walczą z uzusem. Oni propagują wersję oficjalną, a lud nie słucha. Jeśli nie słucha wystarczająco długo i konsekwentnie, to Rada wywiesza białą flagę.

Po której stronie chcesz stać?

 

Edit: Może Ty rozmawiasz o składni. Ja o autorytetach, reprezentatywnych próbach i takich tam… :-)

Babska logika rządzi!

Jeszcze raz: na jakiej podstawie RJP decyduje, co jest wersją oficjalną, a co nie? Skąd wiedzą, że mówi się “tę komedię”, nie “tą komedię”?

Kurczę, nie należę do ciała i nigdy należeć nie będę. Podejrzewam, że mają jakieś tam spisy wydawanych przez siebie reguł. I te zasady obowiązują, dopóki nie zostaną zmienione. Zapewne zmiana następuje pod wpływem vox populi, ale bo ja wiem?

Babska logika rządzi!

Przerzucasz problem z RJP na spisy reguł, ale on cały czas zostaje. Skąd wiadomo, jakie są reguły?

 

Bo ja widzę 2 rozwiązania:

  1. Rzut monetą.
  1. Każdy inny sposób można sprowadzić do argumentu większości.

 

Regulatorzy: mi nie trzeba pomagać, Ty nie jesteś językoznawcą, co nie znaczy, że ja nie jestem. Pytam w celach demonstracyjnych.

No, jeśli tak stawiasz sprawę, to mam nadzieję, że RJP rzuca monetą. I nie widzę sensu dalszej dyskusji.

Babska logika rządzi!

Cieszy mnie, że nie widzisz już sensu dalszej dyskusji:) Dzięki jeszcze raz.

No cóż, żałuję w takim razie, że starałam się pomagać Ci do tej pory. A ponieważ nie lubię demonstracji, obiecuję, że to mój ostatni wpis pod Twoim tekstem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

E? Nie rozumiem, czemu żałujesz? Nie rozumiem, czemu się unosisz?

Zademonstrować chciałem wyłącznie to, że RJP to nie “słowa od bogów”, tylko ich decyzje są czymś uzasadnione? To jakiś grzech? Nie rozumiem, słowo daję.

Podobało mi się. Lubię taki klimat w horrorach (nawet jeśli akurat to opowiadanie mnie nie przestraszyło, ale tym się nie martw, dość trudno mnie przestraszyć), tę atmosferę niepokoju. Kojarzyło mi się z Locke & Key. Historia Adasia porusza, było mi go żal. Tylko zakończenie jest moim zdaniem urwane, zabrakło jakiejś solidnej puenty, skutkiem czego trochę się rozmywa. 

Ale nie zmienia to faktu, że tekst oceniam pozytywnie. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

gravel: cieszę się, że się podobało, dzięki za bibliotekę.

Mówisz o tym:

http://pl.wikipedia.org/wiki/Locke_%26_Key

?

Dużo tam z Lovecrafta? Bo widzę, że pierwszy tom to “Witamy w Lovecraft“

Może bym się szarpnął, bo wolę kraść pomysły do opowiadań z komiksów niż z innych opowiadań. Z jakiegoś powodu wydaje się to moralnie mniej naganne.

 

Mr_D: o tym właśnie komiksie mówiłam. Z Lovecrafta tam niewiele, tyle co w nazwie miasteczka. 

Ale jest motyw studni i dziecka, które do niej zagląda, choć nie powinno. Ponadto atmosfera bardzo podobna do tej w Twoim opowiadaniu – dlatego mi się skojarzyło. 

A jak już kraść pomysły – to zewsząd i mieszać, żeby nikt nie wyśledził kradzieży ;) Sama podkradłam coś niecoś z tego komiksu. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Ale widzisz, Thargone już się dopatrzył pomysłu z Kinga (nawiasy są oczywiście z Lśnienia), a z poprzednimi opowiadaniami nie było kłopotu.

Dokładnie, mieszać, jak nikt nie wyśledzi to wszystko ok. Chyba tylko w pisarstwie działa taka moralność:)

Jeszcze dla zainteresowanych chwytaniem:

Wielki słownik poprawnej polszczyzny PWN (Warszawa 2008), hasło chwytać:

ktoś chwyta za coś: Chwyta za klamkę.

Ciekawe. Fajnie się czytało. Zgadzam się z regulatorami.

A dzięki

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka