– Raaaaaaaajmuuuund!
Siwy mężczyzna wzdrygnął się na dźwięk swego imienia. Piskliwy, pełen pretensji głos żony nigdy nie zwiastował nic dobrego. Najczęściej było to wezwanie do zmycia garów albo wyniesienia śmieci. Rajmund poprawił się więc wygodnie w fotelu, pociągnął łyk porannej kawy i skrzywił się.
– Jebana cukrzyca – warknął pod nosem i dosypał kilka słodzików do kubka.
Był to jeden z jego ulubionych przysmaków – gorąca, aromatyczna i napełniająca energią esencja. Cukier też uwielbiał, no ale kiedy kilka miesięcy temu zobaczył swoje wyniki to o mało się na zawał nie przekręcił. Często rozmyślał o starości, i mimo tych kilku ograniczeń lubił ją. Nikt nie patrzył się na niego krzywo, gdy wyszedł do sklepu w klapkach wsuniętych na dziurawą skarpetę czy w poplamionej koszulce wciśniętej w ciasne, wciągnięte pod same pachy spodnie. Nie musiał pracować, bo przecież państwo ZAOPIEKOWAŁO się nim i jego ciężko zarobionymi pieniędzmi, a teraz wypłacało mu ochłapy. Nawet to mu nie przeszkadzało, mało bo mało, i tak żył prosto, miał oszczędności, z głodu nie umierał.
– Raaajmuuuund!
– Czego się drzesz?!
– Chodź tu!
Mężczyzna przewrócił oczami. – Ty masz sprawę, to ty chodź!
Cisza sprawiła, że nauczony doświadczeniem Rajmund stęknął, podniósł się i podreptał do kuchni. Zastał żonę pochyloną nad zlewem, z koszem na śmieci postawionym obok i obieraczką do ziemniaków w ręku. Stojąc w wejściu spojrzał z nostalgią na, uwypuklone przez lniane spodnie, pośladki swej kobiety. Choć czas odebrał im jędrność, dodał niepotrzebnych krągłości, a na nogach namalował żylaki, to wciąż była jego Helena i wciąż go podniecała. Podszedł do niej od tyłu, objął jej biodra i zaczął ocierać się o nie, jak gdyby uprawiając miłość.
– Co robisz? – Helena odezwała się z pretensją, jednak instynktownie poruszyła się i przylgnęła do jego krocza.
– Co chciałaś? – odparł i odpuścił pieszczotę. Od lat nie czuł już napięcia, tam na dole, mimo iż chęci miał ogromne. Wiele razy namawiał żonę, by pozwoliła mu wziąć tabletkę, ale przecież lekarz zabronił.
Helena odgarnęła grzywkę z czoła i wskazała na miskę w zlewie. – Zobacz jakie ziemniaki kupiłeś. Połowa do wyrzucenia, jak obkroję to mi sześciobok zostaje.
– Wszędzie takie teraz są. Pryskają, pryskają i gówno to daje. Matematyczka jesteś zresztą, lubisz geometrię.
– Nie wszędzie. Po prostu najtańszych szukasz, dziesięć groszy ci szkoda!
Rajmund machnął ręką. – Po to mnie wołałaś? Żeby mi to pokazać?
– Taki oszczędnyś! A do bukmachera to wszystkie drobne zanosisz!
– O tam, po dwa złote sobie gram, dla przyjemności – burknął Rajmund.
– Tu dwa złote, tam dwa złote…
Nienawidził, gdy mu to wypominała. Wziął ze stołu popielniczkę i podsunął jej pod twarz.
– Zobacz lepiej, ile z dymem puszczasz. Na ile ci paczka wystarcza, co?
Tym razem to on trafił w jej czuły punkt. – Dobra, włącz mi muzykę i idź sobie bimbać w fotelu.
Rajmund klepnął ją w tyłek i przekręcił gałkę w radiu. Coś zatrzeszczało, coś pryknęło i zgasło.
Westchnął. – Nie działa.
Helena posłała mu groźne spojrzenie. – To poruszaj tam.
– No ruszam przecież, żadnej stacji nie widzi. Czekaj, telewizor sprawdzę.
Rajmund wrócił do pokoju i spróbował włączyć trzydziestodwucalowego samsunga. Czarny pilot wyglądał komicznie w jego wielkiej, spracowanej latami wiosłowania łopatą, dłoni. Telewizor się uruchomił, jednak żaden kanał nie odbierał.
– I co? – zawołała kobieta.
– Gó… Nic, nie odbiera.
– To zobacz u sąsiadów!
Rajmund spojrzał z utęsknieniem na kubek kawy przy jego ulubionym fotelu. – A nie możesz sobie obierać do dźwięku obierania?
– Zaraz ty będziesz jadł obiad do dźwięku pustego talerza!
Mężczyzna skrzywił się. Całe życie był liderem. W pracy – majstrem na budowie, w szkole – przewodniczącym klasy, nawet wśród kolegów był zwykle autorytetem. Jednak w tym jednym miejscu, tej jednej osobie, nie potrafił narzucić własnej woli.
– Co za kobieta – szepnął i podreptał do okna. Widział jak sąsiad naprzeciwko pstryka pilotem, a ekran wciąż śnieży.
– U Merengowskich to samo! – krzyknął i zadowolony rozsiadł się w wypierdzianym fotelu. Myśl, że sąsiadowi również nic nie działa, napawała go unikalną dla Polaka dumą i radością.
Telewizję Rajmund oglądał tylko we wtorki i środy, tylko Ligę Mistrzów. W te dni od rana sprawdzał czy wszystko działa, żeby nie przegapić rozgrywek. To był czas święty, tak jak poranna kawa, którą właśnie zbliżył do ust, oparł na wardze i już miał przelać do gardła.
– Raaajmuuund!
O mało się nie oblał. Ale nie z powodu złości, a z przerażenia, bo w głosie Heleny dał się słyszeć strach, równie wyraźnie jak sama treść. Zerwał się z fotela i pognał do kuchni. Kobieta stała przy oknie z dłońmi skrzyżowanymi na ustach. Rajmund podszedł do żony, objął ją i wyjrzał. Ogromny, metalowy statek kosmiczny lewitował nad osiedlem. Migając miliardami świateł, rzucając ogromny cień na okolicę i wibrując cicho. W oddali setki kolejnych maszyn wisiały nad ziemią w równych rzędach, niczym stalowa armia. Mężczyzna poczuł jak ręka zaciska mu się na ramieniu żony, a plecy zalewa zimny pot. Przecież jeszcze niecałą minutę temu ich tu nie było.
– Co to może być? – zapytała Helena roztrzęsionym głosem.
Rajmund nie odpowiedział od razu. Patrzył, patrzył i patrzył. I nie wiedział co ma jej odpowiedzieć. Ale gdzieś w głębi duszy wiedział, czuł.
– Myślę, że… – zaczął, ale zanim dokończył, na pojeździe wyświetlił się napis.
– Masz dwadzieścia minut żyć nie wyjść z domów – przeczytała tekst Helena i spojrzała na męża z podniesionymi brwiami.
Rajmund wzruszył ramionami, marszcząc czoło.
– Wygląda jak kiepski przekład na polski – dodała kobieta.
– Że co, że niby przylecieli kosmici i nas zniszczą za dwadzieścia minut? I mamy nie wychodzić z domu? Bo co nam zrobią? Zamienią w żaby? To pewnie jakiś żart, kampania reklamowa. Latawce puścili.
Helena złapała go za dłoń. – Latawce? Nie czujesz tego wibrowania? Nie słyszysz szumu? Radio, telewizja, nic nie odbiera.
Kobieta pstryknęła włącznikiem światła, a żarówka nad nimi zapaliła się.
– Chociaż prąd jest – odparł.
– Zobacz, ktoś wychodzi z bloku naprzeciwko – Helena pokazała palcem mężczyznę, otwierającego drzwi od klatki.
Facet wyszedł na ulicę i spojrzał na zawisły w powietrzu statek.
– Widzisz? – zapytał Rajmund, wskazując go dłonią. – Nic mu nie jest…
Nagle mężczyzna na ulicy złapał się za twarz i zaczął przeraźliwie krzyczeć. Jego skóra skwierczała, jakby przypalana żelazkiem. Jego dłonie dymiły, pękając niczym popcorn. Po chwili został z niego tylko zwęglony szkielet na wydeptanym trawniku.
– O kurwa – szepnął Rajmund, złapał czajnik i zaczął napełniać go wodą.
– Co ty robisz?! – załkała rozhisteryzowana kobieta.
– Jak to co? – odparł, sypiąc do pustego kubka kilka łyżek kawy i kilkanaście cukru. – Kawę! Ale taką, kurwa, porządną!
– Twoje serce… – zaczęła.
– Chuj z sercem – rzucił Rajmund i przytulił ją. Masował jej roztrzęsione plecy swymi potężnymi ramionami. Kątem oka dojrzał za oknem, że na statku pojawiło się odliczanie. Zostało im osiemnaście minut i dwanaście sekund. Jedenaście. Dziesięć.
Mężczyzna puścił ją. – Zalej mi kawę, zaraz wrócę.
– Nie…
– Spokojnie, nie idę na dwór. Tylko do piwnicy.
Gdy wrócił, kawa czekała na stole, parująca, cudownie pachnąca. Na liczniku za oknem uciekło już prawie siedem minut. Postawił na podłodze to, na przyniesienie czego zmarnował pięć z ostatnich dwudziestu minut życia i siorbnął łyk czarnej. Spojrzał na stary, zakurzony gramofon i dotarło do niego, że lepiej tego czasu wykorzystać nie mógł.
– Helena! – zawołał.
Piękna, siwowłosa kobieta ubrana w wieczorową suknię wkroczyła dumnie do pokoju i chwila minęła, zanim Rajmund rozpoznał w niej swoją żonę. Dawno nie widział jej w tej odsłonie, w galowej, takiej podniosłej, z roześmianą twarzą. Tylko oczy miała smutne i trochę przerażone. W ręku trzymała jego garnitur. Kilkuletni, kupiony na stypę kolegi, Bogdana, u bukmachera się poznali, zacny człek i mądry.
– Załóż go – poprosiła.
Rajmund skrzywił się, ale wyciągnął rękę po strój. Spojrzenie Heleny powędrowało na gramofon, a jej oczy po raz pierwszy od ośmiu minut rozchmurzyły się.
– Raaajmuuund – rzekła i pocałowała go w usta kilkukrotnie. – Ubierz się, a ja coś włączę.
Chwilę mu zajęło zanim wcisnął się w garnitur. Troszkę mu przybyło w talii, mimo iż alkoholu nie pijał, piwny brzuszek był najlepszym określeniem tworu na jego torsie. Gdy wrócił do pokoju, Runaround Sue od Dionów hasała już skocznie w gramofonie.
– Mogę panią prosić? – zagadał szarmancko, wyciągając ku żonie dłoń.
Promieniała. Za kilka chwil miał skończyć się świat, a ona promieniała. To napełniło go dumą, że taka kobieta zakochała się w nim, w prostym człowieku. Z drugiej strony czuł smutek, że ją straci, że nie był dla niej tak dobry jak mógł, jak być powinien. Objął ją pewnie, a Helena złożyła głowę na jego ramieniu. Krążyli, kołysząc się rytmicznie, bez słowa. Kolejne wersy piosenki zbliżały ich do końca, każdy kolejny obrót płyty był tyknięciem wskazówki.
– Rajmund? – zapytała.
– Mhm?
– Pamiętasz co powiedziałeś w kuchni? Jak ten facet… Jak go…
– Yyy, nie – odparł.
– No, że chuj z sercem. Podtrzymujesz to?
– A to. Oczywiście, a co? Mam nie dopijać tamtej kawy?
Helena spojrzała mu w oczy, sięgnęła do kieszeni jego marynarki i wyjęła kilka niebieskich tabletek. – Nie, wręcz przeciwnie.
– Viagra? – Rajmund wybałuszył oczy.
– Trzymałam na specjalną okazję – Wzruszyła niewinnie ramionami.
Mężczyzna bez wahania porwał pigułki z jej dłoni, połknął i popił łykiem kawy.
– Kiedy to zadziała?
– Taka ilość, popita kawą, chyba zaraz.
Rajmund wyjrzał przez okno. – Mamy tylko osiem minut.
– Potraktujmy to jak, aż osiem minut.
– Chyba coś poczułem – powiedział, marszcząc czoło.
Helena złapała go za krocze. – Wydawało ci się.
Przyciągnął ją do siebie, ujął za pośladki i podniósł, tak by oplotła jego biodra nogami. Lata pracy na budowie wyniszczyły jego organizm, ale część siły i wytrzymałości wyrobionych fizyczną robotą pozostała. Położył ją na kanapie i zaczął pieścić jej piersi. Nie musieli przed sobą udawać, strugać speców czy grać niedoświadczonych, eksponować zalet czy ukrywać wad. Byli małżeństwem od czterdziestu lat, znali każdy zakamarek swoich ciał i dusz. Nie potrzebowali wyszukanej gry wstępnej czy kreatywnych igraszek, wystarczyła im bliskość.
– Mrrrr – zamruczała cicho Helena. Robiła tak za każdym razem, gdy jej mąż wpadał do domu, napalony niczym jurny tur i brał ją na stole, tłukąc przy tym kilka szklanek. Uwielbiała to w nim, tę dziką, wręcz zwierzęcą żądzę.
Gdy Rajmund poczuł, że coś uciska go w spodnie wstał i zaczął pospiesznie się rozbierać. Już sam zapomniał jakie to uczucie, jaki to widok i jaka przyjemność. Helena zachichotała, gdy zsunął ostatnią część garderoby. Rozśmieszył ją widok napęczniałego, czerwonego penisa przytwierdzonego do sflaczałego, bladego ciała mężczyzny. Spojrzał na nią pytająco.
– Nic, nic – rzekła i przyciągnęła go do siebie, oplatając nogami.
Wszedł w nią i poczuł błogość. Był w domu, w objęciach kobiety z którą przeżył wszystkie najwspanialsze chwile swego życia. A ta, była jedną z lepszych, jedną z najciekawszych. Twarz jego Heleny pokrywały zmarszczki, skórę na brzuchu miała pociętą rozstępami, a na dłonie wystąpiły brązowe plamy. Była jednak tą samą osobą, tą samą duszą, którą poprowadzono pod ołtarz, by złożyli sobie śluby. By obiecał jej wierność, uczciwość i że nie opuści jej, aż do śmierci. Chociaż to ostatnie, udało mu się spełnić.
Nigdy nie lubił pozycji misjonarskiej, pomógł jej więc uklęknąć na kanapie, a sam wstał, chwycił ją mocno i dał upust biodrom. Helena stęknęła cicho i zacisnęła dłonie na bordowym obiciu kanapy. Rajmund posuwał żonę tak jak to uwielbiał, mocno, wytrwale. Czuł jak ciśnienie pulsuje mu w głowie, ale nie zwalniał. Miał gdzieś czy kopnie w kalendarz teraz czy za kilka minut. Przez chwilę zrobiło mu się głupio, że tak wygląda ich ostatni raz, po zwierzęcemu, agresywnie. Zdyszani, zasapani, zlani potem. Ale w końcu tak zawsze to robili, tak było im najlepiej i często wspólnie dochodzili.
– Połóż się – rozkazała Helena, czując, że osłabł i zwolnił.
Usiadła na nim i wsunęła w siebie jego zmartwychwstałego członka. Wyciągnęła do męża dłonie, a on splótł z nią palce. Nigdy nie pozwalał, by po nim skakała, przypominała mu wtedy jedną napaloną nastolatkę, nimfomankę, którą poznał na potańcówce. Gdy tamta z nim skończyła czuł się wykorzystany, niczym osinowy kołek użyty do niecnych celów. Dlatego wolał, gdy jako jeździec, Helena posuwała się na nim zmysłowo do przodu i do tyłu. Odkrył po chwili, że w tym manewrze nie straciła dawnej gracji.
– Dziękuję – wysapała.
– Za co? Miałaś już orgazm?
– Nie za to głuptasie. Za wszystko.
Rajmund się zachmurzył. – To ja dziękuję. I przepraszam za…
Kobieta przyłożyła mu palec do ust. Jej oczy napełniły się łzami. Przylgnęła do niego, kładąc głowę na jego piersi. Gładził jej włosy, czując pieczenie w oczach oraz kluchę w gardle.
– Moja Helena. Moja trojańska Helena. Moja piękna żona. Zebrałbym dla ciebie wszystkie armie świata i ruszył na ratunek, gdyby ktoś mi cię odebrał.
Serce zabolało go z żalu, gdy poczuł jak ona się trzęsie. Jednak po chwili zdał sobie sprawę, że kobieta nie tylko płacze, ale też się śmieje. Do tej pory nie sądził, że to możliwe.
– Hm? – burknął pytająco.
– Nie myślałam nigdy, że w obliczu końca świata zrobilibyśmy coś tak szalonego.
– Szalonego? To było szalone?
– A nie?
– To patrz na to.
Rajmund pocałował żonę w czoło i wyszedł spod niej. Przeszedł dumnie przez pokój, z penisem wciąż sztywno sterczącym spod piwnego brzucha. Chwycił kubek z kawą i podszedł z nim do okna.
– Co ty robisz? Sąsiedzi cię zobaczą – krzyknęła stłumionym głosem.
– O to chodzi – Uśmiechnął się szeroko. – Zgadnij co robi stara Merengowska!
– Odejdź od tego okna – syknęła.
– Modli się. W sumie wszyscy stoją w oknach i się modlą.
Stara Merengowska i jej córka z mężem, wybałuszyli oczy na widok gołego sąsiada wymachującego do nich swą męskością. Metaliczny dźwięk ze statków kosmicznych zagłuszył muzykę w pokoju, gdy zaczęło się odliczanie.
PIĘĆ!
Rajmund zakołysał tanecznie biodrami, a Helena wybuchnęła śmiechem.
CZTERY!
Zapaliła papierosa, podeszła do męża od tyłu, objęła go i oparła głowę na jego ramieniu.
TRZY!
– Wygrałeś – szepnęła i spojrzała wraz z nim na najbliżej zawisłe UFO.
DWA!
Rajmund pociągnął ostatni łyk kawy, a drugą rękę uformował w jeden z najbardziej obraźliwych, ziemskich gestów.
JEDEN!
– Wygrałem ciebie – odrzekł i pocałował Helenę.